- nowość
- promocja
Tysiąc powodów, by kochać - ebook
Tysiąc powodów, by kochać - ebook
Jest tysiąc powodów, by kochać – powiedziała babcia Oli, młodej dziewczyny zakochanej po raz pierwszy.
Tę samą prawdę odkrywa Justyna, dopiero teraz, choć dawno jest już dorosła.
Ale nic nie jest proste w przypadku obu tych kobiet.
Ola musi trzymać swój związek w tajemnicy. Piękne uczucie napotyka przeszkody, które jednak przynoszą niespodziewane skutki.
Justyna ukrywa w życiu tylko jeden sekret, ale za to tak wielki, że nie pozwala jej swobodnie decydować o swoim losie. Jest sama i nawet tak mocno jej to nie ciąży. Aż do momentu, kiedy poznaje człowieka, który mówi, że naprawdę ją rozumie. I wcale nie kłamie...
Jak wiele warto zmienić w życiu dla miłości? Czy spojrzenie prawdzie w oczy zmieni wszystko na lepsze, czy też wręcz przeciwnie – zburzy nawet ten kruchy spokój, jaki udało się zbudować?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8343-493-3 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Nie podoba mi się ten związek!_
Esemes o takiej treści przyszedł rano, kiedy Justyna zbierała się do pracy. I od razu spowodował, że zmiękły jej kolana. Igor wyraźnie nie bawił się w zbędne wstępy ani wyjaśnienia. O co mu chodziło? Jaki znowu związek? Pewnie dla Igora musiało to być oczywiste. Powinna wiedzieć.
Justyna, czterdziestotrzyletnia samotna kobieta, która od lat nie była na randce.
I nie miała takich planów.
Słyszała każdego dnia, jak wiele osób narzeka, że im jest ciężko z tym czy z owym. Może wyobrażali sobie nawet, że mają szczególnego pecha, mierzą się z wielkimi wyzwaniami. Buty by im spadły z nóg, gdyby poznali jej los. Ale nie mogła nic powiedzieć.
Kiwała więc tylko głową, uśmiechała się i milczała.
Cieszyła się opinią doskonałego rozmówcy. „Pani Zalewska, jakże się z panią wspaniale rozmawia!” – słyszała często. Cóż, w przeciwieństwie do większości osób po prostu nie mówiła o sobie. Nie mogła. Bała się nawet rozpocząć jakiekolwiek zdanie, żeby niewłaściwe słowo nie wymsknęło się.
Coś jednak się wydarzyło i zaniepokoiło Igora.
Justyna weszła do łazienki.
Zbierała się do wyjścia według codziennej nieskomplikowanej rutyny. Prysznic, czesanie prostych włosów, dyskretny makijaż tanimi kosmetykami z dyskontu, które zresztą całkiem nieźle sobie radziły. Taka prawda.
Choć i tak nie miało to znaczenia. Nie chciała się podobać, zwracać na siebie uwagi. Wolała być w tle. Niewidoczna. Wydawało jej się, że zdążyła się do tego przyzwyczaić
I nagle poczuła to niezwykłe ciepło, nieznane od lat, jak płynie razem ze wspomnieniem tamtych odległych czasów. Czegoś najpiękniejszego, co może spotkać człowieka. Prawdziwej bliskości, czułości, miłości.
Niech sobie wszyscy opowiadają, że można bez tego żyć. Oczywiście, że tak. Była tego najlepszym przykładem. Wiedziała jednak doskonale, z czego świadomie zrezygnowała. I choć długo znosiła to z rezygnacją pełną świadomości, że tak trzeba, nie ma innego wyjścia, to dziś przypomniało jej się, jak to jest, kiedy dotyk czyjejś dłoni może zmienić nawet najbardziej szary poranek w rozbłysk światła. Ale musi być to dotyk właściwej dłoni.
Te myśli nie pojawiły się przypadkiem.
To się stało wczoraj na szkolnym korytarzu. Justyna spieszyła się jak co dzień. Przeciskała przez gęstą ciżbę uczniów i nie zauważyła momentu, kiedy spod ciepłej kurtki wyślizgnął jej się szalik. Sporo osób mogło to zauważyć. Ale tylko jeden mężczyzna schylił się po niego. W dokładnie tym samym momencie, w którym zrobiła to Justyna. Gnana potrzebą ochronienia jednej z nielicznych pięknych rzeczy, jakie posiadała. Kaszmirowy szal kupiony okazyjnie na pchlim targu traktowała jak prawdziwego przyjaciela. Był ciepły i miły, świetnie się nadawał jako substytut tego, na co w rzeczywistym życiu nie miała szans.
Zareagowała odruchowo. Schyliła się i mocno walnęła głową w czyjąś czaszkę. Nic dziwnego, że zrobiło jej się gorąco. Ale wiele więcej się nie wydarzyło. Czy Igor mógł się o tym dowiedzieć? Z jednej strony tak, widziało tę scenę mnóstwo osób. Ale z drugiej, nikt nie zwrócił na nią uwagi. Daniel podał jej szalik, dotknął dłoni, uśmiechnął się i tyle. Cała akcja trwała może minutę.
Nikt nie miał prawa się domyślić, jak ważna to była chwila. Musiałby chyba czytać w myślach, a tego Igor zdecydowanie nie potrafił. Dawno padłby na zawał i zerwał układ, który wiele lat temu zawarli, gdyby się zorientował, co ona na ten temat naprawdę sądzi.
Ale coś było na rzeczy.
Jeszcze raz spojrzała na esemesa.
_Nie podoba mi się ten związek!_ – napisał.
Zrobiło jej się zimno. Nie ogrzałby jej teraz żaden kaszmir, nawet najlepszy. Musiała jakoś się ratować.
Inaczej wyobrażała sobie ten dzień. Obudziła się dzisiaj w lepszym nastroju niż zwykle. Nawet makijaż zrobiła sobie wyjątkowo ładny i jak na jej standardy nieco mocniejszy. Wiedziała, że znowu pójdzie tym korytarzem, a Daniel będzie tam stał. Jak każdego poranka od wielu lat. Dla niego ta krótka chwila wczoraj też była ważna.
Chciała go znowu zobaczyć. Nie miała zamiaru niczego robić ani mówić. Tylko zerknąć w jego stronę. Jak co dzień od dłuższego już czasu. Taka mała tajemnica, zauważalna tylko dla niej.
Niemożliwe, żeby ktoś doniósł o tym Igorowi. O czym zresztą?! Że upadł jej szalik? Chodzi po korytarzach szkoły, w której pracuje? Nic w tym niepokojącego nie ma!
Pochyliła się w łazience nad umywalką, a potem spojrzała w lustro i zobaczyła kobietę o niezwykłej sile. Niezłomną. Co do tej cechy nie miała wątpliwości. Wczoraj jednak przekonała się również, że wciąż ma też w sobie tamto ciepło i miękkość sprzed lat, które pozwoliły jej kiedyś kochać do utraty tchu.
Westchnęła tylko. Stare dzieje.
Wzięła do ręki perfumy, takie za dwadzieścia złotych, świetnie zresztą pachniały. Skropiła się obficie. Wyszła z łazienki do przedpokoju. Sięgnęła po służbową torbę, miała ona piętnaście lat, ale dobrze służyła. Dziewczyny z klasy maturalnej mówiły nawet, że to vintage, podobno teraz modne. Cóż, wszystko ma swoje złe i dobre strony, nawet stara teczka. Włożyła buty, kurtkę. No i ten szalik…
Nie mogła się opanować. Przyłożyła go do twarzy i poczuła ciepło. Nic dziwnego, kaszmir tak działa – pomyślała, tłumacząc to sobie rozsądnie, ale oczywiste, że chodziło o coś więcej.
Poprawiła kołnierz i starannie zamknęła za sobą drzwi pustej i cichej kawalerki, którą kiedyś pomógł kupić jej Igor, za co dotąd czuła się wobec niego zobowiązana. I na dodatek za resztę wciąż spłacała kredyt.
„Nie podoba mi się ten związek!”, napisał. Bo ktoś podniósł szalik z ziemi? Spojrzał jej w oczy na kilka sekund? To naprawdę szalone albo zbyt optymistyczne nazywać coś takiego związkiem. A tymczasem już pojawiły się pretensje.
Pobiegła na przystanek. Rozkład autobusów miejskich znała na pamięć. Nie stać jej było na samochód i ta kwestia miała się nie zmienić nigdy. Zbyt wielki zaciągnęła kiedyś dług.
***
Kiedy dochodziła do bramki szkolnego ogrodzenia, po drugiej stronie ulicy zobaczyła Olę Juszczyk. Uczennicę klasy czwartej b, mat-fiz. Czasem o niej myślała. W jakimś sensie były do siebie podobne. Ola też wyglądała jak szara myszka, czym trochę wyróżniała się na tle swoich barwnych koleżanek. Prawie nie robiła makijażu. Proste włosy czesała w zwykły kucyk i od trzech lat miała te same czapkę i kurtkę. W domu się nie przelewało – o tym wszyscy wiedzieli. Wychowywała ją babcia i to pewnie było trudne.
Znajomość prywatnego życia uczniów stanowiła tutaj normę. Zespół szkół, w którym Justyna pracowała, składał się z przedszkola, szkoły podstawowej i liceum. Większość dzieciaków przechodziła przez wszystkie etapy, spędzając tutaj szmat swojego życia.
Justyna lubiła Olę, tym bardziej że dziewczyna świetnie się uczyła, a szczególnie dobra była z matematyki. Ale dziś na jej widok poczuła irracjonalny niepokój. Dlaczego? Nic się przecież nie zmieniło. Ola jak co dzień pewnie nosiła starą czapkę, jakby była co najmniej od Armaniego. Szła, emanując spokojem, którego nie da się podrobić. Z tego, co Justyna wiedziała, Ola nigdy jeszcze nie miała chłopaka, z nikim się nie spotykała. Była dość tajemnicza, co wielu pociągało. Ale ona nie przyjmowała żadnych propozycji.
Justyna się domyślała, że opieka nad babcią i nauka nie zostawiają jej wiele czasu. Ale dla większości nastolatków takie realia to kosmos. Nawet nie przyjdzie im na myśl tego rodzaju wyjaśnienie. Niektórzy się z niej śmiali. Ale ona nigdy nie wdawała się w dyskusje. Robiła swoje.
Zatrzymała się przy grupce koleżanek, a Justyna ruszyła dalej. Przestała myśleć o uczennicy. Skupiła się na wczorajszym wspomnieniu. Nie mogła powstrzymać tego uczucia, że się cieszy, że za chwilę wejdzie do środka. Stanie na tym samym korytarzu i znowu go zobaczy.
Co za bzdury! – próbowała sobie wytłumaczyć. A potem zatrzymała się tuż przed wejściem. Wpatrywała się w jakiś plakat wiszący na dużych szklanych drzwiach. Mogło to z boku wyglądać, jakby z zainteresowaniem śledziła jego treść. Ale ona nawet nie widziała liter. Potrzebowała po prostu chwili. Przymknęła oczy. Próbowała sobie wyobrazić, jak to jest być zwyczajnym człowiekiem, który ma normalne życie, prawo do decydowania o sobie, podążania za swoimi uczuciami. Jak by to w ogóle było? Pozwolić sobie się zakochać?
„Nie podoba mi się ten związek” – przypomniała sobie treść esemesa. I od razu wróciła na ziemię, do twardej rzeczywistości.
Musiała wytrzymać jeszcze trochę. Do maja. Naprawdę niedużo. W porównaniu z tym, jaki szmat czasu był już za nią, ten niewielki odcinek, który został, wydawał się niezwykle mały. A jednak gdy patrzyła na to z innej strony, rozpościerał się przed nią jak przestrzeń nie do przebycia. Dlaczego opadała z sił akurat teraz? Przecież bywało ciężej.
Tego nie rozumiała.
Wzięła kilka głębokich wdechów, wyprostowała się i weszła do środka. Czas uciekał. Za chwilę zacznie się lekcja. A spóźnień w wykonaniu nauczycielek matematyki ludzie nie tolerują.
Kiedy tylko wchodziła do środka, pierwsza jej czynność zawsze była taka sama: szukała wzrokiem Antosia. Nie mogła się odzwyczaić, by przestać tak o nim myśleć, choć wyrósł. Miał metr osiemdziesiąt i całkiem postawną sylwetkę. Blade od urodzenia policzki i jasne włosy. Stał teraz przed szafką i rozmawiał z kolegami. Sprawiało to normalne wrażenie, ale mimo wszystko niepokój ścisnął jej serce. A potem zauważyła, że Antoś skierował się w stronę Oli.
Dziwne. Nie wiedziała, że się przyjaźnią. Dziewczyny często kręciły się wokół niego, bo sprawiał wrażenie miłego chłopaka i sporo odziedziczył po przystojnym ojcu. Ale Antek skupiał się na innych sprawach.
Justyna zauważyła, że szybko pokonał odległość dzielącą go od dziewczyny i coś podał jej. Przestraszyła się. To by było naprawdę dziwne. Młodzi ludzie dzisiaj nie wymieniają się liścikami, raczej piszą do siebie na komunikatorach w internecie. Co takiego można ukradkiem wręczyć dziewczynie? W pierwszym momencie przyszło jej na myśl, że narkotyki, no bo przecież nie list miłosny.
