Tymek, Czarny Kot i zagadki Pałacu Marianny - ebook
Tymek, Czarny Kot i zagadki Pałacu Marianny - ebook
Poznaj Tymka, który mieszka w Kamieńcu Ząbkowickim. Miejscowości uśpionych tajemnic, a może nawet klątwy! Pewnego dnia zaczynają dziać się dziwne i niepokojące rzeczy:
- Tuż przed domem Tymka, na błoniach pałacowych, pojawiają się tysiące kotów.
- Znika gosposia Michalina.
- Tymka śledzi tajemnicza postać z drewnianą laską.
- Pojawia się pewna zła kobieta.
Nic nie jest takie, jakim się wydaje!
Rozpoczynają się wakacje i do Kamieńca przyjeżdża Tosia. Aby zmienić bieg niebezpiecznych wydarzeń, Tymek i Tosia, a także pewien Kot, muszą cofnąć się w czasie – i to niemal o 150 lat – oraz znaleźć ukryte w Pałacu królewny Marianny Orańskiej stronice tajemniczej Księgi Wiedzy.
Seria CZARNY KOT to detektywistyczna podróż w świat zagadek i przygód. Słowiańska magia, niezwykłe legendy oraz fascynująca historia zabytków owianych tajemnicą – czekają na Ciebie!
Sylwia Winnik – autorka książek dla dorosłych czytelników m.in. bestsellera Dziewczęta z Auschwitz. Ukończyła dziennikarstwo we Wrocławiu. Jej pasją są książki i góry. Tymek, Czarny Kot i zagadki Pałacu Marianny to jej debiut dla dzieci.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8280-206-1 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bardzo dużo kotów
Tymoteusz był zwykłym chłopcem. Tak zupełnie zwykłym, że jeśli ktoś nie miał pojęcia o jego zdolnościach, nigdy by nie zgadł, że on je w ogóle posiada. Tego lata nawet sam Tymek jeszcze o tym nie wiedział. W tym chłopcu na pozór nie było nic nadzwyczajnego. Z wyjątkiem niezliczonych piegów na jasnej buzi, rudej czupryny i czasami widzenia rzeczy, których inni nie widzieli. Albo widzieć nie chcieli. Otaczający świat wydawał mu się ciekawy, pełen niesamowitych zjawisk i rzeczy. Tymczasem dorośli jakby całkiem oślepli i nie dostrzegali magii na co dzień. Możliwe jednak, że tylko miasteczko, w którym mieszkał, i ludzie, których znał, byli dziwni. Bo i dziwne mieli problemy.
Od dziesięciu lat w Kamieńcu Ząbkowickim nie urodził się ani jeden chłopiec. To dość nietypowe. Burmistrz, widząc, co się dzieje, wyznaczył nagrodę – wielką wyprawkę dla niemowlaka chłopca, w której jak głosiły plotki, znaleźć się miały niebieskie kocyki, niebieskie smoczki, niebieskie misie, niebieskie sweterki, skarpetki i oczywiście niebieski, bardzo nowoczesny wózek na trzech kółkach. Szeptuchy paliły chwasty, by odczynić uroki. Inni modlili się gorliwie. Ale i to nie przynosiło żadnych rezultatów.
Tymkowi ciężko było znaleźć dobrego kolegę. Ba, jakiegokolwiek kolegę! Co prawda, w ławce siedział z Jackiem, ale nie przepadał za nim. Bo jak można lubić kogoś, kto pożera tony jedzenia i rozsypuje wokół siebie okruchy, które przyklejają się do książek, piórnika i ubrań? Nie rozumiał też, jak można zjeść naraz tyle chipsów, ciastek, batoników.
Na skraju parku, niedaleko szkoły, w starej kamienicy zdobionej wieżyczkami i krużgankami znajdował się malutki sklepik z grami planszowymi. Jego właścicielem był pan Seweryn. Starszy siwowłosy mężczyzna był wysoki i szczupły. Lekko przygarbione plecy podkreślały barczyste ramiona. Na nosie zawsze miał malutkie okulary. Mówił Tymoteuszowi, że do gry, jak i do tanga, trzeba dwojga. Tłumaczył, że Jacek na pewno jest dobrym kolegą i że warto spróbować się zaprzyjaźnić. Chłopiec miał w pamięci te słowa, ale i tak tracił cierpliwość, kiedy tylko wchodził do klasy i widział Jacka ubabranego jedzeniem.
Teraz wreszcie mógł nie zaprzątać sobie głowy Jackiem, bo były wakacje. To czas, który Tymek bardzo by lubił, gdyby miał z kim grać w swoje ukochane planszówki. Niestety, dziewczyny trzymały się razem, a na spotkanie z jedynym kolegą w ogóle nie miał ochoty. Najczęściej więc grał z panem Sewerynem, ale i on – zajęty pracą czy przeglądaniem starych dokumentów i map – nie zawsze miał czas na rozrywkę.
Tamtego dnia, kiedy Tymek zobaczył coś, co jak sądził, ujrzał tylko on, usłyszał najpierw wzburzony głos swojej mamy dobiegający z gabinetu. Zaciekawiony wszedł do środka i się rozejrzał…
Nieczęsto gabinet Anny był otwarty. Zazwyczaj zamykała się tam i pracowała od rana do późnego wieczora. Nie poświęcała synowi zbyt wiele czasu i z całą pewnością nie grała z nim w planszówki. Tymek nie umiał zrozumieć dlaczego. Tłumaczył sobie, że jest zbyt zajęta. „Na planszy do gry dzieje się magia, do której zrozumienia trzeba kreatywności i trochę nadprzyrodzonych uzdolnień” – mawiał pan Seweryn. Tymek uważał, że praca jego mamy była nudna. Czasu nie poświęcał mu także tata Tomek, który ciągle wyjeżdżał w delegacje. Wpadał na weekendy, załatwiał rodzinne sprawy i ponownie wyruszał w podróż. Był dyrektorem firmy informatycznej. „To ważna funkcja” – mawiał, gdy widział niezadowoloną minę swojego syna.
Chłopiec wyjrzał przez okno. Na ulicy Kamienieckiej jak okiem sięgnąć roztaczał się dywan z kotów! Rude, czarne, biało-czarne, w prążki, rasowe i dachowce. Przechadzały się po trawniku, leżały, wygrzewając pełne, tłuste brzuchy, siedziały na drzewach.
– Co tu się, u licha, dzieje? – zapytała mama. Energicznie podeszła do okna, niechcący strącając szklany wazon. Zrobił się taki rumor, że kocur siedzący na parapecie po drugiej stronie okna podskoczył i spadł w krzaki.
– Nie sądziłam, że w Kamieńcu mamy tyle kotów! Przeraża mnie ten widok. Widziałaś wcześniej coś podobnego, Michalino?
– Nigdy, pani Anno – odpowiedziała gosposia, zbierając potłuczone szkło.
Chwilę wcześniej Tymek widział, że gosposia Michalina uśmiechała się do rudego kota siedzącego na ogrodzeniu. Mama jednak chyba tego nie dostrzegła. Popatrzyła tylko przez okno, machnęła ręką i zajęła się na powrót pracą, wybierając następny numer w telefonie.
Wtedy zrozumiał, że chce zbadać tę dziwną sprawę. Jeszcze w drzwiach zauważył, że Michalina patrzy na niego z tajemniczym uśmiechem. Miał nawet ochotę spytać, czy może coś jednak wie na temat kociego zjawiska. Szybko jednak uznał, że przy mamie i tak nic ciekawego mu nie powie. Postanowił zaczekać na inną okazję. Wybiegł z pokoju i poczuł zew przygody.
***
Na ulicy zatłoczonej od kotów prawie nie było widać ludzi. Zdziwieni niecodziennym widokiem stali w oknach, odsłaniali firanki, otwierali okiennice. Próbowali zrozumieć, co się dzieje. Szukali wiadomości w telewizji czy w radiu, by dowiedzieć się czegokolwiek o kociej anomalii.
– Apokalipsa! – krzyknęła starsza kobieta z pierwszego piętra.
– Inwazja, złociutka, inwazja – odpowiedziała jej sąsiadka, kiwając głową.
– Chyba kosmitów! – kpił jakiś chłopak nagrywający relację na TikToka.
Tymek pobiegł w stronę sklepu pana Seweryna. Gdy pędził pomiędzy kotami, poczuł się jak pionek na planszy, który przeskakuje kolejne przeszkody – i miał naprawdę niezłą zabawę. Spoglądał na zwierzaki, które patrzyły na niego z zaciekawieniem i wcale nie uciekały. „To dziwne”, pomyślał. Wyglądały całkiem normalnie. Miały po cztery łapy, ogon, uszy, nos z długimi wąsami. Te, które ziewały, pokazywały białe zęby.
Sklep Seweryna mieścił się na parterze w starej, bogato zdobionej kamienicy tuż przy starym kościółku. Jedyne okrągłe okno wychodziło na park. Zza drzew wyłaniała się wieżyczka pałacu z czerwonej cegły. Seweryn lubił siadać w ogromnym fotelu wśród regałów z grami i spoglądać w „jej stronę”, jak miał w zwyczaju mówić. Chodziło mu o historię pałacu, której doszukiwał się w każdej cegle, krużganku i zakamarku. Przyglądał się rzeźbom, kamieniom na krętych dróżkach prowadzących do wejścia głównego, na tarasy i do stajni dla koni. Często odwiedzał to miejsce, mimo że znał je na pamięć.
Od kiedy Tymek nauczył go korzystać z internetu, Seweryn również w sieci szukał ciekawostek o historii pałacu. Pierwszą właścicielką posiadłości była księżna Marianna Orańska, do której historii stary sklepikarz miał słabość. Dlaczego? Tego Tymek nie mógł zrozumieć. Nieraz widział go, jak ogląda, przekłada i odkurza kolekcję książek o legendach pałacu, a także dawne fotografie i pocztówki.
W sklepie Seweryna było także sporo gier – do kupienia lub wypożyczenia. Taboo, Cluedo, Monopoly, Leśne grzybki, chińczyk… Lubił to miejsce. Lubił też pana Seweryna, który był jedynym dorosłym poświęcającym mu czas. Chłopiec marzył, że kiedyś będzie tu pracował.
– Widział pan, ile tam jest kotów? – wydyszał Tymek, wbiegając z impetem do sklepu.
– Kotów? – upewnił się niskim, spokojnym głosem Seweryn.
Staruszek wyjął z kredensu klucze do sklepu, zamknął drzwi i chwilę później oboje stali na ulicy Kamienieckiej, na której wprost roiło się od zwierząt. Przyjechało już kilka radiowozów, byli też strażacy, a także dziennikarze z ogólnopolskich mediów.
– I co pan o tym wszystkim myśli? – zapytał chłopiec. Spodziewał się, że z ust tego mądrego człowieka padną słowa w rodzaju: „To niewiarygodne!”. Albo chociaż: „Czytałem gdzieś o nowej kociej zarazie, nazywa się patrzadło, to groźna choroba, z powodu której koty obłędnie gapią się na ludzi”. Czy: „Tymoteuszu, chyba ci się przywidziało, tu wcale nie ma aż tak dużo kotów”. Jednak odpowiedź sklepikarza bardzo zdziwiła Tymka.
– Myślę, że zbyt dużo kotów jest bezdomnych. Spójrz, niektóre mają obrożę i są zadbane, ale większość z nich wygląda na samotników bez dachu nad głową. Powinieneś jednego adoptować. Miałbyś kompana do zabawy, a przy okazji uratowałbyś kocie życie. Co sądzisz, Tymoteuszu?
– Adoptować kota? – zapytał sam siebie Tymek.
Staruszek założył rękę na rękę i przyglądał się z zaciekawieniem chłopcu. „Tak! Adoptuję kota i nazwę go… Kot”, pomyślał. „Przecież każdy zwierzak ma już jakieś swoje imię. Nie mogę go zmieniać na siłę. Będę przyjacielem, a nie właścicielem”.
– Tak, zawsze potrafisz mnie zaskoczyć – powiedział Seweryn, odchodząc w stronę pałacu, którego wieże dumnie prężyły się ponad lasem i mieniły w zachodzącym słońcu.
***
Tego dnia nikt nie rozwikłał kociej zagadki. Podejrzewano masowe polowania na myszy, wściekliznę, osoby z bujną wyobraźnią mówiły nawet o kotozombiakach. Domysłom nie było końca, a o sprawie informowano nawet w zagranicznych mediach.
Wieczorem Tymek przesiadywał w oknie swojego pokoju na poddaszu kamienicy i obserwował, jak koty układają się do snu. Niektórym zwierzakom łapy zwisały z konarów drzew, innym nerwowo podrygiwały ogony. Na budynku naprzeciwko jakiś kocur przeciągał się, wyciągając łapy, po czym zwinął się w kłębek jak maskotka. W oknach i na balkonach sąsiedzi montowali siatki w obawie, że zwierzęta wedrą się do ich mieszkań…
Tymek już miał iść spać, gdy zauważył nagły i niespodziewany ruch za drzewami obok budynku. Od niechcenia spojrzał w tamtym kierunku, bo czytał właśnie instrukcję nowej gry, którą kupił u Seweryna. Zaciekawiony zostawił jednak planszówkę na łóżku i zbliżył nos do chłodnej szyby. Ciepłe powietrze z ust chłopca tworzyło białe plamy pary na szkle. Zanim zdążył przetrzeć szybę skrawkiem piżamy, dostrzegł bardzo charakterystyczną drewnianą laskę z lwią łapą. Podpierał się nią niespodziewany gość. Tajemnicza postać była już daleko. Koty podążały za nią jak zahipnotyzowane.
Rozdział II
Michalina
– Nie zgadzam się na kota! – zdecydowanie powiedziała mama. – Podrapie meble, podrze firanki i wszędzie będzie zrzucać sierść. Nie po to ciężko pracuję, by jakiś sierściuch zniszczył nasze rzeczy.
– Skąd wiesz, że coś zniszczy? – zapytał Tymek, który od kilku dni próbował namówić mamę na adopcję zwierzaka.
– Ciekawe, kto będzie się nim zajmował. Ja nie mam na to czasu – ciągnęła, wpatrując się w ekran laptopa.
– Przecież przez większość dnia będzie spał!
– Nie, Tymoteuszu. Widziałeś kilka dni temu te koty? Puchaci psychopaci! – mówiąc to, odwróciła się plecami do syna i zaczęła przeglądać teczki na regale. Jednak chłopiec postanowił, że tym razem nie odpuści tak łatwo.
– Przynajmniej mógłbym się z nim bawić. Wy nie macie dla mnie czasu!
Mama odłożyła teczkę i spojrzała na syna.
– Przykro mi. Wiesz, że sprzedaż nieruchomości to zajmująca praca. Przekonasz się, jak tylko przejmiesz moją firmę.
Zanim Tymek zdążył się sprzeciwić i oznajmić z powagą, że gdy dorośnie, będzie pracował w sklepiku pana Seweryna, podeszła do niego, poczochrała rudą czuprynę i z uśmiechem powiedziała:
– No dobrze, jeśli tak ci zależy na kocie, to pojedziemy razem z tatą w sobotę do schroniska. – Tymek podskoczył z radości. Przyglądał się mamie z zachwytem. Uważał, że była piękna. Miała niebieskie oczy, jasne włosy i uroczy uśmiech. Nie to co on – rudzielec z piegami.
– Jesteś pewny, że nie chcesz rasowego kota? Najlepiej z rodowodem i krótkowłosego! – krzyknęła, kiedy chłopiec wybiegał z gabinetu.
– Tak! – odkrzyknął z korytarza. – Chcę adoptowanego!
***
Do soboty pozostały tylko dwa dni. Tymek zrobił listę tego, co trzeba kupić w sklepie zoologicznym w Ząbkowicach Śląskich.
--------------------------------------
> miska na karmę
> miska na wodę
> karma
> kuweta
> żwirek
> drapak
> jedna zabawka kilka zabawek
> transporter
> szelki i smycz?
--------------------------------------
Wiele radości sprawiało mu przygotowanie domu dla nowego członka rodziny. Martwił się tylko, czy mama dotrzyma słowa co do zakupów i adopcji. Już wielokrotnie coś mu obiecywała, a później to się nie wydarzało. Jednak tym razem przed południem zaskoczony wybiegł z pokoju, gdy krzyknęła, że czeka na dole i powinien się pospieszyć, bo ona ma tylko dwie godziny przerwy.
Tymek lubił jeździć do Ząbkowic. Była tam Krzywa Wieża, jedyna taka w Polsce i druga w całej Europie. I Muzeum Frankensteina, stwora, którego kiedyś wszyscy się bali. Lubił też lody z sosem musztardowym. Te z kawiarni tuż pod Krzywą Wieżą. Miał nadzieję, że mama znajdzie chwilę, żeby dziś się tam zatrzymać.
Sklep zoologiczny prowadził młody chłopak. Siedzące w klatce za nim papugi nieustannie kiwały głowami jak sztuczne pieski na kokpicie auta, wrzeszcząc skrzeczącym głosem: „Mogę być winny grosza? Mogę być winny grosza?”.
Sprzedawca przygotował wszystko zgodnie z listą, którą wręczył mu Tymek, dodał również karmę na lśniącą sierść. Tymoteusz wybrał do zabawy piłeczkę w kolorze zielonym, myszkę na baterie i piórka na patyczku. Zapakowanie całej wyprawki do samochodu okazało się sporym wyzwaniem: drapak był wysoki, a kuweta szeroka.
Dobry nastrój udzielił się mamie, która zabrała Tymka na lody musztardowe do Café pod Krzywą Wieżą. Usiedli na zewnątrz. Na wieży byli turyści podziwiający widoki. Wokół panował przyjemny gwar, ludzie śmiali się i rozmawiali. Tymek miał wrażenie, że dzieje się coś niezwykłego, co odmieni jego życie.
Miał wszystko, o czym mógł zamarzyć. Gry, jakie tylko chciał, zabawki, wielki telewizor, z którego i tak nie korzystał zbyt często, kolonie podczas wakacji, jednak to nie rekompensowało mu samotności i braku uwagi rodziców. Ale dziś było inaczej. Myśl, że za półtora dnia Kot będzie już z nim, napawała go ogromną radością.
Już mieli wracać do samochodu, gdy Tymek zauważył znikającą za rogiem postać z drewnianą laską – łapa lwa na niej była tak charakterystyczna… To musiała być ta sama osoba, którą widział w nocy!
W drodze powrotnej milczał. Mama zaczęła rozmawiać z kimś przez zestaw głośnomówiący, więc miał czas, by chwilę pomyśleć. Kim mógł być ten człowiek? Dlaczego koty poszły za nim? I skąd się w ogóle wzięły? Każde pytanie rodziło następne. Tymek postanowił, że po powrocie do domu porozmawia o wszystkim z Michaliną. Ona musiała coś wiedzieć. Coś, czego nie dostrzegali inni. Jednak w domu już jej nie było. Gdyby nie to, że gospodyni mieszkała kilka kilometrów za miasteczkiem, a było już późno, pojechałby do niej na rowerze. Postanowił czekać do rana. Nie miał innego wyjścia.
– No nie! – usłyszał podenerwowany głos mamy.
Chłopiec przybiegł do kuchni. Mama stała z kartką, na której widniał krótki tekst.
– Michalina wzięła urlop. Jakaś nagła sprawa. Nie będzie jej co najmniej miesiąc, a może dłużej.
***
Tego wieczora do późna siedział w swoim pokoju. Wydawało mu się, że o inwazji kotów zapomnieli już niemal wszyscy. Media milczały na ten temat, w radiu przestali puszczać piosenkę z filmu Siedem życzeń. Tylko sąsiadki w oknach gadały o kosmicznym spodku, z którego rzekomo koty wyleciały w smudze światła. Tymek rozmyślał jednak poważnie o tym, co wspólnego z kotami mają Michalina i człowiek podpierający się drewnianą laską z lwią łapą. I dlaczego gosposia tak nagle zniknęła. W końcu zasnął głębokim snem, w którym główną rolę odegrał czarny kot. Jego oczy hipnotyzowały chłopca niemalże całą noc.
Ciąg dalszy w wersji pełnej