Twoje wymagające high-need dziecko - ebook
Twoje wymagające high-need dziecko - ebook
Twoje dziecko ciągle marudzi, płacze, chce być wciąż na rękach, w nocy karmisz je co chwilę i nie pamiętasz, kiedy ostatnio przespałaś noc? Wymagające dzieci naprawdę istnieją i potrzebują więcej niż inne – uwagi i troski, przytulania i karmienia. Dr William Sears i jego żona Martha, twórcy pojęć high-need baby i attachment parenting, przez kilkadziesiąt lat praktyki pediatrycznej zgromadzili szereg przydatnych porad dla zmęczonych rodziców. Oferują im:
– kreatywne sposoby na uspokojenie marudnych niemowląt,
– metody karmienia i usypiania wymagających dzieci,
– informacje na temat medycznych przyczyn nadmiernej płaczliwości – od infekcji po alergie,
– skuteczne narzędzia do poradzenia sobie z powszechnymi problemami z zachowaniem dzieci wymagających, zwłaszcza tych nadwrażliwych i potrzebujących ciągłej uwagi,
– rady pomagające uniknąć rodzicielskiego wypalenia,
– taktyki nauki mówienia i słuchania – aby poznać punkt widzenia dziecka i okazać mu zrozumienie, zanim będzie za późno,
– prawdziwe historie i porady rodziców wymagających dzieci.
Z ogromnym zrozumieniem dla trudności, z jakimi się borykasz, Searsowie pokazują, jak rodzicielstwo bliskości potrafi zamienić wyzwania w zalety – zarówno u ciebie, jak i u twojego dziecka. Wymagające i wrażliwe dzieci potrafią dostarczyć najbardziej satysfakcjonujących rodzicielskich przeżyć, dzięki czemu dając więcej – więcej też otrzymasz!
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67817-50-9 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pragnęlibyśmy Wam pogratulować i jednocześnie dodać Wam otuchy, gdyż zostaliście obdarzeni wymagającym dzieckiem. Wychowanie wyjątkowo wrażliwego dziecka ujawni Wasze najlepsze, ale też i najgorsze cechy. Mamy nadzieję, że dzięki naszej pomocy to przełomowe doświadczenie ujawni tylko te najlepsze.
Wychowywanie wymagającego dziecka jest niczym udział w ciągłym, wzbogacającym życie kursie. Już w pierwszej chwili, kiedy takie noworodki przychodzą na świat, w jakiś sposób oświadczają: „Cześć, mamo i tato. Zostaliście obdarzeni wyjątkowym dzieckiem, które będzie potrzebowało wyjątkowego wychowania. Jeśli mi je zapewnicie, świetnie się dogadamy, jeśli nie, możemy mieć trochę problemów”. Niewątpliwie te dzieci są wystarczająco wytrwałe, by dotrzymać umowy. Od samego początku wyraźnie dają do zrozumienia, że potrzebują więcej! Dobra wiadomość jest taka, że w przyszłości więcej wynagrodzą tych, którzy udzielą im właściwej opieki.
Ta książka opowiada o dzieciach, które mają wyjątkowe wymagania, i rodzicach, którzy starają się nimi właściwie pokierować. Poza spostrzeżeniami poczynionymi podczas wychowania naszego wymagającego dziecka oraz wizyt setek rodziców w naszej poradni pediatrycznej znajdziecie tu także opowieści rodziców, którzy przetrwali i osiągnęli sukces w wychowaniu dzieci – na pewno polubicie te dzieciaki. Oddaliśmy głos ekspertom.
Wychowanie wymagającego dziecka niewątpliwie będzie jedną z najtrudniejszych podróży w Waszym życiu. Jednak przyniesie Wam także wyjątkową satysfakcję.
_William i Martha Searsowie,
San Clemente, Kalifornia, maj 1996_I
POCZĄTEK PODRÓŻY
WYCHOWANIE DZIECKA JEST NICZYM DŁUGA PODRÓŻ. WYCHOWANIE DZIECKA O WYJĄTKOWYCH WYMAGANIACH PRZYPOMINA RACZEJ PODRÓŻ W NIEZNANE. OCZEKUJĄC NA NARODZINY, WYOBRAŻACIE SOBIE, JAK BĘDZIE WYGLĄDAŁA DALSZA WĘDRÓWKA. KUPUJECIE PORADNIKI. SŁUCHACIE OPOWIEŚCI PRZYJACIÓŁ, KTÓRZY BYLI NA PODOBNYCH WYPRAWACH. NIE MOŻECIE SIĘ DOCZEKAĆ. POTEM WASZE DZIECKO PRZYCHODZI NA ŚWIAT I PODRÓŻ NAPRAWDĘ SIĘ ROZPOCZYNA. JEDNAK NAGLE OKAZUJE SIĘ, ŻE NIE WSZYSTKO PRZEBIEGA ZGODNIE Z PLANEM. DZIECKO NIE ZACHOWUJE SIĘ W SPOSÓB OPISANY W PORADNIKACH. ZABIERA WAS W ZUPEŁNIE INNĄ PODRÓŻ: TAKĄ, NA KTÓRĄ RACZEJ SAMI BYŚCIE SIĘ NIE ZDECYDOWALI, A JUŻ NA PEWNO NIE TAKĄ, JAKIEJ OCZEKIWALIŚCIE. NA POCZĄTKU ZŁOŚCI WAS TA ZMIANA PLANÓW. DROGA STAJE SIĘ WYBOISTA. CZUJECIE SIĘ OSAMOTNIENI. NIE JESTEŚCIE PRZYGOTOWANI NA TO, JAK WIELE MUSICIE WŁOŻYĆ W NIĄ WYSIŁKU I ENERGII. JEDNAK KUPILIŚCIE BILET TYLKO W JEDNĄ STRONĘ I JUŻ ZA PÓŹNO, ŻEBY SIĘ WYCOFAĆ. W CZASIE KIEDY WASI ZNAJOMI OGLĄDAJĄ ZE SWOIM DZIECKIEM WSZYSTKIE POPULARNE ATRAKCJE, WASZE DZIECKO ZABIERA WAS Z UTARTYCH SZLAKÓW I WIEDZIE BOCZNYMI ŚCIEŻKAMI DO MIEJSC, GDZIE SAMI MUSICIE WYTYCZYĆ WŁASNĄ DROGĘ. WĘDRÓWKA JEST MĘCZĄCA I PEŁNA WYZWAŃ. TRUDNO WAM SIĘ PODZIELIĆ NOWYMI ODKRYCIAMI Z PRZYJACIÓŁMI – ONI MIELI ZUPEŁNIE INNE DOŚWIADCZENIA I NIE POTRAFIĄ SPOJRZEĆ NA ŚWIAT Z PUNKTU WIDZENIA WASZEGO DZIECKA. JEDNAK JUŻ WKRÓTCE ZACZNIECIE SOBIE ZDAWAĆ SPRAWĘ Z TEGO, JAK TA WYJĄTKOWA PODRÓŻ WZBOGACIŁA WASZE ŻYCIE I JAK WIELE SIĘ NAUCZYLIŚCIE.Rozdział 1
Hayden – nasze wymagające dziecko
Pewnego wiosennego wieczoru siedzieliśmy w miejscowym liceum i z dumą oglądaliśmy, jak nasza siedemnastoletnia córka Hayden kłania się widowni po szkolnym spektaklu teatralnym! Wspaniale zagrała w nim swoją rolę, jednak najbardziej wzruszyło nas jej zachowanie już po zakończeniu przedstawienia.
Patrzyliśmy, jak odnosiła się do swoich przyjaciół – kontakt wzrokowy, uściski, naturalne towarzyskie gesty i siła ekspresji przyciągały do niej ludzi niczym magnes. W czasie gdy William ronił jedną lub dwie łzy wzruszenia, wróciliśmy razem pamięcią do czasów „niesfornej Hayden”: trudnego niemowlęcia, pewnego siebie berbecia, wymagającego przedszkolaka, pełnej energii uczennicy podstawówki i wyczerpującej nastolatki. Teraz wreszcie mogliśmy zobaczyć, jak zmienia się w samodzielną młodą kobietę. Ta książka została zainspirowana doświadczeniami naszej trójki przez wszystkie te lata aż do dziś. Oto historia naszego dziecka i wiedzy, jaką zdobyliśmy.
JAK SIĘ ZACHOWYWAŁA
Hayden była dla nas wyzwaniem jako rodziców, a także jako ludzi. Nasza pierwsza trójka dzieci była stosunkowo „łatwa” do wychowania. Dobrze spały i miały przewidywalny porządek karmienia. Nie mieliśmy problemu z określeniem i zaspokojeniem ich potrzeb. Był moment, kiedy myślałem, że rodzice przychodzący do mojej przychodni pediatrycznej i narzekający na swoje wymagające pociechy być może przesadzają. „Czemu tak się żalą na te trudne dzieci?” – zastanawiałem się czasem.
Wtedy pojawiła się Hayden, nasze czwarte dziecko, i jej narodziny zupełnie zmieniły nasze życie. Pierwsze oznaki, że będzie inna, pojawiły się już po kilku dniach. „Nie mogę jej odłożyć”– ciągle powtarzała Martha. Karmienie piersią było dla Hayden nie tylko źródłem pokarmu, ale też nieprzerwanego komfortu. Martha stała się ludzkim smoczkiem.
Hayden nie chciała się zgodzić na zastępstwa. Musiała być ciągle noszona i karmiona – wkrótce i ramiona, i piersi miały dosyć. Płacz Hayden to nie było pojękiwanie, ale krzyk. Nasi przyjaciele, pełni najlepszych intencji, radzili: „Połóżcie ją i niech się wypłacze”. Zupełnie to nie zadziałało. Była niezwykle wytrwała i nie ustawała w płaczu. Wcale się nie uspokajała. Było wręcz tak, że im dłużej ją ignorowaliśmy, tym głośniej krzyczała.
Hayden niezbyt dobrze radziła sobie z wyrażaniem, czego potrzebuje. „Na rękach jest zawsze zadowolona” stało się naszym wychowawczym motto. Kiedy próbowaliśmy ją zostawić, żeby trochę pomarudziła, wtedy tylko marudziła coraz głośniej.
Bawiliśmy się w „podaj dziecko dalej”. Kiedy Martha nie miała już siły jej trzymać, podawała ją mnie. Używaliśmy nosidełka, które zostało nam po Peterze, ale Hayden akceptowała je tylko w czasie spacerów.
Przez pierwsze kilka miesięcy noce nie były takie złe w porównaniu z tym, co działo się w ciągu dnia. Niestety, koło szóstego miesiąca wszystko się zmieniło i Hayden stała się wymagająca również w nocy. Nie mogła znieść swojego łóżeczka, traktowała je jak klatkę. Po czternastu godzinach ciągłego noszenia marzyliśmy o odrobinie wytchnienia w nocy. Hayden miała inne plany. Jak tylko kładliśmy ją uśpioną do łóżeczka i na paluszkach próbowaliśmy opuścić pokój, budziła się i zaczynała krzyczeć, protestując przeciwko zostawianiu jej samej. Martha utulała ją wtedy do snu w bujanym fotelu, kładła z powrotem do łóżeczka, a po jakiejś godzinie Hayden budziła się i znowu zaczynała płakać, domagając się karmienia i kołysania. Wkrótce stało się oczywiste, że Hayden potrzebowała kontaktu z rodzicami tak samo mocno w nocy, jak i w dzień.
JAK SIĘ CZULIŚMY
Gdyby Hayden była naszym pierwszym dzieckiem, pewnie doszlibyśmy do wniosku, że jej ciągły płacz to nasza wina. Ale mieliśmy już troje dzieci i przekonanie, że wiemy, jak się o nie troszczyć. Hayden sprawiła jednak, że zwątpiliśmy w nasze rodzicielskie umiejętności. Nasze uczucia w stosunku do Hayden były równie chaotyczne jak jej zachowanie. Czasami byliśmy troskliwi i pełni współczucia, innym razem wyczerpani, zdezorientowani i rozgniewani jej ciągłym krzykiem. Taka huśtawka emocjonalna była nam zupełnie obca, zwłaszcza po odchowaniu trójki „łatwych” dzieci. Wkrótce stało się oczywiste, że Hayden była innym rodzajem dziecka. Zupełnie jakby jej mózg był zaprogramowany w inny sposób.
LEKCJA: To nie była nasza wina. Hayden narzekała, bo leżało to w jej naturze, a nie dlatego, że byliśmy kiepskimi rodzicami.
Staliśmy przed wyzwaniem – jak być dobrymi rodzicami dla tej wyjątkowej małej osóbki, a jednocześnie zachować trochę energii na zajmowanie się pozostałą trójką dzieci i nami samymi.
Pierwszą przeszkodą do pokonania było nasze wykształcenie. Studiowaliśmy w latach 50. i 60. i staliśmy się ofiarami obowiązującego wtedy podejścia do rodzicielstwa – strachu przed zepsuciem dziecka. Byliśmy rodzicami przekonanymi, że albo musimy panować nad naszymi dziećmi, albo one zapanują nad nami. Panicznie baliśmy się zmanipulowania. Czy straciliśmy kontrolę? Czy Hayden starała się nami manipulować? Szukaliśmy odpowiedzi w książkach, ale żaden poradnik nie zawierał rozdziału o Hayden. Większość autorów była mężczyznami, którzy albo byli w podeszłym wieku, albo wydawali się nie rozumieć realiów codziennej opieki nad dzieckiem. A my ciągle staliśmy przed naszym problemem, dwójka doświadczonych dorosłych, których życiem zawładnęło niemowlę.
HAYDEN POMOGŁA NAM SIĘ OTWORZYĆ. Moment przełomowy nastąpił, kiedy zamknęliśmy poradniki i otworzyliśmy się na nasze dziecko. Zamiast przybierać postawę obronną i martwić się, czy nie zepsujemy córki, zaczęliśmy słuchać, co Hayden od momentu narodzin stara się nam powiedzieć. Kiedy tylko odrzuciliśmy utarte przekonania o tym, jak niemowlęta powinny się zachowywać, i zamiast tego zaakceptowaliśmy zachowanie Hayden, nasze relacje bardzo się poprawiły.
Skoro płakała, kiedy ją odkładaliśmy, a była zadowolona, kiedy ją trzymaliśmy, w takim razie postanowiliśmy ciągle ją nosić. Skoro potrzebowała być często karmiona, Martha zaczęła ją karmić na zawołanie. Uwierzyliśmy, że Hayden wie, czego potrzebuje, i całe szczęście była dość wytrwała, by starać się nam to mówić tak długo, aż zrozumieliśmy.
LEKCJA: Wytrwałość Hayden zmusiła nas do eksperymentowania z metodami wychowawczymi, dopóki nie znaleźliśmy takiej, która się sprawdziła.
Hayden nauczyła nas, że malutkie dzieci nie manipulują, one się komunikują. Znajoma psycholog dziecięca, która przyszła do nas w odwiedziny, bardzo interesowała się płaczem Hayden. Była pod wrażeniem tego, że płacz nie był gniewny ani roszczeniowy, a raczej wyczekujący, jakby Hayden wiedziała, że na pewno ją w końcu usłyszymy.
Hayden zmusiła nas do przemyślenia naszej roli jako rodziców. Zawsze myśleliśmy, że rodzic powinien ciągle mieć kontrolę. Wtedy zorientowaliśmy się, że takie podejście przynosiło wręcz przeciwny skutek. Zakładało, że pomiędzy rodzicami a dzieckiem istnieje stosunek antagonistyczny: dziecko „chce was dorwać”, więc lepiej, jeżeli wy „dorwiecie” je pierwsi. Hayden pokazała nam, że naszym zadaniem nie jest kontrolowanie jej. Tym zadaniem było raczej _radzenie sobie_ z nią i nauczenie jej, jak sama może się kontrolować.
Tym, co pomogło nam przemóc w sobie strach przed zepsuciem dziecka i poddaniem się jego kontroli, było uświadomienie sobie, że lepiej jest pójść za daleko w stronę ciągłego reagowania, niż zignorować coś naprawdę ważnego. W czasie kiedy uczyliśmy się znajdować równowagę pomiędzy właściwymi reakcjami, zdarzało się, że reagowaliśmy zbyt późno, a innym razem zbyt szybko, jednak nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że lepiej jest reagować. Dzieci, którym folgowano bardziej niż zwykle (takim jak wiele pierworodnych wymagających dzieci), przynajmniej wykształcą zdrowy obraz siebie i zaufanie do rodziców. Budując na tych fundamentach, łatwiej będzie się trochę wycofać, w miarę jak będziecie się starać stworzyć zdrową równowagę pomiędzy potrzebami dziecka a swoimi. Dziecko wychowane przez rodziców, którzy niezbyt często reagowali na jego potrzeby, będzie miało obniżoną pewność siebie, co stworzy dystans pomiędzy rodzicami a dzieckiem. Taką sytuację trudniej jest załagodzić. W czasie całej mojej praktyki lekarskiej nigdy nie słyszałem o rodzicach, którzy uważali, że zbyt często nosili swoje dziecko. Wręcz przeciwnie, większość rodziców, gdyby tylko mogło cofnąć się w czasie, chętnie nosiłaby swoje dziecko więcej.
LEKCJA: Kiedy mieliśmy wątpliwości, po prostu słuchaliśmy i reagowaliśmy na jej płacz. Ona na pewno starała się nam coś powiedzieć.
Wzięliśmy również pod uwagę jedną z pierwszych zasad, jakich Martha nauczyła się jako pielęgniarka, a ja jako lekarz: „po pierwsze, nie szkodzić” (łac. _primum non nocere_). Doszliśmy do wniosku, że jeśli będziemy się starali stłumić osobowość Hayden, tylko jej tym zaszkodzimy i zaburzymy jej rozwój. Nasze zadanie jako rodziców nie polegało na przemianie Hayden w doskonały okaz zachowania przeciętnego dziecka. Próba zmienienia jej byłaby błędem. (Jak nudny byłby świat, gdyby wszystkie dzieci zachowywały się tak samo!) Lepiej było zmienić nasze oczekiwania i zaakceptować ją taką, jaką jest, a nie taką, jaką chcielibyśmy, żeby była. Nasza rola była podobna do pracy ogrodnika: nie mogliśmy zmienić koloru kwiatu ani dnia, w którym zakwitnie, ale mogliśmy wyrywać chwasty i przycinać roślinę tak, aby rozkwitła jak najpiękniej. Naszym zadaniem było pokierowanie zachowaniem Hayden i pielęgnowanie jej wyjątkowych cech tak, aby te cechy osobowości stały się jej zaletami i dobrze jej służyły zamiast ciążyć.
LEKCJA: Naszym zadaniem było zaakceptowanie jedynej w swoim rodzaju osobowości Hayden, docenienie jej wyjątkowych cech i pokierowanie nimi tak, by jej zachowanie mogło przynieść korzyści zarówno jej, jak i całej rodzinie. Nie chcieliśmy zmieniać córki tylko dla naszej własnej wygody.
Sen, a raczej jego brak, stał się znaczącym problemem. Przez pierwsze sześć miesięcy życia Hayden spała całkiem dobrze i budziła się na karmienie tylko raz lub dwa w ciągu nocy. Spała w kołysce obok naszego łóżka i kiedy tylko zaczynała się wybudzać, Martha mogła od razu zareagować i poruszyć kołyską lub pogłaskać małą. Jeśli nie była głodna, natychmiast z powrotem zasypiała. Potem Hayden nauczyła się siadać i kołyska nie była już bezpieczna. Zastąpiliśmy ją łóżeczkiem, które stało przy ścianie jakieś cztery metry od naszego łóżka. W jakiś sposób Hayden wiedziała, że jest za daleko od nas albo może nie podobało się jej, że łóżeczko się nie kołysze. Zaczęła się budzić coraz częściej, aż pewnej nocy nastąpiła seria pobudek co godzinę. Martha powiedziała: „Nie obchodzi mnie, co piszą w poradnikach, jak muszę się wyspać”. Następnie położyła Hayden obok siebie w naszym łóżku. Jak tylko pozbyliśmy się wizji samouspokającego się dziecka śpiącego samotnie w łóżeczku, mogliśmy spokojnie razem zasnąć.
LEKCJA: Hayden nie była przeciętnym dzieckiem, tak więc rady dotyczące przeciętnych dzieci sprawdzały się bardzo przeciętnie. Kiedy przestaliśmy patrzeć na nią jak na problem wychowawczy, a zaczęliśmy dostrzegać jej potencjał jako osobowości, którą należy pielęgnować, nasze wspólne życie stało się znacznie łatwiejsze.
Odkryliśmy, że musimy być ostrożni w wyborze osób, którym się żalimy. Kiedy próbowaliśmy omawiać nasze rodzicielskie dylematy z przyjaciółmi, często wychodziliśmy ze spotkania z wrażeniem, że Hayden jest jedynym dzieckiem na świecie, które nie potrafi się zająć same sobą za dnia albo usnąć w ciągu nocy. Doszliśmy do wniosku, że nikt nie zrozumie dziecka takiego jak Hayden, chyba że sam ma podobne. W końcu Martha spotkała kilka matek o podobnych doświadczeniach i otoczyła się przyjaciółmi, którzy mogli ją wesprzeć. Jedna z tych kobiet była liderką La Leche League (organizacji promującej karmienie piersią) i dopiero niedawno zamieszkała w naszej okolicy. Utworzyła grupę La Leche League i matki przychodzące na spotkania mogły liczyć na cenne wsparcie, jak również same oferować je innym.
LEKCJA: Przestaliśmy wyżalać się osobom, które nie miały dziecka takiego jak Hayden. Zamiast tego poszukaliśmy wsparcia u tych, którzy naprawdę rozumieli nasze dziecko i styl wychowania.
JAK OKREŚLIĆ TAKIE DZIECKO
Hayden nie dało się dopasować do żadnej ze zwyczajowych etykiet. Tak naprawdę wcale nie była „grymaśna”, jeśli tylko ją nosiliśmy i zaspokajaliśmy jej potrzeby. Nazwać ją „roszczeniową” znaczyłoby to samo, co „rozpuszczoną”. Nie było to „kolkowe” dziecko, bo fizycznie nic jej nie dolegało. Ciężko też było określić ją jako „trudną”; choć niektórzy mogą się z tym nie zgadzać, dla nas ciągłe noszenie i przebywanie blisko dziecka, do którego byliśmy coraz bardziej przywiązani, wcale nie wydawało się takie trudne. Poza tym te etykiety wydawały się zbyt negatywnym określeniem dla maleńkiej istotki, która tak świetnie wiedziała, czego jej potrzeba i jak to dostać. Dopiero pięć lat później, po wielu rozmowach z rodzicami innych dzieci, które również wymagały częstego karmienia, wymagały nieustannego noszenia i wymagały kontaktu przez całą noc, wymyśliliśmy termin „dziecko wymagające”.
On najlepiej opisywał rodzaj dziecka, jakim była Hayden, i styl wychowania, jakiego potrzebowała.
W czasie mojej praktyki pediatrycznej zauważyłem, że termin „dziecko wymagające” jest poprawny psychologicznie. Rodzice, którzy docierali do mnie, szukając porady na temat wychowania ich trudnego dziecka, słyszeli już wcześniej całą litanię negatywnych zaleceń: „Za dużo ją nosicie”, „To musi być wina twojego mleka”, „Ona was kontroluje”. Wszystkie te wskazówki pozostawiały rodziców z przeświadczeniem, że „złe dziecko jest wynikiem złego wychowania”. Czuli, że zachowanie dziecka jest w jakiś sposób ich winą. Kiedy tylko przedstawiałem im opis „wymagającego dziecka”, natychmiast było widać na ich twarzach wyraźną ulgę. Wreszcie ktoś miał coś miłego do powiedzenia na temat ich dziecka. „Wymagający” brzmi jak wyjątkowy, inteligentny, jedyny w swoim rodzaju i skupia zainteresowanie na osobowości dziecka, uwalniając rodziców od poczucia, że zachowanie dziecka jest wynikiem ich błędów wychowawczych. Poza tym określenie „wymagające” sugeruje, że rodzice mogą podjąć działanie, aby pomóc swojemu dziecku. Podkreśla koncept, że takie dzieci zwyczajnie potrzebują więcej: więcej dotyku, więcej zrozumienia, więcej wrażliwości, bardziej pomysłowego wychowania.
Rodzicielstwo bliskości
Często w tej książce natkniecie się na termin „rodzicielstwo bliskości”. Nazywa on styl wychowania, którego zaczęliśmy się uczyć przy naszym wymagającym dziecku i który okazał się skutecznym sposobem na radzenie sobie z wymagającymi dziećmi u rodziców, którzy przychodzili do nas po poradę. Rodzicielstwo bliskości jest sposobem zajmowania się dzieckiem, który bardzo polega na kontakcie fizycznym i wrażliwości, dzięki czemu wy możecie się czuć bliżej swojego dziecka, a dziecko bliżej was. W ten sposób wasze dziecko może łatwiej sygnalizować swoje potrzeby, a wy macie możliwość bardziej intuicyjnego odgadywania jego potrzeb. To pomaga w nawiązaniu więzi między rodzicami a dzieckiem i pozwala jeszcze bardziej cieszyć się sobą nawzajem. Tak naprawdę rodzicielstwo bliskości sprawdza się nie tylko w wychowaniu wymagających dzieci. Wszystkie dzieci potrzebują większej bliskości, niż jest to zwykle zalecane w naszej kulturze.
Ten styl rodzicielstwa daje wam i waszemu dziecku lepszy start. Karmienie piersią, noszenie dziecka w nosidełku lub chuście i reagowanie na jego płacz natychmiastową troską sprawiają, że nabieracie pewności siebie i wprawy w opiece nad dzieckiem, a otwarcie na zmiany w stylu wychowania pomaga znaleźć taki, który najlepiej się sprawdza i u was, i u dziecka, bez niepotrzebnej obawy o rozpieszczanie i manipulowanie.
Rodzicielstwo bliskości nie oznacza kompletnego folgowania, niezorganizowania ani pozwalania na wszystko. Wręcz przeciwnie, uczy rodziców odpowiedniego reagowania na potrzeby ich dziecka, włączając w to wiedzę, kiedy powiedzieć dziecku „nie” i jak pomóc dziecku nauczyć się kontrolować własne potrzeby. Rodzicielstwo bliskości rozpoczyna się z zapewnieniem niemowlęciu odpowiednich korzeni, potem pomaga dziecku rozwinąć skrzydła i stać się niezależnym, by wreszcie dać mu narzędzia, aby stało się odpowiedzialnym i poukładanym dorosłym.
LEKCJA: Przedefiniowanie naszego dziecka i nazwanie go w pozytywny sposób pomogło nam skupić się na jej ekscytujących cechach, a zignorować te niewygodne.
NASZE WYMAGAJĄCE DZIECKO ROZWIJAŁO SIĘ I ZMIENIAŁO
Potrzeby się zmieniają, ale w przypadku Hayden zawsze było ich wiele. Hayden była wymagającym niemowlęciem, potem wymagającym dzieckiem, a potem droczyliśmy się czasem, że jest „wymagającą pieniężnie” nastolatką. Wraz z wiekiem jej potrzeby wcale się nie zmniejszyły, one tylko się zmieniały (a wraz z nimi nasze reakcje!).
Jako niemowlę Hayden nie akceptowała żadnej opieki poza naszą, dlatego zaczęliśmy robić coś nowego w naszym miasteczku – zabieraliśmy ją wszędzie ze sobą. Przy trójce starszych dzieci ciągle mieliśmy mnóstwo zebrań i szkolnych wydarzeń, w których musieliśmy uczestniczyć, do tego dochodziły wszelkie spotkania z przyjaciółmi, z kolegami z pracy, wyprawy na łódki itd. Wszyscy się przyzwyczaili, że mogą się spodziewać całej naszej trójki.
Martha zwykle nie miała kłopotu z uciszaniem Hayden, ponieważ karmiła ją piersią. Tak długo, jak jej potrzeby były zaspokajane, Hayden nie sprawiała żadnego problemu. Nikt nie miał nic przeciwko jej obecności. Jeżeli jakieś spotkanie w oczywisty sposób wykluczało zabranie tam dziecka, zostawaliśmy w domu.
Sądziliśmy, że wszystko się zmieni, kiedy Hayden zacznie chodzić, ale ciągle mieliśmy wiele do nauczenia się o rodzicielstwie bliskości. Odkryliśmy, że czasem możemy zostawić Hayden na krótki czas pod opieką jej trzynastoletniego brata Jima, ponieważ była do niego bardzo przywiązana. Ale nie zawsze się to udawało. Bywało, że Jim wzywał nas do powrotu, kiedy mała zbyt szybko się nim znużyła. Hayden wiedziała, jak długą rozłąkę jest w stanie wytrzymać, a my nauczyliśmy się nie przekraczać tej granicy.
Jednym z naszych najżywszych wspomnień jest niemal oszalała od płaczu dwuletnia Hayden biegnąca za naszym odjeżdżającym samochodem. Zatrzymaliśmy się wtedy, chociaż widzieliśmy, że Jim jest tuż obok niej, i ponownie przemyśleliśmy nasz plan samotnego wyjścia. W czasie kiedy ją pocieszaliśmy, zwróciliśmy uwagę na to, co do nas mówi i jaki ma wyraz twarzy. Doszliśmy do wniosku, że jej potrzeba zostania z nami jest większa niż nasza potrzeba samotnego wyjścia. Nie było nam trudno zmienić zdanie. Ponieważ Hayden potrafiła wyrazić swoje potrzeby, nie czuliśmy się zmanipulowani. Wyruszyliśmy znowu we trójkę, zadowoleni z tego, że posłuchaliśmy naszej córki, a ona, że została wysłuchana.
Mimo to czasem dopadały nas wątpliwości: „Czy nie tworzymy w ten sposób wiecznie zależnego od nas dziecka, które już zawsze będzie polegało tylko na nas?”. Łatwo jest dojść do takiego wniosku, bo nie można spojrzeć zbyt daleko w przyszłość. Jednak w głębi siebie czuliśmy, że postępujemy słusznie. Rozumieliśmy, że w wieku dwóch lat Hayden nie mogła zostać w przykościelnym przedszkolu bez przynajmniej jednego z nas. Kiedy sytuacja przeciągnęła się do trzeciego roku, czuliśmy się zawstydzeni. Aż tu kiedyś, w wieku trzech i pół roku, Hayden radośnie pomachała nam na do widzenia i nawet się nie odwróciła, biegnąc na zajęcia szkółki niedzielnej. Cóż to była za ulga, kiedy wreszcie rozwinęła skrzydła i wybrała kościół jako swoje bezpieczne miejsce, wszystko dlatego, że nie zmuszaliśmy jej do bycia samodzielną, zanim nie była na to gotowa. Hayden chciała być karmiona piersią do czwartego roku życia i spała z nami aż do momentu, kiedy miała cztery i pół roku i pojawiła się jej młodsza siostra, Erin. (Oczywiście dzieliliśmy się tymi znaczącymi wydarzeniami tylko z wybranymi przyjaciółmi, wszyscy pozostali przyjęli, że Hayden ma to wszystko dawno za sobą).
LEKCJA: Potrzeby Hayden były nie tylko większe, ale też trwały dłużej.
WYMAGAŁA WIĘCEJ DYSCYPLINY
Przyzwyczailiśmy się do trójki posłusznych dzieci. Kiedy prowadziliśmy je za rączkę, podążały za nami. W przypadku Hayden wiedzieliśmy, że tak łatwo się nie podda. Pierwszą wskazówką był język jej ciała. Za każdym razem, gdy staraliśmy się odwrócić od czegoś jej uwagę, całe jej ciało napinało się w proteście. Próbowaliśmy ją zachęcić do bezpiecznych zabaw, a ona kierowała się prosto na ulicę. Testowała swoją siłę.
To zabiera nas prosto do tematu dyscypliny. W miarę jak Hayden rosła, stawało się oczywiste, że nie byliśmy w stanie zmusić jej do posłuszeństwa – i nawet wcale nie próbowaliśmy tego robić. Przy utrzymywaniu dyscypliny musieliśmy wziąć pod uwagę jej niezwykłą wrażliwość. Stało się to zupełnie jasne, kiedy Hayden była trochę starsza i zaczęła dawać nam do zrozumienia, że chciałaby wziąć czynny udział w swoim wychowaniu. Za każdym razem, kiedy działaliśmy na podstawie tylko naszego punktu widzenia, próby utrzymania dyscypliny kończyły się kompletnym fiaskiem.
Skoro tylko Hayden nauczyła się chodzić, chciała zacząć odkrywać świat i przy jej niezwykłej wytrwałości w dążeniu do celu wielokrotnie mieliśmy problem z zachowaniem podstawowej kontroli. Kiedy sięgała po przyciski odtwarzacza hi-fi, zabieraliśmy ją w inną część pokoju i odwracaliśmy jej uwagę zabawą. Musieliśmy powtórzyć to przekierowanie co najmniej pięćdziesiąt razy, zanim załapała, o co chodzi. Jednak nawet wtedy, gdy miała tylko roczek, uważaliśmy, że musimy zasłużyć na jej szacunek.
Mieliśmy obawy, że impulsywność Hayden wpędzi ją w kłopoty. Wspinała się na meble i blaty tylko po to, by zorientować się że nie może sama zejść. Nasza odruchową reakcją było zatrzymywanie jej w trakcie wspinania się, ale to tylko zachęcało ją do działania, a nerwowe obserwowanie jej sprawiało, że się denerwowała i traciła pewność siebie. Zamiast tego postanowiliśmy nie pokazywać naszego zmartwienia, a raczej zademonstrować naszą wiarę w jej zdolności do wspinaczki. Hayden zauważyła, że w nią wierzymy i ufamy, że sama poradzi sobie z sytuacją. Zmieniliśmy całe otoczenie, aby mogła bezpiecznie się wspinać, a sami tylko ją asekurowaliśmy, gotowi złapać, gdyby spadła. Reszta należała do niej.
Czasami lepiej było nie zwracać zbyt wiele uwagi na frustracje Hayden. Jako jedyna dziewczynka w rodzinie często była zaczepiana przez swoich trzech starszych braci. Nie mogliśmy jej jednak ciągle ratować, a nawet wcale tego nie chcieliśmy, ponieważ według nas odrobina frustracji jest niezbędna do prawidłowego rozwoju. Tak więc szybko nauczyła się sama sobie radzić. Kiedy Hayden przybiegała zdenerwowana do Marthy, ta spokojnie pytała: „Czy na pewno potrzebujesz mojej pomocy?”. Zwykle Hayden radziła sobie sama, wiedząc, że Martha wkroczy do akcji, jeśli żarty przerodzą się w prawdziwe dokuczanie i zaczepki.
Z upływem czasu nabieraliśmy doświadczenia w wychowaniu Hayden i łatwiej było nam powiedzieć jej „nie”. Wierzyliśmy, że ponieważ była stabilna i poukładana psychicznie jako dziecko, mogła czasem z czegoś zrezygnować albo nie zaspokoić natychmiast swoich potrzeb.
W końcu uparta osobowość wymagającego dziecka skazuje je na frustrację, dlatego najlepiej dla niej było, jeżeli wcześnie przyzwyczaiła się do przeciwności.
LEKCJA: Naszym zadaniem nie było usunięcie z życia Hayden frustracji i rozczarowań, ale nauczenie jej, jak sobie z nimi radzić.
Utrzymanie jej szacunku było dla nas jednym z największych wyzwań na każdym etapie jej rozwoju, zwłaszcza jeśli chodziło o pyskowanie. Kiedy była niegrzeczna w stosunku do Marthy, natychmiast interweniowałem: „Hayden, nie pozwolę ci się tak odzywać, zwłaszcza do kogoś, kogo kocham”. Dziecku o dominującej osobowości bardzo łatwo jest zdominować rodziców. Poddają się z czystego zmęczenia i podążają po linii najmniejszego oporu. Już na samym początku obawialiśmy się, że z powodu swojej mocnej osobowości Hayden będzie miała problem z akceptacją autorytetów. (Nasze obawy się później potwierdziły). Radzenie sobie z Hayden było ciągłą próbą woli i rozumu. Czasem musieliśmy zagrać rolę stanowczego rodzica i powiedzieć: „Ja jestem rodzicem, ty dzieckiem i koniec dyskusji!”. Innym razem musieliśmy trochę jej ustąpić, by potem stopniowo przekonać do naszej racji. To zmusiło nas do podziału konfliktów na „wielkie rzeczy” (sytuacje bez dyskusji, w których musiała posłuchać) i „małe rzeczy” (mało znaczące, choć często denerwujące sytuacje, które nie odbierały nam autorytetu ani nie zagrażały Hayden).
Już bardzo wcześnie zorientowaliśmy się, że życie z Hayden oznaczało konieczność ukierunkowania jej unikalnych cech charakteru w taki sposób, by przyniosły korzyści dla niej, ale też i dla nas. Jej niezwykła uważność sprawiła, że była wyjątkowo wrażliwa na nasze nastroje, dlatego szybko nauczyliśmy się, że na jej dziecinne zachowanie musieliśmy reagować „dorosłością”. Hayden nauczyła nas, co oznacza odzwierciedlanie: dzieci, zwłaszcza te nadwrażliwe, bardzo łatwo wyczuwają nastroje rodziców. Jeżeli Hayden była bliska ataku złości, a my przybieraliśmy podejście „spokojnie, nie ma problemu”, często odzwierciedlała nasz nastrój i się uspokajała. Jeśli gniewaliśmy się i denerwowaliśmy jej atakiem złości, to tylko dolewało oliwy do ognia. Za każdym razem, kiedy Hayden sprzeciwiała się naszym poleceniom i wpadała w furię, my musieliśmy pozostać spokojni. Kiedy ona traciła kontrolę nad sobą, my musieliśmy kurczowo trzymać się naszej. Nasza utrata panowania nad sobą – co zdarzało się wielokrotnie – oznaczała, że uspokojenie Hayden zajmowało co najmniej dwa razy więcej czasu. Granie roli stabilnego dorosłego, który kontroluje sytuację, pomagało przywrócić spokój i poskładać z powrotem roztrzęsione dziecko.
LEKCJA: Chociaż było to niezwykle trudne, kiedy Hayden się denerwowała lub stawała irytująca, musieliśmy zachować spokój.
Nauczyliśmy się, że w przypadku Hayden niektóre miejsca nie nadawały się do konfrontacji. (Problem z tą wskazówką jest taki, że sami nie zawsze mieliśmy cierpliwość, żeby zaczekać na lepsze czas i miejsce do kłótni). Jak wie każdy świeżo upieczony rodzic, jednym z takich momentów jest pora posiłku. Jednym z takich miejsc był samochód. Jeżeli Hayden czuła się w sytuacji bez wyjścia, zwykle zaczynała uderzać lub kopać. Pewnego pamiętnego dnia Hayden siedziała na przednim siedzeniu samochodu. Bardzo się denerwowała z powodu czegoś, co powiedziałem. Wiedziałem, że jest szansa na fizyczny atak, powinienem był odpuścić i zaczekać na lepszy moment, ale wtedy tego nie zrobiłem. Rozbita pokrywa schowka przypomina nam o tym błędzie do tej pory.
Ponieważ Hayden stanowiła takie wyzwanie dla naszych zdolności utrzymania dyscypliny, byliśmy zmuszeni ją poznać dużo lepiej niż naszych synów. Niezliczone godziny poświęcone wychowaniu jej zaowocowały dogłębną wiedzą na temat jej osobowości, a to pomogło jej w zrozumieniu samej siebie. Zamiast próbować ją stłamsić, zaakceptowaliśmy Hayden i nagrodziliśmy za niezwykłą wyrazistość. Już w bardzo młodym wieku stała się mistrzynią sygnalizowania swoich potrzeb i korzystania z zasobów swoich dorosłych opiekunów. Była bardzo zaradną trzylatką. Zdolność do wyrażania swoich potrzeb jest przydatną umiejętnością i będzie dobrze służyła Hayden w dorosłym życiu.
Kiedy obserwowaliśmy Hayden, która dominowała w grupie rówieśników na placu zabaw, mogliśmy zrozumieć, dlaczego inni uważają, że „się rządzi”. Niczym rozgrywający w czasie narady drużyny skupiała na sobie uwagę wszystkich innych dzieci, które szybko gromadziły się wokół niej, żeby posłuchać, w jaki sposób każe im się bawić. Teraz przypatrujemy się, jak dominuje na spotkaniach rady uczniowskiej w naszym salonie i podziwiamy, w jaki sposób pracuje nad innymi członkami rady tak długo, aż zgodzą się z jej punktem widzenia.
Hayden bardzo wcześnie zmusiła nas do przemyślenia kwestii kontroli. Stopniowo doszliśmy do wniosku, że dziecko nie powinno kontrolować rodziców ani rodzice dziecka. Rodzice muszą jednak panować nad sytuacją – przy braku granic życie rodzinne zmienia się w koszmar. Musieliśmy kierować Hayden, wyznaczyć kilka podstawowych zasad i tak kształtować jej otoczenie, żeby nie było jej trudno ich przestrzegać.
Nie byliśmy przygotowani na to, jak uparta była mała Hayden. Nasze starsze dzieci reagowały na słowne wskazówki. Hayden zdawała się nas wcale nie słyszeć. Dlatego zamiast ciągle krzyczeć „nie dotykaj tego” (co i tak nic nie dawało), nauczyliśmy ją, że w domu istnieją „dotyki-na-tak” i „dotyki-na-nie”. Nasze zadanie polegało na sprawieniu, żeby „dotyki-na-tak” były dostępne znacznie łatwiej niż zakazane rzeczy. Hayden dawała radę sama się kontrolować w otoczeniu, które było w jakiś sposób uporządkowane. (Każda rodzina robi to inaczej). Kiedy daliśmy jej okazję do poprawnego zachowania, mogła wykształcić system wewnętrznej samokontroli bez potrzeby ciągłych „nie” z naszej strony. Kiedy dorośnie i stanie się samodzielna, ten wewnętrzny system zasad i wartości pomoże jej żyć odpowiedzialnie, pewnie i niezależnie. Będzie czuła, że dobrze robi, trzymając się tych zasad, a poczuje się nieswojo, kiedy je złamie. My też nauczyliśmy się, że do tego, żeby stawiać granice i kształtować właściwe zachowanie, sami musimy być zdyscyplinowani.
LEKCJA: Wszystko, co robiliśmy dla niej i razem z nią, od samego początku stanowiło dyscyplinę. Dawaliśmy jej zestaw narzędzi, które pomogą jej poradzić sobie w życiu.
NASZE POTRZEBY W STOSUNKU DO JEJ POTRZEB
Mniej więcej w szóstym miesiącu życia Hayden uświadomiliśmy sobie, że wychowywanie wymagającego dziecka może albo pomóc naszemu małżeństwu rozkwitnąć, albo je zrujnować. Takie dziecko z łatwością może zdominować całą rodzinę. Czasami Marcie groziło wypalenie od ciągłego i nadmiernego dawania. Wyraźny sygnał ostrzegawczy pojawił się, kiedy Martha powiedziała: „Nie mam nawet czasu wziąć prysznica. Hayden tak bardzo mnie potrzebuje”. Dla dobra samej Marthy i dla zdrowia psychicznego całej rodziny musiałem jej przypomnieć: „To, czego Hayden najbardziej potrzebuje, to zadowolona i wypoczęta mama”. Nie wystarczyło tylko to powiedzieć. Poza częstszym włączaniem się w prace domowe i opiekę nad starszymi dziećmi, zajmowałem się Hayden, kiedy tylko mogłem. Zabierałem ją na spacery albo przejażdżki samochodem, tak żeby Martha nie musiała jej widzieć ani słyszeć.
LEKCJA: Jako matka zrozumiałam, że muszę o samą siebie zadbać po to, żeby być w stanie zadbać o dziecko.
Wychowywanie wymagającego dziecka pomogło nam nauczyć się komunikować ze sobą w bardziej dojrzały sposób. W tle zawsze istniał dylemat: „nasze potrzeby kontra jej potrzeby”. Musieliśmy kraść czas dla związku, ponieważ rozumieliśmy, że nawet najlepsze próby wychowawcze spalą się na panewce, jeśli nasze małżeństwo się rozpadnie. Zauważyłem, jak ważna dla Marthy była moja aprobata dla jej działań jako matki. Często nie tylko mówiłem budujące „ty wiesz najlepiej”, ale też widziałem potrzebę interwencji i pomocy z mojej strony, kiedy chęć dawania przekraczała jej rezerwy energetyczne. Czasem zastanawiałem się, kiedy z powrotem dostanę moją żonę, ale potem uświadamiałem sobie, że nie mogliśmy się już wycofać. Ja byłem dorosły, a Hayden będzie niemowlęciem tylko ten jeden raz.
Z punktu widzenia Marthy łatwo było rozmawiać o równowadze w wychowaniu, a trudniej wprowadzić ją w życie. Często zdarzało się, że słałem jej sprzeczne wiadomości („Powinnaś wiedzieć, że ja też mam swoje potrzeby”). Martha czuła się pod presją nawet wtedy, kiedy mnie się wydawało, że świetnie sobie radzę, stawiając potrzeby jej i Hayden nad swoimi. Oboje szybko odkryliśmy, że niektórym kobietom trudno jest zaakceptować pomoc przy dziecku nawet wtedy, kiedy bardzo jej potrzebują. Często nie widzą, że same też potrzebują troskliwej opieki. Nie wiedzą też, jak postawić swoje potrzeby na pierwszym miejscu. Odkryliśmy, że Martha potrafi wspaniale opiekować się wszystkimi wokół, ale tak naprawdę nie bardzo wiedziała, jak zatroszczyć się o samą siebie. (Po siedemnastu latach ciągle nad tym pracujemy).
MY TEŻ SIĘ ROZWINĘLIŚMY – NASZA NAGRODA
W miarę jak Hayden rosła, nadal miała duże potrzeby, ale jej osobowość mogła rozkwitnąć. Jedną z jej pierwszych cech, jakie zauważyliśmy, była wielka wrażliwość oraz zdolność do pocieszania i wspierania towarzyszy zabaw, kiedy byli smutni lub coś ich bolało. Już w przedszkolu rozwinęło się w niej silne poczucie sprawiedliwości i zasad społecznych. Często mówiła: „Tak nie można” albo „To takie smutne”. Jej miłość do ludzi i zdolność do nawiązywania więzi były dla nas kolejną nagrodą. Była świadoma, kiedy inne dzieci potrzebowały mamy, i robiła, co tylko mogła, aby pomóc. Miała właściwe wyczucie poufałości, utrzymywała kontakt wzrokowy podczas rozmowy albo kładła rękę na ramieniu. Zachowywała się pewnie w otoczeniu dorosłych. Psycholog dziecięcy, która odwiedziła nas pewnego wieczoru, zauważyła: „Hayden wie, gdzie jej ciało znajduje się w przestrzeni”. Wiedzieliśmy, co miała na myśli. Ponieważ ją nosiliśmy, karmiliśmy i reagowaliśmy na jej potrzeby w odpowiedni sposób, Hayden miała dobre wyczucie samej siebie jako oddzielnej istoty i reagowała na innych, traktując ich w ten sam sposób. Nawet wtedy była w stanie uszanować każdą osobę, którą spotkała. Ponieważ Hayden była przyzwyczajona do tego, że inni ją rozumieli i jej odpowiadali , potrafiła z łatwością wyrazić swoje myśli i uczucia. Ta zdolność, połączona z jej niezwykłą energią, sprawiły, że w żartach nazywaliśmy ją naszą „Sarą Bernhardt”. Nie dziwiło, że przez całe lata szkolne wyjątkowo lubiła i świetnie sobie radziła na scenie. Jako kierunek studiów, jeśli jeszcze nie zgadliście, też wybrała psychologię i dramę.
W miarę jak Hayden dojrzewała jako osoba, my też dojrzewaliśmy jako rodzice. Stopniowo i subtelnie nasz styl wychowania, poza korzyściami dla Hayden, stawał się też źródłem rozwoju dla nas. Wyjątkowo duże potrzeby Hayden sprawiły, że musieliśmy dać z siebie wszystko i zrównoważyć potrzeby Hayden z potrzebami reszty rodziny. Córka uczyniła nas bardziej otwartymi i elastycznymi, bardziej cierpliwymi i zdyscyplinowanymi. Z czasem doszliśmy do wniosku, że choć istnieje kilka podstawowych zasad wychowania, które sprawdzają się dla każdego dziecka i temperamentu, to ich zastosowanie w praktyce zależy, na dobre i na złe, od rozmiarów potrzeb dziecka. Posłuszne dzieci, które można położyć zmęczone w łóżeczku i które zasypiają same z siebie, mogą zaakceptować mniej zaangażowany styl nocnego rodzicielstwa. Posłuszne dzieci często poddają się woli rodziców po najmniejszej sugestii i przyjdą natychmiast, kiedy się je zawoła. Wymagające dzieci będą potrzebowały długiej dyskusji twarzą w twarz, zanim uznają twoje zdanie.
Wychowanie wymagającego dziecka sprawiło, że staliśmy się bardziej dojrzali. Takie dzieci często trącają nasze wrażliwe struny i przywołują miłe, ale też i te nieprzyjemne wspomnienia z naszego własnego dzieciństwa. Wychowanie Hayden skłoniło nas do przyjrzenia się temu, w jaki sposób nas wychowano i jak to na nas wpłynęło. Kiedy wróciły te wspomnienia, szybko odkryliśmy, które z nich są przydatne dla nas jako rodziców, a o których należy zapomnieć, na przykład o impulsie do dawania klapsów. Niektóre osoby twierdziłyby, że zachowanie Hayden często zasługiwało na klapsa, ale my uznaliśmy, że potrzebuje innego rodzaju fizycznej dyscypliny.
Dzięki Hayden nasze małżeństwo również dojrzało. Wychowując wymagające dziecko, staliśmy się dla siebie zupełnie innymi partnerami. Wiedzieliśmy, że idealne wychowanie wymaga obecności obojga rodziców w domu. Chociaż Marthę kusiło, żeby skupić się tylko na byciu matką, to mądrze zdecydowała się poświęcić też trochę energii mnie. Staliśmy się dużo lepiej zgrani, wyczuleni na zmiany nastroju i lepsi w wyczuwaniu nawzajem swoich potrzeb. Często korzystaliśmy z okazji, żeby wzbogacić nasze małżeństwo albo zwyczajnie spędzaliśmy ze sobą czas.
Teraz, kiedy Hayden jest gotowa wyfrunąć z rodzinnego gniazda i rozpocząć studia, możemy spojrzeć wstecz bez żalu. Osoba, jaką Hayden się w końcu stanie, nie będzie w pełni naszą zasługą (albo winą), ale pocieszamy się, że przynajmniej zapewniliśmy jej dobry start. Reszta należy do niej.
Hayden wyrosła z wymagającego dziecka na pełną energii nastolatkę. Jej rozwój jako dziecka jest opisaliśmy w tej książce. Czasem otwiera ją, pokazuje znajomym i mówi: „To ja”. W wieczór balu maturalnego, kiedy pozowała do zdjęć, wyglądała na tak dorosłą w swojej eleganckiej sukni. Wyszeptałem do Marthy: „Wymagające dziecko dorosło”, a ta dojrzała nastoletnia kobietka puściła do mnie oko. Kiedy opuszczała dom, nasze myśli i serca wypełniły się wspomnieniami tych wszystkich wyczerpujących scen z jej dzieciństwa. Martha i ja spojrzeliśmy na siebie i pomyśleliśmy: „To była długa i trudna podróż, jednak te wszystkie lata spędzone w naszych ramionach, przy piersi i w naszym łóżku, konfrontacje dotyczące dyscypliny i lata rodzicielstwa bliskości zaowocowały w tej pewnej siebie, współczującej, troskliwej osóbce. Warto było”.Rozdział 6
Siedemnaście wskazówek dla rodziców wymagających dzieci
POMYŚLCIE O SOBIE
POZWÓLCIE DZIECKU NA ODROBINĘ FRUSTRACJI
SEN TO PRIORYTET
MYŚLCIE POZYTYWNIE
BĄDŹCIE CIERPLIWI
SKUPCIE SIĘ NA „DUŻYCH SPRAWACH”
ZROZUMCIE, ŻE WASZE DZIECKO JEST WYJĄTKOWE
NIE PORÓWNUJCIE
WYJDŹCIE Z DOMU
JEŚLI NIE MOŻECIE CZEGOŚ ZNIEŚĆ, ZMIEŃCIE TO
SZUKAJCIE POMOCY
DZIELCIE SIĘ OBOWIĄZKAMI
PLANUJCIE Z WYPRZEDZENIEM
ZMIEŃCIE PERSPEKTYWĘ
SPÓJRZCIE NA ŚWIAT OCZAMI DZIECKA
TO NICZYJA WINA
OBSERWUJCIE SWOJE DZIECKORozdział 11
Szalona przejażdżka wymagającego dziecka
POCZĄTEK PRZEJAŻDŻKI
DRESZCZYK NR 1: MNIEJ SNU
DRESZCZYK NR 2: WIĘCEJ MAMY
DRESZCZYK NR 3: WIĘCEJ SSANIA
DRESZCZYK NR 4: WYJĄTKOWO INTENSYWNE REAKCJE
DRESZCZYK NR 5: NADAKTYWNE Z POWODU GŁODU
DRESZCZYK NR 6: WYJĄTKOWO TWÓRCZE
DRESZCZYK NR 7: OPIERA SIĘ AUTORYTETOM
DRESZCZYK NR 8: UPARTE
DRESZCZYK NR 9: CIĄGLE NA „NIE”
DRESZCZYK NR 10: ZAWSZE MA WŁASNE ZDANIE
DRESZCZYK NR 11: CIĄGLE WYMAGA ZACHĘTY
DRESZCZYK NR 12: „TO NIE MOJA WINA!”
JAK SIĘ Z TEGO WYSIADA?Rozdział 15
Opowieści tych, którzy przetrwali
NIE MAM SIŁY SIĘ UBRAĆ
WIEDZIAŁAM, ŻE COŚ Z NIM NIE TAK
MIĘDZY KARIERĄ LEKARKI A BYCIEM MATKĄ
OKRADZIONO MNIE Z MIESIĄCA MACIERZYŃSTWA
JEGO TALENTY UJAWNIŁY SIĘ PÓŹNIEJ
DLACZEGO TO DZIECKO NIE ŚPI?
KOSZMAR ŻŁOBKA
ZASZYŁAM SIĘ W ŁÓŻKU Z MOIM WCZEŚNIAKIEM
WRZESZCZĄCY KŁĘBEK NIESZCZĘŚCIA
BEZSENNOŚĆ W KANADZIE
ZŁAMANA KARIERA
TRUDNO BYŁO GO KOCHAĆ
WYSZŁO W PRANIU
CZAS NA ZMIANĘ