Coś jednak między nimi było, bo w odpowiedzi na jego gest Ola mocno ścisnęła dłoń, a potem szybko schowała rękę do kieszeni i odeszła, starając się udawać, że nic między nimi nie zaszło. I to właśnie było niepokojące, bo przecież mogli rozmawiać jawnie.
Antek nie miał żadnej oficjalnej dziewczyny, nie musiał się ukrywać. Ola też nie. Jeśli chcieli o czymś pogadać, na coś się umówić, mogli stanąć na środku korytarza i po prostu wymienić się informacjami albo właśnie do siebie napisać. Skąd taka dziwna konspiracja?
Justyna otarła pot z czoła. W szkole było gorąco, korytarz ciasny i mnóstwo ludzi przechodziło tam i z powrotem. Odwróciła się i nagle skojarzyła fakty. Antek stał cały czas w tym samym miejscu. Patrzył za odchodzącą Olą. Pewnie myślał, że jest dyskretny, ale jego wzrok był dość charakterystyczny, zwłaszcza dla uważnego obserwatora. Kogoś, kto znał go doskonale.
Miał na twarzy wyraźnie wypisane: „Kocham cię, dziewczyno”. Choć z pewnością nie każdy byłby w stanie to odczytać.
Justyna ściągnęła szalik i rozpięła kurtkę. Pot lał się jej po plecach. A więc to tak! Igorowi wcale nie chodziło o to głupie zdarzenie wczoraj na korytarzu, ale o Antka. O jego związek.
Nogi pod nią się ugięły.
Na litość boską, nie teraz!
Żadna szkolna laseczka by jej nie wystraszyła, żadna wymalowana instagramowa laleczka z wielkimi paznokciami, doczepianymi rzęsami i włosami pielęgnowanymi za połowę jej pensji. Ale taka dziewczyna!
Justyna była samotna i trochę wyśmiewana w szkole z powodu swojego życia. Nawet nie nazywano jej singielką, tylko bardzo po staroświecku starą panną lub bardziej elegancko samotną kobietą. Cóż, małe miasteczka mają swoje prawa. Wszyscy wiedzieli, że mieszka sama w kawalerce, z nikim się nie spotyka i z jakichś dziwnych powodów nie ma pieniędzy, choć przecież po tylu latach pracy jej pensja wcale nie jest taka mała. Skąd mogli wiedzieć, jak rzeczywiście jest? Nigdy nie dała żadnego powodu, by powstała jakakolwiek poszlaka prowadząca do prawdy. Ale mylili się. Wiedziała, co to miłość. Zdziwiliby się, gdyby usłyszeli jej historię. Znała się na uczuciach.
Ale teraz miała ochotę palnąć się w głowę.
Jak mogła myśleć, że Igor koncentruje się na niej? Oczywiście, że myślał przede wszystkim o Antku. I słusznie był na nią zły.
Jak to możliwe, że w życiu tego chłopaka wydarzyło się coś tak ważnego, a ona tego nie zauważyła? Przecież nie spuszczała z niego wzroku.
Zdenerwowała się tak bardzo, jak już jej się dawno nie zdarzyło. Przecież to mogło wszystko zmienić. Nie teraz. Nie przed majem. Za dużo tego jak na jeden poranek.
Ruszyła bez zastanowienia. Niebezpieczeństwo było całkiem realne. A co, jeśli te dzieciaki dały się w coś wkręcić? Tyle się o tym ostatnio słyszało. Nawet w ich małym miasteczku. Jakieś tabletki, po których wiedza rzekomo sama wchodzi do głowy? Czy to mogło się dla nich stać kuszące? Kto wie? Zarówno Ola, jak i Antek świetnie się uczyli. Ale kosztowało to sporo wysiłku.
A jeśli wpadli na pomysł, by sobie ułatwić życie tuż przed maturą. Zmęczenie wszystkim dawało się we znaki.
Boże! Na myśl o jakichś niebezpiecznych substancjach w organizmie tego chłopaka aż skręcił jej się żołądek.
Podbiegła do Oli, już się nad niczym więcej nie zastanawiając, a potem szarpnęła ją za ramię. Stanowczo za mocno. Kątem oka zauważyła, że Antek też do nich szybko podszedł wyraźnie zaniepokojony.
Uczniowie zamarli. Polska szkoła w ciągu tych lat, kiedy Justyna tu pracowała, zmieniła się i choć oczywiście wiele powinno się poprawić, to coś takiego nie miało miejsca już od dawna. Nikt nie naruszał nietykalności fizycznej uczniów.
– Daj mi to! – zawołała ostro Justyna. – Co ci Antek podał po kryjomu? Mów! Widziałam to przed chwilą!
Antek natychmiast stanął naprzeciwko niej. Po raz pierwszy od bardzo dawna stracił bladość policzków, do której wszyscy już zdążyli się na dobre przyzwyczaić. Zaróżowił się wreszcie, ale Justyna nie miała powodów do radości. Patrzył na Olę, jakby dawał jej wzrokiem znak, żeby w żadnym wypadku nie słuchała tego polecenia.
Justyna z przerażeniem utwierdziła się w swoich podejrzeniach. Robili coś złego.
Chłopak wciąż hipnotyzował Olę wzrokiem, ale ona posłuchała nauczycielki. Justyna oddychała pospiesznie, wpatrując się w jej dłoń wędrującą w stronę kieszeni. Zobaczyła białą niewielką karteczkę złożoną na pół. Czy coś tam w środku było? Jakieś tabletki? Proszek?
A może to tylko list z informacjami?
Justyna już się cieszyła, było jej wszystko jedno, byle tylko zobaczyć, co tam jest napisane, gdy nagle ta dziewucha błyskawicznym ruchem włożyła sobie karteczkę do ust, a potem zaczęła ją żuć.
– Co ty wyprawiasz?! – krzyknęła Justyna. – Oddawaj to natychmiast!
Oczywiście nie była gotowa wpakować uczennicy palca do buzi i wyciągnąć mokrego karteluszka. Poza tym zbliżała się do nich nauczycielka dyżurująca na korytarzu, a wokół gromadził się coraz większy tłum gapiów. Zrobiło się jeszcze bardziej gorąco. Justyna miała wrażenie, że cała jest mokra.
I w tym momencie zadzwonił dzwonek. Ola przełknęła kartkę. Uczniowie wpatrywali się w nią wyraźnie zszokowani tym, co się stało.
Justyna czuła, że kręci jej się w głowie.
