Ucieczka Groźby. Saga Skrzydła ognia. Księga 8 - ebook
Ucieczka Groźby. Saga Skrzydła ognia. Księga 8 - ebook
Groźba zawsze była lojalna. Najpierw wobec królowej Czerwieni, nawet kiedy ta wykorzystywała jej śmiercionośne ogniste łuski do zabijania niezliczonych smoków na swoje pełnej przemocy arenie. Teraz jest wierna Łupkowi, jedynemu smokowi, który kiedykolwiek był jej przyjacielem. Dlatego kiedy Czerwień zagrozi Akademii na Jadeitowej Górze i wszystkiemu, co jest drogie Łupkowi, Groźba wyrusza, żeby znaleźć byłą królową, powstrzymać ją i uratować sytuację bez względu na wszystko.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67023-79-5 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W AKADEMII NA
JADEITOWEJ GÓRZE!
W tej szkole będziecie uczyć się skrzydło w skrzydło ze smokami ze wszystkich plemion, dlatego chcemy udzielić wam kilku podstawowych informacji, które pomogą wam, kiedy zaczniecie poznawać inne smoki.
Każde z was zostało przydzielone do skrzydełka razem z innymi sześcioma smokami. Wszystkie skrzydełka wymieniono na następnej stronie.
Dziękujemy, że chcecie być częścią tej szkoły. Jesteście naszą nadzieją na przyszłość Pyrrii. Wy jesteście smokami, które mogę przynieść trwały pokój temu światu.
ŻYCZYMY WAM CAŁEJ MOCY SKRZYDEŁ OGNIA!JADEITOWE
SKRZYDEŁKO
Lodoskrzydły: Zima Błotoskrzydły: Ugier Nocoskrzydły: Strażniczka Pełni Deszczoskrzydły: Kinkażu Piaskoskrzydły: Ghibli Morskoskrzydły: Żółw Nieboskrzydły: Karneola
SREBRNE SKRZYDEŁKO
Lodoskrzydły: Changbai Błotoskrzydły: Sepia Nocoskrzydły: Nieulękła Deszczoskrzydły: Delfin Piaskoskrzydły: Strusia Morskoskrzydły: Ukwiał Nieboskrzydły: Drozd
ZŁOTE SKRZYDEŁKO
Lodoskrzydły: Sopella Błotoskrzydły: Kropiatka Nocoskrzydły: Duży Ogon Deszczoskrzydły: Tamaryna Piaskoskrzydły: Onyksa Morskoskrzydły: Szczupak Nieboskrzydły: Płomień
MIEDZIANE SKRZYDEŁKO
Lodoskrzydły: Alba Błotoskrzydły: Moczar Nocoskrzydły: Telepatka Deszczoskrzydły: Kokos Piaskoskrzydły: Widłoróg Morskoskrzydły: Ostryga Nieboskrzydły: Sokół
KWARCOWE SKRZYDEŁKO
Lodoskrzydły: Gronostaj Błotoskrzydły: Traszka Nocoskrzydły: Potężny Szpon Deszczoskrzydły: Siamang Piaskoskrzydły: Spiekota Morskoskrzydły: Barakuda Nieboskrzydły: GranatSMOKI
PIASKOSKRZYDŁE
OPIS: bladozłote lub białe łuski w kolorze piasków pustyni; kolec jadowy na końcu ogona; rozwidlone czarne języki.
ZDOLNOŚCI: potrafią długo przeżyć bez wody, atakują przeciwnika jak skorpiony kolcem jadowym na czubku ogona, potrafią się ukryć, zakopując się w piasku pustynnym, zioną ogniem.
KRÓLOWA: od końca wojny o tron Piaskoskrzydłych królowa Cierń.
UCZNIOWIE NA JADEITOWEJ GÓRZE: Spiekota, Onyksa, Strusia, Widłoróg, Ghibli.LODOSKRZYDŁE
OPIS: łuski srebrzyste jak księżyc albo bladoniebieskie jak lód; szpony z zadziorami umożliwiające sprawne poruszanie się na lodzie; rozwidlone niebieskie języki; mocno zwężające się ogony, których koniec przypomina bicz.
ZDOLNOŚCI: dobrze znoszą temperatury poniżej zera i bardzo jasne światło, zioną śmiercionośnym, zamrażającym oddechem.
KRÓLOWA: królowa Lodowiec.
UCZNIOWIE NA JADEITOWEJ GÓRZE: Alba, Changbai, Gronostaj, Sopella, Zima.NOCOSKRZYDŁE
OPIS: fioletowo-czarne łuski i rozrzucone srebrne łuski pod skrzydłami, przypominające obsypane gwiazdami nocne niebo; czarne rozwidlone języki.
ZDOLNOŚCI: potrafią zionąć ogniem, znikać w ciemnościach; kiedyś słynęły z umiejętności czytania w umysłach i przepowiadania przyszłości, ale to już minęło.
KRÓLOWA: królowa Gloria (patrz najnowsze zwoje na temat exodusu Nocoskrzydłych i Turnieju o Tron wśród Deszczoskrzydłych).
UCZNIOWIE NA JADEITOWEJ GÓRZE: Duży Ogon, Nieulękła, Potężny Szpon, Telepatka, Strażniczka Pełni.PROLOG
Prolog
Siedem lata temu…
Żaden smok nie był bezpieczny w Podniebnym Pałacu, ale zdecydowanie największe niebezpieczeństwo zagrażało córkom królowej Czerwieni.
Czy może teraz należałoby już powiedzieć „córce” – w liczbie pojedynczej?
Rubinia nie widziała swojej siostry Turmalin od trzech dni.
Nie widziała jej od czasu nocy, kiedy razem wybrały się polatać i wysoko na rozgwieżdżonym niebie jarzącym się światłem dwóch księżyców Turmalin szepnęła, że jest prawie gotowa.
– Nie bądź idiotką. Masz dopiero dziesięć lat, a poza tym nigdy nie będziesz gotowa – odpowiedziała szeptem Rubinia. – Ona zabiła własną matkę, a poza tym wszystkie trzy swoje siostry i jedenaście naszych. Nie da się jej pokonać.
– Nie może wiecznie być królową – powiedziała Turmalin.
– Ona już jest królową od zawsze – odparła Rubinia.
– Dwadzieścia cztery lata to długi czas, ale nie aż tak bardzo. Królowa Oaza dłużej rządziła i sama zobacz, co się z nią stało.
– Zamierzasz napuścić na matkę wyskrobka? – spytała Rubinia. – Bo jestem pewna, że z przyjemnością coś przekąsi, nim cię zabije.
– Zawsze tak będzie – syknęła Turmalin. Ciemnopomarańczowymi skrzydłami odrzuciła chmury na boki. – Dopóki jedna z nas nie rzuci jej wyzwania i nie wygra. Zostałyśmy teraz tylko ty i ja. Jesteśmy jedyną nadzieją dla Nieboskrzydłych na przyzwoitą królową. Rubinio, jeśli ją pokonam i zostanę królową, moglibyśmy wyplątać się z tej wojny.
Rubinia nie była tego taka pewna. Poznała Pożogę i podejrzewała, że Piaskoskrzydła nie wypuści tak łatwo sojuszników ze szponów. To jednak nie miało znaczenia, bo nie było szansy, żeby Turmalin mogła wygrać walkę z ich matką.
– Proroctwo zajmie się wojną – przekonywała siostrę. – Najjaśniejsza noc jest już za cztery dni…
– Jasne. – Turmalin przewróciła oczami. – Poczekam, aż uratuje nas garstka jaj, z których nawet jeszcze nic się nie wykluło. Rubinio, nie chcę czekać, aż coś mi się przydarzy. Chcę sama pokierować własnym życiem.
– Nie chcę patrzeć, jak umierasz – warknęła Rubinia.
Siostra zawisła na chwilę w powietrzu przed nią. Gwiazdy błyszczały w jej oczach, gdy przyglądała się Rubinii.
Zastanawia się, czy sama nie chcę zagarnąć tronu, pomyślała Rubinia. Myśli, że próbuję ją zniechęcić, bo coś planuję. Jasne, bo jestem aż tak głupia.
– Nie martw się, na razie niczego nie zrobię – obiecała jej Turmalin. – Może po kolejnych paru miesiącach treningu. Ale czuję się naprawdę silna. Ostatnio pokonałam Cynobra w pojedynku. Chcesz posłuchać?
Rubinia wysłuchała długiej opowieści, w której Turmalin opisała każdy swój ruch, jakby to była relacja na żywo. Przez godzinę szybowały wokół szczytów w księżycowym blasku. I ani razu Turmalin nie wspomniała nic o tym, że może opuścić pałac.
A potem przepadła. I najbardziej niepokojące było to, że nikt nawet nie wspominał o jej nieobecności. Jej eskadra nadal przebywała w pałacu, trenowała i polowała. Jakby nie wydarzyło się nic dziwnego. Żadne patrole jej nie szukały, nikt nie przeszukiwał lasów, nie wysyłano listów do innych królowych z zapytaniem, czy nie widziały (albo czy nie porwały) starszej księżniczki Nieboskrzydłych.
Po prostu przepadła jak kamień w wodę.
Rubinia stała w pokoju, który dzieliła z siostrą, przyglądając się stosowi koców, podrzuconych niedbale zwojów, falującym w oknie żółtym zasłonom ze złotymi frędzelkami.
Nigdzie nie było rozbryzgów krwi. Żadnych śladów walki. Żadnego listu w rodzaju: „Ach, wyskoczyłam do jednej z naszych dalszych placówek na parę dni, do zobaczenia wkrótce”.
Czy Turmalin zmieniła zdanie i uciekła? Czy mogła udać się do Szponów Pokoju?
Rubinia wiedziała jednak, że nic takiego się nie wydarzyło. Jej starsza siostra nie była z tych smoków, które uciekają. A co więcej, królowa Czerwień nigdy by nie pozwoliła, żeby ruch pokojowy dorwał w swoje szpony jej córkę. Prędzej znalazłaby Szpony Pokoju i wszystkie wybiła.
Ciężkie szpony zaciskały się na wnętrznościach Rubinii, coraz mocniej wbijając się z każdą minutą nieobecności Turmalin.
Jeśli matka dowiedziała się, że Turmalin zamierzała rzucić jej wyzwanie…
Co ich matka zrobiła?
– Księżniczko Rubinio.
Aż podskoczyła z zaskoczenia. Obróciła się w miejscu. Strażnik w drzwiach odchrząknął.
– Królowa oczekuje cię w sali tronowej. Natychmiast.
– Oczekuje? – powtórzyła Rubinia.
Wyraz jego pyska jasno mówił, że nie pochwala tego pytania.
„Nigdy nie okazuj im, że się boisz” – tak powiedziała jej Turmalin. Zachowuj się jak królowa, żeby pewnego dnia wiwatowali, gdy poderżniesz matce gardło.
Jednakże teraz Turmalin przepadła. I może właśnie dlatego, że zachowywała się jak królowa.
– Dziękuję – powiedziała Rubinia, kiwając głową do strażnika, gdy go mijała.
Bicie serca dudniło jej przez ramiona aż do koniuszków skrzydeł. Tunel wydawał jej się za mały, jakby była rozmiarów tysiącletniego smoka, a nie pięcioletniego smoczęcia.
Cokolwiek przydarzyło się Turmalin… Czy teraz to samo czeka mnie?
Smoki tłoczyły się przy wejściu do sali tronowej i szeptały. Wszystkie wyprostowały szyje i skrzydła, gdy nadeszła Rubinia. W ich oczach lśniła ciekawość. Musiały wiedzieć, że Turmalin zaginęła, nawet jeśli nikt o tym nie mówił. Musiały się zastanawiać, tak samo jak Rubinia, czy królowa Czerwień postanowiła pozbyć się wszystkich potencjalnie zagrażających jej następczyń tronu.
Tyle że ja przecież nikomu nie zagrażam! Nie zagrażam!
Rubinia pochyliła głowę, wchodząc do sali, zmrużyła oczy z powodu jasności światła słonecznego, odbijającego się od wyłożonych złotem ścian. Miała wrażenie, że wchodzi na stos pogrzebowy; potworny żar i zapach smoczego ognia promieniujący od stłoczonych dworzan zamknął się wokół jej łusek.
Królowa Czerwień nie zabiłaby córki na oczach wszystkich smoków, prawda?
– Ach, Rubinia. – Głos królowej poniósł się śpiewnie ponad głosami innych i w całej sali zapadło milczenie. – Nareszcie. Dworzanie, wielu z was nie zna mojej córki, Rubinii, ponieważ wyjechała, żeby trenować, a nawet kiedy tu jest, to siedzi w swojej jaskini jak zaspany nietoperz. Jeśli jednak kiedykolwiek ją widzieliście, to pewnie z nosem w zwoju. I chociaż w niczym mnie nie przypomina, jakimś cudem jest moją córką.
Rozległy się posłuszne, grzecznościowe oklaski.
– No dobrze, zatem są tu już wszyscy! To znaczy wszyscy ważni. Mam taką ekscytującą nowinę do ogłoszenia. Rubinio, nie czaj się pod ścianą jak roztrzęsiona stonoga. Chodź, stań obok braci. Chcę, żebyś ty zobaczyła to w szczególności.
Tłum rozstąpił się, żeby przepuścić Rubinię, gorliwe pomarańczowe i bursztynowe oczy obdzierały ją z łusek, gdy przemykała. Znalazło się ledwie tyle miejsca, żeby stanęła między Cynobrem a Jastrzębiem; obaj nad nią górowali. Jej pozostali dwaj bracia stali obok Jastrzębia. Znajdowały się tu wszystkie dzieci Czerwieni oprócz Turmalin.
Cynober prychnął i odsunął się od niej nieco, ale Jastrząb szturchnął ją przyjaźnie. Rubinia zawsze odnosiła wrażenie, że Jastrząb w pogodny sposób okazuje jej serdeczność, bo wie, że ona wkrótce umrze. Widział, jak pozostałe jego siostry zginęły w szponach Czerwieni. Rubinia podejrzewała, że jego dobry humor wypływał z bezpiecznej pewności, że on nigdy nie mógłby zająć tronu, więc nie warto go zabijać.
Ich matka pałała jak trująca pomarańcza na swym tronie, patrząc z góry na zgromadzone w sali smoki. Ostre iskierki diamentów nad jej oczami i wzdłuż krawędzi skrzydeł odbijały światło.
Rubinii zaparło dech w piersi na widok zwalistego smoka obok królowej – to była Pożoga, ich sprzymierzeniec z plemienia Piaskoskrzydłych. Krzywiła pysk z niesmaku i nudy. Wszystkim polecono zwracać się do niej „królowo Pożogo”, ale Rubinia nie potrafiła myśleć o niej w taki sposób. Przede wszystkim nie wygrała jeszcze wojny… a poza tym w świecie Rubinii istniała tylko jedna królowa, która zaciskała na nim swoje śmiercionośne łapy.
Po drugiej stronie królowej Czerwieni stał wysoki, dziwny stos czarnych kamieni, które wyglądały, jakby dymiły.
– Nareszcie – powiedziała Czerwień, przewracając oczami. Jej zniecierpliwienie wobec Rubinii rozlewało się na cały dwór.
Śmiech zawirował w tłumie.
– Pośpiesz się! – warknęła Pożoga.
Królowa Czerwień machnęła ogonem i rozciągnęła skrzydła z wystudiowanym rozleniwieniem. Rubinia miała czas, żeby się zastanowić, czy ekscytująca nowina ma coś wspólnego z Turmalin. („To ekscytujące, zamordowałam córkę! Czemu na tym poprzestać? Po co komu w ogóle córki, prawda?”).
– Mogliście słyszeć o pewnym… proroctwie – powiedziała królowa Czerwień. – Brednie o wyjątkowych smoczętach, które wyklują się w najjaśniejszą noc i zakończą wojnę. I mogliście zauważyć, że najjaśniejsza noc nastąpi dzisiaj. Prawda, że to strasznie ekscytujące? W każdej chwili maleńcy bohaterowie mogą wyczołgać się ze swoich jaj! No, chyba że… wydarzy się coś zwyczajnie potwornego. Rzecz jasna.
Rzuciła spojrzenie Pożodze i uśmiechnęła się złowrogo.
– Nie wiecie zaś, że ktoś próbował ukraść Nieboskrzydłe jajo zeszłej nocy.
Stłumione okrzyki rozległy się w całej sali.
– No właśnie! – powiedziała królowa Czerwień. – Paskudny Lodoskrzydły złodziej dotarł aż tutaj i uciekł z jajem. Tak się składa, że z największym jajem w wylęgarni.
Powietrze iskrzyło, jakby w każdej chwili mogło buchnąć płomieniami. Rubinia próbowała wyobrazić sobie życie Nieboskrzydłego wychowywanego poza Królestwem Nieba. Złodziej nie mógł zabrać go do Królestwa Lodu. Nieboskrzydły nigdy by tam nie przeżył.
Zatem należał do Szponów Pokoju? Zbierały smoczęta z przepowiedni? Czy smoczę w skradzionym jaju miało ich wszystkich ocalić?
– Och, nie martwcie się – powiedziała jej matka. – Królowa Pożoga odszukała go, zabiła i zniszczyła jajo. W końcu nie przepadamy zbytnio za maleńkimi bohaterami. Zwłaszcza takimi, którzy mogliby próbować nam powiedzieć, co mamy robić. Zatem! – Klasnęła i napięta atmosfera w sali zawibrowała jak cięciwa łuku. – Na wszelki wypadek królowa Pożoga i ja wpadłyśmy na cudowny pomysł. Zadbamy, by żadne Nieboskrzydłe smoczęta nie wykluły się w najjaśniejszą noc. Ani jedno! W żadnym razie. Przynieście je! – zawołała.
Rubinia patrzyła skonsternowana, jak siedmiu strażników wchodzi i każdy niesie jajo. Czerwone i pomarańczowe kształty ruszały się pod cieniutką powierzchnią skorupek. Widać już było pęknięcia rozciągające się na trzech jajach.
Królowa Czerwień zmrużyła oczy.
– Powinno być ich osiem – zasyczała.
– Znajdziemy je, Wasza Wysokość – odpowiedział najwyższy strażnik. – Obiecuję. Ona nie ucieknie daleko. W dodatku to było najmniejsze z lęgu.
Nad stosem obok królowej poniósł się szmer. Jeden z kamieni dygotał przez chwilę, aż w końcu sturlał się i przeleciał w podskokach przez podłogę, po czym zatrzymał się u łap Rubinii.
– Dobrze – powiedziała królowa Czerwień z swoją typową zirytowaną miną, która mówiła „teraz świętujemy, więc zabiję kogoś później”. – Mam tu kogoś po prostu cudownego, kogo chcę wam wszystkim przedstawić, i mam wrażenie, że to idealny sposób. Och, to napięcie!
Z nozdrzy Pożogi buchnął dym zniecierpliwienia.
– Wiecznie te widowiska – mruknęła. – Nie możesz po prostu sprawnie i szybko zabić i mieć to już z głowy?
Królowa Czerwień udała, że jej nie słyszy. Była zajęta zdejmowaniem kamieni z wierzchu stosu i prowizorycznego daszku. Spod kamieni znowu dobiegło szuranie.
Tam siedzi coś żywego, pomyślała Rubinia i nagle mała główka wyskoczyła znad krawędzi stosu, raptem o włos od szponów królowej. Czerwień odskoczyła gwałtownie, a Rubinia była zaszokowana widokiem czegoś, co wyglądało jak przebłysk strachu w jej oczach.
Wyciągnęła szyję, żeby lepiej widzieć. Co takiego mogło przestraszyć matkę? Ona niczego się nie boi.
Wyglądało jak zwyczajne smoczę, miało z rok, może półtora i niezwykle jasne łuski w odcieniu miedzi.
Potem jednak smoczę obróciło główkę i napotkało spojrzenie Rubinii.
Oczy tego malucha.
Były niebieskie.
Najdziwniejsze, najbardziej upiorne niebieskie oczy, jakie Rubinia widziała w swoim życiu, daleko wykraczające poza kolor nieba. Jakby ktoś zebrał niebo i zanurzył je w ogniu, aż zaczęło płonąć od środka.
Tak właśnie, pomyślała Rubinia. Smoczę wyglądało, jakby płonęło od środka. Nawet jego łuski dymiły.
Ponad głową Rubinii Cynober i Jastrząb wymieli się spojrzeniami.
– Wiedziałeś o tym? – warknął cicho Jastrząb pośród licznych szeptów niosących się po sali. – Myślałem, że nie żyje. Powinna nie żyć.
– Nie kwestionuj decyzji królowej – mruknął w odpowiedzi Cynober, patrząc przed siebie, i zdenerwowany zacisnął zęby.
– To wynaturzenie – syknął Jastrząb. – Prawo Nieboskrzydłych nakazuje nam zabijać takie stworzenia zaraz po wykluciu.
Rubinia przypominała sobie jak przez mgłę, że coś wydarzyło się ponad rok temu – z jaja wykłuły się bliźnięta, a matka próbowała uciec z obojgiem. Wrzawa w pałacu trwała tygodniami. Do Rubinii docierały jednak tylko okruszyny plotek, zwykle przez Turmalin, jeśli szczęście jej sprzyjało.
Myślała, że wszyscy zginęli… bliźnięta i matka.
Czy to mogło być smoczę, które ma za dużo ognia?
Dziwne smoczę pisnęło. Próbowało wspiąć się po ścianie z kamieni, trzepotało z nadzieją malutkimi skrzydełkami.
Czerwień złapała długie metalowe berło oparte o jej tron i dźgnęła nim malutką smoczycę w pierś.
– Siad! – warknęła.
Smoczę z krzykiem poleciało do tyłu. Kiedy Czerwień zabrała berło, Rubinia zauważyła, że okrągłe zakończenie leciutko się stopiło w miejscu, gdzie dotykało łusek smoczęcia. Niepokojący zapach stopionego metalu dołączył do skwaru panującego w sali tronowej.
– Wasza Wysokość – odezwał się przysadzisty smok w kolorze rdzy, stojący prawie na samym przedzie tłumu.
To był jeden z najstarszych smoków w pałacu i służył jako doradca babce Rubinii, kiedy tamta była jeszcze królową. Zawsze na widok Rubinii dziwnie kłapał zębami, komentował jej przedziwnie długą szyję i powtarzał, że sekretem długiego życia jest jedzenie codziennie koziej nerki. Mimo to nie pamiętała jego imienia. Ona i Turmalin nazywały go „Nerkowym Oddechem”.
– Ehm – odchrząknął z ważną miną Nerkowy Oddech, czekając, aż ucichną pomruki i wszyscy na niego spojrzą. – Wasza Wysokość, zapewnij nas, proszę, że to nie jest to, na co wygląda.
Królowa Czerwień posłała mu promienny uśmiech, w którym wyszczerzyła wszystkie zęby.
– Czy to wygląda, jakbym zdobyła nową, przecudownie niebezpieczną zabawkę? Bo właśnie to widzicie. – Machnęła skrzydłem w teatralnym geście, wskazując smoczę. – Patrzcie, oto moja nowa przyszła orędowniczka!
Smoczę znowu wysunęło łebek, przyglądając się wszystkim swoimi złowieszczymi niebieskimi oczami. Zerknęła na skrzydło Czerwieni nad sobą i sięgnęła po nie, ale królowa trzymała je poza jej zasięgiem.
– Wasza Wysokość jest najmądrzejsza spośród wszystkich smoków – powiedział Nerkowy Oddech. – Każda twoja myśl jest genialna i wszystkie twoje decyzje są pod każdym względem idealne. Ale… czy jesteś pewna, że to bezpieczne? Zachować przy życiu… tego potwora?
– To nie jest jakiś tam potwór – oznajmiła zadowolona z siebie Czerwień. – To mój potwór. I jest bardzo użyteczny. Proszę, kochanie, pokaż im, co potrafisz. – Królowa wzięła jedno jajo od strażnika i podała je jak gdyby nigdy nic smoczęciu.
A przynajmniej… starała się, żeby wyglądało to niefrasobliwie, bo Rubinia zauważyła, jak starannie Czerwień unika kontaktu ze szponami smoczęcia, jak szybko cofnęła łapy.
Smoczę popatrzyło na jajo, które było prawie jednej czwartej jej wzrostu. Była zaciekawiona i odrobinę zachwycona, jakby nigdy wcześniej nie dostała zabawki.
Po skorupie zaczęło przepływać drobne drżenie, półprzezroczysta biel przygasała i szarzała, pomarańczowy kształt w środku zadygotał, a potem poczerniał, stał się czarny jak węgiel, czarny jak śmierć, jak spalone kikuty drzew, i wkrótce całe jajo poczerniało i nikt nie widział już niczego w środku.
W Sali zapadła cisza.
Nikt nie odezwał się słowem. Nikt nie jest w stanie się odezwać, pomyślała Rubinia. Sama miała wrażenie, że nie może oddychać. Jakby bezpieczniej było już nigdy nie nabierać powietrza.
Jajo zamieniło się w stos popiołu w łapach smoczęcia.
Smoczę popatrzyło na swoje łapy z nieodgadnionym wyrazem pyszczka. Było zaskoczone? Zadowolone z siebie? Wiedziało, że w tak prosty sposób, jedynie trzymając jajo, zdołało przerazić wszystkie smoki w sali tronowej?
Przechyliło odrobinę głowę, żeby zerknąć na królową, i wtedy Rubinia spostrzegła coś znajomego w jego dziwnych oczach.
To smoczę, które miało w sobie za dużo ognia, martwiło się, że Czerwień może się na nie rozgniewać.
Dopiero Pożoga przerwała milczenie.
– Imponujące – warknęła. – A teraz zajmij się pozostałymi albo daj mi je samej potłuc.
Czerwień sięgnęła berłem i zburzyła ścianę z kamieni zagradzającą drogę smoczęciu.
– Idź dotknąć pozostałych jaj, Groźbo – rozkazała.
Groźba, pomyślała Rubinia. Potwór ma imię.
Groźba zerknęła na jaja, potem na łapy i wreszcie na królową Czerwień. Była malutka w porównaniu z dwiema królowymi.
– Ale… – odezwała się i gorące powietrze w cichej sali połknęło jej głosik. – Ale ja je… spłonęłam.
– Jesteś moją orędowniczką – powiedziała zimnym tonem królowa Czerwień. – Rób, co ci każę.
Groźba wahała się chwilę, rozglądając się po murze łusek, skrzydeł i nieprzyjaznych oczu. Zrobiła krok przed siebie i strażnicy pośpiesznie odłożyli jaja na podłogę, po czym odsunęli się szybko.
Groźba zatrzymywała się przy każdym jaju po kolei, kładła na nim łapy, aż smoczę w środku było martwe.
Ona może to zrobić każdemu, zdała sobie sprawę Rubinia. Może pewnie zabić dorosłego smoka, tylko go dotykając. To najbardziej śmiercionośna broń, jaką matka kiedykolwiek znalazła.
Fala zgrozy przewaliła się przez jej łuski.
Czy to właśnie przydarzyło się Turmalin?
Nie mogła oderwać wzroku od morderczego smoczęcia.
Czy z mojej siostry został gdzieś stosik popiołu?
Kiedy Groźba sięgnęła do ostatniego jaja, Rubinia wreszcie oderwała od niej wzrok i spojrzała na królowe.
Czerwień przyglądała się Rubinii z zadowolonym i złowieszczym wyrazem pyska. Jej spojrzenie mówiło: „Kto teraz odważy się rzucić mi wyzwanie? Ty, moja córko-marzycielko? Śmiało, spróbuj. Jeśli choćby o tym pomyślisz, teraz już wiesz, czyje łapy odnajdą cię w środku nocy”.
Miała rację. Nikt teraz nie powstrzyma Czerwieni.
Rubinia nigdy nie zostanie królową.
Groźba zawsze tam będzie, zagrożenie czające się za tronem, dymiące łuski, czekające na każdego smoka, który zdradzi choćby krztynę ambicji.
Zatem jej nie zdradzę, pomyślała Rubinia. Nie będę marzyć o tronie. Będę posłuszna, lojalna, zgodna, będę taka, jaką Czerwień mnie zechce. Wszystko, byle zachować życie i znaleźć się jak najdalej od tego potwora.
Wygrałaś, matko.
Smoczę zabrało łapy z ostatniego dymiącego jaja i spojrzało na królową Czerwień z głodnym wyrazem oczu. Rubinia rozpoznała także i to spojrzenie – pytało: „A teraz już mnie kochasz?”.
– Doskonale – powiedziała królowa Czerwień, wysuwając błyskawicznie język między zębami. – Ekscytująca demonstracja. Spełnienie wszystkich moich nadziei. Jak to powiedziałaś, królowo Pożogo, to byłoby tyle, jeśli idzie o proroctwo, prawda? Groźbo, wracaj na miejsce.
Mam nadzieję, że wiesz, jak panować nad swoją nową orędowniczką, matko. Bo ona stanowi zagrożenie nie tylko dla mnie, pomyślała Rubinia.
Tłum smoków cofnął się, starając się trzymać z dala od Groźby, kiedy smoczę szło powoli do małego więzienia z kamieni.
To smoczę może zniszczyć cały świat, dodała w myślach Rubinia.Rozdział 1
Głęboko w jaskini Jadeitowej Góry ukrywał się najbardziej niebezpieczny smok Pyrrii.
I nie był z tego faktu szczególnie zadowolony.
– Tylko do czasu, aż Rubinia odleci – mruczała Groźba, krążąc po jaskini. – To właśnie powiedział. Wiele godzin temu. Powiedział, że przyjdzie po mnie, kiedy tylko zrobi się bezpiecznie. Ha! Jakbym to ja miała bać się jej. Nikogo się nie boję! Na trzy księżyce, minęła już wieczność. Ile czasu zajmuje zabranie ciała?
I dlaczego właściwie miała się ukrywać? Chciałaby się tego dowiedzieć.
Owszem, została wypędzona z Królestwa Nieba, ale królowa Rubinia nie mogła jej wygnać z Jadeitowej Góry. Łupek sam powiedział, że to nie jest Podniebny Pałac. Powiedział: „Masz wszelkie prawo, żeby tu przebywać”.
Czy to była prawda?
Czy rzeczywiście miała prawo przebywać gdziekolwiek po tym wszystkim, co zrobiła?
Ona jednak chciała tylko być z Łupkiem. Przebywać w jego pobliżu, niedaleko, oddychać tym samym powietrzem co on, patrzeć na to samo niebo. Nie prosiła o zbyt wiele. A jeśli przy okazji to oznaczało, że nikogo więcej już nie skrzywdzi, to przecież właśnie tego wszyscy od niej chcieli, prawda?
Może nie? Może królowa Rubinia życzyła sobie, żeby Groźba była nieszczęśliwa i samotna?
Cóż. Groźba wypuściła z sykiem smużkę dymu i pomaszerowała do wyjścia z jaskini, żeby wyjrzeć na zewnątrz. Gdyby jakikolwiek smok spróbował trzymać ją z dala od Łupka, to już ona stopiłaby mu głowę. Nawet jeśli ten smok byłby królową Nieboskrzydłych!
No, chyba że Łupek powiedziałby, żebym tego nie robiła, pomyślała.
Groźba znowu zaczęła krążyć po klaustrofobicznie małej jaskini, potrząsając skrzydłami z powodu bliskości kamiennych ścian.
Była taka chwila wiele miesięcy temu, podczas chaosu, jaki zapanował przy zmianie królowej u Nieboskrzydłych, kiedy Groźba myślała, że sytuacja się zmieni. Po tym, jak pomogła Łupkowi i pozostałym uciec z areny Czerwieni, poleciała z powrotem do pałacu, a na miejscu okazało się, że królowa Czerwień i królowa Pożoga zniknęły, a całe plemię pogrążyło się w panice. Kto będzie teraz rządził? Co się stało z ich niepokonaną królową?
Ulga, gdy zjawiła się królowa Rubinia i zajęła tron… Groźba pamiętała to doskonale, aż krzywiła się z litości na myśl o sobie – głupiej, pełnej nadziei smoczycy, którą kiedyś była. Razem ze wszystkimi myślała sobie „Nowa królowa! Taka, która nie jest przerażająca! Teraz wszystko się zmieni!”.
I rzeczywiście, wszystko się zmieniło. Ogólnie rzecz biorąc, na lepsze dla wszystkich oprócz Groźby.
Nie było żadnych podziękowań, żadnych uroczystości ani medali. Głupia, naiwna smoczyca, którą Groźba była, miała na to nadzieję. Głupia naiwna smoczyca, którą była, okazała się naprawdę bardzo głupia.
Co więcej, w ogóle nie odnotowano, że Groźba pomogła smoczętom przeznaczenia pokonać królową Czerwień.
Oczywiście to one odwaliły większość roboty, ale ja naprawdę im pomogłam. Nikt tego nie zauważył?
Zamiast tego pierwszym rozkazem Rubinii w roli królowej było skazanie Groźby na banicję.
Nadal słyszała jej syk:
– Nie chcę cię nigdy więcej tu widzieć!
I nadal pamiętała to dziwne uczucie, ten zawrót głowy jak przy upadku, jakie wtedy ją ogarnęło – jakby odcięto jej skrzydła.
Aż do tamtej chwili Rubinia zawsze była… Może nie była przyjazna, ale też nie wroga. Przede wszystkim była cicha. Nie wchodziła Groźbie w drogę, kiwała do niej uprzejmie głową, gdy mijały się w korytarzach albo gdy wychodziła z sali, bo Groźba została wezwana na rozmowę z Czerwienią. Szczerze mówiąc, nigdy nie zachowywała się po królewsku. Skąd się wzięła ta władcza, zdecydowana smoczyca?
– Ale… dlaczego? – zapytała wtedy Groźba, starając się nie zważać na wyraz pysków strażników, którzy otaczali Rubinię. Dlaczego robili wrażenie takich zadowolonych?
– Bo jesteś morderczynią – odpowiedziała Rubinia, jakby to powinno być oczywiste.
Ale czy my wszyscy nie jesteśmy mordercami? – zastanawiała się wtedy Groźba. Czy wszyscy nie robiliśmy strasznych rzeczy, bo tak nam kazała królowa Czerwień? Możesz znaleźć jednego smoka, który się jej sprzeciwił? Dlaczego tylko ja jedna zostanę ukarana za posłuszeństwo?
Potem spojrzała w oczy Rubinii i zdała sobie sprawę, że to było coś osobistego. Rubinia jej nienawidziła. Groźba dotąd o tym nie wiedziała, nawet teraz nie była pewna powodów. Czy obie nie były lojalnymi Nieboskrzydłymi poddanymi? Czy nie wypełniały zawsze rozkazów Czerwieni? Czy spośród wszystkich smoków Rubinia nie powinna najlepiej rozumieć, co takiego robiła Groźba?
– Odejdź natychmiast – powiedziała wtedy Rubinia. – Albo zgiń. Co wolisz.
A jak zamierzasz mnie zmusić? Groźba poczuła, jak pod jej łuskami wzbiera ognista furia. Mogłabym na miejscu cię zabić i byłoby to dla mnie równie łatwe jak oddychanie. Mogłabym zabić wszystkich w tej jaskini, po prostu rozkładając skrzydła.
I omal tego nie zrobiła. Miała na to naprawdę, naprawdę wielką ochotę. Jedyne, co ją powstrzymało, to myśl o Łupku.
Powiedział, że spostrzegł w niej dobro. Co pewnie znaczyło, że nie chciałby, żeby podpalała dużą grupę smoków za każdym razem, gdy się wścieknie.
Uważał, że może być kimś więcej niż morderczą zabawką w szponach królowej Czerwieni, więc dla niego stała się kimś więcej.
A w każdym razie się starała.
To było jednak trudne. Smoki potrafią być okropne. Niektóre naprawdę zasługiwały na podpalenie.
Nie lubiła, gdy kazano jej siedzieć w jaskini przez wiele godzin tylko dlatego, że jej widok mógłby rozgniewać Rubinię. Królowa Nieboskrzydłych przybyła na Jadeitową Górę, by zabrać ciało uczennicy, która zginęła, Karneoli. Zatem owszem, pewnie od początku wizyty nie będzie w dobrym humorze. Groźba rozumiała, że Łupkowi i jego przyjaciołom może być łatwiej, jeśli ona nie wejdzie królowej w drogę, dzięki czemu wizyta Rubinii przebiegnie tak gładko, jak to możliwe.
Ale DLACZEGO TO TRWA TAK DŁUGO?!
Groźba znowu podeszła do wejścia do jaskini i zerknęła w słabo oświetlony tunel.
W głębi tunelu, bliżej środka góry, rozlegało się słabe pluskanie i śmiechy niosące się echem znad podziemnego jeziora. Morskoskrzydli uczniowie uznali, że jezioro to ich prywatny klub, i teraz ciągle tam przebywali. Groźba zawsze starannie ich unikała. Unikała wszystkich uczniów, jak tylko się dało.
Wszyscy tutaj bali się jej, ale nikt nie uważał na nią tak jak w Królestwie Nieba. Tylko Nieboskrzydłe wiedziały, jak obchodzić ją szerokim łukiem. Smoki z pałacu Czerwieni były ekspertami w unikaniu Groźby. Dokądkolwiek poszła, otwierała się wokół niej pusta przestrzeń.
Tutaj to ona musiała uważać. To ona była odpowiedzialna za to, żeby schodzić innym z drogi. Chociaż ich przerażała, uczniowie zapominali o jej obecności.
A gdyby wpadła na kogoś? A gdyby przypadkiem musnęła ogonem czyjeś skrzydło?
Jak Łupek patrzyłby na nią wtedy?
Powiedział, że zasługiwała na drugą szansę… Ale wiedziała, że gdyby poparzyła jednego z jego uczniów, nie dostałaby trzeciej szansy.
Groźba zaciskała i wykręcała szpony, myśląc o smoczętach, które Łupek tu chronił. Czy kochał je bardziej od niej. Musiał… Powinien… Dlaczego miałoby być inaczej? To były niewinne symbole lepszej przyszłości, o której zawsze mówił. Żadne z nich nie zamordowało… – jej umysł wzbraniał się przed konkretnymi liczbami – … mnóstwa smoków.
Ale też żadne nie uratowało mu życia! Jemu i jego przyjaciołom!
To nie miało znaczenia. Nadal jej nienawidzili ci olśniewający przyjaciele, którzy stali między nią a Łupkiem jak niebieskie, zielone i złote płomienie, srożąc się podejrzliwie za każdym razem, gdy choćby na niego spojrzała.
Na piaskach fortecy Pożogi, po tym, jak go uratowała, na oczach wszystkich plemion Łupek powiedział:
– Może Groźba jest naszymi skrzydłami ognia.
Przez jedną niepojętą chwilę myślała: „Może jestem, może to zrekompensuje wszystko, co zrobiłam. Może, ratując Łupka, uratowałam świat”.
Może wszyscy mi teraz wybaczą. Może wszyscy mnie teraz pokochają.
Niestety nic takiego się nie stało.
Po zakończeniu wojny Groźba miesiącami szukała królowej Czerwieni na całym kontynencie. I gdziekolwiek się pojawiła, smoki uciekały z krzykiem na jej widok. Albo mdlały. Albo rzucały w nią włóczniami i kamieniami, i wszystkimi ostrymi albo ciężkimi przedmiotami, jakie wpadły im w łapy. Raz oberwała w pysk zdechłym krokodylem, którym cisnął ktoś z głębi bagien Błotoskrzydłych.
To dziwne zdać sobie sprawę, że takie rzeczy ranią bardziej od środka niż od zewnątrz.
To dziwne zdać sobie sprawę, że smok, którego łusek nie można zranić, może skrywać tak wiele bolesnych ran w środku.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki