Tylko w mojej głowie - ebook
Tylko w mojej głowie - ebook
Powieść pisana z perspektywy 11-latki uwięzionej w swoim własnym ciele, która pragnie być najzwyklejszą na świecie dziewczyną mogącą mówić. „Tylko w mojej głowie” przez blisko dwa lata utrzymywało się na liście bestsellerów „New York Timesa” i zdobyło wiele nagród jako książka dla dzieci, młodzieży i dorosłych.
Melody Brooks ma 11 lat, fotograficzną pamięć i ponadprzeciętną inteligencję. Niestety większość ludzi nie wie o tym. Melody nie potrafi mówić, ani chodzić. Urodziła się z porażeniem mózgowym i porusza się na wózku. Dzięki pomocy najbliższych osób znajduje sposób na to, żeby porozumiewać się z otoczeniem. To zaś pozwala jej podjąć próbę rywalizowania ze swoimi „zwykłymi" kolegami i koleżankami.
Książka Sharon M. Draper „Tylko w mojej głowie” przez blisko dwa lata utrzymywała się na liście bestsellerów New York Times. Nagrodzona licznymi nagrodami (jako książka dla młodzieży i dorosłych). Pisana z perspektywy dziewczynki uwięzionej w swoim własnym ciele, która chciałaby być zupełnie zwykłą dziewczyną mogącą mówić.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788363000301 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PIERWSZY
Słowa.
Otaczają mnie tysiące słów. A nawet miliony.
Katedra. Majonez. Granatowiec.
Mississippi. Neapolitański. Hipopotam.
Jedwabisty. Straszny. Opalizujący.
Łaskotanie. Kichnięcie. Życzenie. Troska.
Słowa zawsze wirowały wokół mnie niczym śnieżynki – każda delikatna i inna, każda samoistnie topniejąca w moich dłoniach.
Gdzieś we mnie tworzą się potężne zaspy słów.
Góry fraz, zdań, idei. Inteligentne wyrażenia. Żarty. Piosenki o miłości.
Od samego początku, gdy byłam jeszcze mała – miałam może kilka miesięcy – słowa były jak słodkie, płynne podarunki, które spijałam niczym lemoniadę. Niemal czułam ich smak. Sprawiały, że moje pogmatwane myśli i uczucia nabierały treści. Rodzice zawsze otulali mnie swoimi rozmowami. Trajkotali i paplali. Werbalizowali i artykułowali. Ojciec mi śpiewał. Matka wyszeptała mi do ucha swoją siłę.
Każde ze słów, jakie rodzice wypowiedzieli do mnie albo o mnie, wchłonęłam, zatrzymałam i zapamiętałam. Wszystkie.
Nie mam zielonego pojęcia, jak rozwikłałam skomplikowaną grę między słowami a myślami, ale stało się to szybko i w sposób naturalny. Gdy miałam dwa lata, wszystkie moje wspomnienia były ubrane w słowa, a wszystkie słowa miały swoje znaczenie.
Ale tylko w mojej głowie.
Sama nigdy nie wypowiedziałam ani słowa. Mam prawie jedenaście lat.ROZDZIAŁ
DRUGI
Nie potrafię mówić. Nie potrafię chodzić. Nie potrafię sama jeść ani pójść do łazienki. Beznadziejna sprawa.
Moje ręce i dłonie są całkiem sztywne, ale umiem wymacać przyciski na pilocie od telewizora i poruszać wózkiem za pomocą gałek na kołach. Nie mogę utrzymać łyżki ani ołówka – zaraz wysuwają mi się z dłoni. Do tego zero równowagi – większą kontrolę nad swoim ciałem miał nawet Humpty Dumpty. Myślę, że kiedy ludzie patrzą na mnie, widzą dziewczynkę z krótkimi, ciemnymi, kręconymi włosami, przypiętą do różowego wózka inwalidzkiego. Szczerze mówiąc, w różowym wózku nie ma nic sympatycznego. To, że jest różowy, niczego nie zmienia.
Widzą dziewczynkę z ciemnymi, brązowymi oczyma, w których czai się bezmierna ciekawość. Tylko, że jedno z nich jest jakby zepsute.
Jej głowa kiwa się trochę na boki.
Dziewczynka czasami się ślini.
Jak na swoje dziesięć lat i dziewięć miesięcy jest naprawdę nieduża.
Jej nogi są bardzo chude, prawdopodobnie dlatego, że nigdy ich nie używała.
Jej ciało lubi się poruszać według własnego widzimisię, więc czasami wierzga nieoczekiwanie nogami albo wymachuje ramionami, strącając najbliżej położone przedmioty –
stertę płyt CD, talerz zupy bądź wazon z różami.
Trudno tu mówić o panowaniu nad własnym ciałem.
Gdy ludzie już skończą tworzyć listę moich problemów, może uda im się zauważyć, że mam dość miły uśmiech i głębokie dołeczki. Myślę, że moje dołeczki są fajne.
W uszach noszę maleńkie złote kolczyki.
Czasami ludzie nie pytają nawet, jak mam na imię, jak gdyby nie miało to znaczenia albo coś w tym rodzaju. Ale ma. Mam na imię Melody.
Pamiętam czas, gdy byłam jeszcze bardzo, ale to bardzo mała. Oczywiście trudno jest oddzielić prawdziwe wspomnienia od filmów, które nakręcił Tata. Oglądałam je tysiące razy.
Mama przynosi mnie do domu ze szpitala – jej twarz jest uśmiechnięta, ale w oczach czai się troska.
Melody w małej wanience. Mam przeraźliwie chude ramiona i nogi. Nie rozchlapuję wody i nie przebieram nogami.
Melody opatulona kocykami na kanapie w salonie – na mojej twarzy wyraz zadowolenia. Gdy byłam malutka, nigdy nie płakałam. Mama przysięga, że to prawda.
Mama po kąpieli naciera mnie oliwką – wciąż czuję zapach lawendy – a potem zawija w puszysty ręcznik, którego róg zakończony jest małym kapturem.
Tata nagrywał, gdy mnie karmili, przewijali, a nawet wtedy, gdy spałam. Z czasem zaczęłam się domyślać, że wciąż czekał, aż się odwrócę, usiądę i zacznę chodzić. Nigdy się tak nie stało.
Ale chłonęłam wszystko. Nauczyłam się rozpoznawać dźwięki, zapachy i smaki. Buczenie i syczenie pieca, który budził się każdego ranka. Ostra woń rozgrzanego kurzu, gdy w domu robiło się coraz cieplej. Wiercenie w nosie, gdy zbierało mi się na kichanie.
No i muzyka. Piosenki przepływały przeze mnie i zostawały. Kołysanki zmieszane z miękkimi zapachami zasypiania spały wraz ze mną. Melodyjność sprawiała, że się uśmiechałam. To trochę tak, jakby zawsze na drugim planie mojego życia rozbrzmiewała barwna ścieżka muzyczna. Gdy słucham muzyki, niemal słyszę barwy i czuję zapach obrazów. Mama uwielbia klasykę. Przez cały dzień z jej odtwarzacza CD płyną monumentalne i grzmiące symfonie Beethovena.
Kiedy ich słucham, zdają się jasnoniebieskie i pachną jak świeżo pomalowane.
Tata lubi jazz i gdy tylko pojawi się okazja, puszcza do mnie oko, wyjmuje Mozarta Mamy i nastawia płytę Milesa Davisa albo Woody’ego Hermana. Dla mnie jazz brzmi brązową opalenizną, a pachnie jak mokre śmiecie. Mamę muzyka jazzowa doprowadza do obłędu. Pewnie dlatego Tata ją puszcza.
– Jak słyszę jazz, mam ochotę się podrapać – mówi, marszcząc brwi, gdy muzyka Taty dociera do kuchni.
Tata idzie do niej, delikatnie drapie ją po ramionach i plecach, po czym ją przytula. Mama przestaje się marszczyć. Ale gdy tylko Tata wyjdzie z pokoju, zmienia muzykę na klasyczną.
Z jakiegoś powodu zawsze lubiłam country – głośne brzdąkanie gitary, muzyka złamanych serc. Country to cytryny – nie kwaśne, ale słodkie jak cukier i ostre. Ciasto cytrynowe, lody, chłodna, świeża lemoniada! Cytryny, cytryny i jeszcze raz cytryny! Uwielbiam.
Pamiętam jak kiedyś, gdy byłam naprawdę mała, siedziałam w kuchni, Mama dawała mi śniadanie, a w radio puścili piosenkę, która sprawiła, że aż zapiszczałam z radości.
So I’m singin’
Elvira, Elvira
My heart’s on fire, Elvira
Giddy up oom poppa oom poppa mow mow
Giddy up oom poppa oom poppa mow mow
Heigh-ho Silver, away
Nie mam pojęcia, skąd znałam słowa i melodię tej piosenki. W jakiś sposób musiała przeniknąć do mojej pamięci – może z radia albo z programu telewizyjnego. Tak czy inaczej, niemal spadłam z krzesła. Wykrzywiałam twarz, wyrywałam się i szarpałam, próbując wskazać ręką radioodbiornik. Chciałam usłyszeć tę piosenkę jeszcze raz. Ale Mama patrzyła na mnie, jakbym zwariowała.
Skąd mogła wiedzieć, że uwielbiam piosenkę _Elvira_ w wykonaniu The Oak Ridge Boys, skoro ja sama ledwie to wiedziałam? W żaden sposób nie mogłam jej wytłumaczyć, że gdy ją słyszę, czuję zapach świeżo pokrojonych plasterków cytryny i widzę cytrynowe dźwięki.
Gdybym miała przybory do malowania… Łał! Cóż by to był za obrazek!
Mama tylko pokręciła głową i nadal podawała mi tarte jabłko łyżeczką do buzi. Jest mnóstwo rzeczy, o których Mama nie wie.
Myślę, że dobrze jest wszystko zapamiętywać, każdą chwilę magazynować we wnętrzu umysłu. Ale jednocześnie to bardzo frustrujące. Choć niczego nigdy nie zapominam, nie potrafię się tym z nikim podzielić.
Pamiętam rozmaite głupstwa, takie jak smak owsianki lub smak niedbale spłukanej pasty do zębów.
Ważnym wspomnieniem jest woń porannej kawy zmieszana z zapachem boczku i gadaniną prezenterów porannych wiadomości w tle.
Najlepiej jednak pamiętam słowa. Bardzo wcześnie zauważyłam, że na świecie istnieją miliony słów. Każdy wokół mnie potrafił wydobyć je z siebie bez najmniejszego wysiłku.
Sprzedawcy w telewizji: _Kup jedno, a drugie dostaniesz gratis! Oferta na czas określony_.
Listonosz przy drzwiach: _Dzień dobry, pani Brooks. Jak miewa się maleństwo?_
Chór w kościele: _Alleluja, alleluja, amen_.
Sprzedawczyni w sklepie spożywczym: _Dziękuję, że zrobiła pani u nas zakupy_.
Wszyscy używają słów, aby coś wyrazić. Oprócz mnie. Założę się, że większość ludzi nie zdaje sobie sprawy z rzeczywistej siły słów. Ja tak.
Myśli potrzebują słów. Słowa potrzebują głosu.
Uwielbiam zapach włosów matki, kiedy je umyje.
Uwielbiam szorstki zarost na twarzy ojca, zanim się ogoli.
Ale nigdy nie byłam w stanie im tego powiedzieć.