Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ty i inne katastrofy naturalne - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 października 2023
Ebook
40,00 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
40,00

Ty i inne katastrofy naturalne - ebook

Wrażliwy chłopak i krucha, a zarazem niezwykle silna dziewczyna, życiowe traumy i niewyjaśnione demony przeszłości.

Harper zaplanowała swoje życie w najmniejszym detalu. Niebawem ma skończyć studia literackie i dostać wymarzoną pracę — wszystko, czego pragnęła jest zaledwie na wyciągnięcie ręki. Los bywa jednak przewrotny i dziewczyna niespodziewanie traci bliską osobę, idealny plan zaczyna się walić, a trudne wybory przyniosą wątpliwości. Czy właśnie takiego życia chce?

Siostra Harper chcąc jej pomóc, wysyła ją na Wyspę Księcia Edwarda, gdzie z dala od codzienności nabierze dystansu i podejmie właściwe decyzje. Nie będzie to takie proste, bo na miejscu dziewczyna znajdzie się blisko Treya, najlepszego przyjaciela swojego brata, który lata temu odcisnął na niej piętro. Czy jego obecność ułatwi jej zadanie, a może spowoduje jedynie chaos jak podczas letniej burzy?

Ty i inne katastrofy naturalne to kumulacja emocji, wrażeń i przeżyć. Opowieść o tym, co w życiu jest najważniejsze, o podejmowaniu decyzji i głębokiej miłości.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8289-284-0
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

MOJA BABCIA MAWIAŁA…

Moja bab­cia mawiała, że czas jest jedy­nym mier­ni­kiem, aby dokład­nie stwier­dzić, czy dana decy­zja była mądra, czy głu­pia. I miała rację. Tylko z upły­wem dni, mie­sięcy, a może nawet lat, możemy uznać, czy doko­na­li­śmy wła­ści­wego wyboru, czy nie.

Jakiś czas temu zre­zy­gno­wa­łam z miej­sca w Bri­tish Colum­bia w Van­co­uver, z bez­po­śred­nim dostę­pem do stu­diów pody­plo­mo­wych w Szkole Biz­nesu w Sau­der i zapi­sa­łam się na Uni­wer­sy­tet w Toronto, aby stu­dio­wać lite­ra­turę porów­naw­czą.

Moim pla­nem było zosta­nie redak­torką, a z cza­sem pro­wa­dze­nie wydaw­nic­twa. Była­bym kimś waż­nym, kimś, kto odci­śnie swoje piętno na świe­cie jako osoba, która odkryła następ­czy­nię J.K. Row­ling, Pauli Haw­kins czy nowego Johna Gre­ena.

Nie mogłam zado­wo­lić się czymś pomniej­szym, jeśli chcia­łam udo­wod­nić, że moja decy­zja nie była spo­wo­do­wana kapry­sem lub chę­cią sprze­ci­wie­nia się ojcu, poprzez zruj­no­wa­nie jego ocze­ki­wań wobec mnie.

Dwa lata póź­niej osią­gnę­łam naj­lep­sze oceny w gru­pie i staż w oddziale Simon & Schu­s­ter w Toronto, dzięki reko­men­da­cji mojego pro­fe­sora od kre­atyw­nego pisa­nia.

Moje obo­wiązki ogra­ni­czały się do poda­wa­nia kawy, dostar­cza­nia poczty i zała­twia­nia drob­nych spraw, ale już w chwili, gdy prze­kro­czy­łam drzwi tego budynku, wie­dzia­łam, że mia­łam rację, podej­mu­jąc ryzyko.

Przez następny rok musia­łam dzie­lić czas mię­dzy zaję­ciami na uni­wer­sy­te­cie i sta­żem w wydaw­nic­twie, ale nie prze­szka­dzało mi to, ponie­waż czu­łam się bez­piecz­nie w czymś, co już uwa­ża­łam za swoją przy­szłość. Zapla­no­wa­łam naj­drob­niej­szy szcze­gół, krok po kroku, bez nie­spo­dzia­nek.

Jesz­cze rok i zdo­by­ła­bym dyplom. Otrzy­ma­ła­bym sta­no­wi­sko asy­stentki redak­tora w dziale Fan­ta­styki mło­dzie­żo­wej i mogła­bym robić dok­to­rat, co zapew­ni­łoby mi uprzy­wi­le­jo­waną pozy­cję w świe­cie wydaw­ni­czym.

Osią­gnię­cie mojego celu było tylko kwe­stią czasu i cięż­kiej pracy. uzy­ska­ła­bym to bez żad­nej pomocy, na wła­sną rękę. Udo­wod­ni­ła­bym ojcu, że mylił się co do mnie, że mogę być dobra we wszyst­kich tych rze­czach, a jego znie­wagi tylko mnie wzmoc­niły.

To, czego moja bab­cia ni­gdy mi nie wyja­śniła, to jak prze­trwać czas potrzebny do pod­ję­cia waż­nej decy­zji. Takiej, która może zmie­nić twoje życie na zawsze. To naprawdę trudna część, walka z pomył­kami, wąt­pli­wo­ściami i nie­pew­no­ścią, które nie pozwa­lają ci oddy­chać. Nie­po­kój, bez­sen­ność i uczu­cie pustki pod sto­pami. Aż w końcu kom­pas zatrzy­muje się i zaczyna wska­zy­wać jeden kie­ru­nek.

Jedyne, co musisz zro­bić póź­niej, to sko­czyć i zaufać, że się nie roz­bi­jesz. Ponie­waż nawet jeśli nie­pew­ność wciąż jest jak cia­sna pętla na szyi, nie możesz zro­bić nic innego, jak tylko pocze­kać i zoba­czyć, czy doko­na­łaś wła­ści­wego wyboru.

Ten czas przed sko­kiem był praw­dziwą tor­turą dla kogoś takiego jak ja: nie­zde­cy­do­wa­nej, nie­pew­nej i peł­nej obaw. Poważ­nie, każdy psy­cho­ana­li­tyk zatarłby ręce, gdyby zna­lazł mnie w swo­jej pocze­kalni.

Wybie­ra­nie, decy­do­wa­nie, przej­mo­wa­nie ini­cja­tywy prze­ro­dziło się w otwarte okno z wido­kiem na prze­ra­ża­jącą prze­paść. Roz­darta mię­dzy wła­snymi pra­gnie­niami a pra­gnie­niami innych. Bojąc się zawieść tych, na któ­rych mi zależy, a jed­no­cze­śnie zdra­dzić samą sie­bie.

Byłam taka już jako dziecko: uwię­ziona w tym uczu­ciu patrze­nia na obcą osobę za każ­dym razem, gdy patrzy­łam w lustro. Ale trudno jest poznać sie­bie, gdy przez cały czas pró­bo­wa­łaś być kimś innym.

Nie­moż­liwe jest roz­wi­ja­nie wła­snej oso­bo­wo­ści, kiedy spę­dzi­łaś życie, pró­bu­jąc dzia­łać jako czyjś per­fek­cyjny ideał, sta­ra­jąc się spro­stać czy­imś ocze­ki­wa­niom, nie zbli­ża­jąc się nawet ku temu. A bez oso­bo­wo­ści, coś tak pro­stego jak wybór cho­ler­nej sukienki może stać się nie­moż­liwy. Coś tak skom­pli­ko­wa­nego jak pod­ję­cie decy­zji o tym, co chcesz robić przez następne czter­dzie­ści lub pięć­dzie­siąt lat swo­jego życia, kiedy myśla­łaś, że już to wiesz, może dopro­wa­dzić cię do cał­ko­wi­tego upadku.

Tak wła­śnie się stało.

W jed­nej chwili moja tar­cza ochronna zamie­niła się w pustkę wokół mnie. Mój ide­alny plan, o któ­rym myśla­łam, że jest tym, czego pra­gnę naj­moc­niej, zamie­nił się z powro­tem w wąt­pli­wo­ści i nie­pew­ność. Ponie­waż nie ma nic strasz­niej­szego niż speł­nie­nie sekret­nego marze­nia.

Wszystko zaczęło się od listu, pre­zentu i chłopca tak samo zagu­bio­nego jak ja.ROZDZIAŁ 1

1

List

Książki są jak życie, ponie­waż, podob­nie jak ta, wszyst­kie zawie­rają tajem­nice. Są jak skrzy­nie, które skry­wają skarby i ukryte prawdy, cze­ka­jąc, aż ktoś je otwo­rzy i odkryje ich sekrety. Słowa wyrzeź­bione w fik­cyj­nym świe­cie, wyryte w praw­dzi­wym sercu.

Zawsze wie­rzy­łam, że książki są małymi kon­fe­sjo­na­łami, któ­rym pisarz powie­rza swoje naj­bar­dziej intymne tajem­nice. To spo­sób na opo­wie­dze­nie światu, co oświe­tla lub zaciem­nia jego duszę. Spo­sób na uwol­nie­nie się od wielu obcią­żeń, które czło­wiek gro­ma­dzi z bie­giem czasu. Histo­rie o miło­ści, poczu­ciu winy, pożą­da­niu i wielu innych uczu­ciach zwi­jają się na stro­nach z potrzeby opo­wie­dze­nia tego, czego ina­czej nie mogłyby powie­dzieć. Przy­pisy widoczne tylko dla tych, któ­rzy umieją patrzeć z zamknię­tymi oczami.

Ta wiara spra­wiła, że czy­tam każde opo­wia­da­nie z pewną nad­mierną cie­ka­wo­ścią, pośród zało­żeń i prze­czuć, które pod­szep­tują mi, czy ta scena będzie ukrytą prawdą w opo­wie­ści o posmaku pokuty, real­nej i nie­moż­li­wej zara­zem.

Książki mają dziwną moc, cho­ciaż nie wszy­scy to doce­niają. Przez chwilę żyjemy w nich, a póź­niej one żyją w nas. Ide­alna sym­bioza mię­dzy dzie­łem a czy­tel­ni­kiem, która przy­nosi nam obo­pólne korzy­ści w naszym życio­wym roz­woju.

Książki to por­cje szczę­ścia, nawet te naj­smut­niej­sze lub naj­bar­dziej prze­ra­ża­jące mogą dostar­czyć wspo­mnień, które wywo­łają uśmiech na two­jej twa­rzy. Książki to zimowe wie­czory przy kominku; wio­senne poranki w parku; let­nie waka­cje na plaży; jesienne spa­cery z chrzę­stem suchych liści pod sto­pami.

Co wię­cej, ład­nie pachną – co tam, to naj­lep­szy zapach na świe­cie! Dla­tego nie rozu­miem, dla­czego duże firmy per­fu­me­ryjne nie pró­bo­wały jesz­cze wyko­rzy­stać ich poten­cjału ryn­ko­wego. Który tra­dy­cyjny miło­śnik ksią­żek nie chciałby płynu do płu­ka­nia tka­nin o zapa­chu nowej książki? Bal­samu z nutami atra­mentu i papieru z recy­klingu. Odświe­ża­cza powie­trza o zapa­chu sta­rego tek­stu. Zapa­chu pierw­szego wyda­nia. Dez­odo­rantu o zapa­chu biblio­teki…

Wspa­niale byłoby móc doce­nić te niu­anse przez cały czas, bez koniecz­no­ści wty­ka­nia nosa w oprawę i nie spra­wia­jąc wra­że­nia, jakby się wąchało jakąś dziwną sub­stan­cję.

Książki zawsze były moim schro­nie­niem, ramio­nami, w któ­rych cho­wa­łam się, gdy wszystko szło nie tak. Się­gnię­cie po jedną z nich z półki, otwar­cie i spoj­rze­nie na pierw­szą stronę jest jak przy­jemny haust świe­żego powie­trza po upły­wie wiecz­no­ści bez moż­no­ści oddy­cha­nia. Są anti­do­tum na smu­tek, zmar­twie­nie, strach, a nawet zła­mane serce. Posu­nę­ła­bym się nawet do stwier­dze­nia, że leczą wszystko, jeśli tylko znaj­dziesz odpo­wiedni tekst.

Jed­nak nawet ta pierw­sza strona nie mogła wtło­czyć powie­trza, któ­rego potrze­bo­wały moje płuca, gdy okła­my­wa­łam samą sie­bie, że pod­ję­cie decy­zji będzie łatwe; a prze­cież była to pierw­sza strona naj­now­szej książki Alice Hof­f­man, jed­nej z moich ulu­bio­nych auto­rek. Nawet ona nie mogła mnie ura­to­wać przed nie­zli­czoną ilo­ścią mylą­cych i nie­po­ko­ją­cych myśli, w któ­rych byłam zanu­rzona od jakie­goś czasu.

Odło­ży­łam powieść na sto­lik, na któ­rym leżały nowo­ści, i prze­su­nę­łam się do fotela w rogu działu dzie­cię­cego. Opa­dłam na niego z wes­tchnie­niem, pod przy­ćmio­nym poma­rań­czo­wym bla­skiem lampy pod­ło­go­wej z oło­wia­nego szkła. To był mój ulu­biony kąt w księ­garni. Sia­da­łam tam, gdy byłam tak mała, że moje stopy nie się­gały pod­łogi. Prawda jest taka, że ta księ­garnia była moim ulu­bionym miej­scem na całym świe­cie. Prak­tycz­nie się w niej wycho­wa­łam.

Moja bab­cia kupiła ją czter­dzie­ści lat temu, po tym jak jej mąż, mój dzia­dek, zosta­wił ją w Mont­re­alu i wyje­chał do Jukonu szu­kać złota. Ni­gdy wię­cej o nim nie sły­szała.

Zain­we­sto­wała pie­nią­dze z nie­wiel­kiego spadku w wil­gotne, roz­pa­da­jące się pomiesz­cze­nie na par­te­rze i prze­kształ­ciła je w naj­bar­dziej magiczne miej­sce w Le Pla­teau. Na początku nie było łatwo, zwłasz­cza z małą dziew­czynką do wycho­wa­nia, moją matką, ale udało jej się prze­trwać i zbu­do­wać przy­szłość dla nich obu w tych ścia­nach wypeł­nio­nych histo­riami, powie­ściami i pod­ręcz­ni­kami.

Nazwała to miej­sce Lśniące Wody. Tak jak słynne jezioro, które poja­wia się w książ­kach L.M. Mont­go­mery o Ani Shir­ley. _Ania z Zie­lo­nego Wzgó­rza_ zawsze była ulu­bioną książką jej, mojej mamy, a także i moją. Moja matka na jej stro­nach nauczyła mnie czy­tać i dała mi naj­wspa­nial­szy pre­zent, jaki kto­kol­wiek kie­dy­kol­wiek mi dał, nad­mierną miłość do czy­ta­nia i sekretne pra­gnie­nie, by pew­nego dnia pisać, jeśli tylko zdo­będę się na odwagę, by spró­bo­wać.

Tęsk­nię za nią.

Tęsk­nię za nimi obiema.

– Nawet jeśli prze­czy­tasz ją tysiąc razy, nie zmieni się to, o czym mówi.

Pod­nio­słam wzrok i zoba­czy­łam Fran­ces wpa­tru­jącą się we mnie zza lady. Była oto­czona fak­tu­rami i reje­strami z księ­go­wo­ści. Poma­chała mi ręką, a moje oczy prze­nio­sły się na list, który nie wie­dząc jak, wysu­nął się z mojej kie­szeni i ponow­nie zna­lazł się mię­dzy moimi pal­cami.

– Wiem, ale na­dal nie rozu­miem, dla­czego to zro­biła. Wie­działa lepiej niż kto­kol­wiek inny, że moje życie jest w Toronto. Powrót tutaj nie wcho­dzi w grę. – Prych­nę­łam, zapa­da­jąc się głę­biej w fotelu. To, o co prosi, jest nie­spra­wie­dliwe. – O nic cię nie prosi, Har­per. Prze­ka­zała ci w spadku naj­cen­niej­szą rzecz, jaką posia­dała, i daje ci wybór, co z tym pre­zen­tem zro­bić.

– I dla­czego mnie? Dla­czego nie zosta­wiła tego tobie? To naj­bar­dziej logiczne.

– Ponie­waż Sophia mnie znała i wie­działa, że jedyną rze­czą, która wią­zała mnie z tym mia­stem, była ona. Roz­ma­wia­ły­śmy o tym wiele razy, Har­per, zwłasz­cza w ciągu ostat­nich kilku mie­sięcy. Gdyby ode­szła pierw­sza, mia­łam wró­cić do Win­ni­peg. Tam mieszka moja sio­stra i sio­strzeńcy. To jedyna rodzina, jaka mi została.

Prze­je­cha­łam pal­cami po szorst­kiej powierzchni papieru.

– Myśla­łam, że ja jestem twoją rodziną – powie­dzia­łam cicho.

Fran­ces wyszła zza lady i pode­szła do mnie. Nie mogłam się zmu­sić, by na nią spoj­rzeć, dopóki nie poczu­łam uspo­ka­ja­ją­cego dotyku jej roze­dr­ga­nej dłoni na mojej. Na jej ustach poja­wił się mały uśmiech, smutny i drżący. Przy­po­mnia­łam sobie, że nie jestem jedyną, która cierpi.

Dzie­liła życie z moją bab­cią przez ostat­nie trzy dekady. Poznały się, gdy były dziećmi i od tego momentu stały się nie­roz­łączne. Dora­stały i na­dal były przy sobie, wspie­ra­jąc się we wszyst­kim. Moja bab­cia wyszła za mąż, a Fran­ces przy tym była. Była także przy naro­dzi­nach mojej mamy. A póź­niej, kiedy dzia­dek opu­ścił bab­cię, na­dal była u jej boku. Aż pew­nego dnia przy­jaźń prze­ro­dziła się w miłość.

A może zawsze się kochały, ale nie miały odwagi się do tego przy­znać. – Oczy­wi­ście, że jesteś moją rodziną. Kocham cię, Har­per, ale to nie jest już moje miej­sce. Zbyt wiele wspo­mnień.

Przy­gry­złam wargę, pró­bu­jąc powstrzy­mać łzy. Od pogrzebu minął tydzień. Trzy dni od odczy­ta­nia testa­mentu, pod­czas któ­rego wrę­czono mi list, który bab­cia dla mnie zosta­wiła, a mnie wciąż trudno było uwie­rzyć, że już ni­gdy jej nie zoba­czę.

Czu­łam się bar­dzo smutna i zła na nią. Przez wiele mie­sięcy ukry­wała przede mną, że chło­niak wkrótce zabie­rze jej życie. Ukry­wała to przed nami wszyst­kimi. I choć rozu­mia­łam jej motywy, zbyt bolało mnie to mil­cze­nie.

Nie dała mi szansy na poże­gna­nie. Ani na powie­dze­nie jej jesz­cze raz, jak bar­dzo ją kocham i jak bar­dzo jestem wdzięczna za wszystko, co dla mnie zro­biła. Była jedyną osobą, która pomo­gła mi zacho­wać pamięć o mojej matce, poznać ją z cza­sem, ponie­waż byłam zbyt mała, kiedy musiała nas opu­ścić. Była jedyną, która nie zapo­mniała o niej, a także nie zapo­mniała o mnie.

Ści­snę­łam dłoń Fran­ces i odwza­jem­ni­łam uśmiech. Jej brą­zowe oczy patrzyły w moje nie­bie­skie i zoba­czy­łam przez nie jej zła­mane serce. Nie mogłam się przy niej zała­mać.

– Kochała cię, Fran­ces.

– Wiem, i ja ją.

– Kiedy pla­nu­jesz wyje­chać?

– Za kilka tygo­dni, może za trzy. Za tyle, ile zaj­mie aktu­ali­za­cja kont, płat­no­ści i reje­strów. Sophia to była kata­strofa w tych spra­wach. – Pokle­pała mnie po kola­nie. – Zosta­wię wszystko dobrze zor­ga­ni­zo­wane, byś mogła roz­wi­jać się bez żad­nych pro­ble­mów.

– Nie wiem, czy zostanę.

Wstała z wes­tchnie­niem i wró­ciła do lady zawa­lo­nej papie­rami.

– Roz­ma­wia­łam też z panem Nor­ri­sem, praw­ni­kiem two­jej babci. Pomoże ci, jeśli zde­cy­du­jesz się na sprze­daż.

Sprze­daż. To słowo spra­wiło, że zaschło mi w ustach i ści­snął się żołą­dek, bo to nie­na­tu­ralne porzu­cać to, co uważa się za swój dom. Ale co innego mogłam zro­bić? „Zostać” – powie­dział głos w mojej gło­wie. Zigno­ro­wa­łam go. Zło­ży­łam i odło­ży­łam list.

Zadzwo­nił mój tele­fon komór­kowy. Praw­do­po­dob­nie to moja sio­stra, by ponow­nie przy­po­mnieć mi, że mamy się spo­tkać tego wie­czoru. Hay­ley była per­fek­cjo­nistką, maniacko dba­jącą o kon­trolę i punk­tu­al­ność. Zupełne prze­ci­wień­stwo mnie. Takie wła­śnie są kre­atywne umy­sły, z natury nie­zor­ga­ni­zo­wane. A przy­naj­mniej tak sobie wma­wia­łam, żeby nie przy­znać, że jestem kom­pletną kata­strofą.

Wycią­gnę­łam tele­fon z tyl­nej kie­szeni spodni i spoj­rza­łam na ekran. Dosta­łam gęsiej skórki, a moje ciało napięło się pod wpły­wem szoku. Tele­fon na­dal dzwo­nił w mojej dłoni, która trzę­sła się, jakby miała otrzy­mać śmier­telny cios od urzą­dze­nia.

– Nie odbie­rzesz? – zapy­tała mnie Fran­ces.

Spoj­rza­łam na nią i zane­go­wa­łam szybko.

– To tata.

Odcze­kała kilka sekund, obser­wu­jąc moją prze­ra­żoną twarz.

– Nie chcesz wie­dzieć, po co do cie­bie dzwoni?

Wsta­łam i wło­ży­łam tele­fon z powro­tem do kie­szeni. Wszy­scy mamy swoje kom­pleksy, ułom­no­ści i dzi­wac­twa. Igno­ro­wa­nie tele­fonów ojca było czę­ścią moich.

– Wiem, po co do mnie dzwoni. Po to samo, co wie­czo­rem i wczo­raj o poranku. I przedwczo­raj. – Pode­szłam do lady i opar­łam łok­cie na drew­nia­nym bla­cie przed kasą. To był antyk, jak wszystko inne, i dla­tego tak mi się podo­bała. – Chce, żebym sprze­dała dom, księ­gar­nię i zosta­wiła moje życie w Toronto. Chce też, żebym rzu­ciła stu­dia, zre­zy­gno­wała ze stażu w wydaw­nic­twie i pod­jęła pracę w jego fir­mie. Tego wła­śnie chce, bar­dzo krót­kiej obroży na mojej szyi. I naprawdę nie rozu­miem dla­czego, skoro nie może mnie znieść. Ni­gdy nie mógł.

Fran­ces wło­żyła plik fak­tur do pudełka, a następ­nie napi­sała notatkę na pokry­wie.

– Czy kie­dy­kol­wiek go zapy­ta­łaś?

– O co?

– Dla­czego cię nie znosi?

– Nie – odpo­wie­dzia­łam skrę­po­wana.

Pró­bo­wa­łam, naprawdę pró­bo­wa­łam, ale w ostat­niej chwili zabra­kło mi słów. Bałam się, że znam odpo­wiedź. Taką, która mogłaby uza­sad­nić, dla­czego zawsze był dla mnie taki twardy i zimny. Tylko dla mnie.

Gdy byłam mała, myśla­łam, że być może zepsu­łam lub zgu­bi­łam coś, co było mu dro­gie, więc spę­dza­łam całe godziny, pró­bu­jąc sobie przy­po­mnieć, cho­dząc po domu w poszu­ki­wa­niu jakie­goś szcze­gółu, który dałby mi wska­zówkę co do mojego błędu i napra­wie­nia go. Potem doszłam do wnio­sku, że cho­dziło o moje blond, falo­wane włosy, ponie­waż jego były czarne i pro­ste, tak jak mojego rodzeń­stwa. Uzna­łam, że nie lubi róż­nic u innych ludzi, więc obcię­łam je noży­cami ogro­do­wymi i przy­ciem­ni­łam pastą do butów. Tak się wściekł, że chciał mnie wysłać do żeń­skiej szkoły w Otta­wie. Na szczę­ście bab­cia go powstrzy­mała. Póź­niej, gdy doro­słam, zało­ży­łam, że pro­blem leży w moich umie­jęt­no­ściach. Nie byłam wystar­cza­jąco inte­li­gentna, ładna, wykształ­cona, ani wystar­cza­jąco silna… Niczego nie potra­fi­łam robić dobrze.

Fran­ces ode­tchnęła głę­boko, zanim się ode­zwała.

– Kocha­nie, jesteś doro­słą kobietą. Masz dwa­dzie­ścia dwa lata i od czte­rech żyjesz wła­snym życiem. Musisz prze­stać się go bać.

– Nie boję się… – Fran­ces rzu­ciła mi tak prze­ni­kliwe spoj­rze­nie, że porzu­ciłam żało­sną próbę okła­ma­nia jej. Znała mnie zbyt dobrze. – Jest po pro­stu łatwiej, kiedy jestem daleko i nie muszę go widzieć.

– Ale jesteś tutaj i będziesz musiała tak czy siak jutro go zoba­czyć. Nie­odbie­ra­nie jego tele­fo­nów nie jest naj­mą­drzej­szą i naj­bar­dziej doj­rzałą rze­czą z two­jej strony.

Pochy­li­łam się, opie­ra­jąc czoło o ladę. Spoj­rza­łam na nią z boku i obda­rzy­łam moim naj­bar­dziej nie­win­nym uśmie­chem.

– Nie muszę się z nim spo­ty­kać, jeśli będę uda­wać, że jestem chora.

Jak można się było tego spo­dzie­wać, Fran­ces krzyk­nęła.

– Twoja sio­stra jutro wycho­dzi za mąż! Nie możesz Hay­ley zro­bić cze­goś takiego!

– Wiem, wiem, wiem… To głupi pomysł – powie­dzia­łam pospiesz­nie, ale nie zmie­niło to faktu, że myśla­łam o tym poważ­nie.

Spoj­rzała na mnie scep­tycz­nie, choć po chwili jej wyraz twa­rzy zmie­nił się na współ­czu­jący.

– Twój ojciec nie może zmu­sić cię do zro­bie­nia cze­go­kol­wiek, czego nie chcesz, Har­per.

– Nolan Weston ni­gdy nie przyj­muje odmowy i zawsze znaj­duje spo­sób, by posta­wić na swoim. Może mu to zająć tro­chę czasu, ale zawsze dopnie swego.

– Może nie tym razem.

Uśmiech­nę­łam się, bo chcia­łam jej wie­rzyć, ale nara­sta­jący nie­po­kój odci­nał mnie od jakie­go­kol­wiek logicz­nego myśle­nia, a nie­pew­ność przej­mo­wała nade mną wła­dzę na samą myśl o ponow­nym spo­tka­niu z nim następ­nego dnia. Trzy dni w jed­nym tygo­dniu, rekord, który zde­cy­do­wa­nie prze­wyż­szał liczbę naszych spo­tkań w roku. Pod­su­mo­wu­jąc, żaden.

Weszło kilku klien­tów i Fran­ces pospie­szyła im z pomocą. Wró­ci­łam na fotel, gdzie zosta­wi­łam list od babci. Pod­nio­słam go, zamie­rza­jąc wło­żyć z powro­tem do koperty, ale znów zagu­bi­łam się w sło­wach, które zna­łam na pamięć.

Har­per,

jeśli to czy­tasz, wiesz, jaka jest moja wola. Pew­nie czu­jesz się teraz bar­dzo zdez­o­rien­to­wana i zła, ale musisz zro­zu­mieć, że nie mogłam Ci tego powie­dzieć. Porzu­ci­ła­byś wszystko, by być ze mną, a ja nie mogłam zgo­dzić się na takie poświę­ce­nie. Za bar­dzo Cię kocham, by pozwo­lić Ci patrzeć, jak ta stara kobieta gaśnie. Uwa­żam też, że każdy ma prawo decy­do­wać, jak prze­żyć swoje ostat­nie dni i wła­śnie to robię, prze­ży­wa­jąc je bez wyrzu­tów sumie­nia. Tak wła­śnie chcę odejść, wolna, bez bycia cię­ża­rem. Mogę się wyda­wać ego­istką, ale jest to naj­bar­dziej bez­in­te­re­sowny czyn, na jaki kie­dy­kol­wiek się zde­cy­do­wa­łam. Pew­nego dnia zro­zu­miesz i wiem, że mi wyba­czysz.

Pew­nie zada­jesz sobie wiele pytań: Dla­czego zosta­wi­łam wszystko Tobie? Dla­czego nie Two­jemu rodzeń­stwu? Odpo­wiedź jest pro­sta. Są inni, zawsze mieli bar­dziej prak­tyczne zain­te­re­so­wa­nia, a jeśli coś jest nie­opła­calne…

Mój dom i księ­gar­nia to wszystko, co posia­dam. Nie są nic warte, ale zawie­rają całe życie wspo­mnień i chwil. Marzeń.

Wiem, że ciężko wal­czy­łaś, aby zna­leźć się w miej­scu, w któ­rym jesteś. Wiem też, że myślisz, że masz życie, jakiego zawsze pra­gnę­łaś. Ale kiedy na Cie­bie patrzę, wciąż widzę tę małą dziew­czynkę, która wolała ukła­dać książki na pół­kach, zamiast bawić się z innymi dziećmi. Która lubiła pole­cać lek­tury i marzyła o tym, by pew­nego dnia napi­sać wła­sne histo­rie. Wciąż ją w Tobie roz­po­znaję i widzę ten błysk i pra­gnie­nie w Two­ich oczach. Dla­tego chcę dać Ci szansę na odzy­ska­nie tego marze­nia.

Pozo­staw dla sie­bie księ­gar­nię i speł­nij swoje marze­nie o pisa­niu w niej.

Po co pra­co­wać, publi­ku­jąc książki innych ludzi, skoro można poka­zać światu wła­sne histo­rie? Masz talent, zawsze go mia­łaś. Nie powin­naś bać się marzeń, ponie­waż bez nich tak wiele z tego, kim jeste­śmy, byłoby bez zna­cze­nia.

Jeśli jed­nak się mylę, zro­zu­miem, jeśli wró­cisz do Toronto i tam odzy­skasz swoje życie. Jeśli podej­miesz taką decy­zję, nie będziesz w sta­nie zatrzy­mać księ­garni. Wtedy pro­szę, znajdź kogoś, kto naprawdę ją doceni.

Przy­kro mi, jeśli sta­ruszka skom­pli­ko­wała Ci życie swoim ostat­nim pra­gnie­niem. Mogła­bym uspra­wie­dli­wić się wie­kiem lub tymi wszyst­kimi okrop­nymi środ­kami prze­ciw­bó­lo­wymi, które muszę brać, ale okła­ma­ła­bym Cię. Chcę wie­rzyć, że nie prze­ka­zuję Ci cię­żaru, ale wol­ność.

Har­per, jestem tak dumna z Cie­bie i kobiety, którą się sta­łaś, że spo­kojna idę spo­tkać się z Twoją matką. Zawsze będziemy się o Cie­bie trosz­czyć.

I zawsze bądź sobą. Taka jesteś dosko­nała.

Sophia

Wzdry­gnę­łam się, wykrzy­wia­jąc twarz. Ostry ból w klatce pier­sio­wej zda­wał się nie mieć końca. Poczu­łam na ple­cach dłoń Fran­ces i ota­cza­jący ją zapach kar­melu. Nagle spadł na mnie cię­żar ostat­nich kilku dni i zala­łam się łzami.

– Nie przej­muj się, to w porządku poka­zać, że boli. – Jej głos był tak słodki, tak bar­dzo jej, że nie mogłam się powstrzy­mać od pła­czu. Odchrząk­nę­łam i odwró­ci­łam się, by na nią spoj­rzeć.

– Cho­dzi o to, że mama mnie zosta­wiła. Teraz ode­szła bab­cia, a ty chcesz jechać do Win­ni­peg. Co to za nazwa: Win­ni­peg? – zga­ni­łam ją, cho­ciaż wie­dzia­łam, że jestem wobec niej nie­spra­wie­dliwa.

Otarła mi kilka łez i patrzyła na mnie przez dłuż­szą chwilę. Prze­su­nęła dłońmi po moich wło­sach, prze­cze­su­jąc je pal­cami tak czule, że wyrwał mi się zdła­wiony szloch.

– Wszystko będzie dobrze, Har­per. Jesteś sil­niej­sza, niż myślisz. Gdy­bym nie była tego pewna, nie ode­szła­bym. Poza tym to nie jest poże­gna­nie. – Uśmiech­nęła się do mnie, a ja pró­bo­wa­łam odwza­jem­nić ten gest. Przy­jadę do cie­bie, kiedy tylko będziesz mnie potrze­bo­wać.

Przy­tu­liła mnie, a ja sta­ra­łam się nie uto­nąć w świa­do­mo­ści, jak bar­dzo będę za nią tęsk­niła. Zawsze była przy mnie. Za każ­dym razem, gdy wra­ca­łam do mia­sta i wcho­dzi­łam do księ­garni, uśmiech Fran­ces witał mnie cie­płem i sło­dy­czą gorą­cej cze­ko­lady w zimny dzień.

Pozwo­li­łam się ukoić jej szep­tem, aż nagle drzwi się otwo­rzyły i sklep wypeł­niło deli­katne brzę­cze­nie wiszą­cych nad nimi dzwo­necz­ków.ROZDZIAŁ 2

2

Pora­dzić sobie
z nie­ocze­ki­wa­nym spo­tka­niem

Przez następne dwie godziny dzwo­neczki te roz­brzmie­wały dźwię­kami przy­cho­dzą­cych i odcho­dzą­cych sta­łych klien­tów oraz tych, któ­rzy przy­cho­dzili pooglą­dać, zachę­ceni ofer­tami. Na małym sto­liku przy drzwiach zawsze leżał stos wizy­tó­wek z nazwą księ­garni napi­saną zło­tym atra­men­tem. Uzu­peł­ni­łam bra­ku­jące i uło­ży­łam je w równy sto­sik, obok zakła­dek roz­da­wa­nych przez wydaw­ców.

Potem odku­rzy­łam solidne orze­chowe regały, które się­gały aż do sufitu. Były tam setki ksią­żek, może tysiące. We wszyst­kich roz­mia­rach i kolo­rach. Luk­su­sowe wyda­nia z pięk­nymi ilu­stra­cjami i ryci­nami na okład­kach, wyda­nia kie­szon­kowe, kla­syki i nowo­ści. Na ostat­niej półce Oscar Wilde ocie­rał się o Paula Austera. Obok niego Dic­kens odpo­czy­wał mię­dzy Jane Austen i Char­lotte Brontë. Dan Brown, James Dash­ner, Danielle Paige… Moja bab­cia zawsze miała spe­cy­ficzne poczu­cie porządku.

Prze­je­cha­łam dło­nią po czole, lekki ból głowy doku­czał mi od jakie­goś czasu, a mój zmę­czony umysł potrze­bo­wał się obu­dzić.

– Napi­jesz się kawy? – zapy­ta­łam Fran­ces.

Ski­nęła głową z uśmie­chem, poma­ga­jąc star­szemu męż­czyź­nie wybrać książkę o łodziach pod­wod­nych dla wnuka.

Chwy­ci­łam torbę i wyszłam na ulicę. Jak zwy­kle mont­re­al­skie lato było pełne hałasu i ruchu. Zapa­chów, które prze­no­siły mnie do wyjąt­ko­wych chwil. Ludzi, któ­rzy wyda­wali się być tam od zawsze. Jak Beth, sły­nąca z mię­to­wego cia­sta i cze­ko­la­do­wych cia­ste­czek, które zni­kały z witryny jej pie­karni, gdy tylko pod­no­siła okien­nice każ­dego poranka. Albo Percy, uliczny muzyk, który grał na trąbce na tym samym rogu, odkąd się­gam pamię­cią. Pozdro­wi­łam ich, gdy prze­cho­dzi­łam i zamie­ni­łam kilka uprzej­mych zdań z Meg, kwia­ciarką.

Nasza księ­gar­nia mie­ściła się przy Mont Royal Ave­nue, w dziel­nicy Le Pla­teau. Dziel­nica ta domi­nuje w cen­trum Mont­re­alu i jest miej­scem stu­den­tów, arty­stów i bohemy.

Kiedy miesz­ka­łam w tym mie­ście, uwiel­bia­łam spa­ce­ro­wać jego wąskimi, wysa­dza­nymi drze­wami ulicz­kami, z pięk­nymi, kolo­ro­wymi wik­to­riań­skimi domami i spi­ral­nymi scho­dami na zewnątrz. Fascy­no­wała mnie wyjąt­kowa, wie­lo­kul­tu­rowa mie­szanka skle­pów i restau­ra­cji.

Szłam spo­koj­nie w kie­runku Saint Denis. Słońce prze­bi­jało się przez cienką war­stwę bia­łych chmur, które zaczy­nały ciem­nieć na hory­zon­cie. Spoj­rza­łam w niebo w nie­mym bła­ga­niu. Ślub miał się odbyć w ogrom­nym ogro­dzie domu mojego ojca w Léry. Deszcz mógł wszystko zepsuć, a Hay­ley nie zasłu­gi­wała na to roz­cza­ro­wa­nie. Ide­alny ślub pla­no­wała od mie­sięcy.

Skrę­ci­łam w prawo i kon­ty­nu­owa­łam spa­cer chod­ni­kiem. Kawiar­nia Myriade, mój cel, znaj­do­wała się na następ­nym rogu. Była pełna ludzi. Na tara­sie nie wci­snąłby nawet szpilki, a w środku klienci stali w kolejce do lady. Już mia­łam zawró­cić i poszu­kać innego miej­sca, ale prze­szłam tu całą drogę, fan­ta­zju­jąc o ich bułecz­kach z serem ched­dar i żura­winą, powstrzy­my­wa­łam się zatem przed odej­ściem bez nich i ich cudow­nej cafè latte.

Moje uza­leż­nie­nie od kofe­iny było jedną z małych rze­czy, które nada­wały mojemu życiu sens.

Sta­nę­łam w kolejce i wyko­rzy­sta­łam ten czas na spraw­dze­nie poczty w tele­fo­nie. Mia­łam kilka wia­do­mo­ści od Ryana Rac­liffe’a, redak­tora, który nad­zo­ro­wał mój staż. Chciał wie­dzieć, czy skoń­czy­łam prze­glą­dać ostatni manu­skrypt, który mi wysłał. Prych­nę­łam i przy­ło­ży­łam dłoń do twa­rzy, czu­jąc się bar­dzo winna. Doda­łam notatkę gło­sową, aby przy­po­mnieć sobie o pobra­niu i wydru­ko­wa­niu go, zabiorę się do tego gdy tylko ślub mojej sio­stry dobie­gnie końca.

Ogar­nął mnie nie­po­kój. Zaczę­łam się zasta­na­wiać, czy myśle­nie o pracy w ten spo­sób jest wyraź­nym zna­kiem, że naprawdę chcę dalej żyć tak jak dotych­czas. I natych­miast pomy­śla­łam o czymś prze­ciw­nym: czy to, że nawet nie rzu­ci­łam okiem na ręko­pis, ozna­cza, że może nie jestem tak zain­te­re­so­wana pracą, jak mi się wyda­wało. A może przez to, że zmarła moja bab­cia, nie obcho­dziła mnie reszta wszech­świata.

– Prze­pra­szam, pyta­łem, czy zamie­rzasz coś zamó­wić.

Pod­nio­słam wzrok i uśmiech­nę­łam się prze­pra­sza­jąco do kel­nera.

– Popro­szę dwie cafè latte i bułeczkę z ched­da­rem i żura­winą.

Spoj­rza­łam z roz­tar­gnie­niem na ludzi przy sto­li­kach i zauwa­ży­łam małego chłopca jedzą­cego muf­finkę z rękami za ple­cami, uda­ją­cego małego ptaszka dzio­bią­cego talerz. Uśmiech­nę­łam się, widząc despe­ra­cję jego matki.

Takie sceny pobu­dzały moją wyobraź­nię. Zła cza­row­nica, chło­piec zamie­niony w małego ptaka i morał do opo­wie­dze­nia… Kolejny pomysł do doda­nia do dłu­giej listy, którą już mia­łam i któ­rej praw­do­po­dob­nie ni­gdy nie napi­szę.

– Har­per?

Mogła­bym powie­dzieć, że w tej sekun­dzie trwa­ją­cej wiecz­ność, cały świat zwol­nił, aż zatrzy­mał się cał­ko­wi­cie. Ale jak­kol­wiek ład­nie i meta­fo­rycz­nie by to nie brzmiało, tak się nie stało.

Pod­czas tej chwili gdy moje imię wibro­wało w powie­trzu, cały świat został pochło­nięty przez wszyst­kie kata­strofy natu­ralne, jakie mogłam sobie wyobra­zić.

Bo tym wła­śnie był dla mnie Trey Holt, trzę­sie­niem ziemi, hura­ga­nem, wul­ka­nem wyrzu­ca­ją­cym lawę, popi­sową burzą, któ­rej nie mogła­bym prze­żyć. Pew­nego razu zato­pił mnie jak kru­chą drew­nianą tra­twę na środku wzbu­rzo­nego morza i spra­wił, że dry­fo­wa­łam jak milion drzazg.

– Har­per?

Myśla­łam, że mam to już za sobą. A jed­nak po czte­rech latach, gdy usły­sza­łam go po raz ostatni, roz­po­zna­łam go tylko po jed­nym sło­wie. Tak głę­boko jego głos zapi­sał się we mnie.

Odwró­ci­łam się z ser­cem walą­cym w piersi. Nie wie­dzia­łam, jak udało mi się utrzy­mać rów­no­wagę i pozo­stać w pozy­cji sto­ją­cej, gdy spoj­rza­łam w górę i napo­tka­łam jego piękne wpa­trzone we mnie oczy.

– To ty! Nie byłem pewien, ale… Boże, to ty!

Wpa­try­wa­łam się w niego, usil­nie pró­bu­jąc go umiej­sco­wić i prze­ko­nać samą sie­bie, że naprawdę tam jest, po dłu­gim, dłu­gim cza­sie, na wprost mnie.

Zro­bił krok w tył, by obej­rzeć mnie z góry na dół; i musiało mu się spodo­bać to, co zoba­czył, ponie­waż uśmiech­nął się sze­roko, a małe zmarszczki oto­czyły oczy. Pochy­lił się i przy­tu­lił mnie, co mnie zasko­czyło.

– Dobrze cię widzieć, Cala­baza³.

Żołą­dek mi się ści­snął, gdy usły­sza­łam to czułe prze­zwi­sko, które nadano mi, gdy byłam dziec­kiem. Byłam też na tyle głu­pia, by zamknąć oczy, gdy poczu­łam ten jego zapach, tak oso­bi­sty, wci­ska­jący się do mojego nosa.

Odsu­nę­łam się, gdy tylko mnie puścił.

– Cześć, Trey – odpo­wie­dzia­łam ze spierzch­nię­tymi ustami.

Uśmiech­nął się. Nie mogłam odwza­jem­nić tego gestu. Nie­na­wi­dzi­łam go za zła­ma­nie mi serca i zbu­rze­nie mojej samo­oceny. Nie­na­wi­dzi­łam go. I w tym momen­cie musia­łam przy­po­mnieć sobie o tym, jak mnie zra­nił, aby uciec z sieci jego nie­grzecz­nego i bez­czel­nego uśmie­chu, w któ­rej wła­śnie zosta­łam uwię­ziona jak owad.

Spoj­rzał w dół i jego wyraz twa­rzy zmie­nił się. Popa­trzył na mnie ponow­nie, znacz­nie poważ­niej, i wsu­nął ręce do tyl­nych kie­szeni ciem­nych dżin­sów.

– Har­per, przy­kro mi z powodu śmierci Sophii i żałuję, że nie mogłem uczest­ni­czyć w pogrze­bie. Kiedy Hoyt prze­ka­zał mi tę wia­do­mość, byłem poza kra­jem i nie mia­łem moż­li­wo­ści wró­cić na czas.

Uśmiech­nę­łam się sar­ka­stycz­nie.

– Spo­koj­nie, nawet nie zauwa­ży­łam two­jej nie­obec­no­ści. Poza tym to była bar­dzo skromna uro­czy­stość, tylko dla rodziny.

Policzki mnie paliły, gdy odpo­wia­da­łam mu w ten spo­sób, bo nie jestem taka nie­grzeczna i imper­ty­nencka. Ale z nim… Przy nim bar­dzo nie­przy­jemna część mnie wycho­dziła na wierzch.

Sta­ra­łam się spra­wiać wra­że­nie cał­ko­wi­cie obo­jęt­nej.

Trey zmarsz­czył brwi, a jego twarz napięła się, jakby nie rozu­miał mojego nasta­wie­nia. Zawsze był dobry w uda­wa­niu grzecz­nego chłopca.

– Tak, oczy­wi­ście, dla rodziny. – Stał w mil­cze­niu, wpa­tru­jąc się we mnie.

Powie­trze wokół nas stało się tak gęste, że poczu­łam klau­stro­fo­bię. Potem dodał:

– Ale wy, Westo­no­wie, jeste­ście dla mnie jak rodzina i chciał­bym być z wami w tak trud­nym cza­sie.

Wes­tchnę­łam. Spo­tka­nie z nim bolało jak świeża rana. Jego prze­szłe postę­po­wa­nie nazna­czyło bar­dzo ważną część mnie i mojej przy­szło­ści, a on zacho­wy­wał się z nie­win­no­ścią, która nie paso­wała do tego spo­tka­nia. Był winny zła­ma­nia mi serca. Zanu­rzył dło­nie w mojej piersi i zmiaż­dżył je bez mru­gnię­cia okiem.

– Jestem pewna, że Hoyt i Hay­ley doce­ni­liby twoje wspar­cie.

Przy­glą­dał mi się przez kilka sekund i zwil­żył wargi języ­kiem. – Oni… Tak, oczy­wi­ście.

Wytrzy­ma­łam jego spoj­rze­nie. Jego oczy były takie, jak je zapa­mię­ta­łam. Mie­szanka zie­leni i brązu, uwo­dzi­ciel­skie. Gęste, czarne rzęsy. Zazna­czone brwi. Wyraź­nie zary­so­wana szczęka. Ładne usta, dolna warga nieco peł­niej­sza niż górna. Miał dłuż­sze włosy niż wtedy, gdy widzia­łam go ostatni raz, co nada­wało mu bar­dziej doj­rzały wygląd.

Wciąż był naj­przy­stoj­niej­szym męż­czy­zną, jakiego w życiu pozna­łam. Prze­je­chał dło­nią po karku i uśmiech­nął się, jakby wypie­ra­jąc z głowy smutną myśl. Lek­kim gestem wska­zał na mnie.

– Wyglą­dasz świet­nie! Uro­słaś. Boże, jak dawno się nie widzie­li­śmy?

Nie wystar­cza­jąco.

– Cztery lata. Mia­łam wtedy osiem­na­ście lat. Wła­śnie roz­po­czy­na­łam stu­dia, a ty wyjeż­dża­łeś do Ame­ryki.

– Tak, to prawda. Cho­lera, już cztery lata.

– Tak, cztery.

– Wyglą­dasz bar­dzo ład­nie. Masz… masz znacz­nie dłuż­sze włosy. Pasują do cie­bie.

– Dzię­kuję, ty się nie zmie­ni­łeś.

Wstrzy­mał oddech, ska­nu­jąc moją twarz, jakby przy­glą­dał się jej kon­tu­rom. Uniósł brew, a jego usta znów wygięły się w uśmie­chu.

– Powiedz mi, czy to był przy­pa­dek, czy zazwy­czaj przy­cho­dzisz w to miej­sce?

– Zazwy­czaj przy­cho­dzę tutaj, gdy jestem w mie­ście. Księ­gar­nia mojej babci jest bar­dzo bli­sko.

– Tak, to prawda, obok tego sklepu z uży­wa­nymi komik­sami i winy­lami. Minęło sto lat, odkąd tam byłem i uwiel­biam tę oko­licę!

Obej­rza­łam się przez ramię. Gdzie do dia­bła jest kel­ner z moimi kawami? Musia­łam się stam­tąd wydo­stać. Uczu­cie dusze­nia się nie prze­sta­wało we mnie wzra­stać. Prze­łknę­łam ślinę, zde­ner­wo­wana, bicie mojego serca odbi­jało się echem w mojej gło­wie.

– Hoyt powie­dział mi, że skoń­czy­łaś stu­dia i pra­cu­jesz w wydaw­nic­twie.

– To jesz­cze nie jest praca. Nor­malna praca z pen­sją, ubez­pie­cze­niem zdro­wot­nym i innymi rze­czami, chcia­łam powie­dzieć – wyja­śni­łam nie­cier­pli­wie. – W tej chwili to tylko staż.

– Brzmi świet­nie i jestem pewien, że w końcu cię zatrud­nią. Hoyt mówi, że jesteś bar­dzo dobra w tym, co robisz.

– Hoyt wydaje się mówić za dużo. – W moim gło­sie było sły­chać fru­stra­cję.

– Od czasu do czasu pytam go, jak się mie­wasz – powie­dział nie­pew­nie. – Powie­dział mi też, że myślisz o zro­bie­niu magi­sterki. Zga­duję więc, że wkrótce wró­cisz do Toronto.

– To naj­bar­dziej praw­do­po­dobne.

Odwró­ci­łam wzrok, nie mogąc utrzy­mać jego spoj­rze­nia. Ale moje oczy znów go szu­kały, przy­cią­gane tym ide­al­nym uśmie­chem, który tak czę­sto ryso­wa­łam w myślach. Pytał Hoyta, jak się czuję? Dla­czego miałby robić coś takiego? Ni­gdy go nie obcho­dzi­łam. Pozbył się mnie tak łatwo, jak rzuca się nie­do­pa­łek papie­rosa na zie­mię.

– Myślę, że to godne podziwu, że chcesz to zro­bić.

– Dzię­kuję.

– Ja w zeszłym roku w końcu ukoń­czy­łem MIT.

– Jesteś już archi­tek­tem. Tym, kim zawsze chcia­łeś.

– Tak, teraz nad­cho­dzi naj­trud­niej­sza część: praca. Jestem z powro­tem w Mont­re­alu i pra­cuję nad wła­snymi pomy­słami.

Wybu­chłam.

– Trey, dla­czego myślisz, że inte­re­suje mnie twoje życie? Nie rozu­miem nawet, dla­czego pod­sze­dłeś, by ze mną poroz­ma­wiać.

Spoj­rzał na mnie tak oszo­ło­miony, że przez kilka chwil żało­wa­łam tego, co powie­dzia­łam. Ode­tchnę­łam. Ode­tchnę­łam moc­niej, przy­po­mi­na­jąc sobie tam­ten listo­pa­dowy pora­nek i ostat­nie słowa, które padły z jego ust. Twarde, zimne i kłu­jące. Ból powró­cił i spo­wo­do­wał odrę­twie­nie mojego ciała.

Cztery lata póź­niej nie byłam w sta­nie sta­wić czoła temu, co wyda­rzyło się mię­dzy nami, a raczej temu, co wyda­rzyło się „po” pomię­dzy nami.

To było zbyt upo­ka­rza­jące.

Nie mogłam tam dłu­żej zostać.

– Prze­pra­szam, muszę już iść.

Prze­szłam obok niego i wyszłam na ulicę, nie zatrzy­mu­jąc się. Powie­dział coś jesz­cze, ale zigno­ro­wa­łam go i ode­szłam. Nogi zapro­wa­dziły mnie z powro­tem do księ­garni, pod­czas gdy moja głowa wciąż była w kawiarni, z Treyem. Ponowne spo­tka­nie z nim zde­ner­wo­wało mnie bar­dziej, niż się spo­dzie­wa­łam.

Milion razy wyobra­ża­łam sobie nasze spo­tka­nie, na różne spo­soby i w róż­nym cza­sie. We wszyst­kich wyglą­da­łam na doro­słą, inte­re­su­jącą i wspa­niałą, wio­dącą życie, któ­rego każdy by mi pozaz­dro­ścił. Odwra­ca­łam się, a on patrzył na mnie z żalem w oczach, roz­my­śla­jąc o tym, co mógłby mieć, gdyby nie był takim idiotą. Ale nawet wtedy nie mia­łam szczę­ścia. Trey wyglą­dał lepiej niż kie­dy­kol­wiek, a ja…

Ja…

Zoba­czy­łam swoje odbi­cie w witry­nie skle­po­wej i chcia­łam umrzeć. Zmierz­wione włosy, dys­kretny maki­jaż, który nało­ży­łam tego ranka, roz­myty przez łzy, nad któ­rymi nie mogłam zapa­no­wać za każ­dym razem, gdy myśla­łam o babci.

Trey, cho­lerny Trey.

Przez długi czas był moją pla­to­niczną miło­ścią. Na początku w dzie­cinny, nie­winny spo­sób, ponie­waż byłam zbyt mała, aby zro­zu­mieć, co to naprawdę zna­czy kochać i pra­gnąć dru­giej osoby. Potem, z bie­giem czasu, zda­łam sobie sprawę z praw­dzi­wego zna­cze­nia tych słów, tego, że całe twoje szczę­ście zależy od czy­je­goś uśmie­chu i że twój świat zatrzy­muje się na jed­nym spoj­rze­niu.

Zawsze czu­łam do niego coś bar­dzo inten­syw­nego. Przy­naj­mniej takie mam wra­że­nie.

Kiedy zoba­czy­łam go pierw­szy raz, mia­łam dwa­na­ście lat. On miał szes­na­ście i wła­śnie prze­pro­wa­dził się z ojcem do Mont­re­alu. Pierw­szego dnia szkoły śred­niej, on i Hoyt, gdy tylko się poznali, wdali się w bójkę na lek­cji wuefu. Obaj wylą­do­wali u pie­lę­gniarki i zostali uka­rani wspól­nym napi­sa­niem pracy na temat prze­mocy i jej kon­se­kwen­cji. Tego samego dnia Trey przy­szedł do naszego domu, by wypeł­nić swoją część kary.

Leża­łam na pod­ło­dze w swoim pokoju, odra­bia­jąc lek­cje przy uchy­lo­nych drzwiach, kiedy zoba­czy­łam go prze­cho­dzą­cego kory­ta­rzem. Pomimo pod­bi­tego oka i spuch­nię­tej wargi, uwa­ża­łam go za naj­przy­stoj­niej­szego chło­paka, jakiego kie­dy­kol­wiek widzia­łam. Wtedy spoj­rzał na mnie, a na jego twa­rzy poja­wił się nikły, prze­lotny uśmiech, który spra­wił, że poczu­łam łasko­ta­nie w żołądku. Byłam ocza­ro­wana.

Potem Hoyt i Trey, razem ze Scot­tem, który był już wtedy chło­pa­kiem mojej sio­stry Hay­ley, zostali naj­lep­szymi przy­ja­ciółmi. Cała czwórka stała się nie­roz­łączna. Spę­dzali całe wie­czory w domu, oglą­da­jąc filmy i roz­ma­wia­jąc o swo­ich spra­wach. Obser­wo­wa­łam ich, jakby byli naj­bar­dziej fascy­nu­jącą rze­czą na świe­cie i marzy­łam, by być taka jak oni. By pew­nego dnia nale­żeć do ich wszech­świata.

Przez następne dwa lata Trey był sta­łym źró­dłem cier­pie­nia i szczę­ścia w moim życiu. Cier­pia­łam, gdy widzia­łam, jak uma­wia się z innymi dziew­czy­nami i byłam szczę­śliwa, gdy mnie zauwa­żał, nawet jeśli widział we mnie tylko młod­szą sio­strę swo­jego naj­lep­szego przy­ja­ciela.

Latem, gdy skoń­czy­łam czter­na­ście lat, cała czwórka prze­nio­sła się do Van­co­uver, by stu­dio­wać na uni­wer­sy­te­cie.

Myśla­łam, że odle­głość pomoże mi pozbyć się uczu­cia, ale tak się nie stało. I na­dal byłam w nim pota­jem­nie zako­chana przez kolejne cztery lata, sły­sząc plotki, histo­rie o tym, jak prze­no­sił się z jed­nego łóżka do dru­giego i od jed­nej dziew­czyny do dru­giej; widząc go na wła­sne oczy, kiedy przy­jeż­dżał w odwie­dziny lub wra­cał na waka­cje. Uży­wał swo­ich wdzię­ków jako broni, nie dba­jąc o to, czyje serce zła­mie lub czyje życie znisz­czy. Nawet wtedy, gdy byłam świad­kiem tego, jaki był naprawdę, nie byłam w sta­nie go nie­na­wi­dzić. Nie­na­wi­dzić go naprawdę.

W głębi duszy chcia­łam być dziew­czyną, która zni­kała z nim każ­dej nocy, a nie tą, która stała i patrzyła, jak odcho­dzi.

Aż pew­nego dnia zmu­sił mnie do tego. Nie­na­wi­dzić go naprawdę.

– A kawa? – zapy­tała mnie Fran­ces.

– Co?

Byłam tak pogrą­żona w swo­ich myślach, że nie zda­wa­łam sobie sprawy, że dotar­łam do księ­garni.

– Myśla­łam, że chcesz kupić kawę.

– Tak! Cóż, było dużo ludzi i było gorąco. Poza tym zbliża się pora lun­chu. Stra­ci­ły­by­śmy ape­tyt, a ja mam ochotę zjeść jedną z pysz­nych kana­pek ze Schwartz’s. Ty nie?

– Jest dopiero jede­na­sta – zauwa­żyła podejrz­li­wie.

Zosta­wi­łam torbę na wie­szaku przy oknie i uśmiech­nę­łam się do niej.

– Możemy przy­spie­szyć porę jedze­nia. Zróbmy coś sza­lo­nego! – wykrzyk­nę­łam z wiel­kim uśmie­chem.

Roze­śmiała się, a ton jej śmie­chu spra­wił, że poczu­łam się lepiej. Drzwi otwo­rzyły się za mną, czemu towa­rzy­szył zwy­cza­jowy dźwięk dzwo­necz­ków. Odwró­ci­łam się i zoba­czy­łam Treya, trzy­ma­ją­cego papie­rową torbę. Dotarł do mnie zapach kawy.

– Zosta­wi­łaś to.

Byłam tak zasko­czona, że poszedł za mną, że nie byłam w sta­nie otwo­rzyć ust. Zapa­dła cisza. Trey patrzył na mnie, a ja na niego. Samą swoją obec­no­ścią zaj­mo­wał cały pokój. Zawsze miał tę cechę, zdol­ność do wyróż­nia­nia się wszę­dzie, nawet gdy był oto­czony tłu­mem.

Fran­ces odchrząk­nęła i wyło­niła się zza lady ze zmarsz­czo­nymi brwiami. Rzu­ciła mi pyta­jące spoj­rze­nie i z uśmie­chem pode­szła do Treya. „Zdraj­czyni”. Ale nie mogłam mieć jej tego za złe, bo ni­gdy nie opo­wie­dzia­łam jej tej histo­rii. Ani jej, ani nikomu innemu.

– Cześć, ja to wezmę. Dzię­kuję.

– Nie ma za co – odpo­wie­dział.

– Znamy się, prawda? Przy­po­mi­nam sobie twoją twarz.

– Tak. Przy­cho­dzi­łem tu z Hoy­tem. Ale to było dawno temu. Byli­śmy dziećmi.

– Tak! Teraz cię pamię­tam. Masz na imię Trey, byłeś naj­lep­szym przy­ja­cie­lem Hoyta.

– Myślę, że na­dal tak jest – odpo­wie­dział z zakło­po­ta­niem.

Fran­ces ski­nęła głową z uśmie­chem i spoj­rzała na mnie z boku.

– Sophia cię lubiła. Zawsze mi mówiła: „Widzisz tego chłopca? Pew­nego dnia będzie dumny z tego, kim jest i pozbę­dzie się tej zmarszczki z twa­rzy. Jest taki przy­stojny”.

– Naprawdę? Dla­czego tak mówiła?

– Chłop­cze, patrzy­łeś kie­dyś w lustro?

Trey przy­gryzł wargę, by powstrzy­mać się od bez­czel­nego uśmie­chu, a ten gest mnie roz­broił. Opu­ści­łam gardę i wzię­łam się w garść.

– Mam na myśli bycie dum­nym. Kto wie? Sophia zda­wała się doce­niać w ludziach rze­czy, któ­rych reszta z nas nie potra­fiła dostrzec. Czy jesteś dumny z tego, kim jesteś?

Fran­ces zawsze była taka bez­po­śred­nia, mówiła wprost, co myśli. Trey zamru­gał i wzru­szył ramio­nami. Jego wyraz twa­rzy zmie­nił się sub­tel­nie, gdy się nad tym zasta­na­wiał.

– Tak.

Uwie­rzy­łam mu.

– A wcze­śniej nie?

– Nie.

Znowu mu uwie­rzy­łam i nie mogłam się powstrzy­mać od patrze­nia na niego w inny spo­sób, ponie­waż przez chwilę mia­łam wra­że­nie, że chłopca, któ­rego zna­łam, tam nie było, a był tam ktoś do niego podobny.

– No i pro­szę. Widziała coś w tobie. Dla­czego? Nie wiem, może to był kolejny dar spo­śród wielu, które posia­dała – szep­nęła pod­eks­cy­to­wana Fran­ces. Ona też we mnie coś widziała i nie pomy­liła się.

Trey musiał zda­wać sobie sprawę, że rela­cja mię­dzy nią a moją bab­cią była bar­dzo wyjąt­kowa, ponie­waż pod­szedł i deli­kat­nie ści­snął jej ramię.

– Bar­dzo mi przy­kro. Zawsze była dla mnie bar­dzo dobra.

Fran­ces otarła samotną łzę z policzka i ski­nęła głową. Potem odwró­ciła się i zosta­wiła nas samych, zabie­ra­jąc ze sobą kawę.

On mil­czał, ja też. Patrzył na mnie bez słowa. Jego twarz była bia­łym płót­nem pozba­wio­nym emo­cji, przy­naj­mniej na pierw­szy rzut oka, ale zmie­niło się to, gdy rzu­cił mi twarde spoj­rze­nie.

– Co to było to wcze­śniej? Jaki masz ze mną pro­blem?

Czy poszedł za mną aż tutaj, żeby mnie o to zapy­tać? Unio­słam wyzy­wa­jąco pod­bró­dek, ale zaczę­łam czuć się dziw­nie i nie­pew­nie, jak­bym zma­lała przed nim. Jego oczy świ­dro­wały mnie, ostroż­nie cze­ka­jąc, aż coś powiem.

– Jaki mam z tobą pro­blem? Znasz odpo­wiedź.

Trey uniósł brew. Jego spoj­rze­nie nie wska­zy­wało na to, by miał dojść do jakie­goś wnio­sku.

– Znam ją? I co przy­pusz­czal­nie wiem?

Zamknę­łam oczy, a także usta. Jego pyta­nia były jesz­cze więk­szą kpiną niż jego obec­ność. Wie­dział tak samo dobrze jak ja, w czym tkwi pro­blem, a to, że stał przede mną, uda­jąc nie­wi­niątko, co wcale do niego nie paso­wało, zra­niło mnie i odkryło uczu­cia, które głę­boko skry­wa­łam.

Prze­łknę­łam fru­stra­cję i pode­szłam do drzwi. Otwo­rzy­łam je i przy­trzy­ma­łam, spo­koj­nie sto­jąc nie­mal na pal­cach, by wyglą­dać na wyż­szą, bar­dziej dostojną, bar­dziej… wszystko. Był to absur­dalny i żało­sny wysi­łek sam w sobie, ponie­waż Trey był dużo wyż­szy i szer­szy ode mnie, i wyglą­dał jak męż­czy­zna, pod­czas gdy ja wciąż przy­po­mi­na­łam dziew­czynkę. Boże, wciąż pro­sili mnie o dowód oso­bi­sty, kiedy wcho­dzi­łam do baru!

Zaci­snął szczękę, widząc moje zapro­sze­nie, by odejść drogą, którą przy­szedł. Spoj­rzał na mnie zwę­żo­nymi oczami, lodo­wa­tymi i wście­kłymi. Przez mili­se­kundę jego usta wykrzy­wiły się w uśmie­chu, w któ­rym odna­la­złam Treya, jakiego zna­łam – dum­nego, sar­ka­stycz­nego i ego­cen­trycz­nego. Takiego, do któ­rego ni­gdy bym się nie zbli­żyła, ale w któ­rym zako­cha­łam się na długo przed tym, zanim dowie­dzia­łam się, jaki jest naprawdę.

Prze­le­ciał obok mnie jak wichura i znik­nął.

Sta­łam tam przez kilka sekund, wpa­tru­jąc się w pod­łogę, czu­jąc, jak coś we mnie znowu pęka. Pchnę­łam drzwi i opar­łam się o nie, zakry­wa­jąc twarz dłońmi. Myśla­łam, że mam to już za sobą. Myśla­łam, że kiedy nadej­dzie czas, będę mogła sta­wić czoło nie­spo­dzie­wa­nemu spo­tka­niu.

Ależ to złudne!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: