- W empik go
Uciążliwi - ebook
Uciążliwi - ebook
Cosa Nostra – sycylijska ośmiornica – kładzie swoje macki na skorumpowanym futbolu. W świecie, gdzie piłkarskie ideały wyparła walizka pełna splamionych krwią banknotów, nic nie jest dziełem przypadku.
W Palermo robi się coraz goręcej. I to nie za sprawą upalnej aury, lecz z powodu śmierci prezydenta największego sycylijskiego klubu piłkarskiego. Do władzy w klubie dochodzi jego syn, ale sprawą przejęcia drużyny zaczyna interesować się najwyższa władza w Palermo, której możliwości oraz sposób działania nie mają w zasadzie granic…
Mafia i piłka nożna – to jedne z pierwszych skojarzeń, które przychodzą na myśl o największej wyspie Morza Śródziemnego. Jeśli drogi tych dwóch sycylijskich symboli splatają się ze sobą, gra musi toczyć się o naprawdę wysoką stawkę. Nie ma w niej miejsca na sentymenty, skrupuły ani na jasne zasady. Mafia w Palermo nie zna takich pojęć.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8083-258-9 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niczym mgła o poranku, niby gęsty puch unoszący się nad ziemią, trybuna honorowa znikała w dymie cygar. Pewnym krokiem, jak gdyby pchnięciem noża, szarą ścianę przeciął Giuseppe Barone. Czterdziestopięciolatek nad ranem przyleciał na Sycylię, wprost ze stołecznego Rzymu.
W promieniach słońca stadion sprawiał wrażenie kolejnej na Sycylii pięknej pozostałości po Grekach. Kiedyś na pewno wzbudzał podziw, dziś pozostawał klasykiem odstającym od nowoczesnych aren budowanych w Europie, jak i również tych, wznoszonych we Włoszech. W dodatku nie był wypełniony nawet w połowie. Nikt jednak nie oczekiwał kompletu widzów, biorąc pod uwagę rangę rywala – spadkowicza Serie B, drużyny z Lecce. Poza tym było lato, wiele osób wolało topić się w słońcu, jednoczenie bryzgając się w wodzie, niż półtorej godziny żarzyć się w miejscu i ubolewać nad poziomem gry.
W ostatnim czasie dyspozycja Calcio Palermo nie była najlepsza, w ubiegłym sezonie drużyna z trudem utrzymała się w najwyższej lidze. Na początku letniego okienka transferowego, nazywanego w piłkarskim środowisku „mercato”, czyli „rynkiem”, Edward Barone wspólnie z dyrektorem klubu, Marcellem Tenentem, gruntownie przebudowywali zespół. Przewietrzyli szatnię o kilku piłkarzy, szkoleniowcem został dotychczasowy trener juniorów, młody i niedoświadczony Andrea Lerda. Przede wszystkim na Sycylię sprowadzono osiemnastoletniego napastnika z chorwackiego Dubrownika, określanego mianem „nowego Davora Šukera”. Mateo Jurić był nadzieją „Dumy Sycylii”. Bałkańskie media rozpływały się nad jego talentem, sam nastolatek zadebiutował już nawet w narodowej reprezentacji. Interesowały się nim europejskie potęgi, ale to w Palermo miał być najważniejszym piłkarzem tworzącego się projektu, a nie tylko melodią przyszłości, w efekcie wygrzewając krzesełka na ławce rezerwowych. Transfer do Włoch był też szczególnym wydarzeniem dla Mateo, bowiem to w sycylijskim Corleone urodziła się jego babcia.
Przybycie Juricia na ziemie przodków odchudziło znacząco portfel właściciela klubu. Ubyło piętnaście milionów euro, więcej niż klub zarobił na swoim najlepszym piłkarzu – Paulo. Brazylijczyk zaledwie za dziesięć milionów euro przeniósł się do Florencji, gdzie urzędował krajowy mistrz. Kilkanaście godzin po ogłoszeniu tego transferu Roberto Di Vicino podał do opinii publicznej informację o śmierci ojca Giuseppe, Edwarda Baronego. Martwego siedemdziesięciolatka znalazła w domu jego sprzątaczka.
„Peppe”, jak nazywają Giuseppe najbliżsi, był wówczas w Rosji na jednym z wielu regularnych służbowych wyjazdów. Nowy właściciel, Calcio Palermo znał więcej lotnisk niż włoskich stadionów. Kilka razy w swoim życiu był z ojcem na meczach „Dumy Sycylii”, swojego syna z kolei starał się zabierać przynajmniej raz na rundę na Stadion Olimpijski w Rzymie. Na Sycylii nie był od kilku miesięcy. Nigdy nie poznał dobrze tej wyspy ani jej stolicy – Palermo, w którym się urodził. Nie pamięta praktycznie nic z dzieciństwa w mieście świętej Rozalii. Od piątego roku życia mieszkał w stołecznym Rzymie, gdzie wychowywała go matka. Żyła w separacji z Edwardem, aż do swojej śmierci w ubiegłym roku. Giuseppe od czasu do czasu odwiedzał ojca, jednak odkąd sześć lat temu powierzony został mu rodzinny biznes, firma samochodowa – kontakt z nim w dużym stopniu ograniczył się do rozmów telefonicznych, które dotyczyły głównie interesów. Edward starał się trzymać z synem dobry kontakt, aczkolwiek zawsze dzieliła go z nim niewidzialna bariera, osłona, która pojawiła się po rozstaniu z żoną. Obaj przyzwyczaili się do traktowania siebie wzajemnie bardziej jako partnerów w biznesie. Ich relacja daleka była od typowej na linii ojciec – syn, nad czym ubolewał Edward i za co się winił.
Teraz Giuseppe musiał krążyć z Lacjum również na największą wyspę Morza Śródziemnego. Po kilkunastu dniach od przejęcia klubu po raz pierwszy na mecz. Sezon tradycyjnie zainaugurował krajowy puchar.
– Wielkie dzięki za pomoc – powiedział Giuseppe, ściskając się z Roberto Di Vicino zaraz po pojawieniu się w vipowskiej loży. W lesie podobnych sobie garniturów, wiceprezydent wyróżniał się dbałością o szczegóły. Bił elegancją w dwuczęściowym szarym garniturze w kratę, z różową poszetką w brustaszy. Usiadł, zakładając nogę na nogę. Barone, który gustował w szykownych garniturach, musiał przyznać swojemu zastępcy świetny ubiór. Sam „Peppe” miał na sobie lekko rozpiętą, odsłaniającą złoty łańcuszek z krzyżem, włożoną w jeansy ciemnoniebieską koszulę. Na nos nasunął okulary przeciwsłoneczne, które w połączeniu z gęstymi, niedbale rozrzuconymi włosami kreowały go niejako na modela z okładek kolorowych czasopism. Wyglądał bardzo dobrze. Stres ostatnich dni w ogóle nie był widoczny w jego zafascynowanej, zaciekawionej nowym twarzy.
– Nie ma sprawy. Musimy omówić kilka spraw, ważnych kwestii, które… – zaczął Di Vicino, ale nie dane było mu skończyć. Pewnym, wręcz nonszalanckim krokiem podszedł do Giuseppe z wyższością spoglądający Cesare Manfredini. Gładko ogolony pięćdziesięciosiedmiolatek, z włosami gustownie przylizanymi do tyłu. Tuż przed wejściem na trybunę jeszcze je poprawiał, chowając grzebień do wewnętrznej kieszeni, co zauważył Roberto. Cesare był prezydentem włoskiej federacji piłkarskiej, wybranym niedawno na drugą kadencję.
– Witam nowego prezydenta. Moje kondolencje z powodu śmierci Edwarda – powiedział Manfredini, choć w jego głosie ciężko było wyczuć współczucie. Przytulając się, zwrócił głowę ku prawemu uchu Giuseppe. – Mam nadzieję, że weźmiesz klub w garść. Może to nieodpowiednie miejsce i czas, ale naprawdę jako szef włoskiej federacji mam już dosyć czytania o układach i korupcji w jednym z klubów najwyższej ligi. Ale o tym jeszcze porozmawiamy innym razem – skończył, posyłając właścicielowi sycylijskiego klubu wymuszony uśmiech.
Właśnie wtedy piłkarze, którzy przed chwilą pojawili się na boisku, ustawili się na środku, tworząc koło. Cesare wyciągnął zza marynarki cygaro i odszedł ku swojemu miejscu. Nastąpiła minuta ciszy ku pamięci Edwarda Baronego. Najwierniejsi tifosi, którzy pojawili się na południowej trybunie stadionu, zaprezentowali oprawę z czarno-białym zdjęciem prezydenta, podpisanym „Riposi in pace”, czyli „Niech spoczywa w pokoju”. Zawodnicy Calcio Palermo z założonymi czarnymi opaskami patrzyli bezwiednie w murawę, goście z Lecce energicznie przekładając nogami, wyczekiwali na gwizdek. Giuseppe Barone tymczasem analizował słowa prezesa federacji. O korupcji we włoskiej piłce mówiło się dużo i często, ale myślał, że to już zamknięty rozdział, po wielkiej aferze, która wstrząsnęła piłkarskim środowiskiem przed kilkoma laty. Wiedział jednak, że nie jest na bieżąco z piłką. W miarę regularnie oglądał jedynie „Squadra Azzurra”, reprezentację narodową, nie pamięta, kiedy ostatni raz trzymał w ręku jakąś gazetę traktującą o futbolu. Sportem, któremu w ostatnim czasie poświęcał jakąkolwiek uwagę, była koszykówka, przez wzgląd na syna z powodzeniem trenującego w zespole Gialloblu Roma.
– Tak jak zacząłem mówić, zanim przyszedł tu Manfredini – zabłysnął refleksem Di Vicino tuż po zakończonej chwili ciszy. Miał nadzieję, że tym razem nikt mu nie przerwie. Wybity z przemyśleń Giuseppe zwrócił się ku Robertowi. – Za dziewięć lat nasza kochana ojczyzna zorganizuje mistrzostwa Europy. Wprawdzie jeszcze nie została przedstawiona oficjalna lista miast-organizatorów, ale mam podstawy, by być pewnym, że Palermo będzie jednym z nich.
Informacja bardzo ucieszyła Giuseppe. Był on pewien, że stadion pamięta jeszcze drugą wojnę światową. Mistrzostwa będą wielkim wydarzeniem, a przy okazji poprawią infrastrukturę włoskiego futbolu. Przez całe spotkanie męczyły go jednak słowa prezydenta federacji. Obiecał sobie po meczu obowiązkowy przegląd prasy w najbliższym kiosku.
Słońce paliło niemiłosiernie w sobotnie popołudnie, ale Mateo Jurić nic sobie z tego nie robił. Naładowany adrenaliną, skompletował hat-tricka w debiucie. Udanie pracę z klubem zaczął również Andrea Lerda. W klubowym polo, czapeczce z daszkiem i czarnych dresowych spodniach biegał przez dziewięćdziesiąt minut przy linii, niczym jego trenerski idol rodem z Portugalii – José Mourinho. Trzydziestodziewięciolatek zainaugurował sezon pewną wygraną w krajowym pucharze. Już za tydzień ruszała liga, a on zdawał sobie sprawę, że formacja obrony – paradoksalnie – nie potrafi bronić. Nawet w rywalizacji z zespołem z niższej półki popełniła kilka błędów i gościom z Lecce udało się zdobyć honorowego gola. W poprzedniej kampanii obok spadkowiczów to właśnie Palermo straciło najwięcej bramek. Lerda wyciągnął w pucharowym meczu rękę do utalentowanego defensora z juniorów, ale puzzle się nie układały, zębatki nie zazębiały. Drużynie brakowało doświadczenia, a czekał ją trudny sezon. W drodze między szatnią, gdzie spotkać można było najszczęśliwszego człowieka – a na pewno Chorwata – na ziemi, a salą konferencyjną młody szkoleniowiec wpadł na Marcella Tenentego. Był to niski, lekko przygruby, z niemal nieschodzącym z twarzy uśmiechem Sycylijczyk z korzeniami w Agrygencie. Jego rodzice prowadzili restaurację, w której serwowali przede wszystkim doskonale znaną w całym mieście pizzę. Marcello jako nastolatek pracował w rodzinnym lokalu, ale jego pierwszą i największą miłością życia była piłka nożna. Doskonale jednak zdawał sobie sprawę, że piłkarzem nie zostanie. Restaurację rodziny Tenente bardzo często wspólnie z żoną odwiedzał właściciel miejscowego klubu, z którym Marcello nagminnie wdawał się w dyskusje. Zaledwie dziewiętnastoletni wówczas chłopak wypominał prezydentowi drużyny, że ten nie zna się na futbolu. Pewnego razu ten zaproponował mu więc pracę w klubie.
– Gratuluję debiutu, trenerze – powiedział dyrektor Calcio Palermo, który po kilkuletniej przygodzie z klubem z Agrygentu, a później edukacji na studiach w Palermo, od dekady prawie pracował w zarządzie drużyny ze stolicy Sycylii.
– Dziękuję. Widziałeś Matea? Co za mecz. A to, co wyczynia na treningach! Dobrze, że podpisał trzyletni kontrakt – powiedział z uśmiechem Andrea. Marcello się zaśmiał, a trener już z nieco poważniejszą miną i kilka tonów ciszej kontynuował: – Aczkolwiek linia obrony…
– Porozmawiamy o tym. Mercato trwa. Teraz idź, bo zaraz w sali będzie jezioro potu dziennikarzy.
Emocje opadały. Andrea Lerda odbywał swoją pierwszą konferencję prasową, której z zaciekawieniem, prawie z ukrycia przyglądał się Roberto Di Vicino. Dziennikarze męczyli trenera pytaniami o Mateo Jurica i choć szkoleniowiec studził emocje, swoje trzy grosze wtrącił Domenico Ottobre. Niezmordowany, po dziewięćdziesięciu minutach komentowania na nazwisko „Jurić” przeładował i wystrzelił kolejny magazynek słów wychwalających nastoletniego napastnika.
Marcello Tenente tymczasem z impetem wszedł do biura nowego prezydenta. Barone miał cichą nadzieję, że szybko opuści klubowy budynek, jednakże widok dyrektora zwiastował coś zupełnie innego.
Biuro właściciela Calcio Palermo było przyciemnione. Na środku znajdował się długi stół, po którego bokach ustawione były cztery czerwone fotele. Dwa kolejne znajdowały się na jego końcach. Na jednym z nich, tym naprzeciw drzwi, pod dwoma wielkimi zdjęciami zwyczajowo siadywał prezydent. W antyramach znajdowała się fotografia mistrzowskiej drużyny z sezonu 2009/2010, gdy Palermo po raz pierwszy i jedyny w historii sięgnęło po mistrzostwo kraju, Scudetto. Obok portret pierwszego prezydenta klubu. Ściany w pomieszczeniu były koloru ciemnoczerwonego. Świetnie współgrały z nieśmiałym światłem, jakie rzucały pojedyncze żarówki umieszczone w kilku miejscach. Na ciemnobrązowej szafie za wyróżnionym miejscem leżało bez ładu i składu kilka książek, obok, po obu stronach oddzielone od niej kolumnami, dwie szafy w podobnym kolorze. Można było się w nich przeglądać, gdyż światło padające na szklane drzwi odbijało wszystko, co przed nimi.
– Napijesz się czegoś? – zapytał Giuseppe swojego gościa. Bardzo dobrze wiedział, gdzie świętej pamięci Edward trzymał alkohole. Stojący w rogu globus tylko z pozoru kreował zmarłego ojca Giuseppe na zapalonego podróżnika. W jądrze ziemi zamknięte były jednak różnej wysokości procentowej alkohole. Tenente przystał na propozycję prosząc o whisky. Prezydent rozlał ballantinesa w szklanki i usiadł przy stoliku naprzeciwko dyrektora klubu.
– Giuseppe… Przejdę od razu do rzeczy. Firma budowlana „Toto” chce sponsorować Calcio Palermo. Dają dwa i pół miliona euro na sezon za możliwość reklamowania się na bandach reklamowych oraz na koszulkach. Z racji, że z przodu znajduje się logo firmy Twojego ojca… Twojej firmy, proponują miejsce z tyłu, pod numerem. Płacą z góry, gotówką.
Do biura wszedł w tym czasie Di Vicino, który odpuścił końcówkę konferencji. Roberto niemal wychował się na stadionie Calcio Palermo. Urodził się kilka przecznic dalej, jako dziecko trenował w drużynach młodzieżowych „Dumy Sycylii”, a po skończonych studiach w Mediolanie i kilkuletniej pracy w stolicy Lombardii jako przedstawiciel sycylijskiej firmy handlującej cytrusami, którą łączył z przelotnymi przygodami w zarządach klubów Serie B i niższych lig, zarzucił kotwicę w klubie, na którego meczach się wychował, przed laty z polecenia burmistrza stolicy Sycylii, wspólnego znajomego Edwarda Baronego i Roberta Di Vicino, zostając wiceprezydentem klubu. Od wielu sezonów do tego lata był prawą ręką właściciela klubu Edwarda Baronego, jego najbardziej zaufaną osobą w zarządzie.
Nie przerywając wypowiedzi, Roberto samodzielnie obsłużył się przy barku, sięgając po czerwone wino i dołączył do zgromadzonych.
– Roberto, słyszałeś o propozycji sponsoringu? – zapytał go Giuseppe.
Wiceprezydent, siadając i prawą ręką rozpinając guziki w marynarce, spojrzał na Marcella Tenentego, który lekko się uśmiechnął na pytanie szefa.
– Myślę, że jest to świetna oferta. Budżet nie wygląda najlepiej. Marcello i świętej pamięci Edward przebudowali drużynę, ale poza szalonym zakupem Juricia, brali głównie piłkarzy bez klubu lub wypożyczali. Musimy oglądać każdy grosz. Z dwóch stron. – Roberto Di Vicino dyplomatycznie podszedł do sprawy.
Tenente rozwinął myśl wiceprezydenta:
– Zastrzyk gotówki w takiej kwocie pozwoliłby wzmocnić jeszcze skład. Sam widziałeś, jak wygląda obrona. Przydałby się w niej facet, który chwyci ich wszystkich za jaja.
Giuseppe był pewny, że gdzieś już słyszał o tej firmie. Jak przez mgłę przypomniał sobie o jej powiązaniach z mafią. Kilka miesięcy temu informowały o tym media, ale niczego nie udowodniono.
– Panowie. Co jest nie tak z tą firmą? – rzucił, uważnie przyglądając się gościom i starając się wyczytać coś z wyrazu ich twarzy.
– Domyślam się, że chodzi ci o ich rzekomą współpracę z mafią? Gazety wydrukowały kilka artykułów, ale niczego nie potwierdzono. Zresztą niedawno zatrzymano Corrada Giuliano, szefa mafii i nawet słowem nie wspomniano o tej firmie – odpowiedział Tenente.
– Mimo to nie chcę z nimi współpracować. Za dużo niejasności, smrodu nad tą sprawą. Możesz zapisać mi kontakt, sam podziękuję za ofertę.
Przytakując głową, bez słowa komentarza Roberto Di Vicino sięgnął po kartkę i długopis. Do pokoju wszedł Andrea Lerda, cały w skowronkach.
*
–Zgłoś się do Maurizia, przekaże ci szczegóły. Wprowadziłem go w sprawę.
– Dobrze, dobrze… Już jadę!
Federico Mille od dłuższego czasu budował swoją reputację w branży i zyskiwał coraz to większe zaufanie. Niedawno obchodził trzydzieste urodziny. Salvatore Ricco widział w swoim kapitanie osobę, przed którą można postawić wysoko poprzeczkę. Wraz z Mauriziem Filonem postanowili otworzyć przed swoim człowiekiem kolejne drzwi, za którymi znajdowała się winda do niemal niebotycznego poziomu finansów.
Mille wybiegł z mieszkania. Odpalając papierosa z paczki srebrnych westów, usiadł za kierownicą i ruszył na spotkanie z zastępcą szefa. Czerwony kabriolet prowadził, opierając łokieć o opuszczoną szybę samochodu. Błękitną koszulę w charakterystyczny dla siebie sposób miał jak zawsze podwiniętą. Na twarzy widać było podniecenie, jakie teraz mu towarzyszyło, pomimo że nie wiedział, w jakiej dokładnie sprawie został wezwany. Salvatore to jego kuzyn, który zawsze mu imponował, Federico traktował go niemal za swój wzór. Jest między nimi trzynaście lat różnicy; gdy Ricco zaczynał swoją karierę w środowisku Rzeczy, Mille był dzieciakiem zafascynowanym tym światem, rzucającym powoli marzenie o pozostaniu piłkarzem. Dobrze prosperował, miał talent, ale zrezygnował z piłki. Choć wiedział o brutalnej stronie ociekającej krwią kariery w Cosa Nostra, możliwość szybkiego i łatwego wzbogacenia się, tak trudna do osiągnięcia legalną drogą, przesłaniała mu wady tej branży. Miał jedną ambicję: zrobić wszystko, by zauważył go szef Rodziny mafijnej.
W czasach dziecięcych był dobrze znany sąsiadom. Często szwendał się po dzielnicy, szukając swojego ojca. Najczęściej znajdował go w którymś z okolicznych barów. Federico był wrażliwym dzieckiem, wychowującym się w złym domu, gdzie każdy zarobiony grosz zwiastował imprezę. Między krzykami, przekleństwami i lejącymi się litrami alkoholu chował się dzieciak, z podziwem spoglądający na swoich piłkarskich idoli. Jak przez mgłę pamięta „boskiego” Diego Maradonę. Jego idolami byli Ronaldo i przede wszystkim Roberto Baggio. Z powodu uwielbienia dla tego włoskiego napastnika nazywany był też „buddystą”.
Panowie mieli się spotkać w samo południe w restauracji w centrum miasta. Filone dostrzegalny był z daleka. To człowiek krępej budowy ciała. Niewysoki i gruby, choć pierwsza i jedyna jak dotąd osoba, która odważyła z tego zażartować, straciła humor na wieki. Pomimo że na pierwszy rzut oka wyglądał niegroźnie, a jego głos był łagodny.
Maurizio Filone słynął ze swojej lojalności. Za swojego bossa był gotów nadstawić karku. Z szefem nie dyskutował, nie odmawiał zadań. Był niemal ślepo wierny. W środowisku znany był również z wielkiej wiary. Wychowywał się w bardzo religijnej rodzinie, jego starszy brat został księdzem. Sam „Grubasek” nigdy nie rozstawał się z obrazkiem świętego ojca Pio.
Federico z szacunkiem przywitał się z Mauriziem. Kelnerkę poprosił o kawę i zaciekawiony czekał na rozwój sytuacji.
– Sprawa wygląda następująco. Mamy pionka, firmę „Toto”. Być może słyszałeś, że organizujemy mistrzostwa, a Palermo będzie jednym z miast-gospodarzy. Miasto zakłada, że modernizacja stadionu będzie kosztowała około dziesięć milionów euro, powoli szykują przetarg. Firma „Toto” przystąpi do niego, zobowiązując się wykonać modernizację za osiem milionów euro. Wygrają, dzięki Twojej małej pomocy – Filone mówił bardzo spokojnie i cicho, Mille z kolei słuchał uważnie, coraz bardziej podekscytowany. Starał się jednak nie dać tego po sobie poznać.
– Co mam zrobić?
– Komisja składa się z czterech osób. Jeszcze dzisiaj spotkasz się z jej przewodniczącym, który znajduje się aktualnie w Palermo. Nazywa się Vincenzo Blasi. Przekonasz go, że warto stawiać na firmy z regionu. Zapamiętaj pierwszą zasadę głosowania. O wyniku przesądza komisja, nie głosy.
„Buddysta” nie dotknął nawet kawy, którą kelnerka właśnie mu podała. Zebrał się i ruszył do hotelu La Palma. Tam odbywała się konferencja przedstawiciela włoskiej federacji piłkarskiej – Blasiego, z dziennikarzami, działaczami piłkarskimi i sponsorami na temat zastosowania nowoczesnych technologii w futbolu. Mille spokojnie wyczekał jej końca, flirtując w holu z jedną z turystek. Wreszcie z sali konferencyjnej wyszła gromada ludzi. Ostatni opuścił ją Vincenzo, starszy mężczyzna, średniego wzrostu, z niedużą kępką siwych włosów na głowie i małym wąsikiem pod nosem. Ubrany był w szary garnitur, który wyszczuplał go jeszcze bardziej, niźli był w rzeczywistości. Niemal wpadł na Federica Millego.
– Dzień dobry. Czy mam przyjemność z panem Vincenzem Blasim?
– Dzień dobry – odpowiedział niepewnie. – Zależy kto pyta.
– Przyjaciele. Mogę prosić o krótką rozmowę? Może usiądziemy?
– No… dobrze. – Podejrzliwie spoglądając na Federico, a chwilę później na zegarek, udał się za nim w stronę hotelowego holu.
Panowie usiedli na wygodnych, ciemnozielonych fotelach w rogu sali, przy czerwonej kolumnie. Vincenzo położył swoje materiały na stoliku, który stał przed nim, i z nieco nerwową miną spojrzał na Federica, który rozsiadając się wygodnie na siedzeniu, z uśmiechem na ustach niespodziewanie zapytał:
– Niech mi pan powie, jakie jest pana największe marzenie?
– Słucham? – Blasi był kompletnie zaskoczony pytaniem.
– Jakie ma pan marzenie, ambicje, jak daleko chce pan dojść – uściślił Mille, ale widząc, że jego rozmówca chce wstać i wyjść, rozwinął swoją wypowiedź. Mocno nachylił się ku dwukrotnie starszemu od siebie mężczyźnie, tak że ich usta dzieliło zaledwie kilka centymetrów i spojrzał na niego, jakby chciał zmrozić go swoim spojrzeniem. – Przyszedłem tutaj, by porozmawiać z panem o przetargu na rozbudowę stadionu. Jak mówiłem, reprezentuję przyjaciół, nie ma się pan czego obawiać. Stadion należy do miasta, ono zamawia rozbudowę i ufa panu, wybierając pana na szefa komisji przetargowej. My również wierzymy, że zdecyduje się pan na najlepszą opcję, oczywiście wspólnie z komisją. Jeśli mogę coś zasugerować – firma „Toto” byłaby dobrym wyborem. No, ale niech mi pan odpowie na pytanie – powiedział, nie spuszczając wzroku z rozmówcy i nie wykonując żadnych zbędnych ruchów, absolutnie żadnego gestu.
Vincenza Blasiego przeszły ciarki po całym ciele. Zrozumiał, że ten gówniarz właśnie zdecydował, czyją kandydaturę będzie popierał, czyją kandydaturę będzie musiał przeforsować. Przyglądał mu się dokładnie. Choć na jego twarzy gościł ciepły uśmiech, w oczach widać było chłód i agresję.
– Jestem wiceprezesem federacji… Może w przyszłości chciałbym zostać prezesem… – powiedział zestresowany, na poczekaniu wymyślając odpowiedź bardziej dla świętego spokoju.
– To jest jak najbardziej możliwe, może pan nim zostać szybciej, niż się pan spodziewa. Posiada pan właściwe cechy, jest pan inteligentny. Niech pan mi uwierzy, że najważniejsi są odpowiedni przyjaciele. A przyjaciele sobie pomagają. Liczę na to. – Federico wstał i dopiero wtedy uśmiech opuścił jego twarz. Zastąpiła go nieco groźniejsza mina. Wbił swoje spojrzenie w wystraszonego rozmówcę, jakby chciał wyczytać z jego twarzy, jaką podjął decyzję. – Dziękuję za poświęcony mi czas.
Federico Mille pożegnał się i ruszył do zaparkowanego kawałek od hotelu samochodu. Odpalił papierosa i zadzwonił.
– Osiemnaście – siedemnaście.
– Załatwione.
Salvatore Ricco z uśmiechem na ustach odłożył słuchawkę. Urodzony 30 października 1972 roku w Mazara del Vallo mafioso stał na środku holu w swojej wielkiej willi, z miną, jakby wygrał w totolotka. Chociaż… w pewnym sensie tak rzeczywiście było. Więcej pieniędzy jednak zwiastowało jednocześnie więcej morderstw. Tak było przy każdym grubszym biznesie, o czym bardzo dobrze wiedział. „Buddysta” wsiadł do auta i ruszył do domu. Wiedział, że nie ma co liczyć na jakiekolwiek słowa pochwały czy list gratulacyjny. Takowy przyjdzie w odpowiednim czasie odpowiednio spieniężony. Cieszył się, że wszystko udało się sprawnie załatwić, jeszcze przed dzisiejszym meczem Calcio Palermo.
Tymczasem przed posiadłością Salvatora Ricco kręciło się jego kilku uzbrojonych ochroniarzy. Z gospodarzem domu czekali na Maurizia Filonego, który miał przyjechać tu wraz z Tiberiem Diniro, szefem Klanu Greco. Stadion Calcio Palermo leży na granicy terytoriów obu Rodzin. Jeszcze za czasów Corrado Giuliano obie Rodziny żyły w dobrych stosunkach i Ricco wolał, żeby tak zostało, licząc na korzystny układ przy tym interesie.
Tradycją „sąsiadów”, których dalekie korzenie sięgają Grecji, było nadawanie mężczyznom imion po rzymskich cesarzach. Pięćdziesięcioletni Tiberio, zgodnie z historycznym stanem rzeczy, jest synem Augusta. „Grek” to zresztą bardzo specyficzna osobowość w „branży”. To chyba jedyna tak przesądna osoba, z całą pewnością Ricco nie zna nikogo, kto bardziej niż on wierzy w – jak nazywał to Salvatore – „zabobony”. Nieoficjalnie mówi się, że korzysta nawet z porad wróżby. Pewnym jest natomiast, że załatwienie z Tiberiem czegoś ważnego w inny dzień niż sobota jest niemal niemożliwe. Urodzony zimą koziorożec Diniro usilnie wierzy bowiem, że Saturn – astrologiczny patron tego dnia, planeta rządząca jego znaku – zapewni jego decyzjom sukces.
Ricco wyczekując swoich gości, usiadł na tarasie, pod portykiem. Miał stąd idealny widok na bramę wjazdową i długą drogę prowadzącą przed jego rezydencję. Po obu jej stronach rosną drzewa owocowe. Cytrusy, jabłonie, grusze. Na rozciągających się za ogrodzeniami polach znajduje się winnica, gdzie Salvatore produkuje wino, które po sufit zalega w piwnicy jednej z jego willi. Bezchmurne niebo było tego dnia tłem dla świecącej w pełnej krasie gwiazdy – słońca. Dwójka synów Salvatora korzystała z ostatnich dni wakacji, bawiąc się na dworze, doglądana przez matkę i gospodynię. Odpalając cygaro, pan domu patrzył na uśmiechającą się do niego żonę oraz swoich potomków. Miał co do nich konkretne plany, liczył, że wyrosną na mężów honoru, prawdziwych Sycylijczyków. Honor. To liczyło się dla prawdziwego mafiosa, za jakiego bez wątpienia uważał się nowy don Klanu. Nikt także nie miał wątpliwości, że skazanego na dożywocie „Małego Cezara” musiał zastąpić jego wiceszef, Salvatore Ricco.
Diniro wspólnie ze swoim kierowcą odebrał Filonego spod biura firmy „Toto”. Maurizio nie po raz pierwszy bez problemu nakłonił budowlańców do współpracy. Tak naprawdę nie mieli oni żadnego wyboru. To dzięki Rodzinie zatrzymanego Corrado Giuliano mają oni licencję budowlaną, poza tym to Rodzina Giuliano nadzorowała handel cementem. „Mały Cezar” skutecznie położył swego czasu ręce na sycylijskim budownictwie. „Grubasek” niemal wtoczył się do auta, zajmując miejsce z tyłu, obok Tiberia. Przezornie drogę do posiadłości Ricca, torował srebrnemu mercedesowi „Greka” czarny golf, w którym siedziało dwóch żołnierzy Rodziny Diniro. W trasie szef Klanu liznął nieco sprawy przetargu.
Położona kilka kilometrów od stolicy Sycylii, przy szosie, luksusowa rezydencja składała się z dwóch nowoczesnych willi. Skryte były one pośród drzewek owocowych oraz bugenwilli. Za ciężką, zdalnie sterowaną bramką wjazdową ciągnęła się około stumetrowa, asfaltowa droga, która prowadziła do dwóch willi Salvatora Ricca. Druga, mniejsza, służyła gościom dona.
Uściskom podczas przywitania bossów nie było końca. Ojcowie chrzestni swoich Klanów wymienili także tradycyjne pięć pocałunków – za honor, sprawiedliwość, z uszanowania, za rodzinę i za „naszą sprawę”. W kącie ogrodu, pod drzewkiem pomarańczowym stał okrągły drewniany stolik z ustawionymi wokół niego drewnianymi, prostymi krzesłami. Ricco, Diniro oraz Filone usiedli na nich. Gospodarz domu zawołał jednego ze swoich ludzi, który przyniósł dzban białego wina, produkowanego w winnicy Salvatora, oraz kieliszki do wina. „Grek”, średniego wzrostu i postury nałogowy palacz, minę miał z reguły posępną, spojrzenie uważne i nawet w jego charakterystycznym uśmiechu dało się zauważyć przebiegłość. Na prawym policzku miał pieprzyk. Siwe włosy, które w nie tak efektownej ilości rosły jeszcze na jego głowie elegancko zaczesane. Z szarej marynarki w kratkę, zarzuconej na złotą koszulę, wyciągnął paczkę papierosów, ulubionych czerwonych marlboro.
– Maurizio wprowadził mnie w sprawę. Rozumiem, że mamy to?
– Przetarg nieoficjalnie wygrany.
– Gratuluję. Co proponujesz? – dopytywał z zainteresowaniem, z rozsmakowaniem odpalając papierosa, którego trzymał cały czas wysoko przed sobą, jednocześnie z uwagą spoglądając prosto w oczy Ricca.
– Dwie fikcyjne posady dla twoich ludzi, sześć dla moich. Zaginięcia materiałów – dzielimy się po połowie. Z całą pewnością koszty budowy nieoczekiwanie wzrosną, popełnionych zostanie kilka błędów, niewłaściwie rozplanowanych zostanie kilka prac… Osiemdziesiąt do dwudziestu.
– Sześćdziesiąt do czterdziestu i trzy posady.
– Siedemdziesiąt pięć do dwudziestu pięciu i trzy posady.
Tiberio Diniro odpowiedział lekkim uśmiechem i uściskiem dłoni. Oferta zadowalała go tylko w średnim stopniu. Wiedział już, że chce to przejąć tylko dla siebie. Salvatore zmienił wątek rozmowy i ton głosu na weselszy i głośniejszy…
– Próbowałeś już mojego wina? – spytał, spoglądając bardzo podejrzliwie na swojego gościa, bez rezultatu próbując wyczytać z wyrazu jego twarzy jakąś reakcję.
*
–Zamykam temat panowie, teraz przejdźmy do spraw czysto piłkarskich – powiedział Giuseppe, wskazując jednocześnie trenerowi barek. Lerda zmieszał anglosaski trunek wzorem Beatlesów. – Świetny debiut, trenerze.
– Dziękuję. Tylko, jak już mówiłem Marcello, niezbędny jest tej drużynie doświadczony obrońca.
– I dostaniesz go.
Andrea opuścił biuro jako pierwszy. Pełen emocji wrócił do domu. Niedzielę dał zawodnikom wolną, ale sam zamierzał w dużej mierze poświęcić ją na poszukiwania nowego defensora. Roberto i Marcello puścili Giuseppe po kilku drinkach. Barone zadzwonił po taksówkę. Był wieczór, mimo wszystko bardzo jasny i ciepły. W białym, klimatyzowanym citroënie „Peppe” słuchał popowego hitu niedoszłego piłkarza z Abruzji, Luki Dirisio i przyglądał się ulicom Palermo. Wysiadając przed hotelem La Palma przypomniał sobie o słowach prezesa federacji i ruszył po gazetę. Tytuł dziennika bił po oczach. „Mafia ustawia mecze Serie A”.