Ucieczka w seks - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Ucieczka w seks - ebook
Georgia i Sean wiedzieli, że nie powinni być razem. Mogą się przyjaźnić, ale miłość? Wykluczone! Ich rodziny na pewno uznałyby to za skandal. Uciekając przed uczuciem, wybrali związek oparty wyłącznie na seksie. Tak miało być prościej, ale los chciał inaczej…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1976-1 |
Rozmiar pliku: | 696 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Błagam na wszystkie świętości, nie przyj! – Sean jednym okiem zerkał w lusterko, drugim obserwował szosę. Cholera, dlaczego to jemu przypadła rola kierowcy?
– Sean, patrz na drogę – z tylnego siedzenia nerwowo rzucił jego kuzyn Ronan, który obejmował żonę w mocno zaawansowanej ciąży.
– Ronan ma rację – przytaknęła siedząca obok Seana Georgia Page. – Lauro, trzymaj się – powiedziała do siostry. – Niedługo będziemy w szpitalu.
– Wyluzujcie. Nie będę rodzić w samochodzie.
– Oby – mruknął Sean i mocniej nacisnął gaz.
Zawsze dobrze mu się jeździło po wąskich i krętych irlandzkich drogach, ale dzisiaj wolałby gnać wygodną autostradą, by jak najszybciej pokonać trzydzieści kilometrów dzielących ich od szpitala w Westport.
Znów zerknął w lusterko. Laura krzywiła się z bólu.
Jęknęła, a Sean zacisnął zęby. Czuł narastającą panikę, normalną w takich sytuacjach. Ronan był zdenerwowany i zarazem podekscytowany. Sean trochę mu tego zazdrościł, a trochę się cieszył, że nie jest na jego miejscu.
Zabawne, jak życie może zaskoczyć, jeśli nie trzyma się ręki na pulsie. Jeszcze rok temu byli kawalerami i nie zamierzali tego zmieniać, przynajmniej przez najbliższe lata. Lecz oto Ronan ma żonę, a wkrótce zostanie ojcem. Z Ronanem był bardzo zżyty. Mieszkali w pobliżu i wychowywali się razem, byli bardziej jak bracia niż kuzyni.
– Nie możesz szybciej? – wyszeptała Georgia, pochylając się w jego stronę.
Siostra Laury była bystra, odrobinę cyniczna i piękna. Natychmiast wpadła mu w oko, jednak trzymał się od niej na dystans. Bliższy związek z Georgią tylko by wszystko skomplikował, bo Ronan, odkąd ożenił się z Laurą, stał się przesadnie opiekuńczy względem obu sióstr.
Niebywale staroświeckie podejście, zwłaszcza w wykonaniu kogoś, kto przez lata miał tabuny wielbicielek.
Jednak dobrze, że Georgia z nami jedzie, pomyślał. Przynajmniej nie będę sam.
– Jest noc. – Zerknął na nią z ukosa. – Jeśli pojadę jeszcze szybciej, wszyscy wylądujemy w szpitalu.
– No tak. – Wbiła wzrok w szosę i pochyliła się do przodu, jakby siłą woli chciała przyśpieszyć samochód.
Jeśli komuś miałoby się to udać, to tylko jej, pomyślał Sean. W świetle zegarów jej oczy wydawały się bezdenne i przepastne, miodowe włosy lśniły rdzawo.
Poznał ją rok temu na weselu Laury i Ronana. Od tego czasu Georgia kilka razy przyjeżdżała do Irlandii odwiedzić siostrę. Dzięki temu poznał ją bliżej i szczerze polubił. Podobało mu się jej poczucie humoru, dowcip podszyty sarkazmem i lojalność względem rodziny, co szczególnie cenił i podzielał.
Światła samochodu przebijały ciemność, oświetlając wąską drogę. Wokół ciągnęły się tereny rolnicze oddzielone od szosy wysokimi żywopłotami. Czasami w jakimś oknie mignęło światło, niczym latarnia morska ponaglająca do pośpiechu.
Wreszcie w oddali zamajaczyły światła Westport. Byli już blisko. Wreszcie mógł swobodniej odetchnąć.
– Prawie jesteśmy. – Spojrzał na Georgię.
Odpowiedziała uśmiechem, który go poruszył.
Gdy rozległ się ostry krzyk Laury, otrzeźwiał. Jeszcze nie są bezpieczni. Nacisnął mocniej gaz.
Godziny ciągnęły się jak wieczność, a kiedy wreszcie opuścili szpital, czuli się jak po wyczerpującej walce.
– Boże – cicho powiedział Sean, gdy wyszli na zewnątrz. Było popołudnie, siąpił deszcz, wiał lodowaty wiatr, chmury wisiały niemal nad głowami. Popatrzył na ołowiane niebo. Jak dobrze znaleźć się poza szpitalem, z dala od obcych dźwięków i zapachów, ciesząc się myślą, że dziecko przyszło na świat całe i zdrowe. – To była najdłuższa doba w moim życiu – rzekł z pełnym przekonaniem.
– Dla mnie też. – Georgia szczelniej otuliła się granatowym płaszczem. – Ale było warto.
– Och, no pewnie. Mała jest prześliczna.
– Prawda? – Uśmiechnęła się szeroko. – Fiona. Dobre imię. Piękne, a jednocześnie mocne.
– Owszem, a sądząc po jej mince, już owinęła sobie tatusia wokół palca. – Potrząsnął głową, przypominając sobie wyraz twarzy Ronana, gdy po raz pierwszy wziął córeczkę na ręce. Prawie można mu pozazdrościć…
– Jestem wykończona, ale i strasznie podekscytowana.
– Ja też. – Odsunął od siebie wcześniejsze myśli. – Czuję się, jakbym przebiegł maraton.
– Bo tak było.
– Zawsze najgorsze jest czekanie.
– Laura raczej by się z tym nie zgodziła – skomentowała ze śmiechem Georgia.
– Masz rację.
– Ronan będzie wspaniałym ojcem. – Wzięła Seana pod rękę. – A Laura tak strasznie pragnęła zostać matką. – Nie kryła wzruszenia. Otarła dłonią oczy.
– Nie płacz. – Uścisnął jej ramię. – Wystarczy tych łez. Świeżo upieczeni rodzice, ty… wszyscy wciąż chlipaliście.
– Tobie też zaszkliły się oczy, twardzielu.
– Bo my, Irlandczycy, jesteśmy sentymentalni. – Ruszył w stronę parkingu, pociągając Georgię za sobą.
– To jedna z tych cech, które mnie najbardziej ujmują… – Gdy popatrzył na nią, dokończyła: – U Irlandczyków.
– Aha. – Uśmiechnął się do siebie. Bardzo sprytnie się wycofała. Było przyjemnie: kapuśniaczek, chłodny wiatr i nowa istotka kwiląca w szpitalu. – Przez ten rok byłaś tu tyle razy, że należy ci się tytuł honorowej Irlandki.
– Też o tym myślałam. – Podeszli do samochodu.
– I co? – zapytał z uśmiechem, otwierając jej drzwi. Zmęczenie coraz bardziej dawało o sobie znać, jednocześnie czuł miłe ożywienie.
– Powinnam otrzymać ten tytuł. Albo chociaż – popatrzyła na parking, szpital i rozciągające się dalej miasto – przeprowadzić się tutaj. Na stałe.
– Naprawdę? – Oparł się o auto. – Skąd ci się to wzięło? Z powodu siostrzenicy?
– To pewnie też, ale przede wszystkim podoba mi się wasz kraj. Piękny, przyjazny. Coraz bardziej mnie tutaj ciągnie.
– Laura już wie?
– Jeszcze nie. – Zerknęła na niego. – Więc się nie wygadaj. Ma aż za dużo na głowie.
– To fakt. Ale myślę, że bardzo się ucieszy.
Posłała mu szeroki uśmiech i wsiadła do samochodu. Sean zamknął za nią drzwi, po chwili usiadł za kierownicą. Też nie miałby nic przeciwko temu, żeby Georgia zamieszkała w pobliżu.
Pół godziny później Georgia otworzyła drzwi imponującej rezydencji Laury i Ronana.
– Masz ochotę na drinka? – Popatrzyła przez ramię na Seana.
– Myślę, że to się nam należy. – Wszedł za nią do środka. – I to nie jeden, a z tuzin.
Roześmiała się. Było jej lekko na sercu. Siostra została mamą. Dobrze, że tu przyjechała. Jak by się czuła, gdyby w takiej chwili była na drugim końcu świata?
– Patsy, ich gospodyni, pojechała do Dublina, do swojej córki Sinead – powiedziała. – Czyli w kwestii jedzenia jesteśmy zdani na siebie.
– Teraz nie chodzi mi o jedzenie.
Czyżby z nią flirtował? Nie, na pewno nie. Odrzuciła ten pomysł. Mają się napić. Troszeczkę.
Z głębi domu dobiegło przeciągłe zawodzenie. Georgia podskoczyła, po chwili znów się roześmiała.
– To psy. Pada, więc schroniły się w kuchni. – Znała ten dom jak własną kieszeń. Zawsze tu mieszkała, gdy przyjeżdżała do Irlandii. Był tak wielki, że nawet rodzinny zjazd na sto osób nie byłby problemem.
Otworzyła drzwi do ogromnej, wyposażonej w najnowocześniejszy sprzęt kuchni. Kilometry granitowych blatów robiły wrażenie. Dwa psy skoczyły w jej stronę, domagając się uwagi.
Deidre była wielkim, niezgrabnym owczarkiem staroangielskim, spod masy kudłów niemal nie widać było oczu. Potężny Beast brak urody nadrabiał wspaniałym, otwartym charakterem. Pierwszy dobiegł do Georgii, a gdy podrapała go za uszami, wstrząsnął się z zadowolenia. Deidre niecierpliwie szturchała go nosem, by dopchać się po swoją porcję pieszczot.
– Czyli jedzenie dla psiaków, a potem drinki dla nas – podsumowała Georgia.
– Już się robi. – Sean ruszył do obszernej spiżarni.
Kilka minut później nakarmione i napojone psy ułożyły się na posłaniu przy wygaszonym kominku. Zadowolone z życia leżały wtulone w siebie.
Georgia wyszła do holu, kierując się do salonu. Obcasy zastukały na drewnianej podłodze.
– Czyli Patsy pojechała do córki. Jak Sinead sobie radzi? – zagadnął Sean.
– Według tego, co mówi Patsy, wszystko układa się świetnie.
Znała od Laury całą historię: ciąża, szybki ślub, narodziny synka. Mąż Sinead wraz z kolegami grał tradycyjną irlandzką muzykę, teraz byli w trakcie nagrywania pierwszej płyty. Ronan, który miał wejścia w studiu nagraniowym, trochę im przy tym pomógł. Przyszłość zapowiadała się obiecująco.
– Ubolewa, że mieszkają daleko, ale gdy skończą nagrywać, wrócą do Dunley.
– Człowieka zawsze ciągnie do domu – w zadumie stwierdził Sean, podążając za nią do salonu. – A ty chcesz opuścić rodzinne strony i znaleźć sobie nowe miejsce pod słońcem.
– Coś jest na rzeczy. – Kiedy powiedział to na głos, pomysł, który dopiero kiełkował, nabrał realnych kształtów. I jednocześnie wydał się jej… słuszny. Owszem, budzący lęk, ale mimo to dobry. Niewiele ma do stracenia. Zostawi za sobą napięcie i złe wspomnienia po małżeństwie, które znienacka się rozpadło.
Przeprowadzka do Irlandii to wielkie wyzwanie, zmiana dotychczasowego życia. Ale to chyba dobrze… Odmieni swoje życie, stanie się lepsze, ciekawsze.
Uśmiechnęła się do siebie. Gdzieś tam zostawi to, co zna, i rzuci się w nieznane. Nieznane? Przecież tu też nie czuje się obco. Odkąd Laura wyszła za mąż i przeniosła się do Irlandii, przyjeżdżała tu czterokrotnie, i za każdym razem trudniej było wyjeżdżać. Wracać do pustego kalifornijskiego mieszkania w Huntington Beach. Do agencji nieruchomości, którą założyły z siostrą.
Nie użalała się nad sobą, ale narastało w niej przekonanie, że jednak w życiu można robić coś więcej, niż tylko siedzieć za biurkiem i liczyć na to, że wreszcie sprzeda się komuś dom.
Zatrzymała się w progu. Piękny salon zawsze wprawiał ją w uniesienie. Obłożony białymi płytami kominek, w którym Sean układał polana, żeby rozpalić ogień. Bladozielone ściany ozdobione marynistycznymi obrazami, przepastne kanapy ustawione naprzeciw siebie przy niskim stoliku, na nim kryształowy wazon ze złocistymi chryzantemami. Ogromne frontowe okna wychodziły na rozległy trawnik, teraz lśniący od kropel deszczu nadal stukającego o szyby.
Sean rozpalił ogień, po czym podszedł do okrągłego stolika w rogu salonu, zastawionego kolekcją karafek.
– Pora na uroczystego drinka – oznajmił.
Podeszła bliżej i z uśmiechem obserwowała, jak Sean otwiera ukrytą pod blatem małą lodówkę.
– Nie było lekko, ale za nic bym tego nie przepuścił. Tyle nerwów i strachu… – Podniósł wzrok na Georgię. Nadal się uśmiechała. – Laura cierpiała, a ja nic nie mogłem na to poradzić. Wydam ci się mniej męski, jeśli wyznam, że wpadłem w panikę? Że strasznie się bałem?
– Na pewno nie.
Nie musiał się martwić o swoją męskość. Przystojny, czarujący, wprost ociekał erotyzmem. Całe szczęście, że jest na to uodporniona. No, prawie. Nawet ona, taka rozważna, była pod jego urokiem. Oczywiście nic z tego nie wyniknie. Jakikolwiek bliższy układ byłby nie tylko niebezpieczny, ale również bardzo kłopotliwy. Mąż Laury jest kuzynem Seana, więc każde zamieszanie odbiłoby się w rodzinie czkawką, jeśli nie gorzej.
A z facetami zawsze coś się miesza, pomyślała z westchnieniem. Już dostała nauczkę, więc będzie ostrożna. W towarzystwie Seana jest miło, ale na tym poprzestanie. Przesunęła spojrzeniem po wysokiej, szczupłej, umięśnionej sylwetce.
Ten facet budził w niej pokusy, lecz je zdławiła. Nic z tego, przykazała sobie, gdy puścił do niej oko. Musi trzymać to coś, co właśnie w niej ożyło, na wodzy.
– Czy ona nie jest śliczna? – zręcznie zmieniła temat. – Nasza malutka.
– Jest piękna. – Triumfalnym gestem uniósł butelkę szampana. – I ma bardzo mądrego tatę. Ronan przygotował nie jedną, ale aż trzy butelki!
– Bardzo się wykazał – dodała Georgia.
Sięgnął po kryształowe kieliszki i zaczął otwierać szampana.
– Przekazałaś rodzicom radosną wiadomość?
– Tak. – Mama krzyczała z radości, słysząc o narodzinach pierwszej wnuczki. – Zadzwoniłam do nich, gdy poszedłeś z Ronanem po kwiaty. Laura też z nimi rozmawiała. Usłyszeli płacz małej. – Uśmiechnęła się. – Mama oczywiście też się pobeczała. Ronan obiecał, że przylecą, jak tylko to będzie możliwe.
– Super. – Gdy korek wyskoczył z wesołym dźwiękiem, Sean napełnił kieliszki cudownie spienionym trunkiem. – Napijesz się?
– Oczywiście. – Wyciągnęła rękę po szampana.
– Za Fionę Connolly – powiedział wzruszony Sean. – Niech nie zazna smutku, a jedynie radość.
Łzy napłynęły Georgii do oczu.
– Pięknie powiedziałeś. – Upiła łyk.
Z uśmiechem wziął ją za rękę i poprowadził do kanapy.
– To był niezły dzień, co? – dodał, gdy usiedli.
– Owszem, był – poparła go z przekonaniem. – I nadal trwa. – Znów upiła łyk. – Jestem zmordowana, ale wciąż nie mogę ochłonąć.
– Tak samo jak ja. Dobrze, że jesteśmy tu razem.
– Tak. – Zrzuciła pantofle, podciągnęła nogi i zaczęła masować stopy.
Ogień syczał i trzeszczał w kominku, deszcz bębnił o szyby, a tu było ciepło i przytulnie. Georgia pociągnęła szampana, po czym oparła głowę o wezgłowie.
– Opowiedz mi, jak zaplanowałaś przeprowadzkę do Irlandii – zagadnął Sean.
Zerknęła na niego. Zmierzwione brązowe włosy, w brązowych oczach malowało się zmęczenie, ale też szczere zainteresowanie. I ten leciutki uśmiech, który mógłby skusić świętego. Upiła kolejny łyk, mając nadzieję, że chłodny napój ją ostudzi.
– Myślałam o tym już od jakiegoś czasu – zaczęła cicho. – Właściwie od ostatniej wizyty u Laury i Ronana. Kiedy siedziałam w samolocie, wracając do domu, wciąż się zastanawiałam, dlaczego stąd wyjeżdżam. – Dostrzegła, że Sean ze zrozumieniem kiwnął głową, co dodało jej pewności. – Powinnam się cieszyć, że wracam do domu, do mojego życia, do tego, co znam – mówiła w zadumie. – A jednak było przeciwnie. Coś mnie dręczyło, czułam się zawiedziona, rozczarowana… Im byłam bliżej domu, tym mocniej mnie to gryzło.
– Może dlatego, że zostawiasz tu siostrę? – podsunął miękko.
– To też. – Znów napiła się szampana. – Laura jest nie tylko moją siostrą, ale również najlepszą przyjaciółką. Strasznie mi jej brakuje.
– Wiem, jak to jest. – Ponownie napełnił kieliszki. – Gdy Ronan był w Kalifornii, też mi go brakowało. Rozumiesz, brakowało mi wspólnych wyjść do pubu, wygłupów, nawet kłótni. – Uśmiechnął się. – Ale jeśli mu to powtórzysz, wszystkiego się wyprę.
– Jasne. – Roześmiała się, zaraz jednak spoważniała. – Wróciłam do domu, do naszej, czy właściwie już tylko mojej agencji nieruchomości, i siedziałam, wpatrując się w okno i czekając na klientów. A to, czy się zjawią lub zadzwonią, wcale nie jest takie pewne. I takie czekanie może dać w kość. – Zapatrzyła się w kieliszek. – Wyglądałam przez to okno, a za nim toczyło się życie. I uzmysłowiłam sobie, że ludzie za oknem robią to, co chcą robić. Wszyscy z wyjątkiem mnie.
– Myślałem, że odpowiada ci ta praca. Laura opowiadała, że dopiero zaczęłyście prowadzić agencję.
– Zmusiła nas do tego sytuacja życiowa, ale żadna z nas nie miała takich marzeń. Czy to nie zabawne? – Uważnie popatrzyła na Seana i chcąc nie chcąc pomyślała, że, do diabła, on naprawdę jest boski!
A potem podejrzliwie popatrzyła na szampana. Zapewne to zdradliwe bąbelki sprawiły, że Sean wydaje się jej atrakcyjny, pociągający, seksowny, czyli jednym słowem boski. Choć nie, zawsze była podatna na taką męską aurę, tyle że umiała nad tym zapanować. A teraz…
Odepchnęła od siebie te myśli i wróciła do tematu:
– Jak wiesz, Laura jest artystką, a ja zajmowałam się stylizacją wnętrz. No i skończyło się na tym, że założyłyśmy agencję nieruchomości.
– Dlaczego? – spytał zaciekawiony. – Wspomniałaś o waszej sytuacji życiowej, ale na ogół zawsze jest tyle możliwości… Po co wchodziłyście w biznes, który was nie interesował?
– Dobre pytanie. – Zachybotała kieliszkiem i skrzywiła się, gdy trochę szampana przelało się przez brzeg. – Tak wyszło. Laura nie mogła utrzymać się z malowania obrazów, więc poszła na kurs dla agentów nieruchomości, bo zamiast pracować dla kogoś, chciała być sobie szefem. Wiesz, jak to jest, prawda?
– Wiem. – Ze zrozumieniem kiwnął głową.
Jasne, że wie, pomyślała. Jako właściciel Irish Air, znaczących i wciąż rozwijających się linii lotniczych, sam ustanawiał zasady. Pozornie tak samo jak ona, tyle że ich sytuacja była diametralnie różna.
– Wtedy moje małżeństwo się rozsypało. – Od tamtej pory minęło kilka lat i choć już się pozbierała, w jej głosie echem zabrzmiała gorzka nuta. – Zamieszkałam z Laurą i zamiast otwierać własną firmę, z której trudno byłoby wyżyć, bo w Kalifornii dekoratorów wnętrz jest na pęczki, też zapisałam się na kurs i założyłyśmy agencję. – Znów upiła szampana. – Pracowałyśmy w branży, do której nie miałyśmy serca, ale nie widziałyśmy lepszego rozwiązania. – Westchnęła ciężko. – Bez sensu, co?
– Owszem. Z takim nastawieniem trudno o prawdziwy sukces, w dodatku nie czułaś się z tym dobrze.
– Właśnie. – Nie rozumiała do końca, co on w sobie ma, ale rozmawiało się z nim świetnie. I miło patrzyło się na niego. No i zdawało się jej, że jego oczy przenikają ją do głębi. A już ten irlandzki zaśpiew… – Nie czułam się spełniona, więc teraz, skoro jestem wolna i zależna wyłącznie od siebie, czemu miałabym się nie przeprowadzić i zamieszkać bliżej siostry? Zamieszkać w kraju, który coraz bardziej mi się podoba.
– Nie ma przeciwwskazań – zapewnił z zapałem, znów napełniając kieliszki. – Czyli tu nie zajmiesz się sprzedażą nieruchomości?
– Nie, dzięki, już starczy. – Co za miła myśl, że użeranie się z klientami to już przeszłość. Sprzedawać będzie swój talent, a nie domy, które trafiły na rynek. – Zamierzam otworzyć pracownię designerską. Oczywiście najpierw muszę dowiedzieć się, jak zakłada się u was firmę, przedstawić kwalifikacje i referencje. No i pomyśleć o domu…
– Możesz mieszkać tutaj. Laura i Ronan z radością przyjmą cię pod swój dach, a dom jest duży.
– To prawda. – Rozejrzała się po ogromnym salonie. W luksusowej rezydencji bez trudu mogłyby mieszkać trzy liczne rodziny mające alergię na ciasnotę. – Jednak wolałabym mieć swój dom, oczywiście gdzieś w pobliżu. Myślę o otwarciu pracowni w Dunley…
Sean omal nie zakrztusił się szampanem.
– W Dunley? – Roześmiał się. – Przecież to wioska. Pola, łąki, krówki, te klimaty. I w takim otoczeniu chcesz otworzyć pracownię projektową?
Prychnęła, poparła to kosym spojrzeniem. Do tej pory wykazał tyle zrozumienia, a teraz co?
– Co ci w tym nie pasuje?
– Już widzę, jak Danny Muldoon zleca ci projekt nowego wystroju pubu. Mało prawdopodobne.
– Wielkie dzięki – skwitowała sucho.
– Nie irytuj się. – Znów się uśmiechnął. – Mówię tylko, że taki biznes lepiej prowadzić w mieście.
– Może. – Z chmurną miną skinęła głową. – Ale Dunley jest w połowie drogi między Galway a Westport, ważnymi w tym regionie miastami…
– Owszem.
– Czyli to dobra lokalizacja, a wolę mieszkać w wiosce niż w dużym mieście. Mogę kupić nieduży domek i chodzić do pracy na piechotę. Robić to wszystko, co byłoby niemożliwe, gdybym mieszkała w Galway, a tu wpadała tylko na weekendy. Poza tym – mówiła ze wzrastającym ożywieniem – będę blisko Laury, niemal jakbyśmy żyły pod jednym dachem, no i pomogę jej przy dziecku. Nie mówiąc o tym, że…
– Masz absolutną rację. – Uniósł ręce w geście poddania, a potem napełnił puste kieliszki i uniósł swój: – Przepraszam, że wątpiłem w ciebie. Wszystko masz przemyślane.
– Tak. – Rozluźniła się nie tylko z powodu szampana, ale i na skutek podziwu malującego się w oczach Seana. – Chcę tak zrobić. I zrobię – zakończyła z mocą.
– Nie wątpię, że ci się uda. – Pochylił się ku niej. – Wypijmy za nowy początek. Za nowe życie, za Fionę Connolly i za twój nowy początek. Życzę ci powodzenia, Georgio. Za twoją decyzję i pracownię.
– Dzięki. – Stuknęli się kieliszkami. – Bardzo dziękuję.
– Czyli będziemy sąsiadami – dodał po chwili Sean.
– Owszem.
– I przyjaciółmi.
– To też. – A jednak pod jego spojrzeniem poczuła się zagubiona, zaatakowana trudnymi do zdefiniowania emocjami.
– Jako twój przyjaciel – powiedział miękko – muszę ci powiedzieć, że gdy jesteś podekscytowana, twoje oczy ciemnieją jak niebo o zmierzchu.
– Błagam na wszystkie świętości, nie przyj! – Sean jednym okiem zerkał w lusterko, drugim obserwował szosę. Cholera, dlaczego to jemu przypadła rola kierowcy?
– Sean, patrz na drogę – z tylnego siedzenia nerwowo rzucił jego kuzyn Ronan, który obejmował żonę w mocno zaawansowanej ciąży.
– Ronan ma rację – przytaknęła siedząca obok Seana Georgia Page. – Lauro, trzymaj się – powiedziała do siostry. – Niedługo będziemy w szpitalu.
– Wyluzujcie. Nie będę rodzić w samochodzie.
– Oby – mruknął Sean i mocniej nacisnął gaz.
Zawsze dobrze mu się jeździło po wąskich i krętych irlandzkich drogach, ale dzisiaj wolałby gnać wygodną autostradą, by jak najszybciej pokonać trzydzieści kilometrów dzielących ich od szpitala w Westport.
Znów zerknął w lusterko. Laura krzywiła się z bólu.
Jęknęła, a Sean zacisnął zęby. Czuł narastającą panikę, normalną w takich sytuacjach. Ronan był zdenerwowany i zarazem podekscytowany. Sean trochę mu tego zazdrościł, a trochę się cieszył, że nie jest na jego miejscu.
Zabawne, jak życie może zaskoczyć, jeśli nie trzyma się ręki na pulsie. Jeszcze rok temu byli kawalerami i nie zamierzali tego zmieniać, przynajmniej przez najbliższe lata. Lecz oto Ronan ma żonę, a wkrótce zostanie ojcem. Z Ronanem był bardzo zżyty. Mieszkali w pobliżu i wychowywali się razem, byli bardziej jak bracia niż kuzyni.
– Nie możesz szybciej? – wyszeptała Georgia, pochylając się w jego stronę.
Siostra Laury była bystra, odrobinę cyniczna i piękna. Natychmiast wpadła mu w oko, jednak trzymał się od niej na dystans. Bliższy związek z Georgią tylko by wszystko skomplikował, bo Ronan, odkąd ożenił się z Laurą, stał się przesadnie opiekuńczy względem obu sióstr.
Niebywale staroświeckie podejście, zwłaszcza w wykonaniu kogoś, kto przez lata miał tabuny wielbicielek.
Jednak dobrze, że Georgia z nami jedzie, pomyślał. Przynajmniej nie będę sam.
– Jest noc. – Zerknął na nią z ukosa. – Jeśli pojadę jeszcze szybciej, wszyscy wylądujemy w szpitalu.
– No tak. – Wbiła wzrok w szosę i pochyliła się do przodu, jakby siłą woli chciała przyśpieszyć samochód.
Jeśli komuś miałoby się to udać, to tylko jej, pomyślał Sean. W świetle zegarów jej oczy wydawały się bezdenne i przepastne, miodowe włosy lśniły rdzawo.
Poznał ją rok temu na weselu Laury i Ronana. Od tego czasu Georgia kilka razy przyjeżdżała do Irlandii odwiedzić siostrę. Dzięki temu poznał ją bliżej i szczerze polubił. Podobało mu się jej poczucie humoru, dowcip podszyty sarkazmem i lojalność względem rodziny, co szczególnie cenił i podzielał.
Światła samochodu przebijały ciemność, oświetlając wąską drogę. Wokół ciągnęły się tereny rolnicze oddzielone od szosy wysokimi żywopłotami. Czasami w jakimś oknie mignęło światło, niczym latarnia morska ponaglająca do pośpiechu.
Wreszcie w oddali zamajaczyły światła Westport. Byli już blisko. Wreszcie mógł swobodniej odetchnąć.
– Prawie jesteśmy. – Spojrzał na Georgię.
Odpowiedziała uśmiechem, który go poruszył.
Gdy rozległ się ostry krzyk Laury, otrzeźwiał. Jeszcze nie są bezpieczni. Nacisnął mocniej gaz.
Godziny ciągnęły się jak wieczność, a kiedy wreszcie opuścili szpital, czuli się jak po wyczerpującej walce.
– Boże – cicho powiedział Sean, gdy wyszli na zewnątrz. Było popołudnie, siąpił deszcz, wiał lodowaty wiatr, chmury wisiały niemal nad głowami. Popatrzył na ołowiane niebo. Jak dobrze znaleźć się poza szpitalem, z dala od obcych dźwięków i zapachów, ciesząc się myślą, że dziecko przyszło na świat całe i zdrowe. – To była najdłuższa doba w moim życiu – rzekł z pełnym przekonaniem.
– Dla mnie też. – Georgia szczelniej otuliła się granatowym płaszczem. – Ale było warto.
– Och, no pewnie. Mała jest prześliczna.
– Prawda? – Uśmiechnęła się szeroko. – Fiona. Dobre imię. Piękne, a jednocześnie mocne.
– Owszem, a sądząc po jej mince, już owinęła sobie tatusia wokół palca. – Potrząsnął głową, przypominając sobie wyraz twarzy Ronana, gdy po raz pierwszy wziął córeczkę na ręce. Prawie można mu pozazdrościć…
– Jestem wykończona, ale i strasznie podekscytowana.
– Ja też. – Odsunął od siebie wcześniejsze myśli. – Czuję się, jakbym przebiegł maraton.
– Bo tak było.
– Zawsze najgorsze jest czekanie.
– Laura raczej by się z tym nie zgodziła – skomentowała ze śmiechem Georgia.
– Masz rację.
– Ronan będzie wspaniałym ojcem. – Wzięła Seana pod rękę. – A Laura tak strasznie pragnęła zostać matką. – Nie kryła wzruszenia. Otarła dłonią oczy.
– Nie płacz. – Uścisnął jej ramię. – Wystarczy tych łez. Świeżo upieczeni rodzice, ty… wszyscy wciąż chlipaliście.
– Tobie też zaszkliły się oczy, twardzielu.
– Bo my, Irlandczycy, jesteśmy sentymentalni. – Ruszył w stronę parkingu, pociągając Georgię za sobą.
– To jedna z tych cech, które mnie najbardziej ujmują… – Gdy popatrzył na nią, dokończyła: – U Irlandczyków.
– Aha. – Uśmiechnął się do siebie. Bardzo sprytnie się wycofała. Było przyjemnie: kapuśniaczek, chłodny wiatr i nowa istotka kwiląca w szpitalu. – Przez ten rok byłaś tu tyle razy, że należy ci się tytuł honorowej Irlandki.
– Też o tym myślałam. – Podeszli do samochodu.
– I co? – zapytał z uśmiechem, otwierając jej drzwi. Zmęczenie coraz bardziej dawało o sobie znać, jednocześnie czuł miłe ożywienie.
– Powinnam otrzymać ten tytuł. Albo chociaż – popatrzyła na parking, szpital i rozciągające się dalej miasto – przeprowadzić się tutaj. Na stałe.
– Naprawdę? – Oparł się o auto. – Skąd ci się to wzięło? Z powodu siostrzenicy?
– To pewnie też, ale przede wszystkim podoba mi się wasz kraj. Piękny, przyjazny. Coraz bardziej mnie tutaj ciągnie.
– Laura już wie?
– Jeszcze nie. – Zerknęła na niego. – Więc się nie wygadaj. Ma aż za dużo na głowie.
– To fakt. Ale myślę, że bardzo się ucieszy.
Posłała mu szeroki uśmiech i wsiadła do samochodu. Sean zamknął za nią drzwi, po chwili usiadł za kierownicą. Też nie miałby nic przeciwko temu, żeby Georgia zamieszkała w pobliżu.
Pół godziny później Georgia otworzyła drzwi imponującej rezydencji Laury i Ronana.
– Masz ochotę na drinka? – Popatrzyła przez ramię na Seana.
– Myślę, że to się nam należy. – Wszedł za nią do środka. – I to nie jeden, a z tuzin.
Roześmiała się. Było jej lekko na sercu. Siostra została mamą. Dobrze, że tu przyjechała. Jak by się czuła, gdyby w takiej chwili była na drugim końcu świata?
– Patsy, ich gospodyni, pojechała do Dublina, do swojej córki Sinead – powiedziała. – Czyli w kwestii jedzenia jesteśmy zdani na siebie.
– Teraz nie chodzi mi o jedzenie.
Czyżby z nią flirtował? Nie, na pewno nie. Odrzuciła ten pomysł. Mają się napić. Troszeczkę.
Z głębi domu dobiegło przeciągłe zawodzenie. Georgia podskoczyła, po chwili znów się roześmiała.
– To psy. Pada, więc schroniły się w kuchni. – Znała ten dom jak własną kieszeń. Zawsze tu mieszkała, gdy przyjeżdżała do Irlandii. Był tak wielki, że nawet rodzinny zjazd na sto osób nie byłby problemem.
Otworzyła drzwi do ogromnej, wyposażonej w najnowocześniejszy sprzęt kuchni. Kilometry granitowych blatów robiły wrażenie. Dwa psy skoczyły w jej stronę, domagając się uwagi.
Deidre była wielkim, niezgrabnym owczarkiem staroangielskim, spod masy kudłów niemal nie widać było oczu. Potężny Beast brak urody nadrabiał wspaniałym, otwartym charakterem. Pierwszy dobiegł do Georgii, a gdy podrapała go za uszami, wstrząsnął się z zadowolenia. Deidre niecierpliwie szturchała go nosem, by dopchać się po swoją porcję pieszczot.
– Czyli jedzenie dla psiaków, a potem drinki dla nas – podsumowała Georgia.
– Już się robi. – Sean ruszył do obszernej spiżarni.
Kilka minut później nakarmione i napojone psy ułożyły się na posłaniu przy wygaszonym kominku. Zadowolone z życia leżały wtulone w siebie.
Georgia wyszła do holu, kierując się do salonu. Obcasy zastukały na drewnianej podłodze.
– Czyli Patsy pojechała do córki. Jak Sinead sobie radzi? – zagadnął Sean.
– Według tego, co mówi Patsy, wszystko układa się świetnie.
Znała od Laury całą historię: ciąża, szybki ślub, narodziny synka. Mąż Sinead wraz z kolegami grał tradycyjną irlandzką muzykę, teraz byli w trakcie nagrywania pierwszej płyty. Ronan, który miał wejścia w studiu nagraniowym, trochę im przy tym pomógł. Przyszłość zapowiadała się obiecująco.
– Ubolewa, że mieszkają daleko, ale gdy skończą nagrywać, wrócą do Dunley.
– Człowieka zawsze ciągnie do domu – w zadumie stwierdził Sean, podążając za nią do salonu. – A ty chcesz opuścić rodzinne strony i znaleźć sobie nowe miejsce pod słońcem.
– Coś jest na rzeczy. – Kiedy powiedział to na głos, pomysł, który dopiero kiełkował, nabrał realnych kształtów. I jednocześnie wydał się jej… słuszny. Owszem, budzący lęk, ale mimo to dobry. Niewiele ma do stracenia. Zostawi za sobą napięcie i złe wspomnienia po małżeństwie, które znienacka się rozpadło.
Przeprowadzka do Irlandii to wielkie wyzwanie, zmiana dotychczasowego życia. Ale to chyba dobrze… Odmieni swoje życie, stanie się lepsze, ciekawsze.
Uśmiechnęła się do siebie. Gdzieś tam zostawi to, co zna, i rzuci się w nieznane. Nieznane? Przecież tu też nie czuje się obco. Odkąd Laura wyszła za mąż i przeniosła się do Irlandii, przyjeżdżała tu czterokrotnie, i za każdym razem trudniej było wyjeżdżać. Wracać do pustego kalifornijskiego mieszkania w Huntington Beach. Do agencji nieruchomości, którą założyły z siostrą.
Nie użalała się nad sobą, ale narastało w niej przekonanie, że jednak w życiu można robić coś więcej, niż tylko siedzieć za biurkiem i liczyć na to, że wreszcie sprzeda się komuś dom.
Zatrzymała się w progu. Piękny salon zawsze wprawiał ją w uniesienie. Obłożony białymi płytami kominek, w którym Sean układał polana, żeby rozpalić ogień. Bladozielone ściany ozdobione marynistycznymi obrazami, przepastne kanapy ustawione naprzeciw siebie przy niskim stoliku, na nim kryształowy wazon ze złocistymi chryzantemami. Ogromne frontowe okna wychodziły na rozległy trawnik, teraz lśniący od kropel deszczu nadal stukającego o szyby.
Sean rozpalił ogień, po czym podszedł do okrągłego stolika w rogu salonu, zastawionego kolekcją karafek.
– Pora na uroczystego drinka – oznajmił.
Podeszła bliżej i z uśmiechem obserwowała, jak Sean otwiera ukrytą pod blatem małą lodówkę.
– Nie było lekko, ale za nic bym tego nie przepuścił. Tyle nerwów i strachu… – Podniósł wzrok na Georgię. Nadal się uśmiechała. – Laura cierpiała, a ja nic nie mogłem na to poradzić. Wydam ci się mniej męski, jeśli wyznam, że wpadłem w panikę? Że strasznie się bałem?
– Na pewno nie.
Nie musiał się martwić o swoją męskość. Przystojny, czarujący, wprost ociekał erotyzmem. Całe szczęście, że jest na to uodporniona. No, prawie. Nawet ona, taka rozważna, była pod jego urokiem. Oczywiście nic z tego nie wyniknie. Jakikolwiek bliższy układ byłby nie tylko niebezpieczny, ale również bardzo kłopotliwy. Mąż Laury jest kuzynem Seana, więc każde zamieszanie odbiłoby się w rodzinie czkawką, jeśli nie gorzej.
A z facetami zawsze coś się miesza, pomyślała z westchnieniem. Już dostała nauczkę, więc będzie ostrożna. W towarzystwie Seana jest miło, ale na tym poprzestanie. Przesunęła spojrzeniem po wysokiej, szczupłej, umięśnionej sylwetce.
Ten facet budził w niej pokusy, lecz je zdławiła. Nic z tego, przykazała sobie, gdy puścił do niej oko. Musi trzymać to coś, co właśnie w niej ożyło, na wodzy.
– Czy ona nie jest śliczna? – zręcznie zmieniła temat. – Nasza malutka.
– Jest piękna. – Triumfalnym gestem uniósł butelkę szampana. – I ma bardzo mądrego tatę. Ronan przygotował nie jedną, ale aż trzy butelki!
– Bardzo się wykazał – dodała Georgia.
Sięgnął po kryształowe kieliszki i zaczął otwierać szampana.
– Przekazałaś rodzicom radosną wiadomość?
– Tak. – Mama krzyczała z radości, słysząc o narodzinach pierwszej wnuczki. – Zadzwoniłam do nich, gdy poszedłeś z Ronanem po kwiaty. Laura też z nimi rozmawiała. Usłyszeli płacz małej. – Uśmiechnęła się. – Mama oczywiście też się pobeczała. Ronan obiecał, że przylecą, jak tylko to będzie możliwe.
– Super. – Gdy korek wyskoczył z wesołym dźwiękiem, Sean napełnił kieliszki cudownie spienionym trunkiem. – Napijesz się?
– Oczywiście. – Wyciągnęła rękę po szampana.
– Za Fionę Connolly – powiedział wzruszony Sean. – Niech nie zazna smutku, a jedynie radość.
Łzy napłynęły Georgii do oczu.
– Pięknie powiedziałeś. – Upiła łyk.
Z uśmiechem wziął ją za rękę i poprowadził do kanapy.
– To był niezły dzień, co? – dodał, gdy usiedli.
– Owszem, był – poparła go z przekonaniem. – I nadal trwa. – Znów upiła łyk. – Jestem zmordowana, ale wciąż nie mogę ochłonąć.
– Tak samo jak ja. Dobrze, że jesteśmy tu razem.
– Tak. – Zrzuciła pantofle, podciągnęła nogi i zaczęła masować stopy.
Ogień syczał i trzeszczał w kominku, deszcz bębnił o szyby, a tu było ciepło i przytulnie. Georgia pociągnęła szampana, po czym oparła głowę o wezgłowie.
– Opowiedz mi, jak zaplanowałaś przeprowadzkę do Irlandii – zagadnął Sean.
Zerknęła na niego. Zmierzwione brązowe włosy, w brązowych oczach malowało się zmęczenie, ale też szczere zainteresowanie. I ten leciutki uśmiech, który mógłby skusić świętego. Upiła kolejny łyk, mając nadzieję, że chłodny napój ją ostudzi.
– Myślałam o tym już od jakiegoś czasu – zaczęła cicho. – Właściwie od ostatniej wizyty u Laury i Ronana. Kiedy siedziałam w samolocie, wracając do domu, wciąż się zastanawiałam, dlaczego stąd wyjeżdżam. – Dostrzegła, że Sean ze zrozumieniem kiwnął głową, co dodało jej pewności. – Powinnam się cieszyć, że wracam do domu, do mojego życia, do tego, co znam – mówiła w zadumie. – A jednak było przeciwnie. Coś mnie dręczyło, czułam się zawiedziona, rozczarowana… Im byłam bliżej domu, tym mocniej mnie to gryzło.
– Może dlatego, że zostawiasz tu siostrę? – podsunął miękko.
– To też. – Znów napiła się szampana. – Laura jest nie tylko moją siostrą, ale również najlepszą przyjaciółką. Strasznie mi jej brakuje.
– Wiem, jak to jest. – Ponownie napełnił kieliszki. – Gdy Ronan był w Kalifornii, też mi go brakowało. Rozumiesz, brakowało mi wspólnych wyjść do pubu, wygłupów, nawet kłótni. – Uśmiechnął się. – Ale jeśli mu to powtórzysz, wszystkiego się wyprę.
– Jasne. – Roześmiała się, zaraz jednak spoważniała. – Wróciłam do domu, do naszej, czy właściwie już tylko mojej agencji nieruchomości, i siedziałam, wpatrując się w okno i czekając na klientów. A to, czy się zjawią lub zadzwonią, wcale nie jest takie pewne. I takie czekanie może dać w kość. – Zapatrzyła się w kieliszek. – Wyglądałam przez to okno, a za nim toczyło się życie. I uzmysłowiłam sobie, że ludzie za oknem robią to, co chcą robić. Wszyscy z wyjątkiem mnie.
– Myślałem, że odpowiada ci ta praca. Laura opowiadała, że dopiero zaczęłyście prowadzić agencję.
– Zmusiła nas do tego sytuacja życiowa, ale żadna z nas nie miała takich marzeń. Czy to nie zabawne? – Uważnie popatrzyła na Seana i chcąc nie chcąc pomyślała, że, do diabła, on naprawdę jest boski!
A potem podejrzliwie popatrzyła na szampana. Zapewne to zdradliwe bąbelki sprawiły, że Sean wydaje się jej atrakcyjny, pociągający, seksowny, czyli jednym słowem boski. Choć nie, zawsze była podatna na taką męską aurę, tyle że umiała nad tym zapanować. A teraz…
Odepchnęła od siebie te myśli i wróciła do tematu:
– Jak wiesz, Laura jest artystką, a ja zajmowałam się stylizacją wnętrz. No i skończyło się na tym, że założyłyśmy agencję nieruchomości.
– Dlaczego? – spytał zaciekawiony. – Wspomniałaś o waszej sytuacji życiowej, ale na ogół zawsze jest tyle możliwości… Po co wchodziłyście w biznes, który was nie interesował?
– Dobre pytanie. – Zachybotała kieliszkiem i skrzywiła się, gdy trochę szampana przelało się przez brzeg. – Tak wyszło. Laura nie mogła utrzymać się z malowania obrazów, więc poszła na kurs dla agentów nieruchomości, bo zamiast pracować dla kogoś, chciała być sobie szefem. Wiesz, jak to jest, prawda?
– Wiem. – Ze zrozumieniem kiwnął głową.
Jasne, że wie, pomyślała. Jako właściciel Irish Air, znaczących i wciąż rozwijających się linii lotniczych, sam ustanawiał zasady. Pozornie tak samo jak ona, tyle że ich sytuacja była diametralnie różna.
– Wtedy moje małżeństwo się rozsypało. – Od tamtej pory minęło kilka lat i choć już się pozbierała, w jej głosie echem zabrzmiała gorzka nuta. – Zamieszkałam z Laurą i zamiast otwierać własną firmę, z której trudno byłoby wyżyć, bo w Kalifornii dekoratorów wnętrz jest na pęczki, też zapisałam się na kurs i założyłyśmy agencję. – Znów upiła szampana. – Pracowałyśmy w branży, do której nie miałyśmy serca, ale nie widziałyśmy lepszego rozwiązania. – Westchnęła ciężko. – Bez sensu, co?
– Owszem. Z takim nastawieniem trudno o prawdziwy sukces, w dodatku nie czułaś się z tym dobrze.
– Właśnie. – Nie rozumiała do końca, co on w sobie ma, ale rozmawiało się z nim świetnie. I miło patrzyło się na niego. No i zdawało się jej, że jego oczy przenikają ją do głębi. A już ten irlandzki zaśpiew… – Nie czułam się spełniona, więc teraz, skoro jestem wolna i zależna wyłącznie od siebie, czemu miałabym się nie przeprowadzić i zamieszkać bliżej siostry? Zamieszkać w kraju, który coraz bardziej mi się podoba.
– Nie ma przeciwwskazań – zapewnił z zapałem, znów napełniając kieliszki. – Czyli tu nie zajmiesz się sprzedażą nieruchomości?
– Nie, dzięki, już starczy. – Co za miła myśl, że użeranie się z klientami to już przeszłość. Sprzedawać będzie swój talent, a nie domy, które trafiły na rynek. – Zamierzam otworzyć pracownię designerską. Oczywiście najpierw muszę dowiedzieć się, jak zakłada się u was firmę, przedstawić kwalifikacje i referencje. No i pomyśleć o domu…
– Możesz mieszkać tutaj. Laura i Ronan z radością przyjmą cię pod swój dach, a dom jest duży.
– To prawda. – Rozejrzała się po ogromnym salonie. W luksusowej rezydencji bez trudu mogłyby mieszkać trzy liczne rodziny mające alergię na ciasnotę. – Jednak wolałabym mieć swój dom, oczywiście gdzieś w pobliżu. Myślę o otwarciu pracowni w Dunley…
Sean omal nie zakrztusił się szampanem.
– W Dunley? – Roześmiał się. – Przecież to wioska. Pola, łąki, krówki, te klimaty. I w takim otoczeniu chcesz otworzyć pracownię projektową?
Prychnęła, poparła to kosym spojrzeniem. Do tej pory wykazał tyle zrozumienia, a teraz co?
– Co ci w tym nie pasuje?
– Już widzę, jak Danny Muldoon zleca ci projekt nowego wystroju pubu. Mało prawdopodobne.
– Wielkie dzięki – skwitowała sucho.
– Nie irytuj się. – Znów się uśmiechnął. – Mówię tylko, że taki biznes lepiej prowadzić w mieście.
– Może. – Z chmurną miną skinęła głową. – Ale Dunley jest w połowie drogi między Galway a Westport, ważnymi w tym regionie miastami…
– Owszem.
– Czyli to dobra lokalizacja, a wolę mieszkać w wiosce niż w dużym mieście. Mogę kupić nieduży domek i chodzić do pracy na piechotę. Robić to wszystko, co byłoby niemożliwe, gdybym mieszkała w Galway, a tu wpadała tylko na weekendy. Poza tym – mówiła ze wzrastającym ożywieniem – będę blisko Laury, niemal jakbyśmy żyły pod jednym dachem, no i pomogę jej przy dziecku. Nie mówiąc o tym, że…
– Masz absolutną rację. – Uniósł ręce w geście poddania, a potem napełnił puste kieliszki i uniósł swój: – Przepraszam, że wątpiłem w ciebie. Wszystko masz przemyślane.
– Tak. – Rozluźniła się nie tylko z powodu szampana, ale i na skutek podziwu malującego się w oczach Seana. – Chcę tak zrobić. I zrobię – zakończyła z mocą.
– Nie wątpię, że ci się uda. – Pochylił się ku niej. – Wypijmy za nowy początek. Za nowe życie, za Fionę Connolly i za twój nowy początek. Życzę ci powodzenia, Georgio. Za twoją decyzję i pracownię.
– Dzięki. – Stuknęli się kieliszkami. – Bardzo dziękuję.
– Czyli będziemy sąsiadami – dodał po chwili Sean.
– Owszem.
– I przyjaciółmi.
– To też. – A jednak pod jego spojrzeniem poczuła się zagubiona, zaatakowana trudnymi do zdefiniowania emocjami.
– Jako twój przyjaciel – powiedział miękko – muszę ci powiedzieć, że gdy jesteś podekscytowana, twoje oczy ciemnieją jak niebo o zmierzchu.
więcej..