U nas, w Auschwitzu… - ebook
U nas, w Auschwitzu… - ebook
Opowiadanie Tadeusza Borowskiego zatytułowane U nas, w Auschwitzu… należy do najbardziej wstrząsających literackich świadectw o Drugiej wojnie światowej i nieludzkim traktowaniu Polaków i Żydów w niemieckich obozach koncentracyjnych. Oparte na doświadczeniach autora opowiadanie napisane jest w formie listów adresowanych do ukochanej Marii. Jak w kalejdoskopie pojawiają nam się przed oczami sceny z życia obozowego: ocean milczących ludzi, którzy z pokorą idą do krematoriów, obozowy puff (dom publiczny) – w którym zabawiają się oprawcy, „klinika” dla kobiet, gdzie dokonuje się na nich eksperymenty, sztucznie zapładnia, wszczepia tyfus, muzyka na coniedzielnym koncercie symfonicznym po apelu, Sonderkommando, które dla rozrywki podpalał dzieci: "…my musimy bawić się, jak umiemy. Jak by szło inaczej wytrzymać?" Doświadczenie zła absolutnego jest dla autora przedmiotem refleksji nad upadkiem humanizmu europejskiego i degeneracją ludzkości w systemie totalitarnym.
Lektura dla szkół średnich
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 9788382793505 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
…a więc jestem już na kursach sanitarnych. Wybrano nas kilkunastu z całego Birkenau i będą uczyć prawie na doktorów. Mamy wiedzieć, ile kości ma człowiek, jak krąży krew, co to jest otrzewna, jak się zwalcza gronkowce, a jak paciorkowce, jak się sterylnie przeprowadza operację ślepej kiszki i po co jest odma.
Mamy posłannictwo bardzo wzniosłe: będziemy leczyć kolegów, których „zły los” gnębi chorobą, apatią lub zniechęceniem do życia. Mamy – właśnie my, kilkunastu ludzi na dwadzieścia tysięcy mężczyzn w Birkenau, zmniejszyć śmiertelność w obozie i podnieść ducha więźniów. Tak mówił na wyjezdnym lagerarzt1, spytał się jeszcze każdego z nas o wiek i zawód, a gdy odpowiedziałem mu:
– Student.
Podniósł ze zdziwieniem brwi:
– Cóż pan studiował?
– Historię literatury – odrzekłem skromnie.
Kiwnął ze zniechęceniem głową, wsiadł do samochodu i odjechał. Później szliśmy bardzo piękną drogą do Oświęcimia, widzieliśmy kupę krajobrazu, potem ktoś nas przydzielał gdzieś, na jakiś szpitalny blok jako gości – flegerów2, ale nie bardzo się tym interesowałem, bo poszedłem ze Staszkiem (wiesz, tym, co mi dał brązowe spodnie) na obóz, ja – szukać kogoś, kto by Ci ten list zaniósł, a Staszek pod kuchnię i magazyn, żeby zorganizować na kolację białego chleba, kostkę margaryny i choć z jedną kiełbasę, bo jest nas pięciu.
Oczywiście nikogo nie znalazłem, bo jestem milionowiec, a tu same stare numery3 i na mnie patrzą bardzo z góry. Ale Staszek obiecał przez swoje koneksje list przesłać, tylko żeby nie był długi, „bo to musi być nudne tak do dziewczyny co dzień pisać”.
Więc jak się nauczę, ile kości ma człowiek i co to jest otrzewna, to może poradzę coś na Twoją piodermię4 i na gorączkę sąsiadki z Twego łóżka. Obawiam się tylko, że nawet wiedząc, jak się leczy ulcus duodeni5, nie potrafię Ci ukraść głupiej maści Wilkinsona na świerzb, bo aktualnie nie ma jej w całym Birkenau. U nas polewało się chorych herbatą z mięty, odmawiając przy tym pewne nader skuteczne zaklęcia, niestety, nie do powtórzenia.
A co do ograniczenia śmierci: chorował na moim bloku prominent6, miał się źle, gorączkował, mówił coraz częściej o śmierci. Pewnego razu zawołał mnie do siebie. Usiadłem na brzeżku łóżka.
– Byłem przecie znany na lagrze, nie? – zapytał niespokojnie, patrząc mi w oczy.
– Któż by ciebie nie znał… i nie zapamiętał – odpowiedziałem niewinnie.
– Patrzaj – rzekł, wskazując ręką na zaczerwienione ogniem szyby.
Paliło się tam, za lasem.
– Wiesz, chciałbym, żeby mnie położyli osobno. Żeby nie razem. Nie na kupie. Rozumiesz?
– Nie miej strachu – rzekłem mu serdecznie. – Już ja ci nawet prześcieradło dam. A z trupiarzami też pogadam.
Uścisnął mi rękę w milczeniu. Ale na nic się nie zdało. Wyzdrowiał i z lagru przysłał mi kostkę margaryny. Smaruję nią buty, bo to taka z ryb. Tak przyczyniłem się do zmniejszenia śmiertelności w obozie. Ale chyba dosyć o tym, bo to zbyt obozowe.
Od prawie miesiąca nie mam listu z domu…
II
Rozkoszne dnie: bez apelów, bez obowiązków. Cały obóz stoi na apelu, a my w oknie, wpółwychyleni widzowie z innego świata. Uśmiechają się do nas ludzie, my uśmiechamy się do ludzi, mówią do nas: „Koledzy z Birkenau”, trochę ze współczuciem, że nasz los taki marny, a trochę ze wstydem, że ich taki dobry: Pejzaż z okna niewinny, kremo7 nie widać. Ludzie są w Oświęcimiu zakochani, z dumą mówią: „u nas, w Auschwitzu…”.
Ostatecznie mają się czym chwalić. Wyobraź sobie, czym jest Oświęcim. Weź Pawiak, tę okropną budę, dodaj Serbię8, pomnóż przez dwadzieścia osiem i ustaw wszystko tak blisko koło siebie, aby między Pawiakami było tylko trochę miejsca, wszystko otocz podwójnym drutem naokoło, a z trzech stron betonowym murem, błoto wybrukuj, wyhoduj anemiczne drzewka – a między tym wszystkim posadź kilkanaście tysięcy ludzi, którzy byli po kilka lat w obozie, cierpieli fantastycznie, przetrwali najgorszy czas, a teraz mają uprasowane na zabójczy kant spodnie i chodząc, kołyszą się w biodrach – zrób to wszystko, a zrozumiesz, dlaczego mają oni w wielkiej pogardzie i politowaniu nas, ludzi z Birkenau, gdzie są tylko drewniane, końskie baraki, nie ma chodników, a zamiast łaźni z gorącą wodą – cztery krematoria.
Z flegerni, która ma bardzo białe, takie trochę niemiejskie ściany, betonową więzienną podłogę i dużo, dużo trzypiętrowych prycz, widać doskonale drogę wolnościową, po której czasem przejdzie człowiek, czasem przejedzie samochód, czasem drabiniasty wóz, a czasem – rowerzysta, pewnie robotnik wracający z pracy. Dalej, ale bardzo daleko (nie masz pojęcia, ile przestrzeni zmieści się w takim małym oknie, chciałbym mieszkać po wojnie, jak przeżyję, w wysokim domu z oknami na pole), są jakieś domy, a potem siny las. Ziemia jest czarna i musi być wilgotna. Jak w sonecie Staffa, pamiętasz Wiosenny spacer?
Ale są na naszej flegerni rzeczy bardziej cywilne: piec kaflowy z kolorowych, majolikowych kafli, takich, jakie leżały u nas na składzie. Piec ten ma chytrze urządzone ruszta do pieczenia: niby nic nie ma, a piecz choćby prosię. Są na pryczach „kanadyjskie” koce, puszyste jak futro kota. Są prześcieradła białe i bez zmarszczek. Jest stół czasem zaścielony obrusem, ale tylko od święta i do jedzenia.
Okno wychodzi na drogę brzozową – Birkenweg. Szkoda, że zima i że bezlistne brzozy „płaczące” zwisają na dół jak postrzępione miotły, a zamiast trawników leży pod nimi lepkie błoto, pewnie takie samo jak w „tamtym” świecie zza drogi, tylko że trzeba je miesić nogami.
Po dróżce brzozowej przechadzamy się wieczorem po apelu godnie, z powagą, witając pochyleniem głowy znajomych. Na jednym ze skrzyżowań stoi drogowskaz z płaskorzeźbą, a płaskorzeźba przedstawia takich dwóch, co siedzą na ławce i szepcą sobie na ucho, a trzeci pochyla się ku nim, nadstawia swoje i nadsłuchuje. Ku przestrodze: każda twoja rozmowa jest podsłuchana, skomentowana, doniesiona, gdzie należy. Tu jeden o drugim wie wszystko: kiedy był muzułmanem, co i od kogo zorganizował, kogo zadusił i kogo zakapował, i każdy uśmiecha się drwiąco, gdy chwalisz drugiego.
Więc wyobraź sobie Pawiak, ileś tam razy uwielokrotniony, otoczony podwójnym drutem kolczastym. Nie tak jak w Birkenau, gdzie i zwyżki9 stoją naprawdę jak bociany na wysokich, długich tyczkach, i lampy świecą co trzy słupy, i drut jest pojedynczy, ale za to odcinków – na palcach nie policzyłabyś!
Więc tu nie tak: lampy świecą co dwa słupy i zwyżki są solidnie podmurowane, drut jest podwójny i jeszcze mur.
Chodzimy więc do Birkenwegu w naszych cywilnych, prosto z zauny10 ubraniach – jedyna piątka ludzi, którzy nie mają pasiaków.
Chodzimy po Birkenwegu, wygoleni, świeży i beztroscy. Tłumek łazi grupkami, wystaje przed blokiem dziesiątym, gdzie za kratami i zabitymi na głucho oknami siedzą dziewczęta – króliki doświadczalne, ale najczęściej gromadzi się przed blokiem szrajbsztuby11, nie dlatego, że tam jest sala orkiestry, biblioteka i muzeum, lecz po prostu, że na piętrze – puff. Co to jest puff12, napiszę Ci innym razem, tymczasem bądź ciekawa…
------------------------------------------------------------------------
1 Lagerarzt (niem.) – lekarz obozowy.
2 Fleger – sanitariusz w szpitalu, odpowiadał mniej więcej funkcji sztubowego na lagrze. „Panie fleger, wody”. „Fleger jest ważniejszy niż doktor”.
3 Stary numer – niski numer, oznaczający zasiedziałego w obozie więźnia. Źródło czci i poszanowania przez inne stare numery oraz młode numery, więźniów później przybyłych do obozu, zwanych także milionowcami. Obsadzenie najlepszych funkcji obozowych, nadzwyczajna umiejętność życia obozowego, patriotyzm lagrowy.
4 Piodermia – choroba skóry.
5 Uleus duodeni (łac.) – wrzód dwunastnicy.
6 Prominent – albo „lepszy gość”, więzień na dobrym stanowisku, mający wszystkie chody otwarte. Czysty, elegancki, najedzony sardynkami, „zlagrowany”. Określenie o lekkim odcieniu pogardy. Nikt o sobie nie mówił, że jest prominentem.
7 Kremo – krematorium.
8 Pawiak, Serbia – w latach okupacji hitlerowskiej jedno z głównych więzień śledczych policji bezpieczeństwa w Warszawie. Oddział kobiecy nazywano Serbią.
9 Zwyżki – wieże strażnicze wzdłuż linii drutów kolczastych pod napięciem.
10 Zauna – łaźnia, odwszalnia. Ponieważ odwszawiano w niej również rzeczy, przywożone przez transporty, a używane przez więźniów, ludzie pracujący na zaunie posiadali wszystko, od złota do książek. Kobiety były strzyżone (do nagiej skóry) i dezynfekowane wyłącznie przez mężczyzn.
11 Szrajbsztuba – dział ewidencji więźniów.
12 Puff – obozowy dom publiczny.