Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja

Tysiąc powodów, by kochać - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 stycznia 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tysiąc powodów, by kochać - ebook

Jest tysiąc powodów, by kochać – powiedziała babcia Oli, młodej dziewczyny zakochanej po raz pierwszy.

Tę samą prawdę odkrywa Justyna, dopiero teraz, choć dawno jest już dorosła.

Ale nic nie jest proste w przypadku obu tych kobiet.

Ola musi trzymać swój związek w tajemnicy. Piękne uczucie napotyka przeszkody, które jednak przynoszą niespodziewane skutki.

Justyna ukrywa w życiu tylko jeden sekret, ale za to tak wielki, że nie pozwala jej swobodnie decydować o swoim losie. Jest sama i nawet tak mocno jej to nie ciąży. Aż do momentu, kiedy poznaje człowieka, który mówi, że naprawdę ją rozumie. I wcale nie kłamie...

Jak wiele warto zmienić w życiu dla miłości? Czy spojrzenie prawdzie w oczy zmieni wszystko na lepsze, czy też wręcz przeciwnie – zburzy nawet ten kruchy spokój, jaki udało się zbudować?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8343-493-3
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

_Nie podoba mi się ten zwią­zek!_

Ese­mes o takiej tre­ści przy­szedł rano, kiedy Justyna zbie­rała się do pracy. I od razu spo­wo­do­wał, że zmię­kły jej kolana. Igor wyraź­nie nie bawił się w zbędne wstępy ani wyja­śnie­nia. O co mu cho­dziło? Jaki znowu zwią­zek? Pew­nie dla Igora musiało to być oczy­wi­ste. Powinna wie­dzieć.

Justyna, czter­dzie­sto­trzy­let­nia samotna kobieta, która od lat nie była na randce.

I nie miała takich pla­nów.

Sły­szała każ­dego dnia, jak wiele osób narzeka, że im jest ciężko z tym czy z owym. Może wyobra­żali sobie nawet, że mają szcze­gól­nego pecha, mie­rzą się z wiel­kimi wyzwa­niami. Buty by im spa­dły z nóg, gdyby poznali jej los. Ale nie mogła nic powie­dzieć.

Kiwała więc tylko głową, uśmie­chała się i mil­czała.

Cie­szyła się opi­nią dosko­na­łego roz­mówcy. „Pani Zalew­ska, jakże się z panią wspa­niale roz­ma­wia!” – sły­szała czę­sto. Cóż, w prze­ci­wień­stwie do więk­szo­ści osób po pro­stu nie mówiła o sobie. Nie mogła. Bała się nawet roz­po­cząć jakie­kol­wiek zda­nie, żeby nie­wła­ściwe słowo nie wymsknęło się.

Coś jed­nak się wyda­rzyło i zanie­po­ko­iło Igora.

Justyna weszła do łazienki.

Zbie­rała się do wyj­ścia według codzien­nej nie­skom­pli­ko­wa­nej rutyny. Prysz­nic, cze­sa­nie pro­stych wło­sów, dys­kretny maki­jaż tanimi kosme­ty­kami z dys­kontu, które zresztą cał­kiem nie­źle sobie radziły. Taka prawda.

Choć i tak nie miało to zna­cze­nia. Nie chciała się podo­bać, zwra­cać na sie­bie uwagi. Wolała być w tle. Nie­wi­doczna. Wyda­wało jej się, że zdą­żyła się do tego przy­zwy­czaić

I nagle poczuła to nie­zwy­kłe cie­pło, nie­znane od lat, jak pły­nie razem ze wspo­mnie­niem tam­tych odle­głych cza­sów. Cze­goś naj­pięk­niej­szego, co może spo­tkać czło­wieka. Praw­dzi­wej bli­sko­ści, czu­ło­ści, miło­ści.

Niech sobie wszy­scy opo­wia­dają, że można bez tego żyć. Oczy­wi­ście, że tak. Była tego naj­lep­szym przy­kła­dem. Wie­działa jed­nak dosko­nale, z czego świa­do­mie zre­zy­gno­wała. I choć długo zno­siła to z rezy­gna­cją pełną świa­do­mo­ści, że tak trzeba, nie ma innego wyj­ścia, to dziś przy­po­mniało jej się, jak to jest, kiedy dotyk czy­jejś dłoni może zmie­nić nawet naj­bar­dziej szary pora­nek w roz­błysk świa­tła. Ale musi być to dotyk wła­ści­wej dłoni.

Te myśli nie poja­wiły się przy­pad­kiem.

To się stało wczo­raj na szkol­nym kory­ta­rzu. Justyna spie­szyła się jak co dzień. Prze­ci­skała przez gęstą ciżbę uczniów i nie zauwa­żyła momentu, kiedy spod cie­płej kurtki wyśli­zgnął jej się sza­lik. Sporo osób mogło to zauwa­żyć. Ale tylko jeden męż­czy­zna schy­lił się po niego. W dokład­nie tym samym momen­cie, w któ­rym zro­biła to Justyna. Gnana potrzebą ochro­nie­nia jed­nej z nie­licz­nych pięk­nych rze­czy, jakie posia­dała. Kasz­mi­rowy szal kupiony oka­zyj­nie na pchlim targu trak­to­wała jak praw­dzi­wego przy­ja­ciela. Był cie­pły i miły, świet­nie się nada­wał jako sub­sty­tut tego, na co w rze­czywistym życiu nie miała szans.

Zare­ago­wała odru­chowo. Schy­liła się i mocno wal­nęła głową w czy­jąś czaszkę. Nic dziw­nego, że zro­biło jej się gorąco. Ale wiele wię­cej się nie wyda­rzyło. Czy Igor mógł się o tym dowie­dzieć? Z jed­nej strony tak, widziało tę scenę mnó­stwo osób. Ale z dru­giej, nikt nie zwró­cił na nią uwagi. Daniel podał jej sza­lik, dotknął dłoni, uśmiech­nął się i tyle. Cała akcja trwała może minutę.

Nikt nie miał prawa się domy­ślić, jak ważna to była chwila. Musiałby chyba czy­tać w myślach, a tego Igor zde­cy­do­wa­nie nie potra­fił. Dawno padłby na zawał i zerwał układ, który wiele lat temu zawarli, gdyby się zorien­to­wał, co ona na ten temat naprawdę sądzi.

Ale coś było na rze­czy.

Jesz­cze raz spoj­rzała na ese­mesa.

_Nie podoba mi się ten zwią­zek!_ – napi­sał.

Zro­biło jej się zimno. Nie ogrzałby jej teraz żaden kasz­mir, nawet naj­lep­szy. Musiała jakoś się rato­wać.

Ina­czej wyobra­żała sobie ten dzień. Obu­dziła się dzi­siaj w lep­szym nastroju niż zwy­kle. Nawet maki­jaż zro­biła sobie wyjąt­kowo ładny i jak na jej stan­dardy nieco moc­niej­szy. Wie­działa, że znowu pój­dzie tym kory­ta­rzem, a Daniel będzie tam stał. Jak każ­dego poranka od wielu lat. Dla niego ta krótka chwila wczo­raj też była ważna.

Chciała go znowu zoba­czyć. Nie miała zamiaru niczego robić ani mówić. Tylko zer­k­nąć w jego stronę. Jak co dzień od dłuż­szego już czasu. Taka mała tajem­nica, zauwa­żalna tylko dla niej.

Nie­moż­liwe, żeby ktoś doniósł o tym Igo­rowi. O czym zresztą?! Że upadł jej sza­lik? Cho­dzi po kory­ta­rzach szkoły, w któ­rej pra­cuje? Nic w tym nie­po­ko­ją­cego nie ma!

Pochy­liła się w łazience nad umy­walką, a potem spoj­rzała w lustro i zoba­czyła kobietę o nie­zwy­kłej sile. Nie­złomną. Co do tej cechy nie miała wąt­pli­wo­ści. Wczo­raj jed­nak prze­ko­nała się rów­nież, że wciąż ma też w sobie tamto cie­pło i mięk­kość sprzed lat, które pozwo­liły jej kie­dyś kochać do utraty tchu.

Wes­tchnęła tylko. Stare dzieje.

Wzięła do ręki per­fumy, takie za dwa­dzie­ścia zło­tych, świet­nie zresztą pach­niały. Skro­piła się obfi­cie. Wyszła z łazienki do przed­po­koju. Się­gnęła po służ­bową torbę, miała ona pięt­na­ście lat, ale dobrze słu­żyła. Dziew­czyny z klasy matu­ral­nej mówiły nawet, że to vin­tage, podobno teraz modne. Cóż, wszystko ma swoje złe i dobre strony, nawet stara teczka. Wło­żyła buty, kurtkę. No i ten sza­lik…

Nie mogła się opa­no­wać. Przy­ło­żyła go do twa­rzy i poczuła cie­pło. Nic dziw­nego, kasz­mir tak działa – pomy­ślała, tłu­ma­cząc to sobie roz­sąd­nie, ale oczy­wi­ste, że cho­dziło o coś wię­cej.

Popra­wiła koł­nierz i sta­ran­nie zamknęła za sobą drzwi pustej i cichej kawa­lerki, którą kie­dyś pomógł kupić jej Igor, za co dotąd czuła się wobec niego zobo­wią­zana. I na doda­tek za resztę wciąż spła­cała kre­dyt.

„Nie podoba mi się ten zwią­zek!”, napi­sał. Bo ktoś pod­niósł sza­lik z ziemi? Spoj­rzał jej w oczy na kilka sekund? To naprawdę sza­lone albo zbyt opty­mi­styczne nazy­wać coś takiego związ­kiem. A tym­cza­sem już poja­wiły się pre­ten­sje.

Pobie­gła na przy­sta­nek. Roz­kład auto­bu­sów miej­skich znała na pamięć. Nie stać jej było na samo­chód i ta kwe­stia miała się nie zmie­nić ni­gdy. Zbyt wielki zacią­gnęła kie­dyś dług.

***

Kiedy docho­dziła do bramki szkol­nego ogro­dze­nia, po dru­giej stro­nie ulicy zoba­czyła Olę Jusz­czyk. Uczen­nicę klasy czwar­tej b, mat-fiz. Cza­sem o niej myślała. W jakimś sen­sie były do sie­bie podobne. Ola też wyglą­dała jak szara myszka, czym tro­chę wyróż­niała się na tle swo­ich barw­nych kole­ża­nek. Pra­wie nie robiła maki­jażu. Pro­ste włosy cze­sała w zwy­kły kucyk i od trzech lat miała te same czapkę i kurtkę. W domu się nie prze­le­wało – o tym wszy­scy wie­dzieli. Wycho­wy­wała ją bab­cia i to pew­nie było trudne.

Zna­jo­mość pry­wat­nego życia uczniów sta­no­wiła tutaj normę. Zespół szkół, w któ­rym Justyna pra­co­wała, skła­dał się z przed­szkola, szkoły pod­sta­wo­wej i liceum. Więk­szość dzie­cia­ków prze­cho­dziła przez wszyst­kie etapy, spę­dza­jąc tutaj szmat swo­jego życia.

Justyna lubiła Olę, tym bar­dziej że dziew­czyna świet­nie się uczyła, a szcze­gól­nie dobra była z mate­ma­tyki. Ale dziś na jej widok poczuła irra­cjo­nalny nie­po­kój. Dla­czego? Nic się prze­cież nie zmie­niło. Ola jak co dzień pew­nie nosiła starą czapkę, jakby była co naj­mniej od Arma­niego. Szła, ema­nu­jąc spo­ko­jem, któ­rego nie da się pod­ro­bić. Z tego, co Justyna wie­działa, Ola ni­gdy jesz­cze nie miała chło­paka, z nikim się nie spo­ty­kała. Była dość tajem­ni­cza, co wielu pocią­gało. Ale ona nie przyj­mo­wała żad­nych pro­po­zy­cji.

Justyna się domy­ślała, że opieka nad bab­cią i nauka nie zosta­wiają jej wiele czasu. Ale dla więk­szo­ści nasto­lat­ków takie realia to kosmos. Nawet nie przyj­dzie im na myśl tego rodzaju wyja­śnie­nie. Nie­któ­rzy się z niej śmiali. Ale ona ni­gdy nie wda­wała się w dys­ku­sje. Robiła swoje.

Zatrzy­mała się przy grupce kole­ża­nek, a Justyna ruszyła dalej. Prze­stała myśleć o uczen­nicy. Sku­piła się na wczo­raj­szym wspo­mnie­niu. Nie mogła powstrzy­mać tego uczu­cia, że się cie­szy, że za chwilę wej­dzie do środka. Sta­nie na tym samym kory­ta­rzu i znowu go zoba­czy.

Co za bzdury! – pró­bo­wała sobie wytłu­ma­czyć. A potem zatrzy­mała się tuż przed wej­ściem. Wpa­try­wała się w jakiś pla­kat wiszący na dużych szkla­nych drzwiach. Mogło to z boku wyglą­dać, jakby z zain­te­re­so­wa­niem śle­dziła jego treść. Ale ona nawet nie widziała liter. Potrze­bo­wała po pro­stu chwili. Przy­mknęła oczy. Pró­bo­wała sobie wyobra­zić, jak to jest być zwy­czaj­nym czło­wie­kiem, który ma nor­malne życie, prawo do decy­do­wa­nia o sobie, podą­ża­nia za swo­imi uczu­ciami. Jak by to w ogóle było? Pozwo­lić sobie się zako­chać?

„Nie podoba mi się ten zwią­zek” – przy­po­mniała sobie treść ese­mesa. I od razu wró­ciła na zie­mię, do twar­dej rze­czy­wi­sto­ści.

Musiała wytrzy­mać jesz­cze tro­chę. Do maja. Naprawdę nie­dużo. W porów­na­niu z tym, jaki szmat czasu był już za nią, ten nie­wielki odci­nek, który został, wyda­wał się nie­zwy­kle mały. A jed­nak gdy patrzyła na to z innej strony, roz­po­ście­rał się przed nią jak prze­strzeń nie do prze­by­cia. Dla­czego opa­dała z sił aku­rat teraz? Prze­cież bywało cię­żej.

Tego nie rozu­miała.

Wzięła kilka głę­bo­kich wde­chów, wypro­sto­wała się i weszła do środka. Czas ucie­kał. Za chwilę zacznie się lek­cja. A spóź­nień w wyko­na­niu nauczy­cie­lek mate­ma­tyki ludzie nie tole­rują.

Kiedy tylko wcho­dziła do środka, pierw­sza jej czyn­ność zawsze była taka sama: szu­kała wzro­kiem Anto­sia. Nie mogła się odzwy­czaić, by prze­stać tak o nim myśleć, choć wyrósł. Miał metr osiem­dzie­siąt i cał­kiem postawną syl­wetkę. Blade od uro­dze­nia policzki i jasne włosy. Stał teraz przed szafką i roz­ma­wiał z kole­gami. Spra­wiało to nor­malne wra­że­nie, ale mimo wszystko nie­po­kój ści­snął jej serce. A potem zauwa­żyła, że Antoś skie­ro­wał się w stronę Oli.

Dziwne. Nie wie­działa, że się przy­jaź­nią. Dziew­czyny czę­sto krę­ciły się wokół niego, bo spra­wiał wra­że­nie miłego chło­paka i sporo odzie­dzi­czył po przy­stoj­nym ojcu. Ale Antek sku­piał się na innych spra­wach.

Justyna zauwa­żyła, że szybko poko­nał odle­głość dzie­lącą go od dziew­czyny i coś podał jej. Prze­stra­szyła się. To by było naprawdę dziwne. Mło­dzi ludzie dzi­siaj nie wymie­niają się liści­kami, raczej piszą do sie­bie na komu­ni­ka­to­rach w inter­ne­cie. Co takiego można ukrad­kiem wrę­czyć dziew­czy­nie? W pierw­szym momen­cie przy­szło jej na myśl, że nar­ko­tyki, no bo prze­cież nie list miło­sny.

Coś jed­nak mię­dzy nimi było, bo w odpo­wie­dzi na jego gest Ola mocno ści­snęła dłoń, a potem szybko scho­wała rękę do kie­szeni i ode­szła, sta­ra­jąc się uda­wać, że nic mię­dzy nimi nie zaszło. I to wła­śnie było nie­po­ko­jące, bo prze­cież mogli roz­ma­wiać jaw­nie.

Antek nie miał żad­nej ofi­cjal­nej dziew­czyny, nie musiał się ukry­wać. Ola też nie. Jeśli chcieli o czymś poga­dać, na coś się umó­wić, mogli sta­nąć na środku kory­ta­rza i po pro­stu wymie­nić się infor­ma­cjami albo wła­śnie do sie­bie napi­sać. Skąd taka dziwna kon­spi­ra­cja?

Justyna otarła pot z czoła. W szkole było gorąco, kory­tarz cia­sny i mnó­stwo ludzi prze­cho­dziło tam i z powro­tem. Odwró­ciła się i nagle sko­ja­rzyła fakty. Antek stał cały czas w tym samym miej­scu. Patrzył za odcho­dzącą Olą. Pew­nie myślał, że jest dys­kretny, ale jego wzrok był dość cha­rak­te­ry­styczny, zwłasz­cza dla uważ­nego obser­wa­tora. Kogoś, kto znał go dosko­nale.

Miał na twa­rzy wyraź­nie wypi­sane: „Kocham cię, dziew­czyno”. Choć z pew­no­ścią nie każdy byłby w sta­nie to odczy­tać.

Justyna ścią­gnęła sza­lik i roz­pięła kurtkę. Pot lał się jej po ple­cach. A więc to tak! Igo­rowi wcale nie cho­dziło o to głu­pie zda­rze­nie wczo­raj na kory­ta­rzu, ale o Antka. O jego zwią­zek.

Nogi pod nią się ugięły.

Na litość boską, nie teraz!

Żadna szkolna laseczka by jej nie wystra­szyła, żadna wyma­lo­wana insta­gra­mowa laleczka z wiel­kimi paznok­ciami, docze­pia­nymi rzę­sami i wło­sami pie­lę­gno­wa­nymi za połowę jej pen­sji. Ale taka dziew­czyna!

Justyna była samotna i tro­chę wyśmie­wana w szkole z powodu swo­jego życia. Nawet nie nazy­wano jej sin­gielką, tylko bar­dzo po sta­ro­świecku starą panną lub bar­dziej ele­gancko samotną kobietą. Cóż, małe mia­steczka mają swoje prawa. Wszy­scy wie­dzieli, że mieszka sama w kawa­lerce, z nikim się nie spo­tyka i z jakichś dziw­nych powo­dów nie ma pie­nię­dzy, choć prze­cież po tylu latach pracy jej pen­sja wcale nie jest taka mała. Skąd mogli wie­dzieć, jak rze­czy­wi­ście jest? Ni­gdy nie dała żad­nego powodu, by powstała jaka­kol­wiek poszlaka pro­wa­dząca do prawdy. Ale mylili się. Wie­działa, co to miłość. Zdzi­wi­liby się, gdyby usły­szeli jej histo­rię. Znała się na uczu­ciach.

Ale teraz miała ochotę pal­nąć się w głowę.

Jak mogła myśleć, że Igor kon­cen­truje się na niej? Oczy­wi­ście, że myślał przede wszyst­kim o Antku. I słusz­nie był na nią zły.

Jak to moż­liwe, że w życiu tego chło­paka wyda­rzyło się coś tak waż­nego, a ona tego nie zauwa­żyła? Prze­cież nie spusz­czała z niego wzroku.

Zde­ner­wo­wała się tak bar­dzo, jak już jej się dawno nie zda­rzyło. Prze­cież to mogło wszystko zmie­nić. Nie teraz. Nie przed majem. Za dużo tego jak na jeden pora­nek.

Ruszyła bez zasta­no­wie­nia. Nie­bez­pie­czeń­stwo było cał­kiem realne. A co, jeśli te dzie­ciaki dały się w coś wkrę­cić? Tyle się o tym ostat­nio sły­szało. Nawet w ich małym mia­steczku. Jakieś tabletki, po któ­rych wie­dza rze­komo sama wcho­dzi do głowy? Czy to mogło się dla nich stać kuszące? Kto wie? Zarówno Ola, jak i Antek świet­nie się uczyli. Ale kosz­to­wało to sporo wysiłku.

A jeśli wpa­dli na pomysł, by sobie uła­twić życie tuż przed maturą. Zmę­cze­nie wszyst­kim dawało się we znaki.

Boże! Na myśl o jakichś nie­bez­piecz­nych sub­stan­cjach w orga­ni­zmie tego chło­paka aż skrę­cił jej się żołą­dek.

Pod­bie­gła do Oli, już się nad niczym wię­cej nie zasta­na­wia­jąc, a potem szarp­nęła ją za ramię. Sta­now­czo za mocno. Kątem oka zauwa­żyła, że Antek też do nich szybko pod­szedł wyraź­nie zanie­po­ko­jony.

Ucznio­wie zamarli. Pol­ska szkoła w ciągu tych lat, kiedy Justyna tu pra­co­wała, zmie­niła się i choć oczy­wi­ście wiele powinno się popra­wić, to coś takiego nie miało miej­sca już od dawna. Nikt nie naru­szał nie­ty­kal­no­ści fizycz­nej uczniów.

– Daj mi to! – zawo­łała ostro Justyna. – Co ci Antek podał po kry­jomu? Mów! Widzia­łam to przed chwilą!

Antek natych­miast sta­nął naprze­ciwko niej. Po raz pierw­szy od bar­dzo dawna stra­cił bla­dość policz­ków, do któ­rej wszy­scy już zdą­żyli się na dobre przy­zwy­czaić. Zaró­żo­wił się wresz­cie, ale Justyna nie miała powo­dów do rado­ści. Patrzył na Olę, jakby dawał jej wzro­kiem znak, żeby w żad­nym wypadku nie słu­chała tego pole­ce­nia.

Justyna z prze­ra­że­niem utwier­dziła się w swo­ich podej­rze­niach. Robili coś złego.

Chło­pak wciąż hip­no­ty­zo­wał Olę wzro­kiem, ale ona posłu­chała nauczy­cielki. Justyna oddy­chała pospiesz­nie, wpa­tru­jąc się w jej dłoń wędru­jącą w stronę kie­szeni. Zoba­czyła białą nie­wielką kar­teczkę zło­żoną na pół. Czy coś tam w środku było? Jakieś tabletki? Pro­szek?

A może to tylko list z infor­ma­cjami?

Justyna już się cie­szyła, było jej wszystko jedno, byle tylko zoba­czyć, co tam jest napi­sane, gdy nagle ta dzie­wu­cha bły­ska­wicz­nym ruchem wło­żyła sobie kar­teczkę do ust, a potem zaczęła ją żuć.

– Co ty wypra­wiasz?! – krzyk­nęła Justyna. – Odda­waj to natych­miast!

Oczy­wi­ście nie była gotowa wpa­ko­wać uczen­nicy palca do buzi i wycią­gnąć mokrego kar­te­luszka. Poza tym zbli­żała się do nich nauczy­cielka dyżu­ru­jąca na kory­ta­rzu, a wokół gro­ma­dził się coraz więk­szy tłum gapiów. Zro­biło się jesz­cze bar­dziej gorąco. Justyna miała wra­że­nie, że cała jest mokra.

I w tym momen­cie zadzwo­nił dzwo­nek. Ola prze­łknęła kartkę. Ucznio­wie wpa­try­wali się w nią wyraź­nie zszo­ko­wani tym, co się stało.

Justyna czuła, że kręci jej się w gło­wie.

– Idź­cie już do klasy – powie­działa słabo, a potem odwró­ciła się, mając nadzieję, że rozejdą się na lek­cje i zapo­mną o wszyst­kim. Nie było to jed­nak zbyt praw­do­po­dobne.ROZDZIAŁ 2

Witek Zbo­row­ski – jej dobry kolega z pracy, a ofi­cjal­nie dyrek­tor szkoły, popro­sił ją do swo­jego gabi­netu już na prze­rwie po pierw­szej lek­cji. O ósmej czter­dzie­ści pięć. Nawet nie zdą­żyła wejść do pokoju nauczy­ciel­skiego, bo sekre­tarka Kasia, a pry­wat­nie jej dobra zna­joma, prze­ka­zała dość ofi­cjal­nym tonem, że to wyjąt­kowo pilna sprawa. Widać było, że nie­zręcz­nie się z tym czuje.

Znały się pięt­na­ście lat, prze­żyły ze sobą mnó­stwo służ­bo­wych wigi­lii, wyjaz­dów, ale też zwy­czaj­nych pry­wat­nych roz­mów, choćby tylko w szkole.

Kasia myślała, że kie­dyś zostaną bli­skimi przy­ja­ciół­kami. Justyna też bar­dzo tego pra­gnęła, ale trzy­mała dystans. Wie­działa, że kie­dyś nie­uchron­nie przyj­dzie taki moment, gdy wszystko się wyda i wtedy straci każ­dego bli­skiego czło­wieka. Ta osoba nie wyba­czy, że o niczym nie wie­działa.

Justyna mogłaby wypeł­nić na temat sekre­tarki dyrek­tora bar­dzo szcze­gó­łową ankietę per­so­nalną, na tyle tema­tów słu­chała jej zwie­rzeń. Nie odwdzię­czała się jed­nak tym samym. A o niej było wia­domo, ile ma lat, kim jest z zawodu, jakie stop­nie osią­gają jej ucznio­wie na koń­co­wych egza­mi­nach, jak się ubiera i tym podobne dro­bia­zgi. Ni­gdy nie zapro­siła Kasi do swo­jego miesz­ka­nia. Na mia­sto razem nie wycho­dziły, bo Justyna nie miała na to pie­nię­dzy. Ale i tak zbu­do­wały namiastkę bli­skiej więzi.

Jed­nak teraz Kasia szła z nią nie jak przy­ja­ciółka ani dobra zna­joma, lecz nieco zestre­so­wana pra­cow­nica szkoły.

– Wejdź – powie­działa uprzej­mym tonem, zapra­sza­jąc ją do sekre­ta­riatu. Otwo­rzyła drzwi gabi­netu szefa jak przed ofi­cjal­nym gościem i prze­pu­ściła ją.

Witek musiał być strasz­nie zły, skoro tak to na nią wpły­nęło. Żad­nych żar­tów po dro­dze, roz­mowy. Było to do Kasi zupeł­nie nie­po­dobne.

Dyrek­tor też przy­wi­tał ją chłod­niej niż zwy­kle. Zasad­ni­czo się lubili. Znali jesz­cze z cza­sów, kiedy Witek po pro­stu uczył tutaj bio­lo­gii. Roz­ma­wiali tylko na służ­bowe tematy, ale czę­sto i chęt­nie. A odkąd trzy lata temu zmarła mu żona, Justyna cią­gle miała wra­że­nie, że wystar­czy, by powie­działa jedno słowo, a ta zna­jo­mość prze­ro­dzi się coś więk­szego.

Pil­no­wała się, by mu nie wysłać żad­nego sygnału, o rela­cji nie mogło być mowy, ale lubiła Witka.

– Cześć – powie­dział, kiedy weszła do środka. – Sia­daj. – Był bar­dzo zmar­twiony. – Naprawdę nie wiem, jak mam zacząć tę roz­mowę. – Stał po dru­giej stro­nie biurka i mocno opie­rał dło­nie o jego blat. – Na skargę przy­szło kilka osób, w tym dwoje rodzi­ców – prze­szedł do rze­czy, bo Justyna się nie odzy­wała. – Głów­nie ci, któ­rzy aku­rat nie­szczę­śli­wie byli na kory­ta­rzu. Możesz mi to wyja­śnić? Co się stało? Nie poznaję cię.

Zada­wał pyta­nia, ale patrzył cią­gle na swoje palce, nie na nią. I tro­chę też nie dawał jej szansy na odpo­wiedź, bo w jego mono­logu nie poja­wiały się żadne pauzy. Ale ona wcale się do tego nie pchała. Jak mogłaby to wytłu­ma­czyć? To jedna z tych sytu­acji, któ­rych bez uchy­le­nia choćby rąbka tajem­nicy wyja­śnić się po pro­stu nie da.

– Prze­pra­szam – powie­działa tylko. – Widzia­łam, że coś sobie prze­ka­zy­wali. Wystra­szy­łam się, że może to jakaś nie­bez­pieczna sub­stan­cja…

– U Oli Jusz­czyk? – Wes­tchnął.

Tak, wie­działa sama, że to mało praw­do­po­dobne. Ale prze­cież różne rze­czy się zda­rzają. Rozu­miała jed­nak jego punkt widze­nia. Gdyby nie miała do tej sprawy tak oso­bi­stego sto­sunku, nawet nie zwró­ci­łaby uwagi na scenę na kory­ta­rzu, a już na pewno nie zaczę­łaby szar­pać uczen­nicy, żeby jej coś ode­brać.

– Słu­chaj. – Witek wresz­cie spoj­rzał jej w oczy. – Jeśli ktoś napi­sze skargę, to kon­se­kwen­cje mogą być poważne.

Justyna się wystra­szyła.

– Wła­ści­wie to nawet nie wiem, czy to by nie było dla cie­bie dobre. – Obser­wo­wał ją uważ­nie, wie­działa, że pró­buje zro­zu­mieć. – Tyle razy pro­po­no­wali ci w Kor­czaku pracę – ode­zwał się. – Czemu się tam nie prze­nie­siesz? Może masz dość tej szkoły po tylu latach? Masz prawo czuć się wypa­lona – pró­bo­wał zna­leźć odpo­wiedni trop. Bez­sku­tecz­nie.

Justyna wie­działa, że choćby szu­kał sto lat, ni­gdy na to nie wpad­nie. To prawda, że w pry­wat­nym liceum imie­nia Kor­czaka, miesz­czą­cym się dzie­sięć kilo­me­trów stąd, od dłuż­szego czasu gro­ma­dzono naj­lep­szą kadrę z oko­licy, a ona już trzy razy dosta­wała pro­po­zy­cję, żeby się tam zatrud­nić. Szkoła spo­łeczna, nie­ogra­ni­czana żad­nymi tabe­lami z mini­ster­stwa, mogła sobie pozwa­lać na pre­mię dla nauczy­cieli i dodatki za wyniki w pracy. Kole­żanki, które się tam prze­nio­sły, opo­wia­dały, że atmos­fera jest świetna i to zupeł­nie inne życie. Ale Justyna kon­se­kwent­nie odma­wiała.

– Pro­szę cię. – Pode­szła do biurka i podob­nie jak Witek pochy­liła się nad bla­tem, a prze­ra­że­nie w jej oczach było cał­ko­wi­cie szczere. – Nie pozwól mi stra­cić tej pracy. – Pro­szę cię – powtó­rzyła.

Miał do niej sła­bość i teraz świa­do­mie to wyko­rzy­sty­wała. Nie czuła nawet wyrzu­tów sumie­nia, tylko strach. Musiała tu prze­pra­co­wać przy­naj­mniej do końca roku. Odej­ście w tym momen­cie byłoby naj­gor­szą kata­strofą, jaką mogła sobie w ogóle wyobra­zić. Nie zauwa­żyła, kiedy po policzku zaczęła jej pły­nąć łza. Coś się z nią zde­cy­do­wa­nie dzi­siaj złego działo. Orga­nizm był już po tych wszyst­kich latach wyraź­nie na skraju wyczer­pa­nia. Ale dla­czego? Nie mógł pocze­kać jesz­cze tro­chę? To już była naprawdę koń­cówka.

– Nie no, bła­gam cię, Justyna, nie płacz przy mnie.

Witek momen­tal­nie zmiękł. Pogła­dził siwe włosy, podra­pał się po bro­dzie, a potem obszedł biurko i sta­nął obok niej. Miała wra­że­nie, że chce ją objąć jak przy­ja­ciel, ale cof­nął się. Jed­nak znaj­do­wali się w szkol­nym gabi­ne­cie dyrek­tora, łączyły ich rela­cje służ­bowe i chyba nie chciał, żeby Justyna miała jesz­cze wię­cej kło­po­tów.

– Obie­cuję, że jakoś ukręcę temu łeb – powie­dział cie­płym gło­sem, a ona szybko otarła łzy. – To się prze­cież zda­rzyło pierw­szy raz. Masz nie­ska­zi­telną opi­nię. Ale gdy­byś mi to wyja­śniła, może byłoby mi łatwiej? – Spoj­rzał na nią z nadzieją, że coś powie.

Dosko­nale wie­dział, że coś przed nim ukrywa, i to od lat, ale ni­gdy nie umiał sobie wyja­śnić, co by to mogło być. Jej życie było tak poukła­dane i przej­rzy­ste, jak mało któ­rej osoby w tej szkole, a jed­no­cze­śnie tak tajem­ni­cze, że nic nie mógł pojąć.

Cze­kał i wie­działa, że od tego zależy jej los. Chciała coś powie­dzieć.

Nie mogła jed­nak wymy­ślić żad­nej sen­sow­nej histo­rii, kłam­stwa, dobrej wymówki, żeby to uspra­wie­dli­wić, uczy­nić real­nym, dać ludziom pożywkę, któ­rej potrze­bo­wali.

– Po pro­stu… – zaczęła, zawie­sza­jąc głos, a on wpa­try­wał się w jej usta. – Może jed­nak… Potknę­łam się przy­pad­kiem, aku­rat koło niej, zła­pa­łam Olę za rękę, żeby nie upaść.

Słabe to było. On też zda­wał sobie z tego sprawę, ale przy­jął to. Lep­sze niż nic.

– Dobrze. – Wes­tchnął zre­zy­gno­wany. – Tak powiem. Justyna? – Spoj­rzał na nią. – Prze­cież ja wiem, że ty masz jakieś zmar­twie­nie. Wiem do od dawna. – Sły­szała w jego gło­sie cie­pło, ser­decz­ność i tro­skę, za któ­rymi tęsk­niła tak długo. Ale nie mogła się zła­mać. Nie teraz!

Prze­stra­szyła się jesz­cze bar­dziej. Trudno okre­ślić, co było bar­dziej prze­ra­ża­jące: wizja, że straci pracę, czy ta, że Witek odgad­nie jej tajem­nicę. Fala trzy­ma­nych na uwięzi słów pod wpły­wem emo­cji nagle wydo­sta­nie się na zewnątrz, by ruszyć z siłą, któ­rej nic nie jest w sta­nie powstrzy­mać.

– Nie – powie­działa cicho, ale sta­now­czo, a broda znowu jej zadrżała. Kur­czę, nie pła­kała przy obcym czło­wieku już chyba ze dwa­dzie­ścia lat, a teraz czuła, że za chwilę roz­ry­czy się jak dziecko. Jak nie­doj­rzała osoba, która kom­plet­nie nie panuje nad swo­imi emo­cjami. A prze­cież taka nie była ani tro­chę. – Witek… – Spoj­rzała na niego. – Pro­szę cię, nie. Zostawmy ten temat. Mia­łam słaby dzień.

– Jak chcesz. – Zro­bił krok do tyłu, ramiona mu opa­dły w geście rezy­gna­cji. – Ale uwierz mi, byłoby ci lżej, gdy­byś się komuś zwie­rzyła.

Ludzie czę­sto udzie­lają innym takich porad. Mówią im, co mają robić. Wydaje im się, że wie­dzą, a do każ­dej sytu­acji będą paso­wać te same słowa. Jed­nak cza­sem bar­dzo się mylą.

Naj­gor­sze, co mogłoby się stać, to gdy­bym się komuś zwie­rzyła – pomy­ślała Justyna. – Naj­gor­sze.

– Pójdę już. – Ledwo dała radę się od niego odwró­cić, bo cokol­wiek by nie mówić, to prze­cież chciała tego, co zapro­po­no­wał. Wresz­cie z kimś poga­dać, zrzu­cić z sie­bie ten cię­żar, usły­szeć: „Jesteś bar­dzo dzielna. To nie­sa­mo­wite” lub jakie­kol­wiek inne słowa, któ­rymi ludzie pod­no­szą się na duchu. Albo cho­ciaż tylko podzi­wiają nawza­jem swoje zmar­twie­nia, przy­zna­jąc, że serio mają wielki roz­miar. To cza­sem też pomaga. A jej tro­ska naprawdę była ogromna. – Pójdę już – powtó­rzyła. A potem wresz­cie zro­biła pierw­szy krok.

Patrzył za nią. Miała wra­że­nie, że chce podejść do niej, ale tego nie zro­bił.

– Dobrze. – Kiw­nął tylko głową. – Pamię­taj jed­nak, że tu jestem.

Nie miała siły nawet mu odpo­wie­dzieć. Dobry, ser­deczny czło­wiek. W innym życiu mogłaby go pew­nie bar­dzo lubić.

Prze­szła przez sekre­ta­riat bez słowa. Kasia na szczę­ście stała do niej tyłem, szu­kała cze­goś na rega­łach z segre­ga­to­rami. Ale w nor­mal­nej sytu­acji Justyna zatrzy­ma­łaby się, żeby opo­wie­dzieć, jak poszło. A Kasia też z pew­no­ścią by się od razu odwró­ciła i zapy­tała. Teraz nie zatrzy­mała Justyny, która szybko prze­mknęła przez małe pomiesz­cze­nie i sta­nęła na kory­ta­rzu.

Scho­wała się mię­dzy dwiema szaf­kami. Oddy­chała.

– Spo­koj­nie! – szep­tała do sie­bie. – Spo­koj­nie. Dasz radę.

Potem ruszyła przed sie­bie. Zaczy­nała się druga lek­cja. Mimo­wol­nie zwol­niła kroku w tym miej­scu, gdzie wczo­raj upadł jej sza­lik, ale teraz ta chwila wyda­wała jej się tak bar­dzo odle­gła. Wra­że­nie prze­ży­wa­nia cze­goś nie­zwy­kłego ode­szło, a pozo­stały tylko bie­żące zmar­twie­nia.

I wtedy go zoba­czyła. Daniel, tata Maćka, ucznia klasy siód­mej, nie poje­chał jesz­cze do domu. Sie­dział na ławce przed salą histo­ryczną. Cze­kał, czy syn zosta­nie na dobre. I nudził się. Wpraw­dzie miał ze sobą lap­topa, ale sprzęt leżał obok niego na ławce.

Patrzył na nią. Dzie­liła ich spora odle­głość, ale Justyna miała wra­że­nie, że patrzy na nią czło­wiek, który wszystko wie.

Jed­no­cze­śnie przy­ci­skała do boku torebkę i czuła, jak wibruje tele­fon. Dostała wia­do­mość. Aż bała się odczy­tać.

_Zakończ to. Pamię­taj, mie­li­śmy umowę._

Odpi­sała drżą­cymi rękami:

_Wszystko jest w porządku_.

_Naprawdę? A gdzie jest teraz Antek?_

Justyna przy­po­mniała sobie szybko plan lek­cji.

_W sali przy­rod­ni­czej, oczy­wi­ście_ – odparła. – _A gdzie mógłby być? Mają bio­lo­gię._

Ledwo to wysłała, poczuła prze­ni­ka­jący ją zimny dreszcz złego prze­czu­cia. Pode­szła do odpo­wied­niej klasy, zapu­kała i wło­żyła głowę do środka. Chciała coś powie­dzieć, jakieś ogło­sze­nie prze­ka­zać, żeby uspra­wie­dli­wić swój czyn, ale ledwo tylko zoba­czyła drugą ławkę pod oknem, stra­ciła cały kon­cept. Zro­biło jej się na odmianę gorąco z prze­ra­że­nia. Antka bowiem nie było w kla­sie.

– Prze­pra­szam – wyją­kała tylko i szybko się wyco­fała.

Zde­cy­do­wa­nie dzi­siaj jej nie szło. Znowu będzie gada­nie, że pani Zalew­ska zwa­rio­wała, samot­ność rzu­ciła jej się na mózg, robi jakieś dziwne rze­czy. A tyle czasu dbała o swój nie­ska­zi­telny wize­ru­nek.

Ale prze­stra­szyła się.

Antek ni­gdy nie ucie­kał z lek­cji, przeni­gdy. Obser­wo­wała go od przed­szkola, gdy jako trzy­la­tek zaczął edu­ka­cję w gru­pie „Rybki”, pro­wa­dzo­nej zresztą przez jej dobrą zna­jomą. Miała dostęp do doku­men­ta­cji szkol­nej i jego ocen. Poza tym zawsze prze­rwy spę­dzała na kory­ta­rzu, dopóki on nie zakoń­czył lek­cji. Spa­ce­ru­jąc od jed­nego końca do dru­giego, patrzyła, jak je kanapki, roz­ma­wia z kole­gami, kopie swój ple­cak pod ławkę, bo nie chciało mu się schy­lić, stoi w kolejce do skle­piku. Był tu zawsze.ROZDZIAŁ 3

Ola wpa­dła do miesz­ka­nia, a bab­cia Wik­to­ria natych­miast wyszła z kuchni. Dziew­czyna była do tego przy­zwy­cza­jona. Nie łudziła się nawet przez chwilę, że cokol­wiek mogłaby zro­bić dys­kret­nie. Moni­to­ring bab­ciny dzia­łał tak sku­tecz­nie, że nawet ame­ry­kań­scy szpie­dzy mogliby się cze­goś nauczyć.

A jed­nak Ola miała swoje tajem­nice.

– Hej, kocha­nie. – Bab­cia uśmiech­nęła się.

Siwe krę­cone włosy ukła­dały się równo wokół jej głowy. Ola nie znała żad­nej dziew­czyny, która mia­łaby tak zdy­scy­pli­no­wane loki. A bab­cia nic prze­cież z nimi nie robiła. Rano szybko prze­cze­sy­wała sta­rym grze­bie­niem i tyle.

– Spie­szę się, bab­ciu – powie­działa. – Zapo­mnia­łam stroju, a dziś są zawody.

– Naprawdę? – Bab­cia Wik­to­ria oparła się o fra­mugę drzwi. Wyglą­dała jak detek­tyw ze szwedz­kiego kry­mi­nału. Patrzyła uważ­nie. Ola czuła, że zaraz pad­nie jakieś pyta­nie. Celne.

Bab­cia dosko­nale znała jej plan lek­cji. Roz­kład tre­nin­gów, ter­miny zawo­dów. Wie­działa o każ­dym siniaku na nodze, kich­nię­ciu, gor­szym dniu. Bez trudu mogła się domy­ślić, że dzieje się coś dziw­nego. Tu nawet nie trzeba było uży­wać jej wyso­kich kom­pe­ten­cji. Dziew­czyna szybko wrzu­cała spodenki, koszulkę i buty do ple­caka, aż w końcu zanie­po­ko­iła ją prze­dłu­ża­jąca się cisza. Dawno już powinno się poja­wić zdu­mie­nie babci, że prze­cież wnuczka nic o tych zawo­dach nie wspo­mi­nała, a wcze­śniej do każ­dych sta­ran­nie się przy­go­to­wy­wała i prze­ży­wała każdy występ.

Mijały minuty. Ruchy dziew­czyny zwal­niały, choć naprawdę bar­dzo się spie­szyła. Spoj­rzała w stronę kobiety, która ją wycho­wała. I znała jak nikt inny.

– Zako­chaj się, Oleńko moja – ode­zwała się wresz­cie bab­cia. – Jest tysiąc powo­dów, by kochać.

Dziew­czyna aż stra­ciła na chwilę oddech. Tak ją zasko­czyły te słowa.

– Bab­ciu, ja nie mogę…

– Nic nie mów. – Wik­to­ria nawet się nie poru­szyła. – Ja prze­cież nie pytam. Ni­gdy w życiu mnie nie okła­ma­łaś i lepiej, żeby to się nie zmie­niło.

Ola prze­łknęła ślinę, zakasz­lała.

– Jedź, dziecko, na te zawody. – Bab­cia znów się uśmiech­nęła. – Tylko się, pro­szę, zabez­piecz­cie, bo ciąża w liceum to nie jest naj­lep­szy pomysł na życie.

– Mam tabletki – odparła szybko Ola, tym samym w jed­nym zda­niu zdra­dza­jąc wszyst­kie sekrety, które ostat­nio tak skrzęt­nie ukry­wała.

Zaczer­wie­niła się aż po czubki uszu, a potem porwała ple­cak i wybie­gła z pokoju. Ale zanim wyszła z miesz­ka­nia, uca­ło­wała bab­cię w poli­czek, jak zawsze. Cokol­wiek by się działo w jej życiu, to jedno miało się ni­gdy nie zmie­nić.

Kochała ją. Nawet jeśli bab­cia Wik­to­ria, mimo swo­jego opty­mi­stycz­nego podej­ścia do miło­ści, nie zaak­cep­tuje jej wyboru.ROZDZIAŁ 4

Pani Zalew­ska miała dzi­siaj zde­cy­do­wa­nie zły dzień. – Do tego wnio­sku spo­łecz­ność szkolna doszła tak zgod­nie, że wła­ści­wie wypa­da­łoby to odno­to­wać w kro­nice.

Zasad­ni­czo bowiem w żad­nej kwe­stii nauczy­ciele, ucznio­wie i rodzice nie mieli takiej jed­no­ści. Wiecz­nie się spie­rali. A tu wer­dykt padł bar­dzo szybko i jed­no­myśl­nie.

A miało być jesz­cze gorzej. Dzwo­nek dawno już wybrzmiał. Przez wiele lat wyzna­czał ramy jej czyn­no­ści zawo­do­wych, a ona ni­gdy go nie lek­ce­wa­żyła. Ucznio­wie nie­raz widzieli, jak prze­rywa zda­nie w pół słowa i pędzi do klasy. A teraz liczna grupa pierw­sza­ków hała­so­wała pod salą mate­ma­tyczną, a pani Zalew­ska nie tylko ich nie uci­szyła, lecz nawet w tamtą stronę nie spoj­rzała.

Zamiast tego pobie­gła na drugi koniec kory­ta­rza, by zapu­kać do kolej­nych drzwi i z prze­stra­chem w oczach zaj­rzeć do czwar­tej b, która aku­rat miała histo­rię.

– Dzień dobry. – Tylko tyle była w sta­nie powie­dzieć, wła­ści­wie powie­działo się samo. Wyćwi­czo­nym przez lata odru­chem.

Prze­ska­no­wała bły­ska­wicz­nie klasę. Ławka Oli stała pusta. Justyna czuła, że zaraz zacznie krzy­czeć. Co tu się, u licha, działo i dla­czego ona niczego wcze­śniej nie zauwa­żyła. Musiała pil­nie wziąć się w garść.

Wypro­sto­wała się więc, ści­snęła w dłoni klu­czyk do sali, potem pode­szła pod mate­ma­tyczną i wpu­ściła pierw­szą b, z którą miała wła­śnie dzi­siaj oma­wiać wek­tory. Do jasnej cho­lery, to miał być nor­malny dzień! Pełen zasta­na­wia­nia się, czy dzie­ciaki opa­nują wek­tory do tego stop­nia, żeby zdać za trzy lata maturę z dosta­tecz­nie dobrym wyni­kiem, wypeł­niony ruty­no­wym spraw­dza­niem: „Co tam u Antka?” i tyle.

Tym­cza­sem wszystko poto­czyło się ina­czej i szło niczym tor­nado, two­rząc wiry przy­no­szące coraz więk­sze szkody. Krę­ciła się nie­spo­koj­nie na krze­śle, jakby sie­dzi­sko było gorące. Wie­działa, że powinna teraz zosta­wić tę klasę i po pro­stu szu­kać Antka. A także tej dziew­czyny.

Dokąd oni poszli? I dla­czego nikt nie robi afery?

Roz­są­dek pod­po­wia­dał jej, że powinna wytrzy­mać, prze­pro­wa­dzić nor­mal­nie zaję­cia i na prze­rwie dowie­dzieć się, co się wyda­rzyło, ale w tej sytu­acji roz­są­dek nie miał szans.

– Pocze­kaj­cie chwilę! – Już wie­działa, że kolejna klasa będzie roz­ma­wiać o tym, co dziś wstą­piło w panią Zalew­ską. Nie była jed­nak w sta­nie się opa­no­wać.

Wyszła z sali, zosta­wia­jąc otwarte drzwi, żeby mieć oko na uczniów, prze­bie­gła przez kory­tarz, pusty już na szczę­ście, po czym wpa­dła do kan­torka sprzą­ta­czek.

– Pani Mał­go­siu! – zawo­łała w stronę woź­nej. – Pro­szę na chwilę podejść do dzie­siątki. Potrze­buję dosłow­nie na cztery minuty.

– Dobrze! – Woźna kiw­nęła głową, odsta­wiła szklankę z kawą i spo­koj­nym kro­kiem poszła w stronę wska­za­nej sali.

Pre­zen­to­wała się w takim moc­nym kon­tra­ście z roz­wianą, nie­spo­kojną mate­ma­tyczką, że wyda­wała się zde­cy­do­wa­nie bar­dziej odpo­wied­nim opie­ku­nem mło­dzieży niż wykształ­cony peda­gog z dłu­go­let­nim doświad­cze­niem.

Justyna wpa­dła jesz­cze raz do sekre­ta­riatu.

– Kasiu! – zawo­łała. – Dla­czego Antka Skal­skiego nie ma dzi­siaj na lek­cji?

Zła­mała swoją świętą zasadę. Opie­ku­jąc się tym chłop­cem dys­kret­nie przez tyle lat, bar­dzo uwa­żała, by ni­gdy go w żaden szcze­gólny spo­sób nie wyróż­niać, nie roz­ma­wiać o nim, nie sta­wać za bli­sko, nie inte­re­so­wać się oce­nami, nikomu nie zada­wać pytań. Sta­ran­nie spra­wiać wra­że­nie, że jest dla niej uczniem takim samym jak wszy­scy inni. Słusz­nie robiła, bo sekre­tarka zain­te­re­so­wała się natych­miast. Zwłasz­cza że ładu­nek emo­cjo­nalny zawarty w tym pyta­niu rzu­cał się mocno w oczy.

– Z tego, co wiem, poje­chał na kon­kurs pla­styczny – odparła sekre­tarka powoli.

Ach! – pomy­ślała Justyna. – Jak to moż­liwe, że o tym nie wiem.

– Ale jak to?! – zawo­łała. – Był zgło­szony?

Pró­bo­wała sobie przy­po­mnieć, jak Alek Żabiń­ski, kolega uczący pla­styki, wczo­raj roz­ma­wiał na ten temat w pokoju nauczy­ciel­skim i wymie­niał listę uczest­ni­ków. Nie inte­re­so­wało ją to, ale gdyby się poja­wiło nazwi­sko Antka, toby prze­cież natych­miast zwró­ciła uwagę.

– Nie. – Kasia pokrę­ciła głową. – Rzu­tem na taśmę się zgło­sił w ostat­niej chwili. Dzi­siaj rano przy­niósł swoją pracę. Żabiń­ski mówi, że jest świetna.

Alek był nie­speł­nio­nym arty­stą, który po latach prób zaist­nie­nia w śro­do­wi­sku arty­stycz­nym w szkole zna­lazł bez­pieczną przy­stań. Pogo­dziw­szy się z fak­tem, że ni­gdy już nie zrobi kariery, marzył tylko o tym, że przy­naj­mniej odkryje kogoś wiel­kiego wśród uczniów. A kie­dyś będzie wzru­szo­nym gło­sem opo­wia­dał, że to wła­śnie on jako pierw­szy dostrzegł jego talent. Jak do tej pory nie­stety w tym małym mia­steczku żadna wybitna osoba nie chciała się poja­wić. Pan Żabiń­ski jed­nak nie usta­wał w pie­lę­gno­wa­niu swo­jej nadziei.

Justyna oddy­chała z tru­dem. Nie mogła w to wszystko uwie­rzyć. Miała wiele tajem­nic, ale jedna infor­ma­cja była w tej szkole powszech­nie znana. Antek poważ­nie cho­ro­wał. Czy wszy­scy już o tym zapo­mnieli. Bo ostat­nio nic się nie działo i pozor­nie czuł się lepiej? Prze­stał opusz­czać lek­cje? I tak nale­żało uwa­żać!

– Co się dzieje? – Kasia wpa­try­wała się w nią uważ­nie, jak wiele osób dzi­siaj.

– Nic, wszystko w porządku. – Justyna mach­nęła dło­nią, sama pró­bu­jąc się opę­dzić od natręt­nych myśli. – Prze­pra­szam, mam dzi­siaj wyjąt­kowo ciężki dzień.

– Tak, tyle wszy­scy zauwa­ży­li­śmy – przy­znała Kasia – ale gdy­byś powie­działa, o co cho­dzi, może mogli­by­śmy ci pomóc. Co cię tak prze­ra­ziło w tym, że Antek poje­chał na kon­kurs? Pobla­dłaś, jak­byś usły­szała coś strasz­nego.

– Ja… nic, nic. – Justyna zaczęła się wyco­fy­wać z sekre­ta­riatu. – Prze­pra­szam cię bar­dzo. Po pro­stu ma teraz bio­lo­gię, a prze­cież wiesz, że chce się dostać na medy­cynę.

Błąd. Drugi raz zła­mała swoją żela­zną zasadę, by ni­gdy się nie tłu­ma­czyć. Każde tłu­ma­cze­nie daje bowiem poszlaki pro­wa­dzące do tajem­nicy.

– A dla­czego ci tak zależy na jego medy­cy­nie? – zapy­tała sekre­tarka.

– Wiesz, że lubię, kiedy ucznio­wie osią­gają swoje cele – odparła wymi­ja­jąco, dosko­nale zda­jąc sobie sprawę, że nikt jej nie uwie­rzy. Słaby dzi­siaj miała czas, jeśli cho­dzi o wymy­śla­nie wymó­wek, a zazwy­czaj była w tym cał­kiem nie­zła. – Dobra. Muszę iść. Dzię­kuję ci – powie­działa. – Chyba mam migrenę – dodała i to był wresz­cie jakiś słusz­niej­szy trop.

– Ni­gdy prze­cież cię coś takiego nie doty­kało. – Kasia pochy­liła się w jej stronę.

– Widzisz, wła­śnie pierw­szy raz się zda­rzyło – odparła szybko Justyna. – I dla­tego kom­plet­nie sobie nie radzę.

Sekre­tarka, która z migre­nami zma­gała się przez ostat­nie pięt­na­ście lat, poczuła się nagle jak w domu. To był nie­zły pomysł.

– Dam ci tabletkę. – Otwo­rzyła torebkę. – Uwierz mi, zna­la­złam to po latach prób. Mor­do­wa­łam się jak głu­pia, a ta wresz­cie pomaga, ale nie otę­pia. – Wycią­gnęła z torebki saszetkę, a z niej małe białe lekar­stwo, jakby to było coś naj­cen­niej­szego na świe­cie. – Pomoże ci. Wiem, jak to jest – mówiła z wyraźną ulgą, jak czło­wiek, który znów rozu­mie ota­cza­jący go świat.

– Dzię­kuję. – Justyna czuła wyrzuty sumie­nia, że jej zabiera ten cenny spe­cy­fik, a na doda­tek okła­muje. Ale się nie wyco­fała. – Zaraz zażyję – powie­działa.

Kasia nalała jej wody i podała szklankę. Justyna odwró­ciła się bokiem. Uda­wała, że wło­żyła tabletkę do ust i szybko popiła, lecz cały czas trzy­mała ją w ręce.

– A powiedz mi – popro­siła po chwili. – A Ola Jusz­czyk? Czemu jej z kolei nie ma na lek­cji? Rano prze­cież przy­szła.

– Ola ma zawody – odparła Kasia. – Siat­ka­rze dzi­siaj poje­chali. Chwilę temu wsie­dli do busa.

No tak, to aku­rat paso­wało. Dziew­czyna ćwi­czyła siat­kówkę od lat, wszystko się tutaj zga­dzało.

– Idę. Powiem ci, co migrena potrafi zro­bić z czło­wie­kiem, byś nie uwie­rzyła. – Justyna odsta­wiła szklankę.

– O, ja aku­rat dosko­nale to rozu­miem – odparła Kasia ze szcze­rze brzmią­cym współ­czu­ciem.

Wszystko się uspo­ko­iło. Wzbu­rzone nagle wody oce­anu tar­gane nie­sa­mo­wi­tym sztor­mem spa­dły w jed­nej sekun­dzie do nor­mal­nego poziomu i teraz tylko lekko chlu­po­tała woda. Spo­kój, nor­mal­ność, zwy­kła szkoła, kolejny dzień. Plan lek­cji, który orga­ni­zuje życie. Wszystko nastę­puje po sobie zgod­nie z usta­loną kolej­no­ścią. Dzieci wcho­dzą do sal, wycho­dzą, drą się, cichną, słu­chają albo nie. Za chwilę minie kolejny rok szkolny, przyj­dzie egza­min koń­cowy i waka­cje, a wraz z nimi wyjazd do Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Ostatni.

Ileż razy na głos lub w myślach wypo­wia­dała to słowo.

Ostatni raz.

Mogłaby mu posta­wić pomnik. Skła­da­łaby pod nim kwiaty do końca swo­jego życia. Po dru­giej stro­nie byłoby napi­sane: „Dałaś radę. Naprawdę dałaś radę”. I codzien­nie plo­tłaby wianki i ukła­dała w geście hołdu wobec nie­wia­ry­god­nego trudu, jaki wyko­nała. Ale był sty­czeń i do maja pozo­stało jesz­cze tro­chę czasu.

Weszła do sali mate­ma­tycz­nej i podzię­ko­wała pani woź­nej. Nieco spo­koj­niej­sza, choć mocno zmę­czona, jakby ten pora­nek wyczer­pał ją bar­dziej niż ostat­nie dzie­więt­na­ście lat, usia­dła za biur­kiem.

– Otwórz­cie pod­ręcz­niki na stro­nie trzy­dzie­stej szó­stej – powie­działa pew­nym tonem, który spra­wił, że ucznio­wie zapo­mnieli o jej kry­zy­sie i weszli w nor­malny rytm nauki.

Ci, któ­rzy się nie przy­go­to­wali, pochy­lali plecy i głowy. Od razu można ich było zauwa­żyć. Sil­niejsi patrzyli śmiało na tablicę, a zako­chani albo nie­szczę­śliwi w okno lub zło­żone na ławce dło­nie.

Każdy ma swoje sprawy. I nie­ła­two uczyć mate­ma­tyki, gdy myśli uczniów roz­bie­gają się na wszyst­kie strony do wła­snych spraw, a nauczy­cielka też sku­pia się na wek­to­rach z naj­wyż­szym tru­dem. Poszła dziś na łatwi­znę. Wołała do tablicy tylko naj­lep­szych uczniów. Niczego nie tłu­ma­czyła, po pro­stu pozwa­lała, by pry­musi roz­wią­zy­wali jedno zada­nie za dru­gim. A reszta klasy, bez względu na fakt, czy cokol­wiek z tego rozu­miała, czy też nie, po pro­stu prze­pi­sy­wała je do zeszytu. I tak minęło pół godziny, które jesz­cze zostało z lek­cji.

W tym cza­sie odpi­sała na ese­mesa. Zasad­ni­czo ni­gdy nie uży­wała tele­fonu w trak­cie lek­cji, żeby nie dawać uczniom złego przy­kładu i mieć prawo wyma­gać od nich tego samego. Ale dziś był dzień wyjąt­ków.

_Wszystko dobrze_ – odpi­sała Igo­rowi. – _Antoś jest na kon­kur­sie_.

Popra­wiła zaraz: _Antek,_ bo wie­działa, że Igor nie znosi zdrob­nień, posta­no­wiła więc jesz­cze tro­chę zapunk­to­wać: _Antoni jest na kon­kur­sie_. Taką wer­sję osta­tecz­nie wysłała.

Nie dodała jakim, bo Igor nie prze­pa­dał za tym, że chło­pak ma zdol­no­ści arty­styczne. Szału by dostał, gdyby wie­dział, że chło­pak skry­cie marzy o gra­fice kom­pu­te­ro­wej, a nie medy­cy­nie. Na szczę­ście się nie zorien­to­wał. Antek był lojalny wobec taty. A ona nie chciała go dzi­siaj dodat­kowo dener­wo­wać.

_Tą dziew­czyną też się nie martw –_ dodała. _– Ma swoje sprawy. Pocho­dzą z róż­nych świa­tów i nic ich nie łączy. Wszystko jest dobrze._ – To dopi­sała chyba do samej sie­bie. – _Oceny Antek wciąż ma świetne, o czym wiesz._

Dziś żaden nauczy­ciel nie był w sta­nie rodzi­com zaim­po­no­wać infor­ma­cją o postę­pach w nauce dziecka, bo Librus robił to zawsze szyb­ciej.

_Zostało parę mie­sięcy do matury. Wiesz dobrze, że dosta­nie się na każdą uczel­nię –_ uzu­peł­niła jesz­cze.

Była o to spo­kojna. Antek miał naprawdę wyso­kie wyniki. Mógł zda­wać do Kra­kowa, a w razie czego na inną uczel­nię. A potem to już pój­dzie z górki. Jak tylko dosta­nie dyplom, zna­jo­mo­ści ojca leka­rza otwo­rzą mu każde drzwi, będzie żył peł­nią życia.

– Będzie żył – powtó­rzyła. W przy­padku tego jasno­wło­sego chłopca wcale nie było to takie oczy­wi­ste.

Trzeba tylko dotrwać do maja.

Kiedy zadźwię­czał dzwo­nek, poszła na prze­rwę do pokoju nauczy­ciel­skiego, zapa­rzyła sobie kawę, sia­dła pod oknem i przy­mknęła oczy. Czuła się, jakby unik­nęła czo­ło­wego zde­rze­nia z pocią­giem. Nikt jej nie prze­szka­dzał. Za oknem padał śnieg, zima była piękna tego roku. Nie­któ­rzy żało­wali, że minęły już święta, ale ona lubiła wła­śnie ten moment. Patrzyła na oszro­nione drzewa i podzi­wiała uroki tego zwy­kłego czasu.

Dobrze, że Antek jest na kon­kur­sie – pomy­ślała jesz­cze.

Naprawdę się wystra­szyła, że z Olą.ROZDZIAŁ 5

To ci nie ujdzie na sucho. – Antek cia­sno otu­lał Olę kra­cia­stym kocem, żeby nie zmar­zła. Kawa­lerka mamy stała pusta od trzech mie­sięcy, odkąd wypro­wa­dzili się poprzedni loka­to­rzy, a nowych jesz­cze nie udało się zna­leźć. Ogrze­wa­nie dzia­łało, ale miał wra­że­nie, że jest tu zawsze jakoś chłodno. – Żabiń­ski będzie mnie krył – dodał. – Uważa, że jestem jego życiową szansą, ale Zabłocka zrobi aferę. Zoba­czysz!

– Nie – odpo­wie­działa Ola mięk­kim, cie­płym gło­sem, który dzia­łał na niego jak nar­ko­tyk.

Był od niego uza­leż­niony i zda­wał sobie z tego sprawę. Już od pierw­szej chwili, gdy na szkol­nej wycieczce zgi­nął jej ple­cak. Wspól­nie wró­cili, żeby go szu­kać. Nie potrze­bo­wał niczego wię­cej, tak wtedy przy­naj­mniej sądził, tylko żeby do niego mówiła. Potem jed­nak odkrył, że są na świe­cie rze­czy, o któ­rych nie miał poję­cia. Że można kogoś kochać aż tak, być z nim tak bli­sko.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: