- promocja
- W empik go
Ucieczka - ebook
Ucieczka - ebook
Ucieknij lub zgiń.
Escape room to sposób na zabawę ze znajomymi. Czworo młodych ludzi daje się zamknąć w pokoju pełnym zagadek – mają dziewięćdziesiąt minut na rozwiązanie ich wszystkich i znalezienie wyjścia, jednak dobra zabawa szybko schodzi na dalszy plan, a zaczyna się walka z własnymi lękami.
Policyjny duet Burzyński i Majewski w bagażniku wbitego w drzewo samochodu dokonuje makabrycznego odkrycia. Kierowca zbiegł, a ustalenie jego tożsamości wcale nie jest takie łatwe. Kiedy przyjmują zawiadomienie o zaginięciu dziewczyny, dają się wciągnąć w niebezpieczną rozgrywkę, w której stawką jest życie.
Tymczasem pod Poznaniem na terenie nielegalnej hodowli zwierząt egzotycznych odnalezione zostają ludzkie kości. Do kogo należą?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8963-6 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Pamientajcie, po co tu psiśliście.
Długi i wąski korytarz, którym szli, sprawiał wrażenie żywcem wyjętego z horroru. Zamiast jego końca widzieli wielką czarną plamę. Słabe jarzeniówki dostarczały co prawda odrobinę światła, ale co z tego, skoro co rusz to gasły, to zapalały się ponownie.
– Wasia kolezianka Anja przyszła do nasz hotel siedem dni ago. Siama, bo jej boyfriend nie móg. Mieli mieć wakacje razem, ale on w ostatniej chwili powiedział, zie sorry. Anja była miła dziefcina. Widziałem ją kilka razy i rozmawialiśmy. Ale któryś dzień zacieła dziwnie się zachowywać. Dziwnie, bardzo dziwnie.
Ocenili, że dziwna to była sytuacja, w której się znaleźli. Egipcjanin zaskakująco dobrze posługujący się językiem polskim prowadził ich w głąb korytarza. Uśmiechał się i próbował być miły, ale i tak nie wzbudzał zaufania.
Wyglądał jak diabeł. Miał kruczoczarne kręcone włosy i przeraźliwie ciemne oczy. Nie piwne, nie brązowe, ale czarne, wręcz smoliście. Otoczone gęstymi rzęsami. Białka odznaczały się na tle ciemnej twarzy i dodatkowo podkreślały głębię niepokojącego spojrzenia.
– Teraz jej nie ma. Znikneła. Ale! Mówiliście mi, że dzwoniła do was z hotel dzień przed zniknienciem. Prosiła was o help. Mówiła, zie coś złego się tu robi i zie siem boi. Boi siem, zie nie wróci do domu. Nie wróci do Polska żywa. Prosiliście mnie długo, bardzo długo, ziebym wam pomóg. Dobzie. Złamie wsiśkie zasady i wpuście was do jej pokój. Od ciasu jej zaginiencia stoi zamknienty, bo tak kazała police. Oni tu wrócom, te policjanty, dokładnie za godzinem i pół. Dobzie. Jeśteśmy na miejsce. – Egipcjanin zatrzymał się przed drzwiami z numerem sto dwadzieścia siedem. – Witajcie w Egipt. Pamientajcie, macie tylko dziewieńdziesiont minutes. Jak policjanty was zobaczom, pójdziecie do wienzienie. Aha, i gdyby ktoś pytał, to nigdy siem nie widzieliśmy. Nie znamy siem. Nie wiem, jak tu weśliście.
Chłopak wyjął z kieszeni spodni plastikową kartę i przyłożył ją do czytnika znajdującego się przy klamce. Czerwona dioda zgasła i zapaliła się zielona. Energicznie nacisnął klamkę i pchnął drzwi, które łatwo ustąpiły.
Oczom czwórki znajomych ukazało się ciemne pomieszczenie.
– Wchoćcie, wchoćcie, nie ma ciasu do stracenie. – Przewodnik ponaglał ich gestem ręki.
Kiedy ostatnia osoba przekroczyła próg, drzwi się zatrzasnęły.
– Czemu tu jest tak ciemno? – spytał Piotr.
– Czemu tak ciemno? Bo nikt jeszcze nie włączył światła – burknął pod nosem Bartek.
– No właśnie! Słuchajcie, musimy odnaleźć włącznik światła. Obmacajmy wszystkie ściany. Gdzieś musi być.
– A jak nie będzie? Jezu, Martyna! Wiesz przecież, że boję się ciemności. Nie wytrzymam tu półtorej godziny.
– Agata, wyluzuj. Jak nie lampa, to na pewno gdzieś jest schowana jakaś latarka.
– Coś mi tu nie pasuje. – Piotr nie dawał za wygraną. – Co to za pokój hotelowy, w którym nie ma okna?
– Mam włącznik! Cholera, nie działa.
– Jak nie działa? Musi.
Piotr po omacku udał się w stronę głosu Agaty.
– Gdzie jest? – Wyciągnął ręce przed siebie, ale zamiast na ścianę trafił na dziewczynę.
Ta odskoczyła przerażona, po chwili jednak wróciła na poprzednie miejsce, złapała jego dłonie i naprowadziła je na włącznik. Obmacał urządzenie oraz ścianę obok.
– Rzeczywiście, nie działa. Ale tu jest coś jeszcze. Podobne do włącznika, ale z taką szparą od góry.
– To pewnie na kartę. – Głos Martyny dobiegł gdzieś z tyłu. – No wiecie, jak to w hotelu. Ten facet przyłożył kartę do drzwi, żeby je otworzyć. Skoro karta otwiera drzwi, to podejrzewam, że jest potrzebna również do tego, by włączyć prąd…
– Ale skurwiel nie dał nam karty – zauważył spokojnie Bartek. – No chyba że dał?
– Mnie nie.
– Mnie też nie.
– Ani mnie.
– No to jesteśmy w czarnej dupie!
– Halo? Leon, jesteś tam?
Leon uświadomił sobie, że słyszy znajomy głos, ale nic nie widzi. Przez chwilę kręcił głową, aż w końcu zorientował się, że ma zamknięte oczy. Kiedy je otworzył, zauważył szybę pokrytą pajęczyną pęknięć.
– Halo? Leon, Leon! Odezwij się, Leon!
Zidentyfikował kobiecy głos i pomyślał, że w końcu wszystko pierdolnęło. Kaśka się dowiedziała i rozbiła szklaną bańkę, w której żyli. Dopiero po chwili zauważył, że za szybą znajduje się pień. Olbrzymi pień wystający znad złożonej w harmonijkę karoserii. A za nim inne drzewa, droga i ściana deszczu.
– Leon? Leon?!
– Jestem – wychrypiał, przełknął ślinę i rozejrzał się dookoła.
Na siedzeniu pasażera leżał jego plecak. Na pewno go tu nie kładł.
Był w samochodzie. Sam. Spojrzał na swoje ręce, nogi i brzuch. Nie zauważył żadnych niepokojących śladów krwi czy złamań. Bolała go jedynie głowa. Mocno, nieznośnie, ale wciąż tylko głowa.
– Leon?!
– Czego?
– Co się stało?!
Sam chciałby wiedzieć. Pamiętał, że oderwał wzrok od ulicy tylko na sekundę. Telefon sygnalizował drugie połączenie przychodzące. Leon próbował zerknąć na wyświetlacz, by zdecydować, czy olać Kaśkę, czy dobijającego się ktosia. Potem najwyraźniej były niezamierzona zmiana toru jazdy, gwałtowne hamowanie i spotkanie z agresywnym drzewem na poboczu. Gdy jeździł podmiejskimi drogami, zastanawiał się, co za debil wymyślił, żeby sadzić drzewa zaraz przy ulicy.
Gdyby nie drzewo, po prostu wylądowałby na polu. Pobrudziłby się, straciłby trochę czasu na wyjechanie z mokradła, ale nic poza tym.
Wziął głęboki oddech i poczuł kłucie w klatce piersiowej.
„To od uderzenia w kierownicę” – pomyślał i otworzył drzwi.
Postawił nogi na trawie. Przeniósł na nie środek ciężkości. Wyprostował się. Trzy oddechy oraz deszcz pozwoliły mu poczuć, że odzyskuje kontrolę nad sytuacją.
– Leon? – Kaśka nie dawała o sobie zapomnieć.
– Zadzwonię później.
– Nie, poczekaj. Co to był za hałas? Coś się stało. Powiedz…!
– Zadzwonię! – przerwał jej, z trudem hamując emocje.
Szczerze nienawidził jej beznadziejnego „Wiem to, czuję, powiedz mi”. Rozłączył się, dzięki czemu mógł przestać powstrzymywać wybuch złości.
Samochód z zewnątrz wyglądał źle. Oprócz pękniętej szyby miał zgniecioną maskę, oderwany i zdeformowany zderzak oraz uszkodzoną lampę. Nie nadawał się do dalszej jazdy.
Leon nawet nie chciał myśleć, ile będzie kosztowała naprawa. Odblokował telefon i zaczął się zastanawiać, czy najpierw wybrać numer pomocy drogowej, czy szefa. Obie opcje brzmiały mało atrakcyjnie.
Odłożył decyzję na później, schował smartfona do kieszeni spodni i podszedł do bagażnika. Kiedy blokada ustąpiła, a klapa się uniosła, spojrzał do środka.
– Oż kurwa! – jęknął, kiedy jego wzrok padł na bladą ludzką dłoń wystającą z dużego worka na śmieci.
– Znowu pada? – Michał snuł się po mieszkaniu w pidżamie, głośno wyrażając niezadowolenie z pogody. – Nie wiedziałem, że dożyję czasów, kiedy w Polsce zapanuje pora deszczowa.
Anita uśmiechnęła się pod nosem. „Dożyję” brzmiało w ustach Michała dość zabawnie. Dzieliło ich dziewięć lat, a ponadto tysiące przeżytych dni, zebrane doświadczenia, zużyte stawy i ilość istoty gąbczastej w kościach długich. Był od niej młodszy, ale czasami i ona czuła się młodziej – dzięki niemu. Zachęcał do spontanicznych zachowań, przypominał, że można się cieszyć z małych rzeczy.
No i kusił seksem w najmniej odpowiednich momentach.
Zdarzały się jednak dni, gdy różnica wieku przypominała o swoich wadach. Anita sama nie wiedziała, czy to ona zachowywała się zbyt dorośle, czy może on zbyt dziecinnie. Wydawało się jej wtedy, że widzi w nim nie partnera, lecz kolegę swojej córki.
Michał mówił coś jeszcze, ale Anita już nie słuchała. Siedziała przy biurku i starała się skupić na pracy.
– Co masz?
Nagi zajrzał do pokoju. Od tygodnia mieli wolną chatę, bo córka Anity wyjechała na kurs językowy do Paryża. Michał korzystał ze swobody i z dumą obnosił się ze swoją męskością.
– Pracę – odpowiedziała, nie odrywając wzroku od komputera.
Taka reakcja zadziałała na niego odpychająco. Obrócił się na pięcie i wyszedł. Zaczął hałasować w kuchni, a ona, upewniwszy się, że jest w pokoju sama, po raz kolejny uruchomiła filmik. Męskie owłosione pośladki, ugięte nogi i ręce skrępowane z tyłu. Tak wyglądał mężczyzna leżący na podłodze. Oprócz niego w pomieszczeniu musiały być jeszcze dwie osoby: pierwsza trzymająca komórkę oraz druga, częściowo widoczna na filmie.
Anita zatrzymała obraz w chwili, w której napastnik wepchnął wibrator w odbyt ofiary. Dłoń, która trzymała akcesorium, była masywna i owłosiona, z krótkimi palcami i wyraźnie zaznaczonymi kostkami. Na przedramieniu widniał fragment tatuażu, w tej chwili trudny do zidentyfikowania. Ciemne, potargane krawędzie sprawiały wrażenie, jakby były częścią napisu graffiti.
Nabrzmiałe żyły wystawały ponad skórę – to była bardzo dobra wiadomość dla Anity. Otrzymała film od policji, a jej zadaniem jako antropologa sądowego było przejrzenie materiału pod kątem biometrycznym.
– Kochanie… – Michał pojawił się nagle za jej plecami.
– No? – spytała, choć dobrze wiedziała, o co mu chodzi.
Objął ją od tyłu i zaczął całować po szyi, mrucząc:
– Skoro do wyjścia masz jeszcze z trzy… no dobra, pięć minut, to może wykorzystamy je w jakiś bardziej ekscytujący sposób niż oglądanie filmów z golasem w roli głównej?
Wacław Kuchciński zmierzał w stronę Kosmowa sąsiadującego z Nidomiem. Jechał powoli i ostrożnie, bo padający przez całą noc deszcz sprawił, że asfalt stał się wyjątkowo śliski. Jesienią rower nie był najlepszym środkiem transportu, ale Wacław jakoś musiał się dostać do gospodarstwa kuzyna, w którym miał dziś pomagać. Grażynka wzięła auto i pojechała do przychodni. Nie zamierzał na nią czekać. Deszcz przestał padać, więc on postawił na niezależność.
Zawzięcie pedałował, walcząc z wiatrem. Zerkał to pod nogi, to na drogę. Po wjechaniu w lipową aleję zauważył, że w znajomym krajobrazie coś nie gra. Niebieskie punto stało na poboczu, bardzo blisko drzewa.
Powoli podjechał bliżej. Gdyby to był samochód sąsiada, Wacław na pewno pośpieszyłby z pomocą. „Swój swojemu pomóc musi zawsze i wszędzie” – powtarzał przy każdej okazji. Ale niebieskiego auta na jarocińskich blachach nigdy wcześniej tu nie widział. A każdy obcy mógł być intruzem. Mógł przynosić złe wiadomości albo chcieć kupić kawałek pola, żeby zamienić wieś w osiedle dla lalek Barbie.
Zatrzymał rower i spokojnie podszedł do auta.
Wygięta maska świadczyła o tym, że kierowca wjechał w drzewo z niemałą prędkością. Kierowca! Wacławowi przypomniało się, że ktoś musiał siedzieć za kierownicą. Obcy, nie obcy, ale jednak bliźni, czyli ktoś, komu należało okazać miłosierdzie. Jakby się wytłumaczył księdzu podczas spowiedzi? Że nie udzielił pomocy, bo to obcy był?
– Halo? Panie szeryfie, jest wypadek. No tu, na trasie do… Gdzie dokładnie? No, panie, dokładnie to tu, gdzie stoję. Jak pan dojedziesz, to zobaczysz. Niebieska maszyna wbita w drzewo. Kierowca? Nie, nie ma tu nikogo. Może wyczołgał się i gdzieś leży? Rozejrzę się. Dobrze, jak co, to pana powiadomię. Tak, zapamiętam, najpierw pana, a potem karetkę.
To był najlepszy dzień w życiu starszego sierżanta Pawełka. Telefon o wypadku na trasie oderwał go od codziennych i nudnych czynności zawodowych.
Od dziecka marzył o tym, żeby być policjantem. Skończył odpowiednią szkołę, nauczył się strzelać, szybko biegać i panować nad nerwami. W swojej ocenie był gotowy do spotkań z prawdziwymi zbirami, groźnymi przestępcami i ofiarami seryjnych morderców. Życie miało jednak inny plan i sprawiło, że utknął na komisariacie w Czerniejewie, gminie liczącej sobie niewiele ponad siedem tysięcy mieszkańców. Teren obejmujący sto dwanaście kilometrów kwadratowych podzielony był między dwóch dzielnicowych. Jemu przypadła część, w której przeważały lasy, tak więc nie miał problemu z kojarzeniem nazwisk większości mieszkańców.
Najgłośniejszą i największą sprawą, którą do tej pory prowadził, była kradzież z kościoła w Czerniejewie. Ksiądz zgłosił włamanie, a sierżant Pawełek przyjął zawiadomienie, uruchomił machinę śledczą i odnalazł sprawców. Zrabowany purpurowy dywan wrócił na miejsce, a Pawełek miał powód do dumy. Co prawda wolałby złapać złodzieja, który ukradł insygnia Świętego Wojciecha z gnieźnieńskiej katedry albo pokaźną kolekcję dzieł sztuki z domu biznesmena, ale zdawał sobie sprawę, że o dzieła sztuki w Czerniejewie było raczej trudno.
– O której godzinie tu przybyliście, panie Kuchciński? – Stał teraz przy rozbitym samochodzie i odpytywał Wacława z Nidomia, wioski liczącej trochę ponad stu mieszkańców.
– Nie patrzyłem na zegarek, pan szeryf rozumie. Jechałem rowerem, zobaczyłem to auto, przyśpieszyłem, bo pomyślałem, że może ktoś umiera, ktoś się zaklinował i trzeba będzie go wyjąć, zanim auto wybuchnie… A z tym przyśpieszaniem ostatnio u mnie krucho. Boli mnie kolano. Lewe.
– To o której wyjechał pan z domu?
– Zaraz po Grażynce, pewnie jakoś po dziewiątej.
– Podjechał pan do samochodu i co?
– Panie szeryfie, od razu żem do pana dzwonił! Pan zawsze mówi, że takich informacji nie zostawia się dla siebie.
– I bardzo dobrze. Spełnił pan swój obywatelski obowiązek. Kierowcy nie było?
– Ani śladu.
– Chodził pan wokół samochodu? – Pawełek zerknął na ubłocone buty rolnika i właściwie nie musiał czekać na odpowiedź.
– Chodził. Ale to jakoś dziwne, nie? Samochód bez kierowcy?
Pawełek zajrzał do środka pojazdu. Otworzył schowek po stronie pasażera, a później opuścił osłonę przeciwsłoneczną nad kierownicą. Niektórzy rolnicy wozili tam dowód rejestracyjny.
– I co?
Kuchciński najwyraźniej oczekiwał cudów. Przecież Pawełek dopiero zjawił się na miejscu.
– Proszę nie utrudniać śledztwa i się odsunąć. – Pchnął mężczyznę, wychodząc z samochodu.
Ostatnim miejscem, w którym miał nadzieję odnaleźć coś, co ułatwi identyfikację kierującego autem, był bagażnik. Biznesmeni zwykle wkładali tam swoje teczki. Co prawda auto nie wyglądało na wypasione, ale właścicielem mógł być przecież jakiś początkujący przedsiębiorca.
Pawełek otworzył bagażnik i niemal od razu odskoczył od auta z soczystym przekleństwem na ustach.
– Co jest? – Kuchciński był gotowy, by do niego doskoczyć.
Pawełek zareagował jednak niczym prawdziwy szeryf. Przymknął bagażnik i zlustrował mężczyznę groźnym spojrzeniem.
– Mówiłem, żeby nie utrudniać?
– A co ja będę utrudniał? Tylko zajrzę.
– Pan przejdzie za linię.
– Jaką linię?
– Tam. – Sierżant wskazał miejsce, gdzie leżał porzucony rower. – Tam pan czeka. Chyba że zamiast do kuzyna woli pan na komisariat jechać. W kajdankach.
Groźba zadziałała. Mężczyzna odszedł, a Pawełek ponownie otworzył bagażnik. Ciało kobiety szczelnie wypełniało czarny worek. Przez chwilę przyglądał się znalezisku, a później dotknął dłoni wystającej z worka. Była wilgotna i zimna. Skóra nie uginała się pod naciskiem palca, więc policjant złapał ją całą ręką. Kończyna okazała się lodowata i twarda jak kamień. Pomyślał, że ktoś chyba zamroził ofiarę.
– Cholera! – jęknął.
Najlepszy dzień w jego życiu właśnie dobiegł końca. Procedury w takich przypadkach były bezlitosne. Ledwo poczuł zapach prawdziwego trupa, a już musiał oddać go innym.
– Szefie? – Pawełek wrócił do radiowozu i wybrał numer przełożonego. – Mamy zamrożone ciało w samochodzie rozbitym na trasie do Kosmowa. Kierowcy brak, świadków też – relacjonował, szukając w schowku jednorazowych rękawiczek.
Kiedy pojawią się tu kryminalni z Poznania, powinien przyjąć ich w rękawiczkach, żeby nie pomyśleli sobie, że zostawiał swoje paluchy podczas obmacywania auta.
– Czego się tak szczerzysz, Młody?
– Ja?
– A kto?
– Kuźwa, Burza, przecież ja nawet się nie uśmiecham.
Aspirant Michał Majewski rozłożył ręce w geście bezradności. Co prawda przyzwyczaił się do tego, że – wcześniej podkomisarz, teraz komisarz – Burzyński nie szczędził mu krytycznych uwag, ale gdy awansował, stał się jeszcze bardziej złośliwy. Łysiejący blondyn z szarą twarzą ostatnio nie miał się najlepiej. Nie gadali o kobietach – głównie dlatego, że Młody związał się z byłą żoną Burzy. Młody jednak czuł, że to nie tam leży problem.
– Znamy się wystarczająco długo, żeby to zauważyć. Szczerzysz się do wewnątrz.
– No tak, bo zobacz. Deszcz znowu pada. W kapturze wyglądasz jak… Nie no, i tak nie skumasz. Ale widzisz tego, kuźwa, wioskowego policjanta? Ma minę, jakbyśmy właśnie odebrali mu ulubiony samochodzik.
– Młody, proszę cię. Zróbmy, co trzeba, i wróćmy do firmy.
Burzyński jak zwykle szedł po linii najmniejszego oporu. Był człowiekiem przepełnionym przytłaczającym poczuciem odpowiedzialności. Młody z trudem tolerował jego brak ekscytacji tym, co może przynieść przyszłość.
W gruncie rzeczy chyba bał się, że najdalej za kilkanaście lat skończy podobnie, że będzie wiódł nudne i schematyczne życie, w którym nic już nie cieszy, nie porywa, nie podnieca. Wszystko robi się po to, żeby odfajkować kolejny punkt na przydługiej liście „POWINIEN/MUSI”.
– Kuźwa, Burza, zobacz! Przecież to zagadkowa sprawa. – Majewski się nie poddawał. Mimo że widział wiele aut zatrzymanych przymusowo na drzewach czy barierkach, ten przypadek budził w nim lawinę skojarzeń. – Rozwalony samochód z ciałem w bagażniku. Kto go prowadził? Może mafia szmuglująca kobiety przez granicę? Chcieli pozbyć się ciała? Pokłócili się w trakcie jazdy, zaczęli szarpać…
– Gdzie granica, a gdzie Czerniejewo? – Burzyński popukał się w głowę. – Nie wymyślaj, Młody. Zwijamy się, jak dojadą technicy.
– No ale pomyśl, to mogłaby być rozwojowa sprawa!
– Krótkie ślady hamowania, brak poszkodowanych. Zakręt. Obstawiam, że kierowca zajął się czymś innym niż kontrola drogi i kierownicy. Stracił panowanie nad autem. Zbiegł, bo trudno byłoby mu się wytłumaczyć z zawartości bagażnika.
Burzyński zdjął rękawiczki, otarł z twarzy krople deszczu i odszedł na bok. Majewski wpatrywał się przez dłuższą chwilę w odmarzające ciało, a w końcu zamknął bagażnik i zawołał w stronę miejscowego policjanta:
– Halo!
– Tak? Pomóc w czymś? – Starszy sierżant podbiegł. Patrzył z nadzieją, że do czegoś się przyda.
– Jest pan pewien, że to nie jest auto z waszego rejonu?
– Nie, na pewno nie. Przecież blachy nie nasze.
Młody spojrzał na rejestrację, a potem wzruszył ramionami.
– Przecież widzę, że PJA, ale to, że auto zarejestrowane w Jarocinie, wcale nie oznacza, że nie może nim jeździć mieszkaniec jakiejś tutejszej pipidówy.
– Panie aspirancie Majewski, spróbuję jeszcze popytać, ale facet, który znalazł auto i nas o nim zawiadomił, to miejscowy z dziada pradziada. Mówił, że nigdy wcześniej nie widział tu tego samochodu.
Na poboczu zaparkowało właśnie ciemne auto, z którego wysiedli technicy.
– Młody, zbieramy się!
Znudzony Burzyński przywitał się – a właściwie to pożegnał – z technikami, po czym skierował kroki w stronę czerwonej giulietty.
– Młody, dalej!
– Już idę! – odkrzyknął Michał i zanim dobiegł do swojego samochodu, poinstruował Pawełka: – Niech pan podpyta i da znać. Szukamy raczej kogoś mocno nierozgarniętego. Trzeba być debilem, żeby zostawić samochód i uciec.
– Ja tu moknę! – Mina Burzyńskiego zdradzała niezadowolenie.
– Widzę. Otrzep buty, zanim wejdziesz. Mamy tablice rejestracyjne, znajdziemy właściciela, zanim zdąży wypić pierwsze piwo. Założę się, że puści śpiewkę, że dziś to się nie ruszał z domu i ktoś musiał mu ukraść auto.
– Ta, i że nie zna kobiety z bagażnika. Nawet jeśli udowodnimy, że to jego żona.
– Żona, nie żona. Najwyraźniej to zła kobieta była, skoro wylądowała w bagażniku.
– Pewnie była zimna jak lód, kiedy się do niej przytulał.
– I zamiast rozgrzać, to schował ją do zamrażarki.
Anita była skupiona na robieniu zdjęć twarzy NN mężczyzny leżącego na stole sekcyjnym.
– Odsłonisz mi jego zęby?
Patolog Krystian Romanowski spełnił prośbę. Wykadrowała i przycisnęła spust migawki. Starała się nie oceniać stanu uzębienia, nie koncentrować się na szczegółach: symetrii łuków zębowych, kształcie jedynek czy osadzie pokrywającym szpary międzyzębowe. Wiedziała, że na to przyjdzie jeszcze czas. Teraz zabezpieczali materiały pod kątem identyfikacji w zakresie tkanek miękkich.
Zdjęcia odsłoniętych zębów w zgryzie mogły pomóc, gdy policja wytypuje nazwisko i imię denata oraz dostarczy fotografie zrobione za życia.
– Ukruszona korona, górna lewa dwójka, widzisz?
Romanowski otworzył usta, by coś powiedzieć, ale nie zdążył wydać z siebie ani jednego dźwięku. Drzwi otworzyły się z hukiem, a w środku pojawił się Majewski. Bez pukania, ale za to z bezczelnym uśmiechem w rodzaju „Też się cieszę, że was widzę”.
– Dobry, badacie już świeżą dostawę? – Wymownie zerknął w stronę stołu.
Anita się spięła. Tyle razy prosiła go, by zachowywał pozory. Nie lubiła mieszania życia prywatnego z pracą. W zakładzie medycyny sądowej była antropologiem bez płci, w domu – kobietą. Obawiała się, że nierozdzielanie tych funkcji szybko doprowadzi do rozniesienia się plotki o tym, że sypia z Młodym, a wtedy współpracujący z nią policjanci przestaną w niej widzieć dobrego specjalistę i zaczną traktować ją jak obiekt seksualny. Nie zniosłaby tego.
– Świeżą? – spytała chłodno.
Posłała Młodemu spojrzenie uprzedzające, że jeśli teraz do niej podejdzie i cmoknie ją w policzek, to następny na tym stole wyląduje on sam.
– Zamrożoną kobietę.
– Aaa, tak. – Patolog odchrząknął, demonstrując tym samym swoją obecność. – Ciało już do nas dotarło. – Położył akcent na „o” w słowie „ciało”.
Młody nie wyczuł złośliwości i uśmiechnął się zadowolony.
Anita znała Romanowskiego na tyle długo, by wiedzieć, że nie lubił uczłowieczania zwłok. Ciało było dla niego po prostu ciałem. Nie mężczyzną, nie kobietą, nie człowiekiem. Dla niego człowieczeństwo kończyło się w chwili, gdy serce przestawało bić.
– To kiedy możemy liczyć na sekcję? Prowadzę tę sprawę z Burzą, zależy nam na czasie. Może po znajomości moglibyście zrobić to jakoś tak szybciej?
Anita westchnęła głośno, a patolog poczerwieniał na twarzy.
– Panie kolego! – krzyknął. – Zupełnie niepotrzebnie się pan fatygował osobiście. Po znajomości to może pan załatwiać piwo w barze, a nie sekcję zwłok. Nie przypominam sobie, żebyśmy byli znajomymi. Proszę zamknąć drzwi od zewnątrz, tu się pracuje!
– Przecież nie odrywam was od pracy! Interesuje mnie tylko, kiedy zajmiecie się kolejną… Kiedy poznamy przyczynę zgonu zamrożonej kobiety.
– A mnie interesuje to, czy w przyszłym sezonie wygrają Lakersi. Żegnam.
– Ale…
– Im dłużej będę pana oglądał, tym później skończę to, nad czym pracuję. A to oznacza, że tym później zabiorę się za inne sprawy, które czekają w kolejce przed waszym zamrożonym ciałem. Dam znać, jak przyjdzie wasza kolej. TELEFONICZNIE!
– Nie patrz tak na mnie. – Romanowski westchnął. – Wkurza mnie ten twój kochaś. Wszystko chce na już. Już. Teraz. Zaraz. Bo on musi, bo go interesuje, bo inni się nie liczą. Najlepiej jeśli zrzucimy denata na podłogę i zajmiemy się tym, co przywiózł. W łóżku też taki jest? Władczy, dziecinny i niecierpliwy? – Kiedy usłyszał własne pytanie, uznał, że się zagalopował.
Anita stała naprzeciwko niego i delikatnym uśmiechem próbowała przykryć zakłopotanie.
– Zaraz. Stop. Niech to będzie pytanie retoryczne. Interesuje mnie raczej, czy jeszcze się nie znudziłaś tym małolatem. Przecież on do ciebie nie pasuje.
Nie potrafił zrozumieć, co kobiety widzą w takich lalusiach. Wyczesanych i wystrojonych w najmodniejsze ciuchy, emanujących pewnością siebie i cwaniactwem. To były zewnętrzne dodatki. Ostatecznie męskie ciała i tak trafiały do niego pozbawione tych wszystkich atrybutów. Skóra i tkanka tłuszczowa odchodziły od kośćca gładko, a narządy wewnętrzne opowiadały historię życia.
– No powiedz coś, Anita! Co on ci daje, czego nie mógłby ci dać dojrzały mężczyzna?
– Mam wystarczającą liczbę fotografii. – Antropolog wskazała na denata, by zmienić temat. – Jeśli nie jestem ci już potrzebna, wracam do siebie. Mam trochę do zrobienia.
– Oczywiście, nie będę cię zatrzymywał. Dziękuję za towarzystwo i jeszcze raz przepraszam za samczą reakcję. Ale wiesz, że po znajomości i poza kolejnością to ja bym to zrobił tylko dla jednej osoby.
– To przyjemnego cięcia. – Nawet się nie uśmiechnęła.
– Dzięki. – Poczuł, że musi coś zrobić, żeby wydać się jej atrakcyjnym partnerem do rozmowy. – Gdybyś miała ochotę, to po południu będę ciąć to ciało, o którym wspominał twój kochaś. Najchętniej zostawiłbym to na koniec albo w ogóle olał, żeby utrzeć mu nosa, ale to ciekawy przypadek. Wstępne oględziny wykazały deformację. Naciągnięta i przebita na wylot skóra, duże rany… Jakby przed śmiercią wisiało długo na hakach.