- promocja
Ty będziesz następna - ebook
Ty będziesz następna - ebook
Sheila Warren zaginęła. Jej przyjaciółka, Kelsey Cunningham, za wszelką cenę próbuje ją odnaleźć. Idąc po śladach Sheili, wkracza w świat jej tajemnic, narkotyków, przygodnych ryzykownych znajomości. W śledztwie Kelsey pomaga Dane Whitelaw, prywatny detektyw i ostatni kochanek Sheili. Tylko on wie, że Sheila nie żyje, bo ktoś podrzucił mu zdjęcie jej zwłok. Morderca wyraźnie kieruje podejrzenia na Dane’a. Dane musi czekać na jego kolejny ruch…
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1612-8 |
Rozmiar pliku: | 932 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Web kochał Florida Keys. Nawet jego stary przydomek, Web, narodził się na tych wyspach. Niewielu ludzi go znało, szczególny i niepowtarzalny, związany z określonym czasem i miejscem.
Jak perły rzucone na powierzchnię, Keys spinały ocean od Miami ku południowemu zachodowi łańcuchem opalizującego piękna. Woda u brzegów licznych wysepek lśniła bogactwem odcieni zieleni i błękitu, zmieniających się zależnie od głębokości. Stały ląd pozostawiało się za sobą, wybierając jedną z dwóch dróg: most Card Sound Bridge lub autostradę US1, i już tam przyroda wokół czarowała pięknem. Nic na świecie nie mogło się równać ze świtem na Keys. Słońce zabarwiało purpurowo horyzont, niebiosa rozbłyskiwały nagłym światłem, złotem równie wspaniałym jak poprzedzający je szkarłat. Z tej oszałamiającej jaskrawości rodziły się pastele, których delikatne piękno zdawało się pieścić duszę. Zachody słońca przypominały zjawiska jeszcze bardziej nieziemskie. Ognisty krąg dnia opadał powoli, niespiesznie odsłaniając majestat ulotnego królestwa barw. Karmazynowe smugi najpierw dotykały horyzontu, potem bladły do różu zabarwionego żółcią i fioletem, aż wreszcie przekształcały się w srebrzystą szarość, poprzedzającą zanurzenie słonecznej kuli w morzu. Zapadała ciemność, rozświetlana jeszcze przez chwilę ostatnimi przebłyskami złota, a potem już najgłębsza z możliwych.
Oczywiście, nie na promenadach. Nie tam, gdzie kluby pozostawały otwarte do późna w nocy, a hotele zapalały dla gości jasne światła. I nie tam, gdzie nastrojowymi lampami wabiły klientów bary na świeżym powietrzu. Z daleka od tego kręgu cywilizacji ciemności były jednak pełne, mroczne jak wody Styksu. Przerażające jak piekło pełne małych demonów wgryzających się w ciało i gotowych wedrzeć się jeszcze głębiej, by wchłonąć ludzką duszę.
Ach, ciemność. Obiecywała tak wiele… Zwiastowała słodkie sekrety i grzechy, zapewniała schronienie…
Tak więc w ciemnościach nocy Web czekał, rozmyślając o tajemnicy, pięknie i romantycznej samotności wśród przyrody. I o swoim zadaniu.
Tkwił w nim pewien pierwiastek ryzyka, oczywiście.
Niewielki, a jednak wystarczający, by poczuć podniecający dreszczyk.
Dla wielu ludzi największą atrakcję stanowiła Key West. Web uważał jednak, że inne wyspy są ciekawsze i naturalniejsze. Także położone dość blisko tętniącego życiem Miami, lecz dostatecznie daleko, by móc cieszyć oczy widokiem raf, wschodów i zachodów słońca.
Nie mówiąc już o mroku. O aurze tajemniczości, która także dziś otacza zaplanowane tu spotkanie. O zaskoczeniu, gdyż ona nie znała przecież jego planów. O nocy, bryzie, słonym, a jednocześnie słodkim zapachu powietrza, o plaży…
O wieczności.
Była taka piękna. A jeszcze piękniejsza w rozmigotanym świetle zalewającym wyspy albo w ich mroku.
Web starannie zaplanował przebieg zdarzeń. Przed jej przybyciem dopracował każdy szczegół, niczego nie pozostawiając przypadkowi.
Prawie niczego.
W ciągu dnia wszystko układało się doskonale. Teraz jednak, gdy czekał, niepokoiło go narastające opóźnienie. Jeśli ona się wkrótce nie zjawi, przepadnie aura tajemniczości. To musiała być noc. Noc, podczas której tyle kwestii można rozwiązać, tyle ze sobą pogodzić, zamknąć w całość.
Zegarek z wolna odmierzał czas. Mijały kolejne minuty. Zaczął się denerwować.
Sheila się spóźni. Każdy jej gest zawsze głęboko zapadał mu w serce i duszę. Z pewnością przyjedzie. Wkrótce. Jeśli nie, wszystkie starannie przyjęte założenia legną w gruzach. Minie bezpowrotnie mistyka nocy i cud świtu.
Wtem dźwięk. Jej samochód, od strony drogi.
Web włączył silną latarkę.
Snop światła oślepił Sheilę. Jak gniew Boga. Gdy nacisnęła hamulec, samochód zarzucił, potem stanął w miejscu. Spokojnie, powoli, Web podszedł do lewych drzwi. Gdy przez chwilę oświetlał ją latarką, zasłoniła ręką oczy.
Mogło się nie udać. Mogła włączyć klimatyzację i zamknąć okno. Był środek lata, w nocy upał nieco zelżał, lecz nie ustąpił całkowicie.
Na szczęście jechała z opuszczoną szybą. Nic dziwnego. Powietrze było przyjemne, orzeźwiające. Wilgotny powiew zwiastował sztorm, który wkrótce nadciągnie. Oczywiście, sztorm także stanowił element doskonałego planu.
– Kto… co, u diabła? – Odsłoniła oczy i zobaczyła Weba. – Co ty tu robisz?
– Zgodziłaś się na to spotkanie – przypomniał grzecznie.
– Na minutę, tylko minutę. I chyba nie na tym pustkowiu.
Zauważył, że jest zła i zniecierpliwiona. Zawsze taka była w obecności kogoś, kto w danej chwili nie był jej całkowicie podporządkowany.
– Przecież tu jest pięknie. Chciałem, żebyś to zobaczyła. Chciałem podarować ci noc. – Westchnął. – Rozumiem, że nie ucieszyłaś się z tego spotkania?
– Przecież już się dziś spotkaliśmy. Mieliśmy porozmawiać, ale krótko. – W jej głosie pojawiła się nuta narastającej furii. – A w ogóle dlaczego mnie oślepiłeś? Jesteś idiotą. Na tym wygwizdowie mogłam cię przejechać.
– Ale nie przejechałaś.
– Mogłam cię zabić, nie rozumiesz?
– Interesujące. Wiesz, takie spotkanie, tylko ty i ja, uznałem, że warto zaryzykować.
Przyjrzała się mu uważnie.
– Jesteś w rękawiczkach? – zapytała z niedowierzaniem. – W lecie?
Nie mogła zrozumieć, co tu się dzieje. Brakowało jej danych, jakichś wskazówek.
– Nie jest tak bardzo ciepło – wyjaśnił. – Zbliża się sztorm. Ci od pogody nie nadali mu imienia. Nie jest jeszcze huraganem ani nawet głębokim niżem. Czuje się go jednak. Wkrótce zacznie się ulewa, niebo przetną błyskawice i usłyszysz potężne, wstrząsające ziemią grzmoty.
– Wspaniale – odparła znudzona. – Poezja. Naprawdę uważasz, że to uzasadnia włożenie rękawiczek?
– Och, nie, to rękawiczki do nurkowania.
– Do nurkowania? Dlatego, że spadnie deszcz?
Zignorował ją.
– Powiedziałem ci już, że bardzo zależało mi na spotkaniu z tobą. Z tobą samą, bez żadnych innych ludzi wokół nas.
– Świetnie. – Spojrzała na drogę. – Więc się spotkaliśmy. Ale to nie potrwa długo. Nie mam czasu na te twoje śmieszne gry.
– Mylisz się. Spędzimy noc na plaży, żeby zobaczyć wschód słońca, żeby… docenić cuda przyrody. Masz czas. Cały swój czas.
– Nie!
Zmarszczyła brwi. Poczuła niepokój.
– Tak, masz.
Zaczęła dostrzegać więcej.
– Po co ci aparat fotograficzny?
– Do robienia na plaży zdjęć.
– Nie będzie żadnych zdjęć na plaży. Posłuchaj, ja naprawdę muszę już jechać. Odsuń się, bo przejadę ci po palcach.
– Nie, nic nie rozumiesz. Jest tak wiele do zaobserwowania, do odczucia, zwłaszcza przed sztormem. Kolory… musisz je zobaczyć. Tak naprawdę nigdy nie dostrzegałaś tego, co miałaś przed sobą. Nie widziałaś… na przykład mnie.
Przyglądała się Webowi niechętnie, nadal nic nie rozumiejąc.
– Posłuchaj…
– Sheila, wierz mi, zobaczysz wschód słońca.
Wrzucił latarkę do samochodu i włożył ręce do środka.
I wtedy dostrzegła w jego oczach coś, co spowodowało przebłysk zrozumienia, ale też przerażenie. Sięgnęła do przycisku szyby, za późno.
– Zostaw mnie! – krzyknęła. Silnik pracował, lecz nie mogła już wrzucić biegu. Nie spodziewała się siły, z jaką jego dłonie chwyciły ją za nadgarstki. – Cholera, co się z tobą dzieje? Nie możesz…
– Och tak, mogę. I wiesz co, Sheila? Zamierzam to zrobić.
W ułamku sekundy otworzył drzwi i wcisnął się gwałtownie na siedzenie przy kierownicy, przepychając ją na prawe.
Zaczęła krzyczeć, nie było jednak nikogo, kto by ją usłyszał. Nikogo i niczego oprócz brzęczących komarów, sowy, mangrowców, gwiazd na aksamitnym niebie i omiatającej wyspę bryzy.
I Weba. On jednak nie zwracał uwagi na jej krzyk. Uśmiechnął się tylko nieznacznie. Uciszył ją w ciągu kilku sekund.
Był naprawdę zdecydowany obejrzeć świt razem z nią.
W końcu nadszedł. Słońce pokazało się na tle porannego nieba, rozjaśniając je wspaniałymi kolorami, mimo zwiastujących sztorm spiętrzonych chmur. Wkrótce… już niedługo na ziemię spadnie nawałnica.
– Widzisz, jakie to piękne? – spytał.
Miała oczy utkwione w horyzont.
– Naprawdę cudowne – dodał.
Po raz pierwszy nie zaprotestowała, nie odwróciła się.
– Jesteś taka piękna o wschodzie słońca, Sheila. Poczekaj, to długo nie potrwa. Chcę tylko zrobić kilka zdjęć.
Kadr, ostrość, migawka…
Posługiwał się polaroidem. Natychmiastowy efekt. Miał tylko kilka minut, żeby się wszystkim nacieszyć… światłem, cieniami, kolorami tego świata.
Czas nadszedł. Scenografia gotowa, plan dopracowany w każdym szczególe.
Jednak wiele jeszcze pozostawało do zrobienia. Musiał się tym teraz zająć. Musiał wykonać całe zadanie, niczego nie zaniedbać.
Przystąpił więc do pracy.
Później słońce oderwało się od horyzontu, a Sheila… zmieniła pozycję.
Duszę Weba przepełniała radość. Satysfakcja z tego, że każdy szczegół nocy i świtu zrodził tak wspaniałe owoce.
Teraz…
Cierpliwość. Web musiał się uzbroić w cierpliwość.
Nie pozostało już nic do zrobienia. Tylko czekać… i obserwować zdarzenia, które będą następowały po sobie tak, jak je zaplanował.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kelsey Cunningham nadciągnęła jak zwiastun nieszczęścia. Dane Whitelaw siedział w „Sea Shanty”, zajmując jeden z leżaków skrytych w cieniu pod daszkiem z palmowych liści. Widział, jak Kelsey zmierza wprost do niego, mijając rzędy stołów z surowego drewna.
Siedział i pił budweisera, jakby to była woda. Piwo nie złagodziło jednak dylematu, który atakował jego myśli z siłą sztormowej fali.
Bar był nieco oddalony od głównej drogi. Dane wybrał go jak zwykle, chciał czuć powiew morskiej bryzy i oglądać unoszące się na wodach zatoki łodzie. Przesiadywał tu często, choć zwykle nie pochłaniał tyle piwa. Jeśli już oczekiwał jakichś następstw swego niedawnego odkrycia, to na pewno nie w jej osobie. Gdy tylko spojrzał na Kelsey, wiedział, że jej obecność może oznaczać tylko dalsze kłopoty.
Miała okulary przeciwsłoneczne od jakiegoś drogiego projektanta, słomiany kapelusz, spod którego wysypywały się włosy w kolorze jasnego miodu, i krótką białą sukienkę na ramiączkach, podkreślającą ładną opaleniznę. Jej strój pasował do tego baru – miejsca leniwego wypoczynku. Trzymała nawet szklankę ozdobioną miniaturowym, kolorowym parasolem. Jednym słowem, wyglądała jak turystka, którą zresztą być może teraz była.
Naturalnie, od razu rozpoznała Dane’a. Nie zmienił się zbytnio. Za to ona przeciwnie. Bardzo się zmieniła. Mimo to poznał ją, gdy tylko znalazła się w jego polu widzenia. I przyszły mu na myśl jedynie dwa słowa.
Pieprzona sprawa.
Co, do cholery, robi tu Kelsey?
Zmierzała prosto do niego. Zatrzymała się przy jego leżaku.
Nawet w tym upale pachniała drogimi perfumami. Zgrabna i szczupła, z miłą dla oka szczeliną widoczną nad dekoltem letniej sukienki, która na niej wyglądała jak wieczorowa kreacja, robiła wrażenie dojrzalszej. Dojrzalszej, a to nie znaczy mniej efektownej. Była piękna, jest piękna i taką już pozostanie, pomyślał Dane. Teraz także zdecydowana, o czym świadczyło jej spojrzenie. A przecież, dawno temu, postanowiła trzymać się od niego z daleka. Co więc, u diabła, tu robi?
Nie zdążył zapytać.
– Gdzie jest Sheila? – rzuciła ostro, zanim zdołał wypowiedzieć choćby słowo przywitania.
Odczuł te słowa jak silne uderzenie.
– Sheila? – powtórzył, siląc się na swobodny uśmiech.
– Tak, Dane. Gdzie jest Sheila?
Przez dłuższą chwilę przyglądał się swojej znajomej.
– Żadnego: cześć, Dane, jak leci? Albo: dawno się nie widzieliśmy, jak się masz?
– Nie bądź śmieszny. I nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię.
– Dziecko, ja niczego nie udaję.
– Nie nazywaj mnie dzieckiem.
– Przepraszam. Nie jesteś już małą siostrzyczką Joego, prawda?
– Dane, gdzie jest Sheila? Nie próbuj mi wmówić, że jej nie widziałeś, są świadkowie, chyba zdajesz sobie z tego sprawę.
– Świadkowie czego?
– Sheili nie ma od tygodnia. Po raz ostatni widziano ją tutaj, z tobą. Teraz powiesz mi, gdzie ona jest.
Pogratulował sobie, że również nałożył ciemne okulary. Poza tym, choć rzadko cieszyła go własna przeszłość, ta sytuacja stanowiła wyjątek. Okulary i solidny trening. Jedno w połączeniu z drugim pozwoliło mu zachować niewzruszony wyraz twarzy.
Wiedział, co się przydarzyło Sheili Warren, choć rzeczywiście nie mógłby powiedzieć, gdzie ona jest. Przed dwiema godzinami jedynym celem jego życia stało się poznanie faktów dotyczących Sheili.
Ostatnim, czego potrzebował, była Kelsey Cunningham i jej pytania. Szukała Sheili. A przecież, o ile wiedział, te dwie kobiety nie widziały się od lat. Dlaczego właśnie teraz?
– Przykro mi, dzieciaku. Tak, była tu ze mną. Często tu przesiadywała, z różnymi ludźmi. Skąd mógłbym wiedzieć, gdzie jest teraz, kochanie?
Celowo przybrał drwiący, niemal obraźliwy ton. Dlaczego miałby zachowywać się grzecznie? Czasy, w których coś ich łączyło, minęły bardzo dawno. Gdy ostatnio rozmawiali, Kelsey emanowała chłodem, a właściwie lodowatą niechęcią.
Kelsey. Zawsze szczera i uczciwa. Niekiedy odważna jak diabli. Wesoła, choć każdy przegrany czy pokrzywdzony przez los mógł liczyć na jej współczucie. Każde zło, prawdziwe czy wyimaginowane, działało na nią jak płachta na byka. Kiedyś, w otchłani czasu, słodka, mała siostrzyczka Joego.
Czasy się jednak zmieniają.
– Dane, psiakrew, ona z tobą rozmawiała. Na pewno się z nią spotykałeś.
Miał ochotę wypalić jej w oczy prawdę, ale powstrzymał się. Obojętnie wzruszył ramionami.
– Spotykałem? No cóż, kochanie, spotykałem się z nią, w pewien sposób. Ja i połowa mężczyzn z południowej części stanu, nie mówiąc już o turystach, którzy kiedykolwiek postawili stopę na tej wyspie.
– Ty żałosny bydlaku.
Nie podniosła głosu, lecz jej ton z powodzeniem to zastąpił.
– Tak, kochanie. Rzeczywiście jestem żałosny, ale powinnaś przyjąć do wiadomości fakt, że ona się zmieniła. Bardzo zbliżyła się do granicy, po której przekroczeniu można kogoś śmiało nazwać dziwką.
Kelsey przez chwilę milczała. Nie poruszyła się, lecz to nie miało znaczenia. Wściekłość emanowała z niej jak żar z rozgrzanej południowym słońcem plaży.
– Ona… ona jest tylko spontaniczna. Nieważne. Wiem, że była z tobą, a teraz zniknęła. Ktoś musi coś wiedzieć, a tym kimś możesz być tylko ty. Rozmawialiście ze sobą.
– Fakt.
– Więc teraz zechciej porozmawiać ze mną.
Zsunął okulary, żeby się jej lepiej przyjrzeć.
– Ona rozmawiała ze mną sympatycznie.
– A ja nie mam ochoty na miłe pogawędki.
– Więc zostaw mnie w spokoju.
– Skoro nie chcesz rozmawiać ze mną, dopilnuję, żebyś porozmawiał z policją.
– Doskonale. Policjanci są zwykle uprzejmi.
Nałożył okulary i zaplótł ręce na piersi.
Stała i patrzyła na niego wyczekująco. Westchnął i niecierpliwie uniósł wzrok.
– O co ci właściwie chodzi? – zapytał. – Nie możesz się ode mnie odczepić? Dlaczego się na mnie gapisz? Ty też się zmieniłaś? Jak Sheila? Podobam ci się, czy co? Chcesz sobie przypomnieć nasze dawne przygody?
Zachowała zadziwiająco zimną krew.
– Nie, wcale mi się nie podobasz.
– No cóż, to znaczy, że się zmieniłaś, kochanie. Nie lubisz już atletycznych chłopaków z plaży?
– Nie lubię tylko żałosnych pijaków, takich jak ty. Wydaje ci się oczywiście, że to, co mówisz, jest zabawne?
– To wszystko? – zapytał uprzejmie.
– Wszystko? Nie, niezupełnie.
Zręcznym ruchem machnęła trzymaną w dłoni szklanką. Owocowy drink okleił go jak lepki szlam. Omal nie skoczył, by chwycić jej rękę. Odruch.
Udało się mu go pokonać. Pozostał na leżaku. Powinna uważać go za fajtłapę, to było ważne, za kogoś niezdolnego do gwałtowniejszych reakcji.
Dziwne, nie widział jej od lat, a jednak zdawało mu się, że dociera do niego echo dawnych uczuć. Z łatwością je stłumił. Nie mogły się równać z przenikającym go teraz poczuciem śmiertelnego zagrożenia. Potwierdziły się najgorsze obawy, które ogarnęły go na jej widok. Zwiastowała kłopoty. Poważne.
Pokręciła z niesmakiem głową.
– Bydlak, i do tego pijany. Nawet nie drgnąłeś.
– Bo to chyba dobra gorzała. Zaraz ją zliżę. Chcesz mi pomóc?
Spojrzała na niego z pogardą, odwróciła się i ruszyła w kierunku wyjścia.
– Kelsey! – Podniósł się, chociaż nie chciał tego. Czuł, że wszystkie jego mięśnie stężały z napięcia. – Idź do glin, Kelsey, a potem wynoś się z wysp, słyszysz? Wracaj do tej swojej pracy i eleganckiego mieszkania nad zatoką. Zrozumiałaś?
Zatrzymała się na chwilę. Wyjaśniła mu, co może i powinien ze sobą zrobić.
– Zgodnie z życzeniem, Kelsey. Powiedziałem, co myślę. Poinformuj gliniarzy o wszystkim, co według ciebie powinni wiedzieć, a potem wracaj do domu.
– Tutaj też jestem w domu, tak samo jak ty.
– Gówno prawda. Twój dom to strzeżone osiedle w drogiej dzielnicy Miami. Masz tam bramę i strażników. Idź sobie.
– Tobie się wydaje, że kim jesteś? – zapytała.
Nie oczekiwała odpowiedzi, lecz jej udzielił:
– Jestem kimś, kto ci mówi, że nie jesteś tu u siebie.
– Powiedziałam ci już, Dane. Jestem u siebie. I znajdę Sheilę.
Zaczęła obchodzić stoły. Miał szczerą ochotę dogonić ją, potrząsnąć, zabronić wtykania nosa w nie swoje sprawy, a potem wyekspediować do Miami. Tyle, że gdyby spróbował, wezwałaby policję. Był tego pewien.
Patrzył więc tylko, jak wychodzi z „Sea Shanty”. Musi ją jakoś przekonać, żeby wróciła do Miami i trzymała się od tego wszystkiego z daleka. Jak? Na razie nie wiedział.
Zrobi to jednak. Przyrzekł sobie, że wyprawi ją stąd, choćby to miała być ostatnia sprawa, którą załatwi w życiu.
Gdy wyszła, pokręcił głową, zadowolony, że piwo nie podziałało na niego aż tak, jak miał nadzieję, że podziała. Wstał i zszedł ścieżką na plażę. Nie zatrzymując się, szedł dalej, aż cały zanurzył się w wodzie. Miał nadzieję, że w ten sposób najszybciej wytrzeźwieje.
Po tym, co się stało, zamierzał zachowywać się normalnie, nie zmieniać trybu życia. Pojawienie się Kelsey skomplikowało sytuację. Dziewczyna zawiadomi policję, a ta prędzej czy później znajdzie Sheilę Warren.
Jezu. Musi ją szybko odnaleźć, przed nimi.
Rozgoryczona Kelsey przekroczyła próg jednego z dwóch bliźniaczych mieszkań, zajmującego prawą część domku przy autostradzie US1. Rzuciła torebkę z takim impetem, że ta przeleciała przez mały salonik i wylądowała na wiklinowym fotelu. Na szczęście klimatyzacja była włączona. Powietrze na zewnątrz niemal parzyło.
Zatrzymała się przy drzwiach i głęboko westchnęła.
– Świetnie mi poszło – mruknęła do siebie.
Może to moja wina, dodała w myślach. No dobrze, na pewno moja. Trzeba było zacząć od: „cześć, Dane, jak leci, całe wieki się nie widzieliśmy”.
Nie powiedziała tego, bo rozwalony na leżaku wyglądał jak jakiś pijany lump. A Nate, właściciel „Sea Shanty”, który był kiedyś przez krótki czas jej mężem, poinformował ją, że Dane pił przez całe popołudnie. I że spotykał się z Sheilą. Że się kłócili. I że Dane zachowuje się dziwnie, odkąd przeprowadził się z powrotem z St. Augustine. Że wziął jakąś sprawę i że ktoś zginął w tajemniczych okolicznościach i… Nate nie znał szczegółów, bo Dane nie chciał o nich mówić. Coś się w każdym razie wydarzyło i Dane wrócił do domu, żeby się zapić na śmierć. Przedtem Sheila też mówiła, że Dane zrobił się dziwny. Jak facet, który chce się wycofać z życia, zrezygnować.
Gdy byli dziećmi, Dane stanowił opokę, jak gibraltarska skała. On i Joe przewodzili grupie dzieci. Życzyła mu dobrze nawet wtedy, kiedy to ona chciała uciec od życia, a przede wszystkim od Dane’a. Zmartwiła się, gdy usłyszała, że stał się jednym z tych plażowych obiboków, że nie dba o nic, nie ma żadnych planów, że nie obchodzą go inni ludzie, nawet starzy przyjaciele. Sheila martwiła się o niego. Wydawało się jednak, że również ją Dane miał gdzieś.
Zrzuciła pantofle i weszła do kuchni. Otworzyła lodówkę, ciesząc się, że zdążyła rano zrobić zakupy. Sok, woda sodowa, piwo i wino. Miała wybór.
Po upale miała ochotę na piwo. Sięgnęła po butelkę, lecz przypomniała sobie Dane’a i zmieniła zdanie. Wybrała sok. Nie, jednak piwo. To, że Dane się upijał, nie miało nic do rzeczy.
Dlaczego, u diabła, tak ją rozzłościł? Już kiedy rozmawiała z Nate’em, z góry nabrała do niego niechęci, może niesłusznie. Dlaczego?
Nie ma sensu zastanawiać się nad tym. Po prostu zawaliła sprawę. Chciała z nim porozmawiać, zdobyć jakieś informacje. Wszyscy wiedzą, że widywał się z Sheilą. Może nie byli parą, tak jak kiedyś, dawno temu, lecz najwidoczniej jakoś się do siebie zbliżyli. Musiał o tym wiedzieć nawet Larry Miller, inny przyjaciel z młodości, z którym pracowała w Miami, i były facet Sheili. Kiedy Kelsey powiedziała mu, że wybiera się tu na wakacje i że odwiedzi przyjaciółkę, wspomniał, że Sheila mówiła mu o spotkaniu z Dane’em.
Nate powiedział jej, że kiedy widział ostatnio Dane’a i Sheilę, kłócili się. Cindy Greeley, jedna z najlepszych przyjaciółek jej i Sheili, potwierdziła tę informację.
Kelsey otworzyła piwo i pociągnęła długi łyk. Potem rozejrzała się po kuchni.
– Sheila? Czy ja zwariowałam? Naprawdę jesteś tylko lekkomyślną dziwką, jak chyba wszyscy uważają? No i gdzie się, do cholery, podziewasz?
Odpowiedział jej szum klimatyzatora.
Podeszła do szklanych drzwi prowadzących do ogródka z tyłu bliźniaka i otworzyła je. Od części należącej do drugiego mieszkania oddzielał ją krótki mur. Za tarasem i ogródkiem rozciągał się średniej wielkości basen, wspólny dla obu części, otoczony kwitnącymi krzewami. Cały teren ogradzał drewniany parkan. Sztachety z surowego drewna zapewniały mieszkańcom ochronę przed spojrzeniami ciekawskich. Ogródek z basenem wyglądał wspaniale. To on przesądzał o atrakcyjności domu. Na dworze czuło się powiewy słonawej bryzy i zapach kwiatów. Kelsey uświadomiła sobie nagle, że dobrze jest wrócić do domu. Ta wyspa jest moim domem, pomyślała, niezależnie od tego, czy to się komuś podoba, czy nie, a zwłaszcza Dane’owi.
Nie przeprowadziła się daleko. Z dzielnicy Miami, gdzie mieszkała, można tu było dojechać w godzinę lub półtorej, zależnie od natężenia ruchu. Z tym, że ta godzina dzieliła dwa zupełnie różne światy, mimo że w obu panował taki sam upał i zdobiły je takie same kwiaty. Teraz krótki spacer wystarczyłby, żeby dojść nad Atlantyk. Z tarasu mieszkania w Miami widziała wody Zatoki Biskajskiej, również będące częścią Atlantyku. A jednak tu było zupełnie inaczej. Odczuła to wyraźnie dziś w „Sea Shanty”, atmosferę letniska, pewien spokój mieszkańców, którego nie zmieniał fakt, że większość z nich utrzymywała się z turystów, co z uwagi na liczbę odwiedzających wyspy osób mogło być ciężką pracą. Poza miejscowymi, społeczność Key Largo stanowili też emeryci, mieszkańcy północnych części kraju, których znużył śnieg, a także ludzie, którzy najpierw przyjeżdżali tu na weekend, a potem pokochali wyspę i postanowili się na niej osiedlić. Kelsey należała do tych, którzy postąpili przeciwnie, chciała zobaczyć więcej świata i zrobiła to. Może dlatego teraz, gdy przyjechała w rodzinne strony, czuła się tutaj tak dobrze.
Jako dziecko mieszkała w białym drewnianym domu na południe od US1, od strony oceanu. Jej rodzice dawno go sprzedali i nigdy tu nie powrócili. Teraz dom już nie istniał. Ustąpił miejsca kortom tenisowym jednego z nowych hoteli. Dziś, gdy przejeżdżała tamtędy samochodem, zrobiło jej się żal, że nie odkupiła od rodziców starej, rodzinnej siedziby, gdy jej to zaproponowali przed przeprowadzką do Orlando.
Teraz było już za późno. Wtedy, tak jak oni, chciała wyrwać się z Key Largo.
Wyjeżdżając, zdawała sobie oczywiście sprawę, że to ucieczka. Że ucieka od wspomnień o Joem, potrzebuje nowego otoczenia, czas może wszystko odmienić na dobre. Teraz, po latach, Kelsey cieszyła się, że okolica przypomina jej Joego, że może porozmawiać z Nate’em w „Sea Shanty”, czuć słońce i wiatr w barze pod wiatą, przejść na bosaka na małą, prywatną plażę.
„Sea Shanty” był czymś w rodzaju bastionu pamięci. W czasach ich dzieciństwa bar prowadził ojciec Nate’a, teraz sam Nate. Kiedy tam weszła, poczuła, że naprawdę wraca do domu. Napłynęły tylko miłe wspomnienia, nawet trochę się wzruszyła. Potem rozmawiała z Nate’em, powiedziała mu, jak bardzo niepokoi się o Sheilę. Aż wreszcie zobaczyła Dane’a Whitelawa, rozłożonego na leżaku, w okularach przeciwsłonecznych i z piwem, jak ucieleśnienie bezsensownej wegetacji, zaprzeczenie wszelkiej życiowej energii.
Dan Whitelaw. Siedział tak i marnował życie. Tutaj, na wyspach, taka postawa nie należała do rzadkości. Ludzie wykorzystywali ten mały zakątek raju, żeby uciekać od odpowiedzialności, zalewać się piwem i już za życia pogrążyć się w niebycie.
Poza tym skłamał. Widywał się z Sheilą, rozmawiał z nią. Nawet więcej niż rozmawiał, sam to przyznał. Właściwie, dlaczego nie? Powinien jednak się zmartwić, zaniepokoić. Okazać więcej zainteresowania. Nawet Larry zaoferował pomoc. Prosił, żeby do niego zadzwoniła, jeśli tylko uzna, że mógłby coś zrobić, dla niej czy dla Sheili. Gdyby Sheila potrzebowała pieniędzy, z radością jej pomoże. Również Nate się zmartwił, kręcił głową, mówił, że wszyscy się niepokoją, tylko co mogą zrobić? Sheila jest przecież dorosła.
Dowiedziała się od Nate’a, że Sheila często umawiała się na spotkania, obiad, kolację, drinka, kawę, śniadanie, co tylko chcesz, mówił, a potem nie przychodziła. Później zawsze oczywiście przepraszała. Nate jednak się niepokoił, to było widać, mimo że jej niepokój starał się uśmierzyć. Nie widział Sheili od tygodnia, a nigdy przedtem nie zdarzyło się, żeby tak długo trzymała się z dala od „Sea Shanty”.
Tylko Dane wydawał się nieporuszony. Oschły. Tak jakby wrócił tutaj tylko po to, żeby o czymś zapomnieć, żeby alkoholem odciąć się od świata. Nie obchodziła go ani Sheila, ani nic innego.
No i, oczywiście, ta ostatnia strona dziennika Sheili. Kelsey znalazła go w jej łóżku, pod poduszką i najpierw wsunęła zeszyt z powrotem tam, gdzie był. Zdziwiło ją, że Sheila coś takiego pisze, nie zajrzała jednak do środka, szanując prywatność takich notatek. Gdy jednak Sheila się nie pojawiła, zdecydowała się przejrzeć pobieżnie dziennik i zatrzymała się na ostatniej stronie.
Zobaczyć się wieczorem z Dane’em. Powiedzieć mu, że się boję.
Trudno. Musi przeczytać wszystko. Może powinna wspomnieć o tym policji?
Nie, jeszcze nie. Nie, dopóki sama się z nim nie zapozna. Nie odsłoni przed nikim życia i myśli Sheili, chyba że okaże się to absolutnie konieczne.
Usłyszała pukanie do drzwi. Przygryzła wargę. Dane? Postanowił jednak ją odwiedzić? Do tego, żeby ustalić, gdzie zamieszkała, nie był potrzebny detektyw.
A Dane bez wątpienia znał drogę do mieszkania Sheili.
Boso podeszła do frontowego wejścia, dziękując Bogu za to, że właściciele nieruchomości wymienili stare drzwi żaluzjowe na nowe, z masywnego drewna. Wyjrzała przez wizjer. Na ganku, trzymając tacę, stała Cindy Greeley, jej sąsiadka w bliźniaku, w którym zamieszkała jako nieoficjalny gość.
Kelsey otworzyła drzwi.
– Dowiedziałaś się czegoś? – zapytała Cindy.
Kelsey cofnęła się, by wpuścić ją do środka. Nawet na bosaka przewyższała niską i drobną Cindy niemal o głowę. Z wyblakłymi włosami i wielkimi niebieskimi oczami Cindy wyglądała jak naiwne dziewczątko. Miała jednak głowę na karku, dorobiła się już bowiem osiemnastu sklepów z koszulkami i muszlami na całych Keys. Pewnego dnia mogła zarobić na tym fortunę.
– Czy się dowiedziałam? – Kelsey powtórzyła pytanie. – Nie, niestety nie.
– Mówiłam ci.
– Czekaj, chwileczkę, może jednak tak. Ustaliłam, że wszyscy widzieli, jak Sheila kłóci się z Dane’em, nikt jednak nie wie, gdzie ona jest teraz. Rzecz jasna, ktoś musi kłamać. Napijesz się czegoś?
Cindy spojrzała na nią ze zdziwieniem.
– Jak na ciebie, to trochę wcześnie. Nigdy nie piłaś w ciągu dnia, prawda?
– Już po piątej. Czy nie pora na koktajl?
– Po piątej? Rzeczywiście. Nie zdawałam sobie sprawy, że jest już tak późno. Próbowałaś w „Sea Shanty” ten, który ci poleciłam?
– Nie. Zamówiłam go, ale nie wypiłam.
– Dlaczego? Jest pyszny.
– Wylał mi się – wyjaśniła Kelsey. – Wejdziesz wreszcie?
– Tak, pewnie. Właśnie zrobiłam quiche. Pomyślałam sobie, że może trochę zjesz.
– Doskonale. Mam piwo, będzie do tego świetne.
Weszły razem do kuchni.
– Byłam w biurze szeryfa. Sierżant Hanson przyjął zgłoszenie zaginięcia osoby, chociaż chyba nie potraktował tej sprawy poważnie. Nie widział nic dziwnego w tym, że Sheila od tygodnia zniknęła. Zwykle policji wystarcza czterdziestoośmiogodzinna nieobecność. Tutaj zdążysz się zmumifikować, a oni nadal będą uważać, że pojawisz się, gdy tylko nabierzesz na to ochoty.
– Kelsey, to nie tak, tylko…
– Tylko co?
– Sheila… Sheila ma specyficzny styl życia.
– Zgłoszenie jest jednak ważne – upierała się Kelsey, patrząc znacząco na przyjaciółkę. – Nikt poza mną nawet o tym nie pomyślał.
Cindy usiadła na jednym z trzech wysokich stołków przy kontuarze w kuchni.
– Posłuchaj – powiedziała dobitnie – nie wiem, czy to cię uspokoi, ale Sheila nigdy nie informuje nikogo, kiedy gdzieś wychodzi albo wyjeżdża.
– Tylko że tym razem miała się ze mną spotkać. Tutaj. Umówiłyśmy się, przyjechałam do niej na wakacje.
Cindy wzruszyła ramionami i wzięła zaoferowaną jej butelkę piwa.
– Kelsey, w ciągu ostatnich lat nie widywałaś Sheili zbyt często.
– Przez dwa lata wcale – zgodziła się.
– Musisz więc spojrzeć prawdzie w oczy – kontynuowała Cindy. – Teraz już jej nie znasz.
Tym razem to Kelsey wzruszyła ramionami. Miała poczucie winy.
Były przyjaciółkami, razem dorastały. Różniły się trochę wiekiem, ale jak wszystkie okoliczne dzieci znały się jednak i razem bawiły. Kelsey była najmłodsza, Cindy o rok od niej starsza, a Sheila i Nate w tym samym wieku, o dwa lata starsi od Cindy. W ich grupce najstarszy był Joe, a zaraz po nim – o miesiąc młodszy – Dane Whitelaw. Larry miał mniej więcej tyle samo lat, tyle że przyjeżdżał tylko na weekendy i dlatego nie zaliczał się właściwie do zaprzyjaźnionej gromadki. Niekiedy pojawiali się też inni, tacy jak Jorge Marti czy Izzy Garcia.
Potem w zasadzie wszyscy się rozjechali i przestali widywać. Z tym że Kelsey pracowała razem z Larrym. Pomógł jej w dostaniu się do spółki reklamowej „Sherman i Cutty”, do działu koncepcji i planowania. Ponadto przyjaciółmi pozostali, rzecz jasna, Cindy i Nate. Właściwie Kelsey nigdy się tak naprawdę od wszystkich nie oddaliła, ponieważ utrzymywała kontakt z Cindy. I z Nate’em. Mimo że kiedyś wyszła za Nate’a i że niemal natychmiast się rozwiedli. Jako mąż i żona zupełnie do siebie nie pasowali, rozstali się jednak w przyjaźni. Była na siebie zła, że za niego wyszła. Oczywiście, bardzo przeżyła rozwód, czuła się osamotniona, pustka jej życia zdawała się niezgłębioną otchłanią. Przedtem niczego nie pragnęła tak bardzo, jak wyrwania się, ucieczki w jakieś nowe miejsce. A Nate… Nate nie zamierzał nigdzie wyjeżdżać, kochał Key Largo. Może wyszła za niego, ponieważ miała nadzieję, że w ten sposób wkroczy na nową drogę? Nieważne. Tak czy inaczej, popełniła błąd. Niczego nie osiągnęła, a tylko zraniła Nate’a. Chyba jej to wybaczył. I był szczęśliwy. Miał swój bar, „Sea Shanty”. Łowił ryby, nurkował, pływał łodzią. Nie wyobrażał sobie życia w innym miejscu. Podobnie jak Sheila i Dane, którzy ciągle rozmawiali o powrocie.
Kelsey rozumiała Sheilę. A Dane’a? No cóż, może jego także.
Oboje w końcu wrócili. Teraz Kelsey również tu przyjechała, jednak tylko po to, by spotkać się z Sheilą. Sheila ją zaprosiła, wysłała klucz, tylko sama zniknęła.
– Rozmawiałaś już z ojczymem Sheili? – zapytała ostrożnie Cindy.
Kelsey mimo woli zadrżała.
– Nie – przyznała ze skruchą.
– Ja także nie – przyznała Cindy. – A powinnyśmy go zapytać.
– Zdziwiłabym się, gdyby Sheila utrzymywała z nim jakiekolwiek kontakty.
– Musi. Łączy ich fundusz powierniczy jej matki.
– Wiesz co? – rzuciła Kelsey, nagle zdecydowana. – Zrobię to teraz.
– Poczekaj! Dlaczego akurat w tej chwili? Mamy piwo i quiche. Musisz coś zjeść. Andy Latham nie ucieknie. Pojedź do niego jutro, za dnia.
– Dziś też jest jeszcze dzień. – Kelsey stała już przy drzwiach i nakładała sandały. – Rzeczywiście, z nim powinnam porozmawiać w pierwszej kolejności.
– Dlaczego? Sheila go nienawidzi, przecież wiesz. Jest ostatnią osobą, którą poinformowałaby o swoich planach. Zresztą ona właściwie nigdy nic nie planuje. Mieszkam przez ścianę, w tym samym domu, a też nie wiem, co robi.
– Przecież właśnie wspomniałaś o tym funduszu powierniczym. On może coś wiedzieć.
Cindy westchnęła.
– Kelsey, nie ma jej samochodu. To oczywiste, że gdzieś pojechała. Może powinnaś zacząć szukać samochodu, a nie jej ojczyma. Nadal jednak uważam, że robisz z igły widły.
– Cindy, ona wiedziała, że nie mogę przeciągać urlopu w nieskończoność. A naprawdę chciała się ze mną spotkać. Czymś się martwiła.
Cindy zamilkła, co dodatkowo zdenerwowało Kelsey. Była zła na siebie i na wszystkich. Może ludzie mieli rację. Sheilę widziała ostatnio bardzo dawno. Teraz przyjechała wiedziona poczuciem winy. Z tego, że czuła się winna, nie wynikało jednak, że Sheila nagle stała się osobą odpowiedzialną. Mogła po prostu zapomnieć o tym spotkaniu, tak jak często zapominała o innych. Gdy rozmawiały, Kelsey miała wrażenie, że przyjaciółka jest zdenerwowana, że czegoś się obawia. Potem jednak Sheila mogła zająć się czymś innym, zmienić zdanie albo właśnie zapomnieć.
– Chcesz ze mną pojechać? – zapytała.
– Nie. Uważam zresztą, że ty także nie powinnaś tam jechać. Poczekaj. Zabierz ze sobą Nate’a albo kogoś innego. Może Dane’a. Dane założył tu firmę detektywistyczną. Zarabia tym na życie. Jeśli ktoś może znaleźć Sheilę, to chyba najprędzej on. Niech pojedzie z tobą do Andy’ego Lathama.
Kelsey pokręciła głową.
– Mam wynająć jednego pijaczka, żeby porozmawiał z drugim?
– Nie rozumiesz, jak to jest z Dane’em.
– Cindy, wstawiałabyś się za nim, nawet gdyby właśnie obrabował bank.
– Nieprawda. On tylko… Nie znam szczegółów, ale jego klientka została zabita w St. Augustine.
– Morderstwo?
– Nie, niezupełnie. Według policji nieumyślne spowodowanie śmierci czy coś w tym rodzaju.
– No dobrze, miał przykre przeżycia. Świat jest pełen ponurych wydarzeń, ale to nie powód, żeby prowadzić nędzną wegetację. W każdym razie, teraz nie chcę jego pomocy na pewno. Dziś wyglądał jak bezmyślny alkoholik. Sama sobie poradzę. Przecież Andy Latham mnie nie ugryzie. Włóż trochę quiche do lodówki. Niedługo wrócę, podgrzeję sobie w mikrofalówce.
Stała już w drzwiach.
– Fajnie się z tobą je obiad – zawołała jeszcze Cindy.
– Przepraszam.
Kelsey cieszyła się, że zamiast bezczynnie czekać, może działać. Ruszyła szybkim krokiem do samochodu. Zatrzymała się jednak na widok Cindy, która stanęła w drzwiach i zawołała ją.
– Tak?
– Kelsey, możliwe, że Dane siedział dziś w barze u Nate’a, ale dlaczego uważasz, że jest alkoholikiem?
– Dlaczego? Nate mówi, że on przychodzi codziennie. Dzisiaj, kiedy tam dotarłam, zdążył już wypić z sześć piw. Leżał rozwalony na leżaku i wyglądał, jakby miał zamarynowany mózg. Nate powiedział, że Dane jest tu od kilku miesięcy, że niby pracuje, tak że wygląda na porządnego obywatela, ale w gruncie rzeczy ma pracę gdzieś.
– To nie oznacza, że jest alkoholikiem.
– W każdym razie dziś na takiego wyglądał.
– Zwykle pije u Nate’a wodę sodową – poinformowała Cindy.
– Wierz mi, piwo wylewało mu się uszami.
Cindy wzruszyła ramionami.
– Dobrze, może dzisiaj wypił za dużo. Mnie też to się zdarza. Myśl sobie, co chcesz, ale na twoim miejscu wolałabym zabrać ze sobą kogoś po wojskowym przeszkoleniu, choćby nawet był pijany.
– Nic mi się nie stanie. Postaram się utrzymać dystans.
– Naprawdę, Kelsey, powinnaś poczekać – powstrzymywała ją Cindy.
Przyjaciółka wsiadała już jednak do samochodu.
Pomóż mi, Dane.
Pamiętał dobrze te słowa. Teraz, gdy zapadał zmierzch, słyszał ciągle ich echo.
Miał wiele do zrobienia. Przeszukał dokładnie skraj plaży. Znalazł to, czego się spodziewał, to znaczy nic. Mniej więcej tydzień wcześniej przez wyspę przeszedł sztorm, wprawdzie to nie był prawdziwy huragan, ale zawsze. Nie uszkodził domów, ale poobrywał liście palm. Zanim woda opadła, plaża przez dwadzieścia cztery godziny pozostawała pod wodą.
Gdy Dane obejrzał fotografię, którą ktoś wsunął mu pod drzwi, przede wszystkim postanowił szukać. Szukać, potem jeszcze raz szukać, potem zastanowić się i szukać po raz trzeci. Nie. Przede wszystkim przeżył wstrząs. Później smutek. Głęboki, beznadziejny smutek.
Dotarło do niego, że padł ofiarą ukartowanej intrygi. Mógł sobie szukać, ile chciał. Nie znajdzie ani śladów, ani żadnego innego dowodu na to, że ktoś poza nim przebywał na jego prywatnej plaży – z Sheilą.
Teraz emocje już opadły. Nie, może nawet już nigdy nie opadną. Nie mógł sobie jednak pozwolić na luksus załamania. Nie mógł też opanować gniewu.
Nadszedł czas, by spojrzeć na wszystko szerzej, wszystko jeszcze raz przemyśleć. Kto mógł nienawidzić Sheili tak bardzo, żeby ją zabić? Kto jest tak przebiegły i okrutny? Może jakiś psychopata? I kto chciał się na nim zemścić, postępując z uporem i konsekwencją maniaka?
Do tego miał teraz na karku Kelsey, dociekliwą jak FBI. Musiał działać szybciej. Na szczęście mógł liczyć na przyjaciół pracujących we właściwych miejscach. Ponieważ jednak zatajał dowód, musiał postępować szczególnie ostrożnie. Teraz jednak… Teraz wszystko się zmieniło.
Miał fotograficzną pamięć, co się przydało. Gdy znalazł zdjęcie, od razu wiedział, gdzie rozpocząć poszukiwania. Wiedział, gdzie jest początek najlogiczniejszej ścieżki, która doprowadzi go do prawdy. Tyle że na razie, na gruncie skąpej wiedzy, którą posiadał, ścieżka nie układała się tak, żeby to miało jakiś sens. Nie powinien w każdym razie marnować czasu, tyle że siedzenia tutaj nigdy nie uważał za marnowanie czasu.
Tu, na pomoście w Zatoce Huraganów – na maleńkiej wysepce połączonej jednak wąskim pasmem grząskiego gruntu z Key Largo – woda i spokój sprzyjały rozmyślaniom. I wspomnieniom.
Długi, letni dzień dobiegał końca. O tej porze świat wyglądał najpiękniej. Dane pamiętał, że jego ojciec miał dosłownie bzika na punkcie tej wyspy. Nazywali ją wyspą, choć właściwie była półwyspem. W domu nie było klimatyzacji, lecz ojciec mówił, że wystarczy bryza. Nie powiesili na ścianach żadnych obrazów. Ojciec mówił, że ich nie potrzebują, że co wieczór mogą podziwiać najwspanialsze dzieło sztuki. Wystarczyło usiąść na ganku i obejrzeć zachód słońca. Patrzeć na kolory nad Atlantykiem: róże, czerwienie, odcienie złota i żółci. Niekiedy niebo było czyste. Błękit przekształcał się powoli w dziwne pastele, potem indygo, a wreszcie w czerń nocy. Gdy piętrzyły się chmury, zabarwiały się kobaltowo, a później zamieniały w tańczące na tle księżyca cienie. Burza też emanowała pięknem, choć w inny sposób. Błyskawice uderzały w wodę jak oszczepy miotane przez wściekłego boga, drzewa gięły się pod naciskiem wiatru.
Wszystko, co mówił ojciec, było prawdą. Teraz Dane to wiedział. Tak jak wiedział, że żaden posiłek nie może się równać z rybą wyciągniętą świeżo z morza i rzuconą na ruszt. Dziwne. Teraz Dane kochał Zatokę Huraganów, a jako dziecko nie dostrzegał nic z jej uroku. Nie zdawał sobie nawet sprawy, jak wspaniale jest mieć na własność całą wyspę.
Cieszył się, że zdążył o tym wszystkim powiedzieć ojcu, zanim ten umarł.
Siedział na drewnianym pomoście, patrzył na wodę. Potem zamknął oczy i znów usłyszał głos Sheili.