- W empik go
Tytoniowy Szlak - ebook
Tytoniowy Szlak - ebook
Dzieło autora scenariusza do ikonicznego serialu „Czterdziestolatek”!
Jaka jest historia tytoniu? Czy palacze szkodzą społeczeństwu? Co palić, jeśli w ogóle warto? ,,Tytoniowy Szlak” to intrygujący zbiór rozważań autora, nałogowego palacza, który pragnął przybliżyć czytelnikom ciekawą historię tytoniowych obyczajów na przestrzeni wieków. Kulturoznawcze szkice tego doświadczonego dziennikarza i błyskotliwego felietonisty pokazują różne aspekty przemysłu tytoniowego oraz paradoksy instytucjonalnej walki z nałogiem palenia. Toeplitz zadaje wiele prowokujących pytań dotyczących kultury palenia i antynikotynowej histerii, starając się powstrzymać od przedstawiania w tych kwestiach swych osobistych ocen. Niezależnie od tego, czy jesteś fanem popularnego ,,dymka”, czy trzymasz się z dala od wyrobów tytoniowych, będziesz pod wrażeniem tej bezpretensjonalnie skomponowanej, a bogatej w wartościowe kulturoznawcze treści, oryginalnej książki.
Kategoria: | Media i dziennikarstwo |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-283-6308-9 |
Rozmiar pliku: | 295 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Byłbym niepocieszony, gdyby poniższy szkic potraktowany został przez kogokolwiek jako głos w obronie palenia tytoniu, które jest w dzisiejszych czasach obiektem potężnej, obejmującej praktycznie cały świat, kampanii antynikotynowej.
Prowadzą ją zarówno rządy i parlamenty, jak i ogromna rzesza zwyczajnych ludzi, przekonanych, że pozbycie się tego obyczaju przyczyni się do ich lepszego, a zwłaszcza zdrowszego życia na Ziemi.
Nie jest jednak także intencją tego tekstu przyłączanie się do kampanii, w której uczestniczy wiele niepodważalnych autorytetów zarówno naukowych jak i społecznych. Akces taki uważam po prostu za zbyteczny, ponieważ ilość argumentów, jaką zgromadzono przeciwko paleniu tytoniu, jest tak wielka, że mój głos w tej sprawie byłby całkowicie zbędny i bezużyteczny.
Towarzyszy mi natomiast przekonanie, że rozstanie się z obyczajem palenia tytoniu, które być może nastąpi w wyniku obecnej kampanii, oznaczać będzie także zamknięcie pewnego okresu historii obyczaju i kultury, w którym tytoń – w formie papierosów, cygar, fajki, a także tabaki – odgrywał znaczną rolę i nad którym warto się zastanowić. Szlak tytoniowy, jaki przeszła nasza cywilizacja, liczy sobie ponad pięćset lat i obejmuje cały glob.
Jest to więc szkic o czasach, „gdy palono tytoń”, a może wręcz „gdy jeszcze palono tytoń”. W takim też sensie można by napisać także szkic o – na przykład – czasach, gdy noszono gorsety, albo o czasach, gdy posługiwano się trakcją konną. Odrzucenie gorsetu jako powszechnie używanego elementu bielizny, i to zarówno damskiej jak i męskiej, było bez wątpienia rezultatem postępu higienicznego i przekonania, że wygląd ciała ludzkiego zależeć powinien od jego właściwej pielęgnacji, zdrowia, ćwiczeń fizycznych i sportu, nie zaś od sztucznych konstrukcji bieliźniarskich. Podobnie zastąpienie konia przez kolej lub samochód oznaczało znaczny postęp w zakresie komunikacji. Nie mniej, zarówno gorset, jak i koń odegrały pewną, niekiedy wręcz bardzo ważną, rolę w historii obyczajów ludzkich i ich wspominanie nie byłoby czynnością jałową. Brak gorsetu, bez wątpienia, zmienił techniki i obyczaj erotyczny, a zamiana powozu na samochód, potem zaś wręcz na samolot, zmieniła samo pojęcie podróży, która z długiej kontemplacji mijanych widoków świata stała się szybką zmianą miejsca pobytu.
Opuszczenie czasów, gdy palono papierosy, nieść będzie ze sobą podobne zmiany w sferze kultury i obyczaju. Otworzy też nieznaną nam w istocie i pełną widocznych już dziś paradoksów epokę bez palenia, w której, na przykład ogłoszone właśnie nowe holenderskie przepisy antynikotynowe dopuszczają palenie w odpowiednich kafejkach marihuany, lecz zakazują palenia tytoniu, także zmieszanego z marihuaną, co niektórzy palacze tego narkotyku stosują celem osłabienia jego działania.
Proces transformowania społeczności palących tytoń w społeczności niepalące przywołuje też na pamięć wiele rozmaitych analogii historycznych, wśród których najbardziej znaną jest historia prohibicji, a więc zakazu produkcji, sprzedaży i spożycia alkoholu. Kampania ta, jak wiemy, nie powiodła się, z czego bez wątpienia należałoby wyciągnąć racjonalne wnioski.
Nikt oczywiście nie ma złudzeń, że nadużywany alkohol jest szkodliwy zarówno dla zdrowia fizycznego, jak i psychicznego, lista argumentów w tej sprawie jest niewyczerpana, podobnie jak lista argumentów zdrowotnych przeciwko paleniu tytoniu. Ruch na rzecz prohibicji był też wspierany przez opinię publiczną i prawo równie silnie co i obecny ruch antynikotynowy, który korzysta nawet z jeszcze większej siły odstraszania. O ile bowiem w wypadku alkoholu nie brakuje także wielu argumentów korzystnych dla picia, zarówno medycznych, jak i kulturalnych, ze słynną maksymą „in vino veritas” na czele, o tyle trudno jest spotkać ludzi przekonanych, że wdychanie dymu tytoniowego jest zdrowsze i rozsądniejsze niż oddychanie krystalicznie czystym powietrzem, określanym niekiedy jako „mahoniowe”.
Mimo to historia prohibicji jest pouczająca o tyle, że w jej trakcie wystąpiły zdarzenia, których nie przewidywano, a wiele dobrych intencji inicjatorów prohibicji zamieniło się w swoje przeciwieństwo, co pokazuje, jak często zakrojone na wielką skalę działania społeczne ożywiać mogą nieprzewidziane mechanizmy uboczne o niewyobrażalnych skutkach.
Historycy twierdzą, że pierwsze próby wprowadzenia prohibicji, a więc zakazu alkoholu celem poprawy zdrowia społecznego, umocnienia moralności i osiągnięcia powszechnej abstynencji, sięgają państwa Azteków, a także starożytnych Chin i feudalnej Japonii. Krytycznie o piciu alkoholu wypowiada się także Stary Testament, między innymi w przypowieści o Noem, który, będąc w stanie upojenia alkoholowego, stal się przedmiotem drwin i bluźnierstwa ze strony swojego syna Chama, przez co naraził na hańbę niepodważalny autorytet ojcostwa. Równocześnie jednak, w innym miejscu, Pismo mówi o „winie, co rozwesela serce ludzkie”, czyniąc stanowisko wobec picia tolerancyjnym i ambiwalentnym.
Próby ukrócenia picia alkoholowych napojów wyskokowych podejmowane były również na wyspach Polinezji, a także w czasach już nowożytnych m.in. w Islandii, Finlandii, Szwecji i w Rosji, w tej ostatniej, jak pamiętamy, całkiem niedawno, za bliskich nam czasów Michaiła Gorbaczowa, który wprowadził – bezskutecznie – tzw. „suchoj zakon”. Mimo jednak tych podejmowanych w różnych punktach globu prób i wysiłków, prawdziwy reżim prohibicyjny i nakaz abstynencji utrzymał się jedynie w krajach muzułmańskich, gdzie wspiera go doktryna religijna, chociaż obecnie, jak można to stwierdzić, także muzułmańską wstrzemięźliwość względem alkoholu podmywa stopniowo postępująca westernizacja kultur arabskich, związana głównie z turystyką.
Jest także oczywiste, że ten sam w istocie zakaz picia napojów alkoholowych w każdym kraju odbija się w odmiennym, specyficznym obyczaju i kulturze. W Japonii, na przykład, widok pijanego uchodzi za odrażający, co nie przeszkadza jednak, jak oglądać możemy w licznych filmach, że usłużne gejsze w ceremonialny i wytworny sposób podsuwają swoim klientom czarki z sake. W Rosji, a także w Polsce, jest na odwrót – pijanego traktuje się z pełną wyrozumiałością, a nawet z pewnym rozbawieniem, zaś odporność na wypijany, często w ogromnych ilościach, alkohol uważana jest za zaletę, dowód siły i męskości. Przepisy fińskie, wprowadzone w roku 1919, zakazując twardych alkoholi, zalecały picie piwa, Szwedzi natomiast starali się ograniczyć picie wódki wprowadzając tzw. książki, czyli rodzaj systemu kartkowego na alkohol. Oba te systemy, fiński i szwedzki, nastawione były od strony penitencjarnej raczej przeciwko konsumentom alkoholu niż jego producentom lub sprzedawcom – co zbliża je do obecnych zakazów antynikotynowych – podczas gdy najgłośniejszy ze wszystkich systemów prohibicyjnych, system amerykański, wprowadzony w roku 1919 wpostaci Osiemnastej Poprawki do Konstytucji Stanów Zjednoczonych, wymierzony był głównie w producentów, handlarzy i przemytników napojów alkoholowych.
Prohibicja amerykańska jest także najciekawszym i najlepiej udokumentowanym przykładem administracyjnej walki z alkoholizmem. Historycy amerykańscy twierdzą, że w kraju tym pierwsze ruchy prohibicjonistyczne pojawiły się w latach 1820–30 w powiązaniu z tzw. revivalem, a więc odrodzeniem religijnym przeżywanym przez kościoły protestanckie, zaś programem prohibicjonistów był, obok zakazu alkoholu, także szlachetny abolicjonizm, czyli nawoływanie do zniesienia lub złagodzenia niewolnictwa. W Stanach Zjednoczonych też, zanim prohibicja stała się prawem federalnym, promowano ją w poszczególnych stanach, wprowadzając odpowiednie przepisy w legislacjach stanowych. Tak więc, na przykład w stanie Massachusetts, już w roku 1838 ustalono, że nie wolno sprzedawać poszczególnemu nabywcy mniej niż 15 galonów napoju alkoholowego (galon amerykański, mniejszy od brytyjskiego, obejmuje 3,78541 litra, a więc chodzi tu o niespełna 57 litrów!), a to dlatego, aby wykluczyć popularne „wpadanie na jednego” lub „rozpijanie pół litra”, co stanowi główną formę powszedniego alkoholizmu.
W roku 1869 powstaje ogólnoamerykańska partia prohibicyjna, Prohibition Party, która formalnie istnieje do dzisiaj, lecz apogeum swojej popularności osiągała w latach 1888–1892, chociaż kandydat prohibicjonistów w wyborach prezydenckich nigdy nie zdobył więcej niż 2,2 procent głosów. Powstanie tej partii łączy się także z nowym wzlotem prohibicjonizmu, który przypada na rok 1906. Tym razem społecznym zapleczem tego ruchu staje się nieidealistyczny duch religijnego revivalu, lecz konserwatywny protestancki sprzeciw wobec rozrastających się miast, wspierany przez ośrodki wiejskie i warstwy drobnomieszczańskie, zagrożone ekonomicznie przez wielki przemysł. Ludzie ci, często nie bez racji, uważali szybko rosnące miasta przemysłowe za siedlisko pijaństwa i rozpusty. Prohibicjonizm protestancki wymierzony był także w „obcych”, to znaczy praktycznie w imigrantów katolickich, których wielka fala dobijała wówczas do brzegów Ameryki Północnej. Owa druga ofensywa prohibicjonizmu amerykańskiego uzmysławia nam, że nie zawsze motywacje, stojące werbalnie za domaganiem się zakazu alkoholu, a więc trzeźwość, czystość, zdrowie społeczne, są całkiem szczere, często natomiast kryją bardziej przyziemne interesy, jak walka drobnej wytwórczości z nowoczesnym kapitalizmem czy też walka konkurencyjna wspólnot religijnych.
W czasie I wojny światowej, do której Ameryka przystąpiła w roku 1917, rząd federalny wprowadza Temporary Prohibition Act, a więc tymczasowy zakaz produkcji alkoholu motywowany oszczędnością zboża potrzebnego na żywność. Po zakończeniu jednak wojny, w roku 1918, zakaz ten nie zostaje cofnięty, lecz przeciwnie, rozszerza się, aby 28 października 1919 roku zamienić się w Osiemnastą Poprawkę do Konstytucji, wprowadzającą prohibicję na terenie całych Stanów Zjednoczonych.
Motywy tej decyzji były złożone, jednym z nich stała się jednak niewątpliwie moralność i obyczajność. W Ameryce, jak wiadomo, stale zderzają się ze sobą dwa wielkie nurty dotyczące stosunku tego ogromnego kontynentu do zewnętrznego świata. Jednym z nich jest tendencja do otwarcia się na świat, powiązana z rodzajem mesjanizmu, nakazującego szerzenie wśród wszystkich narodów świata amerykańskich cnót obywatelskich i zasad ustrojowych, drugim zaś jest tendencja izolacjónistyczna, wyprowadzona z historii tego kraju, który po to oderwał się od swoich europejskich korzeni, aby korzystając z tej separacji stworzyć na nowej ziemi osobny, własny i nieporównanie wyższy ład moralny i społeczny.
Przystąpienie Ameryki do I wojny światowej było niewątpliwie złamaniem zasad izolacjonizmu, tak jak było nim także wzięcie udziału w drugiej wojnie, o czym przesądził dopiero podstępny japoński atak na Pearl Harbour. Jednakże rezultaty przełamania w roku 1917 tradycyjnego izolacjonizmu okazały się zdaniem większości konserwatywnego i izolacjonistycznego społeczeństwa amerykańskiego opłakane. Oto bowiem zdrowi amerykańscy chłopcy powrócili z wyprawy wojennej do Europy zarażeni bakcylem europejskiego relatywizmu moralnego, zdezorientowani różnorodnością europejskich kultur i obyczajów, niezdolni do ponownego przyjęcia respektowanego w Stanach etosu purytańskiego, odziedziczonego po moralności Ojców Założycieli. Nie bez znaczenia był tu też oczywiście sam udział w wojnie i służba wojskowa, która, według znanego określenia, stawia młodych ludzi w sytuacji, gdy ich postępowanie pozbawione zostaje kontroli ze strony rodziców i sąsiadów.
Tak czy owak wreszcie owi powracający z Europy młodzi żołnierze sami siebie nazwali „straconym pokoleniem” – the lost generation – przywożąc oprócz wielu innych objawów zepsucia także zwyczaj intensywnego picia alkoholu.
Prohibicja miała zatrzymać ten proces. Jej przepisy były niezwykle surowe i równie surowo egzekwowane przez władze federalne, o czym opowiada nam mnóstwo filmów, obrazujących tamte czasy. W praktyce, jak podają źródła, owo egzekwowanie przepisów antyalkoholowych wyglądało nieco inaczej w miastach, inaczej zaś na wsi, gdzie prawo patrzyło na picie bardziej przez palce, licząc w tym względzie także na kontrolę sąsiadów, przed którymi nic się nie ukryje. W miastach natomiast, których społeczności mają charakter bardziej anonimowy, a także gdzie odsetek imigrantów z krajów tolerujących alkohol był dużo wyższy, w odpowiedzi na przepisy prohibicyjne formuje się świat zorganizowanej przestępczości, skupionej na zakazanych dostawach alkoholu a także na osłonie lokali, w których uprawiano potajemny wyszynk. Dało to, jak wiadomo, początek nowoczesnemu gangsteryzmowi, a także nasiliło niesłychanie czynnik korupcji, której podlegali policjanci i urzędnicy publiczni powołani do zwalczania alkoholu. Słynny także z licznych filmów, między innymi _Nietykalnych_ De Palmy, nieprzejednany wróg podziemia alkoholowego Eliot Ness, postać autentyczna, miał niemałe kłopoty nie tylko w walce z coraz sprawniejszym podziemiem alkoholowym, ale wręcz ze sformowaniem niewielkiego chociażby oddziału policji federalnej, złożonego z twardych, kryształowo czystych i nieprzekupnych policjantów.
Ale też wokół podziemia alkoholowego skupiać się poczęły naprawdę wielkie pieniądze. Mój ojciec, który w tym czasie studiował w Ameryce, opowiadał mi, że odmawianie zakazanego alkoholu było wówczas we wszystkich środowiskach amerykańskich wręcz niemożliwością i grubym nietaktem towarzyskim. Sam fakt zakazu sprawiał, że nigdy wcześniej Amerykanie nie pili tyle whisky, co w latach prohibicji, powstającym zaś w miastach nielegalnym barom alkoholowym odpowiadała na wsi pokątna produkcja „moonshine whisky”, czyli bimbru. Na produkcji i przemycie alkoholu powstało wiele legendarnych fortun, m.in. otaczana później powszechnym szacunkiem fortuna prezydenckiego rodu Kennedych, związanego z przemytem whisky marki J &B, zaś szef chicagowskiego świata przestępczego, słynny Al Capone, zarabiał 600 milionów dolarów rocznie, co wówczas warte było wielokrotnie więcej niż obecnie. Al Capone też, zwłaszcza po słynnej „masakrze w dniu św. Walentego”, kiedy to w garażu w Chicago jego ludzie zabili siedmiu członków konkurencyjnego gangu „Bugsa” Morana, staje się praktycznie monopolistą na rynku nielegalnej produkcji i przemytu alkoholu, a także cytowanym do dzisiaj przykładem wielkiej, perfekcyjnej, a także uprawianej niemal bez żadnych osłonek zbrodni.
W ciągu całych lat dwudziestych, podczas których głównymi tematami dnia były nieodmiennie kolejne krwawe starcia gangsterów z policją lub gangów pomiędzy sobą, zmienią się stosunek zwykłych Amerykanów do prohibicji. Nawet jej najzagorzalsi zwolennicy muszą przyznać, że zamiast błogosławionej trzeźwości i poprawy obyczajów prohibicja przyniosła w istocie nienotowaną wcześniej kryminalizację życia i rodzenie się zbrodniczych fortun. Dlatego też potężna Partia Demokratyczna Franklina Delano Roosevelta, która wyprowadziła Stany Zjednoczone z wielkiego kryzysu gospodarczego w roku 1929, postawiła sobie za cel zniesienie prohibicji i w rok po zwycięstwie w wyborach w 1932 roku zdominowany przez demokratów Kongres uchwala Dwudziestą Pierwszą Poprawkę do Konstytucji, której treścią jest po prostu uchylenie Poprawki Osiemnastej wprowadzającej prohibicję.
Wspominam tu dzieje prohibicji w Stanach Zjednoczonych nie tylko dlatego, aby później już, mówiąc o tytoniu, nie wracać do tego tematu, nasuwającego liczne analogie, ale przede wszystkim, aby pokazać w jaki sposób wielkie zmiany kulturowe, jakie w zamierzeniu miał wprowadzić niewątpliwie zakaz picia alkoholu, nawet gdy towarzyszy im wola państwa, starającego się je wymusić, zahaczają mimo woli o nieprzewidywalny splot z pozoru odległych dziedzin, rodząc zaskakujące skutki uboczne. Są nimi jednak nie tylko zdarzenia z zakresu ekonomii czy prawa, lecz również zjawiska z zakresu obyczaju, psychologii społecznej lub psychologii po prostu, mieszczące się w obszarze powszechnych przekonań, mitologii i wierzeń.
Nic nie wskazuje na to, aby problem palenia tytoniu był mniej obrośnięty takimi właśnie, często pasjonującymi motywami. Przekonanie to po części więc choćby usprawiedliwia podjęcie tematów, o których będzie mowa w tym szkicu.PARADOKSY WIELKIEJ KAMPANII
Wmaju 2001 roku znalazłem się wraz ż żoną na lotnisku w Helsinkach, oczekując na samolot do Warszawy. Oczekiwanie przeciągało się, zapytaliśmy więc kogoś z personelu lotniska – na którym, jak na wszystkich chyba lotniskach w Europie, swobodne palenie tytoniu było już wówczas zakazane – czy jest tu jakieś miejsce dla palących. Odpowiedziano nam uprzejmie, że oczywiście i już po chwili znaleźliśmy się w szklanej klatce, ustawionej na środku obszernej hali odlotów, w której wnętrzu, w sinych kłębach papierosowego dymu, tłoczyło się kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt osób, kobiet i mężczyzn.
Nie pamiętam, czy były tam jakieś krzesła lub ławki, pamiętam natomiast rozstawione dość gęsto na stojakach popielniczki, pełne popiołu i zgniecionych w połowie niedopałków, świadczące o tym, że nawet najzagorzalsi palacze nie byli tu w stanie dopalić do końca swoich papierosów, lecz gasili je ledwie napoczęte i natychmiast opuszczali to pomieszczenie. Nie widziałem też, aby ktokolwiek zaciągał się tu z lubością dymem, co oglądać można często w miejscach mniej odrażających. Nawet palacze cygar i fajek porzucali tu celebrę przygotowań, a także niespieszne sączenie dymu, co w wypadku cygara lub fajki jest rzeczą nie mniej ważną, a może nawet ważniejszą niż sam kontakt z nikotyną czy smak tytoniu na podniebieniu. Także oni jednak redukowali czynność palenia do ściśle mechanicznych ruchów ust, pragnąc jak najspieszniej wydostać się ze szklanej klatki, w której palenie, dokonywane w tłumie, na stojąco, w oparach cudzego dymu papierosowego, odarte zostało ze wszelkich cech estetycznych i nawet pozoru elegancji.
Przywołując to wspomnienie nie mam zamiaru wskazywać na lotnisko w Helsinkach jako na miejsce szczególnej tortury, zastosowanej wobec palaczy tytoniu, ani też na Finlandię jako na kraj, gdzie wynaleziono przewrotny, bo oparty na metodach estetycznych, sposób zwalczania nikotynizmu. Wkrótce już bowiem identyczne lub podobne miejsca udało mi się oglądać w innych portach lotniczych. Można też dodać, że miejsca te – czasem szklane klatki, czasem zaś po prostu wydzielone niewielkie pomieszczenia, raczej ukrywane z uwagi na swoją ohydę przed okiem ogółu podróżujących – traktować należy nie jako miejsca tortur albo też punkty zabiegowe służące odwykowi od palenia, lecz raczej jako wyraz liberalizmu i tolerancji ze strony dyrekcji niektórych portów lotniczych, ponieważ na większości lotnisk zakaz palenia tytoniu jest absolutny i palacze pozbawieni są możliwości pofolgowania swoim przyzwyczajeniom nawet w najbardziej poniżających warunkach.
Ów radykalizm w walce z paleniem, sankcjonowany przez parlamenty i obejmujący coraz więcej krajów, w epoce triumfu liberalizmu i stałego poszerzania się praw jednostek ludzkich, zwłaszcza w obszarze obyczajowym, wydać się może czymś dziwnym. Otóż okazuje się, że w czasach, kiedy nawet zażywanie narkotyków jest w wielu krajach przedmiotem otwartej dyskusji, w której nie brak także głosu zwolenników całkowitej legalizacji nawet „hard drugs”, zakaz palenia tytoniu, coraz konsekwentniej egzekwowany, nie budzi większych kontrowersji. Wygląda wręcz na to, że wszelkie działania prawne i zakazy, skierowane przeciwko paleniu, akceptowane są nawet przez samych palaczy, którzy – jak określił to jeden z nich – coraz częściej wstydzą się swego zwyczaju, tłumacząc go słabością charakteru i zapewniając, że już niedługo zbiorą siły i zerwą z tym nałogiem.
Dodatkowym i raczej zagadkowym aspektem tej sytuacji jest również to, że w czasie kiedy ludzi palących separuje się możliwie szczelnie od reszty społeczeństwa, zakazując im na przykład palenia na przystankach tramwajowych, a więc na świeżym powietrzu, kioski tytoniowe są nadal stałym elementem pejzażu ulicznego, można je także oglądać w bardziej eleganckim wydaniu na dworcach kolejowych i lotniczych, chociaż palenie zarówno na dworcach jak i w pociągach i samolotach jest prawnie zabronione. Wewnątrz zaś tych kiosków zorientować się można bez trudu w prawdziwym bogactwie różnych marek papierosów, cygar czy cygaretek, a także w staranności, z jaką producenci papierosów podchodzą do swoich wyrobów, wyposażając je w coraz lepsze i bardziej estetyczne opakowania. Także w każdym supermarkecie przy kasie można kupić papierosy jako ostatni zakup, podsuwany tu wszystkim, bo przecież każdy kupujący musi dotrzeć do kasy.
Wszystko to więc wskazuje, że pełna determinacji walka z nałogiem palenia tytoniu skierowana jest nie tyle – jak we wspomnianym poprzednio wypadku amerykańskiej prohibicji – przeciwko biznesowi tytoniowemu, lecz przeciwko poszczególnym palaczom, natomiast wielkie korporacje tytoniowe mają się całkiem nieźle. Potwierdza to choćby Philip Morris, jedna z największych firm tytoniowych na świecie, która działa w 160 krajach, posiada 50 fabryk papierosów, gdzie zatrudnia 70 tysięcy pracowników i wypuszcza – jak podają prospekty firmowe – 805 miliardów sztuk papierosów rocznie.
A przecież Philip Morris nie jest bynajmniej monopolistą na światowym rynku papierosowym. Według statystyk z roku 2000 zajmuje na nim drugie miejsce, z 17 procentami udziału w rynku tytoniowym, po państwowej firmie chińskiej (China National Tobacco Company), która obsługuje 31 procent światowego rynku, w tym oczywiście 385 milionów palaczy chińskich. Na trzecim miejscu plasuje się British American Tobacco (BAT), z 13 procentami udziałów w rynku światowym, dalej zaś są RJR Reynolds (6 procent) i Rothmans International (4 procenty). Jeśliby dodać do tego inne, mniejsze firmy tytoniowe, do których w Stanach Zjednoczonych, gdzie Philip Morris panuje nad połową rynku, należą Brown & Williamson, Lorilard Tobacco, Ligett Group i inne, można by zaryzykować twierdzenie, że na rynek światowy trafia nie mniej niż 4-5 bilionów sztuk papierosów rocznie, co przy ludności świata liczącej około 6,5 miliarda jest wielkością całkiem pokaźną.
Za każdą z firm papierosowych stoją oczywiście rozległe plantacje tytoniu lub też rzesze drobnych hodowców tej rośliny, co daje zatrudnienie setkom tysięcy ludzi. Wokół tytoniu pracują zaś nie tylko robotnicy fabryczni lub hodowcy. Patrząc na coraz wyższy standard estetyczny, związany z przemysłem tytoniowym, na jakość etykiet i opakowań nawet pośledniejszych gatunków papierosów, trudno nie pomyśleć, że przemysł papierosowy zatrudniać musi też rzesze artystów projektantów. Mimo że reklama papierosów jest zakazana w środkach przekazu – pierwszy taki całkowity zakaz wprowadzono w USA w roku 1971, rok później zaś w Niemczech i w Kanadzie – na rzecz przemysłu tytoniowego pracuje także armia speców od marketingu, nie mówiąc już o tabunach handlowców i sprzedawców detalicznych.
Dane te pochodzą z 2000 roku, jednak w ciągu minionych ponad ośmiu lat nie słychać było również o dramatycznym załamaniu się przemysłu tytoniowego, o bankructwach wielkich firm lub dramatach hodowców tytoniu, co powinno być skutkiem pomyślnej kampanii antynikotynowej. Obrót wyrobami tytoniowymi musi więc być zatem nadal zajęciem korzystnym, skoro także, jak czytamy w gazetach, wiele afer gospodarczych łączy się z nielegalnym przewozem papierosów przez granice. Wskazuje to, że również realistycznie zazwyczaj myślący świat przestępczy ocenia ten sektor jako zdrowy i prosperujący, na którym można zarobić.
Nie chcę podważać statystyk, z których wiele wskazuje, że pod wpływem energicznej kampanii antynikotynowej liczba palaczy na świecie się zmniejsza. Patrząc jednak na opisany wyżej pomyślny stan branży tytoniowej łatwiej jest mi uwierzyć w to, że nie tyle znacznie mniej osób na świecie pali, lecz znacznie mniej z nich przyznaje się do tego, że pali. Równocześnie jednak z całą pewnością można powiedzieć, że zdecydowanie więcej osób – paląc lub nie paląc – głośno wypowiada opinię, że palenie tytoniu jest w najwyższym stopniu szkodliwe tak dla jednostek, jak i dla całych społeczeństw. Są to w dodatku opinie całkiem szczere, oparte tyleż na faktach, co na głębokim przekonaniu.
Przekonanie to zaś podziela – co jest najdziwniejsze – sam światowy przemysł tytoniowy. Dowód tego otrzymujemy na każdej paczce papierosów, która – zaprojektowana najbardziej estetycznie, wykonana z dobrego kartonu i wyłożona wewnątrz przeciwdziałającą wysychaniu tytoniu srebrną folią – z wierzchu ostrzega nabywcę przed wymienianymi na pudełku najstraszniejszymi skutkami dokonanego przez niego zakupu. Wśród pogróżek związanych z paleniem najłagodniejszym jest rak płuc albo po prostu śmierć („Palenie zabija”). Ponieważ jednak śmierć tak czy owak jest zjawiskiem nieuchronnym, z paleniem czy bez palenia, zaś rak łączony z paleniem tytoniu stal się już przez lata propagandy antytytoniowej oczywistością i banałem, autorzy ostrzeżeń na pudełkach papierosów sięgają po pogróżki coraz bardziej wyszukane, na czele z defektami, na które wyczulona jest szczególnie nasza nastawiona na kult zdrowia oraz długie zachowanie młodości cywilizacja. Palaczom grozi więc, jak czytamy na pudelkach papierosów, impotencja, wypadanie włosów, bezpłodność, starzenie się skóry, zanik pamięci lub przedwczesna starość.
Wybór tych zagrożeń nie jest przypadkowy i wszystkie one związane są z dziedzinami, na które współczesna cywilizacja kładzie szczególny nacisk, uważając je za symbole zdrowia, piękna i nowoczesności. W czasach po rewolucji seksualnej impotencja jest mankamentem znacznie bardziej kompromitującym, niż była nim dotychczas, podobnie ma się rzecz z bezpłodnością. Włosy zaś, tak męskie jak i żeńskie, należą do atrybutów urody, na których rzecz pracuje kolosalny przemysł perfumeryjny i związany z nim system reklamowy. Pokazywane na ekranach telewizyjnych długie, lśniące i majestatycznie poruszające się przy najlżejszym podmuchu powietrza, przeważnie zresztą sztuczne w rzeczywistości włosy, przekonują nas o tym bezapelacyjnie. Podobnie pielęgnacja skóry, damskiej i męskiej, tej drugiej także w powiązaniu z goleniem, stanowi stały motyw kampanii reklamowych. Starzenie się zaś, wraz z towarzyszącymi mu objawami zarówno fizycznymi jak umysłowymi, jest w epoce gloryfikującej wieczną młodość procesem zawstydzającym.
Drukując te ostrzeżenia czy też groźby na swoich wyrobach, firmy tytoniowe są jednak, jak widać, raczej spokojne, że nie wpłynie to na sprzedaż ich wyrobów. Mieści się w tym paradoks, do niedawna jeszcze trudny do pojęcia.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.