Uciekająca guwernantka - ebook
Uciekająca guwernantka - ebook
Isabel Morton od zawsze marzyła o karierze scenicznej i występach w słynnym teatrze przy Drury Lane. Choć odebrała staranne wykształcenie w elitarnej szkole dla guwernantek i wkrótce miała objąć posadę, potajemnie udała się do Londynu na przesłuchanie. Na miejscu okazuje się, że mężczyzna, z którym miała się spotkać, jest właścicielem domu publicznego. Isabel zostaje uwięziona. Z pomocą przychodzi jej sir William Balfour, który odwiedził przybytek w poszukiwaniu kuzyna utracjusza. Wkrótce okazuje się, że to dopiero początek ich kłopotów…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3786-4 |
Rozmiar pliku: | 828 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Isabel patrzyła, jak stangret siada na koźle. Wciąż nie mogła uwierzyć swemu szczęściu. Stojący obok niej kobieta i mężczyzna cierpliwie wysłuchali jej smutnej historii i zgodzili się, aby im towarzyszyła.
Wolała nie myśleć o tym, co się stanie, gdy dyliżans przyjedzie do Sussexu bez niej. Pocieszała się, że czekająca na nią rodzina bez trudu znajdzie inną guwernantkę. Isabel otrzymała właśnie od losu swoją jedną, jedyną szansę, aby odmienić swoje życie, i zamierzała z niej skorzystać.
Zwróciła się w stronę starszego mężczyzny z przymkniętymi ze znużenia powiekami. Towarzysząca mu kobieta była mniej więcej w tym samym wieku, jednak jej oczy lśniły ożywieniem. Isabel złożyła ręce na piersiach i obiecała sobie, że już nigdy więcej nie skłamie… może tylko w okolicznościach równie wyjątkowych jak obecne.
Głęboko zaczerpnęła tchu.
– Uratowali mi państwo życie.
– Panienko… – Starsza pani poklepała Isabel po dłoni. – Kiedy dowiedzieliśmy się, że niegodziwy krewny zamierza zmusić panią do małżeństwa z mężczyzną, który z powodzeniem mógłby być pani ojcem, a do tego ciąży na nim zarzut o morderstwo, nie mogliśmy pani zostawić.
– Z całego serca państwu dziękuję. – Westchnęła. – Gdyby żyli moi rodzice… – Jej rodzice żyli i miała nadzieję, że wybaczą jej kłamstwa, kiedy będzie sławna. – …padliby teraz na kolana i dziękowali państwu za uratowanie mi życia.
Stojąca za nimi barmanka prychnęła pogardliwie. Isabel wstrzymała oddech; nie chciała, by starszych państwa ogarnęły najmniejsze choćby wątpliwości.
– Jest pani pewna, że rodzina w Londynie panią przyjmie? – zapytała starsza dama.
– Tak – odparła z przekonaniem Isabel. – Ciotka Anna, siostra mojej matki, nie ma pojęcia o tym, co mi grozi. Kiedy się dowie, że mój stryjeczny dziadek zabrał mi nawet papier i atrament, natychmiast przyjmie mnie pod swój dach. Od zawsze byłam jej ulubienicą. Mój stryjeczny dziadek powiedział jej, że zmarłam tragicznie po upadku z konia i musiałam zostać natychmiast pochowana, bo moje zwłoki przedstawiały straszny widok.
Kobieta spojrzała współczująco na Isabel.
– To okropne.
– Niestety, to prawda.
Jej mąż uniósł brwi, jakby ogarnęły go wątpliwości.
– Dowieziemy panią do domu pani ciotki w Londynie. Pod same drzwi – mruknął.
– Będę państwu dozgonnie wdzięczna. – Boże, pomyślała. To się nie może dobrze skończyć; przecież nie mam w Londynie żadnej ciotki. – Ciotka mieszka w pobliżu Charles Street… Drury Lane… – Na dźwięk słów „Drury Lane” przeniknął ją dreszcz. Nie zamierzała być aktorką. Co to, to nie. Ten zawód nie budził szacunku. Miała zamiar zdobyć sławę i pieniądze dzięki swemu głosowi. Jej najlepsze przyjaciółki ze szkoły Madame Dubois, Joanna, Rachel i Grace, nieustannie jej powtarzały, że śpiewa o niebo lepiej niż wszystkie znane im osoby. Nawet dyrektorka szkoły to potwierdziła, określając jej głos jako całkiem znośny. W ustach Madame Dubois należało to uznać za najwyższą pochwałę, skoro nawet piękną jak anioł Grace Bertram uważała za niebrzydką.
Isabel miała wielkie szczęście, że pan Thomas Wren usłyszał jej śpiew podczas jednego ze szkolnych występów i obiecał główną rolę w jego nowym spektaklu. Chociaż nie miała jeszcze głosu wyszkolonego do perfekcji, jej śpiew wzruszał do głębi. Publiczność zawsze siedziała w skupieniu i słuchała ze łzami w oczach. Nic tak jej nie uszczęśliwiało jak świadomość, że potrafi przyprawić widzów o tak silne emocje.
Chwyciła torbę i ujęła damę pod rękę.
– Ciocia Anna będzie państwu bardzo wdzięczna.
– Musimy ją poznać i upewnić się, że nie każe pani wracać do tego strasznego człowieka – powiedziała z wyraźnym zatroskaniem w głosie kobieta.
Isabel zatrzepotała rzęsami.
– Ależ oczywiście. Musicie państwo poznać moją ciocię. – Łatwo powiedzieć, pomyślała.
Tymczasem małżonkowie skończyli posiłek i zaprosili Isabel do powozu.
W pojeździe jej dobry nastrój gdzieś się ulotnił. Musiała dbać o to, by nie wychylić się zza siedzącego przy oknie mężczyzny. Podróżujący dyliżansem nie mogli się zorientować, że Isabel uciekła w czasie postoju. Kurczowo trzymała na kolanach torbę i w duchu cieszyła się, że rezygnuje z pracy guwernantki. Bardzo ceniła przyjaźnie nawiązane w szkole, jednak zawsze czuła się jak złapana w pułapkę. Tylko niezwykłej przychylności losu zawdzięczała fakt, że pan Thomas Wren odwiedził jej szkołę. Isabel przypuszczała, że ojciec jakiejś uczennicy powiedział mu o niezwykłym brzmieniu jej głosu. Pan Wren znał reguły panujące w szkole i w swej korespondencji z Isabel posługiwał się znanym tylko im dwojgu szyfrem. Zrozumiała, że proponuje jej główną rolę w najnowszym przedstawieniu.
Nie potrafiła się bez reszty skupić na czekającym ją zadaniu, nieustannie dziękując losowi za szczęśliwy zbieg okoliczności, a przesiadka z dyliżansu do powozu dodawała przygodzie pikanterii. Wyobrażała sobie, jak opowiada historię swej ucieczki. Wiele bowiem ryzykowała, wsiadając do powozu z nieznajomymi, którzy szczęśliwie okazali się przyzwoitymi ludźmi i zgodzili się udzielić jej pomocy.
Po dłuższej chwili postanowiła zabawić towarzyszy podróży jakimiś opowieściami, aby nie dać im okazji do głębszego zastanowienia się nad sytuacją. Podzieliła się więc z nimi historiami z czasów spędzonych w szkole dla guwernantek. Pomijała wprawdzie szczegóły takie jak odwiedziny u rodziców, lecz starała się jak najbliżej trzymać prawdy. Tego dnia wykorzystała już roczny limit kłamstw…
Kiedy powóz zbliżał się do Drury Lane, Isabel uważnie rozglądała się dookoła, wiedząc, że musi podjąć szybką decyzję.
W pewnej chwili spomiędzy budynków wyłoniła się kobieta w obszarpanym szalu, z pasmami siwych włosów zwisającymi z koka. Isabel dostrzegła swą szansę.
– Moja ciocia! – krzyknęła, wskazując kobietę. – To moja ciotka. – Zwróciła się w stronę mężczyzny. – Proszę zatrzymać powóz.
Starszy pan uniósł rękę i zastukał w dach.
Wyskoczyła z powozu, zanim jeszcze zdążył na dobre się zatrzymać, i podbiegła do kobiety.
– Ciociu, ciociu! – krzyknęła. Kobieta musiała mieć bratanicę lub siostrzenicę, bo przystanęła i odwróciła się.
Wtedy Isabel puściła się biegiem wzdłuż najbliższego budynku, skręciła w prawo, a potem w lewo. Upewniwszy się, że nikt jej nie goni, przystanęła i oparła się o ścianę domu. Przełknęła z trudem, a gdy jej oddech się uspokoił, opadły ją gorączkowe myśli.
Zostanie najlepszą śpiewaczką w Londynie. Czuła to, wręcz była tego pewna. Przyszłość należała do niej. Będzie musiała tylko się jakoś odnaleźć w tym ogromnym mieście…
Dyskretnie zdrapała błoto z buta, ale nie wiedziała, jak ma oczyścić pobrudzoną suknię. Nie zmartwiła się jednak zbytnio, bowiem wkrótce miała otrzymać pierwsze pieniądze od pana Thomasa Wrena.
Nie wiedziała jednak, jak go odszukać, a musiała go znaleźć jeszcze przed zapadnięciem zmroku. Postanowiła spytać o niego pierwszą osobę napotkaną po opuszczeniu tej podejrzanej londyńskiej dzielnicy. Z odrazą popatrzyła na leżącą u jej stóp rybią głowę. Ten widok nie poprawił jej nastroju.
Promień słońca padł na afisz z wizerunkiem ptaka na pobliskim budynku. Isabel odetchnęła; nie będzie musiała prowadzić poszukiwań. Opatrzność podała jej pomocną dłoń i zaprowadziła na miejsce. Stała przed domem pana Thomasa Wrena. Co prawda wszedł tam ów człowiek o lubieżnym spojrzeniu, przypuszczała jednak, że nie zawsze będzie występować przed wyrafinowaną publicznością. Wzbudzała wtedy w sobie nadzieję, że widownia wyszlachetnieje i dzięki muzyce zyska odrobinę subtelności.
Otworzyła torbę, wyjęła z niej ptasie piórko i starannie je wygładziła, a potem zatknęła w kapelusik. Uniosła bagaż, nie zważając, że przylgnęło do niego trochę błota, i ruszyła na spotkanie z nieznanym.
Zerknęła na ramy i futryny z łuszczącą się farbą, a potem przyjrzała się mężczyźnie w krzywo zapiętej kamizelce, wychodzącemu z lokalu. Instynktownie chwyciła torbę w obie dłonie i poczuła niemiłe łaskotanie w żołądku.
Było już jednak za późno na to, by zawrócić. Nie miała pieniędzy na powóz ani nie znała w Londynie nikogo poza panem Wrenem. Trudno, powiedziała sobie w duchu. Będzie musiała sobie jakoś poradzić.
Dumnie uniosła podbródek i przestąpiła próg. Od razu zauważyła scenę, na której śpiewała jakaś kobieta. Isabel opanowała drżenie rąk. Przypuszczała, że zastąpi tę śpiewaczkę. Kobieta była wyzywająco ubrana, a głęboko wydekoltowana suknia odsłaniała nienaturalnie obfity biust. Jej powierzchowność zapewne miała odciągnąć uwagę od nie najlepszego głosu.
Naraz kobieta rozejrzała się po scenie i podeszła do siwowłosego mężczyzny z laską zwieńczoną złotą gałką. Popatrzyła na niego lubieżnie, ułożyła ręce wzdłuż boków, by uwydatnić biust, i wychyliła się w przód.
Isabel nie wierzyła własnym oczom. Będzie musiała o wszystkim porozmawiać z panem Wrenem…
Zaczęła wodzić wzrokiem po obecnych na sali i stwierdziła, że czeka ją niełatwa rozmowa. Zatrzymała wzrok na mężczyznach przy stoliku; grali w karty, ale na blacie leżały tylko drobne monety. Wyglądali tak, jakby nie mogli się zdecydować, czy mają patrzeć na scenę, pić, czy poważnie zająć się grą. Dopingowały ich dwie kobiety, które na przemian wydawały jęki zawodu i okrzyki triumfu. Kiedy wreszcie ślamazarna gra dobiegła końca, jeden z graczy wstał, skłonił się i zastygł w oczekiwaniu. Pozostali sięgnęli do kieszeni, wyjęli monety i wręczyli je kobietom. Zwycięzca otoczył je ramionami w talii i cała trójka zniknęła w zasłoniętym kotarą korytarzyku.
Isabel ciężko westchnęła; jej marzenia rozwiały się w jednej chwili.
William minął wyblakły afisz i wszedł do Wren House. Na dworze mocno świeciło sierpniowe słońce, więc przez chwilę przyzwyczajał się do słabego światła panującego we wnętrzu. W powietrzu unosił się cierpki odór alkoholu, potu i dymu tytoniowego. Gdyby jego ojciec wiedział, że kuzyn Sylvester spędza tu środowe wieczory, wszystko ułożyłoby się inaczej. Sylvester był jednak właścicielem Marvela i Ivory, dwóch najlepszych koni w Anglii…
Zauważył kuzyna przy stoliku karcianym i podszedł do niego. Sylvester powitał go burknięciem; jego dwaj towarzysze unieśli wzrok, rozpoznali Williama i skłonili głowy w powitalnym geście, po czym powrócili do gry. William dał Sylvestrowi znak, by do niego podszedł. Kuzyn przecząco pokręcił głową, co wcale nie zdziwiło Williama. Usiadł więc w kącie i ponownie rozejrzał się po sali. Niemiłosiernie fałszująca kobieta nareszcie skończyła swój występ.
Zamówił piwo, a kiedy je podano, uniosła pytająco brwi i popatrzyła na zasłonę w końcu pomieszczenia. Zaprzeczył ruchem głowy i uśmiechnął się, chcąc jakoś osłodzić odmowę. Chwycił kufel i poczuł pod palcami coś lepkiego. Dżem? Uniósł naczynie do światła, jakby spodziewając się, że w piwie będzie coś pływać, ale niczego nie zauważył. Z obrzydzeniem odstawił kufel na stół. Okropne zakończenie okropnego dnia…
Cóż, Marvel i Ivory były tego warte. Podobnie jak własny dach nad głową, stwierdził w duchu.
Tego ranka Williama odwiedził ojciec. Wicehrabia odzyskał wigor, na powrót zainteresował się życiem i obmyślił doskonały plan, jak pozbawiać pieniędzy jedynego syna. Wicehrabia postanowił wydzierżawić posiadłość i ziemie kuzynowi na następne pięćdziesiąt lat.
Sylvester uśmiechnął się, jakby na widok kart. William dobrze jednak wiedział, że to wcale nie doskonałe rozdanie tak ucieszyło kuzyna.
William podniósł wzrok i zauważył kobietę siedzącą na ławie po drugiej stronie sali, tuż pod ścianą. Nieznacznie przesunął krzesło, by lepiej ją widzieć.
Uniósł monetę w stronę przechodzącej barmanki i zamówił drugie piwo. Nie poprosił o czysty kufel. Bał się nieuprzejmej reakcji kobiety, zwłaszcza że dostrzegł brud pod jej paznokciami.
Pomyślał, że dama siedząca na ławie zdecydowanie nie pasuje do tego miejsca. Mocno opierała się plecami o ścianę i kurczowo ściskała przed sobą torbę, jakby w obronnym geście. Zastanawiał się, dlaczego ta młoda osóbka po prostu stąd nie wyjdzie.
Tymczasem barmanka postawiła przed nim kufel piwa, a zanim odeszła, otarła się o niego biodrem. W piwie nic nie pływało, a kufel nie był lepki. Pomyślał, że być może jest to dobry znak i piwo będzie mu smakować, jednak kiedy pociągnął łyk, z trudem powstrzymał się od kaszlu. Było niezwykle mocne. Najwyraźniej właściciel lubił upijać klientów, licząc na to, że nietrzeźwi chętniej otworzą portfele.
Drzwi otworzyły się i światło padło na kapelusik młodej damy. Gdy zwróciła twarz w stronę wejścia, zauważył, że pasma jej włosów mają piękny kolor miedzi.
Upił niewielki łyk. Tym razem piwo wydało mu się smaczniejsze niż przed chwilą.
Rude włosy pod kapeluszem z okropnym piórkiem. Uwielbiał kobiety o włosach barwy miedzi. Jednak chyba żadna z dotychczas spotkanych nie miała włosów o tak pięknym odcieniu. Szkoda, że skrywała je pod kapeluszem.
Jakiś mężczyzna siedzący przy stole Sylvestra głośno beknął. Kobieta szybko odwróciła wzrok.
William przyjrzał się jej sukni. Jego siostry nigdy nie włożyłyby podobnej. Nie była to typowa suknia spacerowa, nie była też odpowiednia na przyjęcie. Takie stroje nosiły panny na wiejskich jarmarkach. Zauważył halkę wyłaniającą się spod rozdarcia w spódnicy. Szanujące się kobiety nie pokazywały się publicznie w podartych sukniach, a już z pewnością nie paradowały w nich dumnie wyprostowane damy, posiadające pierwszorzędnej jakości rękawiczki.
Wstał, trzymając kufel w dłoni, i podszedł do niej. Spojrzała na niego, gwałtownie zaczerpnęła tchu i przytknęła głowę do ściany.
Uśmiechnął się nieznacznie. Ta kobieta najwyraźniej nie życzyła sobie jego towarzystwa. Być może przyszła do Wrena w nadziei, że zastanie tu swego męża. W takim wypadku William nie chciał nikomu wchodzić w drogę. Odstawił kufel na stół i dołączył do Sylvestra.
Położył rękę na ramieniu kuzyna.
– Muszę z tobą porozmawiać.
– Możesz mówić w obecności moich przyjaciół – odezwał się tubalnym głosem Sylvester.
– Wiem – odparł William. – Sprawy rodzinne lepiej jednak omawiać na osobności. – Sylvester musiał wiedzieć, czy wicehrabia był pijany, kiedy oddawał mu konie.
– Oni są dla mnie jak rodzina – odpowiedział Sylvester. – A nawet kimś więcej, bo nie dają mi nic niewartych koni. – Zwrócił się do mężczyzny siedzącego po lewej stronie. – Mówiłem ci, że mój wuj dał mi dwa konie? Stare chabety. Nie mogłem mu odmówić, bo nie chciałem urazić uczuć starszego człowieka, zwłaszcza że miał wtedy wyjątkowo jasny umysł.
Sylvester nie wypowiedziałby tych ostatnich słów, gdyby nie były prawdą.
– Chętnie cię od nich uwolnię.
– Nie mógłbym ci tego zrobić. – Sylvester westchnął. – Zatrzymam je na pewien czas, chociaż nie karmię ich tak, jak były do tego przyzwyczajone. Zanadto się spasły. Mniejsze porcje dobrze im zrobią. Zresztą może zdecyduję się je odstrzelić.
William mocniej ścisnął ramię Sylvestra.
– Masz się nimi troskliwie zajmować i odpowiednio je karmić.
Sylvester roześmiał się.
– Droczę się z tobą, drogi kuzynie! Wiem, że uwielbiasz te bestie, podobnie jak twój ojciec. Naprawdę nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi. – Potarł dłonią podbródek. – No, może jednak się domyślam. – Popatrzył na grających. – Jeśli kuzyn William nie zechce się ożenić i spłodzić dziedzica, tytuł przejdzie na mojego syna, o ile będę go miał, a zamierzam mieć ich wielu. Na miejscu kuzyna nie robiłbym ceregieli. Ożeniłbym się, spełniłbym swój obowiązek wobec żony i ułożył sobie życie tak, by nie cierpieć z powodu małżeńskich więzów… Oczywiście nie przedstawiłem tego wujaszkowi w ten sposób. Powiedziałem mu, że się zakochałem i zamierzam się oświadczyć. Co zresztą jest prawdą. – Uśmiechnął się kpiąco. – Jestem zakochany w majątku Williama i pragnę się oświadczyć… – Rozejrzał się dookoła i zawołał: – Może ktoś ma niezamężną siostrę, która chce wyjść za mąż?
– Nie mamy takiej, której pozwolilibyśmy za ciebie wyjść – odpowiedział ktoś z tłumu i wszyscy się roześmiali.
– Odzyskam Marvela i Ivory. – William puścił ramię kuzyna.
– Zamierzam zastawić konie, kiedy tylko skończą mi się fundusze. Chociaż jeśli szczęście będzie mi dopisywać tak jak dzisiaj, wkrótce stanę się właścicielem wszystkich zwierząt gospodarskich należących do tu obecnych.
– Zatem odkupię je od tego, u kogo je zastawisz. – William potoczył wzrokiem po siedzących przy stole. – Jeśli któryś z panów wygra te konie od Sylvestra, kupię je po cenie dwukrotnie większej, niż oferowana u Tattersalla.
Mężczyźni zaczęli się śmiać.
– To dlatego wuj tak się o ciebie martwi, Williamie. – Sylvester sięgnął po kartę, zamachał nią przed oczami graczy, a potem afektowanym gestem położył na stole. – Zamierzasz kupić parę starych koni niewartych pensa, chociaż mógłbyś wygrać je w karty. Kiedyś przegrałeś powóz… Straciłeś nawet buty i dorzuciłeś skarpetki. Wszystko jest dla ciebie grą, ale nie dbasz o to, czy wygrywasz, czy przegrywasz. – Przegrzebał palcami monety na stole. – Ja gram po to, by wygrywać.
– Lubię grę – rzekł William i westchnął ciężko. Miał serdecznie dość tego dnia.
Powoli ruszył do drzwi.
Już przy wyjściu odwrócił się w stronę dziewczyny w kapeluszu z piórkiem. Przypomniał sobie, jak jego najmłodsza siostra wyciągnęła kiedyś takie piórko z kapelusza starszej siostry, co stało się zarzewiem potwornej awantury.
Podszedł do swojego stolika i sięgnął po lepki kufel. Ojciec miał Williama za utracjusza. Mógł więc sobie teraz siedzieć tu choćby i całą noc, gapiąc się na piórko przy kapeluszu damy. Zastanawiał się, jaki ptak je zgubił.
Tymczasem śpiewaczka wróciła na scenę. Trudno było uznać jej występ za porywający, z pewnością jednak stanowił pewną atrakcję dla mniej wymagających uszu. Pacnął muchę, która przysiadła na brzegu kufla. Nie chciał już piwa, ale to jeszcze nie znaczyło, że będzie się nim dzielić z owadem.
Kobieta w podartej sukni poprawiła trzymaną na kolanach torbę. Śpiewaczka, imitując sopran, zawyła, jakby ktoś miażdżył jej stopy. Zacisnął powieki, żałując, że nie może zrobić tego samego z uszami. Gdy wycie ustało, otworzył oczy i sięgnął po czystszy kufel. Jego ręka znieruchomiała jednak w połowie drogi, gdy zauważył, że dama z piórkiem mu się przygląda.
Opuściła wzrok, a William wypił piwo duszkiem, nie starając się nawet wyczuć smaku. Zaczeka, dopóki mąż tej damy nie przyjdzie tu, by zaprowadzić ją do domu. Gdyby ów mąż wszedł do wnętrza z jakąś kobietą u boku, William zamierzał dać mu do zrozumienia, czym jest przyzwoitość. Żaden mężczyzna nie powinien wprawiać damy w tak potworne zakłopotanie. Niewybaczalny był już sam fakt, że pozwolił żonie czekać na siebie w miejscu takim jak ta nora Wrena.
Spojrzał na nią, ale nie mógł dostrzec obrączki przez rękawiczkę, nie potrafił też czytać w myślach.
Rozsiadł się w krześle, postanowiwszy, że nie ruszy się stąd, dopóki ona tego nie zrobi.
Isabel zdawała sobie sprawę, że mężczyzna, który chciał odzyskać konie, ją zauważył. Pragnął, by zwierzęta do niego wróciły i żeby były odpowiednio karmione. Po tej rozmowie mężczyźni zachowywali się znacznie spokojniej. Kiedy zobaczyła, że nieznajomy zmierza w stronę drzwi, ogarnął ją strach. Miała ochotę wybiec za nim, bo zaczęła się bać tego miejsca. Na szczęście ten człowiek zmienił zdanie i usiadł na krześle. Bez wątpienia chciał zyskać pewność, że dostanie z powrotem te konie.
Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu pana Wrena. Powinien gdzieś tu być. Zdążyła już zapytać o niego barmankę. Kobieta spojrzała na nią gniewnie i powiedziała, żeby czekała cierpliwie. Wren obiecał Isabel, że ją przyjmie. Mówił, że przez cały tydzień niemal nie rusza się z pracy i tylko w niedziele wychodzi z domu na dłużej, udając się na nabożeństwo. Nie wierzyła już ani jednemu jego słowu.
Znowu spojrzała na dżentelmena od koni. William, jak go nazwano, skrzywił się, kiedy śpiewaczka żałośnie zawyła. Zapewne miał dobry słuch. Gdy otworzył oczy i zobaczył, że Isabel mu się przygląda, sprawiał wrażenie zaskoczonego.
Nie był jakoś nadzwyczajnie przystojny, ale miał długie nogi, które nie chciały się zmieścić pod stolikiem. Musiała przyznać, że jego obecność w sali dodawała jej otuchy.
Barmanka przyniosła mu kolejny kufel piwa. Przyjął go, mimo że o niego nie prosił. Kobieta uśmiechnęła się do niego uwodząco i wsunęła mu kędzior włosów za ucho. Trudno było ją za to winić. Jego włosy budziły zaciekawienie. Isabel mimowolnie zastanawiała się, jakie są w dotyku.
Potem kobieta coś do niego powiedziała. Roześmiał się, a jego twarz zmieniła się w jednej chwili. Isabel poczuła wokół serca dziwną błogość, jakiej doświadczała, słysząc piękną muzykę.
William zauważył, że mu się przygląda. Uśmiechnął się nieznacznie i wzruszył ramionami.
Pochyliła głowę, zadowolona, że nie czuje się już tak samotnie.
Naraz drzwi się otworzyły i zobaczyła znajomą postać w kraciastej kamizelce. Pan Thomas Wren! Jego brwi były tak jasne jak złote guziki marynarki.
Z uśmiechem przylepionym do twarzy podszedł do ławy, na której siedziała. Cofnęła się bezwiednie i wysunęła przed siebie torbę w geście obrony. Nie była w stanie znieść woni oddechu Wrena. Może zjadł tę rybę, której głowa leżała na ulicy? – zastanowiła się i zmusiła do opanowania.
– Panie Wren, mam wrażenie, że zapomniał mi pan o czymś napisać w swoich listach.
– Nic podobnego. – Szeroko otworzył oczy. – To niemożliwe. – Oparł się dłonią o ławę i musnął rękawiczkę Isabel włochatymi paluchami. – Naprawdę śpiewała pani bardzo dobrze, panno Morton, i jestem rad, że będę mógł panią gościć na mojej scenie.
– Wspomniał pan, że będę miała przyzwoitkę.
– Hmm… Rzeczywiście. Proszę się rozejrzeć… Jest tu wiele kobiet, które…
Nie sprawiał wrażenia skruszonego. Uśmiechał się obleśnie i natarczywie jej się przyglądał.
Zrobiło jej się gorąco. Z trudem wykrztusiła słowa przez zaciśnięte gardło.
– W drodze do Londynu zdałam sobie sprawę, że nie powinnam rezygnować z posady guwernantki. Przyszłam tylko po to, żeby pana poinformować, że nie mogę przyjąć pańskiej propozycji.
Nie wiedziała, jak sobie poradzi w obecnej sytuacji. Pieniądze, które miała w torbie, wystarczały jedynie na kupno porcji jedzenia. Pozostawało jej mieć nadzieję, że jakieś inne małżeństwo skłonne będzie jej pomóc. Tym razem będzie mówić prawdę i tylko prawdę.
– Co ja słyszę? – zadrwił Wren. – Przypominam sobie, jak pisała pani, że obowiązki guwernantki są jej niemiłe i za wszelką cenę pragnie pani rozwijać swój talent. A jest pani bardzo utalentowana, panno Morton.
– Nie mogę… Nie…
Pochylił się ku niej.
– Zasmuciła mnie pani. Muszę jednak przyznać, że przygotowałem się na taką ewentualność. – Wstał i cmoknął z dezaprobatą, jakby popełniła poważne wykroczenie. Błyskawicznym ruchem sięgnął jedną ręką po torbę, a drugą nakrył dłoń Isabel. Bezwiednie cofnęła rękę.
Uniósł brwi.
– Proszę udać się ze mną do mojego gabinetu. Zastanowię się, co mamy począć w tej sytuacji.
– Możemy wszystko omówić tutaj. – Wstała i wygładziła spódnicę, starając się ukryć rozdarcie.
– Zapewne potrzebuje pani pieniędzy na powrót do domu? – spytał tak cicho, że musiała domyślać się jego słów z ruchu warg.
Nie dał jej pieniędzy na podróż, mówiąc, że kiedyś został oszukany i boi się drugi raz popełnić ten sam błąd.
Nie odpowiedziała.
– W takim razie chodźmy. Porozmawiamy o wszystkim w biurze. Mam tam pieniądze w sejfie. – Spojrzał w okno. – Robi się późno. Nie chcę, żeby pani sama szła po ciemku ulicą, próbując znaleźć drogę. Samotne kobiety nie powinny wałęsać się nocami po mieście. W zeszłym miesiącu jedna z naszych pracownic, Molly, wyszła stąd wieczorem. Znaleziono ją następnego ranka z sińcami na szyi i poplamionymi krwią dłońmi. Pochowaliśmy ją w zbiorowej mogile dla ubogich…
Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, odciągnął kotarę.
Wstała i rozejrzała się dookoła, mając nadzieję, że nikt nie zobaczy, jak udaje się z Wrenem na zaplecze. Jej reputacja ległaby w gruzach, o ile już do tego nie doszło. Lepiej było jednak zaryzykować reputację niż nocną napaść i pochówek w bezimiennym grobie.
Patrzyła na okryte marynarką plecy Wrena i obiecała sobie, że już nigdy nie będzie narzekać na pracę guwernantki. Jej pieniądze leżały na dnie torby. Zamierzała chwycić bagaż, gdy tylko Wren go odstawi, i uciec stąd jak najszybciej.
Weszła za zasłonę, a potem znalazła się za drzwiami, w ciasnym gabinecie. W jej serce na chwilę wstąpiła nadzieja. Na biurku leżała powieść Ann Radcliffe. Mężczyzna, który lubił książki, z pewnością posiadał choć odrobinę ogłady.
– Proszę usiąść. – Wskazał jej krzesło. W oparciu brakowało jednej poprzeczki. Spełniła prośbę, zauważywszy, że postawił torbę po swej prawej stronie.
– Mam wrażenie, że nie zdaje sobie pani sprawy, w jakiej stawia mnie sytuacji. – Pokręcił głową i uniósł powieść z biurka. – Nie możemy tego tak zostawić.
– Ja po prostu… – Wstała, nie mogąc dłużej znieść rybiego odoru.
Naraz rzucił książką o ścianę. Zanim Isabel zdążyła ochłonąć, mocno zacisnął dłoń na jej ramieniu i zmusił do zajęcia pozycji siedzącej.
– Ja…
– Masz mnie wysłuchać. – Poczuła siłę jego palców. Po chwili obwiódł kciukiem jej podbródek i uniósł twarz ku sobie. Rozwiązał wstążki kapelusza i rzucił go na podłogę.
Poczuła suchość w ustach. Oddychała z trudem. Starała się go odepchnąć, ale brakowało jej sił.
– Moja miła, musisz zrozumieć, że bardzo długo szukałem odpowiedniej damulki, takiej, która miałaby odpowiedni temperament i była wyższa niż większość kobiet, żeby rzucać się w oczy. Jej głos powinien być zniewalający i odpowiednio brzmieć w chwili uniesień. Do tego niezbędny jest świeży wygląd. I oczy, w których mężczyzna dostrzega pożądanie… Wargi, które chciałby ujrzeć na swoim ciele…
– Nie! – krzyknęła.
– Nie przerywaj! – Nakrył jej usta dłonią i zbliżył twarz do jej twarzy. Zadrżała, owładnięta strachem. Rumiane policzki Wrena były tuż obok. – Rozumiesz chyba, że inne nasze kobiety też zyskają, przyjmując klientów odtrąconych przez ciebie. W pewien sposób będziesz dla nich skarbem. – Urwał. – A teraz kiwnij głową na znak zgody.
Zdjął rękę z jej szyi, ale wciąż zasłaniał usta. Naparł nogą na jej udo.
– Przytaknij! – Oczy błyszczały mu niezdrowym ożywieniem.
Nie poruszyła się. Czuła ucisk jego ręki. Nie zadawał jej bólu, nie mogła jednak swobodnie oddychać.
Usłyszała szelest ubrania; Wren zwrócił się do niej twarzą.
– Widzisz, muszę cię mieć. Nie mam wyboru. Spędziłem zbyt wiele czasu, szukając kogoś takiego jak ty. Można powiedzieć, że właśnie na ciebie czekałem. – Sięgnął do kieszeni kamizelki i wyjął nóż. Przyłożył cienkie stalowe ostrze do szyi Isabel. – Przytaknij, moja miła.
Ledwie dostrzegalnie skinęła głową.
– Rozumiesz chyba, że w pracy będą cię obowiązywać pewne reguły. Poznasz je w swoim czasie. – Obwiódł nożem jej szyję. – No, kiwnij główką. – Pochylał ręką głowę Isabel w przód i w tył. – Będziesz musiała się do wszystkiego przyzwyczaić.
Przypomniała sobie, jak łatwo przyszło jej oszukanie życzliwych ludzi. Skinęła głową i cofnęła rękę. Wodził nożem po jej szyi ze zręcznością artysty tworzącego rysunek piórkiem. W pewnej chwili przyłożył czubek noża do jej ramienia i ukłuł.
– Nie musisz się martwić, że skaleczę ci twarz, a blizny zostaną już na zawsze. Mężczyźni często lubią blizny kończące się gdzieś pod ubraniem. – Z lubością wpatrywał się w ostrze. – Będą się zastanawiać, dokąd prowadzi ta blizna… gdzie się kończy… – Rozciął rękaw sukni nożem i przyłożył ostrze do ramienia. W kącikach jego ust pojawiły się bańki śliny. – Blizny mogą być bardziej podniecające niż pieprzyki…
William spojrzał na kuzyna. Sylvester wpatrywał się w karty, drapiąc się po uchu. Jego kompani również nie odrywali wzroku od kart.
Z tyłu dobiegł jakiś głuchy dźwięk, ale nikt się nie poruszył.
Za zasłoną była panna Piórko z Wrenem. William zabębnił palcami o kufel, odsunął krzesło i wstał. Skoro młoda dama znalazła to, czego szukała, nie zamierzał dłużej wąchać zapachu znoszonych butów.
Spojrzał na kurtynę, przypominając sobie wyraz twarzy wychodzącej z sali. Wren chwycił jej torbę i pobiegł na zaplecze. Panna Piórko wyraźnie się wahała, zanim podążyła za nim.
Coś mu kazało skierować się w stronę zasłony. Zauważył przetarcia tkaniny na wysokości opuszczonych ramion i wzdrygnął się z niechęcią.
Korytarzyk za zasłoną prowadził do wielu pokoi. Miał nadzieję, że szybko znajdzie właściwe pomieszczenie.
Ignorując złe przeczucia, przekręcił gałkę najbliższych drzwi i wpadł do środka.
Wren stał nad kobietą, trzymając nóż przy jej ramieniu. Po chwili przyłożył go do jej szyi. Wystarczy jeden ruch i będzie po wszystkim.
William zesztywniał, oceniwszy grozę sytuacji. Kobieta znajdowała się o włos od śmierci. Wren ślinił się, jego twarz przypominała pysk dzikiego zwierzęcia. Odwoływanie się do jego rozsądku nie miało sensu.
William nie mógł rzucić się ofierze na pomoc, bo Wren w każdej chwili mógł zadziałać pod wpływem emocji. Gotów był poderżnąć dziewczynie gardło, zanim William zdąży go dopaść. Próba powstrzymania zboczeńca może zakończyć się tragicznie i dziewczyna wykrwawi się na śmierć.