Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tyrania skruchy. Rozważania na temat samobiczowania Zachodu - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
1 stycznia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,00

Tyrania skruchy. Rozważania na temat samobiczowania Zachodu - ebook

Pascal Bruckner – powieściopisarz, eseista i wykładowca znany z krytyki dominujących we Francji filozofii lewicowych – napisał kolejny głośny esej, uhonorowany Prix Montaigne, w którym porusza temat kryzysu wartości europejskich i lansowanego multikulturalizmu. Krytykując politykę europejską, polegającą na samobiczowaniu się za winy przeszłości i narzucaniu relatywizmu kulturowego, przestrzega przed niszczeniem wartości stanowiących fundament cywilizacji Zachodu. Jak czytamy we Wprowadzeniu „Cały świat – Afryka, Azja, Bliski Wschód – puka do drzwi Europy i chce przekroczyć jej progi, podczas gdy państwa europejskie kiszą się we własnym wstydzie. Niniejsza książka ma wyjaśnić ten paradoks, odsłonić nasze zepsucie moralne i zaproponować narzędzia teoretyczne, które pozwolą je przezwyciężyć”.

Spis treści

 

Wprowadzenie

I. Nosiciele hańby

Nieodwracalność i jej brzemię

Ideologia jąkałów

Biczowanie zachodniego świata

Pragnienie kary

II. Patologie długu

Nosić wroga w sercu

Próżność samonienawiści

Jednokierunkowa skrucha

Fałszywy spór o islamofobię

III. Powrót do basenu oczyszczenia

Bliski Wschód nie jest centrum świata

„Syjonizm – kryminalne DNA ludzkości”

Zdemaskować uzurpatora

Delikatna pozycja arbitra

Podwójne przekleństwo

IV. Mrzonki o skromności

Późne nawrócenie na cnotę

Imperium pustki

Pacyfikacja przeszłości

Urojony winowajca

Odzyskać szacunek do samego siebie

Dwa wnioski

V. Druga Golgota

Bzdury na temat Auschwitz

Ku historii powszechnej Hitlera

Podwójna nostalgia kolonialna

VI. Posłuchaj, jak cierpię

Bycie ofiarą jako ścieżka kariery

Ochrona mniejszości czy emancypacja jednostki

Obowiązek pamięci, ale jaki?

VII. Depresja w raju. Francja – obraz i karykatura Europy

Uniwersalna ofiara?

Topniejąca góra lodowa

W poszukiwaniu reakcjonistów

Zwycięstwo lęku

Przemiana czy upadek?

VIII. Zwątpienie i wiara. Spór Europy i Ameryki

Być czy mieć

Podsycanie historii

Archaizm sztuki wojennej

Olbrzym samochwała

Zakończenie. Zatruty podarunek

Spis ramek

Przypisy

Kategoria: Filozofia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66272-07-1
Rozmiar pliku: 648 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wprowadzenie

W środku zimy niezwykła fala upałów uderza w wielkie miasto w północnej Europie za sprawą ogromnej asteroidy, która zbliża się do Ziemi. Mieszkańcy wychodzą wieczorem na ulice w piżamach, ocierają pot spływający im po policzkach i z przestrachem wpatrują się w niebo, gdzie w oczach rośnie zbliżający się meteoryt. Wszyscy obawiają się jednego: by ta bryła roztopionej materii nie uderzyła w naszą planetę. Szczury w panice tłumnie opuszczają kanały, pękają opony samochodowe, asfalt się topi. Wtedy właśnie dziwna postać z długą brodą, ubrana w białe prześcieradło, zwraca się do tłumu, uderzając w gong, i krzyczy: „To kara, okażcie skruchę, nadszedł koniec czasów”.

Uśmiechamy się na widok tego tandetnego proroka, który udając wieszcza, beka, zwłaszcza że cała scena pochodzi z komiksu Tajemnicza gwiazda autorstwa Hergé¹. Ten bezowocny apel – „okażcie skruchę” – kryje w sobie jednak wielką prawdę. To właśnie przesłanie, które – mimo oficjalnie zadekretowanego hedonizmu – wbija nam do głów od pół wieku zachodnia filozofia, chcąca być zarazem nośnikiem emancypacji i wyrzutem sumienia dla sobie współczesnych. To, co nam zaszczepia pod pozorem ateizmu, to nic innego jak dawne pojęcie grzechu pierworodnego i trująca wizja potępienia. W świecie judeochrześcijańskim nie ma lepszego paliwa niż poczucie winy; im bardziej nasi filozofowie, socjologowie głoszą agnostycyzm, ateizm, wolnomyślicielstwo, tym bardziej umacniają przekonanie, które odrzucają. Jak mówił Nietzsche, świeckie ideologie nadały chrześcijaństwu, w imię humanizmu, nadchrześcijański wymiar i przebiły jego ofertę.

Od egzystencjalizmu po dekonstrukcjonizm, cała myśl nowożytna bezrefleksyjnie i aż do bólu stara się potępić Zachód, podkreślając jego hipokryzję, umiłowanie przemocy i wstręt, jaki budzi. Najlepsze umysły strawiły na tym dużą część swego talentu. Tylko niewielu nie popadło w tę intelektualną rutynę: ten oklaskiwał rewolucję religijną czy opresyjny reżim, tamten zachwycał się pięknem aktów terrorystycznych lub wspierał tych czy innych partyzantów, utrzymując, że się przeciwstawiają naszemu imperialnemu sposobowi myślenia. Wyrozumiałość wobec zagranicznych dyktatur, bezkompromisowość wobec naszych demokracji. Wieczny ruch: myśl krytyczna, początkowo wywrotowa, zwraca się przeciwko sobie samej i ponownie staje się konformistyczna, ale wciąż grzeje się w blasku dawnego buntu. Wczorajsza odwaga przechodzi w banał. Wyrzuty sumienia nie są już związane z konkretnymi wydarzeniami historycznymi; stały się dogmatem, duchowym dobrem konsumpcyjnym, niemal środkiem płatniczym. Powstaje cały system handlu intelektualnego: mianowani urzędnicy odpowiadający za jego utrzymanie, jak kiedyś strażnicy ognia, wydają pozwolenia, by myśleć i mówić. Gdy pojawiają się najmniejsze odstępstwa, ci mistrzowie olimpijscy żalu zabierają głos, decydują, jaką czcionką należy pisać, udzielają imprimatur lub go odmawiają. W wielkim intelektualnym kompleksie przemysłowym to oni otwierają i zamykają drzwi. To systematyczne wykorzystanie skalpela przeciwko samemu sobie będziemy nazywać obowiązkiem skruchy. Tak jak w przypadku każdej ideologii ten dyskurs opiera się na zbiorze oczywistości. Żadne dowody nie są potrzebne, bo wszystko wydaje się całkowicie jasne: należy tylko powtarzać oraz kiwać głową. Obowiązek skruchy to machina wojenna, która pełni kilka funkcji: cenzuruje, uspokaja i wyróżnia.

Przede wszystkim zabrania on blokowi zachodniemu, winnemu od początku do końca świata, osądzać i zwalczać inne reżimy, inne państwa, inne religie. Nasze dawne zbrodnie nakazują nam, byśmy nie otwierali ust. Mamy jedynie prawo milczeć. Skruszony ma ponadto ten komfort, że może się wycofać. Neutralność i niezaangażowanie to nasze odkupienie. Nie mieszać się, nie angażować w sprawy naszych czasów, chyba jedynie po to, by poprzeć tych, których ongiś żeśmy prześladowali. W ten sposób zdefiniowane zostaną dobry i zły Zachód: ten pierwszy to stara Europa, która się kryje i milczy, ten drugi to Stany Zjednoczone, które wysyłają swoje wojska i we wszystko się wtrącają.

Rzecz jasna, wychowanie kolejnych pokoleń w przekonaniu o konieczności samobiczowania nie uchodzi bezkarnie. Przynosi ono negatywne efekty, którym towarzyszą pozytywne skutki uboczne. Pojawiło się pewne zjawisko, które opisałem w 1983 roku w książce „Szloch białego człowieka”²; obecnie ulega ono nasileniu. Minęły już jednak czasy, gdy biały człowiek łkał, a dawne mocarstwa na krótko ukorzyły się przed swymi wcześniejszymi poddanymi; był to okres zimnej wojny i w Europie wciąż jeszcze żywa była nadzieja na ogólnoświatową rewolucję, zwłaszcza że wschodnią część kontynentu skolonizował ZSRR. Stary Świat padł ofiarą własnego zwycięstwa nad komunizmem i stracił wigor. Euforię triumfu zastąpiła atmosfera rezygnacji. Cały świat – Afryka, Azja, Bliski Wschód – puka do drzwi Europy i chce przekroczyć jej progi, podczas gdy państwa europejskie kiszą się we własnym wstydzie. Niniejsza książka ma wyjaśnić ten paradoks, odsłonić nasze zepsucie moralne, zaproponować narzędzia teoretyczne, które pozwolą je przezwyciężyć.I. Nosiciele hańby

„Każdy z nas jest winien za wszystko wobec wszystkich, ja zaś winien jestem najwięcej”.

Fiodor Dostojewski

NIEODWRACALNOŚĆ I JEJ BRZEMIĘ

Cały świat nas nienawidzi, bo w pełni na to zasługujemy: takie przekonanie żywi większość Europejczyków, przynajmniej na Zachodzie. Od 1945 roku nasz kontynent żyje w torturach skruchy. Rozmyślając o swoich obrzydliwych występkach z przeszłości – wojnach, prześladowaniach religijnych, niewolnictwie, imperializmie, faszyzmie, komunizmie – postrzega swoją długą historię jako ciąg mordów i grabieży, które doprowadziły do dwu światowych konfliktów, czyli innymi słowy entuzjastycznego samobójstwa. Okropieństwa bez analogii w historii, przemysł śmierci na wielką skalę w obozach nazistowskich i radzieckich, promocja krwawych błaznów do rangi bożyszczy dla mas, doświadczenie bezwzględnego zła, które stało się biurokratyczną rutyną – oto nasze doświadczenie. A największe cnoty – pracę, porządek, dyscyplinę – wykorzystano do strasznych celów, nauka została splugawiona, kultura wyśmiana, idealizm stał się własną karykaturą. Europa jest jak oszołomiony bokser, który pod gradem zadanych mu ciosów czuje, że już nie udźwignie ciężaru, jaki przyszło mu nieść. Na tym niewielkim przylądku Azji nie ma od wschodu do zachodu ani jednego narodu, który byłby zwolniony z rachunku sumienia i którego historia nie byłaby wypełniona trupami, wieżyczkami strażniczymi, torturami i nadużyciami. Tyle wyrafinowanych dzieł, zaawansowanej metafizyki, kruchych koncepcji filozoficznych, które przyniosły tylko wojny domowe, zbiorowe groby, komory gazowe i Gułag. Europa połączyła w niespotykany sposób umiejętność analitycznego myślenia i zbrodnię, budując systematycznie i w zaplanowany sposób maszynę przeciwko ludzkości; proces ten osiągnął apogeum w połowie XX wieku. Na naszą cywilizację bez naszej wiedzy rzucono urok, który pozbawia ją orientacji, a wielkość zmienia w błazenadę. Osiągnięcia intelektualne, muzyczne, artystyczne – cały ten bezużyteczny i tragiczny luksus zwieńcza otchłań odrzucenia.

W 1955 roku Claude Lévi-Strauss z konsternacją pisał w Smutku tropików w odniesieniu do Indian z Brazylii o „potwornym i niezrozumiałym kataklizmie, jakim był dla tego wielkiego i niewinnego odłamu ludzkości rozwój cywilizacji zachodniej”³. O tym samym uczuciu wstrętu zaświadczają dziś liczni podróżnicy i myśliciele. Czterdzieści lat po Lévi-Straussie wniosek jest ten sam: „Mamy jako zbiorowość wiele grzechów na sumieniu ‒ tłumaczy filozof Jean-Marc Ferry. ‒ Musimy w sposób krytyczny przypomnieć sobie na nowo gwałty i upokorzenia, które zadaliśmy ludom całym na wszystkich kontynentach, by narzucić im naszą wizję ludzkości i cywilizacji”⁴. I jeszcze jeden historyk zajmujący się Algierią wyraża na piśmie żal: „Francuzi nigdy nie postrzegali winy jako części składowej tworzącej ich historię”⁵. Natomiast Edgar Morin podczas wykładów w 2005 roku głosił, że spacyfikowana Europa – i wyłącznie Europa – może być kolebką barbarzyństwa: „Musimy potrafić myśleć o europejskim barbarzyństwie, by je przezwyciężyć, gdyż najgorsze jest wciąż możliwe. Pośrodku groźnej pustyni barbarzyństwa względne schronienie daje nam na razie oaza. Jednak wiemy również, że istniejące uwarunkowania historyczno-polityczno-społeczne sprawiają, iż najgorsze jest możliwe, zwłaszcza w okresach paroksyzmów”⁶.

Nikt więc na ziemi europejskiej nie powinien mieć wątpliwości co do tego, że Europa jest chorym człowiekiem świata, który infekuje swą zarazą. Na pytanie „kto jest temu winien?”, rozumiane w sensie metafizycznym, szeroko przyjęta odpowiedź brzmi: my. Zachód, ów sojusz Starego i Nowego Świata, jest maszyną bez duszy i pana, która „podporządkowała sobie ludzkość”. Teraz przeżywa okres „zemsty krzyżowców” (sic!) i pragnie, by ogień, który ją trawi, spalił cały świat⁷.

Trzeci Świat to wentyl bezpieczeństwa pozwalający znaleźć ujście niekontrolowanym pasjom będącym owocem braku regulacji i dzikiej konkurencji. Wielkie, szaleńcze rzezie w Trzecim Świecie, które przerażają ludzi przy kominkach i utwierdzają ich w przekonaniu o barbarzyństwie Innych, w rzeczywistości mają swe źródło we frustracjach Zachodu. Potwierdzają to niezliczone przykłady: cicha i spokojna Kambodża spłynęła krwią ofiar jedynego w swoim rodzaju ludobójstwa w wyniku interwencji Stanów Zjednoczonych; w Iranie Brytyjczycy i Amerykanie zapobiegli burżuazyjnej rewolucji Mosaddeqa, co zaowocowało koszmarem na Bliskim Wschodzie: ślepym terroryzmem, porwaniami, uprowadzeniami, braniem zakładników⁸.

Ludobójstwo tkwi „w sercu myśli europejskiej” (Sven Lindqvist), a jej imperialistyczny charakter „jest biologicznie koniecznym procesem, który zgodnie z prawami natury prowadzi do nieuniknionej zagłady ras niższych”⁹. Skoro Zachód „był w stanie produkować komputery wyłącznie dlatego, że gdzieś indziej ludzie umierali bez możliwości zaspokojenia głodu i innych potrzeb”¹⁰, to wniosek jest jeden: trzeba wszelkimi sposobami przeciwstawiać się jego niszczącej potędze.

IDEOLOGIA JĄKAŁÓW

Europa, która zwraca się przeciwko samej sobie, to – jak wiadomo – europejska tradycja od Montaigne’a do Sartre’a. Antyokcydentalizm promuje relatywizm, każe wątpić w działania w dobrej wierze, oparte na pewności praw nabytych. Ongiś trzeba było pewnej odwagi, by potępić w czasach Las Casasa barbarzyństwo konkwistadorów lub misję cywilizacyjną wielkich mocarstw w okresie imperializmu. Dziś, by zaatakować Europę, wystarczy powtarzać to, co mówią inni. W 1925 roku, w połowie wojny o przetrwanie marokańskiego Rifu, prowadzonej przez zbuntowane plemiona z Abd al-Karim przeciwko wojskom francuskim i hiszpańskim, dwudziestoośmioletni wówczas Louis Aragon wygłosił w Madrycie przed studenckim audytorium wspaniały, szalony, pełen wściekłości wykład:

Przekonamy wszystkich, że mamy rację. Ale najpierw doprowadzimy do ruiny tę cywilizację, która jest wam droga i w której tkwicie jak skamieliny w łupkach ilastych.

Świecie zachodni, jesteś skazany na śmierć. Głosimy upadek Europy… Niech Wschód, przed którym drżycie, wreszcie wam odpowie. Dzięki nam wzejdzie wszędzie ziarno chaosu i niepokoju. Będziemy siać ducha buntu.

Każda barykada jest dobra, każda przeszkoda na drodze do szczęścia – przeklęta. Żydzi, wyjdźcie z gett! Niech lud głoduje, by poznać wreszcie smak chleba i gniewu. Ruszcie naprzód Indie o tysiącu rąk; wielki, legendarny Brahmo. Teraz ty, Egipcie! Niech handlarze narkotyków rzucą się na nasze przerażone kraje… Powstań, świecie! Spójrzcie, jaka sucha jest ta ziemia, jak łatwo ją podpalić. Wygląda jak słoma.

Śmiejcie się do woli. Jesteśmy z tych, którzy zawsze podadzą rękę nieprzyjacielowi…¹¹

Osiemdziesiąt lat później ta sama myśl brzmi równie banalnie jak orzeczenie komornika: ekonomista i filozof Serge Latouche cieszy się z coraz liczniejszych protestów przeciwko naszej dominacji, ale zarazem wyraża przekonanie, że „śmierć Zachodu to nie koniec świata” – wprost przeciwnie, „warunek rozwoju nowych światów, nowej cywilizacji, nowej ery”¹². W ciągu tego okresu kontestacja popadła w powtarzalność, a niszcząca radość ugrzęzła w biurokracji i jej okrągłych zdaniach.

Trudno pod tym względem nie doznać dziwnego uczucia remake, jak gdyby stare refreny z lat 60. powróciły, by nas prześladować. Nie można jednak zignorować kwestii o zasadniczym znaczeniu: tak jak idee komunistyczne znów stają się pociągające, bo zaciera się wspomnienie o ZSRR, tak samo myśl o Trzecim Świecie kwitnie, bo zapomniano już o maoizmie, Czerwonych Khmerach i południowoamerykańskich partyzantach. To właśnie porażka tych ucieleśnionych utopii wyjaśnia odrodzenie się doktryny, która nagle nie musi już przechodzić konfrontacji z rzeczywistością. Ideologie nigdy nie umierają, ulegają przemianom, odradzają się w pozornie nowej formie, gdy sądzono, że już dawno umarły. Klęska nie prowadzi do wytrzeźwienia, ale pozwala na nowo się upić. Smutną twarz skolonizowanego zastępuje zasmucająca twarz mieszkańca dawnej kolonii, który od czterdziestu lat przeżywa pasmo porażek i rozczarowań: „Wielki Sternik” i jego 70 milionów ofiar, czystki Pol Pota, represje w Wietnamie i masowa ucieczka boat people, dyktatura Saddama Husajna, obskurantyzm i szaleństwo mułłów irańskich, kubański faszyzm, algierska wojna domowa, klęska różnych odmian socjalizmu w tropikach, nie wspominając o korupcji, zubożeniu, niegospodarności i nepotyzmie.

Jądro ciemności, pół wieku po zakończeniu ery kolonialnej, to niepodległa Afryka, „suma wszystkich nieszczęść”, jak to ujął łagodnie w 2001 roku Kofi Annan: krwawe rządy czerwonego negusa Mengistu, koszmarna bufonada tego czy innego Amina Dady, Sékou Touré i Bokassy, szaleństwo Samuela Doe i Charlesa Taylora, w Sierra Leone skrwawione diamenty Fodaya Sankoha, który wymyślił okaleczenie w wersji short i long sleeve (w łokciu i w ramieniu), wykorzystywanie dzieci-żołnierzy, morderczych maluchów, bitych i odurzonych narkotykami, obozy koncentracyjne, zbiorowe gwałty, nie zapominając o niekończącym się konflikcie pomiędzy Etiopią a Erytreą, wojnach domowych w Czadzie, Sudanie, Somalii, Ugandzie, na Wybrzeżu Kości Słoniowej, kanibalizmie w Kongu, zbrodniach przeciwko ludzkości w Darfurze oraz – co nie mniej ważne – ludobójstwie w Rwandzie i wojnie w regionie Wielkich Jezior, która pochłonęła od 1998 roku jakieś 3–4 miliony ofiar. Dekolonizacja była wielkim procesem demokratyzacji i wyrównania szans: wczorajsi poddani w ciągu kilku lat osiągnęli ten sam poziom bestialstwa, co ich dawni panowie. W tym ponurym obrazie jest kilka godnych odnotowania wyjątków: Republika Południowej Afryki, Botswana, małe i wielkie azjatyckie smoki, wreszcie Indie i Chiny, które wdarły się na salony dzięki skutecznemu opanowaniu mechanizmów kapitalizmu; tak oto złodzieje ognia mszczą się na tych, którzy kiedyś nad nimi panowali.

Co krzyczał do Jacques’a Chiraca tłum młodzieży zgromadzonej podczas pierwszej od czasów dekolonizacji wizyty prezydenta Republiki Francuskiej w Algierii w 2004 roku? „Wizy, wizy!”. Złośliwy rzekłby: „Wygnali nas, a teraz chcą przyjechać do nas!”. Nie podważa to prawomocności procesu niepodległości, ale dobrze ukazuje niewygodną prawdę: Europa dużo szybciej zakończyła żałobę po utracie dawnych kolonii niż ich mieszkańcy po utracie Europy. Ponieważ ta ostatnia nie pogrążyła się po dekolonizacji w konwulsjach fizycznych i duchowych – co zaprzecza tezie, jakoby zawdzięczała swe bogactwo rabunkowi, na nierównoprawnych zasadach, Południa – można jedynie bez ustanku podkreślać jej perwersyjny charakter. Kula ziemska to obecnie, za sprawą mediów, szklany dom, w którym każdy mniej więcej wie, jak żyją inni: w efekcie chorobliwa potrzeba porównywania się nasila konkurencję między narodami. Ponieważ dawne marzenie o zbawieniu świata przez proletariuszy wszystkich krajów stało się tymczasowo nieaktualne (nawet jeśli w Ameryce Południowej powstaje na nowo front antyimperialistyczny pod przywództwem prezydenta Wenezueli Hugo Cháveza), powracamy do retoryki protestu, zwłaszcza że ogólnoświatowa ofensywa islamu i zagubienie rozlicznych imigrantów dostarczają wielu argumentów usprawiedliwiających taki dyskurs. To ciekawy przykład ideologii Trzeciego Świata, która przetrwała jego zanik jako autonomicznej jednostki. Pierwsza, która zanikła w latach 80. XX wieku, opierała się na wspólnym projekcie: wspierała reżimy, które rzekomo uosabiały współczesny rewolucyjny Eden. Ta dzisiejsza opiera się na samoobserwacji, jest zwrócona przeciwko sobie: wzajemna nienawiść jest silniejsza od miłości do innych. Złe samopoczucie, któremu nie towarzyszy już wspierający je projekt polityczny, od wewnątrz nadweręża zachodnie sumienia. Zmianie uległa skala, zawęziły się horyzonty.

BICZOWANIE ZACHODNIEGO ŚWIATA

W 1947 roku Maurice Merleau-Ponty, wciąż jeszcze sympatyzujący z komunistami, starał się zrozumieć logikę procesów moskiewskich, w ramach których dziesięć lat wcześniej Stalin pozbył się dawnych towarzyszy nazwanych teraz wrogami ludu. Choć ci twardzi i ideowi bolszewicy nie byli winni czynów, jakie im zarzucano, wyznawali swe błędy, przyznawali się do wyimaginowanych zbrodni¹³. Wymyślali wszelkiego rodzaju wiarołomstwa, których rzekomo mieli się dopuścić przeciwko proletariatowi, i umierali ufni w przyszłość Rewolucji. Pomijając różnicę skali, taka oskarżycielska mentalność tkwi w nas jak pewien instynkt: wobec nieszczęść tego świata uprawiamy samobiczowanie. Przeciętny Europejczyk, zarówno mężczyzna, jak i kobieta, to istota niezmiernie wrażliwa, zawsze gotowa przypisać sobie ubóstwo Afryki i Azji, użalać się nad nieszczęściami tego świata i uznać swoją odpowiedzialność za nie, gotowa zawsze się zastanawiać, co można zrobić dla Południa, zamiast zapytać, co Południe może zrobić dla siebie.

Już 11 września 2001 roku wieczorem duża część naszych współobywateli – mimo jednoznacznej sympatii dla ofiar – doszła do wniosku, że Amerykanie zasłużyli sobie na to, co ich spotkało. Prawdziwy kwiat europejskiej inteligencji poszedł od razu tą drogą, korzystając z uroków subtelnej retoryki: piraci, którzy wypruli wnętrze wież World Trade Center, byli jedynie narzędziem bezlitosnej kary. Zaczęli kiełkować domorośli Neronowie, którzy chwalili ten podwójny zamach, widząc w nim wyrok nieuniknionej sprawiedliwości. Wet za wet, przywrócenie równowagi, która została złamana przez nadmierną asymetrię – tak interpretował te wydarzenia Jean Baudrillard w bardzo uduchowionym tekście usprawiedliwiającym tę zemstę:

Gdy zatem światowe mocarstwo całkowicie panuje nad sytuacją, gdy w niespotykany dotychczas sposób technokratyczna maszyneria uzbrojona w jedynie słuszną myśl odpowiada za wszystko, czyż jest inne wyjście niż zmiana istniejącego układu poprzez akt terrorystyczny? To sam system stworzył obiektywne warunki prowadzące do tego brutalnego odwetu. Zgarniając wszystkie karty, zmusza się Innego do zmiany reguł gry (…) terror za terror. Nie ma już za tym żadnej ideologii¹⁴.

Jednakże zamachy w Madrycie z 11 marca 2004 roku (dwustu zabitych) pokazały, że Europejczycy także żyją w przekonaniu o własnej winie: decyzja nowego lewicowego rządu Zapatera (który zobowiązał się do tego już dużo wcześniej) o wycofaniu wojsk hiszpańskich z Iraku mogła sprawiać wrażenie, że ulega on żądaniom tych, którzy podłożyli bomby, i że przyczyną masakry na dworcu Atocha było wsparcie Madrytu dla Waszyngtonu podczas drugiej wojny w Zatoce (w rzeczywistości komórki terrorystyczne w dalszym ciągu szykowały ataki już po wycofaniu przez Hiszpanię wojsk, powołując się na utratę przez muzułmanów Andaluzji, która pozostawała w ich rękach do XV wieku). Nie należy zapominać, że w Madrycie milion ludzi przeszło ulicami; nikt nie wyrażał niechęci do Arabów, natomiast protestowano przeciwko rządowi José Aznara, który wciągnął Hiszpanów wbrew ich woli w wojnę w Iraku i na przekór faktom rzucał oskarżenia pod adresem separatystycznej organizacji baskijskiej ETA. Do dziś winą za masakrę obciąża się przywódcę prawicowej Partii Ludowej; to wygodny kozioł ofiarny, który pozwala uniknąć pytań o rzeczywiste przyczyny zamachu.

Kolejny zamach bombowy, do którego doszło w Londynie 7 lipca 2005 roku i który pochłonął prawie sześćdziesiąt ofiar, też pociągnął za sobą falę skruchy. Już następnego dnia „Le Parisien”, który trudno posądzić o lewactwo, napisał: „Al-Kaida karze Londyn” (gazeta przeprosiła potem za te słowa). Mer Londynu Ken Livingston, zadeklarowany zwolennik lewicy, znany z wrogości do Izraela, potępił zamachy, ale przekonywał, że „państwa arabskie muszą być wolne”; być może zapominając, iż terroryści byli w większości obywatelami brytyjskimi, pochodzenia pakistańskiego:

Do samobójczych zamachów prawdopodobnie nigdy by nie doszło, gdyby Zachód pozwolił państwom arabskim swobodnie zadecydować o własnym losie po I wojnie światowej. W mojej opinii Zachód przez dwadzieścia lat mieszał się w sprawy państw, w większości arabskich, bo potrzebował ropy. (…) Gdybyśmy po I wojnie światowej dotrzymali danej wcześniej obietnicy, to znaczy pozwolili im samym się rządzić, nie mieszalibyśmy się w ich wewnętrzne sprawy i ograniczylibyśmy się do kupowania ich ropy (…), to moim zdaniem do tego by nie doszło¹⁵.

Brytyjskiemu pisarzowi Johnowi le Carré również udało się odwrócić ciężar dowodu i uczynić ze zmasakrowanych cywili, którzy padli ofiarą ognia i żelaza, winowajców wbrew ich woli. Wspomniany autor krytycznie ocenia fakt, że zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Stanach Zjednoczonych nie ma w praktyce „żadnej opozycji parlamentarnej” (sic!); jego zdaniem terroryzm warunkują minione oraz obecne upokorzenia i frustracje:

Gdy określone wspólnoty były przez długi czas wykorzystywane, rodzi to w nich wolę odwetu, nawet jeśli uznać, że taka postawa to błąd czy psychoza. By zrozumieć, do czego prowadzi taki stan umysłu, który w efekcie każe „zabić, zabić, zabić”, wystarczy obserwować te wspólnoty¹⁶.

Natomiast francuski socjolog Farhad Khosrokhavar dostrzega w atakach efekt poniżenia świata arabsko-muzułmańskiego jako takiego, „do czego doprowadziło powstanie Izraela i poczucie, że islam stał się religią uciskanych”¹⁷. Kolejny socjolog François Burgat w wywiadzie dla AFP z 13 lipca 2005 roku potwierdza tę analizę: bez poczucia niesprawiedliwości, jakie rodzi w szerokich warstwach społeczeństw arabskich konflikt izraelsko-arabski, bez przekonania o stosowaniu podwójnych standardów wobec Izraela i Iraku nigdy takie wydarzenia by nie zaistniały.

Powiedzmy sobie jasno, że gdyby jutro doszło do nieszczęścia i terroryści wysadziliby paryskie metro, zniszczyli wieżę Eiffla czy katedrę Notre Dame, dominowałby taki sam sposób myślenia. Dobrzy ludzie z prawa i lewa zmusiliby nas, byśmy bili się w piersi: zaatakowano nas, zatem jesteśmy winni, a napastnicy to w rzeczywistości nędzarze, którzy protestują przeciwko naszej bucie i bogactwu, naszemu sposobowi życia, naszej drapieżnej gospodarce. Wydając na siebie wyrok, spontanicznie przyznajemy rację naszym przeciwnikom. Po każdym zamachu bombowym wpadamy w panikę, szukając przyczyn, nie potrafimy się wyrwać z błędnego koła wyjaśnień, które obejmują wszystkie problemy naszej planety – bardzo nam spieszno, by dżihadyści stosowali naszą argumentację, nawet jeśli nie akceptujemy ich metod. A ponieważ ci ostatni milczą, co tylko zwiększa nasz niepokój, mówimy zamiast nich, podsuwamy im odpowiedzi. „Kim są nasi wrogowie? – pyta Dominique de Villepin. ‒ Liczne są rany świata. Przyzwyczajenie, słabość, strach sprawiają, że kusząca jest perspektywa, by z uporem i zaciekłością przypisywać bez ładu i składu wszystkie winy diabelskiemu przeciwnikowi”¹⁸. Ale to nie my wybieramy sobie przeciwników wedle naszych upodobań czy przekonań, to oni wybierają nas, zadają nam ciosy, gdy przyjdzie im na to ochota, i z zajadłością dążą do naszego zniszczenia. Dlatego w starej Europie istnieje poczucie pewnej schizofrenii: walczymy u boku Stanów Zjednoczonych z terroryzmem, choć wciąż zaprzeczamy, by miał on jakieś znaczenie, lub staramy się je minimalizować. Jedni uważają, że to rodzaj „intelektualnego oszustwa”¹⁹, które ma na celu podporządkowanie nas Waszyngtonowi, inni, tak jak w przypadku premiera Hiszpanii José Luisa Zapatera, tak bardzo gustują w eufemizmach, że zamykają oczy, by nie widzieć niebezpieczeństwa: „Nigdy nie mówię o terroryzmie islamskim, ale o terroryzmie międzynarodowym. Nie można wkładać do jednego worka setek milionów ludzi i religii, która – jak wszystkie religie w historii ludzkości – ma również pewną składową fanatyzmu religijnego”²⁰. Brnąc w zaprzeczenia, nasi przywódcy zachęcają Europę, by podjęła walkę ze złem u jego korzeni, które stanowią „niesprawiedliwość, niechęć i frustracja” (Dominique de Villepin). Nie chodzi o to, by walczyć, ale by „próbować zrozumieć” drugiego, ponieważ „wiedza to podstawa”, a „użycie siły prowadzi donikąd” (Mário Soares).

Taka siatka pojęciowa ma jednak istotną słabość: nie pozwala odróżnić przyczyny od pretekstu. To prawda, że terroryzm bazuje na istniejących problemach i nadmiernie je eksponuje, jeżeli nie da się ich rozwiązać. Rzeczywistą motywacją tych fanatyków jest jednak wrogość wobec koncepcji społeczeństwa otwartego, w ramach którego wszyscy się cieszą formalną równością. Ci ludzie nie mogą znieść tego, że istniejemy. Wszelako takie stwierdzenie jest dla nas samo z siebie nie do zniesienia: zatem aby nie stracić rozumu, aby nadal żyć w błogim przeświadczeniu, że „nawet wrogowie rozumu nie mogą być bezrozumni”, staramy się za wszelką cenę znaleźć jakieś argumenty na rzecz działań morderców, choć sprawia to wrażenie, jakbyśmy usiłowali uzasadnić ich postępowanie.

Tak jak wśród radykalnych islamistów są kaznodzieje głoszący nienawiść, tak w naszych demokracjach są kaznodzieje głoszący wstyd; dotyczy to w szczególności intelektualnych elit, które dość skutecznie uprawiają prozelityzm. Jeśli im wierzyć, nie jesteśmy bez winy – z powodu istniejącego układu sił odpowiadamy bowiem za głód, AIDS i ograniczony dostęp do leków:

A poza tym – pytał Jacques Derrida, myśląc o 11 września – czy terroryzm wymaga pozbawienia kogoś życia? Czy terror nie jest możliwy bez zabijania? A zresztą czy zabić oznacza koniecznie „doprowadzić do śmierci”, czy „pozwolić umrzeć”, nie chcieć wiedzieć, że pozwala się komuś umrzeć (głód, AIDS, ograniczony dostęp do leków – to problemy, które dotyczą milionów ludzi), nie mogą być instrumentem „mniej lub bardziej” świadomej i zamierzonej strategii terrorystycznej? Popełniamy błąd, zakładając, że każda forma terroryzmu to akt dobrowolny, świadomy, zorganizowany, celowy, zaplanowany: są sytuacje historyczne czy polityczne, gdy terroryzm – jeśli tak można powiedzieć – rodzi się jakby sam, po prostu za sprawą uwarunkowań, w wyniku istniejącego układu sił: nikt, żaden konkretny podmiot, żadna osoba nie ma tego świadomości i nie ponosi za to odpowiedzialności. Wszelkie przejawy przemocy strukturalnej, zarówno na płaszczyźnie narodowej, jak i społecznej, prowadzą do terroru, który nie ma naturalnego charakteru (jest zatem zorganizowany, zinstytucjonalizowany); przemoc strukturalna jest odeń zależna, choć ci, którzy czerpią z niej korzyści, nie muszą organizować ataków terrorystycznych i nie są traktowani jak terroryści²¹.

Tak, tak: wszyscy jesteśmy potencjalnymi terrorystami, w mniejszym lub większym stopniu, wszyscy nieświadomie szerzymy śmierć, tak jak pan Jourdain²², który mówił prozą, choć o tym nie wiedział! Rzecz jasna, po tym bezbłędnym rozumowaniu, Jacques Derrida in fine opowie się za demokracją. Nie zmienia to faktu, że ujawniając z odrazą tysiące zbrodni, których jesteśmy nieświadomymi współsprawcami, dowiódł, iż zbrodnia najlepiej łączy wszystkich ludzi. Pewien rodzaj kina spopularyzował zresztą wizerunek tych szacownych rodzin ze spokojnych miasteczek, które skrywają straszny sekret – że je zamieszkuje diabelska istota. Na naszych najbardziej sielskich krajobrazach ciąży podejrzenie. Tam, gdzie pozornie dostrzegamy sprzeczność dzielącą nas z fundamentalistami, musimy uznać, że istnieje równoważność. Zamiast wyrażać zwyczajnie oburzenie po zamachach, trzeba zacząć od autorefleksji, rozebrać na czynniki pierwsze nasze tabu. W gruncie rzeczy, czy nie tego właśnie po trosze chcieliśmy? Pod pozorami skomplikowanej analizy kryje się typowe podejście ewangeliczne: samooskarżanie, publiczne biczowanie. Jako godni spadkobiercy Biblii uważamy, że wielkie nieszczęście musi być poprzedzone wielką przewiną. W tym sensie na naszej szerokości geograficznej kasta intelektualistów to par excellence kasta pokutników, tak jak kler w okresie ancien régime’u. Jej członkowie to – nie bójmy się tego pojęcia – urzędnicy grzechu pierworodnego. Z zaangażowaniem dekonstruują pozory i wciąż podkreślają naszą naiwność. Widzicie zasadniczą sprzeczność pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Al-Kaidą? Zachowujecie się jak dzieci: przecież to wspólnicy. Czym koniec końców jest terroryzm? To porachunki między państwami bandyckimi, włączając w to Amerykę: wszystkie są siebie warte²³:

Obserwujemy obecnie, jak się zdaje, daleko idące próby racjonalizacji – trudno powiedzieć, na ile świadome. Składają się na nie oskarżenia i działania wojenne przeciwko tzw. państwom zbójeckim (Rogue States), podejmowane bez większego poszanowania dla prawa międzynarodowego. Wspomniane działania prowadzą państwa hegemoniczne, poczynając od Stanów Zjednoczonych; już dawno dowiedziono jednoznacznie (Chomsky nie był tu jedyny), że państwo to od lat zachowuje się jak Rogue State. A priori każde państwo jest zresztą teoretycznie w stanie nadużywać swojej władzy i łamać prawo międzynarodowe jak państwa zbójeckie. Każde państwo kryje w sobie państwo zbójeckie.

PRAGNIENIE KARY

Biedna Europa, dziś podobnie jak kiedyś cuchnie trupem, a jej przeszłość przywarła do teraźniejszości niczym trąd. Cokolwiek by zrobiła, jej symptomy powracają. Weźmy na przykład strefy oczekiwania, gdzie przetrzymywani są cudzoziemcy w sytuacji nieuregulowanej lub osoby ubiegające się o azyl. Z pewnością trudno je porównywać do obozów nazistowskich. Jednakże w łonie naszych demokratycznych społeczeństw mają one pewne zasadnicze cechy, które składają się na paradygmat obozu koncentracyjnego. Jak stwierdza Giorgio Agamben, jest to „przestrzeń, która powstaje, gdy wyjątek staje się regułą (…) to obszar, gdzie prawo przestaje obowiązywać”²⁴. Jakże potem można się dziwić, że leje się na nas ogień z nieba, że padamy ofiarą szaleńców bożych? Jak można mieć czelność oskarżać różnej maści barbarzyńców, skoro sami daliśmy dowód „niespotykanej dzikości”²⁵. Płacimy za skazę sprzed początku czasu, ponosimy post factum odpowiedzialność za zbrodnie popełnione przez naszych przodków lub innych ludzi. O tym właśnie pisał psalmista: „O Boże, oczyść mnie od błędów, które są przede mną skryte, i wybacz mi błędy bliźnich” (Psalm 18)²⁶. Raz jeszcze należy docenić talent, z jakim klasa filozofów odtwarza, wymyśla na nowo poczucie winy. Kto się rodzi Europejczykiem, ten dźwiga na swych barkach całe brzemię słabości i brzydoty, które nas naznaczają jak stygmaty, ten musi uznać, że biały człowiek przynosił wszędzie, gdzie się pojawił, żałobę i zniszczenie. Europejczyk istnieje, by przepraszać. Wściekłość ma biały kolor skóry, stwierdza już w tytule swojej książki pochodząca z Kolumbii adwokat Rosa Amelia Plumelle-Uribe: biały, nie czarny czy czerwony – biały człowiek jest genetycznie predestynowany, by zabijać, masakrować, gwałcić; biały człowiek odseparował się od reszty ludzkości, by ją sobie podporządkować. To silniejsze od niego. Biały kolor skóry to nie kwestia pigmentu, to słabość moralna, niewytłumaczalny defekt, jak wyjaśnia w przedmowie do tej książki profesor Louis Sala-Molins, który potępia „żarłoczność aferzystów (…) z chrześcijańskich państw biało-amerykańskich” i postrzega całą historię białych jako „nieprzerwaną spiralę grozy”²⁷.

Czymże jest w ostateczności Zachód? To niemal ucieleśnienie Szatana, którego złowróżbna obecność sprowadza każdego na złe drogi. Zachód nie ma granic i obejmuje wszystko – siedzi w głowie „wojownika z Papui, handlarki ciuchami z Kotonu, imama z Kom” tak samo jak spekulanta z londyńskiej giełdy i robotnika z Renault²⁸. Zresztą, ktokolwiek się nań powołuje, ten staje się wyrzutkiem²⁹. Ze szczytu widać więcej: powołanie się na Zachód pozwala objąć całą rzeczywistość. Euro-Amerykanin jest zarazem przeklęty i niezbędny: dzięki niemu wszystko jest jasne, zło zyskuje twarz, łajdak staje się powszechnie znany. Wina ma wymiar biologiczny, polityczny, metafizyczny. A ponieważ już nie wierzymy w królestwo zbawienia, ponieważ (chwilowo?) w Azji, Afryce, Ameryce Łacińskiej nie można już odkupić swoich grzechów, musimy wegetować z tym przekleństwem, choćby wzbierały w nas mdłości.

ISLAMO-LEWICA, CZYLI WZAJEMNE OSZUSTWO

„Dziś, gdy zagrożona jest nasza cywilizacja, możliwa jest tylko jedna odpowiedź: rewolucyjny islam! Tylko mężczyźni i kobiety mający pełną wiarę w podstawowe wartości: prawdę, sprawiedliwość, braterstwo, zdolni będą podjąć walkę i wyzwolić ludzkość spod władzy imperium kłamstwa”³⁰. Ta wypowiedź terrorysty Carlosa dobrze ilustruje jedno z najbardziej zaskakujących zjawisk w ostatnich latach: połączenie skrajnej, ateistycznej lewicy i fundamentalizmu religijnego. To irański filozof Daryush Shayegan już w 1982 roku najlepiej zdiagnozował na płaszczyźnie teoretycznej komplementarność pomiędzy rozumem historycznym i ponadczasowym objawieniem, „ideologizację tradycji”, nakładanie się na siebie tych dwu sprzecznych porządków, widoczne w pismach dwudziestowiecznego myśliciela szyickiego Alego Szariatiego, który włączył kategorie marksistowskie w cykl proroczy i działał, niezależnie od tego, jak na to patrzeć, na rzecz sekularyzacji islamu³¹. Koncepcję islamo-lewicy rozwinęli angielscy trockiści z Socialist Workers Party: stwierdziwszy, że religia proroka, choć ma charakter reakcyjny, nie jest opium dla ludu, lecz czynnikiem zmian, postanowili na spokojnie spenetrować te środowiska, a także zawierać z nimi chwilowe, taktyczne sojusze w określonych kwestiach. Nadzieja niewielkiej części rewolucjonistów, że islam stanie się awangardą nowej walki w imię uciskanych, miała również drugie dno: trockiści, alterglobaliści, ideolodzy Trzeciego Świata wykorzystują islam jako taran przeciwko liberalnemu kapitalizmowi. Nienawiść do rynku wymaga pewnych poświęceń, jeśli chodzi o prawa podstawowe, zwłaszcza równość mężczyzn i kobiet. Integryści, udając zwolenników tolerancji, ukrywają się i wykorzystują swoje cele, by umocnić swe pozycje pod płaszczykiem postępowej retoryki. To podwójne oszustwo: niektórzy popierają zakrywanie twarzy lub poligamię w imię walki z rasizmem i neokolonializmem. Inni udają, że atakują globalizację, by narzucić swoją wersję wiary. Dwa nurty intelektualne zawiązują czasowy sojusz przeciwko wspólnemu wrogowi: nietrudno przewidzieć, który z nich zmiażdży drugi, gdy obecne cele zostaną osiągnięte. Nieugięta lewica, która odmawia jakiegokolwiek kompromisu ze społeczeństwem burżuazyjnym i nie ma wystarczająco ostrych słów, by potępić „małych białych ludzi”, czynnie współpracuje z najbardziej reakcyjnymi przedstawicielami wyznania muzułmańskiego. Być może jednak skrajna lewica ubiega się o względy totalitarnej teokracji mniej przez oportunizm, a bardziej za sprawą rzeczywistego powinowactwa: jej wyznawcy nigdy nie odżałowali upadku komunizmu, co dowodzi, że ich prawdziwym pragnieniem nie jest wolność, ale podporządkowanie w imię sprawiedliwości.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: