- W empik go
Tyrael. Zaprzeczenie - ebook
Tyrael. Zaprzeczenie - ebook
Nie taki archanioł święty, jak go Biblia maluje.
Wszystko zaczęło się niewinnie. On, ona, wycieczka, zaćmienie. Miłość. Bezpieczeństwo. Prawda. Prawda…
Nie tak się zaczęło. I nie wtedy. A kiedy? Setki lat temu? Tysiące? I kiedy się skończy? Jak? Skończy się?
Jak pokonać kogoś, kogo pokonać się nie da? Nadchodzi zagrożenie, wymagające zawiązania sojuszu, o którym żadnemu ze światów się nie śniło. Ale nadzwyczajne sytuacje wymagają nadzwyczajnych środków. Trzeba będzie poruszyć niebo i ziemię. I piekło też. I samego diabła poprosić o pomoc. I niejednego demona. I zastępy aniołów. Tylko Boga znaleźć nie można…
Archanioł Tyrael będzie musiał przerwać swoją wędrówkę po ziemi, po różnych życiach i ciałach, po obskurnych hotelach. Czas wyruszyć na włóczęgę po piekle, po niebie, po więzieniach, po cierpieniu, po współczuciu, po miłości.
Demon podszedł na tyle blisko, że Tyrael mógł określić liczbę robaków chodzących po jego ciele. A było ich niemało…
– Och, ale nie obawiaj się, nie zabiję cię. Na razie. Tym razem daruję ci życie nie z głupoty, ale z zemsty. Skażę cię na najgorszą śmierć. Pozwolę ci żyć, bo chcę, byś zobaczył, jak ten świat płonie.
Z pokoju obok doszedł niewyraźny szmer. Coś jak próba przesunięcia zbyt ciężkiego przedmiotu.
– Ktoś tam jest? – zapytał demon z ciekawością i rozbawieniem, odwracając się do drzwi. – Człowiek? Chociaż… – Wzruszył ramionami, po czym zwrócił się ponownie w stronę archanioła: – Tak czy siak, przywitałem się, a teraz muszę lecieć. Mam świat do zniszczenia.
Marek Olbrich, urodzony w 1993 w Mikołowie. Student automatyki i robotyki na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Pomimo umysłu ścisłego bardzo dobrze odnajduje się w pisaniu powieści z gatunku fantasy. Debiutował w wieku osiemnastu lat powieścią „Tyrael. Niedowierzanie”. Fan książek, komiksów i gry World of Warcraft.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8083-958-8 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ben znalazł skarb. Najcenniejszy skarb, jaki kiedykolwiek istniał na ziemi. Był przekonany, że przedmiot jest autentyczny. Znalezienie go kosztowało Bena oko, dwa palce lewej ręki i przeszło dwadzieścia lat życia. Ale było warto. To pewne, bo trzymał w dłoni Łzę Boga.
Mówią, że gdy Jezus skonał na krzyżu, Bóg uronił łzę. Tylko jedną. Spadając na ziemię, przemieniła się w kryształ w kształcie kropli. Najpiękniejszy klejnot istniejący na ziemi. Ale Ben nie był zainteresowany wyglądem przedmiotu, tylko mocą w nim zawartą. A były nią emocje będące kluczem do mocy Boga. Człowiek wiedział, że z tym przedmiotem może zostać panem świata. I taki też miał zamiar.
Najpierw jednak chciał odzyskać to, co stracił, dążąc do celu – oko i palce. Skupił się na klejnocie, a następnie na brakujących częściach ciała. Bezskutecznie.
– To powinno zadziałać… Chyba że to jednak nie jest Łza… Ale to musi być ona! Zbyt wiele poświęciłem, żeby teraz się wycofać! Działaj – rozkazał przedmiotowi w rękach. Ponownie bez rezultatu.
Jego rozważania przerwał śmiech. Przerażający, mrożący krew w żyłach śmiech, brzmiący tak, jakby należał do samej śmierci. I kiedy człowiek się odwrócił, faktycznie zobaczył ją, siedzącą na kamieniu.
Wielkie, czarne dziury w miejscu oczu, szara skóra i trupi uśmiech. Mimo iż to… „coś” było przeraźliwie chude, emanowało siłą, i to ogromną.
– Głupi człowiek – powiedziała istota do Bena. – Naprawdę sądzisz, że zdobędziesz dostęp do mocy Boga? Tak po prostu?
Mimo strachu Ben odpowiedział:
– Tak. Tak myślałem. Tropię ten artefakt od blisko dwudziestu lat i wiem, że powinien zadziałać.
– Nic nie wiesz. Nic. Ja chcę go zdobyć od dwóch tysięcy lat i wierz mi, on nie powinien zadziałać.
– Tak, a niby czemu?
– Bo potrzeba klucza. I tak się składa, że wiem, jak go zdobyć, bo wiem, co nim jest.
– Co?
– To już nie powinno cię interesować.
