Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Turysta - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Turysta - ebook

Jedna noc, która zmieniła całe życie, zburzyła plany, zrujnowała marzenia.

Dwóch przyjaciół przeżyło dramatyczne wydarzenia. Przemoc i okrucieństwo, których doświadczyli, sprawiły, że muszą prowadzić życie charakterystyczne dla ludzi ocalałych z koszmaru. Życie podwójne. Jedno – to, w którym byli szczęśliwi, zaznając świata niezbrukanego jeszcze przez ludzkie bestialstwo, i drugie – to późniejsze, kiedy z bagażem wstrząsających wspomnień trzeba w normalny sposób funkcjonować w społeczeństwie.

Powieść skierowana jest do młodych ludzi, którzy są na tym etapie, kiedy muszą wziąć odpowiedzialność za własne życie.


No żyjemy, przeżyliśmy już większość życia! I to jak! Było co jeść, czego się napić, kogo kochać, czym się zajmować. Herosi życia, bohaterowie codzienności, wygraliśmy, wygraliśmy Janku z tymi, co nas zarżnąć wtedy chcieli. Jak żeśmy wskoczyli na te nasze tory, ty po ucieczce do Pietrowskich, ja po nocy spędzonej za cmentarnym pomnikiem, tośmy się tak rozpędzili, tak żeśmy pomknęli, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo po co, że już nic nas nie zatrzymało, nic nie pokonało. I jesteśmy, chociaż mało nas już, książek naszych na półkach nigdzie nie ma, kilka kilometrów za wsią nikt o nas nie słyszał, ale jesteśmy, a nie powinno nas być! Oszukaliśmy skurwysynów! Boga żeśmy oszukali! Sami ze sobą żeśmy zwyciężyli!

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7942-054-4
Rozmiar pliku: 682 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

– Tak sobie idę do was i myślę, że na naleśniczki Zosi to koniecznie muszę się załapać. Koniecznie. Mam szczęście, bo już czuję ich zapach, już słyszę, jak je Zosia podsmaża na patelni, żeby były bardziej chrupiące – powiedział Janek, zasiadając za stołem. On zawsze miał taką powitalną frazę, takie niby neutralne zagajenie na początek, taki swój sposób na niepozwolenie, aby cisza stała się niezręczna.

Dwa dni temu odbył się pogrzeb Ciotki Marty. Czyją ona była ciotką, nie ma to większego znaczenia. Od zawsze tak się o niej mówiło: Ciotka Marta. Oczywiście jej bracia i siostry, kuzynki i kuzyni mówili do niej po imieniu, lecz o niej zawsze per Ciotka. Ale od paru dni po imieniu już nikt do niej nie mówił. Zmarła w wieku 82 lat na raka płuc. Całe żyjące pokolenie z rodziny, jej pokolenie, zjechało na pogrzeb. Jak nietrudno się domyślić, nie przyjechało zbyt wielu ludzi. Więcej to ona spotkała po tamtej stronie, niż gdzieś znad obłoków ujrzała nad swoim grobem. Przyjechał też Janek z Warszawy. Przyjechał i jakoś nie kwapił się z wyjazdem. Chodził to tu, to tam, odwiedzał, rozmawiał, wspominał. Było to nieco dziwne, bo Janek, chociaż miał chyba najdalej, to zawsze przyjeżdżał, ale nie na długo. Nigdy nie marnował czasu, nie siedział w jednym miejscu dłużej, niż było to potrzebne. Jak już wybrał się z tej swojej Warszawy do nas, to potem, wracając, zahaczał po drodze a to o kuzyna Marka, a to o Laskowskich pod Poznaniem, a to jeszcze inną drogą na raty do Warszawy wracał. Ale teraz był u nas już trzeci dzień i nic nie wskazywało na to, że ostatni.

– Idę do was i myślę o tych naleśnikach. Zawsze o nich myślałem, jak szedłem przez wieś od strony kościoła. I zawsze myślałem, że jak będę szedł i jak dom Witka będzie stał pusty, i Stasi dom będzie pusty, i jak w domu Zbycha już Marty nie będzie, to mi będzie bardzo smutno. I dzisiaj właśnie tak było. Tu pusto, tam pusto, stoją te domy tylko, u Witka to jeszcze pies biega po podwórku, co go Witek podkarmiał, u Stasi przy studni wiadro jeszcze stoi, a ich nie ma. Ale wy jesteście, Władziu, wy jesteście i ja jestem, i do was jeszcze można na te naleśniki, i u was jeszcze można porozmawiać o tej drodze wzdłuż rzeki, co nią przed wojną z miasta do wsi wracaliśmy. Już tylko z wami tak można.

Janek zawsze od gadki szmatki przechodził do sedna sprawy. Lubił wspominać, a że miał wręcz genialną pamięć i zazwyczaj przy stole był najstarszy, to znaczy pamiętał najwięcej, więc najwięcej miał do powiedzenia. Lubił wspominać, ale nie był sentymentalny. Swoimi wspomnieniami nie wyciskał łez, jego wspominanie było jedyne w swoim rodzaju. Jak kończył jakąś wypowiedź, to stawiał po niej kropkę, ale kropkę szczególną, permanentną, niewzruszoną, ostateczną. Po tej kropce temat był skończony, nie zamykało się oczu i nie kontemplowało dawnych czasów w milczeniu. On po prostu dochodził do jakiejś granicy, której nie chciał przekroczyć, której przekroczyć nie mógł, i innym też na to nie pozwalał. Doskonale wiedział, co chce powiedzieć i ile. Tak jakby dawał rozmówcy trochę czasu na spokojne przemyślenie tego, o czym właśnie mówił.

– A ty pamiętasz, Władziu, jak u nas, na Wschodzie, chodziło się do was na naleśniki? Szedłem tą naszą ścieżyną, co była jakby przedłużeniem drogi od strony cerkwi, i potem przy starej studni w lewo, i już zaraz, już blisko, już płot wystawał, już się dochodziło do was od tyłu. I nie tylko na naleśniki. Bo ta ścieżka to niejednemu życie uratowała. I mnie uratowała, i Kazikowi też, jak banderowcy na wieś napadli.

Był to kluczowy moment w jego opowiadaniu. Oczywiste było, że do tego momentu w swojej opowieści Janek dojdzie, z tym że on co prawda dochodził, ale potem już nic więcej na temat tamtej koszmarnej nocy nie wspominał. Nie lubił wracać do tamtych chwil. Zbliżał się do nich, był już tuż tuż i nagle przerywał. Wiadomo było, że nie powie nic więcej. Stawiał tę swoją królową kropek i koniec, basta. Ale tym razem poszedł dalej. O wiele dalej. Pierwszy i ostatni raz przekroczył swoją prywatną granicę.

– Bo myśmy wtedy wracali z miasta, z ojcem, drogą przy rzece i po lewej stronie na wzgórzach widzieliśmy, jak ludzie jacyś, jeden za drugim, idą w stronę wsi. A ja wtedy nie wiedziałem, mało tego, przez myśl mi nie przeszło, że to mogą być banderowcy. Idą to idą, niech sobie idą, a że nie drogą, a że nie z miasta, to co z tego? Już robiło się powoli ciemno i ludzie zewsząd do wsi wracali. Ale to byli upowcy i szli na wieś. Myśmy z ojcem już pod dom doszli i ojciec mówi, że jeszcze na chwilę idzie do Laskowskich spytać, kiedy jabłek można przyjść narwać, a ja wszedłem do domu. I zaraz mama mówi, że ją Marytczakowa ostrzegła, że banderowcy dzisiaj na wieś napadną. Mówi mama, że my tu szybko oporządzimy wszystko, cielaka do obory odstawimy i pójdziemy się do sąsiadów, Ukraińców zresztą, chować. Kończyła zdanie, gdy oni byli już na podwórzu. Ja wtedy byłem w ostatniej izbie i słyszę, jak drzwi wywalają, to szybko pod łóżko wszedłem i pies razem ze mną się schował. Ale mama i babcia były w kuchni, przy wejściu, siostra mała i brat w drugiej od wejścia izbie, nie zdążyli nawet zareagować, ruszyć się, zrobić czegokolwiek. Wpadają Ukraińcy, widzę, że dwóch ma karabiny, to może zastrzelą szybko, bezboleśnie, nie będą ze skóry obdzierać, palić żywcem, oczu wyłupywać. I ja leżę pod tym łóżkiem, i widzę kuchnię dalej, i widzę drugą izbę bliżej, i widzę, jak oni od razu babcię zastrzelili, jak mamę za włosy ciągną i przy drzwiach całą serię w nią ładują, jak się osuwa po ścianie. Potem do drugiej izby wpadli i brata małego też z karabinu, a siostra jeszcze niemowlę, jeszcze malutkie to takie, to wzięli do kuchni i nic, i nic, nic nie słychać, nic się nie dzieje, gadają tylko, i znowu nic i potem głuchy trzask, i jakby mlaśnięcie, i płaczu już nie było ani kwilenia, ani niczego. A ja leżę pod tym łóżkiem, i pies przy mnie, a on cichutko, żadnego szczeknięcia, mruczenia, żadnego ruchu nawet. Widzę, jak wchodzi Ukrainiec z automatem i staje w przejściu do drugiej izby, to ja się w sam kąt wcisnąłem głową do ściany, żeby nie widzieć już, kiedy on będzie strzelać. On postał tak chwilę i całą serią po łóżku przeciągnął. Pociski przebiły się przez siennik i przez deski i przeszły tuż obok mnie, po kolei, od lewa do prawa wzdłuż ciała, obok, o centymetry. Słyszę strzały, ale nie czuję nic, pies cicho leży, ani mru-mru. On wyszedł z izby, pozostali wyszli z domu, słychać ich było z podwórza. I myślę: „Żyję, żyję, żyję, nie trafił mnie, nie znalazł, poszli sobie”. Ale co robić teraz? Banderowcy, gdy już wszystkich w domu wymordowali, to potem całe gospodarstwo podpalali. To zostać pod tym łóżkiem i spalić się razem ze wszystkim, razem z mamą, co leży pod ścianą, z babcią, co nawet z krzesła nie zdążyła wstać, z bratem małym, co jak sito wyglądał, i z siostrzyczką, co już bez głowy leżała na ziemi, czy wyjść na zewnątrz i żeby tam zabili? Czekam, nie mogę się ruszyć, pies też leży nieruchomo. Głosy się oddalają, dymu nie czuć, nic się nie pali, domu nie podpalili. Potem się okazało, że nasz dom był pierwszy, że nie chcieli innych Polaków ostrzegać pożarem. W końcu wybiegłem i tą ścieżyną koło studni, co potem w drogę do cerkwi przechodzi, pobiegłem, i zaraz przy płotach na drogę do miasta, do Pietrowskich, co ojciec się z nimi umówił, że jak na wieś napadną, to możemy do nich uciec. Siedzieliśmy tam całą noc, o spaniu oczywiście nie mogło być mowy. I tak do rana. I rano wychodzę przed dom, zobaczyć, co się dzieje dookoła, czy spokojnie już, czy jeszcze oddalać się nie można. Wychodzę, patrzę, a tu pies, co ze mną pod łóżkiem leżał, siedzi na ganku, jakiś taki poprzypalany, oczy puste, ogon nieruchomy. Ale żył. Żył i odnalazł nas, a przecież skąd on mógł wiedzieć, że my akurat tu przyjdziemy, on nawet w mieście nigdy nie był, ale trafił bezbłędnie i czekał pod tymi drzwiami, nie wiadomo ile i jakby się głębiej zastanowić, nie wiadomo po co. No, niby że na nas, na ojca, na mnie, na brata. Ja tam nie wiem, jak z nimi, ale na mnie to już chyba nie miał co czekać. Bo ja teraz wiem, że tak naprawdę to ja umarłem pod tym łóżkiem, zostałem tam w ostatniej izbie, nigdy z niej nie wyszedłem, spłonąłem razem ze wszystkim. Kto stamtąd wyszedł – tego nie jestem pewien. Ale mnie od tej pory już nie było. Smaki, zapachy, dźwięki znane wcześniej skasowały się, zniknęły z mojej głowy. I potem były studia w Petersburgu, i była Zofia, i były podróże i przeszło pięćdziesiąt lat w Warszawie, ale to jakby nie ja: ja zostałem tam i nigdy stamtąd nie wyszedłem. To nie tak miało być. Gdyby nie ta noc, gdyby nie ta wojna, to byśmy tam żyli dalej, żyli swoim życiem, życiem, które prowadzić powinniśmy, a nie jak to było później w rzeczywistości. Bo ja to może z jednej strony umarłem tam, wtedy, ale z drugiej jakby odbiegłem, uciekłem od siebie daleko, i przez całe życie nie mogłem się znaleźć, nie mogłem wrócić do siebie. A życie miałem dobre, nie narzekam, nie mam na co. Wszystko było tak, jak chciałem, żeby było, albo tak, jak być musiało. Ale wracać próbowałem, bo to, co ten Ukrainiec zabił wtedy razem z mamą i ze wszystkimi, to, co zabił we mnie, było chyba jakimś boskim tchnieniem, co w człowieku niby mieszka: ten prąd, zryw, nie wiem, jak to jeszcze nazwać. Bo potem ja szukałem, szukałem wszędzie, namiętnie, wytrwale szukałem takiego porywu. Bo nie było źle, potem krzywdy mi nikt nie robił, ale jak się tak głębiej zastanawiałem, to wychodziło na to, że ja nie mam po co rano z łóżka wstawać. Wiadomo, że do pracy, że coś trzeba robić, żeby żyć. Ale żeby żyć, to trzeba mieć po co. No dobrze, po co, po co i po co? Po wszystko można, wszystko może być powodem, pretekstem czy imperatywem. Ale po byle co to mi się nie chciało. Nie bez tego tchnienia, tego porywu, co to potrafił uskrzydlić, co pomagał zapomnieć o wszystkim, wznieść się na wyżyny, zrobić wszystko. I było tak przez chwilę, przez jedno mgnienie, patrząc na te wszystkie lata. Oj, byłem ja wysoko, daleko, smagany przez wiatr, wszystko widziałem jakby z daleka, może z góry, może z boku, tego nie wiem. Ale wiem, że wtedy mogłem zawsze zrobić o jeden krok więcej, wstać rano o godzinę wcześniej, mówić głośniej i żyć w ogóle lepiej. Tak było przez tę chwilę, jak była Zofia, jak była przy mnie, i potem, jak już jej przy mnie nie było, ale w ogóle jeszcze była. Tak, tak, myślę sobie, to jest ta szansa, będę wstawał co rano, bo wiem po co. I dla niej, i dla siebie, bo przecież ja też i dla niej jestem.

W tym przydługim nieco monologu Janek przekroczył kolejny Rubikon. Otóż wspomniał o Zofii, o kobiecie z zamierzchłych już czasów. Bo wszyscy, niemal wszyscy, zawsze mówili, że pamiętają Janka samego, to znaczy, kiedy żył sobie sam, bez nikogo: żony, dziewczyny, kobiety. Ale każdy też wiedział, że gdzieś kiedyś kogoś jednak miał. Bardzo dawno i bardzo krótko.

– Ja to, Jasiu, pamiętam, jak myśmy z ojcem pod cerkiew na cmentarz uciekli – włączył się dziadek Władek, zupełnie ignorując wszystko, co Janek powiedział po skończeniu historii o nocnym napadzie banderowców. – I tam za pomnikiem siedzimy, chowamy się jakiś czas, a tu Kazik drogą od cerkwi idzie. Idzie krokiem niepewnym, ale równym, głową nie obraca w ogóle. Ale najgorsze było to, że on szedł nie ze wsi, ale do wsi, a tam jeszcze przecież mordowali. No to ojciec tak niby szeptem, niby pełnym głosem woła go: „Kazik, Kazik!”, na co tamten się zrywa do biegu i tak kawałek w stronę wsi przebiegł, nagle zawrócił i z powrotem. Ojciec wyszedł zza tego pomnika, złapał przebiegającego Kazika za ramię i mówi do niego, że to ja, to my, ty się uspokój, Kaziu, już dobrze, nie biegnij do wsi, bo tam niebezpiecznie, chodź do nas. I Kazik się uspokoił, nagle jego zdrowy rozsądek zaczął znowu działać i schował się z nami za tym dużym pomnikiem. Ale więcej jeszcze to się przydarzyło Marcie. Bo jak już się upowcy zbliżali, to jakoś tak wyszło, że i Marta, i młoda Marytczakówna z sąsiedztwa, Ukrainka, z domów powybiegały. Na drogę nie ma co biec, to one raz-dwa i w kukurydzę wbiegły, na pole, i uciekają. A za domem już Ukrainiec był i on wiedział, że jedna z nich Polka, a druga Ukrainka. Rzecz w tym, że z dużej dosyć odległości nie widział, która jest która, i zaczął strzelać na chybił trafił. Oczywiście chciał zastrzelić Martę, a zastrzelił Marytczakównę. Marcie pozwolił uciec, myśląc, że ona jest Ukrainką. I jak myśmy potem przyszli zobaczyć, co z domu zostało, to jak stara Marytczakowa matce złorzeczyła, jak ona płakała, że to przez Martę córkę jej zabili, że to miało być odwrotnie! Rozpaczała, jak to matka po dziecku, ale co, mama nasza miała ją przepraszać, że to nie jej córkę zastrzelili? Dziewczyna przeżyła i musiała jeszcze przepraszać, że przeżyła. Wtedy na tym polu był jeden los do wygrania i ona go trafiła. Ale co? Człowiek wtedy się nie zastanawiał, czy drugie życie dostał, kolejną szansę, czy Bóg go bardziej kochał niż tego, który nie przeżył. Cieszył się tylko, że z tego pola dobiegł do lasu, cały i zdrowy. I żyło się dalej. Bo wiesz, Janku, ty wiesz doskonale, że po którymś razie to my już nie filozofowaliśmy, nie nadkładaliśmy żadnej wyższej rzeczywistości. To wszystko było wbrew pozorom bardzo proste – albo się przeżyło, albo nie, a jak się udało, to trzeba było żyć dalej. Trzeba było coś jeść, czymś się zajmować, znaleźć jakieś schronienie. I ja to wiem dobrze, i ty to wiesz, że wtedy to nie myśleliśmy, czy to ten, czy tamten strzelał, zabijał, zamęczał. To się po prostu działo, to była jakaś nieokreślona siła, która nam krzywdę wyrządzała, i trzeba się było przed tą siłą bronić. Potem i owszem, złość była, i nienawiść była, i pytanie, dlaczego i po co. Ale my wtedy byliśmy coraz bardziej zimni i wyrachowani, coraz mniej było emocji, łkania i łez. Coraz mniej pytań i jeszcze mniej odpowiedzi. Aż w końcu, tak jak Kazik wtedy na tej drodze przy cmentarzu, już się nie myślało, już się nie czuło absolutnie nic, już było wszystko jedno, czy się przeżyje, czy nie. Żeby tylko nie bolało, żeby nie męczyli, żeby jak już, to zabili szybko, i żeby na samym początku, coby nie trzeba było patrzeć, jak wszystkich z rodziny zabijają. Takie zwierzątka z nas się wtedy porobiły. I nas potem co, komuna miała złamać? Bieda? Praca mordercza? Myśmy już tak trochę zostali tacy sami jak wtedy. Już się nie myślało nad sensem życia. Kto z nas marzył o podróżach? Kto śnił o romantycznych wieczorach nad rzeką? Tam, na Wschodzie, przed tym całym piekłem – owszem. Ale potem to już się nie zdarzało zbyt często. Myśmy się pożenili, za mąż dziewczyny powychodziły, na wódkę się chodziło to tu, to tam, do kościoła w niedzielę, na pole w tygodniu. I tak prawie sześćdziesiąt lat. I co my osiągnęliśmy?! Ha! No żyjemy, przeżyliśmy już większość życia! I to jak! Było co jeść, czego się napić, kogo kochać, czym się zajmować. Herosi życia, bohaterowie codzienności, wygraliśmy, wygraliśmy, Janku, z tymi, co wtedy chcieli nas zarżnąć. Jak żeśmy wskoczyli na te nasze tory, ty po ucieczce do Pietrowskich, ja po nocy spędzonej za cmentarnym pomnikiem, tośmy się tak rozpędzili, tak żeśmy pomknęli, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo po co, że już nic nas nie zatrzymało, nic nie pokonało. I jesteśmy, chociaż mało nas już, pola naszymi rękami zaorane, a kilka kilometrów za wsią nikt o nas nie słyszał, ale jesteśmy, a nie powinno nas być! Oszukaliśmy skurwysynów! Boga żeśmy oszukali! Samych siebie żeśmy zwyciężyli!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: