- nowość
Ucieczka przed paparazzi - ebook
Ucieczka przed paparazzi - ebook
Szef jednego z największych wydawnictw na świecie Gianni Fitzgerald jest mistrzem radzenia sobie w najtrudniejszych sytuacjach biznesowych. W życiu osobistym jednak nie układa mu się najlepiej. Samotne ojcostwo jest dla niego wielkim wyzwaniem, w dodatku matka jego syna atakuje go w mediach. Aby chronić dziecko przed paparazzi, Gianni wyjeżdża z nim na jakiś czas z Londynu na wieś. Tam poznaje piękną rudowłosą Mirandę…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-291-1689-3 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dochodziła północ. Gianni wreszcie dotelepał się na miejsce wypożyczoną, zdezelowaną terenówką z napędem na cztery koła. Jego luksusowy, sportowy samochód, którym jeździł na co dzień, musiał jeszcze kilka dni postać u mechanika. Wyjazd był nieplanowany, więc wypożyczył tego grata i ruszył w trasę. Oczywiście mógł wybrać lepsze, droższe auto, ale nie chciał rzucać się w oczy na tych wiejskich drogach. W tej podróży kluczową rolę odgrywała dyskrecja. Musiał po prostu na kilka dni zniknąć z radaru, specjalnie na życzenie Samanthy. Szkoda, że wybrała najgorszy moment z możliwych!
Parę tygodni wcześniej został poproszony o odczyt na międzynarodowym festiwalu literackim. Impreza była niezwykle prestiżowa; w poprzednim roku zaszczyt ten przypadł jednemu z laureatów Nagrody Nobla. Gianni Fitzgerald, szef jednego z największych wydawnictw na świecie, przez nagłą prośbę Samanthy musiał odwołać swój udział w festiwalu i wiedział, że organizatorzy poczują się bardzo urażeni i prawdopodobnie nie zgłoszą się do niego w przyszłym roku. Miał nadzieję, że przynajmniej ta urocza, młoda modelka, której miał właśnie w tej chwili dotrzymywać towarzystwa w łóżku, będzie nieco bardziej wyrozumiała. Ale jeśli nie… cóż, na świecie jest wiele innych modelek.
Zerknął na tylne siedzenie. Jego syn, Liam, spał od całych pięciu minut – pięć minut błogiej ciszy, przerywanej jedynie niepokojącym warczeniem i charczeniem antycznego silnika. Żadnego płaczu, wycia, pojękiwania, narzekania, a przede wszystkim – wymiotowania! Gorzki półuśmiech wykrzywił kąciki ust Gianniego, gdy przypomniał sobie swój filozoficzny spokój podczas rozmowy z Clare, niani Liama, która odradzała mu tę podróż. Radziła, aby zabrał ją razem z nimi.
– Nie ma takiej potrzeby – odparł wtedy. – Jest późno, a Liam jest zmęczony. Prawdopodobnie prześpi całą drogę. Choć mam świadomość, że jesteś niezastąpiona, Clare, sądzę, że dam sobie radę. Baw się dobrze na urlopie!
Wziął od niej specjalne opaski podróżne i nawet wysłuchał jednym uchem jej szczegółowych instrukcji, jak powinien je zapiąć na nadgarstkach Liama, aby podczas podróży nie dopadły chłopca mdłości. Gdy Clare dalej bombardowała go innymi poradami, Gianni już się wyłączył, myśląc sobie: Jak trudnym zadaniem może być zapakowanie śpiącego czterolatka na tylne siedzenie samochodu i przejechanie stu kilometrów?
Potrząsnął głową i westchnął. Cieszył się, że nie wypowiedział tamtej myśli na głos, ponieważ czułby się jeszcze większym głupcem niż w tej chwili. Popełnił dwa gigantyczne błędy. Po pierwsze, zostawił opaski podróżne na stoliku w domu. Po drugie, podczas pierwszego postoju dał się uprosić Liamowi i kupił mu hamburgera i frytki. Och, gdyby przewidział katastrofalne skutki tej decyzji…
– Brawo, Gianni. Świetnie się spisałeś – mruknął do siebie z ironią, odczepiając pasy fotelika dziecięcego, w którym siedział jego syn, usiłując jednocześnie nie zaciągać się powietrzem. Perfumowane chusteczki, które podarowała mu pełna współczucia kobieta na stacji benzynowej, nie usunęły całego brzydkiego zapachu. Gianni wziął na ręce śpiące dziecko i zamknął drzwi kolanem. Odgłos przeszył nocną ciszę niczym wystrzał z karabinu.
– Spokojnie, mały. Idziemy spać – wyszeptał, gdy synek podniósł na chwilę powieki.
Domek kryty strzechą wyglądał jak żywcem wyjęty z jakiejś starej pocztówki. Lucy, która zwykle wstawała o jakiejś nieludzkiej godzinie, aby nakarmić żywy inwentarz oraz bezpańskie zwierzęta, które od kilku lat regularnie przygarniała, prawdopodobnie już spała. Nie chciał jej ani budzić, ani wysłuchiwać krytyki swoich rodzicielskich talentów – a Lucy nigdy nie owijała w bawełnę – więc jak najciszej przemaszerował przez wysypany żwirem podjazd, a następnie zdjął klucz, który Lucy trzymała na belce nad drzwiami.
Pchnął drewniane, pomalowane na czerwono drzwi. Światło księżyca, który wyłonił się zza chmury, podświetliło wnętrze korytarza na tyle, aby Gianni mógł wejść na schody, nie zapalając lampek. Zapakował Liama do łóżka w małym pokoiku na tyłach domu, po czym zszedł do samochodu po bagaże. Wrócił do sypialni i ostrożne zdjął z chłopca ubrudzone ubranie. Na szczęście mały ani drgnął. Smacznie spał, oddychając cichutko, i nawet nie podniósł powiek, gdy Gianni przebrał go w czystą piżamkę. Z kąpielą muszą zaczekać do rana. Odgarniając kosmyki ciemnych włosów z lepkiego od potu czoła, Gianni odetchnął z ulgą, a ostre, twarde rysy jego przystojnej twarzy nieco zmiękły, gdy spojrzał na cherubinkową buzię synka. Poczuł dobrze znany przypływ dumy i – nie bał się tego słowa – miłości.
Fakt, że miał spory udział w stworzeniu tak doskonałej, pięknej istoty nadal napełniał go podziwem, ale też lekkim niedowierzaniem. Choć przyjście na świat Liama nie było zaplanowane, ojcostwo było dla Gianniego najlepszą rzeczą, jaka go w życiu spotkała, choć nie zawsze było różowo. Samotnie rodzicielstwo to trudna misja. Mimo to już od pierwszego dnia, od pierwszego oddechu chłopca, Liam stał się centrum jego wszechświata.
Uchylił okno, zaciągnął zasłony i ostatni raz zerknął na dziecko. Stłumił ziewnięcie i, nieludzko umordowany, poczłapał do własnego, sąsiedniego pokoju. W połowie drogi zatrzymał się nagle. Przyszło mu do głowy, że jeśli Lucy obudzi się wcześniej od niego i ujrzy zaparkowany przed domem nieznany samochód, może się przestraszyć. Kiedyś była najbardziej ufną osobą na ziemi, ale po paru przykrych incydentach miała powód, żeby bać się nieznajomych. Gianni uznał, że powinien jej napisać karteczkę z krótkim wyjaśnieniem. Śpiące w kuchni psy wstały, aby go leniwie powitać. Poklepał je po karkach i położył karteczkę na stole obok pudełka z płatkami śniadaniowymi, po czym dotarł wreszcie do łóżka, wcześniej zaglądając na sekundę do synka.
Zasnął niemal w tym samym momencie, gdy jego głowa dotknęła poduszki. Obudziło go dopiero wdzierające się przez okno słońce. Gdzie jestem? – zapytał odruchowo. Uczucie zdezorientowania trwało tylko sekundę lub dwie, bowiem zastąpiło je coś innego, bardzo dziwnego. Pierwszy raz w życiu coś takiego go spotkało. Miał trzydzieści dwa lata, nie pędził żywota mnicha klasztornego i w jego życiu bywały momenty, które wolałby wyrzucić z pamięci, ale nigdy wcześniej nie obudził się w łóżku z… zupełnie obcą osobą!
Nie znał tej kobiety. Nigdy wcześniej jej nie widział. Miał co do tego całkowitą pewność, ponieważ nigdy nie zapomniałby takiej burzy płomiennych loków. Wsparł się na łokciu i przebiegł wzrokiem po szczupłych plecach pogrążonej we śnie młodej kobiety, która jedną rękę miała wsuniętą pod policzek, a drugą wyciągniętą na kołdrze. Przesunął wzrokiem od jej niepomalowanych paznokci aż do lekko wystających kości obojczyka. Miała karnację charakterystyczną dla rudowłosych: bladą i mleczną, obsypaną gdzieniegdzie piegami, które podświetlało wpadające przez okno słońce.
Podejrzewał, że jest naga. Zupełnie naga. Gdyby ktoś w tym momencie wpadł do pokoju, zapewne by założył, że oni… ona i on… Chwileczkę! – pomyślał zaniepokojony. Czyżby ktoś chciał go w coś wrobić? Czy to jakaś celowa, perfidna akcja któregoś z jego wrogów lub brukowców? Wpadasz w paranoję, chłopie, zganił się w myślach. Potarł skronie, próbując uruchomić umysł wciąż oblepiony pajęczyną snu. Najpierw wyrzucił z głowy teorie spiskowe. Przecież nikt nie znał miejsca jego pobytu. Akurat o to przed wyjazdem się zatroszczył. O co więc w tym wszystkim chodzi? Kim jest ta naga kobieta w jego łóżku? Mrocznym spojrzeniem przebiegł po jej ramieniu. Nie miał wątpliwości, że skóra nieznajomej musi być niesamowicie gładka, wręcz jedwabista… Przymknął powieki, by zebrać myśli. Dopiero po chwili przyszła mu do głowy zupełnie oczywista refleksja: przecież to nie jest jego łóżko ani jego dom. Czy to możliwe, że ona już tu leżała, kiedy przyszedł – i był zbyt zmęczony, żeby zauważyć jej obecność?
Tak, możliwe! A nawet wysoce prawdopodobne…
Nie odrywając wzroku od nieznajomej, powoli usiadł w łóżku. Nie obudził jej. Odetchnął z ulgą. Omiótł wzrokiem pokój, szukając swoich ubrań. Gdy wreszcie je odnalazł, było już za późno – kobieta ziewnęła i przeciągnęła się jak kotka, odsłaniając dolną część pleców i kawałek lewego biodra. Po chwili znowu się poruszyła. Gianni tym razem dostrzegł już centymetr rozkosznego rowka pomiędzy jej pośladkami. Przełknął głośno. Dostrzegł, że jej powieki powoli się podnoszą. Wciągnął w płuca haust powietrza, szykując się na tę niezręczną konfrontację…
Boże, niech tylko nie krzyczy! – modlił się w duchu.
Nie krzyknęła. Zamrugała dwa razy i uśmiechnęła się ciepło i słodko, wpatrując się w niego oczami nadal zasnutymi mgiełką snu. Gianni poczuł gwałtowny przypływ pożądania. Była jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie dane mu było w życiu ujrzeć.
Jak zwykle Miranda obudziła się minutę przed dzwonieniem budzika. Nigdy nie rozumiała, jak to możliwe. Widocznie miała wrodzony dar. Dzisiaj powinna wcześnie wstać z łóżka. Musiała nie tylko nakarmić zwierzęta, ale też uporać się z natłokiem innych czynności. Lista obowiązków, których wypełnienia oczekiwała od niej Lucy, jej pracodawczyni, była wyjątkowo długa i drobiazgowa.
Każde ze zwierząt mieszkających na farmie miało własne imię: stary koń, kucyk szetlandzki, osiołki, a nawet wszystkie kaczki i kury. Mirandzie wszystkie ich imiona jeszcze się trochę plątały, ale zawsze z wielkim uczuciem opiekowała się każdym zwierzęciem. Od Lucy otrzymała również precyzyjny harmonogram sprzątania, który wydawał jej się zbyt drobiazgowy, ale przecież dostawała za swoją ciężką pracę całkiem niezłe pieniądze. Jej rodzice uważali, że tego typu zajęcie jest upokarzające dla kogoś z jej umiejętnościami i kwalifikacjami.
Miranda westchnęła i wtuliła twarz w miękką poduszkę. Cóż, lubiła to, co robi, ale rzeczywiście nie tak wyobrażała sobie swoją przyszłość. Tamtego dnia, gdy wszystko się zmieniło, zawaliło, i postanowiła rzucić swoją dotychczasową pracę, miała wrażenie, że już nigdy do siebie nie dojdzie. Gdyby jej siostra, Tamara, nie sprzątnęła jej sprzed nosa faceta, u boku którego Miranda planowała się zestarzeć, być może ten stan zawieszenia – beznadziejnego zakochania – trwałby wiecznie i Oliver nigdy nie zauważyłby, że Miranda jest kimś więcej niż tylko świetną nauczycielką zajęć praktyczno-technicznych.
Nie, wcale nie świetną, lecz wybitną! – poprawiła się w duchu w myśl swojej nowej filozofii „chwal się tym, co masz”. Dlaczego wcześniej nie stosowała się do tej zasady? Gdyby pochwaliła się swoją niezłą figurą, nosząc bardziej kobiece ubrania, takie jak Tamara, być może Oliver, dyrektor szkoły, w której uczyła, zwróciłby uwagę nie tylko na malinowe babeczki, którymi częstowała go w pokoju nauczycielskim.
Miranda doszła do wniosku, że pomijając złamane serce, czuje się całkiem dobrze. Zazwyczaj miała kłopot ze spaniem w nowym miejscu, ale ta noc, tak samo jak poprzednie, minęła jej jak mgnienie. Spała jak dziecko. Nadal nie podnosząc powiek, przekręciła się w lewy bok. Prawa dłoń dotknęła ściany, a lewa czegoś ciepłego i twardego…
Otworzyła oczy.
Poczuła strach, ale tylko przez sekundę. Odprężyła się i uśmiechnęła, wiedząc, że to tylko sen, ponieważ żaden żyjący na ziemi mężczyzna nie ma takiej twarzy. Twarzy, która byłaby arcydziełem natury. Wpatrywała się z przyjemnością w to oblicze godne mrocznego anioła. Ostry nos, wydatne kości policzkowe, szerokie i inteligentne czoło oraz mocna szczęka. Gdy spojrzała w podłużne, ciemne oczy oprawione długimi rzęsami i grubymi brwiami, prawie poczuła, że w nich tonie. Ratując się przed tym uczuciem, przeniosła spojrzenie na jego usta, idealnie wykrojone, niemal zbyt zmysłowe jak na mężczyznę. Malutka blizna w kształcie księżyca przy prawym kąciku ust jedynie podkreślała uderzającą urodę jego twarzy. Przypomniała sobie zdanie, które wyczytała w jakiejś książce: piękno to doskonałość z rysą.
– Dzień dobry.
Jego głos również mógł należeć tylko do mężczyzny ze sennego marzenia. Był głęboki, gardłowy. Wyczuwała nawet jakieś ślady obcego, egzotycznego akcentu. Omiotła wzrokiem jego szerokie, muskularne ramiona i cień zarostu na kanciastej szczęce. Tak, był ucieleśnieniem marzeń kobiet… Och, jaka szkoda, że to tylko sen! – zawyła w duchu. Wyjątkowo realistyczny sen. Wciągnęła w nozdrza mocny zapach ciepłego, męskiego ciała, wyczuwając nutę jakichś drogich perfum. Mimo wszystko osobiście wolała subtelnych i wrażliwych mężczyzn. Takich jak… Oliver. Jej ideał. Westchnęła na myśl o nim. Spotkała swój ideał, prawie codziennie z nim pracowała i powoli zaczynała godzić się z tym, że on nie myśli o niej w takich kategoriach… A potem nagle zakochał się w jej siostrze bliźniaczce! Przeżyła szok. Płakała po nocach. Ukrywała swoje cierpienie… tak umiejętnie, że jej siostra niczego się nie domyślała. Gdy w przeddzień ślubu Tamara wyznała, że jest w ciąży z Oliverem, Miranda jakimś cudem zdołała wypowiedzieć odpowiednie słowa odpowiednim tonem, a nawet okrasić je słodkim uśmiechem. Zaczynała się zastanawiać, czy przypadkiem nie minęła się ze swoim powołaniem – powinna zostać aktorką, a nie nauczycielką! Tamtego dnia zrozumiała jednak, że dłużej tego nie wytrzyma. Dalsza praca w szkole, w której Oliver, teraz mąż jej siostry, był dyrektorem, nie wchodziła w grę. Z Tamarą nigdy nie łączyła jej tak bliska, empatyczna więź, jaka podobno istnieje pomiędzy innymi identycznymi bliźniętami, lecz Miranda wiedziała, że jej siostra prędzej czy później dowie się o wszystkim. Wystarczyło jedno słowo, jedno spojrzenie, a jej tajemnica wyszłaby na jaw. Nie mogła do tego dopuścić. Aktualnie Tamara spędzała idylliczne wakacje na greckiej wyspie ze swoim cudownym mężem. Miranda ponownie skupiła się na wyśnionym mężczyźnie, który nadal nie zniknął. Co więcej, w jego oczach dostrzegła dziwny błysk. Patrzył na nią tak, jakby chciał ją pocałować…
O, Boże! – zawołała w myślach. To nie jest sen! W moim łóżku jest jakiś facet!
Zaczął dzwonić budzik. Wyłączyła go, sięgając ponad głową nieznajomego, a następnie owinęła się kołdrą i wyskoczyła z łóżka, jakby nagle stanęło w płomieniach. Z oczami wypełnionymi po brzegi zdumieniem, kurczowo przyciskając kołdrę do piersi, wpatrywała się w intruza, czując nieprzyjemny przeciąg, który owiewał jej nagie pośladki. Poczuła przypływ paniki. Chciała uciekać, ale żeby dopaść drzwi, musiała najpierw wyminąć łóżko. Zerknęła na drugie drzwi łączące sypialnię z sąsiednim pokojem. Chciała się poruszyć, lecz miała wrażenie, że ktoś przybił jej stopy do podłogi.
Ogarnął ją paraliżujący lęk. Powiadają, że atak jest najlepszą formą obrony, przypomniała sobie. Kto zachowuje się jak ofiara, zostanie ofiarą. Musiała zebrać w sobie odwagę i wyjść cało z tej sytuacji!
– Nie ruszaj się! – zawołała bojowym tonem, który nie do końca skutecznie maskował jej strach. Po chwili wyjąkała: – Bo jak nie, to tego po… pożałujesz!
Na pewno usłyszał drżenie w jej głosie, ale posłuchał i ani drgnął. Całe szczęście! Przebiegła wzrokiem po potężnym ciele mężczyzny. Ani grama tłuszczu, czysta muskulatura. Wyglądał jak fanatyk kultury fizycznej, który potrafi pobiec w maratonie i nie oblać się nawet jedną kroplą potu. Tak, ten człowiek mógłby zrobić jej krzywdę, powalić na ziemię jednym palcem, przygwoździć do podłogi, zmusić do… O, Boże, nie! – przerwała tę serię upiornych obrazów. Nie odrywając od niego wzroku, wyciągnęła rękę do tyłu, szukając swojego telefonu. Przecież zostawiła go wieczorem na stoliku. Gdzie on, do diabła, jest?