Ucieczka lady Curtis - ebook
Ucieczka lady Curtis - ebook
Znużony życiem towarzyskim Londynu, lord Denham postanawia wyruszyć w podróż po Europie. W noc przed wyjazdem do jego domu zakrada się kobieta w przebraniu chłopca. Okazuje się nią dawna przyjaciółka Denhama, Althea Curtis. Zdesperowana, prosi o pomoc w ucieczce przed aranżowanym małżeństwem i eskortę do domu matki chrzestnej w Wenecji. Denham zgadza się bez wahania. Nie wie jednak, że w grę wchodzi ogromny posag. Za zbiegłą narzeczoną wyrusza pościg…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1989-1 |
Rozmiar pliku: | 816 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Londyn, 3 czerwca 1814
Zegar na kominku wybił czwartą. Rhys nie widział sensu, by kłaść się spać. Był porządnie wstawiony, nie na tyle jednak, aby nie zastanawiać się, co kazało mu wymyślić ten szalony plan. Co gorsza, zrealizował go z tak bezlitosną skutecznością, że próby wycofania się wprowadziłyby chaos w życie jego wszystkich pracowników, doradców finansowych, zarządców posiadłości i w koneksje towarzyskie. Zacząłby uchodzić za szaleńca, kogoś, kto nie wie, co czyni.
– …bo nie wiem – Rhys Denham poinformował rudego kocura o postrzępionych uszach, siedzącego na dywaniku przed kominkiem i przyglądającego mu się z pogardą właściwą jedynie kotom oraz księżnym wdowom.
– Naprawdę nie wiem, co czynię.
Obecność kuchennego myszołapa na pokojach, a co dopiero w gabinecie trzeciego earla Palgrave, nie mieściła się w głowie. W domu jednak trwały gorączkowe przygotowania do rychłego wyjazdu gospodarza na kontynent i nikt nie zauważył otwartych drzwi na schody dla służby.
– Z początku plan wydawał mi się dobry – mamrotał Rhys. Brandy połyskiwała w świetle świec. Dolał trochę do kieliszka, a po chwili go odstawił. – Jestem pijany. Od lat nie byłem tak okropnie pijany. – Wiedział, że alkohol nigdy nie pomoże mu zapomnieć o katastrofie, jaką był dzień jego ślubu, nie przywróci wiary w przyjaźń ani złudzeń na temat romantycznej miłości.
Kot przeniósł uwagę na talerz z resztkami wołowiny na zimno, sera i chleba, stojący obok karafek.
– Nie oblizuj tak wąsów. – Rhys sięgnął po jedzenie. – Potrzebuję tego bardziej niż ty. Za trzy godziny muszę być w miarę trzeźwy. – Wydawało się to jednak mało prawdopodobne.
– Musisz przyznać, że zasługuję na urlop. Posiadłość ma się dobrze, finanse jeszcze lepiej, jestem śmiertelnie znudzony Londynem, a Bonaparte od miesiąca przebywa bezpiecznie na Elbie – tłumaczył kotu z ustami pełnymi mięsiwa. – Myślisz, że jestem ciut za stary na wielką wyprawę? Nie zgodzę się z tobą. W wieku dwudziestu ośmiu lat potrafię bardziej wszystko docenić.
Kot spojrzał na niego obojętnie, uniósł tylną łapę i przystąpił do zabiegów higieny intymnej.
– Przestań. Dżentelmen nie myje sobie jaj w gabinecie. – Rzucił kocurowi skrawek tłuszczu, który ten złapał w locie. – Wyjazd na cały rok? Co ja sobie myślałem? Ucieczka…
Mógł, oczywiście, wrócić w każdej chwili, a służba spełniłaby jego polecenie. Z pewnością tak zrobi w razie kryzysu. Jednak odwoływanie planów pod wpływem impulsu było w jego mniemaniu nieodpowiedzialnością, a Rhys Denham nie znosił ludzi, którzy zawodzą innych.
– Zamierzam zrealizować ten plan – oświadczył. – Dobrze mi zrobi zmiana, a potem znajdę sobie ładną, skromną, dobrze wychowaną dziewczynę o szerokich biodrach do rodzenia dzieci. Do trzydziestki będę już żonaty.
I znudzony po dziurki w nosie, dodał w myślach. Przez głowę przemknął mu obraz kurtyzan, które najskuteczniej zapobiegały nudzie. One nigdy nie oczekiwały pełnej oddania monogamii. W przeciwieństwie do żon. Rhys westchnął.
Przyjaciele, którzy przed godziną dostarczyli go do domu po serdecznym wieczorku pożegnalnym w klubie, byli albo żonaci, albo zaręczeni. Niektórzy nawet mieli już dzieci. I wydawało się, że bawi ich myśl o kimś innym wpadającym w małżeńskie sidła. Jak wyraził się Fred Herrick: „Denham, rozpustniku, już czas, żebyś przestał w końcu tylko podgryzać serek! Weź porządny kęs i niech pułapka się zatrzaśnie”.
– Ale dlaczego ta myśl tak mnie przygnębia? – spytał, wciąż patrząc na kota.
– Trudno powiedzieć, milordzie.
W drzwiach stał Griffin z twarzą zastygłą w maskę obojętności, co oznaczało głęboką dezaprobatę.
Czegoż, u diabła, znowu nie pochwalał jego kamerdyner? Rhys wyprostował się w fotelu. Chyba człowiek ma prawo napić się w swoim własnym domu, do cholery?
– Mówiłem do kota, Griffin.
– Tak, milordzie.
Rhys spojrzał na dywanik. Ruda bestia zniknęła, zostawiając po sobie jedynie ledwie dostrzegalną plamę brudu.
– Pewna osoba chce się z panem widzieć, milordzie.
Z tonu głosu Griffina wynikało jasno, że właśnie ten fakt jest powodem surowej miny.
– Jaka osoba?
– Młoda, milordzie.
– Chłopiec? Griffin, w tej chwili nie jestem w nastroju do zagadek.
– Jak pan sobie życzy, milordzie. Wygląda młodo. Nie jestem w stanie powiedzieć nic więcej.
– A więc gdzie jest… ten ktoś?
– W saloniku. Ten ktoś zapukał do drzwi frontowych, odmówił wejścia drzwiami dla służby i powiedział, że wasza lordowska mość zechce się z nim zobaczyć.
Rhys zerknął na karafkę. Ile zdążył wypić od powrotu z klubu? Sporo, ale z pewnością nie aż tyle, aby wywołać ton rozpaczy w głosie Griffina. Kamerdyner bez mrugnięcia powieką radził sobie dosłownie ze wszystkim, nie wyłączając kradzieży wśród służby oraz ciskających talerzami odrzuconych kochanek.
Lekki dreszcz niepokoju przebiegł Rhysowi po plecach. Kochanka… Czyżby Georgina nie przyjęła ich rozstania tak spokojnie, jak wydawało mu się poprzedniego dnia? Na pewno była zadowolona z okazałego diamentowego naszyjnika i możliwości zamieszkiwania w swoim małym domku przez kolejny rok. Rhys podniósł się i zerwał z szyi rozluźniony fular, nie sięgając nawet po leżący na sofie surdut. To śmieszne. Wprawdzie poszukiwał przyjemności bez zobowiązań, jednak nie był lordem Byron, któremu deptały po piętach przebrane za chłopców histeryczki. Był ostrożny i wiązał się z kurtyzanami lub niezaspokojonymi mężatkami, ale nie z kobietami samotnymi, a już na pewno nie z postrzelonymi amatorkami przebieranek.
– Ha! Zobaczmy więc tę tajemniczą młodą osobę.
Meble wydawały się chwiać, kiedy podążał za Griffinem do holu. Jutro… nie, dziś rano, będzie miał gigantycznego kaca, stwierdził z przekonaniem.
Griffin otworzył drzwi do pokoju przeznaczonego dla tych gości, którzy w jego ocenie nie zasługiwali na przyjęcie w Salonie Chińskim. Osoba siedząca na twardym krześle przy ścianie wstała. Przez chwilę Rhysowi wydawało się, że ma przed sobą niewysokiego chłopaka w niedopasowanym surducie w typie młodszego referenta. Obok niego na podłodze stały dwie torby podróżne, na krześle leżał zniszczony cylinder.
Rhys zamrugał powiekami. Nie był aż tak pijany.
– Griffin, jeśli to jest mężczyzna, to my obaj jesteśmy eunuchami na dworze Wielkiego Chana.
Dziewczyna w stroju młodzieńca westchnęła z irytacją i oparła dłonie na zaokrąglonych biodrach zdradzających jej płeć.
– Rhysie Denham, jesteś pijany. Akurat wtedy, kiedy liczyłam na ciebie.
Thea? Lady Althea Curtiss, córka earla Wellingstone i jego osławionej pierwszej żony; nieznośny bachor, który przez całe jego dzieciństwo plątał mu się pod nogami; oddana przyjaciółka, której prawie nie widywał od dnia, kiedy jego świat rozleciał się na kawałki. Stała przed nim w jego kawalerskim domu, bladym świtem, przebrana za chłopca. Była jak chodzący skandal, czekający tylko, aby eksplodować. Rhys niemal słyszał syk tlącego się lontu.
Rhys był większy, niż zapamiętała, silniej zbudowany, bardziej męski. Wyglądał intrygująco, kiedy pojawił się w drzwiach bez surduta, z jednodniowym zarostem, rozczochranymi czarnymi włosami, odziedziczonymi po matce Walijce, i błękitnym spojrzeniem zamglonym od alkoholu i braku snu. Niebezpieczny nieznajomy. Przypomniała sobie, że ostatni raz widziała go z bliska przed sześcioma laty. To oczywiste, że się zmienił.
– Thea? – Rhys podszedł do niej chwiejnie i chwycił ją za ramiona. Jego spojrzenie było teraz trzeźwe, pomimo roztaczanej wokół woni brandy. – Co ty tu robisz, na litość boską? I w takim stroju? – Sięgnął jej za plecy i wyciągnął myszowatego koloru warkocz spod kołnierza surduta. – Kogo ty chciałaś oszukać? Uciekłaś z domu? – Zacisnął usta ze złości.
Thea wyswobodziła się z jego uścisku. Czuła, jak drżą jej kolana.
– Ubrałam się tak, żeby w ciemnym dyliżansie mniej na siebie zwracać uwagę. Doskonale wiem, że w dzień to by się nie udało. I nie uciekłam z domu, tylko z niego odeszłam.
Rhys poruszył wargami. Była pewna, że w myślach liczy do dziesięciu po walijsku. Zapamiętała te słowa, bo za czasów chłopięcych liczył na głos. Un, dau, tri…
– Griffin. Przynieś brandy i coś do jedzenia dla lady Althei. Której tu nie ma, rzecz jasna.
Thea pozwoliła zaprowadzić się do gabinetu. Rhys rzucił jej torby na dywanik przed kominkiem i zepchnął kota z fotela.
– Siadaj. Kocia sierść i tak nie zaszkodzi temu ubraniu.
Kot położył uszy płasko i parsknął na nich oboje.
Thea pstryknęła palcami, a kocur wygiął ogon w znak zapytania i odmaszerował.
– To twój kot?
Rhys popatrzył na nią zmrużonymi oczami.
– To kuchenny kocur, ale wydaje mu się, że jest panem tego domu. – Opadł na fotel naprzeciw niej i przesunął dłońmi po włosach. – Powiedz, że nie chodzi o mężczyznę! Proszę cię. O siódmej rano wyjeżdżam do Dover i wolałbym tego nie odkładać tylko po to, żeby pojedynkować się z jakimś łobuzem, którego uważasz za swojego ukochanego.
Zastanawiała się, czy w obecnym stanie byłby zdolny trafić z pistoletu w drzwi stodoły.
– Oczywiście, że nie chodzi o mężczyznę. – Skłamała. – Nie bądź śmieszny. A poza tym dlaczego miałbyś się pojedynkować w moim imieniu?
Była zaskoczona trudnością, z jaką przychodziło jej panowanie nad głosem. Musiała być bardziej zmęczona, niż przypuszczała.
– Zawsze to robiłem – odparł Rhys z niespodziewanie szerokim uśmiechem, przesuwając przy tym palcem po nosie. Jego idealny grecki profil doznał uszczerbku w bójce z wiejskimi chłopakami, którzy ją przezywali. Miała wtedy sześć lat, a Rhys dwanaście. Uśmiech zniknął równie szybko, jak się pojawił.
– Więc jeśli nie chodzi o mężczyznę…
– W pewnym sensie jednak chodzi o mężczyznę. – Powtarzała sobie to wyjaśnienie w myślach przez całą długą podróż w zatęchłych ciemnościach dyliżansu. Nie do końca kłamstwo, nie do końca prawda.
– Może pamiętasz, że mam za sobą już trzy sezony. Nie, nie pamiętasz… nigdy nie spotkaliśmy się w Londynie. Nie bywałeś na tych koszmarnych małżeńskich targach, w których musiałam uczestniczyć.
Rhys zacisnął szczęki, a Thea ugryzła się w język. To głupie i nietaktowne wspominać o małżeństwie. Nadal go to boli, zreflektowała się.
– Tak czy inaczej, papa uznał, że marnuje pieniądze, a następny sezon w otoczeniu dużo młodszych dziewcząt będzie jeszcze gorszy. Odesłał mnie więc do Longley Park i zaczął szukać mi męża na miejscu.
– Chcesz powiedzieć, że nie dostałaś żadnych…? – Rhys urwał, bo właśnie wszedł Griffin z tacą. Gestem zaprosił Theę do jedzenia, po czym nalał ciemny płyn do swej szklaneczki. – To znaczy, wiem, że twoja matka…
– Och, tak, kilku bardzo atrakcyjnych młodszych synów było zainteresowanych. Mój posag jest niemały, mam też oczywiście fundusz powierniczy. – To znacznie podnosiło jej atrakcyjność pomimo skłonności do nazywania rzeczy po imieniu, nieskrywanego entuzjazmu dla nauki i przeciętnej urody. Nie wspominając już o matce, która była aktorką i kochanką jej ojca przed ich pochopnym ślubem, a która zmarła przy porodzie. – Odmówiłam im wszystkim.
– Dlaczego? – Rhys spojrzał na nią znad krawędzi szklanki, najwyraźniej starając się skupić wzrok.
– Nie kochałam żadnego z nich. A oni mnie nie kochali. Żaden z nich. – Papa wybrał sir Anthony’ego Meldretha. – Czy teraz Rhys zrozumie, dlaczego poczuła się zdradzona? Dlaczego musiała odejść? Dawny Rhys by to zrozumiał… – Nie pasowaliśmy do siebie, ale papa powiedział, że albo wyjdę za Anthony’ego, albo będę musiała pozostać w Longley jako towarzyszka macochy do końca moich dni.
– O, psiakość! – Rhys doskonale pamiętał macochę Thei, jej egoizm i hipochondrię. Potarł czoło palcami, jakby chciał odegnać ból głowy albo wywołać jakąś sensowną myśl. – Rozumiem twój problem.
Czyżby? Raczej nie. Nie spodziewała się, że on zdaje sobie sprawę, jak ogłupiająca nuda czeka stare panny. To jakby zostać pogrzebaną żywcem. Nie wie też, jakim koszmarem byłoby dla niej poślubić mężczyznę, którego nie lubiła i któremu nie ufała.
– Rozumiem, że to byłoby męczące – ciągnął Rhys, potwierdzając jej podejrzenia. – Ale ucieczka… – Ściągnął brwi. – Niestety, nie mam czasu teraz się tym zajmować. Właśnie wybieram się w podróż do Europy.
– Wiem, papa mi mówił. Jego zdaniem kieruje tobą godny pochwały entuzjazm dla kultury, którego dotychczas w tobie nie dostrzegał. Proszę cię, Rhys, posłuchaj: mam dwadzieścia dwa lata. Nie uciekam, tylko przejmuję kontrolę nad swoim życiem.
– Dwadzieścia dwa? Bzdura. Nie wyglądasz na tyle.
Nie był to komplement. Przygryzła wargi aż do bólu.
– Potrzebuję zgody dwóch z trzech moich powierników, aby zarządzać swoimi pieniędzmi i uzyskać niezależność. – Nie była to fortuna, lecz zapewniłaby jej wolność wyboru. – Jeśli nie uzyskam tej zgody, wówczas nie dostanę nic, chyba że poślubię kogoś, kogo zaaprobuje papa.
– Przypuszczam, że jednym z powierników jest twój ojciec? – Rhys uniósł karafkę. – Kusi mnie, żeby się kompletnie upić…
– Owszem – przerwała mu. – A babcia dobrze wiedziała, jaki on jest.
Nie było sensu udawać szacunku wobec ojca. Przez całe jej dzieciństwo pozostawał odległą, ponurą postacią. Zwrócił na nią uwagę dopiero wtedy, kiedy dorosła na tyle, że nie można jej było wygonić do pokoju dziecięcego. Jednak dziewczynka, która nie odziedziczyła legendarnej piękności i uroku swojej matki, była skazana na pozostanie nikim, o ile nie zawrze korzystnego małżeństwa. Thea nie znała ojca, ale też nie miała ochoty go poznawać.
Jeśli ten fortel się nie powiedzie i papa zorientuje się, do czego córka zmierza, będzie wywierał nacisk na trzeciego powiernika, pana Heale’a. Wtedy Thea wpadnie w pułapkę. Zadrżała na wspomnienie zimnego, pozbawionego miłości domu swojego dzieciństwa. Sezon był ucieczką, ale teraz, kiedy i to jej odebrano, czuła, że pętla wokół jej szyi zaczęła się zaciskać.
– Babcia musiała mianować papę powiernikiem. Wydawałoby się podejrzane, gdyby tego nie zrobiła, ale zastrzegła, że do podjęcia poważniejszych decyzji potrzebuję zgody tylko dwóch powierników, żebym mogła jakoś go ominąć.
Nalała sobie drugą filiżankę herbaty. Teraz, kiedy nie musiała się martwić o to, czy zastanie Rhysa w domu, poczuła głód i pragnienie.
– Drugim powiernikiem jest młodszy pan Heale, syn adwokata babci. Rozmawiałam z nim i zgodził się, abym przejęła zarządzanie swoimi finansami. Mam jego pismo. O ile tylko papa nie zorientuje się, do czego zmierzam, i nie będzie próbował wywrzeć nacisku… – Dotknęła zatkniętej za pazuchę koperty; pergamin zaszeleścił uspokajająco. – Trzecią powierniczką jest matka chrzestna Agnes.
– Matka chrzestna. Na pewno zgodzi się, żebyś zarządzała swoim majątkiem. – Miał nadzieję, że brandy nie wpływa na jego tok rozumowania. – Chociaż co ty z nim zrobisz w twoim wieku?
Słuchał, co do niego mówiła, mimo że nadal traktował ją jak szesnastolatkę niezdolną do samodzielnego podejmowania decyzji. Thea wypiła pokrzepiający łyk herbaty, po czym sięgnęła po bułeczkę. Od śniadania w Longley Park oraz bułki zjedzonej podczas popołudniowej zmiany koni upłynęło dużo czasu.
– Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się, jak nam się poszczęściło, że mamy taką matkę chrzestną? – zapytał Rhys. Sama myśl o lady Hughson sprawiła, że się uśmiechnął.
– Myślę o tym codziennie – powiedziała Thea. – Kiedy byliśmy dziećmi, w ogóle się nad tym nie zastanawiałam, ale teraz widzę, jakim jest darem niebios.
Dom matki chrzestnej był jedynym miejscem, w którym doświadczyła miłości i ciepła.
– Piętnaścioro jagniątek z osobistego stadka Agnes…
– No właśnie. Musiała bardzo kochać swojego męża, a straciła go w tak młodym wieku… kiedy nie mieli jeszcze dzieci.
Rhys mruknął.
– Hm, ale to już historia… a jeśli uciekłaś z domu… przepraszam, odeszłaś… aby pojechać do niej, to wiedz, że nie ma jej w Londynie. Czy właśnie dlatego przyjechałaś do mnie?
Senne, błękitne oczy przyglądały jej się znad krawędzi kieliszka.
– Wiedziałam, że nie ma jej w mieście, a nie śmiałam pisać do niej i ryzykować, że odpowiedź wpadnie w ręce papy. Jest w Wenecji. Postanowiłam przyjechać do ciebie, kiedy tylko dowiedziałam się, gdzie jest ciocia i jakie są twoje plany…
Nie był wystarczająco pijany, aby nie zrozumieć jej intencji… a może znał Theę zbyt dobrze?
– O, nie! Nie, nie, nie. Nie pojedziesz ze mną do Europy. To absolutnie niemożliwe. Wykluczone.
– A więc takim stałeś się świętoszkiem, że nie pomożesz starej przyjaciółce? – zapytała. Dawny Rhys połknąłby haczyk.
– Nie jestem świętoszkiem. – Rhys słusznie odebrał jej słowa jako obelgę. Odstawił z hukiem szklankę, aż brandy chlapnęła na wypolerowany mahoń. – Okropne słowo. Brzmi jak śmierdzioszek albo… – Potrząsnął głową, jakby chciał nadać myślom właściwy bieg. – Nie możesz podróżować po Europie z mężczyzną, który nie jest twoim mężem. Pomyśl, jaki to wywołałoby skandal.
– Tylko wtedy, gdyby mnie rozpoznano? Będę miała twarz zasłoniętą welonem i każdy, kto nas zobaczy, pomyśli, że jestem twoją kochanką. – Rhys przewrócił oczami. W welonie czy bez, Thea nie nadawała się na kochankę. – Szczerze mówiąc, nie zależy mi na reputacji. To i tak nie pogorszy sprawy. Rhys, nie proszę cię, żebyś zabrał mnie na miłą wycieczkę, tylko żebyś pozwolił mi jechać ze sobą. Nie mogę podróżować sama, to nie takie łatwe… Ale jeśli ty mi nie pomożesz, to wynajmę stangreta i pokojówkę i spróbuję.
– A czym zapłacisz? – zapytał. – Czy może oczekujesz, że pożyczę ci pieniądze na zepsucie reputacji?
– Oczywiście, że nie! Ale zrozum… jeśli tu zostanę, moje życie legnie w gruzach. – Najwyraźniej nie przekonało to Rhysa. – Mam ze sobą kieszonkowe z osiemnastu miesięcy.
Pliki banknotów i monety zaszyte w bieliźnie ogrzewały ją i pocieszały swą obecnością przez całą podróż.
– Przypuszczam, że ojciec wręczył ci je bez pytania o cokolwiek?
W kącikach jego ust pojawił się leciutki cień uśmiechu. Dało jej to nadzieję, że gdzieś głęboko w tym hardym mężczyźnie drzemie dawny Rhys, beztroski chłopiec wiecznie gotowy do psot.
– Oczywiście, że nie. Przez trzy miesiące nie wydałam więcej niż kilka funtów. Resztę wzięłam z kasetki z pieniędzmi w gabinecie papy. Zostawiłam odpowiednie pokwitowanie.
– A kto nauczył cię otwierać zamki, madame?
– Ty.
– Do diabła! Nie mogę zaprzeczyć. – Uśmiechnął się mimo woli. – Pamiętam, że byłaś w tym dobra. Przypominasz sobie ten dzień, kiedy otworzyłaś szufladę biurka matki chrzestnej i odzyskałaś moją procę? Miałem idealne alibi. Pamiętam, że pomagałem ogrodnikowi sprzątać po wybiciu trzech szyb w oranżerii.
– Powiedziałeś, że będziesz moim dozgonnym dłużnikiem.
Thei udało się nie popełnić błędu – nie uśmiechnęła się triumfalnie.
– Miałem wtedy jakieś trzynaście lat – rzekł Rhys. – To było tak dawno… Zapomniałem już o zobowiązaniach.
– Dżentelmen nigdy o nich nie zapomina, szczególnie wobec dam. – Rhys przebiegł wzrokiem po jej okropnym stroju, ale powstrzymał się od komentarza. – Masz trzy możliwości, Rhys. Zabrać mnie ze sobą, zostawić mnie na pastwę losu w Londynie albo odesłać mnie z powrotem do papy. – Thea uśmiechnęła się. – Pomyśl o tym jak o przygodzie. A może nie masz odwagi?
– Nie myśl, że mnie w ten sposób sprowokujesz. Mam dwadzieścia osiem lat, Theo, jestem za stary na takie sztuczki.
Rhys nie jest na nic za stary, pomyślała Thea, skupiając się na zachowaniu otwartego i naiwnego wyrazu twarzy.
– Proszę…
To zawsze działało. Nie miała pojęcia, dlaczego z całej gromady chrześniaków spędzających długie letnie dni z lady Hughson tylko jej prośby spełniał Rhys. Nie słuchał nawet Serenie, błękitnookiej piękności, w której się zakochał.
– Chyba zwariowałem.
Thea wstrzymała oddech. Rhys upił potężny łyk brandy.
– Zabiorę cię ze sobą. Ale masz się zachowywać porządnie, inaczej odeślę cię do domu pierwszym statkiem.ROZDZIAŁ DRUGI
Rhys może i był pijany, ale nadal zachowywał się nieco despotycznie. Spiesząc na górę, by się przebrać, z zaspaną służącą depczącą jej po piętach, Thea przypomniała sobie dawne czasy. Młody earl Palgrave uśmiechem lub perswazją zawsze podporządkowywał sobie rzeczywistość i wszystko zawsze toczyło się po jego myśli. Wszystko… z wyjątkiem małżeństwa.
Jako dorosły nadal się uśmiechał, lecz nie zachodziła już potrzeba perswazji. Ze słowem jego lordowskiej mości nie dyskutowano, tylko wypełniano je. Teraz właśnie okazały powóz podróżny stał za dwukółką, w której siedziała, ubrana w wyciągniętą z kufra zwykłą, pogniecioną suknię i pelerynę. Zdumiona służąca otrzymała nieoczekiwany awans na pokojówkę i podekscytowana gawędziła z Hodge’em, służącym Rhysa, podczas gdy do powozu ładowano resztę bagażu.
Thea upewniła się, że roleta jest szczelnie zasunięta, chociaż o świcie na ulicy nie było nikogo, kto mógłby ją zobaczyć, a co dopiero rozpoznać pod gęstą woalką zakrywającą twarz. Ziewnęła i poruszyła palcami u nóg, ciesząc się grubym dywanem i wygodnymi poduszkami po spartańsko wyposażonym dyliżansie. Jej nowa pokojówka – Molly czy też Polly – miała jechać z nią, a Rhys i jego służący – w drugim powozie.
Było to dobre rozwiązanie. Nie zdawała sobie sprawy, jakim szokiem będzie dla niej widok dorosłego Rhysa. Pamiętała młodego, ufnego dwudziestodwulatka stojącego z pobielałą twarzą przed ołtarzem po tym, jak jego świat rozpadł się na kawałki. Potem przebywał w Londynie, lecz unikał wydarzeń, na których bywały debiutantki.
Drzwiczki otworzyły się i ukazała się w nich głowa lokaja.
– Przepraszam, madame, czy mam rozłożyć siedzenie do spania?
Mówiąc to, pociągnął za tapicerowany panel, odsłaniając puste miejsce na przodzie pojazdu, po czym umieścił panel z powrotem na miejscu, przed siedzeniem. Thea słyszała o takich powozach, ale nigdy żadnym nie podróżowała.
– Nie, dziękuję.
Była zbyt podekscytowana, żeby się kłaść. Drzwi otworzyły się znowu, a powóz przechylił się na bok, kiedy ktoś stanął na stopniu.
– Rhys?
– Nie śpisz?
Był gładko ogolony, ale miał podkrążone oczy. Wgramolił się do pojazdu, zrzucił płaszcz i ułożył się w butach na siedzeniu rozłożonym przez lokaja.
– Obudź mnie, kiedy zatrzymamy się na śniadanie. Albo kiedy napadną nas rozbójnicy.
Thea mogła teraz bez przeszkód przyglądać się jego twarzy, szerokim ramionom, liniom mięśni ud oraz – nie próbowała nawet odwracać wzroku – jego jędrnym, szczupłym pośladkom.
Kiedy powóz ruszył, szybko przeniosła wzrok w innym kierunku. Cóż, jej przyjaciel z dzieciństwa rzeczywiście urósł. Czuła się tak, jakby zagwizdała na przyjaznego psa, a przybiegł do niej wilk. Może to i Rhys, ale przede wszystkim mężczyzna.
Kiedyś zobaczyła go w loży w teatrze w Covent Garden, raczącego szampanem piękną kobietę. Słyszała wówczas szepty znajomych zamężnych dam. Ponoć wykradł tę piękność lordowi Hepplethwaite. Wściekły odgrażał się nawet, że wyzwie Rhysa na pojedynek, lecz w porę przypomniał sobie o jego szermierczej sławie.
Po pewnym czasie Thea uniosła roletę. Była spokojniejsza, widząc, gdzie się znajdują, a poza tym mogła nie patrzeć na śpiącego obok mężczyznę. Pochrapywał trochę, co nie powinno dziwić, skoro w nocy spożył taką ilość alkoholu. Działało to na nią dziwnie uspokajająco.
Błysk światła na wodzie uświadomił jej, że przejeżdżają przez most Westminsterski, lecz nowe latarnie gazowe już niestety pogaszono. Widok na rzekę był jednak tak wspaniały, jak opisywał go Wordsworth.
– „Bo miasto nagle świtem się odsłania jak szatą^()” – wyszeptała.
Rhys westchnął, jakby protestując przeciwko dźwiękowi jej głosu, i przewrócił się na drugi bok. Włosy miał modnie obcięte, lecz jeden ciemny lok spadł mu na czoło, co obudziło wspomnienie młodzieńca, którego znała. Wyciągnęła rękę, żeby odsunąć kosmyk, po czym zatrzymała ją tuż nad jego lekko falującymi włosami. Uniosły się ku jej palcom jak długo głaskana sierść kota.
Thea złożyła dłonie na podołku. Niektóre sprawy lepiej pozostawić w sferze marzeń i wspomnień. Są bezpieczniejsze jako dziewczęce mrzonki. Po kilku minutach wyjęła z peleryny mapę, schowaną tam na wypadek, gdyby musiała wyruszyć w drogę sama.
Zmierzali w stronę Southwark. Podliczała w głowie kolejne etapy, jak to robiła od początku podróży. Pakowanie po kryjomu niezbędnych rzeczy, ucieczka z domu do zajazdu Pod Głową Króla, położonego na tyle daleko, że nikt jej w nim nie mógł rozpoznać – choć wymagało to dodatkowej godziny marszu – podróż dyliżansem, jazda dorożką do domu Rhysa, a potem najtrudniejsze – przekonanie go, aby ją ze sobą zabrał.
Czy zgodziłby się na to, gdyby nie był pijany albo gdyby zorientował się, że Thea jest teraz dorosłą kobietą? Spojrzała na jego twarz opartą na zgiętym ramieniu. Błękitne oczy były zamknięte i okolone ciemnymi rzęsami; usta poruszały się lekko podczas chrapania. Tuż pod uchem widniała niewielka blizna, której nie znała.
Thea zmusiła się do skierowania wzroku w stronę mapy i widoku za oknem. Linia domów rzedła; przed nimi leżało historyczne Deptford. Według jej przewodnika to tam właśnie sir Francis Drake otrzymał tytuł szlachecki, a car Piotr Wielki zatrzymał się podczas wizyty w Anglii. Niecierpliwie wypatrywała śladów chlubnej przeszłości, tymczasem zatłoczone, brudne ulice wyłącznie ją rozczarowały. Pojazd podskakiwał na bruku, zatrzymywali się kilkakrotnie. Rhys, ku jej uldze, wciąż spał. Czy zmieni zdanie, kiedy obudzi się trzeźwiejszy i z bólem głowy?
Droga pięła się w górę ku Blackheath. Byłoby to idealne miejsce do napadu. Thea nie potrafiła jednak się tym zamartwiać w tak pogodny czerwcowy poranek. Bardziej niepokoiło ją, gdzie nastąpi pierwsza zmiana koni. Jeśli zbyt blisko Londynu, istniało ryzyko, że Rhys ją odeśle. Minęli jednak najbardziej znane zajazdy i jechali dalej. W takim razie będzie to Pod Wzgórzem Strzelca, pomyślała.
Powóz zwolnił. Przed nimi widać było budynki i kołyszące się szyldy gospody. Woźnica skierował się w stronę dziedzińca Czerwonego Lwa; stajenni już biegli ku nim, aby zmienić konie. Właściciel zajazdu podszedł do powozu, niewątpliwie przyciągnięty widniejącym na drzwiach herbem.
Thea otworzyła okno.
– Ćśśś… Jego lordowska mość śpi – wyszeptała do oberżysty, a gdy u jego boku pojawił się Hodge, dodała:
– Zjedz coś, jeśli chcesz, ale nie budź jego lordowskiej mości.
Hodge nie okazał zdziwienia; w końcu dobrze wiedział, w jakim stanie jego pan wsiadał do powozu. Kiwnął głową i wraz z pokojówką udał się do zajazdu. Thea zamknęła okno i usiadła. Zasłonięta woalką strzegła zazdrośnie Rhysa przed wszystkimi, którzy mogliby go zbudzić. Kiedy jednak przyjazd dyliżansu, utarczka dwóch psów i przenikliwy śmiech podkuchennej flirtującej ze stajennym sprawiły jedynie, że nakrył głowę ramionami, pomyślała, że będzie spał przez cały ranek, i sama pozwoliła sobie na drzemkę.
Po jakimś czasie Hodge otworzył drzwiczki, gwałtownie wyrywając ją ze snu. Podał jej kubek kawy oraz bułkę z bekonem owiniętą w serwetkę, po czym spojrzał na swojego nieprzytomnego pana.
– Czy on zawsze tak śpi? – spytała szeptem Thea.
Służący pokręcił głową.
– Nie, proszę pani.
Widok pijanego Rhysa był dla niej szokiem, podobnie jak fakt, że pił brandy jak lemoniadę. Po niefortunnym ślubie rozeszły się plotki, że o nic już nie dba; że chętnie pozbył się odpowiedzialności za małżonkę i wiedzie życie hulaszcze i rozpustne.
Przedtem jednak o wszystko się troszczył. Zawsze. Widziała jego twarz, kiedy dowiedział się o zdradzie, czuła drżenie jego palców, kiedy wciskała w nie swoją chusteczkę, i sztywność jego ciała, kiedy zaryzykowała krótki uścisk. Potem jednak odwrócił się od ołtarza ze smutnym uśmiechem na wargach i oznajmił, że podejrzewał ucieczkę narzeczonej oraz że mimo wszystko życzy jej szczęścia.
Musiała przyznać, że odegrał imponujące przedstawienie, które zmyliło plotkarzy, zdjęło część hańby z Sereny i Paula oraz uratowało dumę Rhysa. Dzięki niemu nie stał się ofiarą, kimś, komu należy współczuć.
Kiedy przyjechała do Londynu na swój pierwszy sezon, dowiedziała się o nim jedynie tyle, że wyszumiał się, zajął miejsce w Izbie Lordów i zarządza twardą ręką swoimi posiadłościami. Towarzyszyła mu jednak fatalna reputacja kobieciarza. Zamiast szukać nowej narzeczonej, flirtował, jakby była to dziedzina rywalizacji, utrzymując jednocześnie masę kochanek – pięknych i kosztownych, jak plotkowano. Nie zapraszano go do udziału w atrakcjach uważanych za odpowiednie dla niewinnych młodych dam albo też sam ich unikał.
Matki córek na wydaniu nie kryły oburzenia: młody, zamożny i przystojny earl powinien wszak wić małżeńskie gniazdko. Najlepiej z jedną z ich dziewcząt, z których każda była lepiej wychowana niż płocha lady Serena Haslow. Jeśli lord Denham powstrzymałby się od uciech cielesnych i kart, szybko odzyskałby rozum i poślubił którąś z nich.
Tymczasem powóz wytoczył się z dziedzińca i skierował na wschód w stronę Dartford. Nikt nie zmuszał Rhysa do wyruszenia w podróż po Europie. Kilka miesięcy temu, kiedy na kontynencie trwała wojna, nie mógł nawet o tym myśleć. Dlaczego więc jedzie tam teraz i dlaczego wczorajszego wieczoru wydało jej się to podejrzane? Musiała poznać odpowiedź na to pytanie.
Rozkładane łóżko nagle przechyliło się. Półprzytomny Rhys chciał przytrzymać się krawędzi, ale nie zdążył i zsunął się w dół, aż jego obute stopy natrafiły na coś twardego.
– Gdzie do…
– Jedziemy przez West Hill do Dartford. W przewodniku ostrzegają, że droga jest niezwykle stroma.
Rzeczowy głos na dobre wyrwał go z półsnu.
– Thea?
Rhys usiadł prosto, odgarnął włosy z oczu i burknął coś, oślepiony światłem słonecznym. Jeśli to był sen, to wyjątkowo nieprzyjemny, pomyślał.
– Co ty, u diabła, robisz w moim powozie?
– Powiedziałeś, że mogę pojechać z tobą do Europy. Nie byłeś chyba aż tak pijany, żeby o tym nie pamiętać?
Thea, schludnie odziana w brązowy wełniany strój podróżny, zwyczajna jak londyński wróbel, patrzyła na niego z dezaprobatą.
– Miałem nadzieję, że to zły sen… Po co mi się tak przyglądasz? – Złożył łóżko i usiadł niedbale. – Czuję się, jakbym miał w ustach wyschniętą glinę.
– Nie dziwi mnie to… upiłeś się wczoraj. Proponuję zatrzymać się, abyś zjadł śniadanie. My jedliśmy już w gospodzie Pod Wzgórzem Strzelca.
Ostra odpowiedź, że to on tu rządzi i sam będzie decydował, gdzie się zatrzymać, oznaczałaby powrót do ich kłótni z dzieciństwa. Chociaż Thea właściwie nigdy się nie sprzeczała ani nie płakała. Po prostu wytrzeszczała te swoje brązowe oczy, dopóki nie wyczuł, że sprawił jej zawód. Właściwie miał ochotę coś zjeść i wypić dużo czarnej kawy albo stracić przytomność i nie czuć już potwornego bólu głowy.
Otworzył okno, wychylił się i krzyknął:
– Następny porządny zajazd!
– To będzie Bull. – Thea zajrzała do przewodnika.
– Wszystko jedno… ale co ja mam z tobą zrobić?
Musiał być pijany do nieprzytomności, żeby ulec jej prośbie. W jego pamięci pojawiło się niejasne wspomnienie okropnego męskiego ubrania.
– Zabierz mnie do naszej matki chrzestnej. – Patrzyła na niego zmrużonymi oczami. – Tak jak obiecałeś.
– Wykorzystałaś mnie – warknął Rhys.
– Czy kobiety często cię wykorzystują?
– Kiedy mam szczęście – mruknął, a Thea roześmiała się. Jak mógł zapomnieć ten zwariowany śmiech? Przygryzł wargi, żeby nie odpowiedzieć jej uśmiechem. – To nieodpowiednia rozmowa i nieodpowiednia sytuacja. Jeśli prawda wyjdzie na jaw, twoja reputacja legnie w gruzach. – Spojrzał na nią z ukosa. – Nie jesteś już dzieckiem.
Czyżby? Wyglądała najwyżej na siedemnaście lat.
– Nie, nie jestem. A co do mojej reputacji… – Thea wzruszyła ramionami. – Jeśli naprawdę legnie w gruzach, ojciec przestanie próbować wydać mnie za jakiegoś chytrego łowcę majątków… Będę wtedy mogła żyć tak, jak zechcę, a nie jak stara panna.
Co się z nią dzieje? – zastanowił się. Każda dziewczyna chce mieć męża… Dlaczego Thea jest temu przeciwna?
– Zanim twój ojciec mnie zastrzeli czy później? – zapytał, kiedy pojazd zatrzymał się i podbiegł do niego stajenny. Rhys otworzył drzwiczki. – Nie będziemy zmieniać koni, chcę tylko śniadanie.
– Ja też, skoro już o tym mowa. – Thea wyskoczyła z powozu, zanim zdążył podać jej rękę. – Kanapka z bekonem i kawa to trochę za mało.
Twarz zakrywała woalka, więc nie miał powodów do sprzeciwu, jednak kiedy wróciła, jak sądził, z toalety, podstawił krzesło pod klamkę prywatnego saloniku.
– Bardzo roztropnie – zauważyła, zajmując miejsce. – Gdyby to była farsa, ktoś wpadłby przez drzwi zaraz po tym, jak zdjęłabym woalkę. I oczywiście strasznym zbiegiem okoliczności ten ktoś dobrze by mnie znał i miał fatalną skłonność do plotek. Papa przyjechałby z batogiem…
– Często oglądasz farsy?
Rhys dolał sobie kawy i posłodził. Potrzebował sił, dużo sił.
– Ostatnio niezbyt często – odparła Thea, odcinając czubek jajka i krusząc przy tym kawałki skorupki. Rhys skrzywił się. – Papa wie doskonale, że przebywanie z dala od Londynu, galerii, teatrów i bibliotek jest dla mnie torturą. Już nie mogę się doczekać Paryża!
Rhys musiał sobie powtarzać, że mężczyźnie nie przystoi jęczeć i użalać się nad sobą.
– Może masz jakąś przyjaciółkę w Kent albo Sussex? Kogoś, u kogo mogłabyś się zatrzymać?
– Obiecałeś!
Obiecał. Upojenie nie było wytłumaczeniem; dżentelmen powinien umieć panować nad sobą. Poza tym był jej coś winien. Nie za ten incydent z włamaniem, o którym rozmawiali wczoraj, jak sobie mgliście teraz przypominał, lecz za lata przyjaźni, których kulminacją była tamta chwila w kościele, kiedy wetknęła mu w dłoń chusteczkę, spojrzała na niego z pełnym zrozumieniem dla jego rozpaczy i go uścisnęła.
Nie powiedziała wtedy nic i szybko się odsunęła, jakby wiedziała, że załamałby się pod nadmiarem współczucia. Mając szesnaście lat, ofiarowała mu jedyną rzecz, którą mogła: zrozumienie, ono uchroniło go przed szaleństwem. Jej jasne spojrzenie wyrażało zaufanie, że Rhys zrobi to, co należy… i w pewnym sensie tak się stało.
Co by począł, gdyby jej tam nie było? Rzuciłby się w pogoń, wyzwałby swojego najlepszego przyjaciela na pojedynek? Wpakowałby w niego kulę i zrujnował trzy ludzkie istnienia zamiast jednego…
– Tak, oczywiście. Obiecałem. Nie będę już poruszał tego tematu.
– Dziękuję.
Dłoń drżała jej lekko, kiedy unosiła filiżankę, ale nie dała po sobie poznać, że obawiała się odmowy.
Thea zawsze była odważna, pomyślał i skupił się na nalewaniu kawy, by nie spostrzegła, że zauważył to drżenie. Poczuł narastające ukłucie winy. Powinien był utrzymywać z nią kontakt. Ale dżentelmeni nie pisują do młodych dziewcząt…
– Dlaczego byłeś… – Thea urwała. – Nie, nic.
– Dlaczego byłem wczoraj taki pijany? Diabli wiedzą. Nagle wydało mi się, że dwanaście miesięcy poza domem to bardzo dużo i zacząłem wątpić, czy rzeczywiście mam na to ochotę, czy to nie chwilowy kaprys. Powiedziałem sobie, że zasługuję na odpoczynek, zanim… – miał ochotę nie kończyć zdania, ale szybko stwierdził, że jej mógł powiedzieć wszystko – …zanim znajdę sobie żonę podczas następnego sezonu.
I nienawidzę siebie za to, że wykorzystałem porażkę Bonapartego jako wymówkę, aby odwlec te poszukiwania o kolejny rok, dodał w myślach. Dlatego piłem. Jak tchórz. Uznał jednak, że o pewnych sprawach nie może opowiedzieć Thei.
– Ty zawsze masz jakiś plan – powiedziała tak spokojnie, że Rhys osłupiał. Czego się jednak spodziewał z jej strony? Szoku, że potrafił zapomnieć o Serenie?
– Musimy jechać dalej. Zamierzam być w Dover o wpół do piątej. To da nam godzinę na ładowanie powozów i wypłynięcie.
– Zabierasz swoje powozy do Francji? Jak? – Głos Thei był dziwnie przytłumiony przez woalkę, kiedy ponownie wkładała bonet. Czyżby ją czymś zdenerwował?
– Wynająłem statek. Nie mam zamiaru nigdzie koczować.
– Doskonale. – W głosie Thei słychać było aprobatę. Musiał się pomylić. – Uwielbiam luksus. A to oznacza więcej miejsca na zakupy.
– Zakupy?
Thea, którą pamiętał, nie interesowała się zakupami. No ale w końcu była wtedy dziewczyną z chłopięcymi upodobaniami. Patrząc na jej okropną suknię, wzdrygnął się na myśl o tym, co rozumiała przez pojęcie zakupy. Cóż, kiedy wróci do Anglii, macocha zajmie się jej garderobą. Jak przez mgłę przypomniał sobie, że Thea uczestniczyła w kilku sezonach. Mówiła coś o propozycjach i jakimś mężczyźnie, którego miała poślubić… A może to był tylko sen.
– Oczywiście. Zakupy to esencja Paryża.
Rhys jęknął, nie dbając tym razem, czy aby nie wyjdzie na słabeusza.