- W empik go
Ucieczka z Cynnei - ebook
Ucieczka z Cynnei - ebook
Leilani jest elfką, która z jakichś tajemniczych powodów zostaje wybrana do podróży w kosmos. Niestety, bohaterka jest ostatnią nadającą się do tego osobą, głównie dlatego, że… nie potrafi używać magii! A w kosmosie, to podstawowe narzędzie do przeżycia. Jak potoczą się losy misji? Jakie relacje zawrze Leilani z towarzyszami? I co znajdą na obcej planecie? O tym wszystkim dowiesz się z odcinkowej serii tego opowiadania science-fiction!
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8324-150-0 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_„Każda odpowiednio zaawansowana magia jest nieodróżnialna od technologii”_
Dla Leilani miała to być pierwsza wyprawa w kosmos. Dla cywilizacji elfów, pierwsza wyprawa na egzoplanetę. Nic więc dziwnego, że w przeddzień startu projektu, na zwołanej konferencji prasowej pojawiła się rzesza dziennikarzy.
— Co wiemy o tej egzoplanecie?
— Czy spotkamy tam obcych?
— Jak wygląda podróż?
Przy pulpicie stał Vamir, dyrektor misji. Tego dnia przygotował się skrupulatnie, chyba nawet bardziej, niż zwykle. Miał na sobie szarą, dopasowaną marynarkę, której poduszki na ramionach nadawały postury wątłej sylwetce elfa. W dłoniach trzymał dość spory plik notatek i dokumentów, które miały się przydać podczas konferencji. Nie wiedzieć czemu założył też okulary, a przecież wzrok miał dobry, nawet mimo swojego podniosłego wieku.
Pierwsze pytania były w zasadzie formalnością i dyrektor odpowiadał rzeczowo, wręcz w żołnierskich słowach. Że wizjonerzy odnaleźli tę planetę kilka miesięcy temu, że jest oddalona o milion lat świetlnych i że prawdopodobnie jest tam życie. Tłumaczył, że zbadanie tej sprawy to właśnie główny cel misji. Co do pytania o szczegóły działania, Vamir był przygotowany z prezentacją, którą rozdano prasie w formie pamfletów. Było tam wszystko, od formowania żywego reaktora, przez wybór odpowiedniej magii, aż po dobór kandydatów i opis procesu podróży astralnej.
— A propos kandydatów, podobno nie wszyscy są należycie przygotowani do zadania?
Oho, ktoś szybko wytoczył ciężki kaliber. Vamir, co prawda nawet nie drgnął, ale Leilani czuła, że oczami umysłu patrzy na nią przeszywającym wzrokiem.
Plotki wyszły na jaw. To niedobrze.
Przypomniała sobie moment, gdy spotkali się po raz pierwszy. Patrzył na nią wtedy jak na najbrzydszą kobietę świata. A podobno nie ma brzydkich elfek.
— W ankiecie napisała pani „niewrażliwa na magię”. To przecież niemożliwe. Co pani miała na myśli? — Vamir z odrazą wyrzucił z siebie pytanie, przepychając w jej stronę kilka luźnych kartek.
Leilani zerwała kontakt wzrokowy i spojrzała w okno, jakby szukała tam odpowiedzi. Po chwili odparła:
— Chodzi o to, że zawsze byłam słaba z magii. W szkole, na studiach. Uczyłam się na pamięć regułek i zaklęć, ale nigdy mi nie szło. Dwa razy nawet musiałam powtarzać rok, bo nie zaliczyłam raz uroków, a raz oniryki.
— Pani studiowała pisarstwo, prawda?
— Tak, specjalizacja baśnie i ballady. Niestety tam też są zajęcia z magii.
— Ale potrafi pani wyjść z ciała? Forma astralna nie jest pani obca?
— Nie no tak, takie podstawy to umiem. Tylko bardziej zaawansowane… prekognicja, wszelkie mancje, magia przywołań…
— Ontologii pani nie potrafi?
— No właśnie nie bardzo.
— _A telepatia?_ — zapytał w myślach Vamir.
— _To jeszcze też potrafię _— odpowiedziała Leilani, starając się powoli wyartykułować prawidłowo każdą myśl.
Starszy elf patrzył na nią głęboko, po czym wstał od biurka i wychodząc podsumował rozmowę.
— Powiem wprost, kobieta taka jak pani się do tego nie nadaje. Brak pani przeszkolenia, głównie w magii, ale nie tylko. Nie jest pani żołnierzem, tylko pisarką, która pisze książki dla dzieci! Ale nie mamy wyjścia, góra nalega. Jutro zaczynamy pani treningi. Dobrze, że chociaż formę astralną pani zrobi. To daje nam tyle, że wyślemy panią w kosmos bez dodatkowych problemów. Ale misja na obcej planecie, to już inna para kaloszy. Tylko proszę pamiętać, to nie ja panią wpakowałem w ten ambaras. Do widzenia.
Leilani patrzyła za nim osłupiała. Tak po prostu wyszedł? W środku rozmowy i ją zostawił? I przecież to nie są książki dla dzieci, te które pisze, tylko dla segmentu młodych dorosłych! Co za pogarda!
Od tamtych chwil minęły cztery tygodnie. Cztery tygodnie intensywnych ćwiczeń i nauki. Leilani, pod okiem najlepszych fachowców z całego świata uczona była teorii i praktyk magicznych, podstaw podróży kosmicznych oraz zasad działania reaktora magii. Niestety, przez ten czas nie posunęła się zbytnio w rozwoju. Szło jej gorzej, niż kiedykolwiek i część tej prawdy musiała jakoś ujrzeć światło dzienne.
W przeddzień wyprawy było jednak za późno, by coś zmieniać. Konferencja prasowa już trwała, a do misji zostały niecałe dwadzieścia cztery godziny. Wizerunek Leilani, a wraz z nią całej załogi, technicznych i wszystkich stojących za tą operacją spoczywał teraz, o ironio, w rękach Vamira, który ku zaskoczeniu Leilani, zaczął… Bronić ja na forum!
Żołnierz i medyk
Zespół astralonautów czekał na końcową odprawę na sali ćwiczeniowej. Miejsce nieco zaskakujące, ale po tygodniach przygotowań, poznawania coraz dziwniejszych i coraz bardziej tajemniczych sposobów działania organizacji, Leilani nawet nie zastanawiała się dlaczego akurat tu każą im się spotkać.
Obok niej siedzieli już Amarant i Elanor. On, jak zwykle huśtał się na krzesełku, ona siedziała prosto z dłońmi na kolanach. Czekali tylko na dowódcę wyprawy Faedorra oraz na Vamira, dyrektora misji.
Nie mogąc znieść przedłużającej się ciszy, Amarant zagaił:
— Ej, dziewczyny. Wiecie, że machnąłem sobie dziarę? Na pamiątkę po tej misji.
Leilani tylko westchnęła. No tak, oto i cały Amarant. Najlepszy i zarazem najmłodszy wojownik po tej stronie świata. Ile on miał właściwie lat? Sto osiemdziesiąt? Dziecko.
— Pokazać Wam? Pokażę, bo nie uwierzycie. Kosztował fortunę, ale że cała misja opiera się na magii ontologicznej, to poprosiłem, żeby mi na plecach facet wydziarał _ontologia_. W staroelfickim! Czad, nie?
Mówiąc to, Amarant zdjął koszulkę i pokazał towarzyszkom umięśnione plecy, napinając przy tym barki. Rzeczywiście, był tam szeroki, stylizowany napis, który głosił…
— Ej, Amarant, ale tu nie jest napisane _ontologia_.
— Jak to nie? Co ty gadasz Lei?
— No tak. Miałam lekcje staroelfickiego na studiach. Umiem czytać. To nie jest _ontologia._
— A co niby tam jest napisane?
— _Ortodonta_.
— Co!? Jaja sobie robisz? El, weź powiedz, że sobie jaja robi.
— Nie ma powodu, by jej nie wierzyć, Amarant — odpowiedziała powstrzymując śmiech Elanor. — Trudno, będziesz musiał żyć z tym brzemieniem do końca życia.
— Jak to do końca?! Nie! Co wy gadacie? Nie!
Zabawną sytuację przerwał stukot butów. Na salę weszli Vamir oraz Faedorr. Trójka astralonautów szybko stanęła na baczność i zasalutowała. Kapitan, ku zaskoczeniu chyba wszystkich, nie zwolnił ich że stania na baczność. Zamiast tego, zapowiedział krótko ważne ogłoszenie jakie miał dla wszystkich Vamir.
— Uruchomiliśmy generator magii. Pełna moc. Już powinniście być podpięci. — oznajmił dyrektor.
— I jesteśmy tu, żeby spróbować, na co nas będzie stać z taką mocą — dodał kapitan. — Amarant, skoro już jesteś roznegliżowany, może spróbujesz pierwszy, hm? Zaklęcie spopielające. Na tamtym manekinie.
Żołnierz posłusznie podszedł do strzelnicy i stanął prosto.
— Moc ortodoncji jest z tobą! Uda ci się! — Leilani nie mogła powstrzymać się od kpin.
Amarant tylko prychnął pod nosem, po czym skupił wzrok na oddalonym od stanowiska manekinie. Wycelował w niego palcami. Zamknął oczy.
— Zaklęcie numer 49! — krzyknął.
W tym momencie manekin wybuchł! Płomienie ogarnęły połowę sali i strawiły większość dostępnego tlenu. Huk odbijał się od ścian, podobnie jak fala uderzeniowa, którą poczuli dwa razy. Wszyscy, oprócz samego Amaranta, upadli na kolana. Na szczęście eksplozja zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
— Cholera, Amarant! — wrzasnął Faedorr.
— Wszyscy cali? — pytała Elanor.
Każdy przez moment sprawdzał, czy wszystko z nim w porządku. Ciszę przerwał sam czarujący.
— Uuuhuhuhu! Aaahahahaha! Too jest too! Odlooot!
— Rzeczywiście, generator daje kopa. Trzeba uważać… — skomentował Vamir. — Elanor, możesz teraz ty spróbować? Gdybyś nam skontrastowała organy wewnętrzne, żebyśmy zobaczyli, czy wszystko jest na swoim miejscu, bylibyśmy wdzięczni.
Nie mówiąc nic Elanor wstała i uniosła ręce nad wszystkimi. Zamknęła oczy i cicho rzekła:
— Zaklęcie numer 27.
Wnet, spod ciał każdej z osób zaczęło wydostawać się światło. Stopniowo rosło na sile, do momentu gdy okazało się, że to świecą się narządy wewnętrzne! Blask przebijał tak mocno, że każda osoba zdawała się być niemal przezroczysta.
— Faktycznie, teraz zaklęcia są kilkukrotnie mocniejsze. W porządku, wygląda na to, że wszyscy oprócz Amaranta są cali — podsumowała Elanor. — Ale nasz ortodonta ma połamany nos i kilka żeber oraz mocne oparzenia skóry. No nic, naprawię.
— A możesz mi tak naprawić skórę, żeby ten napis zniknął? — grzecznie zapytał Amarant. Elanor tylko się uśmiechnęła i zamknęła oczy.
— Zaklęcie numer 22.
Momentalnie, połamane kości młodzieńca zrosły się, a jego skóra odnowiła. Napis pozostał.
Po chwili wewnętrzny blask zniknął i wszyscy patrzyli już tylko na Leilani. Wiedzieli, że na ćwiczeniach nigdy nie udało się jej zrobić nawet najprostszego zaklęcia ontologicznego. Wtedy jednak nie używali generatora magii. Może, jeśli tylko uda się jej skorzystać z jego mocy, to opanuje jedną z kluczowych umiejętności w misji?
Leilani nie potrzebowała nawet rozkazu, żeby spróbować. Wiedziała, że to, co ćwiczyli, magia ontologiczna, to magia stwarzania. By stworzyć coś z niczego, wpierw trzeba było być ekspertem w dziedzinie, którą chce się posłużyć. Amarant od małego studiował zachowanie i wpływ ognia na środowisko. Elanor była ekspertką w sprawach mikrokomórek i biologii widocznej tylko pod mikroskopem. Kapitan Faedorr był za to zoologiem. Ona, pisarka z wykształcenia, nie mogła nawet próbować robić tego, co pozostali. Musiała spróbować stworzyć coś, na czym się zna.
Hmm… No tak, nie było to proste. Nie stworzy przecież wiersza, ani prozy. Nie wyczaruje metafory, ni onomatopei. Ale z drugiej strony, może nie powinna skupiać się na nienamacalnych aspektach swojej pracy? Może, skoro jest pisarką, powinna po prostu pozwolić swojej wyobraźni pracować i wyobrazić sobie dowolną rzecz, a potem ją stworzyć?
W porządku, spróbujmy. Leilani skupiła się, zamknęła oczy i pomyślała o nożu. Nie, o sztylecie. Albo krótkim mieczu. Tak, to będzie najlepsze. Klinga długości przedramienia, wąska, żeby całość była lekka i dobrze wyważona. Prosta garda. Albo nie, lepiej zdobiona, będzie fajniejsza. Inkrustowane lilie to tu, to tam.
— Zaklęcie numer 77! — zawołała, wyciągając rękę do przodu.
Otworzyła oczy. Nic. Jeszcze raz, tylko wyobraź sobie to lepiej!
— Zaklęcie numer 77! — powiedziała powoli, cedząc słowa przez zęby.
Nic.
— Pamiętaj szkolenie, tworzysz coś z niczego. Wyż potencjału w układzie cząstek. Skup się! — instruował Faedorr.
Wyż potencjału. No tak. Zróbmy z tego górę potencjału. Do diaska z krótkim mieczem. Stwórzmy dwuręczny katowski.
— Zaklęcie numer 77! — Leilani ścisnęła powieki i wykrzyknęła! W tym samym momencie, po budynku rozległ się straszny i głęboki huk, a podłoga pod stopami lekko zadrżała.
Zszokowani elfowie patrzyli po sobie.
— Czy to było jakby… Jakby z generatora? — niepewnie zapytała Leilani
— Pójdę sprawdzić — odpowiedział poważnym tonem Vamir. — Reszta rozejść się. Ruchy!Generator
To była jedna z tych rozmów, gdy idzie się szybkim krokiem i rozmawia o poważnych sprawach. Gdy Faedorr prowadził Leilani korytarzami w dół kompleksu bazy wyglądał na diablo poważnego. Chociaż w sumie, on zawsze tak wyglądał.
Tym razem jednak Leilani naprawdę obawiała się o siebie w tej rozmowie. Wiedziała, że jej ostatnia próba z czarowaniem wywołała jakieś wstrząsy w generatorze magii. Bała się, że spowodowała jakąś awarię i że przez nią może nawet nie dojdzie do misji!
Gdy dotarli do krętej klatki schodowej, Faedorr ruszył w dół pierwszy.
— Zdajesz sobie sprawę, że idea generatora magii ma ponad dwieście lat? Tylko, że na początku, nikt nie nazywał go generatorem. Używano nazwy Stowarzyszenie Magów. To wtedy elfy wpadły na pomysł wspierania swoją energią magii innych. Zaczęło się od pięciu medytujących mistrzów, a potem testowano większe kombinaty. Aż doszliśmy do czasów współczesnych i naszego generatora. Mamy tutaj tysiąc starannie dobranych mistrzów magii, druidów, kapłanów i mnichów, zaklinaczy, wieszczy, a nawet wiedźma się znajdzie. Tysiąc medytujących dzięki którym jesteśmy w stanie wygenerować taką ilość magii, że pośle nas milion lat świetlnych stąd.
— Domyślam się, — odpowiedziała powoli Leilani — że mówisz mi to, żeby pokazać jak wielkie przedsięwzięcie zniweczyłam tym moim czarowaniem?
— Zniweczyłaś? Nie, aż tak źle nie jest. Ale fakt, mamy problem.
Gdy to mówił dotarli już na miejsce i weszli na główną salę, zawieszoną nad olbrzymią halą pełną medytujących na niej osób. Na sali był już Vamir i stał obok dwóch leżanek na kółkach. Na nich spoczywały dwa elfie ciała. Leilani aż podskoczyła i lekko pisnęła.
— To jest dokładnie to, o czym myślicie — bezceremonialnie powitał ich dyrektor — Doszło do przeciążenia. Jakiegoś zwarcia. Trzeba było natychmiast usunąć te dwie jednostki. Walczyliśmy o nie, ale szok postmagiczny był za duży. Nie żyją.
Leilani nie wiedziała, co wstrząsa nią bardziej. Patrzenie na zwłoki, które w oczywisty sposób są powiązane z jej próbami na sali ćwiczeniowej, czy to że Vamir nie używał imion, a o zmarłych mówił _jednostki?_
_— _Leilani — kontynuował elf — musisz wiedzieć, że według moich obliczeń istnieją dwa możliwe wyjaśnienia tej sytuacji. Pierwsze to takie, że zwarcie zostało wywołane przez twoje próby stworzenia miecza. Niechętnie odrzucam tę tezę. Niechętnie, bo gdyby tak było, sprawa byłaby łatwiejsza. Wsadzilibyśmy cię do aresztu, postawili pod oskarżenie sabotażu, zbadali sprawę. W najlepszym wypadku okazałoby się, że to był zwykły wypadek, że z jakiegoś powodu reaktor tak na ciebie zareagował. W najgorszym, okazałoby się, że ktoś cię tu nasłał i w jakiś sposób świadomie ingerujesz w działanie generatora. Wtedy w ruch poszłyby dalsze, pogłębione śledztwa, aż dotarlibyśmy do twoich mocodawców i tak dalej, i tak dalej.
— Ale ja… — zająknęła się Leilani, ale głos uwiązł jej w gardle.
— Ale ty się teraz nie odzywaj! — niespodziewanie skarcił ją przełożony — Powiedziałem przecież, że niechętnie, ale odrzucam tę teorię. Raz, sprawdziliśmy podczas licznych przygotowań, że faktycznie jesteś wyjątkowo nieczuła na magię. Dwa, góra wydała wyraźne polecenie, że masz brać udział w tej misji.
— Vamir! — krzyknął poruszony znienacka Faedorr.
— Wiem, wiem. Nie mogę powiedzieć więcej, ściśle tajne i tak dalej. Ale to prowadzi nas do drugiej, mniej przyjemnej tezy. Bo jeśli to nie ty spowodowałaś ten wypadek, to oznacza, że mamy w generatorze trefną jednostkę. Któraś z tych dziewięćset dziewięćdziesięciu ośmiu pozostałych wywołuje przeciążenia. I ponownie, albo robi to nieświadomie albo… Kto wie kto wysłał nam tu kreta? Mroczne elfy? Zbuntowani czarodzieje? Jacyś zapomniani orkowscy nekromanci? Nie mamy pojęcia.
— Czy przerwiemy misję? — zapytała elfka.
— Nie — westchnął Vamir. — Tego na szczęście nie zrobimy. Za dużo pracy włożyliśmy w to przedsięwzięcie i za dużo oczu na nas patrzy, by przyznać się do porażki. Lecicie tam! Chcecie, czy nie!
— Ale… — podjęła znów Leilani — jeśli podczas misji coś się stanie, to istnieje niebezpieczeństwo, że magia przestanie być nam dostarczana, prawda?! Że będziemy musieli użyć swojej na odległość miliona lat świetlnych! Jak to sobie wyobrażacie, co? Myślicie, że damy radę?
— Są procedury bezpieczeństwa — odezwał się spokojnym głosem Faedorr. — Już je wdrożyliśmy. Wspomożemy zespół eliskirami i odpowiednimi runami. Pozostałych również poinstruowaliśmy aby już teraz zacząć medytację z myślą o kumulowaniu energii. Nawet gdy padnie nam zasilanie, przy dobrych wiatrach możemy na zapasowej energii magicznej przeżyć na tyle długo, by wrócić do swoich ciał.
— Kumulowanie energii? Ale wiecie dobrze, że ja tego nie potrafię! Chcecie, żebym tam zginęła? O to w tym chorym projekcie chodzi?! Zgarniacie mnie ni stąd, ni zowąd z mojej małomiasteczkowej Koziej Wólki na końcu świata, każecie robić rzeczy, do których ewidentnie się nie nadaję i to w najważniejszym elfim eksperymencie wszech czasów! Bo czym więcej to niby jest, jeśli nie pieprzonym eksperymentem, podczas którego wszystko może pójść nie tak!
— Nie histeryzuj, kobieto! — znów karcący głos Vamira — Zespół kumuluje energię właśnie dlatego, by podzielić się nią z tobą, gdy zajdzie potrzeba. Ale cholera, nie, księżniczka jest najważniejsza i nie widzi nic poza sobą. No dobrze, jesteśmy na zawołanie księżniczki.
— Nieprawda! Widzę zagrożenie również dla innych. Bo nawet jeśli my przeżyjemy, to nadal ryzykujesz, Vamir. Ryzykujesz te dziewięćset dziewięćdziesiąt siedem niewinnych osób, które mogą zginąć jak te elfy tutaj, a wszystko przez jedną felerną jednostkę! Na przodków, Vamir, przecież to są elfy! Nie żadne jednostki! Nie obchodzi Cię to?
— Obchodzi. Obchodzi mnie na tyle, by podjąć drastyczne kroki. Rozdzielimy wsparcie generatora na pozostałych członków wyprawy. Ty za to, dostaniesz tylko pięćdziesiąt jednostek wspierających. Minimum! Tyle, żeby Cię wysłać te milion lat świetlnych w kosmos i utrzymać przy życiu. Reszta potencjału generatora do podziału na pozostałych. Niech poczują większą moc. Przynajmniej Amarant będzie się cieszył większymi wybuchami.
— Czy ty siebie słyszysz? Niby jak to ma zapewnić bezpieczeństwo elfom w generatorze? I w ogóle to… Amarant? To jeszcze dzieciak! Wzięliście go tylko pod publiczkę! A sam dobrze wiesz, że podczas ekspedycji, wybuchy na prawdopodobnie zamieszkałej planecie to ostatnie, czego chcemy.
— Tak, ale przynajmniej ten dzieciak jest prawdziwym elfem, który reaguje na magię, a nie takim mutantem jak ty!
Leilani zamarła, a jej oczy zeszkliły się lekko. Przez chwilę stali tak w milczeniu i zdawało się, jakby obie strony zdały sobie sprawę z tego, że pewna granica została przekroczona, ale też, że nie da się tego cofnąć.
— Rezygnuję. — Leilani spuściła głowę.
Vamir tylko westchnął i obróciwszy się tyłem wskazał milczącego przez ostatnie chwile Faedorra.
— To niemożliwe, Leilani — kapitan stal bez emocji, jakby kłótnia pomiędzy pozostałą dwójką elfów w ogóle go nie ruszyła. Leilani spojrzała na niego z wyrzutem.
— To niemożliwe. — powtórzył — Mamy swoje rozkazy z góry i teraz, na kilka godzin przed startem misji nie możesz zrezygnować. Przykro mi, ale takie są zasady. A niechęć do dyrektora projektu nie ma tu nic do rzeczy. Poza tym… — zrobił pauzę i westchnął — Potrzebujemy cię. Będziemy potrzebować.
— Jak będziecie mnie potrzebować, skoro umiem tylko nic nieznaczące podstawy? — syknęła Leilani i ostentacyjnie wyszła z pomieszczenia. Faedorr wyszedł za nią.
— Leilani! — nie gonił jej. Nie musiał. Jego głos był tak autorytarny, że zatrzymała się od razu. — Posłuchaj, ja naprawdę w ciebie wierzę… — spuścił wzrok, zupełnie nie w jego stylu — Dobrze, chodź ze mną. Nie powinienem tego robić, ale chcę ci coś pokazać.Cynnea
Leżeli przypięci pasami do drewnianych kojców grawerowanych w runy i sigile. Spod podłogi dobiegał ich cichy szum, jakby mruczenie z generatora. Dookoła uwijali się w ostatnich chwilach druidzi i medycy, którzy chwilę wcześniej podawali astralonautom do wypicia magiczne eliksiry, po czym wstrzykiwali substancje wzmacniające.
Leilani czuła się dziwnie. Od środka palił ją żar, jak po mocnym alkoholu. Z zewnątrz chłód, aż przechodziły dreszcze, a cała skóra naprężała się nienaturalnie. Po chwili zaczęły ją boleć mięśnie, potem wnętrzności. Miała wrażenie, że jeszcze chwila, a przygotowania zamienią się w tortury.
— Hej! — sapnęła do pozostałych — To normalne, że się tak źle czuję?
— Komórki ci się modyfikują — spokojnie odpowiedziała Elanor. — Gwałtowne namnożenie i przepisywanie kodu. Przy takim energetyzowaniu, to trochę tak jakbyś przechodziła błyskawiczną ewolucję, albo swoiste odrodzenie, ale to konieczny proces. Ciało musi mieć siłę by utrzymać więź na znaczną odległość z formą astralną.
— Ale… Czy Wy też to czujecie? — wysyczała przez zęby — Jakby ktoś gorącym prętem przestawiał mi organy.
— Wyluzuj Lei — łatwo mówić komuś kto całe życie dosłownie igrał z ogniem — Jak wylądujemy, to Cię wymasuję, nie ma problemu.
— Amarant, weź bo naprawdę się porzygam…
— Oddział cisza! — kapitan jak zwykle sprowadził wszystkich na ziemię. — Zaczyna się.
Ogarnęła ich totalna ciemność. Nie tylko nic nie widzieli, ale też stracili zmysł słuchu i węchu. Nie dało się też odnaleźć w przestrzeni, bo ciała straciły poczucie ciążenia. Błędnik wariował… Nie, błędnika jakby… Nie było! Nie było też myśli, ni jaźni. Nikt już nie wiedział, czy są jeszcze sobą oddzielnie, czy złączyli się w jakimś kosmicznym tańcu energii? A może… Może ich w ogóle nie było?
Powoli, z mroku wyłoniło się światło. Z początku drobna iskierka, świetlik w ciemności. A im bardziej światło się zbliżało, tym bardziej odzyskiwali zmysły. Świadomość, poczucie ciężaru, wiatr i szybkie, błyskawiczne opadanie w blask.
***
Leilani spojrzała na swoje dłonie i wykonała test rzeczywistości. Z początku nie była w stanie policzyć swoich palców, co dowodziło, że jest w formie astralnej. Skupiła się i stopniowo uformowała wygląd. Ponowny test. Kciuk, wskazujący, środkowy, serdeczny, księżycowy i mały. Wszystko gra! Rozejrzała się i zobaczyła, że kompani również przybrali już określone formy. Każdy wyglądał w zasadzie tak samo jak w bazie na Ei, jedynie z lekką świetlistą aurą otaczającą ciało. Każdy poza Amarantem oczywiście. Ten oszołom uformował sobie olbrzymią zbroję płytową! Złotą, zdobioną w lwy i malowane orle skrzydła. Sam za to miał jakieś dwa metry wysokości!
Oczywiście, wszystko było dalekie od rzeczywistego wyglądu elfa, który był o wiele niższy niż te dwa metry, a poza tym, takiej zbroi to on by nawet nie podniósł. No, ale postać astralna dawała pewne przewagi, między innymi to, że w zasadzie było się duchem, który może przybierać dowolny wygląd i nic przy tym nie waży. A co tam, niech się chłopak cieszy, póki może.
Leilani dopiero po chwili spojrzała na planetę. Obcy świat, a oni są pierwszymi elfami, którzy mogą się tu pojawić. Mocna rzecz.
Dookoła było biało. Nie była to jednak świetlista biel, a brudny odcień jakiejś jasnej szarości. Wylądowali na pustkowiu, otoczeniu kilkoma głazami, jakby wulkanicznymi, a wszystko pokrywał puch, nadający charakterystycznych barw. Nie był to jednak śnieg, a prędzej pył. Może właśnie wulkaniczny?
Elfka podniosła głowę. Niebo było w podobnym kolorze. Nie było chmur, nie było widać też słońca, chociaż było jasno. Atmosfera musiała być wypełniona czymś, co zakrywało nieboskłon. Cały ten kolor nieba i ziemi powodował, że horyzont zanikał i zdawało się, że cały ten świat unosi się w białej, brudnej bańce.
Faedorr zarządził sprawdzenie statusu i każdy elf się odmeldował. Wszystko w porządku. Żyli. Spróbowali połączyć się z bazą i po chwili w ich głowach rozbrzmiał uradowany głos Vamira.
— Tu Ea. Cieszę się, że wszystko w porządku. Gdybyście się zastanawiali, to u nas nadal leżycie tu, w kojcach, a to, co mówicie, mówicie naprawdę. Trochę jakbyście gadali przez sen. W porządku, Faedorr, spróbujmy się teraz połączyć wizją. Gotowy?
Kapitan przytaknął i niemal natychmiastowo jego źrenice z typowo elfich czarnych, stały się wyjątkowo jasne i błękitne. Wyglądało to co najmniej dziwnie, ale efekt uboczny był niewielką ceną za korzyść jaką dawał. Po drugiej stronie wszechświata Vamir dotykał skroni Faedorra i mógł połączyć się z nim na tyle, by widzieć jego oczami. Działało to prawie jak czytanie w myślach, tylko że… lepiej!
Minęła chwila, zanim dyrektor odłączył wizję i oczy Faedorra wróciły do normy. Zaczął wydawać rozkazy, niepotrzebnie, bo każdy znał scenariusz działań. Elanor miała sprawdzić oznaki życia w najbliższym promieniu, stwarzając elementy bioluminescencyjne w żywych komórkach. Jeśli w zasięgu wzroku znajduje się coś żywego, rozświetli się i będą mogli to znaleźć. Kapitan za to skupił się na stworzeniu drona zwiadowczego, który miał sprawdzić jak wygląda teren z góry. Od razu widać było, że to zaklęcie miał wyćwiczone, bo rzucił je szybciej, niż Elanor swoje. Wystawił przed siebie ramię, a dłoń skierował ku górze i ledwo po wypowiedzeniu komendy, na jego ręce zaczął się formować świetlisty kształt ptaka drapieżnego. To był sokół. Nie taki zwykły, ale zmodyfikowany. Rozpiętość jego skrzydeł była wyraźnie większa od standardowego sokoła, a na głowie nie miał jednej, lecz cztery pary oczu! No tak, taka modyfikacja to mały pikuś dla elfa, który pół swojego życia badał różne gatunki zwierząt. Sokół od razu poderwał się do lotu.
W tym czasie, Elanor skończyła etap skupienia i wyciągnąwszy ręce przed siebie wypowiedziała zaklęcie stwarzające bioluminescencję. To, co zobaczyli wryło ich w ziemię. Dookoła nich rozbłysło całe powietrze! Wokół nich roiło się od mikroskopijnych, unoszących się w powietrzu pyłków. Gdyby ich formy astralne oddychały, te małe, niewidoczne pyłki już dawno dostałyby się im do płuc.
— Co to jest? — Leilani próbowała dotknąć jednego z ogników, zapominając, że w formie astralnej nie może tego zrobić.
— Wygląda na grzyby. Zarodniki grzybów. — odparła Elanor — Piękne. Ciekawe, czy trujące?
— Znalazłem coś! — przerwał Faedorr, wskazując palcem w dal. Widocznie łączył się mentalnie z sokołem i z wysoka podejrzał coś interesującego — Zdaje się, że w tamtą stronę są jakieś konstrukcje. Powiedziałbym nawet, że wyglądają jak budynki.
— Budynki?! Pokaż! — usłyszeli w głowach, a oczy kapitana znów zajaśniały. — To może być oznaka obcej cywilizacji! Natychmiast idźcie to sprawdzić!
Padł rozkaz z bazy i nikt nie zamierzał go kwestionować. Ekscytacja tym odkryciem dotknęła każdego, więc ruszyli prędko. Vamir zapowiedział, że połączy się ponownie za kilka godzin, gdy dotrą na miejsce.
Gdy maszerowali, przenikając przez morze świetlistych zarodników, te powoli zaczęły tracić swój blask. Zaklęcie zaczynało schodzić, ale raczej Elanor nie będzie rzucać kolejnego, gdy powietrze dookoła zmieni się z powrotem w przezroczyste. Gdy mijali kolejny głaz wulkaniczny, Leilani odezwała się.
— Przypomnijcie mi, jaka jest nazwa tej planety?
— W dokumentacji figuruje jako S228 23PK — odpowiedziała Elanor — Dwudziesta trzecia planeta kontrolowana przy słońcu numer dwieście dwadzieścia osiem. Oczywiście numerowanie zgodne już z nowym standardem. Po staremu to byłoby…
— Cynnea! — pisarka weszła w słowo.
— Cynnea? Ale dlaczego?
— Cóż, Ea, to nazwa naszej planety, ale to słowo staroelfickie oznaczające po prostu _życie_. Tutaj jest pełno życia w samym tylko powietrzu na środku pustkowia, więc można powiedzieć, że to takie… królestwo życia, nie? Królestwo, czyli _cynn_. Stąd Cynnea! Ogarniacie, czy tylko ja znam staroelficki?
— Ooo, terefere Lei! Takie nazwy, to każdy potrafi!
— To jaką masz propozycję, Amarant?
— Hmm… Może… Tego… Może to będzie nasz nowy dom kiedyś, w przyszłości. No to może _cynndom_?
— Może jak? Haha! Amarant, wiesz co? Ty weź sobie to _cynndom_ wytatuuj na klacie, będzie pasować do tego twojego ortodonty.Faedorr
Trzeba było powiedzieć Vamirowi, że jest problem, ale gdy próbowali, nie mogli się z nim połączyć. A przecież ich szef powinien być cały czas przy nich, gdy pozostają na misji! Może coś blokuje sygnał? Nie, to przecież niemożliwe. Dlaczego więc, nie ma od niego odzewu? Dlaczego Ea nie odpowiada?
Problem, a zarazem decyzja, która ich czekała nie mogła być podjęta przez astralonautów, a powinna właśnie przez bazę na ojczystej planecie. Oto faktycznie, znaleźli się na obrzeżach miasta, a raczej tego, co z miasta zostało, ale to, co tam spotkali nie mogło pozostać bez uwagi bazy.