Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Tukany latają nisko - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Sierpień 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tukany latają nisko - ebook

Współczesna powieść obyczajowo-przygodowa, która dotyka problemu neofeudalnych stosunków na rynku pracy


Pan Antoni Kniazio, pracownik przedsiębiorstwa z branży kosmetycznej, jedzie na spotkanie do firmy konsultingowej Magnus Pretor. Ta warszawska spółka z hiszpańskim kapitałem zajmuje się pozyskiwaniem dotacji dla przedsiębiorców. W trakcie spotkania z jej pracownikiem, Stefanem Rokoszewiczem, Kniazio nagle opuszcza salę z wrzaskiem, po czym na oczach wszystkich pracowników wypada z jedenastego piętra biurowca. Dyrekcja szybko ustala, że w wysłanym do Kniazia mailu przez pomyłkę znalazł się mem internetowy. Pomimo że nie ma możliwości ustalenia związku tego mema z samobójstwem Kniazia, odpowiedzialny za nadanie maila Stefan Rokoszewicz traci pracę. Wobec umorzenia śledztwa Stefan na własną rękę postanawia dotrzeć do przyczyny jego śmierci. Wkrótce ustala, że Kniazio stworzył produkt o niesamowitych właściwościach, który w przypadku wpadnięcia w niepowołane ręce może doprowadzić do katastrofy na skalę światową.



Jednocześnie w firmie Magnus Pretor ktoś zatrudnia dwóch nowych konsultantów ubranych w zielone garnitury. Te "zielone ludziki", które zostają pracownikom przedstawione jako Stanislav Moniuszko oraz Ivan Wałęsa, co prawda podają się za Polaków, jednak w praktyce mówią tylko po hiszpańsku i angielsku. Wkrótce okazuje się, że ich działania wyrządzają poważną szkodę konsultantom niższego szczebla. Co więcej, hiszpański szef firmy twierdzi, że z ich zatrudnieniem nie ma nic wspólnego. Sytuacja staje się coraz bardziej absurdalna, a atmosfera zagrożenia rośnie.



Maciej Lipka
(ur. 1980 r. w Krośnie) – absolwent Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego oraz Szkoły Głównej Handlowej. Wieloletni pracownik branży consultingowej oraz muzycznej. Jest muzykiem amatorem oraz debiutującym pisarzem. W swojej powieści, w charakterystyczny jedynie dla siebie groteskowy sposób, przekazał rezultaty swoich wieloletnich obserwacji ludzkich zachowań. Jego styl charakteryzuje się ciętym językiem, okraszonym dużą dawką humoru oraz ironii. W swojej książce nie zostawia suchej nitki na społeczeństwie, wytykając jego zakłamanie, wyrachowanie, podwójne standardy i tendencję do poszukiwania mało ambitnej rozrywki. Jest również autorem powieści biurowej pt. „Tukany latają nisko”, która ma się ukazać w 2016 roku.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7859-705-6
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1: Nierozliczony lot pana Antoniego Kniazia

Pan Antoni Kniazio, 46–letni pracownik działu badawczego w firmie kosmetycznej Kisswald, zajmował się projektowaniem i wprowadzaniem na rynek innowacyjnych produktów. W żadnym jednak razie nie uchodził on za postać interesującą, gdyż jego monotonny, przepraszająco–jęczący sposób mówienia, niemal zawsze odwracał uwagę rozmówcy. Można było się jeszcze skupić na jego wątłej, chudej postaci oraz tureckim, pasiastym niczym odwłok bąka swetrze, spod którego wystawała niemodna koszula, jednak przez wzgląd na ogólnie przyjęte zasady savoir–vivre, humanitaryzmu i społecznego współczucia, również nie wypadało tej kwestii poświęcać szczególnie dużo czasu. Nietrudno się zatem domyślić, że w rankingach na duszę towarzystwa pan Kniazio przegrywał z kretesem. Toteż proszę sobie wyobrazić, jak wielkie zdumienie rysowało się na twarzach pracowników firmy konsultingowej Magnus Pretor Sp. z o.o., z siedzibą w Warszawie przy Alejach Jerozolimskich 81a, kiedy pan Antoni Kniazio wybiegł z krzykiem z salki konferencyjnej, rozpędził się przez cały open space1 i, otworzywszy okno, usiadł na parapecie, po czym pomachał zgromadzonym i przechylił się do tyłu, spadając z jedenastego piętra biurowca. Upadkowi pana Antoniego Kniazia na chodnik nie towarzyszył ani huk, ani żaden inny motyw dźwiękowy. Przynajmniej nie słyszał niczego żaden ze zgromadzonych pracowników, prawdopodobnie ze względu na dobiegający z dołu hałas. Pracownicy rozumieli, że ten hałas jest ceną pracy w dogodnej lokalizacji. Bliskiej Dworca Centralnego, taksówek, hoteli, pubów i restauracji. Łatwiej stąd wszędzie dojechać, a i klient z dalekich stron może szybciej pod taki adres dotrzeć, czego dowodem był Pan Antoni Kniazio, który przyjechał aż ze Szczytna i teraz wydostawał się z budynku w, powiedzmy, dość niekonwencjonalny, choć zdecydowanie szybszy sposób. Ostatnie, co słyszeli pracownicy firmy Magnus Pretor, to głos sekretarki, 24–letniej Emilki Obleci, która na widok biegnącego pana Antoniego Kniazia zdążyła tylko zwrócić się do niego: „Niestety nie mamy już czerwonej herbaty, czy może być czarna?”. Nie można było jej zarzucić nietaktu. Nauczono ją, że podczas spotkań nie należy przeszkadzać, jednak poza salką konferencyjną dziewczyna mogła już wchodzić w interakcje z klientem, z czego skorzystała właśnie teraz. Zahukana i zestresowana Emilka poczuła się winna temu, że nie zadbała o czerwoną herbatę. Nowa dostawa artykułów spożywczych do biura została co prawda zamówiona wczoraj, jednak do tej pory jeszcze nie dotarła. „Dlaczego nie zamówiłam tego wcześniej? Co ja zrobiłam? Teraz to na pewno mnie wyrzucą!” – łkała Emilka w duchu. Na open space panowała cisza, którą wypełniał wdzierający się od strony otwartego na oścież okna wiatr oraz odgłosy zatłoczonej ulicy. Mimo wysokości natrętny dźwięk klaksonów dobiegał teraz wyraźnie. Było dziesięć po dziewiątej, zatem korki uliczne wciąż przeżywały swój renesans.

Dewiza firmy Magnus Pretor brzmiała: „Gotowi na wszystko”. W chwili obecnej, gdy wszyscy pracownicy jej warszawskiego oddziału stali w osłupieniu na open space, nic nie wskazywało na to, żeby powyższe motto miało znaleźć zastosowanie w praktyce. Pracownicy firmy potrafili co prawda wychodzić obronną ręką z nieprzewidzianych sytuacji, jednak wiedza merytoryczna z zakresu zasad pozyskiwania dotacji dla firm nie na wiele się w tym przypadku zdała. Cisza była zdumiewająca, zważywszy na zaistniałą sytuację. Może pomogło wyćwiczone na licznych szkoleniach i spotkaniach z klientami opanowanie wraz z umiejętnością robienia dobrej miny do złej gry? A może było to zaskoczenie? W każdym bądź razie nikt nawet nie krzyknął. Pan Kniazio nie krzyczał, ponieważ spadł z jedenastego piętra biurowca o wdzięcznej nazwie „Delfinie?” i nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek jeszcze da z siebie głos. Emilka Obleci również zaniemówiła, czekając na opiernicz. Milczeli również stojący bezpośrednio przy otwartym oknie: dyrektor zarządzający, 42–letni Bernard Wysocki; zastępca dyrektora, 43–letni Zdzisław Bosogłów; menedżer projektów, 50–letni Onufry Bigosiński; starszy konsultant, 36–letni Cyprian Szczurek oraz 29–letni konsultant, Domażyr Sowiński. Właśnie im przypadł zaszczyt ujrzenia na dole zbiegających się ludzi. Wiedzieli już, że sprawa wydostała się na zewnątrz. Nie będzie można jej załatwić sympatycznym, pojednawczym mailem. Niedaleko za nimi, tuż przy korytarzyku prowadzącym do kuchni, stała Emilka Obleci, a za nią wielofunkcyjna, supernowoczesna, gadająca drukarko–kopiarka Patrycja (3–letnia). Na dalszym planie, bliżej recepcji, stała specjalistka ds. kadrowych, prawa ręka dyrektora zarządzającego, 25–letnia Dominika „Nika” Kaznodziejska oraz konsultantka, 28–letnia Kamila Pęchor. Wreszcie, tuż przy recepcji, stał 30–letni Stefan Rokoszewicz, wypalony zawodowo konsultant, który jeszcze przed chwilą prowadził z panem Antonim Kniaziem spotkanie w salce konferencyjnej. Sądząc po tym, co zostało z pana Kniazia na chodniku, z dużym prawdopodobieństwem można było założyć, że: 1) spotkanie zakończyło się przed czasem; 2) pracownika działu badawczego w firmie Kisswald trzeba będzie wymienić, co z całą pewnością wpłynie na harmonogram realizacji projektu.

Stefan Rokoszewicz czuł swoisty dyskomfort. Po pierwsze, nie lubił wtorków. Co prawda gorzej od nich znosił poniedziałki, jednak doświadczenie nauczyło go, że wtorek jest pojętnym uczniem i od lat aspiruje do nazwania go „drugim poniedziałkiem”. Dzisiejsze wydarzenie zdawało się utwierdzać go w tym przekonaniu. Po drugie, to co zrobił pan Antoni Kniazio, może i było jego suwerenną decyzją, podjętą w ramach ogólnej zasady wolności jednostki oraz swobody obrotu gospodarczego, jednak pewien niesmak pozostał. Pan Kniazio, decydując się na skok, zrobił to podczas bezpośredniego z nim spotkania. Stefan doskonale wiedział, że w firmie Magnus Pretor, jeżeli coś nie idzie po myśli korporacji, następnym krokiem jest wszczęcie procedury szukania winnego na wszystkich szczeblach poniżej ścisłej prezesury. Stefan przeczuwał, kto będzie się musiał tłumaczyć z całego zajścia. Skierowane ku niemu spojrzenia wszystkich pracowników zdawały się utwierdzać go w przekonaniu, że właśnie zaserwowano mu piłeczkę, którą musi odbić. Na wszelki wypadek postanowił jednak nie zabierać głosu. Nieraz w trudnych sytuacjach zdarzało się, że ktoś inny zaczynał mówić pierwszy, kierując cały ostrzał na siebie. Głos dyrektora zarządzającego, Bernarda Wysockiego, uświadomił mu jednak, że tym razem tak nie będzie.

– Stefan, czy możesz nam wyjaśnić, co się stało? – zapytał Bernard.

– No..., wygląda na to, że pan Kniazio wyskoczył przez okno – Stefan nie znalazł mądrzejszej odpowiedzi.

– Naprawdę? – spytał Bernard. – A ja myślałem, że postanowił wyręczyć Emilkę i poszedł do kuchni po delicje, ale poczekaj...rzeczywiście! W tym miejscu nie ma kuchni, tylko okno prowadzące z jedenastego piętra w dół. Masz rację! – na jego twarz nagle wstąpiła agresja. – Masz mnie za durnia?! – wydarł się. – Przecież widzę, że wyskoczył! Co się stało na tym spotkaniu?! Dlaczego on wyleciał?!

– Nie wiem – rzekł cicho Stefan. – Rozmawialiśmy o projekcie, kiedy on nagle zaczął krzyczeć i wybiegł z salki. Pobiegłem za nim i zobaczyłem, że przechyla się w tył i wypada przez okno. To wszystko!

Wśród pracowników zaległa cisza, którą przerwał Bernard:

– Zdziś, chłopaki, idźcie na dół! – zarządził. – Tam zaraz będzie policja. Powiedzcie im, że ten pan to od nas wyszedł. Może sprawdźcie jeszcze, czy nie da się go jakoś poskładać. A ciebie, Stefan, zapraszam do salki konferencyjnej.

Stefan liczył się z tym, że zbierze opiernicz z samego rana. W biurze zapanowała nerwowa krzątanina. Kątem oka Stefan zobaczył Dominikę i Kamilę, które przytuliły się do siebie. Do wszystkich docierały dopiero wydarzenia ostatnich minut. Stefan i Bernard weszli do salki konferencyjnej. Konferencyjny telefon–pająk znajdował się na środku dużego, okrągłego stołu. Po jego skrajnej stronie leżała teczka Antoniego Kniazia, a na drugim końcu stał podłączony do ładowania laptop Stefana.

Bernard zajął miejsce Kniazia, a Stefan usiadł przy swoim laptopie.

– Dobra, Stefan, na spokojnie – rzekł Bernard, patrząc na pozostawione dokumenty – co tu się wydarzyło?

– Bernard, nie dotykaj jego rzeczy. Tu będzie policja.

– Jasne, masz rację – odrzekł.

– Bernard, ja naprawdę nie wiem, co mu odwaliło – rzekł Stefan.

– Stefan, przypomnij sobie każdy szczegół. Nikt cię nie obwinia. Musimy po prostu dojść do prawdy. Będzie nas przesłuchiwać policja. Jeżeli cokolwiek ma tobie lub nam zaszkodzić, to lepiej, żebyśmy ustalili wspólną wersję wydarzeń. I spójną oczywiście.

Stefan, po krótszej chwili milczenia, rzekł:

– Nie wiem, co powiedzieć. Pan Kniazio zadzwonił do mnie dziś z samego rana i oznajmił, że musi się z nami pilnie spotkać. Chciał, żebyśmy zaprzestali jakichkolwiek prac nad projektem Kisswaldu.

– Ale dlaczego? – spytał Bernard. – O ile dobrze pamiętam, parę tygodni temu pojechałeś do nich do Szczytna razem z Cyprianem. Chcieli z nami współpracować.

– No właśnie. Raptem niedawno rozmawialiśmy o ich inwestycji. Dziś z samego rana Kniazio do mnie zadzwonił i oznajmił, że jest właśnie w Warszawie i że musimy się pilnie spotkać. Był dość zdenerwowany. Gdy już do nas przyszedł i czekał w salce, to jeszcze na szybko przesłałem mu mailem ogólne wytyczne dotyczące spełnienia warunków pozyskania dotacji. Wiesz, że często nam to umyka i później są nieporozumienia...

– Wiem, ale co Kniazio powiedział tu na miejscu?

– Przywitał się i oznajmił, że musimy szybko działać. Powiedział, że sprawy przybrały nieoczekiwany obrót. Spytał, czy mam jeszcze flakonik perfum, który wręczył mi na ostatnim spotkaniu. Powiedziałem, zgodnie z prawdą, że już zużyłem te perfumy. Pochwaliłem nawet ich zapach. Wydawało się, że mu ulżyło. Wtedy też powiedziałem, że wysłałem do niego przed chwilą maila z wytycznymi odnośnie projektu. On odpowiedział, że ma problemy ze swoją skrzynką, a poza tym nie wziął laptopa. Ponieważ nalegałem, powołując się na standardy naszej firmy, Kniazio przeczytał tego maila na moim kompie. Kiedy skończył czytać, nagle zwariował. Zaczął krzyczeć: „A więc to tak?! Wy też siedzicie w tym po uszy?! Tak bardzo chcecie patrzeć na mój upadek?! A to proszę bardzo!”. Następnie wybiegł z salki. Resztę przedstawienia widzieliście wszyscy.

– Co było w tym mailu?

– Już mówiłem. Informacje o warunkach uzyskania dofinansowania na ich projekt – odpowiedział Stefan. – Dostałeś do wiadomości tego maila. Ty, Kamila i Cyprian.

– Okej, pokaż na swoim kompie, co dokładnie mu napisałeś.

Stanęli nad laptopem Stefana. Stefan poruszył myszką. Ekran laptopa się zaświecił, jednak kursor stanął w miejscu. Stefana już dawno przestał dziwić fakt, że w kluczowych momentach komputer się zawiesza. Zrestartował system i ponownie wszedł do poczty. W folderze „Wysłane” znajdował się e–mail z godziny 8:47. Adresatem był Antoni Kniazio, a kopię wiadomości skierowano również do Bernarda Wysockiego, Cypriana Szczurka oraz Kamilii Pęchor. Treść maila brzmiała następująco:

„Witam!

Proszę pamiętać, że inwestycja kwalifikująca się do otrzymania dotacji ze środków unijnych musi spełniać kryterium innowacyjności. Jako produkt innowacyjny rozumiemy produkt, który jest nowy lub znacząco ulepszony. Dlatego też musimy mieć pewność, że Państwa projekt nie polega jedynie na wprowadzeniu produktów ulepszonych „kosmetycznie” (np. nowy zapach, nowy kolor, nowa nazwa, nowe opakowanie), lecz dotyczy wprowadzenia produktów znacząco innowacyjnych, które różnią się od innych dostępnych na rynku czymś więcej. Przykładowo, chodzi np. o perfumy, które od dostępnych na rynku różnią się znacząco pod względem parametrów, komponentów oraz funkcjonalności.”

Pozdrawiam

Stefan Rokoszewicz

Consultant

Magnus Pretor Poland Sp. z o.o.

Magnus Pretor – Gotowi na wszystko”

Bernard czytał w milczeniu. Przesunął wiadomość w dół. Nagle obaj zamarli. Stefan czuł, że nogi mu zmiękły. Nienawidził pracować pod presją czasu. Zawsze wtedy popełniał błędy. Niemniej jednak potrzeba wyprodukowania szybkiego maila pod okiem wiszącego nad nim Cypriana nie usprawiedliwiała tego, co zrobił. Mianowicie od rana przeglądał w internecie memy, którymi ochoczo dzielił się z kolegami w biurze. Najprawdopodobniej zaczął pisać pilnego maila do Kniazia tuż po wysłaniu Domażyrowi i Kamili mema, którego znalazł w wyszukiwarce, wpisując hasło „innowacyjne perfumy”. Widocznie, zamiast utworzyć nową wiadomość na skrzynce, w pośpiechu musiał podpiąć maila do Kniazia pod edytowaną wcześniej korespondencję z memem. Tym samym, pod powyższym, skierowanym do Kniazia tekstem, widniał kolorowy obrazek przedstawiający jednego ze sławnych bohaterów memów, którym był pryszczaty i pyzaty młodzieniec. Zdjęcie umorusanego chłopca było podpisane krzykliwą czcionką zawierającą treść: „Mała, ile jeszcze litrów perfum mam na siebie wylać, żebyś mi się oddała?”. Fakt, Stefan trafił tym memem we właściwą branżę, jednak pan Kniazio nie był jego planowanym adresatem, nie tylko z uwagi na posiadanie przez niego statusu klienta, ale również dlatego, że podejrzewanie Kniazia o poczucie humoru było wyrazem naiwności lotów najwyższych.

– Co to jest? – spytał Bernard.

– Nie wiem – bronił się Stefan. – Wysłałem to przez przypadek w pośpiechu. Nie rozumiem, jakim cudem edytowałem wiadomość pod wcześniej wklejonego mema.

Bernard milczał.

– No przecież to tylko mem! – kontynuował Stefan. – Nie mógł mieć jakiegoś większego wpływu na klienta. Nikt się jeszcze przez mema nie zabił.

– Skąd wiesz? – drążył Bernard.

– No, może były takie przypadki gdzieś na świecie – przyznał Stefan – ale sam zobacz: to przecież niewinny mem. Co z tego, że w temacie perfum! Może i byłem nieuważny, ale to nie powód, żeby się zabijać, do cholery!

– Spokojnie, Stefan – wtrącił Bernard – masz rację. To nie powód. Poczekajmy na przyjazd policji. Wyjdźmy z tej salki. Muszę zaczerpnąć powietrza. Aha, przypomnij ludziom, żeby niczego nie dotykali.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: