- W empik go
Turysta - ebook
Turysta - ebook
Na miejskim skwerku odnaleziono trupa. Ekspertyza toksykologiczna wykazała 1,6 promila alkoholu we krwi oraz cyjanek. Trucizna znajdowała się również w butelce mleka, którą mężczyzna miał przy sobie. Żona Franciszka Piwińskiego rozpoznaje zwłoki. Kobieta wyklucza samobójstwo męża, ale nie potrafi podrzucić żadnego innego tropu. Zgodne małżeństwo, spokojne życie, wspólne plany. Porucznik Tomaszek rozpoczyna skomplikowane śledztwo.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-282-2765-7 |
Rozmiar pliku: | 334 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Porucznik Tomaszek westchnął wznosząc oczy ku sufitowi.
— Ale będzie robota.
— Tak, tak. Trzeba wykryć, skąd się to wzięło. Macie spis, gdzie przechowują cyjanek? To towar reglamentowany — uśmiechnął się kapitan. — Po nitce do kłębka i sprawa załatwiona. Byliście u jego żony?
— Wyjechała na wczasy. Będzie tu wieczorem.
— A w miejscu pracy?
— Rozmawiałem z personalnym. Piwiński był dobrym urzędnikiem. Nie miał żadnych wrogów na terenie fabryki, raczej lubiany, personalnemu nic nie wiadomo, aby ktoś na niego nalatywał. Samobójstwo wyklucza. Miał awansować i umówil się z dyrektorem na jutro.
— A nie bawił się w jakieś chemiczne eksperymenty?
— Nie. Praca, dom, telewizor.
— Sąsiedzi?
— Jak najlepsza opinia. Bezkonfliktowy, towarzyski, chętny do sąsiedzkich przysług.
Kapitan wstał od biurka i rozłożył ręce.
— To zacznijcie orać. Żona powinna dorzucić sporo cennych informacji.
Porucznik Tomaszek spojrzał na ekspertyzę.
— Miał 1,6 promila alkoholu, czyli że przedtem gdzieś popił. Pewnie skorzystał, że żona daleko i zabawiał się wesoło.
— Wszystko ważne. Wszystko ważne — pokiwał głową kapitan. — Rebusik trudny, ale wdzięczny do rozwiązania.
— Jakoś to będzie — rzekł Tomaszek.
— Weźmiecie Dańdę i Zdobycza i do roboty.
— Tak jest — porucznik sięgnął po czapkę na stoliku, skinął głową.
— Meldujcie, jak wam się szczęści — dodał Smulski na pożegnanie.
Tomaszek opuścił pokój i wyszedł na korytarz. Akurat natknął się na przechodzącego Zdobycza.
— Sierżancie, mamy robótkę.
Zdobycz przystanął.
— Spodziewałem się tego. Ten ze skwerku, co?
— Ano ten. Cyjanek. Najprawdopodobniej otruty. Zachciało mu się mleka nad ranem. Po przepiciu mleko zwykle dobrze robi.
— W tym wypadku jakoś mu nie pomogło. Od czego zaczynamy?
Żona Franciszka Piwińskiego rozpoznała zwłoki, zemdlała i przez pół godziny nie mogła przyjść do siebie. Zeznawała potem roztrzęsiona, kilka razy musiano przerwać przesłuchanie, by dać jej ochłonąć.
— Mąż był człowiekiem spokojnym. Bardzo się kochaliśmy. Planowaliśmy w najbliższym czasie dziecko. Marzył o tym. Ktoś go otruł! On nie mógł tego sam zrobić...
— W jakim mąż bywał towarzystwie? Kto was odwiedzał? Czy wasze pożycie rzeczywiście układało się tak, jak pani mówi? Może miał jakieś interesy z innymi ludźmi?
— Nic mi o czymś takim nie wspominał.
— Może miał jakąś niejasną przeszłość za sobą? Czy nie był ostatnio czymś zdenerwowany? Nie odniosła pani wrażenia, że go coś gnębi, że go ktoś na przykład szantażuje?
— Po śmierci rodziców miał tylko mnie. Żyliśmy naprawdę w zgodzie i nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic.
— Mąż lubił wódkę? Upijał się albo bywał u kogoś, gdzie pił?
Piwińska zaprzeczyła gwałtownie.
— Owszem, mamy przyjaciół — dodała po chwili. — Czasem wypiliśmy tam kilka kieliszków. Ale tak na co dzień mąż nie pił. Jak ktoś przyszedł do nas, to musiałam biec po wódkę, bo w domu nigdy nie trzymaliśmy alkoholu.
Tomaszek bębnił palcami po biurku.
— A pani? Przepraszam za to pytanie, lecz to mój obowiązek. Muszę zadać kilka niedyskretnych pytań.
Piwińska od razu domyśliła się, o co idzie porucznikowi.
— Nie, nie miałam kochanka. I on też nie miał nikogo poza mną. Mogłabym na to przysiąc.
— Nie był na przykład chorobliwie zazdrosny o panią? To się zdarza. Mężczyzna nie lubi się do takich uczuć przyznawać...
— Wykluczone. Zresztą Franek był domatorem. A jeśli wychodziłam z domu, to zawsze z nim.
— A jednak wczoraj kogoś odwiedził, wykryto spory procent alkoholu w jego krwi.
— Może poszedł na kolację? Może się napił? Ale nigdy nie pił zbyt wiele. Dwa, trzy kieliszki. Miał słabą głowę. Na drugi dzień cierpiał. Wódka mu szkodziła.
— A po wódce lubił pić mleko?
Piwińska pokręciła głową bez przekonania.
— Czy ja wiem? Czasem pił, kiedy rano dokuczał mu ból głowy.
Sierżant Zdobycz, który spisywał zeznania na maszynie, stukając jednym palcem w klawisze, spytał odwracając głowę w stronę Piwińskiej:
— Mąż miał jakiś swój ulubiony lokal, do którego chodził na kolację w czasie pani nieobecności?
— Chodziliśmy zwykle do „Ermitażu”. Znał tam kierownika, który nam zawsze polecał, co było najlepszego do jedzenia.
Nagle Piwińska przyłożyła dłoń do czoła. Na chwilę zamilkła, a potem powiedziała z ożywieniem:
— Wczoraj było dwudziestego trzeciego, prawda?
Porucznik Tomaszek przytaknął.
— Wandy. Zupełnie zapomniałam. Przecież mógł iść do Wieczorków... To nasi przyjaciele. Tak, na pewno poszedł na jej imieniny.
— Gdzie oni mieszkają?
— Przy Różanej. Pod dwudziestym.
— Na Różanej? — Tomaszek wymienił porozumiewawcze spojrzenie ze Zdobyczem. Skwerek, na którym znaleziono zwłoki denata, znajdował się w pobliżu Różanej. To już było coś.
— Ale panowie, na Boga, powiedzcie, jak się to stało? — Piwińska złożyła błagalnie dłonie. — Ja w to jeszcze nie wierzę... tak leżał... to wprost nie do pojęcia...
— No, niestety — odpowiedział Tomaszek. Żal mu było młodej kobiety, ale nie mógł jej jeszcze wykluczyć z grona podejrzanych. Starał się jednak być delikatny i na razie nie nalegał na jakieś głębsze wynurzenia. — Gdyby pani przypomniała sobie coś, co by miało jakikolwiek związek ze śmiercią męża, proszę nas bezzwłocznie zawiadomić.
Grupa operacyjno-dochodzeniowa rozpoczęła pracę. Odciski palców na butelce należały do denata i do kilku jeszcze innych osób, nie notowanych w kartotekach. Ale butelka, zanim zawędruje do klienta, przechodzi przez ręce wielu ludzi, nikłe więc były nadzieje, aby tu zbyt dużo zdziałała daktyloskopia. Na trawie skwerku nie znaleziono innych śladów prócz kilku niewielkich zagłębień w miejscach rzadziej porośniętych; odcisnęło je według wszelkiego prawdopodobieństwa ciało Piwińskiego. Za mało materiału, by wyciągnąć istotne wnioski.
Zgodnie z przypuszczeniem Piwińskiej mąż jej spędził cały wieczór u Wieczorków, skąd wyszedł około piątej rano. Był pijany, lecz zdaniem gospodarzy nie na tyle, aby mieć trudnośći z dotarciem do swego domu. Poza tym zeznam Wieczorków nie wniosły niczego nowego do sprawy. Przyjaźnili się z Piwińskimi od lat, często bywali u siebie i nigdy nie słyszeli, by Franciszek miał jakieś kłopoty, które by mogły tak tragicznie się zakończyć. Sami wyrażali się w superlatywach o przyjacielu, który niejednokrotnie służył im pomocą w ciężkich chwilach. Według nich małżeństwo Piwińskich było bardzo udane i wzorowe pod każdym względem.
— Czy państwu dostarczają mleko? — spytał porucznik Dańda.
— Nie, żadne z nas nie lubi mleka.
— A komuś w kamienicy?
— Tak. Czasem idąc do pracy widuję butelki stojące przed drzwiami. — Wieczorkowa była bystrą kobietą i odpowiedziała za męża, który siedział obok, najwyraźniej przybity wiadomością o śmierci Piwińskiego. — Zaraz panu powiem. Kowalscy mają dzieci i im przynoszą mleko, to na pierwszym piętrze. Na drugim bierze pani Złotowska i chyba na czwartym Szmigielscy.
Tomaszek i Dańda byli zgodni w tym, że butelka odgrywa dużą rolę w rozwikłaniu zagadki otrucia Piwińskiego. Kierownik mleczarni potwierdził to, co mówiła Wieczorkowa. Z listy zamówień wynikało, że troje lokatorów na ulicy Różanej zamawiało co miesiąc mleko. Padły te same nazwiska. Dozorczyni zaś nic nie słyszała o tym, by komukolwiek z lokatorów ukradziono tej nocy butelkę.
— Może mu ktoś wręczył butelkę na ulicy? — rozłożył ręce Dańda. — No to wziął, wypił i...
— I co? Ot tak, ktoś ci daje butelkę mleka z cyjankiem? Bez powodu? Ktoś, kto czyhał na Piwińskiego czekając, aż wyjdzie od Wieczorków? Nie trzyma się to kupy.
— Mleczarz... Tylko czy mleczarz, który roznosi butelki na Różanej, znał Piwińskiego, mieszkającego dwa kilometry dalej?
Tomaszek gryzł wargi i skrobał się palcem po brodzie.
— A jeżeli ta butelka była przeznaczona dla kogoś innego? Może to w ogóle nie była butelka z mleczarni?
— Skąd się więc znalazła w ręku pijanego Piwińskiego?
— Trzeba jednak pogadać z tym mleczarzem. Pójdziesz — powiedział Tomaszek do Dańdy — jeszcze raz do mleczarni. Przepytaj go. Może on coś wie? Ja wracam na Różaną.
Po wyjściu porucznika Dańdy Tomaszek jeszcze parę minut zatrzymał się w swoim pokoju, porządkując notatki. W tym czasie zadzwonił kapitan Smulski, wzywając go do siebie.
— Macie już coś? — zapytał na wstępie.
— Na razie nic ciekawego.
— Żona Piwińskiego niczego nie sugerowała?
— Niczego, co by mogło się nam przydać. Sprawdziliśmy ją też. Tamtej nocy nie opuszczała swojego pokoju w domu wczasowym. Zajmowała pokój z dwiema innymi kobietami.
Kapitan postukał palcem w notatnik.
— Ja mam coś ciekawszego. Dziś rano znaleziono martwego mężczyznę; w lasku, trzydzieści kilometrów za miastem. Żadnych papierów nie miał przy sobie. Lekarz stwierdził ślady otrucia; oznak pobicia nie stwierdzono. Prokurator zlecił sekcję.
— Cyjanek?
— Tego jeszcze nie wiem. Czekam na ekspertyzę z zakładu. Ale jeśli to też cyjanek...?
— Ładny gips! — potrząsnął głową Tomaszek. — Aż mi się zimno robi.
— Nie wiadomo na razie, czy ten drugi ma coś wspólnego z Piwińskim, ale jeśli wyniki sekcji wykażą cyjanek, według wszelkiego prawdopodobieństwa sprawa zatoczy szersze kręgi. Róbcie więc swoje, a kiedy z zakładu dostaniemy bliższe informacje, powiadomię was o tym.
— Znaleziono butelkę po mleku?
— Nie. Nie wiemy też, kim był ten człowiek. — Kapitan zajrzał do notesu. — Mężczyzna około trzydziestki bez żadnych szczególnych znaków, odziany w robocze drelichowe ubranie. I w ogóle bez dokumentów. Gdyby to miało jakieś powiązanie z Piwińskim, macie bardzo ładne zadanie.
Kowalska z Różanej oświadczyła, że jak zwykle wczoraj dostarczono jej dwie butelki mleka; stały pod drzwiami. Wypili je, ale właśnie miała zamiar udać się do mleczarni z reklamacją, gdyż dzisiaj dostawa była spóźniona o całe dwie godziny. To samo poświadczyli Szmigielscy z czwartego piętra. Złotowskiej z drugiego piętra nie było w domu, gdyż mimo kilkakrotnego pukania i dzwonienia do drzwi nikt nie odpowiadał.
— Często zdarzają się przypadki takich opóźnień w dostarczaniu mleka?
— Czasami... — odpowiedziała Szmigielska. — Kogóż to obchodzi, że człowiek pójdzie do pracy nie wypiwszy kawy z mlekiem? Ludziom nie chce się pracować! Lekceważą sobie obowiązki. Pewnie pan mleczarz zaspał...
— Widywała pani tego mleczarza?
— Nigdy. Przychodzi przecież koło piątej rano. Rachunki płacę w mleczarni. Kilka razy słyszałam, jak tłukł pojemnikami o bruk. Raz nawet chciałam wstać i zwrócić mu uwagę, żeby zachowywał się ciszej, ale nie miałam siły, żeby się zerwać z łóżka.
W mleczarni Tomaszek zastał Dańdę, który przesłuchiwał kierownika — kto dostarczał dzisiaj mleko na Różaną? — spytał. Kierownik podsunął porucznikowi krzesło.
— Okazuje się właśnie, że niejaki Jan Móżdżeń nie stawił się rano do pracy. Od miesiąca zdarzyło mu się to po raz pierwszy — rzekł Dańda. — Mieli problem ze znalezieniem kogoś na zastępstwo.
Kierownik skwapliwie przytaknął.
— Coraz trudniej o takich, co chcą się podjąć tej roboty. Móżdżeń był dobry. Mało o nim wiem, ale nie miałem z nim dotąd kłopotów. Dziś nawalił.
— Może zachorował?
Kierownik wzruszył ramionami.
— Nie mam czasu sprawdzać, chory czy nie. Mleko musi być dostarczone, bo potem ja obrywam od klientów. A wyszukać zastępcę, panowie, sztuka nie lada. Nawet jak ktoś bumeluje, co niby mam zrobić? Wypowiem i kogo wezmę na jego miejsce? Brak ludzi.
— Jak długo Móżdżeń pracuje u pana?
— Od miesiąca.
— Przyjmowaliście go z jakimiś referencjami?
— Skądże! Jestem szczęśliwy, jak ktoś przyjdzie i chce pracować. Jakbym zaczął jeszcze ich przepytywać, nikt by się nie zgłosił. Nie ryzykuję zanadto. Bo co? Ukradnie taki kilka butelek mleka, szkoda niezbyt wielka. Z pieniędzmi nie ma do czynienia, więc nie stawiam surowych wymagań.
— Z papierów wynika, że Móżdżeń trzydzieści sześć lat, kawaler, mieszka przy Okopowej 12 mieszkania 3. — Dańda przerzucał dokumenty, które mu przedłożył kierownik.
Kiedy wyszli z mleczarni, zapytał:
— Jedziemy na Okopową, co?
— Mam dla ciebie niespodziankę — uśmiechnął się Tomaszek i w samochodzie zrelacjonował mu rozmowę z kapitanem Smulskim.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.