- promocja
Ucieczka w dzicz. Wojownicy. Tom I - ebook
Ucieczka w dzicz. Wojownicy. Tom I - ebook
Przeszło 10 000 000 sprzedanych egzemplarzy
Ponad 116 tygodni na liście bestsellerów New York Timesa
Od wieków cztery klany wojowniczych kotów dzieliły las według praw ustanowionych przez przodków. Jednak jeden z nich odrzucił odwieczny porządek, stwarzając zagrożenie dla pozostałych.
Bezwzględne koty z Klanu Cienia otaczają siedlisko walecznych, choć mniej licznych kotów z Klanu Pioruna. Błękitna Gwiazda, ich przywódczyni, i jej dumni wojownicy – Lwie Serce i Tygrysi Pazur – nie poddadzą się bez walki, zdecydowani bronić za wszelką cenę swoich pobratymców i młodych.
Gdy sytuacja wydaje się beznadziejna, w lesie pojawia się zwyczajny, domowy kot, o którym mówiło proroctwo i który odmieni losy tych ziem.
Ucieczka w dzicz to piękna opowieść o przyjaźni i lojalności. To lektura nie tylko dla miłośników futrzaków, ale przede wszystkim dla każdego, kto kocha świetną przygodę. Dołącz do legionu fanów, którzy sprawili, że „Wojownicy” Erin Hunter to międzynarodowy fenomen i światowy bestseller!
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65122-03-2 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Klan Pioruna
PRZYWÓDCZYNI
Błękitna Gwiazda — niebieskoszara kocica ze srebrnym połyskiem wokół nozdrzy
ZASTĘPCA
Rudy Ogon — mały szylkretowy kocur z charakterystycznym rudym ogonem
Uczeń: Zakurzona Łapa
UZDROWICIELKA
Nakrapiany Liść — piękna ciemna szylkretowa kotka o niezwykłej nakrapianej sierści
WOJOWNICY
(koty i kotki bez młodych)
Lwie Serce — wspaniały złocisty pręgowany kocur z sierścią gęstą jak lwia grzywa
Uczeń: Szara Łapa
Tygrysi Pazur — duży ciemnobrązowy pręgowany kocur o niezwykle długich pazurach przednich łap
Uczeń: Krucza Łapa
Biała Burza — duży biały kot
Uczeń: Piaskowa Łapa
Ciemna Pręga — czarno-szary pręgowany kocur krótkowłosy
Długi Ogon — jasny kot z ciemnymi pręgami
Szybki Wiatr — szybki pręgowany kot
Wierzbowa Skóra — bardzo jasna szara kotka o niezwykle niebieskich oczach
Mysia Skóra — mała ciemnobrązowa kotka
UCZNIOWIE
(koty, które skończyły sześć księżyców, szkolące się na wojowników)
Zakurzona Łapa — ciemnobrązowy pręgowany kot
Szara Łapa — postawny szary kot o długiej sierści
Krucza Łapa — mały, chudy czarny kot z białą plamką na piersi i białym koniuszkiem ogona
Piaskowa Łapa — jasnoruda kotka
Ognista Łapa — ładny rudy kot
KRÓLOWE
(kotki oczekujące młodych lub opiekujące się nimi)
Oszronione Futro — piękna biała kotka o niebieskich oczach
Brązowy Pysk — ładna pręgowana kotka
Złoty Kwiat — kotka o jasnorudej sierści
Nakrapiany Ogon — jasno pręgowana kotka, najstarsza królowa
STARSI
(byli wojownicy i królowe)
Obcięty Ogon — duży ciemnobrązowy kocur z brakującą częścią ogona
Małe Ucho — szary kocur o bardzo małych uszach, najstarszy w Klanie Pioruna
Łatana Skóra — mały czarno-biały kocur
Jedno Oko — jasnoszara kocica, najstarsza samica w Klanie Pioruna; właściwie nie widzi i nie słyszy
Pstrokaty Ogon — niegdyś ładna szylkretowa kocica o pięknej cętkowanej sierści
Klan cienia
PRZYWÓDCA
Złamana Gwiazda — długowłosy ciemno pręgowany kocur
ZASTĘPCA
Czarna Stopa — duży biały kocur o wielkich atramentowoczarnych łapach
UZDROWICIEL
Cieknący Nos — mały szaro-biały kocur
WOJOWNICY
Gruby Ogon — brązowy pręgowany kot
Uczeń: Brązowa Łapa
Głaz — srebrny pręgowany kot
Uczeń: Mokra Łapa
Podrapany Pysk — brązowy kocur poznaczony bliznami po bitwach
Uczeń: Mała Łapa
Nocna Skóra — czarny kot
KRÓLOWE
Poranna Chmura — mała pręgowana kotka
Jasny Kwiat — czarno-biała kotka
STARSI
Jesionowe Futro — mały pręgowany kocur
Klan wiatru
PRZYWÓDCA
Wysoka Gwiazda — czarno-biały kocur o bardzo długim ogonie
Klan rzeki
PRZYWÓDCA
Zakrzywiona Gwiazda — wielki jasno pręgowany kocur z krzywą szczęką
ZASTĘPCA
Dębowe Serce — rudawobrązowy kocur
Koty nie należące do klanów
Żółty Kieł — stara ciemnoszara kocica o szerokim, spłaszczonym pysku
Łatek — pulchny, przyjazny czarno-biały kociak mieszkający w domu na skraju lasu
Jęczmień — czarno-biały kot mieszkający na farmie niedaleko lasuProlog
Blask księżyca odbijał się na granitowych skałach, barwiąc je srebrzyście. Ciszę przerywał tylko szum bystrej ciemnej rzeki i delikatny szelest liści w pobliskim lesie.
W cieniu coś się poruszyło, a na skały zaczęły wpełzać zwinne czarne sylwetki. Wysunięte pazury błyskały w świetle księżyca, czujne oczy lśniły bursztynowo. I nagle, jakby na sygnał, zwierzęta rzuciły się na siebie, a skały zaroiły się walczącymi, prychającymi kotami.
W samym środku kłębowiska sierści i pazurów potężny ciemno pręgowany kot przyszpilił złocistobrązowego rywala do ziemi i z triumfem uniósł głowę.
— Dębowe Serce! — warknął pręgowany. — Jak śmiesz polować na naszym terytorium? Słoneczne Skały należą do Klanu Pioruna!
— Dzisiaj przyłączymy je do terytorium Klanu Rzeki, Tygrysi Pazurze! — parsknął brązowy kocur.
Od strony brzegu dobiegł przenikliwy ostrzegawczy pisk.
— Uważaj! Nadchodzą wojownicy Klanu Rzeki!
Tygrysi Pazur odwrócił się; z wody u stóp skał wynurzały się kolejne koty. Przemoczeni wojownicy Klanu Rzeki wyskakiwali bezszelestnie na brzeg i nawet nie otrząsając futra z wody, rzucali się do bitwy.
Ciemno pręgowany samiec obrzucił Dębowe Serce wściekłym spojrzeniem.
— Pływacie jak wydry, ale w lesie nie macie czego szukać! — uniósł wargę i wyszczerzył kły na wijącego się w jego pazurach kocura.
Nad zgiełk bitwy wybił się rozpaczliwy wrzask kotki z Klanu Pioruna, rozpłaszczonej na brzuchu i przyciśniętej do ziemi przez żylastego brązowego wojownika z Klanu Rzeki, który nagle sięgnął do jej szyi szczękami wciąż jeszcze ociekającymi wodą po przepłynięciu rzeki.
Usłyszawszy jej krzyk, Tygrysi Pazur puścił Dębowe Serce. Jednym energicznym skokiem zrzucił wojownika z pleców kotki.
— Uciekaj, Mysia Skóro! — rozkazał i odwrócił się do wojownika Klanu Rzeki, który napadł kotkę. Mysia Skóra podniosła się niepewnie, krzywiąc się z bólu od głębokiego cięcia na łopatce, i rzuciła się do ucieczki.
Za jej plecami Tygrysi Pazur prychał z wściekłości, gdyż kocur z Klanu Rzeki rozciął mu nos. Nie zważając na zalewającą oczy krew, rzucił się do przodu i zatopił zęby w tylnej łapie wroga. Kocur z Klanu Rzeki wrzasnął i wyszarpnął łapę.
— Tygrysi Pazurze! — rozległ się wrzask wojownika z ogonem rudym jak lisia kita. — To nie ma sensu! Tych z Klanu Rzeki jest zbyt wielu!
— Nie, Rudy Ogonie! Nikt nie pokona Klanu Pioruna! — odkrzyknął Tygrysi Pazur, jednym skokiem stając u boku wojownika. — To nasze terytorium! — Krew spływała mu po ciemnych nozdrzach; strząsnął ją niecierpliwie, opryskując skały ciemnymi kroplami.
— Klan Pioruna doceni twoją odwagę, Tygrysi Pazurze, ale nie możemy już stracić ani jednego wojownika — nalegał Rudy Ogon. — Błękitna Gwiazda nigdy nie oczekuje od wojowników niemożliwego. Znajdziemy jeszcze okazję do pomsty za tę porażkę. — Nie spuścił oczu pod spojrzeniem Tygrysiego Pazura, potem wycofał się i wskoczył na głaz na skraju lasu.
— Odwrót! Klan Pioruna! Odwrót! — wrzasnął. Jego wojownicy zaczęli wyślizgiwać się i wywijać spod pazurów przeciwników. Prychając i sycząc, wycofywali się w stronę Rudego Ogona. Przez krótką chwilę wojownicy Klanu Rzeki wydawali się zdezorientowani. Czyżby zwycięstwo przyszło im aż tak łatwo? Dębowe Serce wydał okrzyk bojowy. Wojownicy Klanu Rzeki natychmiast dołączyli do swojego przywódcy i zaczęli wielogłosową pieśń zwycięstwa.
Rudy Ogon rozejrzał się po swoich wojownikach. Poruszył ogonem, dając sygnał do odwrotu. Członkowie Klanu Pioruna pobiegli na odległy skraj Słonecznych Skał, zeskoczyli w cień i zniknęli w lesie.
Tygrysi Pazur biegł na końcu. Na skraju lasu zawahał się na moment i odwrócił, by spojrzeć na zalane krwią pole bitwy. Oczy miał zmrużone w szparki, minę ponurą. Potem skoczył za swoim klanem w cichy las.
*
Na pustej polanie siedziała samotnie stara siwa kocica, wpatrzona w czyste nocne niebo. Wokół słyszała oddechy i poruszenia pogrążonych we śnie kotów.
Z ciemnego zakątka wynurzyła się kocica o szylkretowej sierści; szła szybkim, bezszelestnym krokiem.
Szara kocica pochyliła głowę w pozdrowieniu.
— Jak się ma Mysia Skóra? — miauknęła.
— Jej rany są głębokie, Błękitna Gwiazdo — odparła szylkretowa, sadowiąc się na chłodnej nocnej trawie. — Ale jest młoda i szybko dojdzie do siebie.
— A co z innymi?
— Również wyzdrowieją.
Błękitna Gwiazda westchnęła.
— Mamy szczęście, że tym razem nie straciliśmy żadnego z wojowników. Zdolna z ciebie uzdrowicielka, Nakrapiany Liściu. — Znów uniosła głowę ku gwiazdom. — Niepokoi mnie dzisiejsza porażka. Odkąd zostałam przywódczynią, Klan Pioruna nie dał się pokonać na swoim terytorium — wymruczała. — Dla klanu nastały trudne czasy. Pąki na drzewach pojawiają się późno, rodzi się mniej młodych. Jeśli Klan Pioruna ma przetrwać, potrzebuje więcej wojowników.
— Ale rok dopiero się zaczyna — zauważyła spokojnie Nakrapiany Liść. — Będzie ich więcej, kiedy liście się zazielenią.
Szara kocica poruszyła szerokimi barkami.
— Być może. Ale wyszkolenie kociąt na wojowników wymaga czasu. Jeśli Klan Pioruna ma bronić swojego terytorium, musi jak najszybciej znaleźć sobie nowych wojowników.
— Chcesz zapytać o radę Klan Gwiazdy? — miauknęła cicho Nakrapiany Liść, podążając za wzrokiem Błękitnej Gwiazdy i unosząc spojrzenie na rój gwiazd migoczących na ciemnym niebie.
— W takich czasach potrzebujemy słów starożytnych wojowników. Czy Klan Gwiazdy przemówił do ciebie? — zapytała Błękitna Gwiazda.
— Od kilku księżyców milczą, Błękitna Gwiazdo.
Nagle nad czubkami drzew przemknęła spadająca gwiazda. Nakrapiany Liść poruszyła ogonem i nastroszyła sierść.
Błękitna Gwiazda postawiła uszy, lecz zachowała milczenie, podczas gdy Nakrapiany Liść nadal wpatrywała się w niebo.
Po kilku chwilach Nakrapiany Liść opuściła głowę i spojrzała na Błękitną Gwiazdę.
— To była wiadomość z Klanu Gwiazdy — wymruczała, a jej spojrzenie zamgliło się. — Tylko ogień ocali nasz klan.
— Ogień? — powtórzyła Błękitna Gwiazda. — Ale przecież ogień wywołuje trwogę u wszystkich klanów! Jakże zdoła nas ocalić?
Nakrapiany Liść pokręciła głową.
— Nie wiem — przyznała. — Ale taką wiadomość przesłał mi Klan Gwiazdy.
Przywódczyni Klanu Pioruna wbiła wzrok w uzdrowicielkę.
— Nigdy dotąd się nie pomyliłaś, Nakrapiany Liściu — miauknęła. — Jeśli Klan Gwiazdy przemówił, to musi być prawda. Ogień ocali nasz klan.Rozdział 1
Panowała zupełna ciemność. Rdzawy czuł coś w pobliżu. Młody kot otworzył szeroko oczy, wpatrując się w gęste poszycie lasu. Miejsce było mu nieznane, lecz nowe zapachy przyciągały go głębiej w mrok. W brzuchu mu burczało, przypominając o głodzie. Lekko otworzył pysk, by ciepłe zapachy lasu dotarły do kubków smakowych na podniebieniu. Zatęchłe zapachy gnijących liści zmieszane z kuszącym aromatem małego, pokrytego sierścią zwierzęcia.
Nagle obok przemknęła szara błyskawica. Rdzawy przystanął, nasłuchując. Zwierzę przyczaiło się mniej niż dwie długości ogona od niego. Wiedział, że to mysz, w głębi ucha słyszał szybkie bicie malutkiego serca. Przełknął, tłumiąc burczenie w żołądku. Niedługo zaspokoi głód.
Powoli przyczaił się i przygotował do ataku. Stał pod wiatr od myszy, wiedział, że ta go nie poczuje. Ostatni raz sprawdził położenie ofiary, wybił się mocno na zadnich łapach i skoczył, kopnięciem wyrzucając w górę opadłe liście.
Mysz pomknęła w stronę kryjówki w dziurze w ziemi. Rdzawy jednak już ją dopadł. Chwycił bezbronne stworzenie w ostre jak brzytwa pazury, uniósł i podrzucił wysoko nad zasłaną liśćmi ziemię. Mysz wylądowała oszołomiona, lecz żywa. Próbowała uciekać, ale Rdzawy znów ją złapał. Podrzucił mysz jeszcze raz, nieco wyżej. Mysz zdołała przebiec kilka kroków, lecz szybko ją dogonił.
Nagle w pobliżu rozległ się brzęk. Rdzawy rozejrzał się, a mysz korzystając z okazji, zdołała wyrwać mu się z pazurów. Kiedy się odwrócił, zobaczył, jak znika w ciemnej plątaninie korzeni drzew.
Rozzłoszczony, zrezygnował z polowania. Zawirował w miejscu, rozjarzonymi zielonymi oczami szukając źródła hałasu, który pozbawił go kolacji. Dźwięk nie zamilkł, stawał się coraz bardziej znajomy. Rdzawy zamrugał i otworzył oczy.
Las zniknął, a Rdzawy leżał skulony na swoim posłaniu w gorącej i dusznej kuchni. Przez okno wpadało światło księżyca, rzucając cienie na gładką, twardą podłogę. Hałasem okazał się brzęk suchych, kawałków karmy wsypywanych do miski, polowanie zaś było tylko snem.
Uniósł głowę i oparł podbródek na brzegu posłania. Obroża cisnęła go w szyję. We śnie czuł świeże powietrze pieszczące mu miękkie futro w miejscu zwykle uciskanym przez pasek. Rdzawy przetoczył się na plecy, przez kilka chwil jeszcze napawając się wspomnieniem. Nadal czuł zapach myszy. To już trzeci raz od pełni księżyca przyśnił mu się ten sen i za każdym razem mysz mu uciekała.
Oblizał wargi. Ze swego posłania czuł zapach karmy. Właściciele zawsze wieczorem napełniali mu miskę. Zapach kurzu przepłoszył ciepłe aromaty ze snu, lecz w brzuchu wciąż mu burczało. Rdzawy rozciągnął łapy, żeby się dobudzić, i podreptał przez kuchnię na kolację. Karma była sucha i nie miała smaku. Niechętnie przełknął jeszcze jeden kęs, potem odwrócił się od miski i przecisnął przez klapkę w drzwiach w nadziei, że zapach ogrodu pozwoli mu odtworzyć nastrój snu.
Księżyc świecił jasno, padał lekki deszcz. Rdzawy maszerował przez niewielki ogródek po oświetlonej blaskiem żwirowej alejce, czując pod łapami zimne i ostre kamyki. Załatwił swoje potrzeby pod dużym krzewem o lśniących zielonych liściach i ciężkich czerwonych kwiatach. Ich mdląco słodki zapach dominował pośród świeżego aromatu wilgotnego powietrza, więc kot zmarszczył pysk, by nie dopuścić go do nozdrzy.
Następnie usadowił się na szczycie słupka ogrodzenia wytyczającego granice jego ogrodu. Było to jego ulubione miejsce, gdyż sięgał stąd wzrokiem zarówno na podwórka sąsiadów, jak i do gęstego zielonego lasu po drugiej stronie ogrodzenia.
Deszcz ustał. Nisko przycięty trawnik za jego plecami skąpany był w księżycowej poświacie, lecz za ogrodzeniem między drzewami czaiły się cienie. Rdzawy uniósł nieco głowę i zaczął niuchać w wilgotnym powietrzu. Pod grubym futrem jego skóra była sucha i ciepła, lecz czuł ciężar kropel deszczu, które skrzyły się na jego rudej sierści.
Słyszał, jak właściciele po raz ostatni wołają go, a ich głos dobiega spod drzwi kuchennych. Gdyby poszedł teraz do domu, przyjęliby go dobrym słowem i pieszczotami, a potem wpuścili do łóżka, w którym mógłby się zwinąć w kłębek i mrucząc, grzać się w zagięciu kolan.
Tym razem jednak Rdzawy zignorował wołanie właścicieli i zwrócił spojrzenie z powrotem na las. Po deszczu orzeźwiający zapach drzew jeszcze nabrał świeżości.
Nagle poczuł, że jeży mu się sierść na karku. Czy coś się poruszyło? Czy ktoś go obserwuje? Rdzawy wlepił wzrok w przestrzeń przed sobą, lecz w przesyconej zapachem drzew ciemności nie dało się niczego dostrzec ani wywąchać. Z nową odwagą uniósł głowę, wstał i przeciągnął się, łapami chwytając za słupki przy furtce, prostując nogi i wyginając grzbiet. Zamknął oczy i znów wciągnął w nozdrza zapachy lasu. Zdawały się coś obiecywać, kusić, by ruszył przed siebie w rozszeptane cienie. Sprężył mięśnie i przysiadł na chwilę, potem lekko zeskoczył na drugą stronę płotu, na szorstką trawę. Przy lądowaniu w nocnej ciszy zabrzęczał dzwoneczek przymocowany do obroży.
— Dokąd się wybierasz, Rdzawy? — zamiauczał znajomy głos za plecami.
Rdzawy uniósł wzrok. Na ogrodzeniu balansował niezgrabnie czarno-biały kociak.
— Cześć, Łatek — odparł Rdzawy.
— Chyba nie zamierzasz wyjść do lasu? — Bursztynowe oczy Łatka miały wielkość spodków.
— Tylko zerknę — obiecał Rdzawy, z zakłopotaniem przestępując z łapy na łapę.
— Ja bym tam nie poszedł za nic. To niebezpieczne! — Łatek z niesmakiem zmarszczył nos. — Henryk mówił, że raz poszedł do lasu — uniósł głowę nad rząd ogrodzeń i nosem wskazał ogród, w którym mieszkał Henryk.
— Ten pręgowany spaślak nigdy nie postawił łapy w lesie! — parsknął z pogardą Rdzawy. — Od czasu wyjazdu do weterynarza prawie nie wychyla nosa poza swój ogród. Tylko by jadł i spał.
— Nie tylko. Złapał tam rudzika! — przekonywał Łatek.
— Jeśli nawet, to zrobił to przed weterynarzem. A teraz narzeka na ptaki, bo zakłócają mu sen!
— W każdym razie — ciągnął Łatek, nie zwracając uwagi na pogardę w głosie Rdzawego — Henryk mówił, że żyje tam mnóstwo groźnych zwierząt. Olbrzymie dzikie koty, które na śniadanie pożerają żywcem króliki, a na starych kościach ostrzą sobie pazury!
— Idę tylko się rozejrzeć — miauknął Rdzawy. — Niedługo wracam.
— Nie mów, że cię nie ostrzegałem! — zakończył czarno-biały kociak, odwrócił się i zeskoczył z płotu do własnego ogrodu.
Rdzawy przysiadł na ostrej trawie za ogrodowym płotem. Nerwowo polizał sobie bark, zastanawiając się, ile prawdy kryją w sobie rewelacje Łatka.
Nagle kątem oka dostrzegł jakieś poruszenie. Patrzył, jak drobnym krokiem coś niewielkiego przemyka pod gałązkami malin.
Instynktownie rozpłaszczył się na ziemi. Powolutku stawiając łapę za łapą, przesuwał się w stronę krzaków. Z postawionymi wysoko uszami i rozdętymi nozdrzami, nie mrugając, zbliżał się do zwierzątka. Widział je teraz wyraźnie: przycupnięte między kolczastymi gałązkami, obgryzało duże ziarenko, trzymając je w łapkach. Była to mysz.
Rdzawy zakołysał się lekko, gotów do skoku. Wstrzymał oddech, by dzwonek znów się nie odezwał. Krew w nim zagrała, serce biło mocno. To jeszcze lepsze od tamtego snu! Znienacka podskoczył na nagły trzask łamanych gałązek i deptanych liści. Dzwonek zadźwięczał zdradliwie, mysz czmychnęła w największą gęstwinę malin.
Rdzawy stał jak wmurowany, rozglądając się wokół. Dojrzał biały koniuszek kity, przesuwający się między wysokimi paprociami. Dobiegł go mocny, dziwny zapach. Zdecydowanie mięsożerca, ale ani kot, ani pies. Zdezorientowany Rdzawy zapomniał o myszy i z ciekawością śledził poruszenia ogona. Chętnie przyjrzałby mu się bliżej.
Ruszył przyczajony do przodu, wyostrzonymi zmysłami badał okolicę. Nagle doszedł go kolejny dźwięk. Dobiegał z tyłu, lecz wydawał się odległy i stłumiony. Rdzawy zastrzygł uszami, by lepiej słyszeć. „Odgłos łap?” — zastanawiał się, nie odrywając spojrzenia od rudego ogona przed sobą i dalej skradając się w jego kierunku. Dopiero kiedy lekki szelest za plecami zamienił się w głośny, szybko przybliżający się trzask, kociak zdał sobie sprawę z zagrożenia.
Zwierzę spadło na niego jak grom z jasnego nieba i siłą rozpędu odrzuciło na kępę pokrzyw. Wijąc się i sycząc, próbował zrzucić wczepionego w grzbiet napastnika, trzymającego go w uścisku niezwykle ostrych pazurów. Rdzawy poczuł też ostre kły, wbijające mu się w kark. Wił się i wykręcał całe ciało, lecz nie mógł się uwolnić. Przez moment czuł się bezbronny, nagle zastygł w bezruchu. W mgnieniu oka ułożył plan i rzucił się na plecy. Instynkt podpowiadał, że odsłanianie miękkiego brzucha jest niezwykle niebezpieczne, lecz była to jedyna szansa.
Szczęście mu sprzyjało — podstęp wydawał się działać. Spod spodu rozległo się pufnięcie, świadczące o tym, że napastnik stracił dech. Miotając się dziko, Rdzawy w końcu się wyswobodził i nie oglądając się za siebie, pognał do domu.
Tupot łap wskazywał, że napastnik rzucił się w pogoń. Mimo palącego bólu zadrapań pod sierścią, Rdzawy postanowił raczej stanąć do otwartej walki, niż dać się zaskoczyć od tyłu.
Zatrzymał się gwałtownie, błyskawicznie odwrócił i stanął na wprost prześladowcy.
Był to także kot — o gęstej, zmierzwionej szarej sierści, mocnych nogach i szerokim pyszczku. Rdzawy od razu wyczuł, że to samiec, i poczuł siłę mięśni ukrytych pod miękkim futerkiem. W następnej chwili kot pędem wpadł na Rdzawego, a zaskoczony jego nagłym przystanięciem, odbił się od niego i przewrócił.
Rdzawy stracił dech od uderzenia i zatoczył się do tyłu. Szybko jednak odzyskał równowagę, wygiął grzbiet i nastroszył rudawe futerko, gotów skoczyć na przeciwnika. Jednak napastnik tylko usiadł i zaczął lizać łapę, już bez śladu agresji.
Rdzawy poczuł dziwne rozczarowanie. Całe ciało miał sprężone, gotowe do bitwy.
— Hej, koteczku! — zawołał szary kot pogodnie. — Jak na oswojonego pieszczocha całkiem nieźle się bronisz!
Rdzawy jeszcze przez sekundę stał spięty, zastanawiając się, czy nie zaatakować. Szybko przypomniał sobie jednak siłę łap, które przyszpiliły go do ziemi. Schował pazury, rozluźnił mięśnie i rozprostował grzbiet.
— I jeśli trzeba, znów będę się bronił — warknął.
— A przy okazji, mam na imię Szara Łapa — ciągnął szary kot, ignorując groźbę. — Szkolę się na wojownika Klanu Pioruna.
Rdzawy nie odezwał się. Nie rozumiał znaczenia słów Szarej Łapy, lecz wyczuł, iż zagrożenie minęło. Ukrył zdziwienie, pochylając głowę i liżąc sobie zmierzwione futro na piersi.
— Co taki domowy kociak jak ty robi w lesie? Nie wiesz, że tu jest niebezpiecznie? — zapytał Szara Łapa.
— Jeśli to ty jesteś największym niebezpieczeństwem w tym lesie, to chyba jakoś sobie z nim poradzę — odparł zuchowato Rdzawy.
Szara Łapa zmierzył go spojrzeniem zmrużonych żółtych oczu.
— Och, zdecydowanie nie jestem największym niebezpieczeństwem. Gdybym był chociaż w połowie wojownikiem, takiemu intruzowi zostawiłbym na pamiątkę kilka prawdziwych ran.
Rdzawy poczuł dreszcz strachu na te pogróżki. Co miał na myśli obcy, mówiąc o intruzie?
— Zresztą — miauczał dalej Szara Łapa, ostrymi zębami wyciągając sobie źdźbła trawy spomiędzy pazurów — nie chciało mi się zadawać ci ran. Widać od razu, że nie należysz do żadnego z innych klanów.
— Innych klanów? — powtórzył oszołomiony Rdzawy.
Szara Łapa syknął zniecierpliwiony.
— Na pewno słyszałeś o czterech klanach wojowników, które polują w okolicy! Ja należę do Klanu Pioruna. Inne klany wciąż próbują podkradać nam zwierzynę z terytorium, a celuje w tym Klan Cienia. Oni na pewno rozerwaliby cię na kawałki bez zadawania pytań, są naprawdę bezwzględni.
Szara Łapa przerwał na chwilę, prychnął z gniewem i ciągnął:
— Zabierają zwierzynę, która wedle prawa należy do nas. Wojownicy Klanu Pioruna mają za zadanie trzymać ich z dala od granic naszego terytorium. Jak skończę szkolenie, będę najgroźniejszy, inne klany będą drżały tak, że z nich pchły pospadają! Nigdy już nie odważą się podejść do naszych granic!
Rdzawy zmrużył oczy. To na pewno jeden z tych dzikich kotów, przed którymi ostrzegał go Łatek! Żyły w lesie, polowały i walczyły między sobą o każdy kęs pożywienia. A jednak Rdzawy nie bał się. Właściwie pewny siebie młodziak wręcz mu zaimponował.
— Tak więc nie jesteś jeszcze wojownikiem? — zapytał.
— Dlaczego? Tak myślałeś? — Szara Łapa zamruczał dumnie, po czym potrząsnął szeroką, puszystą głową. — Jeszcze dużo czasu minie, zanim nim zostanę. Najpierw muszę skończyć szkolenie. Kociaki muszą skończyć sześć miesięcy, zanim w ogóle je zaczną. Dzisiaj jest moja pierwsza noc jako ucznia.
— A może zamiast tego znajdziesz sobie właściciela z miłym, przytulnym domem? Żyłoby ci się znacznie łatwiej — podsunął Rdzawy. — Mnóstwo ludzi z domów wokół wzięłoby takiego kociaka jak ty. Wystarczy, że przez kilka dni posiedzisz w widocznym miejscu i będziesz wyglądał na głodnego…
— I będą mnie karmić króliczymi bobkami i śmierdzącą breją! — wpadł mu w słowo Szara Łapa. — Nigdy! Nie wyobrażam sobie losu gorszego, niż być domowym kotem! To tylko zabawki Dwunożnych! Jedzą coś, co nawet nie przypomina pożywienia, załatwiają się do pudełka z piaskiem i wysuwają nosy na dwór tylko wtedy, kiedy Dwunożni im pozwolą! To nie życie! Tutaj jest niebezpiecznie, ale jest wolność. Chodzimy, gdzie chcemy — zakończył przemowę dumnym prychnięciem i miauknął psotnie. — Nie znasz życia, dopóki nie spróbujesz świeżo zabitej myszki. Czy kiedykolwiek jadłeś mysz?
— Nie — przyznał z lekkim oporem Rdzawy. — Jeszcze nie.
— No to chyba nie zrozumiesz — westchnął Szara Łapa. — Nie urodziłeś się na wolności, a to wielka różnica. Trzeba mieć w żyłach krew wojownika lub poczuć na wąsach powiew wiatru. Kociaki urodzone w domach Dwunożnych nigdy tego nie zrozumieją.
Rdzawy przypomniał sobie uczucie przepełniające go we śnie.
— Nieprawda! — miauknął z oburzeniem.
Szara Łapa nie odpowiedział. Nagle zesztywniał w połowie lizania, z jedną łapą uniesioną, i zaczął węszyć.
— Czuję koty z mojego klanu — syknął. — Powinieneś iść. Nie ucieszą się, jak cię zastaną na naszym terytorium!
Rdzawy rozejrzał się wokół, zastanawiając się, skąd Szara Łapa wie o zbliżających się kotach. Wyczuł jedynie przepełniony zapachem liści powiew wiatru. Jednak naglący ton Szarej Łapy zjeżył mu sierść.
— Szybko! — syczał Szara Łapa. — Uciekaj!
Rdzawy przygotował się do skoku w krzaki, lecz nie wiedział, w którą stronę uciekać.
Nie zdążył. Za jego plecami ktoś miauknął ostro i groźnie.
— Co się tutaj dzieje?
Rdzawy odwrócił się; na polankę dostojnym krokiem wchodziła duża szara kocica. Była wspaniała. Białe kosmyki znaczyły jej pysk, na barkach szpetna blizna przecinała sierść, która w świetle księżyca lśniła srebrem.
— Błękitna Gwiazda! — Szara Łapa przywarł do ziemi obok Rdzawego i zmrużył oczy. Rozpłaszczył się jeszcze mocniej, kiedy na polanę wkroczył kolejny, złocisty pręgowany kocur.
— Nie powinieneś zbliżać się do domostwa Dwunożnych, Szara Łapo! — zganił go złocisty, z gniewem mrużąc zielone oczy.
— Wiem, Lwie Serce, przepraszam. — Szara Łapa wbił wzrok w swoje łapy.
Za jego przykładem Rdzawy skulił się nisko przy ziemi, poruszając nerwowo uszami. W tych kotach drzemała siła, jakiej nigdy nie wyczuwał w swoich znajomych z ogrodu. Może ostrzeżenia Łatka jednak kryły w sobie prawdę.
— Kto to jest? — zapytała kocica.
— Nie jest groźny — odparł Szara Łapa szybko. — Nie jest wojownikiem klanów, to tylko domowy kot Dwunożnych spoza naszych terytoriów.
„Tylko domowy kot Dwunożnych”! Krew zawrzała Rdzawemu w żyłach, lecz zdołał utrzymać język za zębami. W spojrzeniu Błękitnej Gwiazdy dostrzegł ostrzeżenie — znak, że zauważyła gniew w jego oczach. Odwrócił wzrok.
— To przywódczyni mojego klanu, Błękitna Gwiazda! — syknął do niego Szara Łapa ledwie dosłyszalnie. — I Lwie Serce, mój mentor. To znaczy, że on mnie szkoli na wojownika.
— Dziękuję za przedstawienie nas, Szara Łapo — odezwał się Lwie Serce chłodno.
Błękitna Gwiazda wciąż wpatrywała się w Rdzawego.
— Jak na domowego kota Dwunożnych dobrze walczysz — miauknęła.
Rdzawy i Szara Łapa wymienili zdezorientowane spojrzenia. Skąd wie?
— Obserwowaliśmy was obu — ciągnęła Błękitna Gwiazda, jakby czytała w ich myślach. — Zastanawialiśmy się, jak sobie poradzisz z intruzem, Szara Łapo. Odważnie go zaatakowałeś.
Szara Łapa rozpromienił się na tę pochwałę.
— Usiądźcie obaj! — Błękitna Gwiazda spojrzała na Rdzawego. — Ty też, kocie domowy.
Natychmiast usiadł i nie opuszczając oczu pod spojrzeniem Błękitnej Gwiazdy, wysłuchał jej słów.
— Dobrze zareagowałeś na atak, kociaku. Szara Łapa jest od ciebie silniejszy, lecz ty broniłeś się, używając głowy. Kiedy cię gonił, stawiłeś mu czoła. Nigdy dotąd nie widziałam, by jakikolwiek kot domowy tak się zachował.
Rdzawy z trudem kiwnął głową w podziękowaniu, zaskoczony nieoczekiwaną pochwałą. Jej dalsze słowa zaskoczyły go jeszcze bardziej.
— Zastanawiałam się, jak sobie poradzisz w dziczy, poza domem Dwunożnych. Często patrolujemy tę okolicę, wtedy widuję cię siedzącego na granicy twojego terenu i wpatrzonego w las. Wreszcie zdobyłeś się na odwagę i postawiłeś łapę na nowym lądzie. — Błękitna Gwiazda z namysłem patrzyła na Rdzawego. — Jak się zdaje, masz wrodzony talent do polowania. Dobry wzrok. Gdybyś się tak długo nie zastanawiał, złapałbyś tę mysz.
— Na… naprawdę? — zająknął się Rdzawy.
Lwie Serce wtrącił się tonem pełnym szacunku, lecz i naglącym:
— Błękitna Gwiazdo, to kot domowy. Nie powinien polować na terenach Klanu Pioruna. Odeślij go do domu, do Dwunożnych!
Rdzawy poczuł swędzenie łap na te pogardliwe słowa.
— Odesłać mnie do domu? — miauknął niecierpliwie. Pochwała Błękitnej Gwiazdy sprawiła, że poczuł dumę z siebie. Zauważyła go, zrobił na niej wrażenie. — Ale przecież chciałem tylko złapać mysz albo dwie. Na pewno wystarczy ich dla wszystkich.
Błękitna Gwiazda odwróciła się do Lwiego Serca, uznając słuszność jego słów. Teraz z powrotem zwróciła szybkie spojrzenie na Rdzawego. Tym razem w błękitnych oczach palił się gniew.
— Nigdy nie wystarcza dla wszystkich — parsknęła ostro. — Gdybyś nie żył sobie wygodnie, przekarmiany przez właścicieli, wiedziałbyś o tym!
Rdzawy, zdezorientowany nagłym wybuchem gniewu Błękitnej Gwiazdy, zerknął na przerażony pysk Szarej Łapy i zrozumiał, że posunął się za daleko. Lwie Serce stanął przy boku przywódczyni klanu, dwoje wojowników górowało nad nim. Rdzawy zerknął w groźne oczy Błękitnej Gwiazdy i poczuł, jak jego duma topnieje. To nie są rozpuszczone domowe koty, spędzające czas przy kominku. To dzikie, wygłodniałe bestie, które zapewne dokończą dzieła Szarej Łapy.