Twarda sztuka - ebook
Twarda sztuka - ebook
On – wilkołak. Ona – bibliotekarka. Z pozoru nie łączy ich nic, ale tak naprawdę łączy ich wszystko. Gaja niedawno wprowadziła się do małego miasteczka na Śląsku. W spadku dostała mały domek na obrzeżach, w którym chciała zacząć od nowa. Już na początku okazuje się jednak, że sprawy nie będą układały się tak, jak powinny – pierwszego dnia kobieta jest uczestniczką wypadku samochodowego. Wydaje jej się, że przejechała psa, ale prawda jest dużo bardziej okrutna. Poważnie rani odmieńca, którego akurat ściga Romeo – alfa lokalnej watahy. Od tego momentu nic już nie będzie takie samo. Romeo, dobiegłszy do samochodu, przestaje przejmować się tym, że wilkołak, któremu zamierzał pomóc odnaleźć człowieczeństwo, zginął. Dla alfy zaczyna liczyć się tylko słodki zapach Gai, któremu nie jest w stanie się oprzeć. Bo tak właśnie pachnie jego mate – idealna partnerka życiowa, której już nie zamierza pozwolić odejść. Czy Gaję będzie łatwo rozkochać, skoro kobieta ucieka od mężczyzn, którzy chcieli traktować ją wyłącznie jako swoją zabaweczkę?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8290-186-3 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
PODZIĘKOWANIARozdział 1
Gaja…
Rozejrzałam się po małym domku, który zapisała mi ciotka. Nawet jej nie pamiętałam, ale z racji tego, że nie miała dzieci, a na dodatek najwidoczniej polubiła mnie, gdy byłam mała, cały jej spadek otrzymałam ja. Na szczęście nie było w nim długów, bo gdyby jeszcze długi spadły mi na głowę, to chyba całkowicie bym się załamała. Moje życie w tym momencie i tak było już dosyć skomplikowane.
Jakiś czas temu zakończyłam dwuletni związek, który okazał się totalną porażką, i to nie dlatego, że mój były facet traktował mnie szczególnie źle. Po prostu byłam jego zabaweczką. Lubił się ze mną pokazywać, lubił się mną bawić, a ostatecznie odstawiał w kąt, gdy tylko miał ochotę spotykać się ze swoim przyjacielem – jak później się okazało: ze swoim kochankiem. Byłam skromną bibliotekarką, która sądziła, że umawiając się z kierownikiem dużej firmy, złapała Pana Boga za nogi. Prawda była jednak dużo bardziej skomplikowana – bo to nie ja tu byłam zwycięzcą, a mój były chłopak, który nawet nie myślał o mnie poważnie i miał gdzieś, czy ostatecznie mnie zrani, gdy dowiem się, że on nie jest hetero. Gdyby chociaż był biseksualny… Ale nie, on był gejem. Przynajmniej miałam już świadomość tego, dlaczego w naszym życiu seksualnym nigdy do końca się dobrze nie układało.
Potrząsnęłam głową, starając się odgonić natrętne myśli. Nie powinnam skupiać się na przeszłości. Specjalnie przeprowadziłam się z Krakowa do Zawiercia, by zacząć od nowa, bo miałam ku temu wyjątkową okazję. Przecież informacja o tym, że dostało się dom w spadku, jest jak wygrana na loterii – takie coś zdarza się chyba raz na milion. Tym razem szczęście się do mnie uśmiechnęło, a ja nie musiałam oglądać gęby Maćka, mojego byłego chłopaka, za każdym razem, gdy wychodziliśmy ze wspólnymi znajomymi, których po tylu latach związku niestety mieliśmy. Nie zdradziłam im, dlaczego ostatecznie się rozstaliśmy, Maciek też tego nie zrobił, wmawiając innym, że była to niezgodność charakterów. Pomyślałam, że nie ma sensu kontynuować większości tych relacji, skoro w otoczeniu tych ludzi i tak nie czuję się najlepiej, więc wyjazd do Zawiercia wydawał się jeszcze łatwiejszy do zaplanowania. Nic mnie w Krakowie nie trzymało, nie miałam już żadnej rodziny, nie licząc brata, który też przeniósł się już z dziewczyną w okolice Śląska – tyle że osiedlił się w samym centrum, w Katowicach.
Niby w nowym miejscu mogłam być dosyć samotna, ale de facto zawsze byłam typem samotniczki, która wolała spędzać czas w domu, z dobrą książką oraz lampką wina, niż wychodzić na miasto do klubu. To Maciek był tym, który mnie dokądś wyciągał, a ja ulegałam, by się z nim nie kłócić. Z perspektywy czasu wydawało mi się to kolejnym dowodem na to, że my cholernie do siebie nie pasowaliśmy.
Miałam już umówioną rozmowę o pracę. Wiązałam z nią duże nadzieje i wydawało mi się, że tam i tak poznam kogoś, z kim będę mogła raz na jakiś czas pogadać czy wyjść na kawę.
Z bratem, mimo odległości, miałam dobry kontakt i rozmawiałam z nim co najmniej raz w tygodniu. Konrad był tylko dwa lata starszy ode mnie, ale podczas gdy ja dusiłam się w związku z gejem, który nie próbował mi się nawet oświadczyć, on wziął ślub z prześliczną, inteligentną dziewczyną. Obecnie starali się o dziecko, co wbrew pozorom w ich sytuacji nie było takie łatwe, bo z tego, co opowiadał mi brat, od kilku miesięcy jeszcze im się nie udało.
Zawiercie nie było dużym miastem, chyba nie miało pięćdziesięciu tysięcy mieszkańców, ale zachowało swój urok, przynajmniej z tego, co zdążyłam zauważyć. Największy plus stanowiło jednak to, że ulokowane było na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, dzięki czemu miałam nie tylko piękne widoki, lecz także wiele obiektów do zwiedzania, co ogromnie lubiłam. Mój nowy domek stał na obrzeżach, praktycznie w lesie, więc mogłam się w pewien sposób poczuć trochę jak na wsi. W Krakowie nie miałam nawet jak rozłożyć leżaka na wąskim balkonie, a tutaj musiałam zająć się własnym ogrodem.
To, że spadek przypadł mnie, a nie mojemu bratu – który najwidoczniej nie oczarował ciotki, gdy był dzieciakiem – było dość smutne, bo doskonale wiedziałam, że chociaż Konrad z żoną, Kaśką, mają pracę w Katowicach, to przydałoby się im większe lokum, gdyby w najbliższym czasie Kaśka zaszła w upragnioną ciążę.
A ja… ja potrzebowałam nowego startu, bez wątpienia, ale też nie wiedziałam, co mam robić sama w dużym domu z ogrodem.
Z rozmyślań wyrwało mnie burczenie w brzuchu. Niestety w Zawierciu znajdowałam się dopiero od kilku godzin, więc nie zdążyłam jeszcze zrobić zakupów. Byłam jednak pewna, że jak tylko wsiądę w samochód, to po maksymalnie trzech minutach znajdę jakiś spożywczak, by kupić sobie cokolwiek do przekąszenia.
Takim oto sposobem zamknęłam drzwi do mojego – jak to brzmiało! – domu, otworzyłam bramę pilotem, po czym wyjechałam moim czerwonym cudeńkiem – pieniądze na nie odkładałam przez dobre trzy lata – w kierunku, który wydał mi się najmniej uczęszczany. Nie byłam idealnym kierowcą, dalej wiele się musiałam nauczyć, a do tego nie znałam do końca tej miejscowości. Wolałam więc nie wbijać się w samo centrum, bo chociaż nadchodził już wieczór, to nie byłam pewna, czy miasto nie należało do tych, w których ruch drogowy jest intensywny nawet do późnych godzin nocnych.
Nie włączałam nawigacji, stwierdziłam, że nastawię ją dopiero wtedy, gdy będę wracać do domu, bo jak głupia nie naładowałam baterii, która teraz była na wykończeniu. Liczyłam, że telefon nie padnie mi w międzyczasie, bo do tej pory miałam raczej dobry dzień i nie chciałam tego w żaden sposób zmieniać.
Kilka minut później zatrzymałam się na parkingu przed dosyć małym marketem. Zakupy w nim z pewnością pozwolą mi uniknąć śmierci głodowej, przynajmniej przez najbliższe kilka dni. Miałam nadzieję, że moja ciotka miała toster, bo szczerze mówiąc, jakimś mistrzem gotowania nigdy nie byłam, a gdy nie chciało mi się stać przy garach, robiłam tosty i leciałam do pracy.
Zakupy poszły mi dosyć sprawnie, nikt nie patrzył na mnie dziwnie i nie dopytywał się, czy jestem przejazdem, czy postanowiłam się tu wprowadzić. Niektórzy sprzedawcy czasem bywali zbyt ciekawscy, ale ci obsługujący mnie tego wieczoru najwidoczniej marzyli już tylko o tym, by wreszcie skończyć zmianę i wrócić do swoich bliskich.
Wpakowałam torby do bagażnika, nastawiłam nawigację – pokazującą, że do domu mam niecałe pięć kilometrów – po czym, przez całkowity przypadek, ruszyłam z piskiem opon. Nie odjechałam jednak daleko, bo zauważyłam, że ogromny pies wbiega mi pod koła.
– Kurwa – wymamrotałam do siebie, mocno hamując.
