- W empik go
Tu jest Grecja! Antyk na nasze czasy - ebook
Tu jest Grecja! Antyk na nasze czasy - ebook
Wielka groźna historia wróciła. Katastrofa ekologiczna, światowy krach gospodarczy, pandemia, cierpienie mas uchodźców, okrutna wojna w Europie, kryzys liberalnej demokracji. Ta książka powstała z przekonania, że razem ze starożytnymi Grekami możemy lepiej zrozumieć nasz świat. To z ich cywilizacji wyrosła nasza. Przyjrzyjmy się z bliska ich kulturze, religii, teatrowi, rozrywkom, a także wojnom, polityce, demokracji. Od Homera do Aleksandra Wielkiego. Poznajmy sposoby radzenia sobie Greków z kryzysami i… uczmy się na ich błędach.
Spis treści
SPIS TREŚCI
CZĘŚĆ PIERWSZA
Teatr, alfabet, biesiada,
czyli kultura grecka na nasze czasy
Dlaczego klasycy. Antyk na nasze czasy
Tu jest Grecja!
Co nowego u Greków, czyli cały świat za nami
Homer. Krótka instrukcja obsługi
„Morze, nasze morze” albo jak Grecja stała się Helladą
Dom zwany Okrętem
Wino, alfabet i śpiew
Centaur, gimnazjum i Akademia
Strajk kobiet, sprzedawca podrobów i ślepy kazirodca.
Dramat i polityka w Teatrze Dionizosa
CZĘŚĆ DRUGA
Polajkuj Peryklesa,
czyli Grecy i my w świecie polityki
Hekatomba i holokaustos. Grecki rytuał ofiarny
Swoi, obcy i bestie albo co to znaczyło być Grekiem
Klątwa miasta Teos. Czego boi się grecka polis?
Zabójcy Frynichosa. Ciemna strona ateńskiej demokracji
Zdrada, ostracyzm, amnestia.
Helleńska lekcja prywaty i patriotyzmu
Polajkuj Peryklesa albo czy Ateny były demokracją
Paradoks Tukidydesa. Pandemia i co dalej?
Tułaczy los. Deportacje, uchodźcy i wygnańcy
w starożytnej Grecji
„Zniszczysz wielkie państwo”. Grecy, Ukraina, Zachód
Wojna, imperializm, demokracja.
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-244-1165-8 |
Rozmiar pliku: | 3,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Teatr, alfabet, biesiada,
czyli kultura grecka
na nasze czasy
Dlaczego klasycy. Antyk na nasze czasy
W KSIĘDZE PIERWSZEJ WOJNY PELOPONESKIEJ Tukidydes przedstawia ciekawą obserwację psychologiczną. Ważne wydarzenia, w których uczestniczymy, uznajemy za wielkie tylko dopóki one trwają. Po ich zakończeniu „wielkiej historii” szukamy w odleglejszej przeszłości. Zobaczymy, jak będzie w naszych czasach.
Tę książkę, która powstawała bardzo długo, kończyłem pisać w sytuacji, jaka spadła na nas wszystkich niespodziewanie. Po światowym kryzysie gospodarczym, który uderzył w byt milionów ludzi, przyszło testujące nasze człowieczeństwo i zdolność do współczucia doświadczenie kolejnych fal tragicznych migracji z Bliskiego Wschodu i Afryki. Po serii wydarzeń politycznych, które mocno zachwiały wiarą w trwałość demokracji jako systemu władzy i sposobu życia ludzi, od Europy Środkowej po Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone, nastąpiła pandemia koronawirusa, zabierając miliony istnień, wstrząsając podstawami życia społecznego i przecinając nierozerwalne, jak nam się wcześniej zdawało, globalne związki naszego świata. Gdy zaczęliśmy się powoli otrząsać z tych klęsk, stanęliśmy na krawędzi kolejnej wojny światowej i zostaliśmy świadkami próby zniszczenia całego państwa i planowej eksterminacji jego społeczeństwa – i to w Ukrainie, na rubieżach Unii Europejskiej. Udziałem Europy stało się raz jeszcze doświadczenie zbrodniczego imperializmu, śmierci, cierpienia i milionowych migracji ofiar napaści, ale także heroicznego oporu w obronie wolności oraz masowej, bezinteresownej pomocy potrzebującym. Gdyby kilkanaście, a nawet kilka lat temu ktoś tak opisał najbliższą przyszłość naszego świata, zostałby zapewne wyśmiany. Nawet książka czy film z gatunku political fiction brzmiałyby zupełnie nieprawdopodobnie, gdyby połączyć te następujące po sobie katastrofy w jedną globalną serię. Kiedy piszę te słowa, jest wiosna 2023 roku. Nie wiemy, dokąd to wszystko zmierza i jak się zakończy.
Bieżące zdarzenia sprawiają, że wiele z naszych wyobrażeń o klasycznej tradycji i roli, jaką może odegrać dzisiaj, wydaje się tracić aktualność. Stary, uporządkowany świat, częściowo zbudowany na starożytnych normach i ideałach, po raz kolejny poddany zostaje ciężkiej próbie. W tej książce znajdą się ślady dawnego sposobu myślenia, sprzed katastrof naszych dni, z czasu utraconej już dziś pewności własnego bytu i miejsca w świecie, ale też z epoki masowej, swobodnej turystyki i w miarę bezpiecznego życia. Z epoki, kiedy wakacyjne wycieczki mogły niekiedy poprowadzić nas śladami Greków i Rzymian – do Rzymu, Aten, Stambułu czy na Sycylię.
Głowa Homera. Rzymska kopia rzeźby greckiej z V wieku p.n.e.
A jednak właśnie dzisiaj, w chwili brutalnego przyspieszenia wielkiej historii i milionów ludzkich tragedii, czujemy jeszcze mocniej wartość innej, zgoła nienormatywnej wizji antyku. Wizji, która już w zamierzeniu jej twórców dwa i pół, a właściwie prawie trzy tysiące lat temu polegała na szukaniu odpowiedzi na pytanie o możliwości działania człowieka w najtrudniejszych warunkach i najgorszych czasach. Chociażby, jak u Homera, wobec wojny i zagłady całych ludzkich wspólnot czy, jak u Tukidydesa z Aten, wobec wojny, a także przerażających klęsk naturalnych, np. niszczycielskiej zarazy, za którą kroczy moralne załamanie społeczeństwa; albo u Sofoklesa, pokazującego tragedię jednostki wplątanej w mechanizmy władzy; albo też u Arystofanesa, poszukującego wśród salw scenicznego śmiechu karnawałowych alternatyw dla niekończącej się wojny, w którą uwikłana była jego ojczyzna. Niemal za każdym razem odpowiedź, jakiej sobie i nam udzielali Grecy, przychodziła nie w formie jasnych porad czy wskazówek, ale w formie zagadkowej, paradoksalnej lub prowokacyjnej. W obliczu świata i jego zagrożeń Grecy zmuszają nas do myślenia, zamiast dawać nam swoje przykazania. Kwestionują ideały i systemy wartości, by każdy i każda z nas, indywidualnie, a nie idąc za zbiorową mądrością czy wyuczoną moralnością, dochodził, dochodziła do własnych przemyśleń i decyzji, rezygnując z prostych recept na rzecz problematyzowania, kwestionowania tego, co widzimy przed sobą na pierwszy rzut oka. Celem jednak nie jest ani wewnętrzna emigracja, apatia, pogodzenie z losem, ani samolubne przetrwanie. Grecka wizja świata zawsze porusza się pomiędzy interesami i wartościami jednostki a jej miejscem we wspólnocie, pomiędzy obowiązkiem a przyjemnością, pomiędzy egoistyczną pychą a bezinteresownym poświęceniem, pomiędzy prawami ludzi a rozkazami bogów. Zobaczymy razem, co na ten temat mają nam do powiedzenia Grecy. I co mówią nam właśnie dzisiaj.
Szarża w wąwozie Somosierry, Wojciech Kossak, 1907
Leonidas pod Termopilami, Jacques-Louis David, 1814
Grecka starożytność od stuleci jest także skarbnicą nawiązań bezpośrednich, haseł, doraźnych sloganów, często zaskakujących, czasem szczytnych, a niekiedy wręcz odpychających. Wiele narodów ma na przykład swoje własne „Termopile”. Ich symbolika jednak funkcjonuje zupełnie inaczej w tradycjach różnych nacji. Dumne zwycięstwo polskich szwoleżerów Napoleona pod Somosierrą w 1808 roku to wszak dla drugiej strony bohaterskie „hiszpańskie Termopile”. Za „Termopile amerykańskie” uważa się obronę Alamo podczas wojny teksańsko-meksykańskiej w 1836 roku, a za „polskie Termopile”, jedne z wielu – bitwę obronną pod Wizną we wrześniu 1939 roku. Dzisiaj zaś trudno nie przywoływać Termopil, myśląc o dzielnych ukraińskich obrońcach Mariupola czy Bachmutu.
W nowszych czasach Termopile i ogólniej Spartanie przywoływani są zresztą szczególnie często. Okrzyk „Tu jest Sparta!” z filmu 300 Franka Millera i Zacka Snydera (2006), towarzyszący odrzuceniu przez Leonidasa perskiego ultimatum, był niedawno w Grecji używany przez skrajnie nacjonalistyczne organizacje dla podsycania wrogości do uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki. A przecież w filmie przypisano Grekom umiłowanie wolności, humanitaryzm i polityczną racjonalność w opozycji do orientalnej, wręcz zwierzęcej despocji Persów, która ani trochę nie liczy się z ludzkim życiem. Już zresztą hitlerowski zbrodniarz Hermann Göring wykorzystał Spartan i Leonidasa w radiowej Mowie termopilskiej (styczeń 1943) po klęsce pod Stalingradem. Dalej zobaczymy także, że dziedzictwo antyku i jego trwanie w późniejszych epokach to nie tylko piękne idee i humanistyczne wzorce, lecz także jasne i ciemne strony samej starożytnej Grecji. Będzie to jeszcze ciekawszy punkt wyjścia do myślenia o naszych niespokojnych czasach.
PS Większość starożytnych nazw geograficznych i etnicznych (miast, wysp, krain, ludów itp.), które pojawiają się w tej książce, można znaleźć na mapach umieszczonych na wewnętrznych stronach okładki. Tam, gdzie nie podaję nazwiska autora lub autorki cytowanych przekładów, sam odpowiadam za tłumaczenie.
Warszawa–Cincinnati, wiosna 2023
Tu jest Grecja!
W LEPSZYCH, SPOKOJNIEJSZYCH CZASACH turysta i turystka z Polski nie zdają sobie sprawy, że najpopularniejsze wakacyjne połączenia lotnicze bardzo często prowadzą ich do Grecji, nawet jeśli nie wybierają się do Aten, Salonik, na Riwierę Olimpijską, Peloponez, Kretę lub Rodos. Chodzi mi oczywiście o Grecję historyczną, a nie współczesną, Grecję rozumianą jako rozmaite krainy, w których osiedlali się starożytni Hellenowie i gdzie tworzyli swoją kulturę. Tanimi liniami lotniczymi dolecieć można do Gruzji, a Gruzja to po prostu starożytna Kolchida, mityczny cel wyprawy Argonautów po złote runo, ale także kraina intensywnie kolonizowana przez Greków na długo przed wojnami perskimi. Na przeciwległym krańcu podwójnego morza – Śródziemnego i Czarnego – stanowiącego południową granicę Europy (napiszę o tym więcej w jednym z dalszych szkiców), w okolicach Barcelony znajduje się obszar, na którym Grecy zakładali swoje faktorie handlowe, docierając tam z wielkiego miasta kolonialnego na południu dzisiejszej Francji. Pierwotna, dźwięczna grecka nazwa tego miasta, Massalía (z akcentem na „i”), wskazuje, że to nic innego, jak dzisiejsza Marsylia.
Polaków spędzających wakacje na Sycylii nie trzeba przekonywać, że to grecka kraina. Potężne greckie ruiny widać tam na każdym kroku. Resztki świątyń w Selinuncie (dziś Selinunte), Akragas (włoskie Agrigento) należą zapewne do najlepiej zachowanych helleńskich zabytków poza Atenami. Ba! Zachowanych o wiele lepiej niż Partenon na ateńskim Akropolu. Do tej serii trzeba jeszcze dodać greckie świątynie w Posejdonii (Paestum) w pobliskiej Kampanii, w Italii. Stolica regionu, Neapol, to starożytna grecka Neapolis, czyli po prostu Nowe Miasto. Z antycznej greckiej Kampanii pochodzi nasz swojski alfabet. Właśnie tam mieszkańcy Italii zaczęli kopiować greckie litery, tam biją źródła pisma łacińskiego, którym posługujemy się do dzisiaj. Wspomnę o tym jeszcze nieco dalej.
Bardziej egzotyczne i niebezpieczne ostatnio kierunki podróży powiodą nas wprost do historycznej Grecji. Gdy pojedziemy do Turcji, znajdziemy starożytną Helladę nie tylko na wybrzeżu, w Stambule, założonym jako greckie miasto Byzantion (stąd potem Bizancjum), wśród ruin Smyrny (dziś Izmir), Miletu, Efezu czy Halikarnasu (dzisiejsze Bodrum). Niektórzy dotrą w głąb Anatolii, aż do południowo-wschodnich prowincji Turcji, blisko granicy z Syrią. To historyczna kraina Cylicja, gdzie Grecy zawędrowali jeszcze w późnej epoce brązu, tysiąc dwieście lat przed naszą erą, w czasach upadku potężnych mykeńskich warowni w Grecji kontynentalnej, kiedy to znaleźli się również na pobliskim Cyprze. Grecy nazywali się wówczas Achajami (tak też określa ich wiele stuleci później Homer). W starożytnych tekstach z regionu Cylicji znajdujemy, w mocno zniekształconych formach, nazwę państwa istniejącego przez pewien czas na tych ziemiach pod koniec drugiego tysiąclecia p.n.e. – Achaja. Zresztą w całej niemal dzisiejszej Turcji co krok widać greckie ruiny – w większej części z czasów po Aleksandrze Wielkim, kiedy w ślad za jego armią fale Greków i Macedończyków zaczęły intensywnie kolonizować Anatolię, by żyć tu w bogatych miastach, jak np. wspaniale zachowany Pergamon, pod rządami hellenistycznych, a potem rzymskich i bizantyńskich władców – od Bitynii po Kapadocję.
Tzw. Świątynia E w Selinuncie, prawdopodobnie świątynia Hery. Połowa VI w. p.n.e.
Polskim turystom raczej odradzimy dzisiaj podróż do Libii, ale gdyby tam trafili, znaleźliby się ponownie w historycznej Grecji. Ta kraina to antyczna Cyrenajka, z bogatym miastem Cyreną i wieloma innymi, gdzie kwitło wspaniałe greckie królestwo w Afryce, rządzone przez dynastię Battiadów. Jednym ze źródeł wielkiego bogactwa greckiej Cyrenajki była roślina zwana silfion. Rzymianie mawiali później, że każda jej porcja warta jest tyle srebra, ile waży. Była używana jako drogocenne lekarstwo i zdumiewająco cenna przyprawa do potraw. Nie przetrwała jednak do naszych czasów i naukowcy, niestety, nie potrafią jej dokładnie zidentyfikować.
Na koniec tej wyliczanki trzeba jeszcze dodać, że nawet żołnierz polskiego kontyngentu w dalekim Afganistanie stąpał nie tak dawno po historycznie helleńskiej ziemi. Obszary te podbił Aleksander Wielki, zakładając tam niezliczone miasta, z których wiele nazwał własnym imieniem. Jedna z jego Aleksandrii położona była w pobliżu Kabulu, a inna, rozsądnie nazwana „Najdalszą” (Aleksandria Eschate), znajdowała się jeszcze dalej na północ, w dolinie Fergany w dzisiejszym Tadżykistanie, gdzieś w połowie drogi między Duszanbe a Taszkientem. Wszędzie tam kwitła przez pewien czas grecka kultura, a dzieci w szkole uczyły się czytać na Iliadzie Homera, służącej wówczas za elementarz.
Moneta (tetradrachma) z Cyreny: roślina silfion (z prawej) oraz głowa Apollona Karnejosa
Nawet w bliższym sąsiedztwie Polski, dokąd nadal udają się rzesze naszych turystów, możemy znaleźć historyczną Grecję. Podczas wakacji na plażach Bułgarii będziemy na terytorium greckich kolonii w Messembrii (dziś Nesebar), Apolonii (dziś Sozopol) czy Odessos. To ostatnie greckie miasto jest dzisiaj Warną i wbrew swojej nazwie nie ma nic wspólnego z Odessą. Trzeba jednak pamiętać, że w okolicy ukraińskiej Odessy także kwitły starożytne helleńskie kolonie, jak Olbia (dosłownie: Miasto Szczęśliwe) u ujścia Bohu, blisko dzisiejszych Mikołajowa i Chersonia, żyjąca przez pewien czas pod kuratelą królów wielkiego stepowego ludu Scytów. Na okupowanym przez Rosję Krymie, który starożytni nazywali Taurydą, istniało antyczne greckie miasto Chersonez Taurydzki, którego ustrój bardzo przypominał demokrację ateńską. Przez wiele dziesięcioleci praktykowano tam ostracyzm. Corocznie głosowano ceramicznymi skorupkami, by wygnać z miasta któregoś z nielubianych polityków. O tej instytucji, działającej na wyobraźnię zwykłych obywateli chyba w każdej epoce, napiszę więcej w jednym z dalszych szkiców.
Cała ta rozległa grecka geografia może rodzić w nas pytanie, czym właściwie była starożytna Grecja. Nie ograniczała się ona, jak już wiemy, do pierwotnych siedzib Greków w basenie Morza Egejskiego. Nie była też żadnym konkretnym państwem, bo na grecki świat składało się około tysiąca mniejszych lub większych organizmów politycznych, zazwyczaj o rozmiarach kilkutysięcznego miasteczka z jego wiejskim zapleczem. Wspólnoty te, w większości zwane poleis (l. poj. polis), nieustannie ze sobą walczyły, a w najważniejszych ogólnogreckich, czyli panhelleńskich sanktuariach, jak Olimpia czy Delfy, radośnie stawiały pomniki krwawych zwycięstw nad swoimi sąsiadami. Trudno mówić o jakimś poczuciu politycznej jedności czy minimalnej choćby solidarności, kiedy czytamy dumną inskrypcję na tylcu z brązu włóczni ofiarowanej w Olimpii: „Łupy zdobyte na obywatelach Thurioi ofiarowali Tarentyjczycy jako dziesięcinę dla Dzeusa Olimpijskiego”. Po serii walk o terytoria graniczne pomiędzy greckimi poleis na południu Półwyspu Apenińskiego obywatele Tarentu postanowili ucieszyć wszechgreckiego boga dziesiątą częścią swoich skrwawionych łupów wziętych na helleńskich sąsiadach. Z kolei przy prowadzącej do świątyni Apollona Drodze Świętej w Delfach greckie wspólnoty, połączone wielopokoleniową wrogością, szukały najlepszych miejsc, by widokiem pomników swoich świeżych zwycięstw prowokować sąsiadów, którzy wcześniej w tych samych punktach wystawili swoje trofea wojenne. Dzisiaj określilibyśmy te starania jako pomysłowy promocyjny product placement starożytności, ale wyobraźmy sobie mieszane, a niekiedy nawet bolesne uczucia, jakie musieli mieć Grecy wkraczający w święty okręg Apollona, mijając pomniki i triumfów, i klęsk swoich ojczyzn z rąk greckich pobratymców.
W świetle tych faktów nie zdziwi nas informacja, że w czasie wojen perskich, podczas konfliktu (niektórych) Greków z perskim Kserksesem, nawet po klęsce króla pod Salaminą we wrześniu 480 roku p.n.e., duża część Hellenów albo, jak Tebanie, walczyła jeszcze przez rok po stronie Persów, albo już wcześniej wybrała bezpieczną neutralność i czekała na ostateczny wynik tego starcia. Stało się tak zarówno pod wpływem zbrojnego nacisku czy politycznego szantażu ze strony władającego na trzech kontynentach imperium perskiego, jak i z powodu lokalnych sąsiedzkich animozji. W politycznym lawiranctwie czasu wojen perskich mistrzostwo Grecji osiągnęli obywatele Argos na Peloponezie, odwieczni lokalni rywale Sparty, która wówczas wraz z Atenami postanowiła stawić opór najeźdźcy. Polis Argos ogłosiła, że skoro przodkiem jej obywateli był mityczny heros Perseusz, którego imię wskazuje bez cienia wątpliwości, że był on również protoplastą Persów, nie będzie walczyć z tak bliskimi krewniakami i zmuszona jest wybrać neutralność.
Grecja antyczna nie była więc jednością ani geograficzną, ani polityczną. Była za to wspólnotą kulturalną. Powiedzmy sobie od razu, że temu właśnie zawdzięczamy całe nasze greckie dziedzictwo. I właśnie o tak rozumianej Grecji i „greckości” jest ta książka.
Co nowego u Greków,
czyli cały świat za nami
GRECY ZUPEŁNIE INACZEJ NIŻ MY POSTRZEGALI miejsce człowieka w czasie. Kiedy myślimy o upływie czasu, mówimy, że coś się zdarzyło, więc jest już „za nami”. To, co jeszcze się nie stało, jest wciąż „przed nami”. Wyobrażamy sobie czas jako drogę, którą stale idziemy naprzód. Grecy myśleli zupełnie inaczej. O zdarzeniach minionych mówili, że są „przed nimi”, a o przyszłych, że są wciąż „za nimi”. To z kolei wyobrażenie doświadczenia życiowego człowieka. Coś, co już się stało, poznaliśmy, widzieliśmy, stoi nam wciąż przed oczami. Jest więc „przed nami”. Rzeczy przyszłe są przed nami ukryte przez bogów. Są więc wciąż „za nami”, nadal niedostępne naszemu wzrokowi, nie widzimy ich, a często nie potrafimy ich sobie nawet wyobrazić.
Ludzie myślący w ten sposób cały świat i swoją rolę w nim rozumieli zupełnie inaczej niż my. Nie dla nich śmiałe, pełne nadziei spojrzenie w przyszłość, przekonanie, że można ją przewidzieć i zaplanować. Przyszłość skrywa mrok, który na chwilę tylko mogą rozświetlić wyrocznie lub znaki od bóstwa. Bogowie jednak ze swej natury wysyłają ludziom sygnały niejasne, a nawet celowo dwuznaczne i mylące. Jak w słynnym przypadku legendarnie bogatego Krezusa, króla Lidów w Azji Mniejszej, który od Apollona w Delfach usłyszał, że jeśli rozpocznie wojnę, „zniszczy wielkie państwo”. Upewniony w swoich planach Krezus zaatakował imperium perskie, czym istotnie zniszczył wielkie państwo – swoje własne. Jego przypadek posłuży w przedostatnim rozdziale do namysłu nad współczesnym imperializmem. Kiedy już w niewoli perskiego władcy Cyrusa zapytał delfickiego boga, dlaczego został przezeń oszukany, wyrocznia miała mu odpowiedzieć, że bóg i tak bardzo mu pomógł, odsuwając, jak długo to było możliwe, klęskę, która Krezusowi tak czy owak była pisana. Z wyroku losu, który Grecy nazywali Mojrą, musiał bowiem ponieść karę za występek swojego odległego przodka, założyciela jego dynastii i uzurpatora władzy królewskiej, Gygesa, zabójcy prawowitego władcy wiele pokoleń wcześniej.
Zwykli Grecy byli przekonani, że czyhające na nich w przyszłości niebezpieczeństwa mają swoje korzenie w równie co przyszłość nieznanej im przeszłości. Powszechnym było pojęcie „winy ojcowskiej”, którą nieświadomie dziedziczymy po przodkach i która naturalnie wymaga kary od bogów. Pomyślmy na przykład o królu Edypie. Chociaż on sam naraził się bóstwom grzeszną pychą, zwaną przez Greków hybris (dalej będzie jeszcze o niej mowa), to swój tragiczny los, ojcobójstwo i małżeństwo z własną matką, z którą spłodził gromadę sióstr i braci, „zawdzięczał” przede wszystkim dawnej zbrodni swojego ojca Lajosa, pierwszego pedofila greckiej mitologii. Lajos miał zgwałcić nieletniego syna swojego przyjaciela, gdy przebywał u niego w gościnie. Z tej perspektywy można powiedzieć, że w oczach Greków nie ma ludzi niewinnych, są tylko tacy, którzy o swoich dziedzicznych grzechach – do czasu – nie wiedzą.
Dzisiaj pamiętamy jeszcze, że kiedyś nie było internetu, więc zdobycie informacji czy nawiązanie kontaktu z innymi ludźmi na odległość wymagało wiele wysiłku, a przede wszystkim cierpliwości. Potrafimy nawet wyobrazić sobie świat bez elektryczności, kiedy korzystanie z oczywistych dla nas udogodnień cywilizacyjnych było niemożliwe. Tuż za naszą wschodnią granicą duża część Ukraińców i Ukrainek w wyniku zbrodniczych rosyjskich bombardowań musi żyć bez prądu. Dość łatwo nam pomyśleć o czasach bez lodówki i możliwości dłuższego przechowywania żywności. Żeby jednak spróbować zrozumieć starożytnych Greków, musimy wysilić naszą wyobraźnię jeszcze bardziej. Pomyślmy o świecie pozbawionym dwóch oczywistych dla nas wynalazków, bez których nie wyobrażamy sobie nawet najbardziej siermiężnej egzystencji – o świecie bez dostępnych wszystkim narzędzi mierzenia czasu, a do tego bez ulicznych latarń i wszechobecnego dzisiaj sztucznego światła.
Grecy znali zarówno zegary słoneczne, jak i klepsydry (co znaczy dosłownie „złodzieje wody”, od gr. klepto, „kradnę” oraz hydor, „woda”), ale pierwsze działały tylko w słoneczny dzień i spojrzeć na nie można było w jednym konkretnym miejscu na rynku miasta. Drugie zaś pozwalały liczyć tylko krótkie odcinki czasu. Używano ich np. w ateńskich trybunałach, by strony w sprawach sądowych wiedziały, ile mają czasu na wypowiedź. Natomiast bez zegarka na co dzień musimy żyć wyłącznie według wskazówek natury, umawiać się z przyjaciółmi „około południa”, „o świcie” albo „pod wieczór”, a bez sztucznego światła latarń czy jasno oświetlonych domów albo witryn sklepowych wszystkie nasze działania musimy ograniczyć do godzin dziennych. W dodatku dłuższych lub krótszych, bo Grecy i Rzymianie osobno dzielili dzień, a osobno noc na dwanaście godzin, które zatem były sobie nierówne zależnie od pory roku. Po zmroku poruszanie się po pogrążonym w ciemności mieście było po prostu niebezpieczne. Bandyci, złodzieje, a choćby i głębsze dziury w ulicy, zagrażali ludziom nieustannie. Człowieka majętnego można było wówczas poznać m.in. po tym, że nie bał się nocy, bo dysponował służbą mogącą oświetlić mu drogę w ciemności.