- W empik go
Twórcy nie swoich natchnień - ebook
Twórcy nie swoich natchnień - ebook
Praktycznie na każdym kroku jesteśmy oszukiwani przez media, kolejne rządy i autorytety, a czasem, o zgrozo… przez siebie samych! Jeżeli naprawdę astronauci amerykańscy z projektu Apollo XI postawili stopę na Księżycu w 1969 roku, dlaczego teraz nie ma misji na Srebrny Glob z użyciem najnowocześniejszego sprzętu? Skoro nowojorskie bliźniacze wieże w 2001 roku uległy zawaleniu w wyniku wysokiej temperatury, gdzie podział się materiał tworzący niegdyś gmachy? Jak to jest możliwe, że muzułmański amator ledwo radzący sobie z pilotowaniem awionetki mógł dokonać precyzyjnego uderzenia pasażerskim samolotem w Pentagon, nie naruszając trawnika? Kto z nas zdaje sobie sprawę, że natchnienia, jakie odczuwamy mogą pochodzić z rzeczywistości nadprzyrodzonej, od Diabła i jego lucyferystycznych aniołów? Czy przedstawiciele obcych „cywilizacji” mają naturę demoniczną? Spróbujmy odpowiedzieć na te pytania.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7564-687-0 |
Rozmiar pliku: | 7,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Najlepszym przykładem na omamienie zbiorowe nowoczesnych społeczeństw, dawkowane na specjalne okazje, jest ślepa wiara w lot na Księżyc. To publiczne kłamstwo, zabetonowane w umysłach ludzi niezdolnych do trzeźwego myślenia, oddziałujące na wyobraźnię trzech pokoleń od niemal pół wieku i utwierdzone przez niezliczone produkcje filmowe z gatunku SF miało mieć miejsce 20 lipca 1969 roku na Księżycu. Według oficjalnych doniesień, trzech amerykańskich astronautów z zespołu pilotów oblatywaczy: Neil Armstrong, Edwin „Buzz” Aldrin i Michael Collins wystartowało 16 lipca 1969 roku w statku kosmicznym o nazwie „Apollo 11” z Centrum Kosmicznego imienia zamordowanego prezydenta USA Johna F. Kennedy’ego i obrało kurs na srebrną planetę. Rakieta nośna oznaczona jako SA506 miała masę startową około trzech tysięcy ton wraz z modułem załogowym i zdołała unieść astronautów w przestrzeń kosmiczną. Droga do celu odległego od Ziemi o 384 400 km miała trwać cztery dni, a kiedy pierwszy z załogi wyszedł do wrogiego środowiska i dotknął podeszwą buta księżycowego pyłu, zgromadzona przed telewizorami publiczność (ludzkość?) usłyszała pamiętne zdanie Neila Armstronga: „Dla człowieka to jeden mały krok, dla ludzkości skok ogromny”. Ten przekaz, podtrzymywany przez niezliczoną ilość specjalistów od zbiorowej hipnozy i przez czołowe rządowe agencje, wdarł się w wyobraźnię kilku pokoleń, zatruwając zdrowy osąd i zagłuszając uczciwą krytykę wobec niedorzeczności zrodzonych przez czas i wyobrażenia. Negacja wyczynu amerykańskiej instytucji NASA i stąpanie po widzianym z Ziemi jej naturalnym satelicie budzi natychmiastową reakcję wyczulonych na „poprawność polityczną” wyznawców wiary w modernizm i demokrację. Pierwszą jest kpina i niedowierzanie, że ktoś ośmiela się wątpić w sukces misji amerykańskiej załogi i ciężką pracę kilkutysięcznego zespołu naukowców, inżynierów i techników. Drugą jest natychmiastowy sprzeciw do uczciwej analizy, niechęć do zagłębiania się w fakty, nielogiczne tłumaczenia i nonsensy filmowo-fotograficzne, jakie puszczano w obieg przez dekady. Płaszczyzna intelektualna, gdzie ściera się argumentacja, jest polem bitwy, gdzie można, jeśli się tylko chce, utarte przekonanie o zacofanych bliźnich zweryfikować, podobnie jak uprzedzenia wobec amatorów-detektywów, wśród których są naprawdę poważni i rzetelni badacze tajemnic historii. Obojętność na luki i błędy w rozumowaniu, przyjęcie punktu widzenia i otwarcie się na głos ogółu skutkuje poważnym błędem w postaci zagłuszania głosu sumienia na obiektywną prawdę.
Głównym celem poruszenia zagadnienia jest odradzające się jak Feniks z popiołu pytanie brzmiące: jak to jest, że inżynierowie i konstruktorzy amerykańscy, dysponując technologią rakietową z przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych zdołali wylądować na powierzchni Księżyca w roku 1969, a obecnie, po pięćdziesięciu latach, dysponując lepszą technologią, nie lądują tam ekspedycje Amerykanów, Rosjan, Japończyków?
Wersja skrócona tego rozbudowanego pytania brzmi: „Dlaczego teraz nie lądują?”. Tak sformułowane pytanie doczekało się dwóch odpowiedzi.
Odpowiedź kryjąca argument na „tak” streszcza się mniej więcej do odpowiedzi: „Nie muszą ponownie tam latać, bo już odwiedzili to miejsce. Nic tam nie ma oprócz pyłu”.
Odpowiedź kryjąca stanowisko przeciwne na „nie” brzmi: „Nie mogą powtórzyć tego wyczynu, bo nigdy tam nawet nie dolecieli na rzut beretem”. Istnieje wiele pytań, które niedwuznacznie wskazują, że przekaz medialny z przylądka Huston był wyreżyserowany z uwagi na sytuację geopolityczną, potrzebę „chwili” i zaangażowanie społeczeństw świata zachodniego w tzw. „zimną wojnę” z pierwszym państwem satanistycznym w epoce nowożytnej na Ziemi, czyli z Rosją Radziecką.
Ale nim przejdziemy do poszczególnych argumentów „za” i „przeciw”, warto zwrócić uwagę na pewien charakterystyczny trend lat siedemdziesiątych, pozornie potwierdzający prawdziwość podróży w mroczną przestrzeń kosmosu. To usilne dążenie ludzi pozostających pod wpływem szatańskich mamideł, aby przekonać innych o prawdziwości teorii ewolucji, połączyło się z inną niebezpieczną iluzją ubraną w naukowe pióra. Myli się ten, kto twierdzi, że nie miały one wpływu na wiarę ludzi w Chrystusa. Były to trzy „pewniki”, akademickie dogmaty, szyldy reklamowe najwybitniejszych przedstawicieli uniwersyteckich naukowców, które razem i z osobna okazały się tragiczną pułapką, trucizną, jaka oszukała pokolenia, mega fałszerstwem. Były to teorie rodem z piekła o dalekosiężnym znaczeniu wybiegającym w przyszłość, negujące Boga. Przypadek? Są to:
1. Teoria ewolucji i wiek Ziemi
2. Lądowanie na Księżycu.
3. Istnienie cywilizacji pozaziemskich.
Ta diabelska trójca, uzupełniająca się w każdym szczególe, wpoiła przekonanie, że istot ludzkich nie stworzył Bóg Przedwieczny, lecz w wyniku procesu ewolucji małpa przeistoczyła się w człowieka. Czy to twierdzenie jest mądre? Druga hipoteza o milionach lat, niezliczonych cyklach czasowych oznaczonych w podręcznikach i książkach geologicznych z zadziwiającą, podejrzaną precyzją ma potwierdzać pierwszą teorię. Trzecia natomiast zaprogramowana była i jest na absurd, że istnieją we wszechświecie formy żywe określane jako fenomeny UFO. Innym mirażem było, że naród amerykański, miłujący wolność, wyprzedził technicznie i moralnie naród rosyjski, który poddany błędowi komunizmu, nie zdołał osiągnąć tego, co przeciwnicy. To złudzenie wyższości miało również otumanić odbiorców przekazu o geniuszu myśli konstruktorów zdolnych pokonać odległość międzyplanetarną i zanegować czynniki duchowe. Na taką trzystopniową konstrukcję nie ma miejsca dla Boga. Pierwszy człowiek w kosmosie Jurij Gagarin miał ponoć powiedzieć, widząc zarysy gór, mórz i lądów: „Patrzyłem i patrzyłem, ale nie zobaczyłem Boga”. Przypuszcza się, że to buńczuczne hasło zostało puszczone w obieg przez Nikitę Chruszczowa, następcę Stalina. Jak pokazała historia, towarzysze z KC rzadko mówili prawdę, a w zasadzie cały czas kłamali.
Aż do dziś panuje powszechne przekonanie, że w latach siedemdziesiątych XX wieku było jeszcze kilka innych ekspedycji na Księżyc zakończonych sukcesem. Jednak one nie cieszyły się już popularnością i zapomniano o nich. Później program nad badaniem kosmosu i eksploatacją srebrnej kuli oświetlonej słońcem podobno przeszedł w inną fazę poprzez wysłanie w przestrzeń kosmiczną bezzałogowych sond z powodu bezpieczeństwa ludzi i mniejszych kosztów. Punktem kulminacyjnym, potwierdzającym troskę o życie pilotów, uwiarygodniającym ryzyko wysyłania astronautów poza orbitę i na „orbitalne stacje satelitarne”, była katastrofa amerykańskiego promu kosmicznego „Challenger” w dniu 28 stycznia 1986 roku. Opinia publiczna płacąca podatki została uspokojona i poinformowana (choć właściwym słowem byłby zwrot: „urobiona”), że bezpieczeństwo astronautów wszystkich misji Apollo 1–17 ma priorytet. Dlatego zakończono loty na Księżyc… Nie zakończono jednak kolejnych wojen kolonialnych prowadzonych przez następne rządy amerykańskie. Były to m.in. inwazja na Irak ’91, Serbię ’99, Afganistan ’03 i kolejny raz na Irak ’03, destabilizacja Libii ’14, Egiptu, Syrii. Widać więc, że ekipy rządzące Ameryką Północną, z Barackiem Obamą na czele, politykiem o kilkunastu twarzach, odpowiedzialnym za destabilizację połowy świata i śmierć setek tysięcy cywilów podbijanych państw i Amerykanów, nie przestały wydawać pieniędzy na konflikty zbrojne. Ten podstępny, chirurgiczny zabieg propagandowy na umyśle odbiorcy zatroskanego o swoje sprawy umyka uwadze nas wszystkich, podobnie jak olbrzymie koszty wojen… Nieznajomość pewnych szczegółów nie przynosi ujmy, podobnie jak nieumiejętność powiązania ze sobą niezbitych wydarzeń, układających się w pewną całość, trudną do zrozumienia z bliskiej perspektywy. Co innego niechęć do poznania prawdy! Miraże, jakimi codziennie karmi się społeczeństwa, polegają również na tym, że dawkuje się szczątkową, fragmentaryczną wiedzę przy jednoczesnym rozluźnieniu obyczajów, braku przyzwoitości i przyzwoleniu na dewiacje zniekształcające rzeczywistość. Jednak lenistwo duchowe i intelektualne nie ma usprawiedliwienia.
Ten dłuższy wstęp był konieczny do objaśnienia fałszu organizacji NASA i ludzi zdolnych sprzedać diabłu najświętsze wartości.
Jak to właściwie było z lądowaniem na pustyni bez życia na obcej planecie? Wszystko wskazuje, że prawdopodobnie tak.
Pierwszą przyczyną uruchomienia obłędu w upieraniu się, że przedstawiciele rodzaju ludzkiego spacerowali na Księżycu, był element zazdrości, niezdrowego współzawodnictwa i chciwości. Reszta i cały wyścig zbrojeń to tylko tło, zewnętrzna dekoracja. Meritum sprawy pozostaje sfera uczuć człowieka. W Piśmie Świętym w pierwszym liście św. Pawła do Tymoteusza odnajdujemy wzmiankę o przyczynach konfliktu kłamstwa z prawdą:
Bowiem korzeniem wszelkiego zła jest chciwość. Niektórzy ogarnięci nią odstąpili nawet od wiary i nabawili się licznych udręk. (1Tym. 6, 10)
Zdobycie przewagi w rywalizacji ze śmiertelnym wrogiem, bez względu na cenę życia osób uczestniczących w konflikcie bloku wschodniego i zachodniego, spowodowało uruchomienie procesu określanego przez psychologów jako „wyścig szczurów”. To zwiększenie obrotności organizmu, nienaturalna eksploatacja ma tę cechę, że trwa intensywnie, lecz krótko. Nie inaczej jest w świecie polityki. Podczas zwiększającego się konfliktu między władcami Kremla a dygnitarzami urzędującymi w Białym Domu i ich satelickimi „sprzymierzeńcami” o strefy wpływów bardzo ważnym czynnikiem była dziedzina propagandy odgrywająca szczególną czy wręcz priorytetową rolę w kształtowaniu toku myślenia własnych społeczeństw i oddziałująca na wrogi obóz. Naród rosyjski, odcięty od prawdziwych faktów w dobie epoki komunizmu, od dziesięcioleci był przekonywany o swej wyjątkowej roli w dziejach świata. Naród amerykański poddany podobnej terapii – terror zastąpiono jednak wartością banknotów, dolarami – manipulowany od czasów pierwszej wojny światowej, a może wcześniej, miał wpajane przeświadczenie o wybitnej roli, jaką miał odegrać w dziejach świata. Oba bloki polityczne, konkurujące ze sobą w wielu dziedzinach, były i są rządzone przez wąską grupę osób dysponujących nadzorem nad wojskiem, aparatem bezpieczeństwa, mediami i naukowcami zdolnymi wytworzyć wynalazki zmieniające codzienność. „Wyścig zbrojeń” przeobraził się w pewnym punkcie w personalną rywalizację i w groteskowe zaklinanie rzeczywistości, w powszechne kłamstwo zaakceptowane „dla dobra sprawy i narodu” przez coraz to większe kręgi osób związanych z tajnymi programami. Tak więc rywalizacja i podążająca za nią niczym cień chciwość zwycięstwa były motorem napędowym zespołów ekip odpowiedzialnych za bycie liderem wśród narodów świata. Ambicje polityków zdolnych do wszystkiego i będących na ich usługach dziennikarzy resortowych rozbudziły nadzieję zwycięstwa, robiąc tło do powszechnego poczucia wyższości. Epos zwycięstwa nad hitlerowskimi wojskami oddalał się z biegiem lat i zarówno Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, jak i Rosja Sowiecka weszły w fazę szarej rzeczywistości. Ucichły fanfary defilad zdobywców Berlina, gdzie Rosjanie w 1945 roku dokonywali zbiorowych gwałtów i morderstw, ustały jawne rabunki, przemienione w skrytą eksploatację podbitych terenów Polski, Węgier, Niemiec Wschodnich i innych krajów. Granice wpływów w Europie zostały ustalone (z wyjątkiem płonącej Afryki), lecz nastała konieczność okazania przewagi w czasach „pokoju”.
W roku 1961, w oparciu o doświadczenia zdobyte na wojnie, po wielu nieudanych próbach zakończonych śmiercią kosmonautów – „ochotników”, radzieckim inżynierom i konstruktorom udało się wystrzelić 12 kwietnia 1961 roku z kosmodromu Bajkonur statek o nazwie „Wostok 1” z lotnikiem Jurijem Gagarinem. Sterowany z Ziemi statek kosmiczny krążył sto osiem minut poza orbitą i został szczęśliwie sprowadzony z powrotem. Na bezpiecznej wysokości pilot katapultował się zgodnie z instrukcją. Statek kosmiczny „Wostok 1” tracił kolejne elementy wyposażenia, a w momencie krytycznym kabina została odłączona od modułu. Radziecki astronauta miał spaść na spadochronie na terenie Rosji. Jeżeli radziecki pilot Jurij Gagarin rzeczywiście osiągnął aż taką wysokość, że widział zarysy lądów, gór i mórz wraz z poświatą pierścienia oddzielającą mroczny kosmos od żywej planety, oznaczać mogło to tylko jedno. Komuniści brali górę. To wydarzenie wzbudziło wśród amerykańskich kół rządzących zaniepokojenie. Jednak wzbicie się na określoną wysokość i przenikanie w wehikule wyposażonym w silniki i korzystającym z mocy praw aerodynamiki nie jest jeszcze dowodem na lądowanie na innej planecie.
Kiedy wiadomość o wystrzeleniu rakiety z Rosjaninem na pokładzie obiegła świat, nastąpiło coś, co można określić jako reakcję łańcuchową. Natychmiast zrodziły się spekulacje, nieuzasadnione wizje możliwe do zrealizowania w przeciągu pięćdziesięciu lat i zazdrość pomieszana z chciwością. Fakt – czy rzeczywiście miało to miejsce? – przebywania poza orbitą ziemską przez sowieckiego pilota, reprezentanta bloku komunistycznego wymusił reakcję Amerykanów. Nieskrępowana żadnymi granicami wyobraźnia ludzka podziałała na wszystkich, zazdrość o zdobycie przestrzeni kosmicznej przez Rosjanina dotknęła w sposób szczególny zachodnich polityków. Ówczesne supermocarstwo – posiadające arsenał jądrowy, flotę pancerników i lotniskowców, liczne dywizje wojska – w oczach opinii publicznej przegrywało z rywalem na froncie walki o podbój kosmosu. Politycy z kręgu prezydenta Johna Fitzgeralda Kennedy’ego, siedzący w cieniu architekci globalnej polityki, w przeciwieństwie do administracji Dwighta Eisenhowera, byli bardzo zainteresowani stworzeniem nowego ogólnoświatowego sukcesu narodu amerykańskiego. W kwietniu 1961 roku Amerykanie utwierdzani, że mają moralny mandat do praktykowania najazdów w imię instalowania demokracji, usłyszeli o klęsce w Zatoce Świń oddziałów mających obalić komunistyczny reżim Fidela Castro. Wystawieni na odstrzał bojownicy zostali zmasakrowani przez oczekujących na nich komunistów. Porażka ta była policzkiem, niemiłym doświadczeniem, podobnie jak radzieckie prowadzenie w wyścigu o dominację w dziedzinie rozwoju sprzętu technicznego. Wówczas zrodziła się niedorzeczna, obłędna i niemożliwa w owym czasie do realizacji idea, będąca iluzją.
Na jednym z publicznych wystąpień prezydent USA powiedział: „Wierzę, że nasz naród powinien postawić sobie za cel, aby przed końcem tej dekady wysłać człowieka na Księżyc i sprowadzić go bezpiecznie na Ziemię”. Tak zrodziła się niedorzeczność.
Sam Szatan natchnął J. Kennedy’ego do wypowiedzenia tych słów. Rozbudzony entuzjazm ogarnął szerokie masy społeczeństwa, które i tak w owym czasie zaczęły być oszukiwane i kontrolowane przez rządzących z tylnego fotela, nietykalnych i niewidzialnych. Haczyk ambicji został połknięty, a przy okazji miliony dolarów z budżetu państwa zostały przekazane na program „podboju kosmosu”. Nie przeznaczono ich na walkę z przestępczością, bezrobociem i pomocą humanitarną dla krain ogarniętych nędzą. Skuteczną reklamą do ugruntowania przesłania o możliwości przedostania się na odległą planetę, w konstrukcji niewiele lepszej od hermetycznych samolotów z epoki drugiej wojny światowej, były coraz to śmielsze filmy SF (science fiction). Machina propagandy ruszyła, mając nowy cel do wykonania. 20 lutego 1962 roku pilot John Glenn odbył lot na orbicie okołoziemskiej, trwający pięć godzin. Rakiety – nośniki typu Saturn I wdzierały się do świadomości ludzi zainteresowanych finałem programu i wyprzedzeniem Rosjan w wyścigu wynalazków niemających żadnych widoków na polepszenie bytu ludzi. Liczył się prestiż.