Mimo wszystko niestety nie udało mi się uniknąć stłuczki z tym biednym zwierzęciem. Byłam ciekawa, czy nic mu się nie stało, ale trochę się bałam, że mnie zaatakuje, jeśli spróbuję do niego podejść. Pies był naprawdę ogromny i kudłaty… A ja nie miałam przy sobie nawet gazu pieprzowego. Nie, żeby dawało mi to wielką przewagę, gdyby rzucił się na mnie pies, wielkością przypominający raczej niedźwiedzia.
Co gorsza, byłam przekonana, że mój samochodzik ucierpiał i pewnie będę musiała słono zapłacić za to, by ktoś doprowadził go do stanu sprzed zaledwie dziesięciu minut.
Ostatecznie włączyłam światła awaryjne, wyłączyłam silnik i na lekko drżących nogach wysiadłam z auta. Moje cudeńko faktycznie zostało obite i zaplamione krwią, co dało się dostrzec na czerwonym lakierze. Gorsze było to, co zobaczyłam później: na poboczu nie leżał potrącony pies, a zakrwawiony człowiek z kończynami powyginanymi w różne strony.
Głośno przełknęłam ślinę. Przecież nie było jeszcze tak ciemno, a ja dałabym sobie rękę uciąć, że w moim kierunku leci zwierzę na czterech łapach. Rany na ciele człowieka wyglądały jednak na dopiero zadane, a psa nigdzie w okolicy nie było, nie wydawał nawet żadnych dźwięków, typu skamlenie mogące świadczyć o tym, że znalezienie poszkodowanego człowieka jest tylko niefortunnym przypadkiem.
Podeszłam do mężczyzny, był całkiem nagi, co też wydało mi się dziwne, ale w sumie nie byłoby to najdziwniejsze, co w życiu widziałam, przecież szaleńców nie brakowało. Przyłożyłam dłoń do jego tętnicy szyjnej. Nie wyczuwałam pulsu.
– On nie żyje – powiedział jakiś facet, który pojawił się przy mnie jakby znikąd.
– Skąd pan wie? – zapytałam.
Spoglądałam to na poszkodowanego, to mięśniaka mającego minę w stylu „ja wiem wszystko”. Bez wątpienia był przystojny, ale coś w jego postawie sprawiało, że odczuwałam dziwny niepokój.
Zwykle unikałam takich ludzi – wręcz emanujących arogancją i pewnością siebie.
Teraz jednak nie miałam wyboru.
– Nie żyje – powtórzył.
– Proszę mi nie przeszkadzać, tylko wezwać karetkę. Zacznę pierwszą pomoc… – oznajmiłam.
– Daj spokój. On nie żyje. Nic mu już nie pomoże. Nie spodziewał się, że wpadnie pod auto, ta droga jest bardzo, ale to bardzo rzadko uczęszczana. Przecież nie ma pulsu, prawda?
– Nawet pan nie sprawdził! – zaprotestowałam.
– Nie muszę – odpowiedział. – Wystarczy, że ty to zrobiłaś.
Westchnęłam.
– Coś musimy zrobić! Byłam pewna, że przejechałam psa, wie pan? A tu człowiek. Chyba umysł spłatał mi niezłego figla…
– Nie powinna pani być teraz sama. Jest pani w niezłym szoku. W takim stanie nie da się prowadzić auta – stwierdził nieznajomy.
– To zależy od tego, czy moim autem da się w ogóle jeszcze jechać… – mruknęłam.
– Da – rzucił, jakby wiedział wszystko. – Chociaż samochód będzie wymagał kilku napraw i usunięcia wgnieceń…
Pod moimi powiekami zebrały się łzy. Nagle poczułam się bezradna, ale nie chciałam pokazać temu mężczyźnie, że jestem słabą kobietą, bo było wręcz przeciwnie. Nauczyłam się już o siebie dbać, byłam niezależna i coraz lepiej szło mi opiekowanie się samą sobą. Zamrugałam więc kilkukrotnie, odganiając słone krople. Na nie przyjdzie jeszcze czas: później, jak będę sama.
– Odwiozę panią, a moi… znajomi, którzy zaraz tu będą, zajmą się tym potrąconym, dobrze? – zaproponował.
– Nie powinna przyjechać tu jakaś karetka, policja, biegły sądowy? Muszą spisać moje zeznania, nie chcę iść do więzienia. To był tylko wypadek…
– Proszę się tym nie przejmować. Jeśli będzie taka potrzeba, zostawi mi pani swój numer, a ja przekażę go odpowiednim osobom – wyjaśnił.
– Czym chciałby mnie pan odwieźć, skoro nie ma tu pana samochodu, nie mówiąc już o tych znajomych, którzy mieli tu dotrzeć? Nie chcę zostawiać tego człowieka samego! Nawet jeśli jest martwy.
– Znajomi zaraz dotrą – poinformował. – Powinna się pani domyślić, że odwiozę panią jej autem, bo przecież nie możemy go zostawić na środku ulicy.
– A jeśli jest pan seryjnym mordercą? – zaprotestowałam.
– To chyba już dawno byłaby pani w tarapatach, co? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Gaja jestem, żadna pani – wymamrotałam. – Przybyłam do Zawiercia całe kilka godzin temu.
– Romeo – odparł.
– Romeo? – powtórzyłam. – Jak Alfa Romeo?
– Właśnie tak. Jestem samcem alfa i mam na imię Romeo – stwierdził.
Chyba nie łapał, co do niego mówię, ale oczywiście musiał od razu porównać się z jakimś samcem alfa. Typowy mięśniak. To, że nie zauważył, iż moje piękne, czerwone autko – teraz będące w dosyć opłakanym stanie – było marki Alfa Romeo, mnie zaskoczyło. Zazwyczaj faceci zwracają uwagę na takie rzeczy, bo uwielbiają motoryzację. Najwidoczniej poznałam wyjątek od tej reguły. Ale czy w takim wypadku on w ogóle wie, jak prowadzić, i nie pomyli gazu z hamulcem?
– Alfa Romeo to mój samochód – podsunęłam. – Chociaż w tej sytuacji to, że masz na imię Romeo, jest dosyć zabawne, co?
– Bardzo… – burknął, co sprawiło, że jakaś tama wewnątrz mnie pękła, a ja zaczęłam śmiać się jak szalona.
– Umiesz w ogóle prowadzić? – spytałam, już opanowana.
– Gdyby było inaczej, nie proponowałbym ci tego – odparł.
Skinęłam głową.
– Dobra, bo ja chyba nie jestem w stanie. W ogóle mam wrażenie, że to jakiś sen, z którego się zaraz obudzę. Kieruj moją alfą, Romeo. Tylko nie uszkodź jej bardziej, dobra? I tak naprawa pewnie pochłonie wszystkie moje oszczędności.
– Nie martw się. Podaj adres.
Nagle, jakby znikąd, jak wcześniej Romeo, wyłoniło się dwóch facetów i jedna dziewczyna. Mój mózg naprawdę miał już problemy z dostrzeganiem rzeczy i z interpretacją wydarzeń. Bez wątpienia nie mogli się przecież pojawić ot tak. Z drugiej strony dalej nie rozumiałam, jak pomyliłam człowieka z psem.
Wolałam więc odpuścić, by jak najszybciej znaleźć się w łóżku – na szczęście zdążyłam już przebrać pościel – i zasnąć, a wkrótce obudzić się z tego koszmaru, którym bez wątpienia było moje życie.
Nawet jeśli ten facet wpadł pod moje koła ze swojej winy, to pewnie będę miała problemy. W najlepszym wypadku będę musiała wszystko wyjaśnić policji, a nie byłam przekonana, czy funkcjonariusz uwierzy w moją wersję.
Kurwa – zaklęłam w myślach.
Czułam tak ogromną chęć ucieczki i zakopania się pod kołdrą, że przerażało to nawet mnie.
– Wsiadaj, Gaja – oznajmił Romeo.
Przestawiał w moim aucie, co tylko się dało: fotel, lusterka… Niby tak trzeba, ale ten widok sprawił, że mój żołądek zacisnął się jeszcze bardziej.
Zabiłam człowieka, chociaż ewidentnie przez przypadek, i obdarzyłam zaufaniem gościa, który wyglądał, jakby mieszkał na siłowni. Już na starcie zaczął mnie drażnić i irytować. Nie zrobił nic szczególnego, ale jednak nie należał do typu ludzi, z którymi zwykle się zadawałam i z którymi dobrze się dogadywałam. Mimo wszystko nie miałam wyjścia: z sekundy na sekundę zalewała mnie coraz większa fala emocji i uczuć, przez co nawet dłonie drżały mi tak, jakbym miała jakąś poważną chorobę.
Wsiadłam więc na miejsce pasażera i wskazałam na nawigację, która dalej była ustawiona na mój adres. W głowie coraz bardziej mi szumiało.
Romeo odpalił silnik i ruszył, a ja się zastanawiałam, kto w ogóle odbierze go spod mojej nowej posesji. Chyba że mieszkał gdzieś niedaleko. Zresztą wyglądał na biegacza, który znalazł się na tej ulicy tylko dlatego, że uprawiał jogging. Bo co innego robiłby na takim zadupiu?
Westchnęłam po raz kolejny.
Marzyłam wyłącznie o tym, by cofnąć czas o godzinę i wybrać inną drogę do sklepu. Mogłam przecież jechać w kierunku tego cholernego centrum… A teraz… Teraz nie wiedziałam, w jak głębokie bagno wdepnęłam. Ale bez wątpienia nie minie zbyt wiele czasu, nim w pełni to odczuję. Nie mogło być inaczej. Nie w moim przypadku. Byłam chyba magnesem na kłopoty…