- W empik go
Tylko nie on! Trzydziestoletnie singielki. Tom 1 - ebook
Tylko nie on! Trzydziestoletnie singielki. Tom 1 - ebook
Gorący romans biurowy autorki bestsellerowego „Niegrzecznego szefa”
Z okazji trzydziestych urodzin Chloe chce przeżyć coś niezwykłego. Jej życie nadal nie jest poukładane, nie ma rodziny, dynamicznie rozwijającej się kariery ani nawet zarysu planu na przyszłość. Ale przez tę jedną noc nie będzie o tym myśleć! To ostatni moment, by przeżyć coś szalonego i spontanicznego. A przygoda z przypadkowo poznanym przystojniakiem z obezwładniającym brytyjskim akcentem to wprost idealny sposób na świętowanie trzydziestki! Czy aby na pewno?
Cztery tygodnie później ów „urodzinowy prezent” wkracza do wydawnictwa, w którym pracuje Chloe, jako jej nowy szef. Takiego scenariusza dziewczyna z pewnością nie brała pod uwagę. Szybko okazuje się jednak, że to dopiero początek kłopotów. Jest coś, o czym nieznajomy nie powiedział Chloe, kiedy się poznali. Jest także coś, czego ona nie zdradza jemu. Czy jedna noc może spowodować aż taki bałagan? I najważniejsze – jak niby mają go teraz posprzątać?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-400-9 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
LIST OD WHITNEY G.
Droga Czytelniczko,
Bardzo dziękuję ci za to, że wybrałaś moją
nową książkę _Tylko nie on!_
Nie mogę się doczekać, aż przeczytasz
historię Chloe i Tylera!
Jeśli chcesz jako pierwsza dowiadywać się o moich nowych książkach, wyprzedażach i specjalnych
okazjach, które oferuję tylko stałym czytelnikom, koniecznie zapisz się na moją ekskluzywną listę F.L.Y. Skrót F.L.Y. oznacza Effin Love You – Kocham Cię K…
bo niezależnie od tego, czy spodoba ci się ta historia, kocham cię za to, że dałaś jej szansę!
Serdeczności,
PROLOG
* CHLOE *
obecny dzień (niestety)
Gdybym kiedykolwiek musiała opisać Tylera Carringtona w trzech krótkich słowach, wybrałabym: „arogancki”, „nieznośny” i „zabójczo-seksowny-skurwysyn-który-powinien-zostać-wykopany-do-innego-wymiaru”. To ostatnie określenie podają wszystkie słowniki, możecie mi zaufać. Innym określeniem mogłoby być: „znienawidzony przeze mnie tata mojego dziecka”, ale to zupełnie inna historia.
Przez kilka ostatnich nocy połykałam niezliczone powieści opisujące katastrofy w nadziei, że któryś ze scenariuszy się spełni, a on zniknie w magiczny sposób.
Niestety, z bólem serca muszę stwierdzić, że żadne trzęsienia ziemi, niebezpieczne zapadliska ani nawet wysyp żywych trupów nie wymazały go z mojego życia.
Nawet teraz, w tej chwili, stoi w drzwiach mojego biura, wpatrując się we mnie swoimi cudownymi oczami o kształcie migdałów. Szczerze nim pogardzam, a jednocześnie tak mocno potrafi podniecić mnie zaledwie jednym słowem, które pada z jego pięknych brytyjskich ust. I bez względu na to, ile razy próbowałam przekonać swoje serce, że nie jest wart uczucia, bije tęsknym rytmem, kiedy on jest blisko.
– Czy jest pani gotowa dokończyć naszą wczorajszą rozmowę, pani March? – Przerywa w końcu ciszę, a jego głęboki akcent od razu mnie rozbraja. – Powinnaś skończyć mówić to, co zaczęłaś.
– Pewnie. – Wzruszam ramionami. – Nienawidzę ciebie i całej tej sytuacji. Powinieneś wrócić do Londynu.
– To nie jest rozmowa, o której mówię.
– Więc może ty masz coś do powiedzenia?
– Myślę, że słowa, których szukasz, to: „Skończyłam grać w swoje pokręcone gry i wracam do twojego mieszkania”.
– Kanapy moich przyjaciółek są bardzo wygodne, doceniam jednak twoją uprzejmą prośbę.
– To nie jest cholerna prośba. – Zaciska szczęki. – To już osiem dni.
– Siedem.
– Liczby nie są najważniejsze – mówi. – Spodziewam się, że zobaczę cię dziś wieczorem w moim łóżku, żebyśmy mogli przedyskutować ten problem jak dorośli.
– Co się stanie, kiedy zdasz sobie sprawę, że mnie tam nie ma?
– Będę zmuszony do poczynienia drastycznych kroków, aby chronić nasze dziecko, które ma się wkrótce urodzić.
– Moje dziecko.
– Sama sobie go nie zrobiłaś. – Uśmiecha się znacząco. – Z pewnością pamiętasz moją rolę tamtej nocy.
– To nie było nic szczególnego, jak teraz o tym pomyślę.
– Wątpię, żebyś zdążyła zapomnieć o pięciu orgazmach.
Miałam sześć.
Szukam jakiejś sarkastycznej riposty, ale wspomnienia tej nocy nagle zalewają mój umysł. Wszystko, co teraz widzę, to, jak obejmuje moje ciało swoimi ustami, doprowadzając mnie do krawędzi tyle razy, że błagam go, by nigdy nie przestawał. I jak przyciąga mnie blisko do siebie, szepcząc najbardziej nieprzyzwoite rzeczy, jakie kiedykolwiek słyszałam.
– Tak myślałem. – Kieruje się w stronę drzwi. – Do zobaczenia w domu. Albo…
Zatrzaskuje drzwi, a ja biorę komórkę.
Otwieram aplikację „W oczekiwaniu na dziecko” i przewijam do poprzednich tygodni ciąży, kiedy jeszcze tkwiłam w zaprzeczeniu.
Do czasów, gdy moim życzeniem urodzinowym było, aby wejść z hukiem w czwartą dekadę życia, i kiedy nie miałam pojęcia, kim naprawdę był Tyler Carrington.
Kiedy docieram do czwartego tygodnia, widzę notatkę, którą napisałam, gdy w końcu dotarła do mnie prawda.
W wypadku tego prezentu nie ma zwrotów ani wymiany w ustawowym terminie. Ten człowiek – i cały jego bagaż – będzie stałym pasażerem lotu mojego życia…TO NIE JEST NORMALNE ŻYCIE
* TYLER *
Kilka tygodni przed tą tak zwaną pamiętną nocą
(nawiasem mówiąc, uwielbiała każdą jej minutę)
Londyn, Anglia
Możesz przyspieszyć, Dillon?! – krzyknąłem do mojego kierowcy. – Ta kobieta wygląda, jakby miała zaraz umrzeć.
Nie było to wymarzone zakończenie weekendu, ale sam byłem sobie winien, bo uporczywie popełniałem ten sam błąd przez siedem sobót z rzędu.
Zdesperowany, by posmakować tak zwanej normalności, wymknąłem się z pałacu Kensington i pojechałem po północy do pubu pod Londynem.
Chciałem znaleźć kogoś, kto nie śledzi na bieżąco plotek z tabloidów – kobietę, która nie ma pojęcia, kim jestem, żebym mógł w końcu z czystym sumieniem ją przelecieć – ale plama błękitnej krwi mojej rodziny była zbyt trudna do usunięcia.
Gdzieś pomiędzy trzecią a czwartą kolejką moja maskarada skończyła się jak zawsze i stało się to, co zwykle. Po pierwsze, moja ochrona zmusiła wszystkich do podpisania umowy o zachowaniu poufności. Po drugie, wróciłem do domu, aby odsiedzieć kolejny tydzień w pozłacanym więzieniu. Po trzecie, moja nienawiść do własnej rodziny osiągnęła nowy poziom.
Jednak dzisiejszy incydent był czymś zupełnie nowym. Kobieta, którą poznałem, zemdlała i uderzyła głową w bar.
– Dillon? – zawołałem ponownie. – Jej twarz jest blada.
– Jadę tak szybko, jak potrafię. – Rzucił mi butelkę z wodą, a ja przycisnąłem ją do czoła kobiety.
– Wcale nie jestem blada – wybełkotała. – Jestem po prostu oszołomiona. Kiedyś wieszałam twoje zdjęcia z dzieciństwa na ścianie mojego pokoju. Jesteś pierwszym chłopcem, przy którym się dotykałam.
– Proszę, powiedz mi, że jesteśmy mniej więcej w tym samym wieku.
– Zawsze uważałam, że jesteś seksowny, ale na żywo jesteś tysiąc razy bardziej seksowny.
– Dziękuję bardzo.
– Ale dlaczego mi nie powiedziałeś, że jesteś Carringtonem? – zapytała. – Upadłabym na kolana i wyssała duszę z twojego fiuta.
– Przepraszam?
– Moja mama nauczyła mnie wszystkiego o technikach głębokiego gardła. Pomógłbyś mi sprawić, by była ze mnie dumna.
Mrugnąłem.
Nie wierzę, że tak po prostu to powiedziała.
– Jeśli jesteś zainteresowany, mogę dać ci próbkę. – Uśmiechnęła się. – Wszystko, co musisz zrobić, to rozpiąć spodnie i pomóc mi poruszać głową.
– Wolałbym, żebyś skupiła się na oddychaniu – odparłem. – Wyglądasz, jakbyś miała ponownie zarzygać mi podłogę.
– Po prostu wiedziałam, że już cię gdzieś widziałam. – W ogóle mnie nie słuchała. – Czekaj. Nie powinieneś oświadczać się teraz tej duńskiej księżniczce czy coś takiego? Tak mówią tabloidy.
– Tabloidy często się mylą.
– Więc dlaczego powiedziałeś mi, że nazywasz się Matthew i pracujesz w finansach? – Wzięła głęboki oddech. – Dlaczego skłamałeś mi prosto w twarz i odmówiłeś mi spełnienia marzenia o wyruchaniu członka rodziny królewskiej? Dlaczego miałabym…
Zwymiotowała na podłogę w połowie zdania, pozostawiając naszą rozmowę niedokończoną, co wcale mi nie przeszkadzało. Ochroniarz siedzący naprzeciwko nas otworzył pustą papierową torebkę, a ja podniosłem jej głowę. Samochód pędził ulicami.
Na każdym kilometrze szare, pogrążone w deszczu miasto się ze mnie nabijało. Bistra i knajpki śmiały się, że nie mogę wejść do środka bez przyciągnięcia tłumu. Samochody w korkach wskazywały mnie sobie i szeptały, że nie mogę nigdzie pojechać, żeby ktoś nie machał i nie robił zdjęć „przystojnemu księciu playboyowi”. Sklepy z pamiątkami i księgarnie nic sobie nie robiły z mojej irytacji i umieszczały książki na temat rodziny królewskiej na frontowych witrynach, pokazując mi, że historię mojego życia można łatwo sprzedać i nie należy ona do mnie. Zawsze będzie opowiadana przez autorów, których nigdy nie czytałem, i publikowana w błyszczących, miękkich oprawach, których nigdy bym nie zaaprobował.
Przede mną stało wyniosłe London Eye – ogromny diabelski młyn, którym zawsze chciałem się przejechać. Śmiał się ze mnie, przypominając mi o mojej ostatniej próbie wejścia do gondoli. Pojawił się natychmiast tłum dziennikarzy robiących zdjęcia i wykrzykujących setki pytań, a ja porzuciłem ten pomysł na zawsze.
Podczas porannych spacerów podchodzili do mnie przypadkowi nieznajomi, którzy nie wiedzieć czemu czuli się upoważnieni do udzielania mi rad na temat moich „pieprzonych kawalerskich zwyczajów”, mojej „upartości” i „odliczania czasu do objęcia tronu”. Szczerze mówiąc, wiedzieli więcej o historii mojej rodziny niż moi prawdziwi przyjaciele.
Cóż, w każdym razie jedyny prawdziwy przyjaciel, jakiego miałem.
– Zbliżamy się do celu, sir. – Głos ochroniarza przerwał moją gonitwę myśli. – Proszę dać im chwilę, żeby posprzątali podłogę.
Dwóch członków personelu wbiegło tylnymi drzwiami szpitala świętego Tomasza i pomogło kobiecie położyć się na noszach. W kilka chwil mały zespół odkurzył i wyczyścił dywan, a moja nieudana ucieczka dobiegła końca.
Drzwi się zamknęły, a ochroniarz przesiadł się do innego samochodu.
– Więc? – Dillon spojrzał na mnie w lusterku wstecznym. – Czy chcesz kontynuować ten eksperyment w innym miejscu, czy może jednak wziąć udział w imprezie charytatywnej, która rozpocznie się za godzinę?
– Ani jedno, ani drugie – odrzekłem. – Daj mi trzecią możliwość, chciałbym utopić się w Tamizie.
– Daję ci ją tylko wtedy, gdy istnieje zero procent szans, że to wybierzesz – odpowiedział. – Wygląda na to, że dzisiaj to około sześćdziesięciu procent.
Co najmniej osiemdziesiąt.
Zanim zdążyłem powiedzieć, żeby zabrał mnie do domu, mój telefon rozbrzmiał połączeniem wideo od osoby, której nienawidziłem najbardziej na świecie.
To był mój ojciec.
– Dzień dobry, szatanie – odebrałem.
– Wyglądasz jak kawałek gówna. – Jego twarz pojawiła się na ekranie. – Gdzie, do diabła, jesteś?
– Przygotowuję się do spotkania charytatywnego.
– Nie, tam właśnie powinieneś być. Wszyscy tu na ciebie jak zwykle czekają. Gdzie naprawdę jesteś?
Dillon włączył się do ruchu bez mojej prośby.
– Właśnie jadę.
– Świetnie. Po zakończeniu imprezy będziemy musieli porozmawiać na osobności. To bardzo ważne.
– W takim razie powinieneś sprawdzić, co oznacza wyrażenie „na osobności”.
– To znaczy tylko ty i ja.
– Ty i ja. – Zrobiłem zdziwioną minę. – Czy to znaczy, że nie zobaczę fragmentów naszej rozmowy w prasie za kilka dni? Dziwnym trafem zawsze tak się dzieje.
– To część tej gry, synu.
– Mówiłem ci już, że wolałbym w nią nie grać.
– Byłoby o wiele przyjemniej, gdybyś trzymał się ustalonej przez nas fabuły. – Uśmiechnął się przez zaciśnięte zęby. – Nie rozumiem, dlaczego tak wszystko utrudniasz.
– Jeśli chcesz tworzyć fabuły, zadzwoń do swojego ulubionego pisarza.
– Zabawne. – Zaśmiał się lekko. – Wiesz, ostatnio bardzo przypominasz swoją zmarłą matkę.
– Uważaj, co mówisz, szatanie. – Posłałem mu wściekłe spojrzenie.
– Tylko tak mówię. Świeć Panie nad jej biedną duszą.
– Przynajmniej miała duszę.
– Tak, rzeczywiście. – Jego fałszywy uśmiech stał się jeszcze szerszy. – Cóż, jesteś już wystarczająco duży, by pamiętać, jak się to dla niej skończyło, kiedy nie przestrzegała zasad – powiedział. – Najlepsze, co możesz zrobić, to uczyć się na jej błędach i okazać odrobinę wdzięczności za uprzywilejowane życie, które prowadzisz. Nikt nie współczuje człowiekowi, który ma wszystko, czego nikt inny nigdy nie będzie miał.
– Wiesz, że matka myślała, że jesteś demonem w przebraniu, prawda?
– Uznam to za komplement z twojej strony – odparł. – Kiedyś lubiłeś się bawić figurkami demonów. To były twoje ulubione zabawki.
Zakończyłem rozmowę, zanim zdążyłem powiedzieć coś, czego mógłbym później żałować. Coś, co zaprzepaściłoby osiem lat spiskowania i planowania, aby moje dni w rodzinie królewskiej dobiegły końca.
Z drugiej strony, może nie muszę już dłużej czekać.KRÓTKA UCIECZKA
* TYLER *
Londyn, Anglia
Później tego ranka
Ilekroć pomyślę o pańskiej matce, łzy stają mi w oczach. – Gospodyni przyjęcia charytatywnego uśmiechnęła się do mnie. – Była taka piękna i elegancka. To, że odeszła, kiedy był pan jeszcze nastolatkiem, to prawdziwa tragedia.
– Zdaję sobie z tego sprawę.
– Całkiem dobrze pan zniósł ten ból i jestem naprawdę wdzięczna, że co roku pojawia się pan na naszym przyjęciu ku czci jej pamięci.
– Ja również pani dziękuję. – Zmusiłem się do uśmiechu. – Dziękuję za wyrazy współczucia.
– Namalowaliśmy w ogrodzie nowy mural, który ją przedstawia. – Wręczyła mi broszurę. – Bardzo podoba się pańskiemu bratu i siostrze, więc myślę, że jej również by się spodobał.
– Uznałaby to za kompletne bezguście.
– Słucham? – Jej uśmiech zbladł. – Nie wiem, czy dobrze pana usłyszałam, sir?
– Powiedziałem, że to coś w jej guście.
– Ach tak. Oczywiście, moglibyśmy pomóc jej go przenieść w dowolne miejsce, gdyby chciała.
– Jestem tego pewien. – Uścisnąłem jej dłoń i się cofnąłem. – Proszę mi teraz wybaczyć.
Nie mogę tego dłużej znieść.
Ta kobieta i reszta tych ludzi – nawet moje młodsze rodzeństwo – nie mieli pojęcia, jak bardzo matka nienawidziła tego życia i jak cierpiała za murami pałacu.
Przeszedłem przez salę, uśmiechając się do innych gości, którzy przypięli sobie jaskrawoniebieskie znaczki z napisem: „Spoczywaj w pokoju, księżniczko Joanno”.
– Przepraszam wszystkich. – Na scenę nagle wszedł mój ojciec. – Czy mogę prosić o uwagę?
Szum i śmiechy rozpłynęły się w ciszy.
– Jak wszyscy wiecie, dzisiaj jest bardzo smutny dzień w historii naszej rodziny. – Jego głos się załamał, jak zawsze, kiedy powtarzał tę kwestię. – Księżna Joanna na zawsze będzie żyła w moim sercu, a nasze dzieci, Tyler, Charlie i Priscilla, nadal noszą w sobie jej wojowniczego ducha.
Co to, do cholery, miało znaczyć?
– Tyler, jak wszyscy wiecie, jest dwanaście lat starszy od bliźniaków, a także o wiele bardziej powściągliwy i zdystansowany.
Głośny śmiech wypełnił salę, ale ja nie zrozumiałem dowcipu.
– W każdym razie nie jest osobą, która lubi składać publiczne oświadczenia, więc poprosił mnie, abym wygłosił jedno w jego imieniu.
Odchrząknął, a ja skrzyżowałem ramiona.
– W przyszłym miesiącu mój syn skończy trzydzieści pięć lat i po raz pierwszy pragnie urządzić publiczne urodziny, które mogą sprawić niespodziankę komuś, wobec kogo ostatnio był taki nieśmiały.
Wiktoria Nauss, księżniczka Danii i piękna brunetka, która – nawiasem mówiąc – w ogóle mnie nie interesowała, stała się obiektem powszechnego zainteresowania na sali.
Jej oczy spotkały się z moimi, a jej policzki zarumieniły się, wywołując chór przyciszonych szeptów i pomruków z tłumu. Pomimo jej eleganckiego zachowania i wystudiowanej skromności jedyną rzeczą, na której jej zależało, było zajęcie pozycji najpiękniejszej londyńskiej księżniczki w historii.
Zawsze wyrażała się w sposób elegancki i przyzwoity, nawet gdyby miało od tego zależeć jej życie, a pewnego razu, kiedy próbowaliśmy uprawiać seks po kilku drinkach, powiedziała mi: „Jeśli dam ci mój najcenniejszy skarb, będziesz musiał mi się oświadczyć”. Od tamtej pory nie dotknąłem jej ani razu, ani z nią nawet nie rozmawiałem.
– Jestem pewien, że Joanna wiedziała, że Tyler nie będzie się spieszył, aby się ustatkować, i byłaby zachwycona, widząc go tak szczęśliwego w miłości. – Ojciec serwował powoli pozostałe słowa swojej przemowy, a ja w myślach wróciłem do naszej krótkiej pogawędki.
Nigdy nie zamierzał rozmawiać ze mną na osobności. To wszystko było częścią jego teatrzyku kukiełkowego i sposobem na pokazanie mi oraz wszystkim innym, że pociąga za wszystkie sznurki mojego życia. Że wszystko, co mówimy i robimy publicznie, jest przedstawieniem dla publiczności, która jednocześnie nas kocha i nienawidzi.
Kiedy dalej reżyserował swoje przedstawienie, utwierdził mnie w przekonaniu, że miałem rację, nie wtajemniczając go w moje prywatne sprawy w Stanach. Nigdy nie dałem mu też do zrozumienia, że ściśle stosuję się do ostatniej rady matki.
– Przede wszystkim musisz myśleć strategicznie, Tyler. Nigdy nie pozwól nikomu dowiedzieć się, co naprawdę czujesz.
Kiedy skończył, sala wybuchła aplauzem, a ja dołączyłem. Potem podszedłem do Wiktorii i uścisnąłem jej dłoń, grając ostatni epizod tego przedstawienia.
„Księżna Joanna” na pewno by tego chciała.
Kilka godzin później siedziałem, podkreślając kolejną linię tekstu w swoim _Przewodniku po życiu w Seattle w stanie Waszyngton_ i robiąc jeszcze kilka notatek.
Co to jest ciastko Twinkie?
Z moich informacji wynikało, że w Londynie i Seattle panuje podobna, deszczowa pogoda i mgliste poranki, a także dominuje ten sam odcień ponurej szarości, który wisi na niebie całymi tygodniami.
Ruch uliczny był również podobną katastrofą, ale tym, co skłoniło mnie do rozpoczęcia nowego życia w tym właśnie mieście, były liczne różnice, a także pewne wydawnictwo, które kupiłem za pieniądze pozostałe ze spadku po mojej matce.
Kiedy zaznaczałem na mapie miejsce o nazwie Pike Place Market, Dillon stanął przed moim biurkiem.
– Twoi bracia i siostra właśnie upiekli ciasteczka z głowami sukcesorów tronu – powiedział, pokazując mi najbrzydsze ciastka, jakie kiedykolwiek widziałem. – Według nich jesteś zaraz po swoim ojcu.
– Jestem tego świadomy. – Zrobiłem skwaszoną minę. – Dziękuję ci bardzo.
– Proszę bardzo. – Odgryzł kawałek mojej głowy. – Priscilla i Charlie są o wiele milsi od ciebie.
– Mają dokładniej wyprane mózgi.
Uśmiechnął się. Nienawidził mojej rodziny tak samo jak ja i pomagał mi w realizacji nadchodzących planów.
– Powiedz mi coś, Dillon – poprosiłem. – Gdybym ci zdradził, że chcę niepostrzeżenie polecieć do Seattle na kilka nocy w tym tygodniu, czy mógłbyś mi pomóc?
– Nie mógłbym.
– Dlaczego?
– Ponieważ to bardzo ryzykowne i prawie niemożliwe – odpowiedział. – Musiałbym wynająć prywatny odrzutowiec, poczynić mnóstwo przygotowań i złamać wszystkie zasady obowiązujące członków personelu.
– Nie proszę cię jako członka personelu – odparłem. – Proszę cię jako mojego jedynego przyjaciela.
Westchnął, rzucając mi współczujące spojrzenie.
– Jak myślisz, na jak długo udałoby mi się uciec? – spytałem.
– Prawdopodobnie na jedną noc. I może następny dzień, jeśli będziemy mieli szczęście.
– To wszystko?
– Może dodatkowe sześć do dwunastu godzin – odrzekł. – Gdybyś był brzydki jak twój brat, załatwiłbym ci cały tydzień, bo nikt by cię nie chciał fotografować.
Posłałem mu puste spojrzenie.
– Czy to znaczy tak? Pomożesz mi?
– To znaczy tak, ale mam kilka pytań.
– Słucham.
– Podaj mi powód – zapytał. – Dlaczego to nie może poczekać kilka miesięcy?
– Chcę naprawdę poczuć to miasto, zanim przeprowadzę się tam na stałe.
– Jaki jest prawdziwy powód?
– Chciałbym świętować moje urodziny kilka tygodni wcześniej. Chcę się nimi cieszyć tylko dla siebie.
– Daję ci ostatnią szansę, żebyś nie obrażał mojej inteligencji.
– Chciałbym w końcu przelecieć jakąś fajną laskę.
– Dziękuję ci. – Odetchnął z ulgą. – W takim razie żadnych barów i imprez z ponad dwudziestoma osobami w środku i obowiązkowe zwiedzanie miasta, bo pewnie przez jakiś czas nie będziesz miał na to czasu. Masz jeszcze jakieś prośby, przez które mogę stracić pracę?
– Tam na miejscu chciałbym wypożyczyć samochód i sam go prowadzić.
– To nie wchodzi w rachubę.
– Umiem prowadzić, Dillon.
– Tu, w Londynie, oczywiście – odparł. – W Stanach jeżdżą po prawej stronie.
– To nie może być aż taka różnica.
– W porządku… – Podrapał się po brodzie. – Zorganizuję dla ciebie samochód, ale będę śledzić każdy twój ruch wraz z sześcioma pracownikami zespołu ochrony, lekarzem i jeszcze jednym członkiem personelu.
– Czterech pracowników ochrony, żadnego lekarza i innych członków personelu.
– Tyler…
– Ledwo mogę wytrzymać to gówno tutaj, a rozmawialiśmy już o tym, że nie będę tego tolerował, kiedy wyjadę na dobre.
Zapadła cisza.
– A może pielęgniarka zamiast lekarza? – zapytał.
– W porządku.
Wyciągnął telefon i stuknął w ekran.
– Poproszę o przysługę zaprzyjaźnione hotele i firmy, ale musisz być gotowy do wyjazdu w ciągu najbliższych trzech dni, aby to mogło się udać.
– Świetnie.
– A tak przy okazji, twój ojciec powiedział prasie, że masz nocną randkę w kawiarni z tą duńską księżniczką, w której podobno jesteś zakochany – poinformował. – Twoja siostra zamierza cię tam zwabić, a ja mam ci o tym nie mówić.
Do kurwy nędzy.
– Wiesz co? – Zamknąłem broszurę. – A może zorganizujemy wyjazd do Seattle trochę wcześniej?
– To znaczy kiedy?
– Dziś wieczorem.OKRESY POSUCHY I BAJKI DLA DZIECI
* CHLOE *
Po drugiej stronie stawu
Seattle, stan Waszyngton
Co ja, do cholery, robię ze swoim życiem?
Czy mogłabym wcielić się w inną osobę, żeby je powtórzyć?
Brakowało mi tylko dwunastu godzin do trzydziestki i nie było nic – absolutnie nic – czym mogłabym się pochwalić. Moja zdolność kredytowa była zbyt niska, żeby nawet marzyć o kupnie samochodu, moje mieszkanie wyznaczało nowy standard dla słowa „nora”, a moje życie erotyczne istniało tylko dzięki kolekcji romansów i górnej szufladzie komody, gdzie trzymałam kilka starych wibratorów.
Gdy jechałam porannym tramwajem, wyciągnęłam najnowszy numer „Audio World”. Na okładce uśmiechała się moja najlepsza przyjaciółka – Kristin. Dzięki podcastowi _Trzydziestoletnia singielka_ stała się obecnie najbardziej znaną podcasterką w kraju, a to była jej czwarta okładka w tym miesiącu.
Nie porównuj się, Chloe. Nie waż się do nikogo porównywać.
Odłożyłam magazyn na bok i wyciągnęłam kolejny – wydanie „Bon Apetit” z tego miesiąca. Pod nagłówkiem _Poznaj właścicielkę najseksowniejszej lodziarni w kraju_ mrugała do aparatu moja druga najlepsza przyjaciółka – Madison.
Przyjaciółki były ode mnie młodsze o cały rok i pojawiały się w mediach na lewo i prawo, a jedynym magazynem, na którego okładce pojawiło się moje zdjęcie, było amatorskie pismo „Wredne suki z gimnazjum centralnego”, drukowane przez dziewczynę, która w szkole była moim najgorszym wrogiem.
Jeśli chodzi o osiągnięcia zawodowe, mogłabym wymienić je na trzech palcach. Po pierwsze, nie zamordowałam jeszcze szefowej. Po drugie, nie pobiłam jej ani nie urwałam jej łba. Po trzecie, utrzymałam pracę przez ponad sześć lat i… nie zamordowałam szefowej.
To już jednak coś.
– Zbliżamy się do The Cold Hearted Creamery na Pike Place – oznajmił głośnik tramwaju. – Proszę podejść do drzwi, jeśli państwo wysiadają. Życzymy miłego dnia!
Wstałam, wepchnęłam czasopisma do torebki i ruszyłam w stronę drzwi.
Kiedy wysiadłam, nie spiesząc się, spacerowałam wolno chodnikiem, wdychając słodki zapach świeżo upieczonych gofrów i domowych lodów.
Niczym turystka pstryknęłam kilka zdjęć pastelowych, różowych i miętowych krzeseł, które stały na zewnątrz. Potem przeczytałam neonowy napis: „Spróbuj mnie” przymocowany do białych cegieł budynku, jakbym nie czytała tych słów już milion razy.
Zamiast typowych smaków, takich jak „Urodzinowe Ciasteczko”, „Lodowy Szczyt” czy „Czekoladowa Góra”, smaki Madison miały o wiele bardziej zapadające w pamięć nazwy, takie jak „Ananas w Depresji”, „Nie nazywaj go już miętą” i „Mój Najbardziej Jagodowy Seks”. Były też „Przeleć Mnie, Tatuśku”, „Brzoskwiniowo-Truflowa Śmietanka” i „BDSMniam”, ale te sprzedawała tylko w nocy. Zrobiłam ostatnie zdjęcie i pchnęłam drzwi. Pomieszczenie wypełnił głośny, syczący dźwięk, a po chwili spadły na mnie tony różowego i złotego brokatu.
Co, do cholery?
– Wszystkiego najlepszego z okazji wczesnych urodzin, Chloe! – Madison i Kristin wrzasnęły na całe gardło. – Kochamy cię, kurde!
Co? Rozejrzałam się po lodziarni i zauważyłam, że moje imię świeci w neonach na tylnej ścianie. Na blacie stał ogromny stos pięknie zapakowanych prezentów, a na oknach były wypisane słowa:
Osiągnęłaś tak wiele, zanim skończyłaś trzydzieści lat!
Jesteś praktycznie dyrektorką wydawnictwa
i wszyscy o tym wiedzą! <3
– Chyba się rozpłacze, Madison – wyszeptała Kristin. – Czy powinnyśmy ją pocieszyć?
– Nie sądzę. – Madison potrząsnęła głową. – Wygląda na to, że wciąż jest w nastroju „Jutro kończę trzydzieści lat i nic nie zrobiłam ze swoim życiem”. Nie możemy pozwolić, aby dopadła nas taka negatywna energia.
Zaśmiałam się, a one przytuliły mnie mocno.
– Dziękuję wam. – Łzy napłynęły mi do oczu. – Bardzo wam dziękuję.
– Nie ma za co. – Puściły mnie i dały prezent, który dostawałam co roku. Była to błyszcząca srebrna koperta, która zawierała pierwszą wskazówkę Wielkiego Urodzinowego Poszukiwania Skarbów. Zapoczątkowali to moi rodzice, kiedy byłam dzieckiem, a moje przyjaciółki nie pozwoliły umrzeć tej tradycji wraz z nimi.
– Proszę bardzo. – Kristin wręczyła mi jasnoróżowe pudełko. – Najpierw otwórz mój prezent.
Rzuciłam się na paczkę jak dziecko w Boże Narodzenie i zamarłam na widok logo Chanel.
– Otwórz do końca – powiedziała.
Delikatnie podniosłam wieko, czując, jak serce mi trzepocze, gdy zobaczyłam autentyczną wersję sukienki, której podróbka wisiała w mojej szafie. Była to sięgająca do uda koralowa suknia z ręcznie naszytymi błyszczącymi cekinami, z głębokim dekoltem i długim rozcięciem po lewej stronie.
– Nie mogę tego od ciebie przyjąć. – Potrząsnęłam głową. – Kosztuje co najmniej tysiąc osiemset dolarów.
– Mogę sobie na to pozwolić, zaufaj mi. – Pocałowała mnie w policzek. – Poza tym nie możesz spędzać trzydziestych urodzin w podróbkach. To się musi skończyć.
Przytuliłam materiał do piersi, a Madison postawiła obok mnie kolejne pudełko.
– Kupiłam ci pasujące szpilki z motylkami – powiedziała. – Ale musisz pozbyć się tych swoich tanich, na których motyle wyglądają jak ćmy. Będę musiała udawać, że cię nie znam, jeśli znowu je włożysz.
Prychnęłam i zaczęłam podziwiać małe dzieła sztuki na obcasach.
– Teraz pójdziesz się uczesać do fryzjera naprzeciwko, zanim ruszymy na poszukiwanie skarbów – dodała Kristin. – To dotyczy również mnie.
– To nie brzmi jak prezent urodzinowy. – Zmrużyłam oczy. – Brzmi, jakbyście gadały bzdury za moimi plecami.
– Ależ mówimy ci to prosto w twarz. – Roześmiała się, podnosząc laskę wanilii. – Nie byłaś na pewno u fryzjera od miesięcy.
– Właśnie, od miesięcy – przytaknęła Madison.
– Dzięki. – Pokazałam im obu środkowy palec. Nagle w mojej torebce zabrzmiał najgorszy dzwonek na świecie.
To chyba jakiś żart
– Tak, pani Swift? – Odebrałam z przyzwyczajenia.
– Chcę, żebyś przyszła natychmiast do mojego mieszkania i mi pomogła! – Płakała do telefonu. – Proszę! To nagły wypadek. Myślę, że zaraz umrę.
– Czy w takim razie nie powinna pani zadzwonić pod dziewięćset jedenaście?
– Nie, do cholery. Nikt nie może się o tym dowiedzieć – odpowiedziała. – Wysłałam Benniego do tej małej lodziarni twojej przyjaciółki, żeby cię zabrał. Pospiesz się i przyjedź, zanim będzie za późno.
Rozłączyła się, a ja oparłam się pokusie, żeby zacząć krzyczeć.
– Było bardzo fajnie. – Kristin poklepała mnie po plecach.
– Postarałyśmy się, żeby urodzinowe poszukiwanie skarbów było najlepsze do tej pory. Twoi rodzice byliby z nas dumni.
– Z wyjątkiem ostatniej wskazówki – dodała Madison. – Jest raczej nieprzyzwoita, więc pewnie poproszą, żeby nie wpuszczać nas do nieba, kiedy umrzemy.
– Będę błagać ich o przebaczenie. – Otworzyłam pojemnik z lodami, żeby wziąć kilka szybkich łyżek, ale kierowca mojej szefowej zatrzymywał się właśnie przed drzwiami sklepu.
– Zaraz wracam – powiedziałam.
Kristin i Madison rzuciły mi spojrzenia, które mówiły: „Nie, do diabła, nie zrobisz tego”.
Prawdopodobnie miały rację.
Wyszłam na zewnątrz, nie dając Benniemu szansy na otwarcie tylnych drzwi.
– Dzień dobry, pani March. – Patrzył, jak wsiadam na tylne siedzenie. – Dawno pani nie widziałem.
– Widział mnie pan wczoraj, kiedy pojechaliśmy po zakupy spożywcze dla pani Swift, a dzień wcześniej po tusz do rzęs dwudziestu różnych marek, potrzebny do filmu na TikToku.
– Tak tylko mówię. – Uśmiechnął się do mnie. – Proszę zapiąć pasy.
Posłuchałam go i oparłam się o skórę fotela.
– Czy możemy pojechać do jej mieszkania dłuższą trasą?
– Nie sądzę. – Jego oczy spotkały się z moimi w lusterku wstecznym. – Pani Swift boi się, że zaraz umrze.
– Właśnie – odparłam. – Nie powinniśmy wchodzić w drogę Panu Bogu.
Roześmiał się i włączył się do ruchu, ignorując moją prośbę. Krew gotowała mi się coraz bardziej z każdą mijaną latarnią. Praca w wydawnictwie – zwłaszcza w dziale romansów – miała być spełnieniem moich marzeń. Opis stanowiska w ogłoszeniu zawierał dosłownie wszystko, czego chciałam w życiu: bezpłatne nowe wydania w miękkiej oprawie, szanse na spotkanie z ulubionymi autorami i ekskluzywne, wczesne egzemplarze powieści.
Jednak lata pracy pod kierunkiem Hazel Swift – nieodpowiedzialnej dziedziczki majątku swojego ojca, która nie miała najmniejszego pojęcia o książkach – szybko pokazały, że to wszystko ma swoją cenę, a ja nigdy nie mam wystarczająco dużo czasu, by ją spłacić.
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej