-
nowość
-
promocja
Tybet. Historia - ebook
Tybet. Historia - ebook
Położony na północ od Himalajów Tybet słynie z wyjątkowej kultury i kontrowersyjnej asymilacji ze współczesnymi Chinami. Jednak region ten w XXI wieku można właściwie zrozumieć tylko w kontekście jego niezwykłej historii.
Sam van Schaik ożywia dzieje Tybetu, opowiadając historie zaangażowanych w nią ludzi, począwszy od czasów świetności tybetańskiego imperium w VII wieku po dzień dzisiejszy. Bada powstanie buddyzmu tybetańskiego, tryumf i upadek dalajlamów, uwikłanie w „wielką grę” na początku XX wieku, poddanie się chińskim rządom komunistycznym w latach pięćdziesiątych XX wieku oraz niespokojne czasy ostatnich dziesięcioleci.
Książka Tybet. Historia rzuca światło na złożone relacje kraju z Chinami i wyjaśnia często niezrozumiałe aspekty tybetańskiej kultury. Van Schaik przedziera się przez warstwy historii i mitów, tworząc fascynującą narrację, która oferuje czytelnikom lepsze zrozumienie tego ważnego i zarazem kontrowersyjnego zakątka świata.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Literatura faktu |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-842-5773-9 |
| Rozmiar pliku: | 15 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Transkrypcja wyrazów tybetańskich stanowi problem przede wszystkim z dwóch powodów. Pierwszym jest wielość dialektów (wyróżniamy trzy główne: lhaski, amdoski i khamski). Jako dialekt podstawowy przyjmujemy w literaturze najczęściej dialekt centralny, stołeczny, a więc lhaski. (W niektórych środowiskach, np. międzynarodowych grupach buddyjskich, gdzie dominują nauczyciele z innych niż centralna tradycyjnych prowincji Tybetu, za główny może być przyjmowany inny dialekt). Drugim problemem jest istnienie już co najmniej kilku zapisów stosowanych po polsku dla oddania przybliżonej wymowy tybetańskiej. Należy zaznaczyć tu również różnicę między transliteracją (oddaniem za pomocą liter alfabetu łacińskiego zapisu wyrazów tybetańskich) a transkrypcją (zapisem przybliżonej wymowy). Powszechnie stosowaną na świecie, szczególnie w środowiskach akademickich, transliteracją jest system wprowadzony przez Turrella Wyliego, potocznie określany jako Wylie. Nie jest to system jedyny, ale jest najchętniej używany. Nie jest to jednak zapis wymowy.
Co się tyczy transkrypcji, czyli zapisu wymowy wyrazów tybetańskich, w polskiej literaturze można również spotkać kilka wersji. W systemie przyjętym jako naukowy zastosowano zapis wymowy twardej, tzn. wprowadzono głoski „sz”, „cz”, „dż”. Faktycznie jednak w dialekcie centralnym Tybetańczycy wymawiają głoski miękko, a więc bardziej jak polskie „ś”, „ć”, „dź”. Taki też zapis został zastosowany w niniejszej książce, jako najbardziej zbliżony do faktycznego brzmienia tybetańskich spółgłosek.
Aby uniknąć możliwych dwuznaczności i by czytelnik nie miał wątpliwości, jak dany wyraz przeczytać, zmiękczenia za pomocą samogłoski „i” nie zostały zastosowane. A więc jeżeli napotkamy na wyraz z kombinacją „si”, np. „desi”, będziemy wiedzieć, że jest tu głoska „s” i samogłoska „i”, a nie zmiękczenie. Przykład zmiękczenia znajdziemy w imieniu „Jeśe”. W innych polskich tekstach to samo imię możemy znaleźć zapisane jako „Jesze”, „Jeszie” lub „Jesie”.
Z głoską „ć” takiego problemu nie ma, gdyż kombinacji „c” + „i” unikaliśmy w tekście całkowicie. Przykładem wyrazu z głoską miękką będzie „Kjiću” (nazwa rzeki), którą możemy w innych publikacjach spotkać też jako „Kjiczu”. Twarda głoska „c” została w tej książce oddana, podobnie jak w języku angielskim, za pomocą zbitki spółgłosek „ts”, np. w imieniu „Gjatso” (w innych polskich źródłach jako „Gjaco”). Również i tu chodziło o uniknięcie dwuznaczności i zaoszczędzenie czytelnikowi zastanawiania się, czy chodzi o zmiękczenie, czy też nie. Jeżeli mielibyśmy konsekwentnie stosować zapis przez „c”, pojawiłyby się problemy w takich choćby wyrazach jak „tsipa” (astrolog, rachmistrz, księgowy) czy „tsipon” (minister finansów). W niniejszej książce ich co prawda nie ma, ale na przyszłość dobrze jest o tym pamiętać.
W dialektach ościennych (np. amdoskim) pojawia się dźwięczna głoska „ź”, jednak w lhaskim różnica między „ś” a „ź” jest dla nietybetańskiego ucha praktycznie nieuchwytna, w związku z tym zawsze stosujemy zapis przez „ś”. Mamy natomiast dźwięczne „dź”, np. Dźokhang (w innych zapisach „Dżokhang”, „Dziokhang”).
Jako wyjątki od opisanych wyżej zasad pojawia się w tekście kilka wyrazów, które od wielu lat funkcjonują już w polskiej literaturze, przede wszystkim buddyjskiej, w związku z czym można powiedzieć, że praktycznie zostały spolszczone i przyjęto ich twardą wymowę. Aby osobom do nich już przyzwyczajonym nie komplikować życia, zostały tu zapisane w powszechnie przyjętej postaci. Należą do nich tytuły i imiona: rinpocze (faktyczna wymowa „rinpoće”), rinczen („rinćen”), gesze („geśe”), dordże („dordźe”), panczen („panćen”), Szigatse („śigatse”), dzogczen („dzogćen”), Czenrezig („ćenrezig”).
W wygłosie tybetańskich sylab nie mogą pojawić się spółgłoski identyfikowane przez zasady naszej fonologii jako bezdźwięczne („k”, „p”), dlatego w zapisie jest w tym miejscu zawsze spółgłoska dźwięczna („g”, „b”). Jednak w wymowie ulega ona osłabieniu i słyszalna jest jako bezdźwięczna (np. w imieniu Dondub – faktycznie wymawianym jako „Dondup”). Jest to więc zasada podobna jak w języku polskim. Problem polega na tym, że po polsku mamy odmianę wyrazów (w angielskim nie ma odmiany, nie ma więc tego kłopotu). Chociaż zwykle w wyrazie „chleb” końcowe „b” wymawiamy jako „p”, to w odmianie („chleba”) mamy dźwięczne „b”. Analogicznie w zapisie wyrazów tybetańskich w takich sytuacjach również zastosowaliśmy zapis dźwięczny, np. Czenrezig, Dondub.
Staraliśmy się też unikać duplikowania wyrazów w oryginale i w tłumaczeniu w nazwach geograficznych. Przede wszystkim dotyczy to rzek, gór i przełęczy. Rzeka Kji to po tybetańsku Kjiću („ću” to „rzeka”), przełęcz Khardung to Khardungla („la” oznacza „przełęcz”), a góra Ćomo Lha to Ćomo Lhari („ri” oznacza „górę”).PODZIĘKOWANIA
Moja książka mogła powstać dzięki temu, że Tybetańczycy zawsze zachowywali żywą tradycję historycznego piśmiennictwa, czy to w postaci anonimowych kronik, jak Old Tibetan Annals lub Testament of Ba , czy w formie opowieści religijnych autorstwa wielkich uczonych, takich jak Go Lotsała Śonupal czy Pało Tsuglag Trengła. Wiele zawdzięczam też współczesnym badaczom z całego świata, którzy zajmowali się historią Tybetu. Mój dług wobec nich wyrażają przypisy i bibliografia. Nie oddają one jednak tego, jak wielką rolę w powstaniu mojej książki odegrał nieżyjący już E. Gene Smith. Zawsze będę doceniać jego osobiste wsparcie oraz niezwykłe osiągnięcia w upowszechnianiu literatury tybetańskiej na Zachodzie. Założony przez niego Tibetan Buddhist Resource Center jest obecnie wspaniałą internetową biblioteką tybetańskich dzieł.
Chciałbym także podziękować moim rodzicom, Paulowi i Barbarze van Schaik, którzy przez całe życie pracowali w międzynarodowych organizacjach pomocowych. To za ich sprawą mogłem w latach kształtowania się mojej osobowości poznać kulturę tybetańską niejako z pierwszej ręki – w społeczności uchodźców w Katmandu oraz w niedostępnych górach i klasztorach Bhutanu. Swoją wdzięczność kieruję też do dwóch mnichów ze szkoły ningma, Tsultrima i Dały. W Anglii zająłem się badaniem Tybetu i jego historii pod wpływem mojego nauczyciela lamy Dźampy Thaje. Całą moją wiedzę na temat buddyzmu tybetańskiego i dharmy zawdzięczam jemu oraz Karmie Thinleyowi Rinpocze i Jego Świątobliwości Sakja Trizinowi.
Do publikacji tej książki przyczyniło się wiele osób, które pomagały mi w różny sposób i udzielały cennych rad. Jedną z nich jest Malcolm Gerratt z Yale University Press. Praca z nim i całym zespołem londyńskiego biura Yale University Press była dla mnie wielką przyjemnością. A koledzy zajmujący się badaniami z dziedziny tybetologii hojnie poświęcali mi swój czas. Wymienienie ich wszystkich z nazwiska zajęłoby zbyt wiele miejsca, ale muszę tu podziękować Danowi Martinowi, wybitnemu uczonemu, który chętnie dzieli się z innymi wynikami swojej pracy. Moja wdzięczność należy się też Robertowi Barnettowi, Jacobowi Daltonowi i Tsuguhito Takeuchi, których uwagi i komentarze sprawiły, że książka jest lepsza.
Jestem ogromnie wdzięczny Susan Whitfield, dyrektorce International Dunhuang Project – bez jej wsparcia nie zacząłbym tej pracy ani jej nie skończył. Amy Heller dziękuję za wyszukanie ilustracji, a Johnowi Falconerowi za wskazówki dotyczące poruszania się wśród zbiorów fotograficznych British Library. Adresatami moich podziękowań są też koledzy z British Library: Imre Galambos, zajmujący towarzysz podróży, którego fascynacja chińską historią i manuskryptami jest zaraźliwa; Burkhard Quessel, którego bibliograficzna wiedza o Tybecie nieustannie mnie zadziwia, oraz Frances Wood, szczodrze obdarowująca mnie swoim czasem i dobrymi radami. I na koniec dziękuję mojej żonie Anandzie za jej wsparcie, wyrozumiałość i wspaniały przykład intelektualnej dyscypliny, który wpłynął na kształt mojej pracy.PRZEDMOWA
Położenie Tybetu wcale nie jest rzeczą oczywistą. Nawet w księgarni. Niepewni lub nazbyt nerwowi księgarze nie bardzo wiedzą, co zrobić z książką o Tybecie. Niektórzy wciskają ją na półkę z tabliczką „Chiny”. Inni, zdając sobie sprawę, że poza granicami Chin taka strategia nie jest popierana, znajdują jakiś kącik w dziale „Azja. Ogólne”. Jeszcze inni nie zawracają sobie głowy geografią i umieszczają te kłopotliwe pozycje na półce „Buddyzm”, dzięki czemu Tybet może się unosić w przestrzeni wolnej od skomplikowanych pytań dotyczących geografii i polityki. W Londynie jest pewna uniwersytecka biblioteka, gdzie regularnie niszczona jest tabliczka na półce z książkami o Tybecie: najpierw ktoś zeskrobuje „Chiny” i wpisuje „Tybet”, a potem ktoś inny zeskrobuje „Tybet” i wpisuje „Chiny”. Los tych książek odzwierciedla zamieszanie związane ze statusem samego Tybetu.
Spójrzmy choćby na mapę. Gdzie leży Tybet? Część współczesnych autorów czyni rozróżnienie pomiędzy „Tybetem politycznym”, czyli obszarem objętym granicami Tybetańskiego Regionu Autonomicznego, a „Tybetem etnograficznym”, czyli dużo większym terytorium z językiem i kulturą, które wciąż można uznać za tybetańskie. To szersze pojęcie obejmuje też cztery chińskie prowincje – Qinghai, Syczuan, Gansu i Yunnan – oraz himalajskie królestwa Bhutanu, Nepalu, Sikkimu i Ladakhu. Tybetańczycy mają swoją wersję klasyfikacji, pochodzącą sprzed wielu wieków. Za „Tybet” (Bod wymawiane jak bö) uznają centralny region kraju, w przybliżeniu odpowiadający Regionowi Autonomicznemu, natomiast cały teren tybetańskiej kultury nazywają „Wielkim Tybetem” (Bö ćenpo).
Jakby tego geograficznego zamieszania było za mało, również ideologie polityczne zniekształcają każdą próbę definiowania Tybetu. Zderzenie różnych orientacji było szczególnie widoczne w marcu 2009 roku, przy okazji niełatwej dla Tybetu rocznicy. Pół wieku wcześniej, po protestach przeciwko obecności Chińczyków w Lhasie, które zakończyły się brutalnymi represjami, i po ucieczce Dalajlamy do Indii, rozpoczęło się niszczenie tradycyjnego Tybetu. Gdy Dalajlama i tybetański rząd na uchodźstwie przygotowali z okazji rocznicy przemówienia nawołujące do zakończenia krwawego panowania Komunistycznej Partii w Tybecie, rząd chiński ogłosił, że ta rocznica będzie obchodzona jako „dzień samowyzwolenia”.
Stało się jasne, że debata na temat tożsamości Tybetu zamieniła się w wojnę dwóch zupełnie odmiennych wizji. W takiej wojnie ważną rolę odgrywa historia. Argumenty wspierające status Tybetu jako regionu Chin sięgają XVIII wieku i początków mandżurskiej dynastii Qing, a nawet wcześniej, czasów wielkiego imperium Mongołów z XIII wieku i imperium tybetańskiego z wieku VII. Tym argumentom przeciwstawiają się Tybetańczycy, twierdząc, że ich imperium było kiedyś równe chińskiemu, a późniejsze relacje z Mongołami i Mandżurami (którzy w żadnym razie nie byli Chińczykami) przypominały te między kapłanami i ich protektorami.
Pojawiają się też wywody o tym, jak ludziom żyło się w Tybecie, dopóki komuniści nie wprowadzili swoich reform w latach sześćdziesiątych XX wieku. Czy był to, jak uważają niektórzy, duchowy raj, czysty i niewinny świat, w którym każdy był zadowolony ze swojego losu, wszyscy kierowali się współczuciem i dążyli do najwyższego celu, jakim jest dla buddystów uwolnienie każdej istoty od cierpienia? A może był to kraj średniowiecznego ucisku, w którym chłopi byli na całe życie przywiązani do ziemi swojego pana i pozwalali się zniewalać, bo nie mieli wiedzy o systemie uprzywilejowującym mnichów i arystokrację? Chińczycy nazywali tradycyjny Tybet „piekłem na ziemi”. Dalajlama użył tych samych słów dla opisania życia we współczesnym Tybecie. Rok 1959 stał się więc datą graniczną oddzielającą dobro od zła, tworząc obraz podobny do symbolu jin i jang, z tą różnicą, że biel i czerń nieustannie zmienia swoje położenie w zależności od tego, kto o Tybecie mówi.
Oczywiście Tybet to coś więcej niż takie polemiki, a jego historia obejmuje nie tylko relacje z Chinami. Do jego opisania nie wystarczą stereotypowe twierdzenia. Przez ponad tysiąc lat większość Tybetańczyków była buddystami, w Tybecie pojawili się jedni z najbardziej inspirujących świętych na świecie. Co jednak nie znaczy, że ten kraj nie był miejscem groźnym i pełnym okrucieństwa; nikt nie podróżował bez broni. We wschodnim Tybecie przemoc przechodziła z pokolenia na pokolenie, podtrzymywana przez krwawe porachunki rodowe i żądzę zemsty. Społeczeństwo było wszędzie rozwarstwione, z arystokratyczną mniejszością z jednej strony i rzeszą chłopów i nomadów z drugiej.
Można jedynie powiedzieć, że życie w Tybecie kształtowały te same czynniki, które były obecne w innych społeczeństwach przednowożytnych. Bo dlaczego miałoby tak nie być? Romantyczna wizja Tybetu sprawia, że nie widzimy w Tybetańczykach zwykłych ludzi. Wyznawanie buddyzmu nie pozbawiło ich przyjemności picia alkoholu, muzyki czy tańca. Ani nie ukoiło zmartwień i lęków związanych z codziennym życiem: narodzinami, małżeństwami, zdobywaniem środków na utrzymanie. Zamiast zawierzać wszystko bezosobowej sile karmy, Tybetańczycy zwracali się po pomoc do specjalistów od tajemnych rytuałów, którzy potrafili ułagodzić bogów, demony i duchy zamieszkujące niebo, ziemię i rzeki.
Mawia się też, że Tybet jest wyjątkowy, bo przez całe wieki był odizolowany, odcięty od świata przez wysokie góry. Ale równie uprawnione jest twierdzenie, że do Tybetu przenikało wiele wpływów. Na początku istnienia tybetańskiego imperium widoczne były oddziaływania dalekich kultur pochodzących z Persji, Nepalu czy Korei. Lhasa zawsze chętnie gościła kupców i pielgrzymów z odległych krain, a przez wiele stuleci miała też swoją społeczność muzułmańską. Nie da się pojąć historii Tybetu, jeśli się nie zobaczy i nie zrozumie jego bliskich więzi z innymi narodami i potęgami. Te stosunki, a nie mityczna izolacja, uczyniły Tybet tym, czym jest dzisiaj.
Samo używanie słowa „Tybet” jest pewnym uproszczeniem i zniekształceniem; a rozróżnienie pomiędzy Tybetem „politycznym” a „etnograficznym” jest uproszczeniem nadmiernym. Mieszkańcy wschodnich regionów, czyli Khamu i Amdo, zawsze uważali się za Khampów i Amdopów, a nie Tybetańczyków, i często utrzymywali bliższe relacje z chińskimi sąsiadami niż z Tybetem Środkowym. Do XX wieku te lokalne więzy były dużo silniejsze niż wszystkie pojęcia Wielkiego Tybetu i wciąż stanowią zagrożenie dla współczesnych prób utworzenia szerokiej tybetańskiej tożsamości. Podobnie wyznawanie buddyzmu nie wykluczało wierności wobec konkretnej szkoły czy klasztoru, nie zapobiegało też walkom, czasem bardzo brutalnym, pomiędzy klasztorami.
Największym jednak błędem jest twierdzenie, że Tybet się nie zmieniał. Definiujące go napięcia, różnice i kontakty ze światem zewnętrznym złożyły się na całe stulecia dynamicznych ruchów, które nieustannie przekształcały polityczny i religijny krajobraz Tybetu. Owe zmiany czasem przebiegały stopniowo i niemal niezauważalnie, czasem objawiały się jako kataklizm. Tybet późno dołączył do nowoczesności, jednak występujące w nim gwałtowne polityczne zawirowania, wrzenia religijne, rozwój sztuki i literatury przypominają to, co działo się w wielu innych krajach przed rewolucją przemysłową.
Jak można więc napisać historię Tybetu, skoro tak trudno określić, gdzie „Tybet” zaczyna się i kończy, skoro istnieje on w tak wielu miejscach jednocześnie? Autor takiej historii może mieć jedynie nadzieję, że uda mu się uchwycić coś z tego różnorodnego, ciągle zmieniającego się świata i pokazać złożoną naturę jego mieszkańców. W buddyzmie istnieje pojęcie tendrel, które tłumaczy się jako „współzależne powstawanie”. Oznacza ono, że każde zdarzenie jest częścią kruchej sieci przyczyn i warunków, bez których nie mogłoby zaistnieć. Budda powiedział, że tylko osoba wszechwiedząca zna całość złożonych przyczyn stojących za pojedynczym zjawiskiem. To trafna wskazówka dla kogoś, kto zamierza spisać historię dowolnego kraju czy miejsca. Jesteśmy w stanie dostrzec jakąś przyczynę tam, jakiś warunek gdzie indziej, ale pełny obraz roztoczy się jedynie przed tym, kto dysponuje wszechwiedzą.
Ta historia, ta książka jest relacją i jak każda relacja przedstawia ograniczony sposób widzenia ludzi i zdarzeń. Z konieczności jest częściowa i niekompletna. Ale ujęcie jej w fabularną strukturę być może nie jest złym wyjściem, bo pozwala umieścić Tybet w ciągu czasowym, który jest siłą napędową każdej opowieści. Tybetańczycy mają swoją własną, wspaniałą tradycję dziejopisarską, a zbiór dzieł naukowych na ten temat ciągle rośnie. Nie da się już – o ile kiedykolwiek było to możliwe – pokazać całości, ale możemy wybrać jakąś ścieżkę.
Moja opowieść zaczyna się w VII wieku wraz z pierwszym pojawieniem się Tybetu na światowej scenie, a kończy refleksją, czym jest w XXI wieku tybetańska tożsamość. Podąża śladem ludzi, którzy wywarli największy wpływ na kształt Tybetu albo przynajmniej odcisnęli najsilniejsze piętno na tybetańskich historykach i dziejopisarzach. I choć czasem trudno jest powiedzieć, czy jakieś zdarzenie naprawdę wyglądało tak, jak zostało opisane i przekazane dalej, to jednak nie ma powodu, żeby je odrzucić albo ograniczyć tylko do przypisu. Te wszystkie opowieści, warstwa po warstwie, złożyły się na kulturową tożsamość dzisiejszych Tybetańczyków, na poczucie tego, co znaczy być Tybetańczykiem. Zaczynamy więc od punktu, w którym kraj nazywany Tybetem, z jego własną kulturą i historią, pojawił się po raz pierwszy: od dni chwały tybetańskiego imperium.
Współczesne Chiny i ich sąsiedzi
Imperium tybetańskie VIII – IX w.
Tybet
Tybet Środkowy i Tsang
Lhasa1.
NARODZINY TYBETU VII–VIII WIEK NASZEJ ERY
UCIECZKA CESARZA
Zimą 763 roku w potężnym chińskim cesarstwie Tang wydarzyła się rzecz niewyobrażalna. Ulicami Chang’anu, stolicy imperium, maszerowała zwycięska wroga armia Tybetańczyków, o których istnieniu jeszcze sto lat wcześniej większość Chińczyków nie słyszała. Chang’an był nie tylko siedzibą cesarskiego dworu, ale też ośrodkiem kultury słynnej w całej Azji. Ulice wypełniał ruchliwy tłum kupców, grajków, mnichów i urzędników zajętych swoimi sprawami. Chińscy cesarze spoglądali z wyższością na kraje leżące poza granicami ich państwa, uznając je za barbarzyńskie, co z perspektywy Chang’anu wydawało się oczywiste.
Jednak tybetański podbój nie był prymitywnym najazdem barbarzyńców. Napastnicy najpierw wywabili ze stolicy wojska generała Ziyi i podjęli z nimi walkę w zachodnich prowincjach. Dopiero po jakimś czasie, gdy było już za późno, Chińczycy zorientowali się, że do Chang’anu zbliżają się ze wschodu oddziały tybetańskich sojuszników. Cesarz uciekł wraz z dworem z pozbawionego obrony miasta. Tybetańczycy otrzymali w ten sposób wspaniałą okazję wkroczenia do stolicy przed powrotem chińskiej armii, bowiem część dworu zbuntowała się przeciwko swojemu władcy i przeszła na ich stronę. Rebelianci otworzyli miejskie bramy, a wojsko tybetańskie zajęło miasto, nie napotkawszy żadnego oporu.
Dowodzący tybetańską armią generał nie zamierzał przejmować władzy nad Chang’anem. Zamiast tego nagrodził buntowników, umieszczając na cesarskim tronie ich przywódcę, który w ciągu kilku dni mianował nowy rząd i ogłosił powstanie nowej dynastii. Jednocześnie chińska armia, zdemoralizowana tchórzostwem poprzedniego władcy, po prostu się rozsypała. Zdetronizowany cesarz znalazł się w strasznej sytuacji. Jak pisali historycy, musiał „zmagać się w pocie czoła” z przeciwnościami, a jego wojsko zamieniło się w uzbrojone bandy, które grabiły i plądrowały wioski.
Jak się okazało, Tybetańczycy nie mieli ochoty na porządkowanie tego chaosu: innymi słowy, wcale nie chcieli rządzić Chinami. Osadziwszy na tronie marionetkowego władcę, opuścili miasto. Niektórzy mówią, że dotarły do nich pogłoski o nadciągającej z południa wielkiej chińskiej armii. Rzeczywiście, do stolicy zbliżał się generał Ziyi, tyle że miał pod sobą zaledwie tysiąc żołnierzy stanowiących przypadkową zbieraninę. W Chang’anie zastał resztki tybetańskich oddziałów oraz przestraszonego figuranta na tronie. Chcąc zrobić na mieszkańcach większe wrażenie, wkroczył do stolicy przy dźwiękach bębna, oznajmiając w ten sposób, że przywraca dawny porządek. Niedługo potem do stolicy powrócił cesarz z dynastii Tang. Jego państwo zostało mocno okrojone, bo choć Tybetańczycy nie próbowali przejąć imperialnych rządów, to ustanowili granicę kilkaset kilometrów na zachód od stolicy i zmusili chińskiego cesarza do zawarcia układów pokojowych, które skutecznie odcięły Chiny od Zachodu.
Jak to się stało, że Tybetańczycy okazali się dla Chin aż takim zagrożeniem? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musimy cofnąć się o całe stulecie, do czasów, kiedy król, który nazwał siebie „Synem Bogów”, okiełznał wojownicze tybetańskie klany i skierował ich siłę na zewnętrznych wrogów. Ta eksplodująca potęga zgniatała wszystko na swojej drodze. W jej centrum znajdował się Boski Syn, człowiek otoczony nieziemską aurą, Songtsen Gampo¹.
BOSKIE PRZEZNACZENIE KSIĘCIA SONGTSENA
Książę Songtsen urodził się, by wypełnić swoje przeznaczenie. Od pierwszych chwil życia uczestniczył w ceremoniach i rytuałach, wychowywano go do szczególnej roli, nie pozostawiając cienia wątpliwości, że różni się od wszystkich innych chłopców. Jego ojciec był wielkim władcą, nie zwykłym monarchą, ale tsenpo, ucieleśnieniem bóstwa na ziemi. Songtsen odziedziczył po nim ten tytuł, a wraz z nim blask reprezentowanej przez ojca boskości, blask, który docierał do najdalszych krańców Tybetu. Zapewne wcześniej nie wszyscy słyszeli o tsenpo, jednak ojciec Songtsena, zawierając sojusze z innymi klanami, sprawił, że to się zmieniło. Wykorzystywał swój na wpół boski status, ingerując w międzyklanowe walki, a jednocześnie stawiając się ponad nimi. Taka właśnie była natura tsenpo – był jednocześnie z tego i z innego świata.
Przez całe dzieciństwo Songtsen wysłuchiwał opowieści o dziejach swojego rodu. Mówiły one, że pierwszy tsenpo zszedł z niebios przez świętą górę i niczym deszcz użyźnił ziemię. Naczelnicy klanów oddawali mu pokłony, bo jego przeznaczeniem było sprawować nad nimi władzę. Pierwsi tsenpowie byli jak bogowie wśród ludzi. W czasie swojej służby na ziemi przez cały czas utrzymywali związek z niebem przy pomocy wychodzącej z czubka głowy „niebiańskiej pępowiny”. Gdy przychodził ich czas, wznosili się po niej do nieba, nie doświadczając upokorzenia śmierci. Jednak Songtsen zdawał sobie sprawę, że od czasów tych szlachetnych przodków jego ród podupadł. Zniknęła niebiańska pępowina, roztrwoniona przez tsenpo imieniem Drigum.
Drigum był awanturnikiem, który bezsensownie wadził się ze swoimi poddanymi i nieustannie wyzywał ich na pojedynki – choć nie było to sprawiedliwe, bo przecież walczył boskim mieczem wykutym w niebie. I w końcu trafiła kosa na kamień. Jeden z jego dworzan przyjął wyzwanie na pojedynek pod warunkiem, że tsenpo odłoży swoją magiczną broń. Sam natomiast przygotował podstęp. Przyprowadził sto wołów, przytroczył im worki z popiołem, a potem przymocował do rogów złote groty. Gdy pojedynek się zaczął, zwierzęta rozpętano i dworzanin zabił tsenpo w kłębach popiołu unoszącego się w powietrzu z rozdartych rogami worków. W ten sposób połączenie z niebem zostało utracone. Ciało Driguma umieszczono w miedzianej trumnie i wrzucono do rzeki².
Dlatego Songtsen wiedział, że tsenpowie umierali jak zwykli ludzie, a okazji do śmierci mieli wiele. Ojciec Songtsena z odwagą prowadził swoje wojska w sam środek bitwy. Otaczający go blask boskości oraz osobista odwaga zjednały mu wielu klanowych przywódców, dzięki czemu jego obszar władania, początkowo obejmujący jedynie dolinę Jarlungu na południu Tybetu, rozciągnął się na cały Tybet Środkowy. Dawniej zamieszkiwali te tereny koczownicy, którzy później zaczęli się osiedlać w żyznych dolinach na południu Tybetu. Budowali swoje siedziby na skalistych zboczach wznoszących się ponad zielonymi polami i wioskami w dolinach – były to wysokie zamki, które miały przetrwać każde oblężenie³.
Czy przywódcy klanów rzeczywiście wierzyli w boskie pochodzenie tsenpo? Zapewne tak, o ile było im to przydatne. Tsenpo służył za użyteczny symbol, który pozwalał im się jednoczyć. A sam, przynajmniej w teorii, wyrastał ponad drobne utarczki, więc mógł skłonić naczelników, by odłożyli na bok swoje spory w imię wyższego celu, nawet jeśli tym celem była większa władza. Przywódców klanów wiązała ze sobą i z tsenpo wyjątkowo uroczysta przysięga, składana pod kopułą nieba, przed wielkimi górami, w obecności ziemskich bóstw. Słowa przysięgi ryto w kamieniu i przypieczętowywano złożeniem ofiary. Jednak w praktyce naczelnicy wspierali tsenpo, gdy służyło to ich interesom, a spiskowali przeciwko niemu, gdy było to bardziej opłacalne. Dzieje tej tybetańskiej dynastii, jak wielu innych dynastii na świecie, obfitują w liczne intrygi. Niemal każdy tsenpo odchodził z tego świata wśród burzliwych kłótni o sukcesję. A ponieważ nowy tsenpo był zazwyczaj dzieckiem, ministrowie, a zwłaszcza premier, mogli się cieszyć sprawowaniem władzy w jego imieniu.
W ostatecznej sytuacji naczelnik klanu mógł się wycofać do swojego zamku. Z tamtych czasów zachowała się tylko jedna taka budowla. Jumbu Lhakang wznosi się majestatycznie na skalistym szczycie, jego bielone mury mają lekkie nachylenie. Na niższych kondygnacjach brakuje okien, ale z wysokiej wieży roztaczają się rozległe widoki na cztery strony świata. Widząc takie zamki, nie mamy wątpliwości, że życie pierwszych klanowych przywódców było pełne zagrożeń. Ojciec Songtsena odniósł swoje największe zwycięstwo, zdobywając jedną z takich warowni. Jego najważniejszym przeciwnikiem był pochodzący z wysokiego rodu Zingpo, równie charyzmatyczny jak tsenpo, bowiem umiał zawierać skuteczne sojusze z przywódcami innych klanów. Po wielu bitwach i zdradach Zingpo nie miał innego wyjścia niż schronić się w swoim bastionie. Mury warowni okazały się nie do zdobycia, więc tsenpo musiał odwrócić bieg rzeki, żeby zalać zamek, i dopiero w ten sposób zapewnił sobie zwycięstwo.
Książę Songtsen nie tylko był dziedzicem boskiego pochodzenia, ale też władcą ogromnego królestwa. Nie dostał go jednak na talerzu. Gdy miał trzynaście lat, jego ojciec został otruty. Terytoria przejęte wcześniej od innych klanów zbuntowały się; to dowodziło, jak bardzo królestwo Tybetu potrzebowało tsenpo, który mógłby zjednoczyć kraj. Songtsen o tym wiedział. Schwytał zdrajcę, który zabił jego ojca, kazał go zgładzić, stłumił powstanie, a następnie ruszył na czele swoich wojsk na zachód, żeby poskromić wrogą armię nękającą tybetańską granicę. Był jeszcze nastolatkiem, ale pokazał swoją siłę. Los tsenpów znalazł się w dobrych rękach⁴.
WŁADZA I KSIĘŻNICZKA
W centrum królestwa Songtsena leżało miasto Rasa, co znaczyło „otoczony murami gród”. Nazwa ta dobrze opisywała miejsce, które służyło także jako twierdza. Miasto przysiadło na brzegu rzeki Kji, a potężny górski masyw Njencien Tanglha oddzielał je na północy do wielkiego płaskowyżu Ćangtang, „Północnych Równin”. Dzięki władzy i potędze tsenpo Rasa rozwijała się i z czasem zyskała bardziej szlachetną nazwę Lhasa, „Boskie Miasto”. Zgodnie z koczowniczą tradycją tsenpo przemieszczał się z całym dworem po Tybecie Środkowym, rozbijając w różnych miejscach obozowiska, jednak Lhasa stopniowo stawała się sercem królestwa.
Tybetańską równinę otaczają najwyższe na świecie góry, które wypiętrzył napierający subkontynent indyjski. Na zachodzie stoi zdradliwe Karakorum, strzegąc przełęczy prowadzących do Afganistanu i Ladakhu; od północy łańcuch Kunlun powstrzymuje napór najbardziej nieprzyjaznych na świecie pustyń; na południu i na wschodzie ciągną się najwyższe ze wszystkich gór, Himalaje. Ale królestwo Songtsena otaczały nie tylko góry.
Po drugiej stronie Himalajów król Nepalu rządził kwitnącą doliną Katmandu, zarabiając na kupcach przejeżdżających przez jego małe królestwo. Na zachodzie leżała jeszcze inna starożytna monarchia, Śangśung. Jej mieszkańcy przypominali Tybetańczyków, a ich kamienne zamki były rozsiane po nieprzyjaznych dla człowieka terenach. Mimo to mogli się poszczycić nie tylko własnym językiem, ale i kulturą, w której dzięki kontaktom z krajami leżącymi dalej na zachód pojawiały się wyraźne wpływy perskie. I wreszcie tereny ciągnące się w kierunku Chin zamieszkiwały plemiona zwane Aśa, które okresowo nękały Chiny najazdami.
Poprzedniego tsenpo zadowalały sojusze zawarte z ościennymi królestwami. Jednak Songtsen miał większe ambicje, mimo że w porównaniu z sąsiadami Tybet był niewielkim graczem. Każdy sąsiad strzegł bram do jeszcze większych potęg. Za Nepalem rozciągały się Indie rządzone przez Harszę, jednego z największych władców w historii tego kraju. Z Śangśungiem graniczyła Persja, kolebka bogatej starożytnej kultury. A za Aśą znajdowały się Chiny, które pod rządami nowej, potężnej dynastii Tang właśnie wydobywały się z długiego okresu chaosu.
Songtsen nie potrzebował dużo czasu, żeby otworzyć sobie te bramy na oścież. Na początku stwarzał pozory, że zamierza podążać drogą swojego ojca. Wydał jedną z księżniczek za króla Śangśungu. W azjatyckiej dyplomacji takie oddawanie królewskich sióstr i córek jako zakładniczek było na porządku dziennym – małżeństwo z wrogim władcą sprawiało, że oba rody wzajemnie się nie atakowały. Przynajmniej w teorii. Tybetańscy bardowie śpiewali pieśni o księżniczce, która tak opisywała swój nowy dom:
Oto przeznaczenie każe mi zamieszkać
W Srebrnym Zamku w Kjunglung.
Ludzie mówią:
„Z zewnątrz wygląda jak jary i urwiska,
Ale w środku lśni od złota i klejnotów”.
Kiedy jednak stoję u jego stóp,
Wznosi się groźnie i posępnie⁵.
Może Songtsen uznał, że niedola księżniczki daje mu powód do działania. A może od samego początku zamierzał rozsadzić Śangśung od środka? Tak czy inaczej po kilku latach tybetańska księżniczka, a teraz już królowa, została szpiegiem. Wysyłała Songtsenowi szczegółowe raporty dotyczące ruchów króla, swojego małżonka, oraz jego wojsk. W odpowiednim momencie, gdy król przebywał poza zamkiem, Songtsen wysłał żołnierzy, by go schwytali w pułapkę. Plan się powiódł – króla zabito, a terytoria Śangśungu – nazwane później Tybetem Zachodnim – zostały wchłonięte przez państwo Songtsena.
Jednocześnie Songtsen zaczął umacniać zagraniczne sojusze. Okazja zawarcia przymierza z Nepalem spadła mu jak z nieba, gdy król Nepalu Narendradewa został obalony i udał się na wygnanie do Lhasy. Przebywał tam ze swoim dworem przez dekadę lat trzydziestych VII wieku. Tybetańczycy wiele się od niego nauczyli. W tamtym okresie powstał Dźokhang, najstarsza tybetańska świątynia buddyjska, wzniesiona na wzór świątyń nepalskich; wykonaniem jej architektonicznych detali zajmowali się nepalscy rzemieślnicy. Od tamtego czasu była przebudowywana i powiększana, jednak wciąż stoi w Lhasie i jest celem pielgrzymek tybetańskich buddystów. Na początku lat czterdziestych VII wieku Narendradewa wrócił do Nepalu na czele tybetańskiej armii, a gdy odzyskał władzę, był w zasadzie wasalem tybetańskiego imperium⁶.
Podobnie się działo na wschodzie. W latach trzydziestych VII wieku władca z nowo powstałej chińskiej dynastii Tang był pochłonięty umacnianiem zachodnich granic państwa, czyli między innymi obroną przed plemionami Aśa. W 634 roku Songtsen posłał na chiński dwór poselstwo, ale nic nie wskórał. Cztery lata później, gdy był o te cztery lata mądrzejszy, wyprawił kolejnego posła z prośbą o rękę chińskiej księżniczki. O wadze tej misji świadczy fakt, że tybetańskim emisariuszem był Gar Tongtsen, potomek starożytnego klanu Gar, premier, dowódca wojskowy i prawa ręka Songtsena. Przyjęto go życzliwie. I gdy już poważnie rozważano jego prośbę, na dworze pojawił się książę z Aśi, składając taką samą propozycję. Pomimo wielu zwycięskich bitew Tybet był dla chińskiego dworu małym, nieznanym państwem, dlatego Gar Tongtsen został odesłany do domu, a księżniczkę przyrzeczono jego rywalowi.
Dla Songtsena był to poważny afront. Chińczycy nie docenili tybetańskiego imperium i mieli tego pożałować. Songtsen wysłał swoją armię wzmocnioną oddziałami z Śangśungu na terytoria Aśi, gdzie szybko odniósł zwycięstwo, a ogromne tereny na północny wschód od Tybetu – dzisiejsze Amdo – stały się częścią tybetańskiego imperium. Stojąc teraz ze swoją armią na chińskiej granicy, miał lepszą pozycję przetargową. I nie prosił już grzecznie, lecz żądał ręki księżniczki, grożąc w przypadku odmowy wysłaniem swoich wojsk w głąb Chin. Chiński cesarz, lekceważąc parweniuszowskie królestwo, odrzucił żądanie i wydał swojej armii rozkaz, by dała nauczkę Tybetańczykom. Jednak Chińczycy zostali szybko pokonani, a cesarz musiał zmienić zdanie na temat nowego zagrożenia z zachodu.
NA DWORZE WIELKICH WŁADCÓW TANG
Chiński cesarz Taizong miał wiele wspólnego z tybetańskim tsenpo. Był jednym z największych budowniczych imperium i jednym z najświetniejszych przywódców Chin. Urodził się w szanowanej rodzinie wojowników konnej jazdy, klan jego matki miał tureckie korzenie, łączyły go też stosunki z na wpół koczowniczymi plemionami żyjącymi na zachód od Chin. Taizong i jego ojciec obalili poprzednią dynastię Sui i na jej gruzach założyli nową pod nazwą Tang. Przez całe stulecia Chiny były podzielone na wiele drobnych królestw rządzonych przez krótkotrwałe dynastie, w większości zakładane przez koczowniczych wojowników ze stepów. Ludzie spoglądali z nostalgią na czasy dynastii Han, która kiedyś władała rozległym terytorium ciągnącym się od Korei na wschodzie po Kaszgar na zachodzie. Jednak dynastia Han upadła cztery stulecia wcześniej. Równać się z nią mógł jedynie Taizong, który zapisał się na kartach historii Chin jako jeden z największych bohaterów⁷.
Za sprawą swojego dość niskiego pochodzenia Taizong był człowiekiem praktycznym i skromnym, przynajmniej jak na cesarza. Nie tracił czasu na przepowiednie i magiczne mikstury, które fascynowały jego przodków, natomiast chętnie korzystał z rad doświadczonych urzędników. I podobnie jak Songtsen w Tybecie, budując swoje imperium, wolał współpracować niż wchodzić w konflikty. Mimo to budził na dworze strach i respekt. Był potężnej postury i często wpadał we wściekłość, co robiło wrażenie także na rywalach Tangów, którzy wywodzili się głównie z wojowniczych plemion tureckich i tybetańskich.
Gdy Songtsen pokazał, na co go stać, pokonując chińskie bataliony, wycofał swoje wojska i ponownie wysłał Gara z poselstwem. Premier pojawił się w Chang’anie w 641 roku, przywożąc ze sobą kosztowności, które ofiarował jako daninę. Dla każdego Tybetańczyka Chang’an musiał być miastem ekscytującym i przytłaczającym jednocześnie. Ze swoimi dwoma milionami mieszkańców i tłumami przybyszów było jedną z najbardziej kosmopolitycznych metropolii ówczesnego świata. Tureccy książęta, japońscy pielgrzymi i żydowscy kupcy mieszali się na licznych targowiskach, gdzie – zwłaszcza na cieszącym się złą sławą zachodnim rynku – można było kupić niemal wszystko. Przybysze o lepszej reputacji mogli podziwiać uroczystości odbywające się w jednym z buddyjskich klasztorów, sprowadzających buddyjską kulturę z Indii do serca chińskiego imperium.
Nieufność wobec cudzoziemców splatała się na chińskim dworze z fascynacją egzotyką. Szczególnie silna w epoce Tang była miłość do wszystkiego, co tureckie, a owocowało to dziwnymi czasem widokami, na przykład Chinki paradowały po ulicach w strojach tureckich kawalerzystów. Syn Taizonga i następca tronu był takim turkofilem, że zamieszkał w rozstawionym na pałacowych terenach obozie z tureckich namiotów, kazał wszystkim mówić po turecku, a jadał gotowaną baraninę, którą na turecką modłę odkrajał sobie własnym mieczem. Jednocześnie normy ustanowione przez Taizonga zaczęły się kruszyć. Początkowo potępiał on dawne dynastie, ale już w latach czterdziestych VII wieku przypominał karykaturę zdeprawowanego cesarza. Na jego rozkaz wzniesiono ogromny i niewiarygodnie kosztowny kompleks pałacowy, który następnie zburzono, bo Taizong uznał, że architekt wybrał nieodpowiednią lokalizację. Urzędnicy zaczęli szemrać o tym, jak Taizong rozmiłował się w polowaniach, tradycyjnej rozrywce chińskich cesarzy, i jak rzadko widywano go na dworze⁸.
Chang’an bardzo różnił się od Tybetu z jego kamiennymi zamkami. Zagranicznych wysłanników witano tu olśniewającymi uroczystościami, które miały wywołać zachwyt i respekt. Kwaterowani byli w jednym z czterech zajazdów usytuowanych przy miejskich bramach, a o ich aktywnościach i sposobach spędzania czasu decydowali właściciele zajazdów, którzy byli jednocześnie cesarskimi szpiegami. Cesarz ustalał rangę posłów w zależności od tego, jak oceniał ich przydatność dla imperium, stąd bezceremonialne odsunięcie tybetańskiej delegacji podczas poprzedniej misji.
Audiencji u cesarza towarzyszyła wymyślna uroczystość, która miała oszołomić gościa i pokazać mu wielkość dynastii Tang. Najpierw poseł przechodził przez ogromną salę imperialną, w której mijał pięć dywizji uzbrojonych żołnierzy ubranych w szkarłatne stroje. Następnie niczym aktor na scenie odczytywał tekst, w którym jako wasal składał hołd wielkiemu cesarzowi. Cesarz nie musiał się w ogóle odzywać, wszystkim zajmował się jego urzędnik odpowiedzialny za protokół.
Jednak Taizong, który nie zawracał sobie głowy ceremoniałem, sam zadawał Garowi pytania i był pod wrażeniem jego błyskotliwych odpowiedzi. Istnieje portret Gara z tamtego spotkania. Widzimy na nim szczupłego mężczyznę w średnim wieku z długim, wąskim nosem i jasną brodą, z czarną przepaską na włosach, ubranego w czerwono-złote szaty w perskim stylu⁹. Gar zdobył sobie szacunek cesarza, który jemu też zaproponował rękę jednej z księżniczek. Jednak tybetański wysłannik nie przyjął tej propozycji, wykazując przy tym niezwykłe zdolności dyplomatyczne. „Mam już żonę w swoim kraju – powiedział – którą wybrali moi rodzice. Nie umiałbym jej oddalić. Poza tym tsenpo nie widział jeszcze księżniczki, która została jemu przyrzeczona, a ja, jego pokorny sługa, nie mógłbym wziąć ślubu przed nim”. Taizong znów był pod wielkim wrażeniem, ale nie zamierzał tolerować odmowy. I tak Gar powrócił do Tybetu z dwiema narzeczonymi.
Chińscy historycy wyrażają się o nim bardzo pochlebnie, a tybetańscy bardowie barwnie opiewają jego czyny. Ich opowieści są niezwykle zajmujące i nawet jeśli nie ma w nich prawdy historycznej, to dowodzą one, że Tybetańczycy z miłością wspominali Gara i jego zaradność. Jak śpiewano w pieśniach, o rękę chińskiej księżniczki ubiegało się wielu innych konkurentów, więc żeby zapewnić żonę Songtsenowi, Gar musiał przejść kilka wyznaczonych przez cesarza prób. W jednej z nich delegaci otrzymali po sto dzbanów piwa, które musieli wypić do południa następnego dnia, nie upijając się i nie wylewając ani kropli. Wszyscy wychylali ogromne dzbany jeden po drugim, więc szybko się upijali, wszędzie rozlewali piwo i wymiotowali. Jedynie Gar rozdał swoim podwładnym malutkie kubki, które zmuszały ich do picia piwa powoli. Dzięki temu rozsądnemu posunięciu Tybetańczycy nie rozlali ani kropli i zachowali względną trzeźwość.
W ostatnim zadaniu konkurenci mieli odgadnąć, która spośród pokazanych im stu dam jest księżniczką. Gar już wcześniej zaprzyjaźnił się z chińską szlachcianką, pełniącą w zajeździe funkcję opiekunki tybetańskiej delegacji. Teraz postanowił jeszcze bardziej zacieśnić tę znajomość – zjedli razem kolację, trochę się upili i poszli do łóżka. W chwili intymnej bliskości Gar poprosił ją, by opisała mu księżniczkę, ona jednak odmówiła, bojąc się, że dzięki wróżbom księżniczka dowie się, kto ją zdradził. Gar znalazł wtedy genialne, choć nieco dziwne rozwiązanie. Zamknął drzwi swojej kwatery na klucz, ustawił na podłodze duży czajnik wypełniony wodą i piórami rzadkich ptaków. Przykrył go czerwoną tarczą i kazał kobiecie na nim usiąść. Założył jej na głowę gliniany garnek z wetkniętą miedzianą rurką. „Podaj mi opis księżniczki, mówiąc do rurki – polecił. – Nawet jeśli ktoś to odkryje dzięki wróżbom, to i tak nikt mu nie uwierzy”. Chinka opisała twarz i strój księżniczki ze wszystkimi szczegółami, dzięki czemu następnego dnia Gar mógł ją zdobyć dla tsenpo¹⁰.
Księżniczka odjechała pod eskortą do Tybetu, a jej ślub z Songtsenem zapewnił dwadzieścia lat pokoju między państwami. Była to też epoka intensywnej wymiany kulturalnej – tybetańscy arystokraci podróżowali do Chang’anu, żeby kształcić się w tamtejszych szkołach, natomiast do Tybetu wysyłano chińskich rzemieślników wykwalifikowanych w produkcji papieru i tuszu oraz przekazywano wiedzę o hodowli jedwabników czy wykorzystaniu koła młyńskiego. Jak piszą chińscy historycy, gdy księżniczka przybyła do Lhasy, od razu zajęła się cywilizowaniem Tybetańczyków. Przekonała między innymi tybetańską szlachtę do tego, by zamienili filc i futra na chiński jedwab i zrezygnowali z malowania twarzy na czerwono. Ale według historyków tybetańskich największym wkładem księżniczki było stworzenie pierwszych związków Tybetu z buddyzmem. Żona Songtsena przywiozła ze sobą posąg Buddy, który ustawiono w specjalnej świątyni zwanej Ramoće. Później przeniesiono go do innej świątyni, Dźokhang, w której znajduje się do dziś¹¹.
W Lhasie stoi też posąg Songtsena, który ma po jednej stronie chińską księżniczkę, a po drugiej nepalską (zapewne była to legendarna postać). Dla późniejszych Tybetańczyków małżeństwa z tymi księżniczkami, sprowadzenie przez nie posągów Buddy i zachęcanie tsenpo do budowania buddyjskich świątyń stanowiły najważniejsze symbole jego rządów. Choć oczywiście ani sam tsenpo, ani jego dworzanie tak tego nie widzieli. Następcę tronu urodziła jedna z tybetańskich żon (cały harem był dość liczny), a buddyzm tymczasem krążył po Tybecie jako kolejny towar importowany¹².
STOLICA KULTURALNA
Tybetańczycy bardzo nie doceniają swoich przodków. Odnosząc się do czasów, kiedy nie byli jeszcze ucywilizowani przez buddyjskie nauki, nazywają ich „barbarzyńcami o czerwonych twarzach”. Chodzi o dawny zwyczaj – wciąż żywy wśród niektórych koczowników Tybetu Zachodniego – malowania twarzy czerwonym barwnikiem. Nawet mitologiczny rodowód Tybetańczyków jest dość prosty, jeśli nie prymitywny. W bardzo odległej przeszłości pewna małpa połączyła się w parę z samicą ogra, a z tego związku urodziło się sześcioro małpich dzieci. Ojciec zabrał je do lasu, gdzie mogły się żywić owocami, i tam je zostawił. Kiedy po trzech latach rodzice wrócili do lasu, stwierdzili ze zdumieniem, że liczba dzieci wzrosła do pięciu setek, a las był kompletnie ogołocony. „I co my mamy teraz jeść?”, jęknęło pięćset małpek i wzniosło ręce. Nie wiedząc, co robić, ojciec zaczął się modlić do pełnego współczucia buddyjskiego bóstwa Awalokiteśwary, który go wysłuchał i rozrzucił na ziemi ziarno. Ziarno wykiełkowało, wyrosło z niego zboże i ojciec mógł nim obdarować swoje liczne dzieci.
I tak pierwsi Tybetańczycy przetrwali dzięki zbożom, które później stały się podstawą ich diety. Potomkowie małpy i ogrzycy zmieniali się w ciągu kolejnych pokoleń – skrócił im się ogon, przerzedziło owłosienie na całym ciele, nauczyli się mówić i w końcu stali się ludźmi. Byłoby lekką przesadą powiedzieć, że ten mit jest wczesną wersją teorii ewolucji, ale z pewnością przywołuje genetyczny spadek odziedziczony po pierwszych rodzicach. Wedle tej opowieści Tybetańczyków można podzielić na dwie grupy: podobnych do ojca i podobnych do matki. Ci pierwsi są tolerancyjni, godni zaufania, współczujący, pracowici i łagodni w obejściu. Ci drudzy – lubieżni, skorzy do gniewu, głodni zysku, chętni do rywalizacji, potężnie zbudowani, obdarzeni głośnym śmiechem. Nie mogą usiedzieć w spokoju, ciągle chcą czegoś nowego, bez namysłu rzucają się do działania, a przez swoje gwałtowne usposobienie często pakują się w kłopoty¹³.
Z całą pewnością w odległej przeszłości wrogowie z przestrachem patrzyli na Tybetańczyków. Ale tak jak legendarne dzieci małpy, Tybetańczycy mieli też drugie oblicze. Chętnie uczyli się od bardziej rozwiniętych kultur napotkanych na szlaku militarnych podbojów. Mogli się poszczycić własną kulturą, ale chcieli czegoś więcej. Czerpali więc wzory z Nepalu, Indii, Chin i Persji, a wszystkie te elementy umiejętnie łączyli w swoją własną, odrębną kulturę. Sercem tych zmian była Lhasa, stolica imperium.
Jedno z największych osiągnięć tamtego okresu stanowiło wynalezienie tybetańskiego alfabetu. Songtsen już wcześniej okazał szacunek dla pisma i druku, gdy poprosił chińskiego cesarza o wyjawienie, na czym polega sekret papieru i tuszu. Teraz Gar przywiódł ze sobą ludzi, którzy mogli nauczyć Tybetańczyków tych nowych technologii. Jednocześnie Songtsen starał się znaleźć kogoś, kto umiałby stworzyć alfabet odpowiedni dla języka tybetańskiego. Jakiś czas wcześniej wysłał nawet kilku swoich ludzi do Indii, żeby nauczyli się tamtejszego pisma, ale wszystkie te wyprawy zakończyły się niepowodzeniem, a wielu wysłanników zmarło w drodze z powodu upałów. Teraz Songtsen wyekspediował kolejnego posłańca, młodzieńca z klanu Thonmi, któremu udało się przeżyć ciężką podróż, a nawet zapewnić sobie pomoc indyjskiego bramina. „Nauczysz mnie pisać?” – zapytał, oferując mędrcowi połowę swojego złota. „Znam dwadzieścia różnych rodzajów pisma – odparł bramin wyniośle. – Którego chcesz się nauczyć, synu Tybetu?” Thonmi stwierdził ambitnie, że wszystkich, więc bramin kazał mu skorzystać ze stojącego nad jeziorem słupa, na którym zostały wyryte wszystkie pisma¹⁴. Młody Tybetańczyk okazał się tak zdolnym uczniem, że zyskał imię Sambhota, co oznacza „Dobry Tybetańczyk”.
Po powrocie do ojczyzny Thonmi stworzył na podstawie poznanych pism tybetański alfabet. Jako pierwszy opanował go Songtsen oraz wybrani członkowie królewskiego dworu. Tsenpo udał się nawet na odosobnienie, żeby nauczyć się pisać i czytać po tybetańsku. Jego nieobecność wywołała niepokój wśród poddanych, co ministrowie chętnie wykorzystali. Jak mówi pewna opowieść, minister obwieścił ludziom: „Tsenpo nie pokazał się przez cztery lata! To nieuk i głupek! Szczęście Tybetańczyków leży w rękach ministrów”. Dowiedziawszy się o tym, Songtsen pomyślał: „Jeśli ministrowie nazywają mnie głupkiem, to jeszcze chwila i nie dam rady zapanować nad ludem”. Wyszedł więc z odosobnienia i ustanowił – na piśmie – dziesięć praw dla poddanych tybetańskiego imperium¹⁵.
Tak w każdym razie mówią opowieści. Jeśli rzeczywiście istniał jakiś Thonmi, to zdążył się zagubić w mglistych dolinach legend. Jednak tybetańskie litery tak ściśle bazują na pismach z Nepalu i północnych Indii, które to tereny za panowania Songtsena były pod władzą tybetańskiego imperium, że opowieść o młodzieńcu z klanu Thonmi może zawierać więcej niż ziarno prawdy. Pojawienie się pisma w połowie VII wieku dobitnie pokazuje, jak bardzo Tybetańczycy byli zdeterminowani, aby dorównać kulturowo swoim sąsiadom. I do dziś uważają to za jedno ze swoich największych osiągnięć, a Songtsen stał się dla potomnych Songtsenem Gampo, czyli Mądrym.
Nowy tybetański alfabet został szybko przyjęty przez administrację imperium podzielonego na pięć ru, czyli „rogów”, z których każdy zawierał dziesięć „tysięcznych okręgów” liczących po tysiąc domostw. Zapewniały one dochody z podatków oraz regularny napływ żołnierzy przymusowo wcielanych do armii. Podobnie były zorganizowane terytoria Hunów, Turków i Mongołów, co dowodzi, że Tybetańczycy odziedziczyli taki system po swoich koczowniczych przodkach. Zdarzało się, że w wyniku nowego podziału administracyjnego jeden klan znajdował się nagle w dwóch różnych okręgach, ale dla władzy królewskiej było to korzystne, bowiem potęga klanów wciąż stanowiła dla Songtsena zagrożenie¹⁶.
Każdy, kto miał udział w administrowaniu krajem, musiał być poddawany kontroli. Powstał więc sztywny system hierarchiczny obejmujący szlachtę pracującą dla nowej imperialnej administracji – na samym szczycie stał premier, niżej znajdowali się czterej główni ministrowie, a pod nimi pozostali ministrowie, którym tsenpo wręczał królewskie insygnia: turkusowe dla najważniejszych, następne w kolejności rangi były ze złota, z białego złota, ze srebra, mosiądzu i miedzi. Wszyscy urzędnicy wywodzili się z klanowej arystokracji. Na dole społecznej drabiny znajdowała się większość Tybetańczyków, czyli chłopi i nomadzi, których życie w zasadzie nie zmieniło się aż do drugiej połowy XX wieku.