- W empik go
Tunel śmierci - ebook
Tunel śmierci - ebook
Powieść kryminalna z elementami thrillera. Akcja rozgrywa się wokół dramatu głównego bohatera. Jest nim mężczyzna, który wyprodukował bardzo niebezpieczną broń. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie to, że odbiorcą broni są Niemcy, a ów mężczyzna jest Polakiem. Powieść ukazująca dylematy moralne bohatera i nawiązująca do konfliktu polsko-niemieckiego.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7903-338-6 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział 1. Strażnik wartowni nr 7
Rozdział 2. Plan gry
Rozdział 3. Tęczowy banknot
Rozdział 4. Sztab bezpieczeństwa
Rozdział 5. Rolka filmowa
Rozdział 6. W jej kraju
Rozdział 7. Policja w Astorii
Rozdział 8. Człowiek bez ojczyzny
Rozdział 9. Droga do szczęścia
Rozdział 10. Nadzieja w modelu 1938
Rozdział 11. Czarny ptak
Rozdział 12. Lakierowe buty
Rozdział 13. Najpiękniejszy dzień w życiu
Rozdział 14. Szpieg
Rozdział 15. Mal-Ha
Rozdział 16. Bar Pod Złotą Muszką
Rozdział 17. W stan spoczynku
Rozdział 18. W poszukiwaniu dobrodzieja
Rozdział 19. Burzliwy wiec
Rozdział 20. Łza i brylant
Rozdział 21. Wyrok śmierci
Rozdział 22. Pałacyk w parkowej alei
Rozdział 23. Córka Piotra
Rozdział 24. Prawo łaski
Rozdział 25. O wolność skazanego
Rozdział 26. W matni
Rozdział 27. Model 1938
Rozdział 28. Ileńska a obowiązek
Rozdział 29. Dysonanse
Rozdział 30. Znowu pomyłka
Rozdział 31. Ku przebudzeniu
Rozdział 32. Zwitek papieru
Rozdział 33. Ofiarny stos
Rozdział 34. Ku brzegom wolności
Rozdział 35. Zamieć
Rozdział 36. Otwarta granica
Rozdział 37. Skończona kariera
Rozdział 38. Spełniło sięRozdział 1
Strażnik wartowni nr 7
Wichrowa noc. Na asfaltową szosę, przez przydrożne drzewa, kładła się złotymi plamami poświata reflektorów, które czujnym okiem strzegły potężnych zakładów metalurgicznych Green-Modlitz.
W oddali jaśniała łuna świateł rozprzestrzeniająca się na cały chmurny nieboskłon. Wydłużały się w bezkres linie tysięcy i tysięcy ogników, świeciły prostokąty jakichś gmachów a strzeliste wieżyce odcinające się ostro od tła zdawały się rzucać niebiosom wyzwanie.
To Grenburg nad Seną.
Na skrzyżowaniu dróg przechadzał się miarowo młody strażnik z przewieszonym przez ramię karabinem. Jaskrawe światło bijące z rozwartych drzwi jego sygnalizacyjnego domku załamywało się w fałdach terenu rzucających ostre, coraz to dłuższe cienie.
Potężna kompania Green i Modlitz zabezpieczała się w ten sposób, placówkami rozrzuconymi wokół w dalekim promieniu, od niespodzianek i zamykała własnymi strażami w nocnej porze wszystkie drogi wiodące od głównych traktów do wnętrza rozległego masywu fabrycznych zabudowań.
Przed budką strażniczą zatrzymał się ciężarowy samochód.
– Kto jedzie? – spytał strażnik.
– Torpeda – brzmiała odpowiedź.
– Ilu? – badał dalej.
– Czternastu z trzeciej zmiany. Grupa GX. Oto dowody. – Mówiący wręczył mu plik papierów.
Strażnik, odszedłszy ku domkowi, nacisnął zewnętrzny kontakt. I w tej chwili snop światła wpadł do wnętrza samochodu z reflektora umieszczonego na maszcie, nad dachem wartowni.
– Wjazd wolny – rzekł, oddając dokumenty komendantowi grupy.
– Cześć – zawołał szofer i puścił motor w ruch.
– Cześć – odpowiedział strażnik i powróciwszy do swej izby, zdjął słuchawkę telefoniczną.
– Hallo, tu wartownia numer siedem. Hasło? Nadaję alfabetem Morse’a. Dobrze? Wjazd wolny, samochód ciężarowy, czternastu ludzi trzeciej zmiany GX... Tak, tak, zrozumiałem.
I zawiesiwszy słuchawkę, przerwał rozmowę.
Po chwili znów kołysał się wolnym, miarowym krokiem po szerokiej asfaltowej szosie, a przypadając w cień, patrzył w gościńce złotych świateł skrzących się przed nim na krawędzi niebios.
Z drugiej strony rzeki pojawił się nagle pióropusz tysięcy iskier i cichy, z oddali do zabawki podobny wąż pociągu o kwadratowych złocistych łuskach, uleciał gdzieś w przestrzeń.
Jakiś motocykl o zgaszonej przedniej lampie minął go, biegnąc w stronę Elken, a za nim, zda się, stado jakichś białych ptaków wyfrunęło nagłe i poczęło pojedynczo przysiadać ku ziemi.
Strażnik schylił się, podnosząc parę ćwiartek papieru.
– Do diabła – mruknął. – Znowu te przeklęte ulotki. Znowu trzeba będzie raportować, składać zeznania i włóczyć się po urzędach policyjnych. Oby piekło było łaskawe tym komunistom.
Mimo woli rzucił okiem na zebrane kartki. I doznał rozczarowania.
Estetycznie wykonany wielobarwny rysunek przedstawiał białego gołębia, unoszącego się na granatowym, gwiaździstym tle nad brązową kulą ziemską zasłaną mnóstwem mogił i krzyżów. Stojący na niej atletycznej budowy młodzieniec przełamywał na kolanie potężny, obusieczny miecz. Pod spodem widniały hasła, wypisane we wielu językach:
Śmierć wojnie i śmierć jej płatnym najemnikom
Śmierć machinom wojennym, ich wynalazcom i sługom
Śmierć zbrodni mordowania narodów
Międzynarodowa Liga Pokoju
Wymowny ten afisz przykuł na chwilę uwagę strażnika. Uprzytomnił sobie koszmarny sen, jaki przeżywał w chłopięcych latach, krwawy sen, o jakiejś idei, którą świat chciał osiągnąć przez straszliwą masakrę milionów. Nie wiedział wówczas, dlaczego walczono, lecz wiedział to jedno, że gorzko opłakiwał ojca i brata, którzy kośćmi swoimi zasłali pola bitew.
A więc – wojna skrzywdziła wszystkich. Lecz jeśli wodzowie w imię odwetu głoszą, że własne szczęście jest zawisłe od szczęścia narodu, a naród ma szczęście przez nową wojnę osiągnąć, to precz z pacyfizmem!
I zmiąwszy jedną z trzymanych ulotek, rzucił ją z pasją na ziemię i zdeptał nogami. Splunąwszy następnie, zwrócił się w stronę wartowni, by zaraportować o jakichś komunistach malujących obecnie na czerwonych sztandarach srebrnego gołębia pokoju. Dla niego bowiem nie ulegało wątpliwości, że jest to nowa metoda ich propagandy.
Lecz oto stało się coś nieoczekiwanego. W tej chwili bowiem zagasły na murach fabrycznych światła reflektorów rozjaśniających przedpole jego strażnicy. Zaległa nieprzenikniona ciemność.
Zamierzał przeto zbadać przyczynę takiego wypadku, a przede wszystkim zapalić światła własnych silnych lamp mieszczących się na maszcie nad dachem.
Jakiś chrzęst zwrócił jego uwagę. Nadsłuchiwał. Coś się ku niemu zbliżało. Zdjął z ramienia broń i schronił się pod drzewo.
Kilka lub kilkanaście par ciężkich butów zastukało na asfalcie szosy. Szeroką ławą rozsypały się jaskrawe blaski elektrycznych kieszonkowych latarek. Koła ich zogniskowały się w miejscu, gdzie czuwał z bronią gotową do strzału.
– Stój, kto idzie? – zawołał.
Odpowiedział głos kobiecy:
– Bractwo Ligi Pokoju. Przyszliśmy po ciebie, byś naszym pozostał bratem. Ty służysz wojnie, my chcemy wojnę zniszczyć. Oddaj twą śmiercionośną broń i porzuć twoich chciwych krwi panów. Walcząc z wojną, uszczęśliwisz twój naród i sam staniesz się szczęśliwy. Szczęście narodu będzie szczęściem ludzkości.
– Dość bzdur – krzyknął strażnik i wydał rozkaz:
– Padnij! Ani kroku dalej!
Równocześnie oddał strzał alarmowy.
Światła latarek pogasły. Strażnik słyszał, iż nieznani przeciwnicy podchodzą ku niemu.
– Strzelam – zawołał.
I bijąc na oślep przed siebie, wypróżnił wkrótce dziesięciostrzałowy magazynek, następnie dobył browninga.
W oddali zajaśniały światełka. Zbliżała się pomoc od groźnych, spowitych w cienie i widniejących ledwo w zarysie murów kompanii Green i Modlitz. Rozległy się nawoływania, nad którymi panował warkot motorów.
Zerwała się nagle strzelanina gwałtowną wrzawą. Zdało się, iż w fałdach gęstej nocy zderzyły się dwie ślepe potęgi, dwie burze, nadciągające z odmiennych kierunków. Niewidzialni wrogowie jękliwym lotem kul wyzywali się imieniem śmierci.
Wtem wpadło na szosę potworne cielsko wielkiego samochodu. Tajemniczy napastnicy tłoczyli się doń, znikając w jego wnętrzu. Rytmicznym stukiem przemówił stamtąd karabin maszynowy i posłał setki pocisków w stronę kompleksu fabrycznego spółki Green i Modlitz, równocześnie zaś pojazd ruszył pełnym biegiem. A kiedy minął wartownię numer 7, buchnął krwawy słup ognia i ziemia zadrżała od straszliwego huku.
I zgasł prostokąt światła padającego przez rozwarte drzwi, lecz tuż przedtem zagasło życie bezimiennego strażnika.
Strażnika wartowni numer 7.Rozdział 2
Plan gry
– Bo, proszę pani – mówił pułkownik von Karsten, zwracając się do ujmującej pani domu – ktoś, kto chce wywrzeć wpływ na masy, kto chce, by poszły za nim miliony, powinien posiadać moc sugestywnego oddziaływania na ludzką zbiorowość i zdecydowane pociągnięcia.
– Ja zaś dodam – śmiała się pani Halina Malewska – że człowiek taki musi mieć program.
Była to młoda, jasnooka kobieta o pociągłych rysach twarzy i wesołym spojrzeniu. Idealną jej rzeźbę czoła wieńczyły ciemnopłowe, sfalowane włosy, w których jaśniała złocista spinka. Czarna, z błyszczącego jedwabiu, wykwintna suknia, okalająca wysoko szyję, odsłaniała doskonałą linię pleców. Ciemne, głęboko wycięte pantofelki z błyszczącymi klamrami, tworzyły dobraną oprawę dla drobnych stóp.
– Plan gry! Przede wszystkim plan gry, panie kolego – zawołał porucznik Kreutzenau, zwracając się do jednego ze swoich partnerów brydżowych, tasującego właśnie karty.
Cała ta czwórka staczała przy bocznym stoliku bezkrwawy bój od treflów do pików i korzystając z chwili wytchnienia, omawiała dotychczasowe wyniki rozgrywek.
Von Karsten i pani Malewska roześmiali się w głos.
– Brawo, Kreutzenau – rzekł pułkownik, zwracając się w jego stronę. – Znalazłem w panu sprzymierzeńca.
Zagadnięty spojrzał na pułkownika.
– Państwo rozprawialiście też o brydżu?
– Owszem – odpowiedziała pani Malewska. – O brydżu może trochę bardziej politycznym.
– Żałuję – odparł porucznik. – Ten ostatni musi być szalenie nudny. Dlatego też obrałem zawód żołnierski, by nigdy nie politykować.
Młody smukły ten oficer o pociągłej twarzy i niebieskich oczach mógłby uchodzić śmiało za przedstawiciela typu nordycznego. Regularne rysy jego oblicza znamionowały odwagę i pewność siebie.
Pani Malewska przymrużyła nieco oczy, przechylając z wdziękiem główkę.
– Wszystko to zależy od partnera, albowiem ten może nam stwarzać zajmujące partie w najbardziej nudnych tematach.
Tymczasem w drzwiach wejściowych salonu ukazała się ujmującej powierzchności dama o ciemnych, żywych, błyszczących oczach. Matową, pociągłą twarz okraszał refleks sukni seledynowego koloru, z fantazją upiętej na lewym ramieniu. Miękkie a mimo to elastyczne ruchy cechowały to zjawisko wielkim temperamentem i wesołością. Kłaniając się brydżystom, zmierzała wprost w stronę pani domu.
– Signora Littorino – zauważył von Karsten. – Sądziliśmy, że już nie przyjdzie.
Pani Malewska wyciągnęła ku niej dłoń.
– Ogromnie się cieszę, Angelito, że pani o nas nie zapomniała.
– Przynoszę coś niezwykłego – zawołała przybyszka, witając się z von Karstenem. – Byłam świadkiem nadzwyczaj ciekawej demonstracji na placu Zwycięstwa... Ale cóż to, mąż pani jeszcze nie powrócił? Nie widzę też pana Modlitza, któremu chciałam powiedzieć, kto dokonał wczoraj zamachu na jego zakłady przemysłowe... Biłam tak mocno brawo, że aż bolą mnie dłonie.
Pani Littorino była wyraźnie podniecona. Wokół niej skupiło się całe towarzystwo. Asy i króle karciane, wyłożone na stole, nie były zdolne do samoistnej walki bez udziału partnerów.
– Spodziewam się powrotu męża w trzech najbliższych dniach – odpowiedziała pani Malewska. – Majestic zawija pojutrze do Rotterdamu. Prawdopodobnie tym samym statkiem przyjedzie również pan Modlitz. Prosimy więc wyjaśnić nam, jakaż to ważna przyczyna zatrzymała panią tak długo w mieście?
– Zna mnie pani z tego – odparła – że punktualność jest moją zaletą. Zdążając tu, już na dziesięć minut przed godziną osiemnastą przejeżdżałam przez plac Zwycięstwa. Ogromne skupienie samochodów wszelkiego typu zamknęło mi dalszą drogę. Dookoła mnóstwo ludzi. Na dachu jednego z pojazdów spostrzegłam młodą kobietę niezwykłego wprost typu. Ogromne, wyraziste jej oczy płonęły gorączkowym blaskiem. Złociste, rozwichrzone włosy kontrastowały z czarna jej suknią. Gestykulując żywo, odrzucała co chwilę pelerynkę spadającą jej na ramiona. Kobieta ta przemawiała.
– Czyżby nowa Róża Luksemburg? – spytał von Karsten.
– Za młoda – odpowiedziała pani Angelita. – Trafniejsze byłoby porównanie z Joanną d Arc.
– A więc zgódźmy się – dorzuciła pani Malewska – dziewica z Grenburga. Nieprawdaż panie poruczniku? – dodała, zwracając się do Kreutzenaua.
Oficer się zmieszał:
– Dlaczegóż to ja mam wydawać o tym opinię. W Grenburgu jestem dopiero od trzech miesięcy! Trudno mi z samego słyszenia określić, czy owa kobieta jest dziewicą z Grenburga, czy na przykład z Paryża.
Signora Littorino, czując potrzebę podzielenia się wrażeniami, podjęła natychmiast wątek:
– Powiadam państwu, co za ogromna erudycja, wspaniały styl przemówienia, głęboka treść i ujmujący głos. Uzupełniając to wszystko swą eksc entryczną postacią w dziwnej, stylizowanej sukni na tle mnóstwa pojazdów, tłumu i granitowego pomnika w głębi – oddziaływała ona jakimś fluidem na masy do tego stopnia, że kiedy wkrótce zjawił się samochód policyjny, sami policjanci wysłuchali jej przemówienia do końca. Nie mieli odagi interweniować. Daję słowo, że komisarz policji bił wraz z tłumem brawo!
– Czy ujęto ją przypadkiem? – wtrącił Kreutzenau.
Pani Malewska spojrzała nań znacząco. Oficer uniknął jej spojrzenia, patrząc obojętnie przed siebie.
Pani Angelita podchwyciła z żywością:
– Ujęto? Ją? Tę fanatyczkę utopijnej idei znajdującą się w pośrodku mnóstwa samochodów, które natychmiast po skończeniu przemówienia ruszyły naraz z miejsca? Uważam to za wykluczone... Otóż chciałam państwu powiedzieć, że oszołomiona formalnie jej oratorskim talentem, zanotowałam nawet stenograficznie parę najciekawszych urywków. Przy tym wszystkim podziwiam jej niepojętą czelność. Przecież wyraźnie publicznie wyznała, że urządziła wczoraj próbę zamachu na zakłady fabrykacji broni spółki Green i Modlitz i że w najbliższym czasie podejmie na śmierć i życie walkę z kapitałem dążącym do podpalenia świata.
W tej chwili lokaj zaanonsował:
– Radca policji politycznej, pan Quest prosi o natychmiastowe przyjęcie w sprawach służbowych.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.