Istota wstała i zrobiła krok w stronę człowieka. Ten automatycznie się cofnął.
– Oddaj mi Łzę.
– Nie. – Człowiek zrobił krok w bok. Istota to zauważyła, mimo iż w miejscu, gdzie powinna mieć oczy, zionęła pustka.
– Masz ostatnią szansę ujść z życiem. – Wyciągnęła rękę. – Klejnot.
– Nie oddam go. Nigdy! – Ben odwrócił się i zaczął biec, jak najdalej od tego dziwnego stwora. Biegł ile sił w nogach, ale czuł, że nie ucieknie. I nie uciekł. Jego krzyk niósł się daleko.
Samael w końcu zdobył Łzę.PROLOG DRUGI
„To był dziwny sen. Strasznie dziwny…”
Wstał z łóżka, zmęczony jak zwykle, i ziewając, poszedł obmyć twarz.
– Nie wyspałem się. Znowu…
– Mówiłam, żebyś poszedł do lekarza – powiedziała sennym głosem, po czym przewróciła się na drugi bok.
Nie odpowiedział, bo zaczął myć zęby. Jak co dzień, przyglądał się sobie w lustrze. Starzał się. Powoli, bo powoli, ale czas działał na całe jego ciało. Tydzień wcześniej zauważył pierwszy siwy włos. W wieku dwudziestu ośmiu lat!
Dokończył mycie zębów i wrócił do narzeczonej.
– Hej, śpiąca królewno, wstajemy.
– Nie – burknęła i wcisnęła twarz w poduszkę.
– Wstawaj, bo zaśpisz. A kto wtedy będzie uczył dzieci w przedszkolu?
– Ehh – stęknęła, po czym obróciła się na plecy i spojrzała mu w twarz. – Dzieciaki mogą regularnie się spóźniać i opuszczać zajęcia bez większych konsekwencji, a ja nie. To niesprawiedliwe!
– Przesadzasz. – Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale przerwał i spojrzał narzeczonej w oczy. – Są takie piękne…
– Tak, wiem, powtarzasz to codziennie – powiedziała lekko naburmuszona, ale mimowolnie się uśmiechnęła. Uwielbiała ten rytuał.
– Bo codziennie są tak samo piękne. Złote jak słońce. Warto to powtarzać. Uśmiech też masz piękny, zwłaszcza kiedy się dąsasz – dodał z przekąsem, po czym pocałował ją delikatnie, zanim zdążyła odpowiedzieć. – A teraz wstawaj, bo naprawdę się spóźnisz.
– Dorosłość jest przereklamowana – odpowiedziała zmęczonym głosem, ale powoli zwlekła się z łóżka.
– Najgorsza w niej jest odpowiedzialność. Ale są też plusy… – powiedział cicho i powoli przejechał ręką po jej biodrze.
– W ten sposób na pewno się spóźnię. – Uśmiechnęła się zalotnie i wyrwała z jego delikatnego uścisku, by udać się do łazienki.
Uśmiechnął się krzywo i poszedł przygotować coś do jedzenia. Robiąc tosty, słyszał, jak śpiewa pod prysznicem. Gdyby żyła w bajce, za jej głosem podążałyby wszystkie zwierzęta.
– Boże, jak tu pięknie.
– Wiem, właśnie dlatego cię tu przyprowadziłem.
Jak okiem sięgnąć, wszędzie kwitły goździki. To była ich pora i ich miejsce. Każdej kobiecie spodobałoby się tutaj, zwłaszcza jeśli te kwiaty były jej ulubionymi.
– Teraz już wiem, dlaczego wziąłeś koc. – Uśmiechnęła się promiennie.
– Być w takim miejscu i nie położyć się byłoby prawdziwą zbrodnią – odrzekł, także szeroko się uśmiechając. – Chodź, znam idealne miejsce, gdzie możemy się rozłożyć.
Klucząc pomiędzy kwiatami, dotarli do małej, okrągłej polanki tuż pod lasem, porośniętej jedynie trawą. Położyli się na kocu i podziwiali piękno okolicy.
– Ach. – Przeciągnęła się i powiedziała: – Mogłabym tu leżeć bez końca.
– A ja, po prawdzie, nie – odpowiedział, prostując się i przysłaniając oczy. – Zapomniałem okularów przeciwsłonecznych.
– Połóż się i nie niszcz nastroju. – Chwyciła go za ramię i delikatnie ściągnęła w dół. Ułożył się na plecach, a ona wtuliła się w niego. – Obudź mnie za godzinę – dodała szeptem.
– Oczywiście – mruknął i delikatnie pocałował ją w głowę.
Po kilku minutach jej oddech stał się spokojniejszy i zwolnił – z całą pewnością można było powiedzieć, że śpi lub przynajmniej drzemie.
„Tak, wszystko jest w najlepszym porządku. Kancelaria się rozwija, auto prawie spłacone, może w końcu czas na…”
Trzask.
„Wydawało mi się czy…”
Trzask.
„Nie no, ktoś tam chodzi”.
Za ich plecami był lekki pagórek, a za nim las. To właśnie stamtąd dobiegały dźwięki świadczące o czyjejś obecności. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że miejsce, w którym się znajdowali, było kompletnym odludziem.
Delikatnie zsunął narzeczoną ze swojego ramienia. Chwilę się poruszała, ale po kilku sekundach uspokoiła się i zapadła w głęboki sen.
Wstał i po cichu udał się w kierunku miejsca, z którego dobiegał hałas. Zastanawiał się, co może robić człowiek w takim miejscu i czy nie ma on czasem złych zamiarów. Na wypadek, gdyby musiał się z kimś zmierzyć, podniósł leżący nieopodal spory kamień i na palcach zaczął iść dalej. Kiedy dochodził do szczytu, zauważył, że to nie pagórek, lecz dwu–trzymetrowa skarpa. Zszedł na czworaka, a ostatni fragment zbocza pokonał, praktycznie się czołgając.
„Na trzy. Raz… dwa… trzy!”
Wysunął głowę i spojrzał w dół, nie mając pojęcia, czego się spodziewać.
– Borsuk? Szop? – zapytał kompletnie zdezorientowany.
Zwierzę, usłyszawszy dźwięk, spojrzało w górę, a ujrzawszy człowieka, obróciło się i natychmiast uciekło.
– Ej, czekaj… – powiedział, wyciągając rękę w kierunku stworzenia. Nadaremnie.
„Ehh, no trudno. A co to w zasadzie było? Nigdy nie uważałem na biologii. A ja myślałem, że to jakiś psychopata…”
Pokręcił głową nad własną głupotą, po czym rzucił patyk, który cały czas trzymał. Celował w kupkę liści pod drzewem i udało mu się trafić.
„No nie, nawet tutaj ludzie muszą śmiecić?”
W stercie liści bardzo dobrze zakamuflowała się brązowa reklamówka. Znak obecności człowieka. „Powinienem ją wziąć?”
„Eee, pieprzyć to, nie jestem leśniczym”.
Po chwili leżał już obok narzeczonej i powoli zapominał o całej sytuacji.
– Dokąd poszedłeś? – zapytała półprzytomnie.
– Myślałem, że spałaś – odpowiedział zaskoczony. – Poszedłem sprawdzić… Wydawało mi się, że ktoś tam jest…
– Ten tajemniczy koleś z wąsem? – dopytywała z zamkniętymi oczami.
– Co? Nie, to było jakieś zwierzę.
„Chwila… Nie no, nie popadajmy w paranoję… To nie była jego siatka i na pewno nie było tam jego samego, a z reklamówką się nie rozstaje. Koniec tematu”.
– Wiesz co? Zmęczyło mnie to leżenie tutaj, chodźmy na zakupy – powiedział nerwowo.
Kobieta otworzyła jedno oko, żeby upewnić się, że zdanie było wypowiedziane do niej. Po chwili otworzyła drugie i zapytała:
– Wszystko w porządku? Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek z własnej woli zabierał mnie na zakupy.
– A kto powiedział, że idziemy kupić coś tobie? – zapytał, wracając do swojego normalnego tonu. – Idziemy kupić coś mnie, ale musisz mi doradzić, co dokładnie mam kupić.
– Dobra, co jest? – zapytała, patrząc na mężczyznę siedzącego naprzeciwko.
Siedzieli w jadalni i jedli obiad. Z nieobecnym wzrokiem włożył łyżkę do ust. Wkładając ją z powrotem do talerza, zdał sobie sprawę, że zadano mu pytanie. Podniósł oczy na narzeczoną, uśmiechnął się lekko i odpowiedział:
– Nic, nic mi nie jest.
– Bujać to my, ale nie nas. Mogłabym ci podać wodę z toalety zamiast tej zupy i nawet byś nie zauważył. Co cię martwi?
– Nie, to… – Szukał słów. Po chwili doszedł do wniosku, że najprościej będzie powiedzieć, co mu leży na wątrobie, bo i tak nie będzie miał spokoju, dopóki tego nie zrobi. – Widuję ostatnio takiego kolesia… – zaczął niepewnie.
Podniosła brwi.
– Znaczy nie widuję się Z NIM, tylko widuję GO – doprecyzował. – Na dworze, na przystanku, wychodząc ze sklepu itepe.
– Coś jest z nim nie tak? Jest groźny?
– Ja… – Podniósł ręce, starając się mową ciała przekazać to, czego nie potrafił wyrazić słowami. – Nie wiem. On jest… dziwny. To jest najlepsze i chyba jedyne pasujące określenie.
– No to co z nim? Gada do siebie?
– Zachowuje się, jakby nie wiedział, gdzie i po co jest. Wiecznie rozkojarzony i zawsze wygląda tak samo. Taka krótka, przylizana grzywka, wąsik jak u nastolatka – a wygląda na studenta – ta sama bluza i ta sama siatka.
– Siatka? Po wyjściu ze sklepu? No to faktycznie podejrzane – powiedziała śmiertelnie poważnym głosem.
– Nie rozumiesz, on jest… nie na miejscu. Nie pasuje tutaj. Mam takie wrażenie, a za każdym razem, jak go widzę, to wrażenie się potęguje. CZUJĘ, jakby należał do innego czasu i miejsca, ale nie mam na to żadnego dowodu, niczego, co mogłoby to potwierdzić.
– Uporządkujmy to. – Kobieta wyprostowała się, dodając sobie powagi, wzięła do ręki notes i długopis, po czym zaczęła udawać, że robi notatki. – Martwi cię nieznajomy koleś, który nie jest ani agresywny, ani wulgarny, raczej nie jest złodziejem, wariatem też RACZEJ nie, natomiast martwi cię fakt, że ma wąs i siatkę. – Spojrzała na rozmówcę znad notesu. – Gdyby nie fakt, że zamierzam za ciebie wyjść, to już wylądowałbyś u psychiatry.
– Ej, sama spytałaś – odpowiedział z fałszywym wyrzutem.
– I sama skończę temat. – Sięgnęła przez stół i chwyciła go za rękę. – Nie powinieneś się przejmować jakimś przypadkowym dziwnym człowieczkiem. On po prostu jest i niech sobie będzie. Jest miliard rzeczy, które prędzej powinny zaprzątać ci głowę, a aktualnie najwyższy priorytet ma wyjęcie rzeczy ze zmywarki, jak obiecałeś. Wyjąłeś?
Nie wyjął.
– Eeee, miałem się za to zabrać – odpowiedział powoli.
– A nie zrobiłeś tego, bo…
– No, tak jakoś wyszło – odpowiedział niezdarnie.
Pokiwała głową z politowaniem i westchnęła.
– Daruję ci tym razem, ale masz mi to wynagrodzić.
Rozłożył ręce w niemym geście zapytania.
– Za dwanaście dni ma być zaćmienie.
– To jest wiadomość, dzięki której nie denerwujesz się o zmywarkę? – zapytał z powątpiewaniem. – Gdzie jest haczyk?
– Nie ma, to zaćmienie ma być jakieś inne, niepowtarzalne, więc nie możemy tego przegapić. Masz wziąć wolne! – dodała ostrzej i wycelowała w niego palcem. – Wtedy będziemy kwita. Podobno wszędzie będą o tym trąbić.
– Jak tak się zastanowię, to już o tym głośno. W pracy też ktoś o tym wspominał.
– W radiu mówili, że w średniowieczu w czasie zaćmienia zabijano mnóstwo osób, żeby wybłagać u bogów zwrot słońca.
– I pomyśleć, że to nasi przodkowie…
– No chodź już, spóźnimy się.
– Mamy jeszcze mnóstwo czasu.
– Nie, nie mamy. Według mojego najwcześniejszego zegarka mamy czternaście minut.
– A według najpóźniejszego?
– Dwadzieścia dwie.
– Wspominałem już kiedyś, że posiadanie przez ciebie czterdziestu trzech zegarków…
– Czterdziestu czterech – opowiedziała z uśmiechem, podnosząc rękę z kolejnym „czasoodmierzaczem”, jak je nazywała.
– A czym ten się wyróżnia? – zapytał, wiążąc buty.
– Ma żonkile – wskazała palcem na pasek.
– Aha. – Spiął usta i pokiwał głową w geście pogodzenia się z porażką. – Wracając do mojej poprzedniej kwestii, nie uważasz, że to trochę dziwne? Posiadanie takiej ilości czasomierzy?
– Hobby jak każde inne.
– No to może byś je zmieniła? Nie wiem, jak ty możesz spać w nocy…
– Ile można wiązać buty? – przerwała mu. – Po co ci taki idealny supeł? Pedant – dodała po chwili.
– Spokojnie. Jak sama mówiłaś, mamy jeszcze co najmniej czternaście minut…
– Już dwanaście!
– Gotowy – powiedział dumnie, prostując się.
– Och, jak słodko. – Zmieniła ton, naśladując rozmowę z dzieckiem. – Sam zawiązałeś buciki. – Pogłaskała go delikatnie po policzku. – A pupcię wytarłeś dokładnie? Żeby później w nocy nie było aua.
– Bo zdejmę buciki – zagroził.
– Już, już. Sam zacząłeś – dodała, wypychając go z mieszkania.
– Prosiłaś się – odpowiedział, podzwaniając kluczami do auta. – Pośpiesz się z zamknięciem tych drzwi, bo się spóźnimy.
Rzuciła mu mordercze spojrzenie, ale nie widział go, gdyż był już w połowie drogi do samochodu.
– No, dawaj, dawaj, gaz do dechy!
– Nigdy nie widziałem cię tak podekscytowanej – zauważył ze zdziwieniem. – To nie jest koniec świata. To tylko zaćmienie.
– Jedyne TAKIE zaćmienie! Następne będzie za dwieście ileś lat.
– Jutro też będzie jedyne w swoim rodzaju. Nigdy więcej nie zdarzy się jutrzejszy dzień. Tak samo, jak nigdy nie powtórzy się dzień wczorajszy. Każda minuta i każda chwila jest jedyna w swoim rodzaju. Tak jak to zaćmienie. A jakoś nie jesteś tak podekscytowana naszą aktualną jazdą autem.
– Potrafisz zepsuć magię każdego wydarzenia – powiedziała z rezygnacją.
„Zjebałem. I to mocno”.
– Przepraszam, kochanie. – Położył dłoń na nodze narzeczonej. – Żadnych więcej negatywnych komentarzy, obiecuję.
– No, w końcu. – Momentalnie poweselała. Nigdy nie potrafiła długo się gniewać. – A teraz patrz na drogę. I gdzie z tą ręką? – zapytała z uśmiechem, odkładając jego dłoń z powrotem na kierownicę.
– Och, nie bądź taka.
– Może później… – dodała.
– Tutaj skręcamy, dobrze kojarzę?
– Tak, przecież tam byliśmy. Nie pamiętasz?
– Hmm, to chyba było dość dawno temu.
– Nie aż tak… O rany, ile ludzi.
Pagórek, do którego zmierzali, był idealnym miejscem do oglądania zaćmienia. Wyglądało na to, że spora część miasta również na to wpadła. Miejsce roiło się od całych rodzin i samotnych osób w każdym wieku. Każdy chciał zobaczyć coś, co wydarzy się tylko raz w ciągu ich życia.
– Tutaj, tutaj. Lepiej się przejść kawałek niż później krążyć i szukać wolnego miejsca.
Chcąc nie chcąc, musiał jej przyznać rację. W takich sytuacjach zaparkowanie blisko wiązało się z cudem, a i wyjazd po wydarzeniu był horrorem.
Zaparkowali, wysiedli i zaczęli iść w stronę pagórka. Był to kawałek, ale mieli jeszcze trochę czasu. Wyjęła swoje okulary przeciwsłoneczne i nałożyła na oczy, po czym spojrzała pytająco na narzeczonego.
– A ty gdzie je masz?
– Na nosie – odpowiedział z uśmiechem, wskazując na swoje okulary korekcyjne.
– Nie – powiedziała stanowczo i dla podkreślenia słów podniosła palec wskazujący.
– Co: nie? – Z uśmiechem niewiniątka zaczął sięgać do kieszeni spodni.
– Nie rób tego.
– Ale ja dalej nie wiem, o czym ty mówisz. – Wyciągnął przed siebie rękę z przyciemniającą nakładką na okulary, po czym okręcił się wokół własnej osi, nakładając przyciemniacz aż do usłyszenia charakterystycznego „klik”. Ten dźwięk zawsze doprowadzał jego wewnętrznego pedanta do ekstazy. – Transformacja.
– Spędzę resztę życia z idiotą – skomentowała, kręcąc głową.
– Ja też się cieszę. – Przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. – To co, idziemy dalej?
– Tak. Zdecydowanie.
Wziął ją pod ramię, a drugą ręką zaczął machać w powietrzu, mówiąc jednocześnie:
– Za dnia zwykły prawnik. – Spróbował mówić grubszym głosem, ale tylko się zakrztusił, więc postanowił po prostu szeptać. – Jednakże pod osłoną…
– Okularów…
– Nie przerywaj – zganił ją, po czym kontynuował, nadal szeptem: – Pod osłoną… okularów…
– Dobre. – Parsknęła śmiechem. – To chyba najbardziej lamerski superbohater wszech czasów.
– Przepraszam bardzo. – Darował sobie komediowy styl i wrócił do normalnego głosu. – Superman ukrywał się za okularami.
– Ta, to TEŻ było lamerskie – odparła z półuśmiechem. – Że niby nikt go nie rozpoznał, bo nakładał okulary? Przy tworzeniu wymyślonego świata nie trzeba go tworzyć w stu procentach realnym, ale należy go stworzyć uwierzalnym. A nie da się uwierzyć w to, że nikt nie zajarzył, kim on jest.
– Nie ubierał tylko okularów – odpowiedział tonem mentora. – Również inaczej zaczesywał loczek oraz zmieniał swój sposób bycia na lekką fajtłapę.
Nie odpowiedziała. Po prostu spojrzała na narzeczonego wzrokiem mówiącym „Serio? No ale, kurde, serio?”.
– Eh, i kto tu niszczy magię?
– Dobra, zmieniamy temat, schodzimy z superbohaterów i zapominamy, co o nich mówiłam.
– Jaki temat proponujesz?
– Proponuję… – zaczęła powoli, po czym spojrzała na zegarek. – Zaćmienie.
Nałożyła okulary z powrotem na nos. W międzyczasie doszli do najwyższego punktu pagórka, z którego widzieli praktycznie wszystkich wokoło.
– Zgodnie z tym zegarkiem zostały trzy minuty.
– No to czekamy.
Stanął za nią i objął ją rękami. W milczeniu oczekiwali nadejścia zaćmienia.
„Kurde, to byłby dobry moment na oświadczyny. Pomijając fakt, że oświadczyłem się pięć miesięcy temu”.
Rozglądał się ukradkiem, sprawdzając z ciekawości, czy ktoś wpadł na taki pomysł. Po prawej miał co najmniej jednego kandydata, który wyglądał na znacznie bardziej zestresowanego, niż powinien być, a po lewej…
„Nie, przywidziało mi się”.
Dałby głowę, że mignęła mu reklamówka. TA reklamówka. I TEN właściciel.
„A nawet jeśli to on… to co w tym dziwnego? Przyszedł popatrzeć na zaćmienie, nic nadzwyczajnego”.
Na chwilę się uspokoił, ale znowu mignęła mu charakterystyczna fryzura, tym razem trochę bardziej z przodu.
„Szuka miejsca, żeby popatrzeć. Zostaw to w spokoju”.
Ale jeśli zostawi, to nie da mu to spokoju.
„Trzeba z nim pogadać. Powie, że mieszka za rogiem, dlatego go widuję, nosi jedną siatkę, bo jest ubogi, a na fryzurę nic nie poradzi. Tak, dokładnie tak powie, bo to jest prawdopodobne”.
– Daj mi sekundkę, muszę zamienić z kimś słówko – szepnął, po czym wypuścił ją z objęć.
Nie spodobało jej się to.
– Obiecałeś – powiedziała naburmuszona.
– To mi zajmie minutkę. Zanim się obejrzysz, będę z powrotem.
Nie dał jej czasu na odpowiedź i natychmiast zniknął w tłumie. Mignęła mu beżowa bluza. Udał się w jej kierunku. Po chwili stanął przed swoim prześladowcą, który, jak zawsze, miał bardzo zdziwiony wyraz twarzy.
– Okej, odpowiedzi. – Wymierzył w niego palec. – I nie udawaj, że nie wiesz, o co chodzi.
– Nie powinno mnie tutaj być – opowiedział kompletnie nie na temat. Cały czas się rozglądał, jakby szukał czegoś lub kogoś.
– Hej! Grzywka, skup się – powiedział trochę głośniej. – Czemu za mną łazisz? Czemu zawsze jesteś tam, gdzie ja?
– Mnie nie powinno tutaj być – odpowiedział, również głośniej.
„O co tutaj chodzi?”
Nagle go olśniło.
„Może on po prostu jest psychiczny? To by tłumaczyło, dlaczego nie wie, gdzie jest, co robi ani dlaczego mnie prześladuje. Może przypominam mu kogoś, kogo zna. Zagram w jego grę”.
– A gdzie powinieneś być? – Podszedł bliżej i spokojnie zapytał.
– Gdzie indziej… – odparł tamten, rozkojarzony.
– No to inaczej. Jak się tu znalazłeś?
– Jestem w więzieniu – odparł. Przestał się rozglądać i spojrzał… przytomnie? Pierwszy raz wyraz jego oczu nie wyrażał szaleństwa.
– Jakim więzieniu?
– Nie mogę go dotknąć ani poczuć, ale wiem, że w nim jestem.
– Więzienie, którego nie można dotknąć ani poczuć… – Cofnął głowę i z lekkim niedowierzaniem zapytał: – Czy ty mi cytujesz Matrixa? To kwestia z tego filmu. Dalej chyba szło…
– Tak, tak! – Rozmówca z entuzjazmem chwycił go za ramiona i czekał, aż dokończy.
– „Więzienie, którego nie można poczuć ani dotknąć, bo uwięziony jest twój umysł”. – Powiedział powoli, po czym zapytał: – Ktoś uwięził twój umysł?
– Tak.
„No świr. Sprawa zamknięta”.
– W moim pokoju nie ma drzwi, a w drzwiach nie ma dziurki na klucz. Pokój można otworzyć tylko prawdą. A prawda nas wyzwoli.
– Nas?
– Tak, obydwaj jesteśmy uwięzieni.
„Pokój bez drzwi… Koleś uciekł z wariatkowa! Trzeba powiadomić jakieś służby”.
– Mhm, okej. – Delikatnie wyswobodził się z jego uścisku i zrobił krok w tył. – Zaraz do ciebie wrócę, tylko załatwię… – Wskazał palcem za siebie, ale nie bardzo wiedział, jakie kłamstwo ma powiedzieć, więc dodał tylko: – Eee, tak, załatwię.
Odwrócił się i postawił krok, zamierzając odejść.
– Czarny Księżyc. Oni na ciebie czekają.
Zmarszczył brwi.
– Kto? Kto mnie czeka?
Nie doczekawszy się odpowiedzi, odwrócił się, chcąc dopytać tajemniczego człowieka. Nie było po nim śladu.
„Czarny Księżyc… Gdzieś już to słyszałem…”
Przypomniał sobie, że ktoś na niego czeka, i czym prędzej wrócił do narzeczonej – zdążył przed zaćmieniem. Spojrzała na niego lekko naburmuszona, ale szybko jej przeszło. Po chwili zaczęło się wydarzenie, na które wszyscy wokoło czekali. Wszystkie pary oczu skierowane były w niebo, każdy bowiem pragnął zobaczyć to rzadkie zjawisko. Minutę później z prawej strony usłyszeli oklaski – zgodnie z przewidywaniami zestresowany koleś oświadczył się swojej wybrance.
„Czarny Księżyc… Zaćmienie jak byk. Ale gdzie ja to wcześniej słyszałem? Bo słyszałem na pewno…”
Zrozumienie nie przyszło od razu. Wszyscy zdążyli się już rozejść. Wraz z narzeczoną właśnie wracali do domu. Z zamyślenia wyrwał go głos ukochanej:
– …i wtedy król Nabuchodonozor wymyślił Internet.
– Hmm… Co?
Uśmiechnęła się z politowaniem.
– Oczy na drogę.
– Wybacz, zamyśliłem się.
– No nie mów. – Roześmiała się. – Patrz, gdzie jedziemy, bo nas zabijesz.
– O co chodziło z tym Nabuchodonozorem? – zapytał po chwili.
– O nic. Chciałam powiedzieć coś ekstremalnie bezsensownego, żeby wyrwać cię z… stamtąd, gdzie odpłynąłeś.
– No cóż, zadziałało. To jakie plany na…
I wtedy go olśniło.
„Tak! Wiem, kiedy to było! Przyśniło mi się! Jakiś starzec zawracał mi tym dupę… Mówił, że… Mówił o Czarnym Księżycu… Tak samo jak ten koleś dzisiaj…”
Serce zaczęło mu szybciej bić. Przypomniał sobie rozmowę ze snu i po chwili uświadomił sobie, że pamięta całą. I nie tylko ją.
„Pokój bez drzwi, w nim drzwi bez klamki i dziurki na klucz… TO SAMO usłyszałem dzisiaj!”
– Plany na… dziś? – zapytała narzeczona.
Właśnie zajeżdżali pod dom.
– Ja… eeee… Daj mi chwilę, proszę. Muszę pomyśleć…
– Hmm, okej… – powiedziała powoli. – W zasadzie zgłodniałam. Przygotuję coś do jedzenia, a ty zastanów się nad tym, nad czym tak myślisz.
Rozdzielili się i jedno poszło do kuchni, a drugie do salonu.
– Tak… tak.
„Pamiętam… Pamiętam wszystko. Archaniołowie, demony, Samael… Czy to wszystko to był sen? Taki… olbrzymi? Taki rozbudowany? Taki… prawdziwy? Serafin, szeol… Właśnie trwa walka! Muszę tam wrócić!”
Wstał, szykując się do… No właśnie, do czego?
„Co ja robię? Przecież to wymysł mojej wyobraźni… Szalony, tak, ale zawsze miałem bujną wyobraźnię… W gruncie rzeczy mógłbym to zamienić w książkę… Zawsze chciałem napisać książkę. To po prostu moja wyobraźnia, nic więcej”.
Dla pewności uszczypnął się w rękę. Bolało. I nie obudził się nagle w swoim wymyślonym świecie.
– Jedzenie gotowe!
Wstał i ruszył w kierunku kuchni. Zapach wydobywający się stamtąd był… dziwnie znajomy. Forsował zakamarki pamięci, jakby ta potrawa miała jakieś głębsze znaczenie.
– Smacznego. Usiądź i już się nie zamartwiaj.
Tak, jajecznica. To był dowód. Kilka niewyklutych zarodków kurcząt sprawiło, że cały jego świat się zawalił. Nie spowodowały tego: kataklizm, śmierć czy nawet choroba. Kilka jajek na patelni. Żart godny bogów.
Pamiętał, jak w poprzednim życiu… albo jeszcze wcześniej… ta potrawa była jego ostatnią. Przypomniał sobie, co działo się wcześniej. Co działo się przed tym, jak został archaniołem. Bo jest archaniołem, a jego wyśniony świat jest tym prawdziwym. To ten, który go otacza, jest fałszem. Tamten szaleniec w jakiś sposób wiedział o tym miejscu. A ten koleś z siatką to pewnie wytwór jego podświadomości, która starała się mu uzmysłowić, że coś jest nie tak.
– Chciałbym. Naprawdę chciałbym – powiedział łamiącym się głosem.
– Czy coś się stało? – zapytała niepewnie.
– Tak… Niestety tak.
– Mogę ci jakoś pomóc? Razem na pewno to rozwiążemy – powiedziała ciepło, po czym podeszła do niego i chwyciła za rękę. – Jestem tutaj. Możesz na mnie liczyć.
Spojrzał w jej olbrzymie, złote oczy. Te piękne oczy, które widział każdego ranka i które nadawały sens jego dniom. Które sprawiały, że miał powód, by wstać z łóżka i żyć. Całe jego jestestwo chciało zostać tutaj na zawsze i nigdy nie odchodzić od tego anioła. No właśnie, anioła.
– Kocham cię – powiedział, po czym przytulił narzeczoną tak mocno, jak tylko potrafił, żeby zapamiętać to uczucie. – Kocham cię tak, jak kochają w legendach o miłości, tak, jak człowiek jest w stanie kochać drugiego człowieka. Ale… – Odsunął ją na odległość ramion i kontynuował: – Ale ty nie jesteś prawdziwa. – Podczas wypowiadania ostatnich słów głos załamał mu się całkowicie. Nie był w stanie dłużej powstrzymywać łez cisnących mu się do oczu.
Jego narzeczona matczynym gestem przytuliła go do piersi i pogładziła po głowie.
– Tak, masz rację. Nie istnieję i jestem tylko wytworem twojej wyobraźni. Jestem częścią, i to dość ważną, twojego idealnego świata.
– Żałuję, że to musi się tak skończyć.
– Nic nie musi się kończyć, głupku – powiedziała wesoło, po czym ucałowała go w policzek. – To, że nie jestem prawdziwa, wcale nie znaczy, że to, co widzisz, nie jest prawdą. Tutaj nie ma kłamstwa. Naprawdę cię kocham, a ty kochasz mnie. Jeżeli chcesz, nic nie musi się zmieniać. Będziemy żyć, zestarzejemy się i umrzemy w tym szczęśliwym świecie. Założymy rodzinę. – Delikatnie przyłożyła rękę do brzucha i ponownie się uśmiechnęła. – Nowy jej członek jest już w drodze. Nie ma sensu dłużej trzymać tego w tajemnicy.
Myślał, że nie może być gorzej, ale po ostatnich słowach uświadomił sobie, że się mylił. Spodziewał się, że gardło zaraz zaciśnie mu się tak mocno, że nie będzie w stanie oddychać. Tymczasem ona kontynuowała:
– Wystarczy, że sobie zażyczysz, a zapomnisz o całej tej rozmowie, o problemach i dylematach. Możesz zostać tutaj. Ze mną. Szczęśliwy. Czy nie tego właśnie pragniesz?
– Każdą cząstką siebie.
– Więc po co wracać do tamtego świata, pełnego zła i pogardy? Nawet jeżeli tamten świat jest prawdziwy… to ten jest lepszy.
– Muszę wrócić właśnie dlatego, że tamten świat jest prawdziwy. Mogę żyć tutaj, w pokoju, w świetle. Ale wtedy nie będę żył w prawdzie.
– To wszystko jest prawdą – odpowiedziała. – Twoje uczucia nie są cyrkową sztuczką, nie są oszustwem. Twoje pragnienie, by zostać u mego boku, również jest całkowicie prawdziwe. Wybór, jak zawsze, należy do ciebie.
– Czy to samo spotkało Gabriela?
– Pytasz, czy stanął przed takim samym wyborem? Oczywiście. I wybrał to, co było dla niego najlepsze. Wybrał własne szczęście. Tak jak wybrałaby każda żywa istota. Dlaczego TY masz się poświęcać, dlaczego masz z tego rezygnować? W imię czego? Prawdy? Boga?
– Muszę to wybrać, bo to jest słuszne.
– Jaki Bóg skazuje na taki los?
– Bóg, który dał ludziom wolną wolę, by sami wybrali, co jest słuszne. Czekają tam na mnie. Bez mojej pomocy przegrają i zginą. Wszyscy. A świat pogrąży się w chaosie. Nie mogę zamienić tego na moje szczęście.
– Tamten świat nic ci nie dał, a zabrał wszystko. Tutaj jest na odwrót. Zostań.
– Powiedziałaś, że w tym świecie nie ma kłamstwa, więc ja też nie skłamię. Chcę zostać. Ale ciężar mojego obowiązku mi na to nie pozwala. Żegnaj. Nigdy cię nie zapomnę.
– Zapomnisz. Tuż po tym, jak się obudzisz, nie będziesz pamiętał nic z tego, co się tutaj wydarzyło. Inaczej chciałbyś tu wrócić.
Poczuł, że to także jest prawdą. Musi o tym zapomnieć. Musi, ale nie chce.
– Jeżeli nie da się inaczej… – powiedział, po czym przytulił Elizabeth po raz ostatni.