Tylko dobre wiadomości - ebook
Tylko dobre wiadomości - ebook
Wszyscy kochamy powieści o miłości…
Dziennikarka Izabela Oster z dnia na dzień rzuca pracę w telewizji. Nie wszystko jednak toczy się po jej myśli. Nowe oferty pracy nie spływają, a pracodawcy nie pukają do jej drzwi. Na szczęście przyjaciółka, Kamila Rudnicka-Clement, składa jej propozycję nie do odrzucenia. Kobieta odziedziczyła bowiem podupadające pismo dla pań, natomiast Izabela ma jej pomóc w odzyskaniu dawnej świetności magazynu. Muszą tylko przeprowadzić się do Krakowa…
Obydwie przyjaciółki stają przed bardzo trudnymi decyzjami. Ale właściwie dlaczego miałyby nie podjąć wyzwania? Życie pisze różne scenariusze, a do odważnych świat należy. Kobiety rzucają się w wir pracy. Los przygotował dla nich wiele niespodzianek: porywającą wenecką podróż, odzyskaną przyjaźń, wiosenny Kraków odkrywany na nowo, a wreszcie miłość… Bo wszystko jest możliwe, tylko trzeba chcieć i odważnie spoglądać w przyszłość.
Romantyczna opowieść, która zabierze Was do klimatycznego miasta nad Wisłą, pięknej, słonecznej Wenecji, i wszędzie tam, gdzie warto się zakochać.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8075-432-4 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Realizator dał znak i Izabela Oster poczekała, aż operator kamery zmieni plan i zamiast wściekłej twarzy polityka, pokaże znowu ją. Po chwili widzom w całym kraju ukazał się profil kobiety, a w kolejnym kadrze zbliżenie jej dłoni. Fantazyjny manicure Zuli doczekał się już nawet własnej strony na portalu społecznościowym, zatytułowanej „Pazury Ostrej”, gdzie prawie codziennie wrzucano nowe zdjęcia. Oczywiście nieżyczliwi dziennikarce – a takich nie brakowało – uważali, że to Izabela zleca prowadzenie tej witryny, ale kto by się przejmował zawistnikami. Dzisiaj miała paznokcie pomalowane na czerwono w stylu ombre – kolor rozchodził się od głębokiej czerni przy opuszkach palców do soczystej czerwieni, jakby zanurzyła końcówki we krwi. Bardzo adekwatnie do zakończonej właśnie rozmowy, co na pewno zauważą widzowie.
Była zadowolona z dobrze wykonanej roboty. Zgodnie ze swoim zwyczajem w ostatniej minucie programu „Info Global” rzuciła najbardziej niewygodne pytanie. Polityk, już rozluźniony, stracił głowę. Zupełnie nie był przygotowany na taki obrót sprawy. I wtedy właśnie go przygwoździła. Dziwne, ale taka strategia za każdym razem się sprawdzała.
Gość jeszcze chwilę wikłał się w dosyć nieskładnej i chaotycznej odpowiedzi, pozostawiając w widzach wrażenie, że coś kręci, gdy tak nerwowo próbuje wybrnąć z sytuacji, a Izabela pozwoliła mu się męczyć. Potem podsumowała jego wysiłki jednym dobrze wybranym bon motem i zakończyła program.
– Bardzo dziękuję – z uśmiechem niewiniątka zwróciła się do swego interlokutora, gdy zeszli z wizji, a na ekranie pokazała się prognoza pogody.
Polityk, nawet jeśli był zdenerwowany, nie dał tego po sobie poznać. Nie od dziś w tym siedział i dobrze znał reguły gry.
– Nieźle mnie pani wymaglowała, pani Izo. – Próbował skrócić dystans. – Chyba należy mi się jakaś rekompensata?
– Jeżeli myśli pan o otrzymaniu zaproszenia do kolejnego programu, to bardzo chętnie. Widzowie na pewno są ogromnie ciekawi dalszego ciągu wątku z nielegalnym finansowaniem partii w tle. – Roześmiała się swobodnie.
Gość skrzywił się, jakby posmakował wyjątkowo niesmacznej potrawy.
Nie ze mną te numery – pomyślała dziennikarka. – Jeżeli sądzisz, że jestem jakąś głupią dzierlatką…
– Zula, szef na ciebie czeka… – Do rozmowy wtrąciła się niespodziewanie asystentka. Oster była jej wdzięczna za to, że się pojawiła. Przelotnie uścisnęła dłoń nadętego polityka, który uśmiechnął się profesjonalnie i w bardziej oczywisty sposób wystosował zaproszenie na kolację. Zwyczajnie to zignorowała i pożegnała się szybko.
Czego mógł od niej chcieć Zawada?
Oster nie miała nad sobą wielu przełożonych. Jej pozycji w prywatnej telewizji Global PL od lat nikt nie podważał. Gdy tutaj przyszła, była to niewielka, raczkująca stacja, którą szczęśliwa koniunktura na rynku i dobra ręka do programów wyniosła na szczyt. Teraz jednak szykowały się zmiany i Izabela dobrze o tym wiedziała. Właściciel stacji, Edmund Wernicki, wybierał się na emeryturę. Mówił o niej co prawda od długiego czasu, ale niedawny zawał uzmysłowił mu chyba, że czas podjąć decyzję. Global PL miała więc już oficjalnie przejść w ręce jego dzieci. A one – wiadomo – zamierzały zarządzać po swojemu.
Wernicki był wierny starej szkole. Mimo iż stacja miała charakter komercyjny, utrzymywał pasmo informacyjne, a nawet kulturalne. Dokładał do tego, ale uważał, że warto. Oster była przekonana, że jego syn, Wiktor, może nie mieć już podobnych sentymentów. Global PL na pewno czekały zmiany. Pytanie tylko, w jakim kierunku…
Jacek Zawada był szefem działu informacyjnego. Dyrektorem programowym i zaufanym Edmunda Wernickiego. Swego czasu Izabela przeżyła z Jackiem krótkotrwały romans, ale oboje doszli do wniosku, że nie ma sensu go kontynuować. Facet był obarczony żoną i dziećmi, a Oster nie życzyła sobie małżeńskich scen, do których z pewnością wcześniej czy później by doszło.
Światek telewizyjny jest mały, a gdy się romansuje we własnym biurze, sprawa jest nie do ukrycia. Tak więc wszystko skończyło się na kilku gorących weekendach na Mazurach, a potem powiedzieli sobie: „Żegnaj”. Na szczęcie nie popsuło to układów zawodowych, czego Zula najbardziej się obawiała. Nie ma nic gorszego niż były kochanek w roli obecnego przełożonego. Jacek miał jednak klasę. Z niczego nie robił problemu.
Teraz jednak przyglądał się dziennikarce z pewną rezerwą i zapalił papierosa, czego w ogóle nie praktykował. Oster zdziwiła się, bo wydawało się jej, że rzucił palenie przed kilku laty.
– Co się dzieje? – spytała bez wstępów. – Ktoś umarł?
– Daj spokój. Bez tragizowania. – Mężczyzna strzepnął popiół, a potem wygładził rękawy swej idealnie skrojonej marynarki. Jak zawsze podkreślał, w kwestii ubrania był straszliwym snobem i kupował rzeczy szyte wyłącznie na zamówienie. Nic dziwnego, że dbał też o nie w dosyć przesadny sposób.
Usiadła i rozejrzała się za kawą. Od razu zrozumiał, o co jej chodzi, i przywołał sekretarkę. Chwilę czekali w milczeniu, a gdy asystentka przyniosła espresso, Jacek zaczął wreszcie mówić.
– Sama wiesz, jaka jest sytuacja. Edmund odchodzi, a szefem wszystkich szefów zostaje Wiktor.
– To już przesądzone? – przerwała.
– Tak. Edmund ma dosyć. Po zawale lekarz oświadczył mu, że jeżeli nie zwolni tempa, może się to dla niego źle skończyć. Zresztą nie ma już motywacji. W tym biznesie osiągnął wszystko. Uznał, że teraz czas, aby ktoś inny się wykazał.
– Aha. Rozumiem, że Wiktor zamierza się wykazać i w tym celu mnie wezwałeś.
– Zaprosiłem. Ale, tak, masz rację, analiza bezbłędna i szybka.
– Za kogo ty mnie masz, Jacek? Już szmat czasu prowadzę programy publicystyczne. Myślisz, że nie potrafię dodać dwa do dwóch i ocenić, co w trawie piszczy? Szykują się przetasowania, to pewne. Pytanie tylko – na ile one mnie dotyczą.
Jacek westchnął, nie przestając obracać w dłoniach filiżanki.
– No właśnie. O tym chciałem porozmawiać, tylko proszę, nie denerwuj się.
Izabela poruszyła się zniecierpliwiona na krześle.
– No, skoro tak zaczynasz, to widzę, że mam powody do obaw. I to poważne.
– Na razie nic się nie dzieje. – Zrobił uspokajający gest dłonią. – Wiktor chce zmienić charakter stacji na bardziej… rozrywkowy.
– Machanie nogami i pióra w tyłku? Talent show i gotowanie na ekranie? – podrzuciła, ale w jej głosie nie było śladu życzliwości.
– Coś w tym stylu. Plus seriale telewizyjne w dużej ilości. Zamierza je produkować, bo zna się nad tym jak mało kto.
Jasne. Synalek właściciela skończył jakąś szkółkę dla scenarzystów i teraz się będzie wyżywał twórczo.
– Cudownie. Od razu niech wyprodukuje musical Stepująca kuchareczka, będzie miał wszystko w jednym – burknęła znad swojej kawy sarkastycznie.
Spojrzał na nią z urazą.
– Nie przesadzaj. Wiesz, jaka jest sytuacja na rynku. Wpływy z reklam spadają, trzeba walczyć. Akurat uważam, że to nie są najgorsze pomysły na podniesienie oglądalności. I tak była już najwyższa pora, żeby coś zmienić. Inaczej poszlibyśmy na dno, to byłaby tylko kwestia czasu.
– No nie mów, że jest aż tak źle.
– Nie jest dobrze, Zula. Internet wykończył gazety, a teraz bierze się za telewizję. Każdy może obejrzeć wiadomości w komórce, prosto z portalu internetowego.
– Chyba nie chcesz mi powiedzieć…
– Na razie nie. Wiktor zamierza przesunąć twój program na późniejszą godzinę. Ta pora jest nam potrzebna na serial. Wiesz, najlepsza oglądalność po prostu.
– Nie wierzę własnym uszom! Co ty pieprzysz? – Zula odstawiła filiżankę na stół tak nieuważnie, że ta przewróciła się, a potem stoczyła z blatu i roztrzaskała na parkiecie. Nawet tego nie zauważyli.
– Nie denerwuj się. To pewnie tylko chwilowa roszada. Damy ci cztery audycje tygodniowo zamiast trzech, tylko o późniejszej porze.
– Czyli niby o jakiej? Przed północą? A może nad ranem? To jest świetna godzina dla publicystyki! Wilki wyją, dojarki wstają do krów, można podpytać paru posłów o sprawy kraju. Bardzo słusznie skądinąd: wieczór powinien być zarezerwowany dla szansonistek i mydlanych oper.
– Proszę cię, nie gorączkuj się tak. Myśleliśmy o paśmie w okolicach godziny dziesiątej. To znaczy dwudziestej drugiej.
Popatrzyła na niego takim wzrokiem, że gdyby mógł zabijać, to Jacek Zawada nie powitałby już następnego dnia.
– To jakieś kpiny – rzuciła przez zęby. – Powiedziałabym dosadniej, gdzie mam twoją hojną propozycję, ale nie będę się wyrażać. Czy powinnam przygotować jakiś papier o wypowiedzenie, czy wystarczy, że teraz ci powiem „do widzenia”?
– Zula, zastanów się jeszcze. Nie działaj pod wpływem emocji, bo później nie będzie już odwrotu.
– Ach tak? Więc jeszcze na dodatek mnie straszysz? No, pięknie. Zabieracie mi program, rzucacie jakiś ochłap i czego oczekujecie? Że będę wdzięczna? Nic z tego, drogi Jacku. Odchodzę. Zatrudnijcie na moje miejsce pannę tańczącą na rurze, na pewno wypełni wam ramówkę od rana do wieczora.
Wstała i wyszła, trzaskając drzwiami.
Zawada krzyczał za nią, ale nie zamierzała się odwracać.
Co za gnojek.
Tyle lat. Taki świetny program. Dostała za niego wszystkie możliwe nagrody. Liczyła się w środowisku, szanowano ją, wręcz się jej obawiano. Politycy przymilali się o zaproszenie do „Info Global”, mimo iż łatwo tam było oberwać. „Ostra” zawsze robiła szoł, a memy z kolejnych audycji zaraz podbijały sieć. Jak można ukręcić kark kurze znoszącej złote jaja?
Oster dziwiła się, a jednak symptomy nadchodzącej burzy wyczuwała od pewnego czasu. Jacek przebąkiwał o zmianach, o zjeżdżających słupkach oglądalności i spadających dochodach z reklam. Ten zawał Wernickiego też był czymś spowodowany… Stary po prostu gryzł się coraz gorszą kondycją spółki. Tylko że Zula była pewna, iż jej to po prostu nie dotyczy. Ona stanowiła jeden z filarów tej telewizji. Bez jej programu Global PL po prostu nie istniała, nie była sobą. Izabela Oster to była marka – dziennikarska i osobista.
Nie do wiary.
Jeszcze zobaczą – pomyślała mściwie, siadając do swojego komputera. Szybko nasmarowała maila do wszystkich współpracowników. „W związku ze zmieniającą się polityką firmy, nie widząc szans na porozumienie i w trosce o wysoki poziom programu, decyduję się odejść”. I jeszcze parę kąśliwych uwag na temat nowej linii, w której zabraknie miejsca dla polityki i publicystyki, a znajdzie się czas na wątpliwej jakości rozrywkę. Nie zastanawiając się zbyt długo, kliknęła „wyślij” i odchyliła się z dumą na krześle.
Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Telefon rozdzwonił się po minucie. Zawada dobijał się na komórkę.
– Wiesz, co właśnie zrobiłaś? Teraz już nie da się tego odkręcić.
– No i co z tego? – stwierdziła niefrasobliwie.
– Zapomniałaś, że masz duży kredyt? Pewne rzeczy naprawdę lepiej jest przemyśleć.
Izabela zamarła na chwilę, wpatrując się w ekran komputera, na którym wyświetlały się odpowiedzi na jej maila. Pocieszające, ale też pełne źle skrywanej satysfakcji i fałszywej przyjaźni.
Kredyt.
Prawie całkiem o nim zapomniała.
Dwa lata wcześniej kupiła okazyjnie zrujnowane wielkie mieszkanie w Krakowie, w dzielnicy, w której mieszkała jako nastolatka, na Grzegórzkach. To był naprawdę niebywały fart. Kamienica szła do przebudowy, właściciel pozbywał się całego ostatniego piętra, właściwie nadbudowanej na głównej fasadzie budynku mansardy, z czterema wielkimi oknami od frontu. Po bokach na płaskiej części dachu można było swobodnie wygospodarować dwa obszerne tarasy. Lokal był przestronny, bardzo wysokie wnętrza dawały niezwykłe możliwości adaptacyjne, a widok, jaki rozciągał się z tej kamienicy, po prostu zapierał dech w piersiach.
Tylko że kosztował niemało i Oster zaciągnęła na niego spory kredyt. Remont także przekroczył jej najśmielsze oczekiwania.
W dodatku miała pełną świadomość, że kupno tego mieszkania to zwykły kaprys. Nie zamierzała przecież opuszczać Warszawy. Tu pracowała, tu była siedziba Global PL. Mieszkanie w Krakowie miało być inwestycją kapitału i drogą zabawką. Miejscem, gdzie będzie można spędzić weekend lub sylwestra. Zaprosić przyjaciół na fajną imprezę, bo mieściło się nieopodal najbardziej rozrywkowej dzielnicy Krakowa, czyli Kazimierza.
Wszędzie blisko, można wrócić pieszo z każdej balangi. Poza tym to ogromne metrażowo mieszkanie od razu skradło jej serce. Gdy tylko agent poinformował ją o pojawieniu się tej oferty na rynku, wiedziała, że musi je mieć. Miłość od pierwszego wejrzenia.
Czyżby teraz miało stać się kulą u nogi?
Bez problemu znajdę inną pracę. – Zula otrząsnęła się ze złych myśli. – Co to dla mnie.
No właśnie. Taka dziennikarka jak ona, powinna po prostu usiąść wygodnie i poczekać, a propozycje posypią się same. Bez paniki, tylko spokojnie.2.
Na parkingu pod redakcją, gdzie miała zaparkowane swoje auto – a był to sportowy kabriolecik w stylu lat sześćdziesiątych, który świetnie wyglądał na zdjęciach w plotkarskich czasopismach – zauważyła bilbord reklamowy. Wychodziła nowa pozycja Mistery’ego Clarka, jej ulubionego autora powieści sensacyjnych. Do tego stopnia ukochanego, że jedyną rozmową, jaką przeprowadziła w studio z osobą spoza polityki, była ta z Clarkiem właśnie. Doskonale odstresowywała się przy serii jego zwariowanych książek z postrzeloną Becky Corcoran.
Kobieta, po śmierci męża, prywatnego detektywa, chcąc nie chcąc, musiała przejąć jego praktykę i z wdziękiem pakowała się z jednych kłopotów w drugie. Najnowsza powieść zatytułowana Bez zbędnej zwłoki, z aluzyjnie wyobrażoną na okładce uchyloną trumną, zapowiadała się nieźle i Izabela zakonotowała sobie, żeby wstąpić do księgarni. Po tak ciężkim dniu należy jej się odrobina rozrywki, a Becky Corcoran na pewno jej w tej materii nie zawiedzie.
Myśli dziennikarki natychmiast popłynęły w kierunku Kamili Rudnickiej-Clement, polskiej tłumaczki Clarka i jednocześnie jej najlepszej przyjaciółki od czasów studiów. To właśnie Kamila zorganizowała ten wywiad, którego pisarz udzielił stacji Global PL. Zresztą Zula była trochę nim rozczarowana – liczyła na fajerwerki humoru i gejzer intelektu, a facet okazał się, owszem, solidnym rozmówcą, ale o emploi głównego księgowego z fabryki wyrobów gumowych. Chętnie zwierzał się z planów na przyszłość, rozwodził nad popularnością swych książek w wielu egzotycznych krajach, ględził o ekranizacjach i innych tego typu sprawach. Jeżeli Oster miała nadzieję na kilka soczystych, osobistych anegdot, to srodze się zawiodła. Clark był przy tym bardzo przystojny i sprawiał ogromnie sympatyczne wrażenie, ale brakowało mu ikry. Być może cały humor przelał na Becky Corcoran – filozofowała Zula po tym spotkaniu. Zanim do niego doszło, zastanawiała się nawet, czy nie wcisnąć Kamili Rudnickiej-Clement, opiekującej się autorem z ramienia wydawnictwa, jakiegoś kitu i nie porwać go po wywiadzie na romantyczną kolację. No a potem, kto wie, kto wie… Żadnego sensacyjnego zakończenia nie można było wykluczyć. Gdy jednak rozmawiała z Clarkiem na wizji, a on opowiadał, jak bardzo wzruszyło go uwielbienie polskich czytelników, miała ochotę raczej bić głową o stół niż go dyskretnie uwodzić. To był urzędnik literacki, a nie niegrzeczny chłopczyk. Niech go Kamila sama niańczy.
Rudnicka-Clement urodziła się w Stanach. Matka, rodowita Amerykanka, związała się swego czasu krótkotrwałym małżeństwem z Leonem Rudnickim, znanym globtroterem i autorem filmów dokumentalnych – ojcem Kamili. Córkę wychowywała na zmianę babcia w Warszawie i cała rodzina matki w Nowym Jorku, bo pani Clement, usiłująca robić karierę aktorską, także nie była wzorem rodzica.
– W Stanach nazywam się Clement, a tutaj Rudnicka. Tak jest po prostu prościej – mawiała zawsze Kamila. Gdy wyszła za mąż za syna właściciela firmy medialnej, Franka Strzegomskiego, pojawił się prawdziwy problem. Jej nowe nazwisko stało się niemożliwe do wymówienia dla zagranicznych krewnych. Rozwiązała niewygodną kwestię w ten sposób, że pozostała przy połączonych nazwiskach swoich rodziców, tłumacząc mężowi, iż robi to z głębokiego szacunku dla ich życiowego dorobku.
Tak się złożyło, że Kamila studiowała dziennikarstwo w Warszawie na tym samym roku, co Izabela, ponieważ wróciła wówczas do kraju, by opiekować się chorą babcią. Była z nią naprawdę blisko związana. To zresztą dzięki staruszce poznała swego przyszłego męża, choć, jak zawsze wzdychała, nie była to zbyt szczęśliwa okoliczność.
Małżeństwo ze Strzegomskim szybko przestało się układać. Izabela nie bardzo wiedziała, o co tak naprawdę chodzi, ale Franek i Kamila od dłuższego czasu mieli ze sobą coraz mniej wspólnego. Wreszcie na początku tego roku rozstali się na dobre.
Wszystko to dziwnym trafem zbiegło się z premierą nowej książki i pobytem Mistery’ego Clarka w Polsce. Kamila poinformowała Izabelę o ostatecznym zakończeniu sprawy w przerwie pomiędzy wywiadem telewizyjnym a bankietem na cześć autora, urządzonym pod Warszawą.
– Co ty? – Oster zareagowała zdziwieniem. – Jak to… Rozwiodłaś się?
– No, tak, właśnie mówię. Przedwczoraj była rozprawa. Już po wszystkim.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?
– Byłaś zajęta, zresztą… Jakie to ma znaczenie? Grunt, że to już zamknięty rozdział. – Wzruszyła ramionami Kamila i spojrzała na zegarek. Pojawiła się na bankiecie przelotem, należało jeszcze załatwić wiele spraw. Izabela nie mogła się nadziwić, że jej przyjaciółka przyjęła to wszystko z takim spokojem, przecież według badań rozwód jest drugim najbardziej stresującym wydarzeniem w życiu. Zaraz po śmierci małżonka.
Wynikało z tego, że pomiędzy nią a Frankiem musiało się już bardzo źle układać. Nawet gorzej niż źle, skoro zareagowała takim chłodem. Rozstali się, ponieważ już ich nic ze sobą nie łączyło – nie ma innego wytłumaczenia.
To prawda, każde z nich zajmowało się czymś innym. Franek prowadził swoją firmę i głównie w niej się udzielał, a Kamila tłumaczyła. Początkowo traktowała to w kategoriach hobby znudzonej pani domu. Potem jednak okazało się, że jest w tym naprawdę dobra. Małżonkowie nie widywali się chyba zbyt często. Ich piękny dom w Komorowie stał zwykle pusty, bo Kama najchętniej mieszkała w warszawskim mieszkaniu odziedziczonym po babci, a Franek często bywał za granicą w interesach. Dzieci nie mieli, natomiast Rudnicka-Clement z upodobaniem hodowała labradory.
Izabela wyjechała z parkingu pod stacją telewizyjną. Niemal dokładnie w momencie, gdy włączała się do ruchu, zadzwonił jej telefon. Rzuciła okiem na wyświetlacz: Irena Lorde z konkurencyjnej stacji, Superwizji. Znały się dobrze, raz nawet prowadziły razem debatę przed wyborami parlamentarnymi.
– Słyszałam, że odchodzisz z Globala – rzuciła Irena bez wstępów, gdy tylko Zula przełączyła na tryb głośnomówiący.
– Widzę, że dobre wieści szybko się rozchodzą – odparła ironicznie.
– Co chcesz? To mały światek, a tam-tamy biją głośno. Podobno wysłałaś emocjonalnego maila do wszystkich, więc się nie dziw.
Emocjonalny mail. Tak właśnie nieżyczliwi skomentowali jej pożegnanie. Warto wiedzieć i zapamiętać na przyszłość.
– Dzwonisz w jakiejś konkretnej sprawie, czy żeby się podzielić tymi cennymi spostrzeżeniami?
– No, już nie bądź taka, nie obrażaj się. Gdybyś szukała pracy, to daj znać Mirońskiemu, on zawsze jest w potrzebie.
Izabela miała ochotę ją kopnąć. Szybko zakończyła rozmowę kpiącym śmiechem, zapewniając, że propozycji ma dość i program Karola Mirońskiego nie mieści się nawet na najdłuższej liście. Karol kierował działem publicystycznym w jednej z największych stacji, czyli Antenie 1, ale znany był ze swego wybuchowego charakteru i wpadania w gniew. Miał niewiarygodnego nosa do newsów i afer, lecz bywał po prostu nieznośny. Prowadzący jego programy zmieniali się z prędkością światła, a on niewiele sobie z tego robił. Był twarzą swojej telewizji i choćby zadźgał kogoś na wizji, wcale by to nie zaszkodziło jego reputacji. A może nawet by pomogło, kto wie? Izabela szczerze nie znosiła Mirońskiego, co okazywała w sposób żywiołowy. Była zresztą z tego znana. Wolałaby pójść na zasiłek dla bezrobotnych, niż prosić go o pracę.
Zerknęła na zegarek. No co jest? Minęło już tyle czasu, a jeszcze nie zadzwonił nikt poważny? Miała się zacząć obawiać? Była przekonana, że nie zdąży zamknąć swego biura, a już zaczną ją nagabywać producenci z innych stacji. Wierzyła głęboko, że przed wieczorem spłynie kilka wstępnych propozycji do rozważenia, a za parę dni będzie już po pierwszych spotkaniach. Na razie jednak się na to nie zanosiło.
Przejechała przez miasto i zaparkowała pod swoim domem. Nie poszła od razu na górę. Zawróciła w kierunku galerii handlowej, żeby kupić sobie książkę. Dzień był wystarczająco straszny, należała jej się nagroda. Po krótkiej chwili, już z nową powieścią Clarka w torbie, wstąpiła do innego sklepu. Butelka białego wina pomoże jej jakoś znieść ten wieczór. Pierwszy dzień bez pracy, za to z kredytem – jak uświadomiła sobie z nagłym przerażeniem.
Nie zdążyła wysiąść z windy na swoim piętrze, gdy znów rozdzwonił się telefon. Tym razem była to Kamila.
– Mam już nowego Clarka – poinformowała ją na wstępie Izabela.
– O, szkoda. Przyniosłabym ci, nawet z autografem autora. Polubił cię. Uważa, że jesteś bardzo solidną dziennikarką.
Przyjaciółka prychnęła wyniośle, żeby dać do zrozumienia, co sądzi o takiej ocenie swojej pracy. „Solidna”, a to dobre. Na taki komplement mógł się zdobyć jedynie amerykański pisarz o wrażliwości buchaltera.
– No tak – ciągnęła Rudnicka-Clement niezrażona. – On twierdzi, że rzadko kto tak dobrze przygotowuje się do wywiadu. Był zaskoczony, jak wiele na jego temat wiedziałaś. Inni dziennikarze nawet nie czytają jego książek. Jeden oświadczył mu nawet, że woli nie czytać, żeby się nie uprzedzać do autora.
– Bęcwał – skomentowała Zula i Kamila przez moment myślała, że przyjaciółka ma na myśli Clarka. – Pewnie studiował wieczorowo.
– Lub na kursie korespondencyjnym – dodała wesoło, zrozumiawszy, że Oster mówi o dziennikarzu.
– A książkę z podpisem Clarka możesz mi przynieść. – Izabela wróciła do tematu. – Postawię ją na półce jako eksponat, nie będę nawet dotykać.
– Proszę bardzo. Załatwione. W przyszłym tygodniu przyjdą egzemplarze podpisane przez niego w Stanach. Bardzo mu zależało na dobrej promocji w Polsce.
– Polubił nasz kraj, nie ma co.
– Ma nad Wisłą mnóstwo fanów. Zupełnie jak William Wharton – skomentowała Kamila. – Chciałam zapytać, czy nie masz ochoty na kolację. Mogłybyśmy gdzieś pojechać, choćby do Pergoli.
Restauracja Pergola mieściła się w Komorowie niedaleko dawnego domu Rudnickiej-Clement, który po rozwodzie przypadł jej byłemu mężowi. Kamila rozstała się z willą bez żalu, bo nigdy nie odpowiadała jej nowoczesna architektura. Wciąż jednak miała sentyment do tej okolicy. Urokliwych lipowych alei i niewielkich knajpek ukrytych w malowniczych ogrodach. Zula pomyślała, że kolacja z przyjaciółką jest miłą alternatywą dla samotnego wieczoru z butelką wina. Powieść Clarka nie zając, nie ucieknie.
– Zgoda. Twoja propozycja spadła mi jak z nieba. Dzisiaj rzuciłam pracę. Zamierzałam się upić białym winem, wziąć długą kąpiel, a potem poczytać twego podopiecznego. Być może uratowałaś mnie przed stoczeniem się na dno niemoralności.
– Dno niemoralności z powodu butelki wina, wanny i książki? Przyznaję, że to bardzo w stylu Becky Corcoran, ale nie przesadzajmy. – Kamila roześmiała się nerwowo. – Powiedz mi lepiej, co z tą pracą? Co się stało?
– Jak to mówią: przyszło nowe i mnie zmiotło.
– Co ty opowiadasz? Przecież jesteś podporą tej stacji. Jeśli oni tego nie widzą, to są ślepi, głusi, no i głupi na dodatek.
– Jeżeli ja jestem podporą, to najwyraźniej był to kolos na glinianych nogach. – Zula westchnęła. – Dyrektor programowy oświadczył mi, że ze względu na spadki dochodów z reklam muszą zmienić profil. Będzie więcej rozrywki, mniej publicystyki. Mój program miał przejść do pasma cierpiących na bezsenność.
– To jakiś obłęd. Przecież twoje programy wygrywały w rankingach oglądalności nawet z filmami fabularnymi.
– No widzisz, chyba to okazało się niewystarczające. Nie mogłam się na to zgodzić, Kama. To by było poniżej mojej godności.
– Jasne, rozumiem. Tym bardziej powinnyśmy jechać na tę kolację. Nie uczciłyśmy mojego rozwodu, a teraz dzięki tobie mamy kolejną okazję do zabawy.
– Raczej kolejną stypę – powiedziała Oster ponuro.
– A co? Jeszcze nikt nie zadzwonił z propozycją?
– Żebyś wiedziała. Cholernie mnie to martwi. Na razie tylko ta żmija Lorde zatelefonowała, żeby mi życzliwie doradzić zwrócenie się o pomoc do Mirońskiego.
– Niech się sama do niego zwraca, mądrala jedna.
– W rzeczy samej. Posłałam ją na drzewo, ale gryzę się… Mam nadzieję, że moje akcje za bardzo nie spadły.
– Nawet tak nie myśl. Jesteś najlepsza. Zawsze byłaś i będziesz. Przebierz się szybko, bo za godzinę jestem u ciebie i jedziemy na balety.
Zula uśmiechnęła się. Jak dobrze mieć przyjaciółkę.
Ciąg dalszy w wersji pełnej