Tydzień w Nowym Jorku - ebook
Tydzień w Nowym Jorku - ebook
Clementine zauroczyła rosyjskiego miliardera Siergieja Marinowa jednym spojrzeniem. Zaprasza nieznajomą na kolację, lecz wieczór nie kończy się upojną nocą, tak jak sobie zaplanował. Nie poddaje się jednak i zabiera Clementine na tydzień do Nowego Jorku, licząc, że tam przeżyją przyjemny krótki romans. Nie wie, że Clementine nie zamierza być niczyją chwilową rozrywką…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-0406-4 |
Rozmiar pliku: | 724 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Miłość. Prawdziwa miłość. Od pierwszego wejrzenia…
Clementine stała przed witryną sklepową, niemal przyciskając nos do szyby, za którą znajdował się obiekt jej westchnień. Wysokie aż do uda, wyściełane futerkiem kozaki z zamszu. Przepiękne, efektowne i na wskroś rosyjskie. Od razu skojarzyły jej się z Anną Kareniną.
Jej pobyt w Petersburgu dobiegał końca. Zostały już tylko dwa dni. Pomyślała, że te kozaki byłyby doskonałym zakupem, a zarazem idealną pamiątką. Weszła do środka i już po chwili mierzyła buty. Towarzyszył jej dziwny dreszczyk emocji. Czuła się trochę jak Kopciuszek wsuwający na stopę szklany pantofelek. Największym wyzwaniem okazało się zapięcie suwaka powyżej kolana. Miała prawie sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, z czego większość stanowiły jej długie, szczupłe nogi. Niemal krzyknęła z radości, gdy wreszcie buty się zapięły.
Klęcząca przed nią ekspedientka zasugerowała po angielsku:
− Można odwinąć mankiet, by sięgały jeszcze wyżej. Spróbujemy?
Clementine bez wahania zadarła do góry swoją bordową skórzaną spódnicę, odsłaniając podwiązki. Spojrzała na siebie w lustrze. Siedziała ze spódnicą owiniętą wokół bioder w długich, sięgających za kolano butach. Wyglądało to nieco wyzywająco, ale bardzo się jej podobało. Już prawie zapomniała, jak to jest czuć się seksowną kobietą. W zamyśleniu pogładziła palcami miękkie futerko kozaków, śledząc swoje ruchy w lustrze. Nagle kątem oka dostrzegła za plecami czyjąś wysoką, postawną, nieco mroczną sylwetkę… Odwróciła lekko głowę i napotkała spojrzenie mężczyzny stojącego przy drzwiach butiku. Choć stał w progu, Clementine miała wrażenie, że wypełnia całe wnętrze sklepu swoją niewiarygodnie intensywną aurą.
Nie odrywał od niej wzroku.
Z przyjemnością zmierzyła go zaintrygowanym spojrzeniem. Na pewno był co najmniej o głowę wyższy od niej. Nie miała wątpliwości, że jego ciało ukryte pod eleganckim ubraniem składa się z samych muskułów. Emanował rzadko spotykaną w dzisiejszych czasach siłą i męskością.
Tak, takich facetów już nie robią, pomyślała z lekkim żalem. Być może występowali w przyrodzie dawniej, gdy rosyjscy mężczyźni wyruszali na wojnę uzbrojeni w muszkiety, a może jeszcze wcześniej, gdy polowali z maczugami, aby wyżywić swoje rodziny. Och, tak, z łatwością i przyjemnością potrafiła sobie wyobrazić tego mężczyznę, jak przedziera się przez tundrę – a może tajgę? − z obnażonym torsem poznaczonym pazurami dzikich zwierząt…
Niestety, we współczesnym świecie, w epoce ułatwiającej życie technologii, zniewieścienia mężczyzn oraz emancypacji kobiet, tacy faceci stali się już po prostu niepotrzebni.
No, chyba że w łóżku, dodała Clementine w myślach i od razu poczuła, jak temperatura jej ciała momentalnie wzrasta.
Wyobraź sobie, że on cię dotyka… wodzi palcami po twoim udzie…
Obserwowała go teraz w lustrze. Rosjanin nawet nie drgnął. Na jego twarzy malowało się jednak to samo, co zapewne było widać na jej twarzy: jawna fascynacja. Czuła na skórze jego intensywne spojrzenie. Czuła, jak prześlizguje się ono powoli po wewnętrznej stronie jej nagiej, odsłoniętej nogi. Niemalże miała wrażenie, że jej dotyka…
Pomyślała, że powinna opuścić spódnicę i zakryć nogę. Ale z drugiej strony, właściwie dlaczego miałaby to zrobić? Ta scenka bawiła ją i sprawiała jej przyjemność. To tylko niegroźna rozrywka, chwilowy flirt. Przecież nie mógł jej nic zrobić. Znajdowali się w publicznym miejscu. Clementine czuła się bezpieczna.
I podniecona.
Przygryzła dolną wargę. Dopiero po kilku chwilach obciągnęła skórzaną spódnicę, powoli, centymetr po centymetrze, zakrywając nogę. Kurtyna opadła. Koniec przedstawienia.
Znowu zerknęła w lustro. Nieznajomy nadal nie odrywał od niej wzroku. Zaplótł ramiona na piersi. Clementine zauważyła, jak materiał marynarki napina się pod naporem muskułów. Wszystko wskazywało na to, że ten mężczyzna na nią czeka. Poczuła się nieswojo. Wyłowiła z torebki pieniądze, by zapłacić za buty. Za taką kwotę mogłaby przez tydzień stołować się w dobrych restauracjach.
− Ma pani wielbiciela − szepnęła ekspedientka.
− To pewnie jakiś fetyszysta obuwia − odparła Clementine, ale nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu.
Wzięła głęboki wdech, obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę drzwi. Ku jej zdumieniu oraz rozczarowaniu, „wielbiciel” zniknął, rozpłynął się w powietrzu. Szkoda, pomyślała z żalem. Z drugiej strony, co by zrobiła, gdyby nagle ją zaczepił? Gdzieś zaprosił? Przecież to mógł być jakiś zboczeniec. Albo mafioso. Tak czy inaczej, jakiś groźny typ…
Wyszła ze sklepu na ulicę i skręciła w prawo. Po kilku krokach znowu go dostrzegła. Stał oparty o limuzynę, zatapiając w niej intensywne spojrzenie. Poczuła nagle, że brakuje jej tchu, a serce zaczyna wybijać mocniejszy rytm. Weź się w garść! − napomniała się w myślach. Nie możesz do niego podejść i rozpocząć interesującej znajomości. To obcy facet. A przede wszystkim zabójczo przystojny. I pewnie bajecznie bogaty. Nie, to złe połączenie, pomyślała rozsądnie. Już kiedyś miała do czynienia z takim typem. Przysięgła sobie wówczas: nigdy więcej.
Siergiej utkwił wzrok w jej rozkosznie kołyszących się biodrach. Ach, co za nogi! Fenomenalne. Nieludzko długie. Widział je prawie w całej okazałości. Wiedział, co podtrzymuje przezroczyste pończochy − delikatne podwiązki w odcieniu głębokiego granatu, dziwnie współgrające z bordową spódnicą. Na pewno miała wyrafinowane wyczucie stylu. Oraz, jak się domyślał, wiele innych zalet…
Jak na nią trafił? Zupełnie przypadkowo. Wyszedł z salonu jubilerskiego Krassinsky, gdzie zostawił do naprawy spinki do mankietów, które jego ojciec miał na sobie w dniu ślubu, a następnie przemaszerował przez atrium wypełnione luksusowymi butikami. Właśnie wtedy ujrzał ją przez szybę. Dosłownie zamarł w pół kroku, urzeczony tym widokiem.
Zaczęła wkładać buty, wykonując powolne, zmysłowe ruchy, a w niego uderzyła błyskawica pożądania. Gdy podniosła nogę i odsłoniła wewnętrzną stronę uda, było już po nim. Zaschło mu w ustach, kiedy delikatnie muskała palcami futrzaną wyściółkę. Nagle jego spodnie wydały mu się zbyt ciasne…
Podniosła głowę i ich spojrzenia splotły się, zderzyły. Dziewczyna zastygła w bezruchu. Miała śliczną twarz w kształcie serca oraz pełne, lekko rozchylone usta. Czekał, aż się do niego uśmiechnie, lecz tego nie uczyniła. Nachyliła się, rozpięła zamek kozaków i znowu odsłoniła swoje uda.
Specjalnie dla niego. Tak, dla niego. Był tego pewny. Przecież wiedziała, że na nią patrzy. Czuła na sobie jego spojrzenie. Chciał, aby je czuła niczym dotyk…
Ocknął się nieco, gdy wstała i podeszła do kasy. Zdumiało go własne zachowanie. Prawdę mówiąc, poczuł się trochę głupio, jak jakiś dewiant prawie śliniący się na widok pięknej kobiety. Oddalił się, ale nie wsiadł do samochodu. Wyszła z budynku w tych niedorzecznie wysokich, ale niesamowicie seksownych butach, które mierzyła w sklepie. Podniecenie powróciło z impetem w okamgnieniu. Po prostu stał i chłonął jej widok: lśniące, brązowe włosy, wąskie ramiona, pełne piersi, kobiece biodra. Oraz te niebotycznie długie nogi, których mogłaby jej pozazdrościć niejedna modelka.
Głos rozsądku podpowiadał mu, że to niepoważne zachowanie. Uganianie się za spódniczkami – i to w dosłownym znaczeniu. Powinien dać sobie z nią spokój. Miał przecież na głowie mnóstwo innych spraw. Ta kobieta zupełnie go jednak opętała. Zerknęła na niego, na chwilę jakby się zawahała, spuściła wzrok i ruszyła dalej szybkim, ale zmysłowym krokiem. Wiedział, że lada chwila zniknie w popołudniowym tłumie.
I już nigdy jej nie zobaczy.
Nagle jednak zwolniła, odwróciła lekko głowę i posłała mu uśmiech godny Mony Lizy. To trwało sekundę, tyle co mrugnięcie powieką, ale wiedział, co oznaczało: zdobądź mnie. Gdy z powrotem odwróciła głowę, jej włosy zafalowały w powietrzu. Odepchnął się od maski limuzyny i ruszył za nią.
Nie mogła się powstrzymać. Musiała ostatni raz na niego zerknąć, a gdy dostrzegła, że nadal na nią patrzy, na jej usta wypłynął przelotny, subtelny uśmiech. Najwyraźniej był dla niego wystarczającą zachętą, ponieważ teraz za nią szedł!
Przyspieszyła kroku. Jestem wariatką! – zawołała w myślach, bardziej rozbawiona i podekscytowana niż przestraszona.
Znowu spojrzała przez ramię. Tak, nadal ją śledził. Nie dało się go nie dostrzec w tłumie. Był wyższy niż wszyscy inni. Ogromny, obłędnie przystojny Rosjanin. Kasztanowe włosy opadały swobodnie na jego skronie i kark, wywijając się przy kołnierzu. W słońcu widać było lekki cień jego zarostu. Uśmiechnął się z satysfakcją. Przyjaźnie, ale jednak drapieżnie.
Przeszedł ją dreszcz. Wiedziała, że nie powinna go dalej zachęcać. Powinna stanąć, odwrócić się i powiedzieć mu, że nie życzy sobie, aby obcy mężczyzna śledził ją na ulicy. A jednak tego nie zrobiła. Nie miała ochoty psuć tej zabawy. Zwolniła i zaczęła jeszcze bardziej kołysać biodrami…
Zagapił się na piękną nieznajomą i prawie stratował jakąś staruszkę. Zatrzymał się, przeprosił i stanął na uboczu, poza rwącym potokiem przechodniów. Patrzył, jak kobieta przechodzi przez jezdnię. Choć przeszła na zielonym świetle, kilku kierowców nacisnęło klakson, aby dać wyraz swojemu zachwytowi jej wdziękami. Cóż, Siergiej również musiał przyznać, że nigdy w życiu nie widział kobiety, która w tak seksowny sposób się poruszała.
Nie chciał jej zgubić.
Nie chciał jej stracić.
Clementine przeszła przez jezdnię, odwróciła się, ale nie dostrzegła nieznajomego. Poczuła w ustach gorzki smak rozczarowania. Game over. A, niech to, zaklęła w myślach. Różowa mgiełka, która ją spowijała, nagle wyparowała. Wróciła prozaiczna rzeczywistość. Buty zaczynały ją obcierać. Przed nią było podziemne przejście. Nienawidziła tych mrocznych tuneli. Nie czuła się w nich bezpiecznie. Innej drogi jednak nie było.
Trudno, Kopciuszku, westchnęła w duchu. W życiu nie ma happy endów.
Siergiej stanął przy kiosku i patrzył, jak dziewczyna schodzi do przejścia podziemnego. Niestety, nie wchodziła tam sama… Wyrwał do przodu. Biegł najszybciej, jak potrafił. Tak, nie mylił się. Od razu poznał, że coś jest nie tak. Wyczuł zagrożenie. Dwóch opryszków ostrzyło sobie zęby na torebkę odbijającą się od jej pełnych bioder. A ona dalej szła, niczego nieświadoma, zatopiona we własnym świecie.
Jeden ze złodziei już sięgał ręką po pasek jej torby…
Siergiej chwycił bandziora za kołnierz i szarpnął nim do tyłu. Uśmiechnął się pod nosem. Był w dobrej kondycji dzięki regularnemu bieganiu i treningom bokserskim, ale jego tryb życia skazywał go głównie na siedzenie w samolocie czy samochodzie. Puszczanie pięści w ruch miał jednak we krwi. Już zapomniał, jak bardzo to lubił. Od lat nie miał okazji stoczyć z nikim walki.
Bandzior zatoczył się, ale po chwili natarł na niego jak wściekły byk. Siergiej zablokował cios napastnika. Zauważył, że dziewczyna zachowuje się bardzo nierozsądnie i zamiast stanąć z boku, rzuciła się do ataku, tłukąc drugiego zbira torebką po głowie jak maczugą. Siergiej zagapił się na nią… i zainkasował cios w twarz. Nie pozostał dłużny − wymierzył złodziejowi mocny sierpowy. Drugi z nich, niestety, złapał torebkę w powietrzu i mocno za nią szarpnął. Dziewczyna przynajmniej była na tyle mądra, aby puścić torebkę. Rabuś oddalił się szybkim sprintem. Drugi bandzior podniósł się z ziemi, zaklął siarczyście i dołączył do kolegi. Siergiej stał w miejscu, pocierając dłonią obolałą pięść.
− Dlaczego pan go puścił? − rzuciła oskarżycielskim tonem.
Siergiej wzruszył ramionami i dotknął obolałej szczęki. Nie miał ochoty tłumaczyć dziewczynie, że bez problemu mógłby zrobić z bandziorów krwawą miazgę, ale się powstrzymał. Nie chciał pakować się w żadne kłopoty.
− Dobrze się pani czuje?
− Ukradli mi torebkę! − krzyknęła.
Obcy akcent. Czyżby Brytyjka?
− Całe szczęście, że ucierpiała tylko pani torebka – mruknął po angielsku. − Te podziemne przejścia nie są bezpieczne. Wiedziałaby pani o tym, gdyby przeczytała pierwszy lepszy przewodnik.
W jej szarych oczach błysnęła irytacja.
− Czyli to moja wina, tak?
Położyła dłonie na biodrach, przybierając wyzywającą pozę. Biała bluzka tak mocno napięła się na pełnych piersiach, aż materiał rozszedł się pomiędzy guziczkami. Pod spodem mignęła mu czarna koronka. Niemal jęknął pod nosem. Ta dziewczyna to chodząca pochodnia dla męskiego libido, pomyślał. Z bliska wyglądała nieco inaczej. Jeszcze lepiej. Bardziej kobieco. A może wciąż dziewczęco? Im dłużej na nią patrzył, tym bardziej mu się podobała. Przede wszystkim wyglądała na młodszą. Raczej tuż po dwudziestce niż w okolicach trzydziestki. Postarzał ją nieco makijaż. Wcale go nie potrzebowała. Miała nieskazitelną skórę.
Zaklęła pod nosem i odgarnęła grzywkę z czoła.
− I co ja teraz zrobię? – zapytała ze złością.
Pierwszy raz spojrzała mu prosto w oczy. Od razu uleciało z niej trochę gniewu. Siergiej omiótł wzrokiem jej twarz. Grube, ciemne brwi, jasnoszare oczy i nos upstrzony delikatnymi piegami.
Przeurocza istota, pomyślał zachwycony.
− Przepraszam – westchnęła, spuszczając wzrok. − Zachowałam się niegrzecznie. Dziękuję, że ich pan przegonił. Chociaż wcale pan nie musiał…
Nie spodziewał się takich słów. Nie czuł się bohaterem. Wzruszył ramionami.
− Czy w pani ojczyźnie mężczyźni nie czuwają nad kobietami?
− Pewnie tak − odparła niepewnie. − Ale nie nade mną. Jeszcze raz dziękuję.
A potem odwróciła się i ruszyła przed siebie, stukając obcasami o bruk i lekko się chybocząc. Widocznie nadal była w szoku po tym, co się wydarzyło.
− Proszę poczekać!
Spojrzała przez ramię.
− Mogę panią gdzieś podrzucić?
Zawahała się, po czym odparła:
− Nie, chyba nie. Ale dziękuję, Rocky – rzuciła z niewyraźnym uśmiechem.
I odeszła.