– Idźcie już do klasy – powiedziała słabo, a potem odwróciła się, mając nadzieję, że rozejdą się na lekcje i zapomną o wszystkim. Nie było to jednak zbyt prawdopodobne.ROZDZIAŁ 2
Witek Zborowski – jej dobry kolega z pracy, a oficjalnie dyrektor szkoły, poprosił ją do swojego gabinetu już na przerwie po pierwszej lekcji. O ósmej czterdzieści pięć. Nawet nie zdążyła wejść do pokoju nauczycielskiego, bo sekretarka Kasia, a prywatnie jej dobra znajoma, przekazała dość oficjalnym tonem, że to wyjątkowo pilna sprawa. Widać było, że niezręcznie się z tym czuje.
Znały się piętnaście lat, przeżyły ze sobą mnóstwo służbowych wigilii, wyjazdów, ale też zwyczajnych prywatnych rozmów, choćby tylko w szkole.
Kasia myślała, że kiedyś zostaną bliskimi przyjaciółkami. Justyna też bardzo tego pragnęła, ale trzymała dystans. Wiedziała, że kiedyś nieuchronnie przyjdzie taki moment, gdy wszystko się wyda i wtedy straci każdego bliskiego człowieka. Ta osoba nie wybaczy, że o niczym nie wiedziała.
Justyna mogłaby wypełnić na temat sekretarki dyrektora bardzo szczegółową ankietę personalną, na tyle tematów słuchała jej zwierzeń. Nie odwdzięczała się jednak tym samym. A o niej było wiadomo, ile ma lat, kim jest z zawodu, jakie stopnie osiągają jej uczniowie na końcowych egzaminach, jak się ubiera i tym podobne drobiazgi. Nigdy nie zaprosiła Kasi do swojego mieszkania. Na miasto razem nie wychodziły, bo Justyna nie miała na to pieniędzy. Ale i tak zbudowały namiastkę bliskiej więzi.
Jednak teraz Kasia szła z nią nie jak przyjaciółka ani dobra znajoma, lecz nieco zestresowana pracownica szkoły.
– Wejdź – powiedziała uprzejmym tonem, zapraszając ją do sekretariatu. Otworzyła drzwi gabinetu szefa jak przed oficjalnym gościem i przepuściła ją.
Witek musiał być strasznie zły, skoro tak to na nią wpłynęło. Żadnych żartów po drodze, rozmowy. Było to do Kasi zupełnie niepodobne.
Dyrektor też przywitał ją chłodniej niż zwykle. Zasadniczo się lubili. Znali jeszcze z czasów, kiedy Witek po prostu uczył tutaj biologii. Rozmawiali tylko na służbowe tematy, ale często i chętnie. A odkąd trzy lata temu zmarła mu żona, Justyna ciągle miała wrażenie, że wystarczy, by powiedziała jedno słowo, a ta znajomość przerodzi się coś większego.
Pilnowała się, by mu nie wysłać żadnego sygnału, o relacji nie mogło być mowy, ale lubiła Witka.
– Cześć – powiedział, kiedy weszła do środka. – Siadaj. – Był bardzo zmartwiony. – Naprawdę nie wiem, jak mam zacząć tę rozmowę. – Stał po drugiej stronie biurka i mocno opierał dłonie o jego blat. – Na skargę przyszło kilka osób, w tym dwoje rodziców – przeszedł do rzeczy, bo Justyna się nie odzywała. – Głównie ci, którzy akurat nieszczęśliwie byli na korytarzu. Możesz mi to wyjaśnić? Co się stało? Nie poznaję cię.
Zadawał pytania, ale patrzył ciągle na swoje palce, nie na nią. I trochę też nie dawał jej szansy na odpowiedź, bo w jego monologu nie pojawiały się żadne pauzy. Ale ona wcale się do tego nie pchała. Jak mogłaby to wytłumaczyć? To jedna z tych sytuacji, których bez uchylenia choćby rąbka tajemnicy wyjaśnić się po prostu nie da.
– Przepraszam – powiedziała tylko. – Widziałam, że coś sobie przekazywali. Wystraszyłam się, że może to jakaś niebezpieczna substancja…
– U Oli Juszczyk? – Westchnął.
Tak, wiedziała sama, że to mało prawdopodobne. Ale przecież różne rzeczy się zdarzają. Rozumiała jednak jego punkt widzenia. Gdyby nie miała do tej sprawy tak osobistego stosunku, nawet nie zwróciłaby uwagi na scenę na korytarzu, a już na pewno nie zaczęłaby szarpać uczennicy, żeby jej coś odebrać.
– Słuchaj. – Witek wreszcie spojrzał jej w oczy. – Jeśli ktoś napisze skargę, to konsekwencje mogą być poważne.
Justyna się wystraszyła.
– Właściwie to nawet nie wiem, czy to by nie było dla ciebie dobre. – Obserwował ją uważnie, wiedziała, że próbuje zrozumieć. – Tyle razy proponowali ci w Korczaku pracę – odezwał się. – Czemu się tam nie przeniesiesz? Może masz dość tej szkoły po tylu latach? Masz prawo czuć się wypalona – próbował znaleźć odpowiedni trop. Bezskutecznie.
Justyna wiedziała, że choćby szukał sto lat, nigdy na to nie wpadnie. To prawda, że w prywatnym liceum imienia Korczaka, mieszczącym się dziesięć kilometrów stąd, od dłuższego czasu gromadzono najlepszą kadrę z okolicy, a ona już trzy razy dostawała propozycję, żeby się tam zatrudnić. Szkoła społeczna, nieograniczana żadnymi tabelami z ministerstwa, mogła sobie pozwalać na premię dla nauczycieli i dodatki za wyniki w pracy. Koleżanki, które się tam przeniosły, opowiadały, że atmosfera jest świetna i to zupełnie inne życie. Ale Justyna konsekwentnie odmawiała.
– Proszę cię. – Podeszła do biurka i podobnie jak Witek pochyliła się nad blatem, a przerażenie w jej oczach było całkowicie szczere. – Nie pozwól mi stracić tej pracy. – Proszę cię – powtórzyła.
Miał do niej słabość i teraz świadomie to wykorzystywała. Nie czuła nawet wyrzutów sumienia, tylko strach. Musiała tu przepracować przynajmniej do końca roku. Odejście w tym momencie byłoby najgorszą katastrofą, jaką mogła sobie w ogóle wyobrazić. Nie zauważyła, kiedy po policzku zaczęła jej płynąć łza. Coś się z nią zdecydowanie dzisiaj złego działo. Organizm był już po tych wszystkich latach wyraźnie na skraju wyczerpania. Ale dlaczego? Nie mógł poczekać jeszcze trochę? To już była naprawdę końcówka.
– Nie no, błagam cię, Justyna, nie płacz przy mnie.
Witek momentalnie zmiękł. Pogładził siwe włosy, podrapał się po brodzie, a potem obszedł biurko i stanął obok niej. Miała wrażenie, że chce ją objąć jak przyjaciel, ale cofnął się. Jednak znajdowali się w szkolnym gabinecie dyrektora, łączyły ich relacje służbowe i chyba nie chciał, żeby Justyna miała jeszcze więcej kłopotów.
– Obiecuję, że jakoś ukręcę temu łeb – powiedział ciepłym głosem, a ona szybko otarła łzy. – To się przecież zdarzyło pierwszy raz. Masz nieskazitelną opinię. Ale gdybyś mi to wyjaśniła, może byłoby mi łatwiej? – Spojrzał na nią z nadzieją, że coś powie.
Doskonale wiedział, że coś przed nim ukrywa, i to od lat, ale nigdy nie umiał sobie wyjaśnić, co by to mogło być. Jej życie było tak poukładane i przejrzyste, jak mało której osoby w tej szkole, a jednocześnie tak tajemnicze, że nic nie mógł pojąć.
Czekał i wiedziała, że od tego zależy jej los. Chciała coś powiedzieć.
Nie mogła jednak wymyślić żadnej sensownej historii, kłamstwa, dobrej wymówki, żeby to usprawiedliwić, uczynić realnym, dać ludziom pożywkę, której potrzebowali.
– Po prostu… – zaczęła, zawieszając głos, a on wpatrywał się w jej usta. – Może jednak… Potknęłam się przypadkiem, akurat koło niej, złapałam Olę za rękę, żeby nie upaść.
Słabe to było. On też zdawał sobie z tego sprawę, ale przyjął to. Lepsze niż nic.
– Dobrze. – Westchnął zrezygnowany. – Tak powiem. Justyna? – Spojrzał na nią. – Przecież ja wiem, że ty masz jakieś zmartwienie. Wiem do od dawna. – Słyszała w jego głosie ciepło, serdeczność i troskę, za którymi tęskniła tak długo. Ale nie mogła się złamać. Nie teraz!
Przestraszyła się jeszcze bardziej. Trudno określić, co było bardziej przerażające: wizja, że straci pracę, czy ta, że Witek odgadnie jej tajemnicę. Fala trzymanych na uwięzi słów pod wpływem emocji nagle wydostanie się na zewnątrz, by ruszyć z siłą, której nic nie jest w stanie powstrzymać.
– Nie – powiedziała cicho, ale stanowczo, a broda znowu jej zadrżała. Kurczę, nie płakała przy obcym człowieku już chyba ze dwadzieścia lat, a teraz czuła, że za chwilę rozryczy się jak dziecko. Jak niedojrzała osoba, która kompletnie nie panuje nad swoimi emocjami. A przecież taka nie była ani trochę. – Witek… – Spojrzała na niego. – Proszę cię, nie. Zostawmy ten temat. Miałam słaby dzień.
– Jak chcesz. – Zrobił krok do tyłu, ramiona mu opadły w geście rezygnacji. – Ale uwierz mi, byłoby ci lżej, gdybyś się komuś zwierzyła.
Ludzie często udzielają innym takich porad. Mówią im, co mają robić. Wydaje im się, że wiedzą, a do każdej sytuacji będą pasować te same słowa. Jednak czasem bardzo się mylą.
Najgorsze, co mogłoby się stać, to gdybym się komuś zwierzyła – pomyślała Justyna. – Najgorsze.
– Pójdę już. – Ledwo dała radę się od niego odwrócić, bo cokolwiek by nie mówić, to przecież chciała tego, co zaproponował. Wreszcie z kimś pogadać, zrzucić z siebie ten ciężar, usłyszeć: „Jesteś bardzo dzielna. To niesamowite” lub jakiekolwiek inne słowa, którymi ludzie podnoszą się na duchu. Albo chociaż tylko podziwiają nawzajem swoje zmartwienia, przyznając, że serio mają wielki rozmiar. To czasem też pomaga. A jej troska naprawdę była ogromna. – Pójdę już – powtórzyła. A potem wreszcie zrobiła pierwszy krok.
Patrzył za nią. Miała wrażenie, że chce podejść do niej, ale tego nie zrobił.
– Dobrze. – Kiwnął tylko głową. – Pamiętaj jednak, że tu jestem.
Nie miała siły nawet mu odpowiedzieć. Dobry, serdeczny człowiek. W innym życiu mogłaby go pewnie bardzo lubić.
Przeszła przez sekretariat bez słowa. Kasia na szczęście stała do niej tyłem, szukała czegoś na regałach z segregatorami. Ale w normalnej sytuacji Justyna zatrzymałaby się, żeby opowiedzieć, jak poszło. A Kasia też z pewnością by się od razu odwróciła i zapytała. Teraz nie zatrzymała Justyny, która szybko przemknęła przez małe pomieszczenie i stanęła na korytarzu.
Schowała się między dwiema szafkami. Oddychała.
– Spokojnie! – szeptała do siebie. – Spokojnie. Dasz radę.
Potem ruszyła przed siebie. Zaczynała się druga lekcja. Mimowolnie zwolniła kroku w tym miejscu, gdzie wczoraj upadł jej szalik, ale teraz ta chwila wydawała jej się tak bardzo odległa. Wrażenie przeżywania czegoś niezwykłego odeszło, a pozostały tylko bieżące zmartwienia.
I wtedy go zobaczyła. Daniel, tata Maćka, ucznia klasy siódmej, nie pojechał jeszcze do domu. Siedział na ławce przed salą historyczną. Czekał, czy syn zostanie na dobre. I nudził się. Wprawdzie miał ze sobą laptopa, ale sprzęt leżał obok niego na ławce.
Patrzył na nią. Dzieliła ich spora odległość, ale Justyna miała wrażenie, że patrzy na nią człowiek, który wszystko wie.
Jednocześnie przyciskała do boku torebkę i czuła, jak wibruje telefon. Dostała wiadomość. Aż bała się odczytać.
_Zakończ to. Pamiętaj, mieliśmy umowę._
Odpisała drżącymi rękami:
_Wszystko jest w porządku_.
_Naprawdę? A gdzie jest teraz Antek?_
Justyna przypomniała sobie szybko plan lekcji.
_W sali przyrodniczej, oczywiście_ – odparła. – _A gdzie mógłby być? Mają biologię._
Ledwo to wysłała, poczuła przenikający ją zimny dreszcz złego przeczucia. Podeszła do odpowiedniej klasy, zapukała i włożyła głowę do środka. Chciała coś powiedzieć, jakieś ogłoszenie przekazać, żeby usprawiedliwić swój czyn, ale ledwo tylko zobaczyła drugą ławkę pod oknem, straciła cały koncept. Zrobiło jej się na odmianę gorąco z przerażenia. Antka bowiem nie było w klasie.
– Przepraszam – wyjąkała tylko i szybko się wycofała.
Zdecydowanie dzisiaj jej nie szło. Znowu będzie gadanie, że pani Zalewska zwariowała, samotność rzuciła jej się na mózg, robi jakieś dziwne rzeczy. A tyle czasu dbała o swój nieskazitelny wizerunek.
Ale przestraszyła się.
Antek nigdy nie uciekał z lekcji, przenigdy. Obserwowała go od przedszkola, gdy jako trzylatek zaczął edukację w grupie „Rybki”, prowadzonej zresztą przez jej dobrą znajomą. Miała dostęp do dokumentacji szkolnej i jego ocen. Poza tym zawsze przerwy spędzała na korytarzu, dopóki on nie zakończył lekcji. Spacerując od jednego końca do drugiego, patrzyła, jak je kanapki, rozmawia z kolegami, kopie swój plecak pod ławkę, bo nie chciało mu się schylić, stoi w kolejce do sklepiku. Był tu zawsze.ROZDZIAŁ 3
Ola wpadła do mieszkania, a babcia Wiktoria natychmiast wyszła z kuchni. Dziewczyna była do tego przyzwyczajona. Nie łudziła się nawet przez chwilę, że cokolwiek mogłaby zrobić dyskretnie. Monitoring babciny działał tak skutecznie, że nawet amerykańscy szpiedzy mogliby się czegoś nauczyć.
A jednak Ola miała swoje tajemnice.
– Hej, kochanie. – Babcia uśmiechnęła się.
Siwe kręcone włosy układały się równo wokół jej głowy. Ola nie znała żadnej dziewczyny, która miałaby tak zdyscyplinowane loki. A babcia nic przecież z nimi nie robiła. Rano szybko przeczesywała starym grzebieniem i tyle.
– Spieszę się, babciu – powiedziała. – Zapomniałam stroju, a dziś są zawody.
– Naprawdę? – Babcia Wiktoria oparła się o framugę drzwi. Wyglądała jak detektyw ze szwedzkiego kryminału. Patrzyła uważnie. Ola czuła, że zaraz padnie jakieś pytanie. Celne.
Babcia doskonale znała jej plan lekcji. Rozkład treningów, terminy zawodów. Wiedziała o każdym siniaku na nodze, kichnięciu, gorszym dniu. Bez trudu mogła się domyślić, że dzieje się coś dziwnego. Tu nawet nie trzeba było używać jej wysokich kompetencji. Dziewczyna szybko wrzucała spodenki, koszulkę i buty do plecaka, aż w końcu zaniepokoiła ją przedłużająca się cisza. Dawno już powinno się pojawić zdumienie babci, że przecież wnuczka nic o tych zawodach nie wspominała, a wcześniej do każdych starannie się przygotowywała i przeżywała każdy występ.
Mijały minuty. Ruchy dziewczyny zwalniały, choć naprawdę bardzo się spieszyła. Spojrzała w stronę kobiety, która ją wychowała. I znała jak nikt inny.
– Zakochaj się, Oleńko moja – odezwała się wreszcie babcia. – Jest tysiąc powodów, by kochać.
Dziewczyna aż straciła na chwilę oddech. Tak ją zaskoczyły te słowa.
– Babciu, ja nie mogę…
– Nic nie mów. – Wiktoria nawet się nie poruszyła. – Ja przecież nie pytam. Nigdy w życiu mnie nie okłamałaś i lepiej, żeby to się nie zmieniło.
Ola przełknęła ślinę, zakaszlała.
– Jedź, dziecko, na te zawody. – Babcia znów się uśmiechnęła. – Tylko się, proszę, zabezpieczcie, bo ciąża w liceum to nie jest najlepszy pomysł na życie.
– Mam tabletki – odparła szybko Ola, tym samym w jednym zdaniu zdradzając wszystkie sekrety, które ostatnio tak skrzętnie ukrywała.
Zaczerwieniła się aż po czubki uszu, a potem porwała plecak i wybiegła z pokoju. Ale zanim wyszła z mieszkania, ucałowała babcię w policzek, jak zawsze. Cokolwiek by się działo w jej życiu, to jedno miało się nigdy nie zmienić.
Kochała ją. Nawet jeśli babcia Wiktoria, mimo swojego optymistycznego podejścia do miłości, nie zaakceptuje jej wyboru.ROZDZIAŁ 4
Pani Zalewska miała dzisiaj zdecydowanie zły dzień. – Do tego wniosku społeczność szkolna doszła tak zgodnie, że właściwie wypadałoby to odnotować w kronice.
Zasadniczo bowiem w żadnej kwestii nauczyciele, uczniowie i rodzice nie mieli takiej jedności. Wiecznie się spierali. A tu werdykt padł bardzo szybko i jednomyślnie.
A miało być jeszcze gorzej. Dzwonek dawno już wybrzmiał. Przez wiele lat wyznaczał ramy jej czynności zawodowych, a ona nigdy go nie lekceważyła. Uczniowie nieraz widzieli, jak przerywa zdanie w pół słowa i pędzi do klasy. A teraz liczna grupa pierwszaków hałasowała pod salą matematyczną, a pani Zalewska nie tylko ich nie uciszyła, lecz nawet w tamtą stronę nie spojrzała.
Zamiast tego pobiegła na drugi koniec korytarza, by zapukać do kolejnych drzwi i z przestrachem w oczach zajrzeć do czwartej b, która akurat miała historię.
– Dzień dobry. – Tylko tyle była w stanie powiedzieć, właściwie powiedziało się samo. Wyćwiczonym przez lata odruchem.
Przeskanowała błyskawicznie klasę. Ławka Oli stała pusta. Justyna czuła, że zaraz zacznie krzyczeć. Co tu się, u licha, działo i dlaczego ona niczego wcześniej nie zauważyła. Musiała pilnie wziąć się w garść.
Wyprostowała się więc, ścisnęła w dłoni kluczyk do sali, potem podeszła pod matematyczną i wpuściła pierwszą b, z którą miała właśnie dzisiaj omawiać wektory. Do jasnej cholery, to miał być normalny dzień! Pełen zastanawiania się, czy dzieciaki opanują wektory do tego stopnia, żeby zdać za trzy lata maturę z dostatecznie dobrym wynikiem, wypełniony rutynowym sprawdzaniem: „Co tam u Antka?” i tyle.
Tymczasem wszystko potoczyło się inaczej i szło niczym tornado, tworząc wiry przynoszące coraz większe szkody. Kręciła się niespokojnie na krześle, jakby siedzisko było gorące. Wiedziała, że powinna teraz zostawić tę klasę i po prostu szukać Antka. A także tej dziewczyny.
Dokąd oni poszli? I dlaczego nikt nie robi afery?
Rozsądek podpowiadał jej, że powinna wytrzymać, przeprowadzić normalnie zajęcia i na przerwie dowiedzieć się, co się wydarzyło, ale w tej sytuacji rozsądek nie miał szans.
– Poczekajcie chwilę! – Już wiedziała, że kolejna klasa będzie rozmawiać o tym, co dziś wstąpiło w panią Zalewską. Nie była jednak w stanie się opanować.
Wyszła z sali, zostawiając otwarte drzwi, żeby mieć oko na uczniów, przebiegła przez korytarz, pusty już na szczęście, po czym wpadła do kantorka sprzątaczek.
– Pani Małgosiu! – zawołała w stronę woźnej. – Proszę na chwilę podejść do dziesiątki. Potrzebuję dosłownie na cztery minuty.
– Dobrze! – Woźna kiwnęła głową, odstawiła szklankę z kawą i spokojnym krokiem poszła w stronę wskazanej sali.
Prezentowała się w takim mocnym kontraście z rozwianą, niespokojną matematyczką, że wydawała się zdecydowanie bardziej odpowiednim opiekunem młodzieży niż wykształcony pedagog z długoletnim doświadczeniem.
Justyna wpadła jeszcze raz do sekretariatu.
– Kasiu! – zawołała. – Dlaczego Antka Skalskiego nie ma dzisiaj na lekcji?
Złamała swoją świętą zasadę. Opiekując się tym chłopcem dyskretnie przez tyle lat, bardzo uważała, by nigdy go w żaden szczególny sposób nie wyróżniać, nie rozmawiać o nim, nie stawać za blisko, nie interesować się ocenami, nikomu nie zadawać pytań. Starannie sprawiać wrażenie, że jest dla niej uczniem takim samym jak wszyscy inni. Słusznie robiła, bo sekretarka zainteresowała się natychmiast. Zwłaszcza że ładunek emocjonalny zawarty w tym pytaniu rzucał się mocno w oczy.
– Z tego, co wiem, pojechał na konkurs plastyczny – odparła sekretarka powoli.
Ach! – pomyślała Justyna. – Jak to możliwe, że o tym nie wiem.
– Ale jak to?! – zawołała. – Był zgłoszony?
Próbowała sobie przypomnieć, jak Alek Żabiński, kolega uczący plastyki, wczoraj rozmawiał na ten temat w pokoju nauczycielskim i wymieniał listę uczestników. Nie interesowało ją to, ale gdyby się pojawiło nazwisko Antka, toby przecież natychmiast zwróciła uwagę.
– Nie. – Kasia pokręciła głową. – Rzutem na taśmę się zgłosił w ostatniej chwili. Dzisiaj rano przyniósł swoją pracę. Żabiński mówi, że jest świetna.
Alek był niespełnionym artystą, który po latach prób zaistnienia w środowisku artystycznym w szkole znalazł bezpieczną przystań. Pogodziwszy się z faktem, że nigdy już nie zrobi kariery, marzył tylko o tym, że przynajmniej odkryje kogoś wielkiego wśród uczniów. A kiedyś będzie wzruszonym głosem opowiadał, że to właśnie on jako pierwszy dostrzegł jego talent. Jak do tej pory niestety w tym małym miasteczku żadna wybitna osoba nie chciała się pojawić. Pan Żabiński jednak nie ustawał w pielęgnowaniu swojej nadziei.
Justyna oddychała z trudem. Nie mogła w to wszystko uwierzyć. Miała wiele tajemnic, ale jedna informacja była w tej szkole powszechnie znana. Antek poważnie chorował. Czy wszyscy już o tym zapomnieli. Bo ostatnio nic się nie działo i pozornie czuł się lepiej? Przestał opuszczać lekcje? I tak należało uważać!
– Co się dzieje? – Kasia wpatrywała się w nią uważnie, jak wiele osób dzisiaj.
– Nic, wszystko w porządku. – Justyna machnęła dłonią, sama próbując się opędzić od natrętnych myśli. – Przepraszam, mam dzisiaj wyjątkowo ciężki dzień.
– Tak, tyle wszyscy zauważyliśmy – przyznała Kasia – ale gdybyś powiedziała, o co chodzi, może moglibyśmy ci pomóc. Co cię tak przeraziło w tym, że Antek pojechał na konkurs? Pobladłaś, jakbyś usłyszała coś strasznego.
– Ja… nic, nic. – Justyna zaczęła się wycofywać z sekretariatu. – Przepraszam cię bardzo. Po prostu ma teraz biologię, a przecież wiesz, że chce się dostać na medycynę.
Błąd. Drugi raz złamała swoją żelazną zasadę, by nigdy się nie tłumaczyć. Każde tłumaczenie daje bowiem poszlaki prowadzące do tajemnicy.
– A dlaczego ci tak zależy na jego medycynie? – zapytała sekretarka.
– Wiesz, że lubię, kiedy uczniowie osiągają swoje cele – odparła wymijająco, doskonale zdając sobie sprawę, że nikt jej nie uwierzy. Słaby dzisiaj miała czas, jeśli chodzi o wymyślanie wymówek, a zazwyczaj była w tym całkiem niezła. – Dobra. Muszę iść. Dziękuję ci – powiedziała. – Chyba mam migrenę – dodała i to był wreszcie jakiś słuszniejszy trop.
– Nigdy przecież cię coś takiego nie dotykało. – Kasia pochyliła się w jej stronę.
– Widzisz, właśnie pierwszy raz się zdarzyło – odparła szybko Justyna. – I dlatego kompletnie sobie nie radzę.
Sekretarka, która z migrenami zmagała się przez ostatnie piętnaście lat, poczuła się nagle jak w domu. To był niezły pomysł.
– Dam ci tabletkę. – Otworzyła torebkę. – Uwierz mi, znalazłam to po latach prób. Mordowałam się jak głupia, a ta wreszcie pomaga, ale nie otępia. – Wyciągnęła z torebki saszetkę, a z niej małe białe lekarstwo, jakby to było coś najcenniejszego na świecie. – Pomoże ci. Wiem, jak to jest – mówiła z wyraźną ulgą, jak człowiek, który znów rozumie otaczający go świat.
– Dziękuję. – Justyna czuła wyrzuty sumienia, że jej zabiera ten cenny specyfik, a na dodatek okłamuje. Ale się nie wycofała. – Zaraz zażyję – powiedziała.
Kasia nalała jej wody i podała szklankę. Justyna odwróciła się bokiem. Udawała, że włożyła tabletkę do ust i szybko popiła, lecz cały czas trzymała ją w ręce.
– A powiedz mi – poprosiła po chwili. – A Ola Juszczyk? Czemu jej z kolei nie ma na lekcji? Rano przecież przyszła.
– Ola ma zawody – odparła Kasia. – Siatkarze dzisiaj pojechali. Chwilę temu wsiedli do busa.
No tak, to akurat pasowało. Dziewczyna ćwiczyła siatkówkę od lat, wszystko się tutaj zgadzało.
– Idę. Powiem ci, co migrena potrafi zrobić z człowiekiem, byś nie uwierzyła. – Justyna odstawiła szklankę.
– O, ja akurat doskonale to rozumiem – odparła Kasia ze szczerze brzmiącym współczuciem.
Wszystko się uspokoiło. Wzburzone nagle wody oceanu targane niesamowitym sztormem spadły w jednej sekundzie do normalnego poziomu i teraz tylko lekko chlupotała woda. Spokój, normalność, zwykła szkoła, kolejny dzień. Plan lekcji, który organizuje życie. Wszystko następuje po sobie zgodnie z ustaloną kolejnością. Dzieci wchodzą do sal, wychodzą, drą się, cichną, słuchają albo nie. Za chwilę minie kolejny rok szkolny, przyjdzie egzamin końcowy i wakacje, a wraz z nimi wyjazd do Stanów Zjednoczonych. Ostatni.
Ileż razy na głos lub w myślach wypowiadała to słowo.
Ostatni raz.
Mogłaby mu postawić pomnik. Składałaby pod nim kwiaty do końca swojego życia. Po drugiej stronie byłoby napisane: „Dałaś radę. Naprawdę dałaś radę”. I codziennie plotłaby wianki i układała w geście hołdu wobec niewiarygodnego trudu, jaki wykonała. Ale był styczeń i do maja pozostało jeszcze trochę czasu.
Weszła do sali matematycznej i podziękowała pani woźnej. Nieco spokojniejsza, choć mocno zmęczona, jakby ten poranek wyczerpał ją bardziej niż ostatnie dziewiętnaście lat, usiadła za biurkiem.
– Otwórzcie podręczniki na stronie trzydziestej szóstej – powiedziała pewnym tonem, który sprawił, że uczniowie zapomnieli o jej kryzysie i weszli w normalny rytm nauki.
Ci, którzy się nie przygotowali, pochylali plecy i głowy. Od razu można ich było zauważyć. Silniejsi patrzyli śmiało na tablicę, a zakochani albo nieszczęśliwi w okno lub złożone na ławce dłonie.
Każdy ma swoje sprawy. I niełatwo uczyć matematyki, gdy myśli uczniów rozbiegają się na wszystkie strony do własnych spraw, a nauczycielka też skupia się na wektorach z najwyższym trudem. Poszła dziś na łatwiznę. Wołała do tablicy tylko najlepszych uczniów. Niczego nie tłumaczyła, po prostu pozwalała, by prymusi rozwiązywali jedno zadanie za drugim. A reszta klasy, bez względu na fakt, czy cokolwiek z tego rozumiała, czy też nie, po prostu przepisywała je do zeszytu. I tak minęło pół godziny, które jeszcze zostało z lekcji.
W tym czasie odpisała na esemesa. Zasadniczo nigdy nie używała telefonu w trakcie lekcji, żeby nie dawać uczniom złego przykładu i mieć prawo wymagać od nich tego samego. Ale dziś był dzień wyjątków.
_Wszystko dobrze_ – odpisała Igorowi. – _Antoś jest na konkursie_.
Poprawiła zaraz: _Antek,_ bo wiedziała, że Igor nie znosi zdrobnień, postanowiła więc jeszcze trochę zapunktować: _Antoni jest na konkursie_. Taką wersję ostatecznie wysłała.
Nie dodała jakim, bo Igor nie przepadał za tym, że chłopak ma zdolności artystyczne. Szału by dostał, gdyby wiedział, że chłopak skrycie marzy o grafice komputerowej, a nie medycynie. Na szczęście się nie zorientował. Antek był lojalny wobec taty. A ona nie chciała go dzisiaj dodatkowo denerwować.
_Tą dziewczyną też się nie martw –_ dodała. _– Ma swoje sprawy. Pochodzą z różnych światów i nic ich nie łączy. Wszystko jest dobrze._ – To dopisała chyba do samej siebie. – _Oceny Antek wciąż ma świetne, o czym wiesz._
Dziś żaden nauczyciel nie był w stanie rodzicom zaimponować informacją o postępach w nauce dziecka, bo Librus robił to zawsze szybciej.
_Zostało parę miesięcy do matury. Wiesz dobrze, że dostanie się na każdą uczelnię –_ uzupełniła jeszcze.
Była o to spokojna. Antek miał naprawdę wysokie wyniki. Mógł zdawać do Krakowa, a w razie czego na inną uczelnię. A potem to już pójdzie z górki. Jak tylko dostanie dyplom, znajomości ojca lekarza otworzą mu każde drzwi, będzie żył pełnią życia.
– Będzie żył – powtórzyła. W przypadku tego jasnowłosego chłopca wcale nie było to takie oczywiste.
Trzeba tylko dotrwać do maja.
Kiedy zadźwięczał dzwonek, poszła na przerwę do pokoju nauczycielskiego, zaparzyła sobie kawę, siadła pod oknem i przymknęła oczy. Czuła się, jakby uniknęła czołowego zderzenia z pociągiem. Nikt jej nie przeszkadzał. Za oknem padał śnieg, zima była piękna tego roku. Niektórzy żałowali, że minęły już święta, ale ona lubiła właśnie ten moment. Patrzyła na oszronione drzewa i podziwiała uroki tego zwykłego czasu.
Dobrze, że Antek jest na konkursie – pomyślała jeszcze.
Naprawdę się wystraszyła, że z Olą.ROZDZIAŁ 5
To ci nie ujdzie na sucho. – Antek ciasno otulał Olę kraciastym kocem, żeby nie zmarzła. Kawalerka mamy stała pusta od trzech miesięcy, odkąd wyprowadzili się poprzedni lokatorzy, a nowych jeszcze nie udało się znaleźć. Ogrzewanie działało, ale miał wrażenie, że jest tu zawsze jakoś chłodno. – Żabiński będzie mnie krył – dodał. – Uważa, że jestem jego życiową szansą, ale Zabłocka zrobi aferę. Zobaczysz!
– Nie – odpowiedziała Ola miękkim, ciepłym głosem, który działał na niego jak narkotyk.
Był od niego uzależniony i zdawał sobie z tego sprawę. Już od pierwszej chwili, gdy na szkolnej wycieczce zginął jej plecak. Wspólnie wrócili, żeby go szukać. Nie potrzebował niczego więcej, tak wtedy przynajmniej sądził, tylko żeby do niego mówiła. Potem jednak odkrył, że są na świecie rzeczy, o których nie miał pojęcia. Że można kogoś kochać aż tak, być z nim tak blisko.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki