- W empik go
Ucieleśnione emocje. Osobliwość. Tom 2 - ebook
Ucieleśnione emocje. Osobliwość. Tom 2 - ebook
Po zakończonym rytuale ucieleśnienia Livid przygotowuje się na Wiec, podczas którego władcy Motus mają podjąć ważne decyzje dotyczące jej przyszłości. Dziewczyna nie zamierza jednak czekać na ich wyrok i korzysta z niesamowitych umiejętności, które daje jej wewnętrzny ogień. Wie także, że musi się szykować do najważniejszego zadania, jakie wyznaczył jej los – pokonania bogów i uratowania Motus oraz Ziemi. Jak się wkrótce okaże, bogowie nie próżnują i w głębokich czeluściach zaczynają tworzyć przerażającą armię. Czy Livid i jej przyjaciołom uda się powstrzymać nadciągające zło?
Druga część „Ucieleśnionych Emocji” to fascynująca opowieść o miłości i poświęceniu, o tym, jak ważne jest odnalezienie siebie oraz o sile przyjaźni, która potrafi zburzyć najwyższe mury.
– Gotowa? – spytał, zerkając na mnie jednym okiem.
– Zdecydowanie nie! – krzyknęłam, chwyciwszy go za grzebień. Czułam, że zaraz się porzygam. Serce miałam w gardle, nie mogłam też oddychać. Chciałam gwałtownie zaprotestować, ale w tym samym momencie Vivid bez ostrzeżenia rozłożył skrzydła i stalowe mięśnie ruszyły z miejsca wielkie cielsko. Wystarczyły dwa susy, by poderwał się z zawrotną szybkością.
Chwyciłam go za szyję, inaczej już bym była mokrą plamą. Z mojego gardła wydobywał się wrzask przerażenia, który przerywałam tylko na chwilę, by zaczerpnąć powietrza. Po obu moich stronach potężne skrzydła chłostały przestrzeń, a każdy ich ruch sprawiał, że podskakiwałam na grzbiecie smoka. Vivid pruł w górę między chmurami, a przyspieszenie i grawitacja ciągnęły mnie w dół. W pewnym momencie Vivid zaczął spadać, a ja prawie wyplułam żołądek. Złożył skrzydła i oboje z prędkością, od której zakręciło mi się w głowie, pędziliśmy na spotkanie z ziemią.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-401-2 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
MISTRZ
– Jaką Emocję ma Livid?! Miałeś się tego dowiedzieć! – ryknął Mistrz na otyłego mężczyznę w białym fartuchu. Człowieczek wcisnął się jeszcze bardziej między metalowy stół do sekcji zwłok a dziwną aparaturę przypominającą połączenie akwarium z prodiżem. Nikt nie zwracał uwagi na białowłosą nagą dziewczynkę zanurzoną w mętnej wodzie w akwarium.
– Nie, Mistrzu, jeszcze tego nie ustaliłem.
– To na co czekasz, tłusty bęcwale?! Jazda na Ziemię!
– A… ale jest problem. Wydaje mi się, że oni wiedzą o mojej zdradzie. Odkąd zginęła ta dziewczynka, żadne z nich się do mnie nie odzywa.
– Czy ja zawsze muszę robić wszystko sam?!
Mistrz odwrócił się na pięcie i wyszedł, popychając szpitalne, dwustronne drzwi tak mocno, że odbiły się od ściany.
Mężczyzna, który został w pomieszczeniu, zadrżał i wyprostował się. Popatrzył na dziewczynkę w akwarium. Białowłosa zaskrobała błagalnie paznokciami w szybę. Nic to jednak nie dało. Mężczyzna westchnął i ruszył do wyjścia. Nie bardzo wiedział, co powinien zrobić. Czy rozkaz Mistrza nadal był aktualny, skoro dowiedział się, że Livid oraz jej przyjaciele mu nie ufają? Przez ułamek sekundy nawet przeszła mu przez głowę myśl, by ich ostrzec. Znali się tyle czasu, a Livid wydawała się taka miła. Jednak tak szybko, jak pomysł pojawił się w jego głowie, uleciał zastąpiony strachem o własne życie. Zdecydowanie bardziej obchodził go jego własny los niż Livid. Jej już był przesądzony. To była tylko kwestia czasu.ROZDZIAŁ 2
TWORZENIE
Obudziłam się rano, a Yaku już nie było. Znalazłam za to kartkę obok siebie.
Poszedłem do łazienki,jak wstaniesz, to chodź do mnie.
Odkleiłam się od pościeli, założyłam koszulkę oraz majtki, wzięłam swoje ubrania i wychyliłam głowę na korytarz. Po raz kolejny miałam szczęście, bo był pusty. Przemknęłam szybko na palcach do drzwi łazienki i z bijącym sercem zapukałam.
Chłopak od razu otworzył. Wślizgnęłam się do zaparowanej łazienki, zastając Yaku w jeansach z gołym torsem i przewieszonym przez ramię ręcznikiem. Na jednej dłoni miał kopczyk z pianki do golenia.
– Dzień dobry, kochanie. – Nachylił się, żądając buziaka. Pocałowałam go soczyście. Pachniał parą, żelem pod prysznic i pianką do golenia.
– Boże, potrzebuję prysznica! – jęknęłam, ściągając T-shirt.
– To wskakuj. – Skinął na kabinę.
Posłuchałam i po chwili włączyłam wodę. Cudownie obmywała moje zmęczone ciało. Wyszorowałam się od stóp do głów i wyszłam jak nowo narodzona, akurat gdy Yaku skończył się golić. Pogłaskałam go po zaróżowionym policzku i pocałowałam.
– Jakie plany na dziś? – spytał, siadając na sedesie i obserwując bacznie, jak się ubieram.
– Idę polatać. – Uśmiechnęłam się znacząco w lustrze.
Tak też zrobiłam. Z powodu mojego gardła musiałam odwołać wszystkie jazdy konne w stajni, ale i tak nie miałam dużo czasu, bo w klinice nadal byłam potrzebna. Pożegnałam się z Yaku i przeszłam nowo powstałym przejściem na Aurum. Słońce świeciło wysoko, stanęłam na szczycie schodów i rozejrzałam się. Po mojej lewej, lekko w głębi, spadał z hukiem niedawno stworzony wodospad, dając początek rzece, przy której moja wyobraźnia postawiła kilka małych domków. W jednym z nich mieszkała Maru – nikt więcej nie chciał się przenieść na mój ląd, a ja miałam lekkie wyrzuty sumienia, że dziewczyna jest tam sama.
– Chcę zaproponować Vialinowi, by się tu przeniósł – powiedziałam, gdy wpuściła mnie do środka. Vivid już gdzieś poleciał, by zbadać swoje włości.
– Jak chcesz. To twoje ziemie, ale on dla mnie jest już stracony – fuknęła, nalewając mi wody do kubka.
– To nie była jego wina. Nie wiedział, że go śledzą.
– Ale należał do obskurnych. Nie zaufam mu już.
– Tu będzie bezpieczny. Jeśli nadal go ścigają, to całe Lum jest zagrożone.
Gdy Maru przeniosła się do mnie, Vialin odważył się zamieszkać w jednym z domków obok Larry’ego, z którym bardzo się zakolegował.
– Powinnaś raczej martwić się Wiecem, który odbędzie się już za dwa tygodnie. Jak na razie szastasz wyobraźnią na prawo i lewo. Zobaczysz, źle się to skończy.
– Jak na razie nie wiem, czego mam się spodziewać.
– Poznasz wszystkich władców Motus. Musisz nauczyć się wszystkich imion i tego, jakie posiadają Emocje. Kto z jakiego lądu pochodzi. Potem musisz ich przekonać, że jesteś tą, która ma pokonać bogów. Najlepiej jakbyś pokazała, jak rozmawiasz z gwiazdami.
– Ale ja nie mam pojęcia, jak mam z nimi rozmawiać. Próbowałam w myślach, gapiąc się w niebo, ale nic z tego nie wyszło. Mamy jeszcze czas, najlepiej jakbym miała jakąś książkę, gdzie są wszyscy władcy, tak byłoby mi łatwiej.
– Postaram ci się ich wszystkich wypisać. Tylu, ilu znam – obiecała.
– Dziękuję, a teraz idę polatać.
Wyszłam z chatki i zawołałam Vivida. Po chwili wylądował z łomotem nad brzegiem rzeki, wzbijając tuman kurzu.
– Idziemy polatać? – spytałam.
– Zawsze.
– Tylko się napiję. – Zeszłam nad sam brzeg i zamoczyłam dłonie w zimnej, wartkiej wodzie. Ugasiłam pragnienie. Do głowy przyszedł mi zadziorny pomysł. Nabrałam wody i chlapnęłam Vivida. Smok, gdy tylko poczuł zimne kropelki, zerwał się, chcąc odlecieć, ale chyba zapomniał, jak się używa skrzydeł, bo zwalił się na grzbiet. Na jego pysku widniało przerażenie i wściekłość.
– Nigdy więcej tak nie rób!
– Przestań, to tylko woda. – Ruszyłam w jego kierunku. Gdy dostrzegł, że nadal mam mokre ręce, prychnął na mnie.
– Nie wsiadasz, dopóki ich nie wytrzesz!
– Od kiedy smoki boją się wody?
– Nie obchodzi mnie to, nienawidzę wody!
Nadal zdziwiona wytarłam ręce o bluzę i pokazałam mu, że są suche. Dopiero wtedy pozwolił mi wejść na swój grzbiet.
Usadowiłam się na nim, a Vivid odbił się od ziemi, machając potężnymi skrzydłami. Żołądek nadal płatał mi figle, gdy widziałam szybko uciekającą spod moich stóp ziemię, ale teraz Vivid leciał miękko i równo. Pierwsze, co spostrzegłam, to fakt, że nie było mi zimno. Wiatr smagał moje włosy, ale ciepło, jakie biło od smoka, niwelowało chłód panujący dookoła.
_Jesteś częścią mnie, dlatego nie czujesz zimna. Poza tym mój ogień cię grzeje._
Porozumiewaliśmy się w myślach, bo na normalną rozmowę było za głośno. Vivid wleciał w jedną z chmur, przez co na chwilę straciłam orientację. Byliśmy otoczeni mlecznobiałą mgłą, która osadziła się w moich płucach, lekko pozbawiając mnie tchu. Machnął gwałtownie skrzydłami, posyłając nas wyżej. Jedną rękę zanurzyłam w chłodnej chmurze, białej jak wata cukrowa. Nic się z tym nie równało. Każda chmura była inna, każda miała swój własny kształt, a każde machnięcie nadawało im nowe wzory i kolory. Vivid spadał łukiem, by po chwili miękko poszybować w górę.
Wyłoniliśmy się z białego świata, a przed nami wyrosło zbocze górskie wspinające się hen, hen ponad nasze głowy. Szczyt niknął gdzieś w masach powietrza, a połacie śniegu zlewały się z chmurami. Vivid leciał pod linią wiecznego śniegu, gdzie skały były brązowe i surowe. Gdzieniegdzie można było dostrzec zielony zalążek życia, ale flora potrzebowała pomocy, by w pełni obudzić się do trwałej egzystencji.
_Twórz,_ polecił smok, zniżając lot i szybując tak, że prawie dotykał zbocza góry. Wyciągnęłam rękę, nakazując, by z ziemi wyrosły sosny. Każda po kolei pod moim rozkazem wystrzeliwała w górę w kaskadzie skrzypnięć igieł i kory. Smok leciał, zostawiając za sobą ogon nowo powstałego lasu. Tajgi liczącej w swej armii tysiące świerków i modrzewi, stojącej na straży zwierzyny, która wkrótce zasili jej szeregi.
W jednej z małych dolinek wymyśliłam jeziorko. Powstał też wartki potok spływający z gór i będący początkiem kolejnej rzeki – Aminy.
Całe Aurum pokryło się połaciami lasów, nadal cichych, w których mieszkał tylko wiatr. Odetchnęłam głęboko, napawając się czystym powietrzem przesyconym zapachem mokrej ziemi, ściółki leśnej i żywicy. Las oddychał i w podzięce za podarowanie życia produkował cenny tlen.
Wylądowaliśmy na polance z każdej strony otoczonej drzewami. Na jej środku rósł maleńki dąb o jasnozielonych liściach.
Vivid złożył skrzydła, a ja zsunęłam się z jego grzbietu. Nogi mi drżały od wysiłku i wiedziałam, że nabawiłam się kilku poważnych obtarć, ale nie to teraz było ważne. W moim umyśle powstała kreacja. Najpierw zobaczyłam smukłą postać o długich cienkich nogach, ładnym zarysie szyi, na której spoczywała mała podłużna głowa o łagodnych, mądrych oczach. Zamknęłam powieki i dłonią wodziłam w powietrzu, starając się odnaleźć jej kształt. Poczułam nagle delikatny dotyk gładkiej sierści. Boki uniosły się w rytm pierwszych oddechów, czułam jej ciepło i zero objawów lęku.
– Idź, daj życie tym lasom – szepnęłam, popychając sarnę przed siebie. Badała raciczkami nowo powstałą ziemię. Stworzyłam jej koziołka, by razem byli początkiem życia w tych lasach.
Stworzyłam również jelenie, dziki, króliki oraz, na wzór Canisa, rysie, które miały jako pierwsze utrzymać populacje roślinożerców w dobrej kondycji. Wyżej w górach narodziły się kozice, irbisy i pumy. Powtarzałam te czynności w innych częściach mego lądu, tak by powstało kilka nowych populacji, i zostawiłam życie w lasach, by toczyło się swoim trybem.
Gdy wracałam z Vividem, las tętnił życiem już nie tylko od odgłosów wiatru, ale też całej gamy ptaków i ssaków. W końcu mój ląd żył.
– Mam propozycję, by spróbować przelecieć nad górami, do Lum – powiedział Vivid, obserwując niknące w chmurach szczyty.
– Ktoś cię może zobaczyć w Lum. Bogowie się dowiedzą.
– Nie zobaczą. – Vivid patrzył na mnie tak długo, aż odpuściłam.
– Dobra, ale masz wrócić do mnie, gdy tylko wylądujemy.
– Oczywiście, waćpanna.
Popchnął mnie pyskiem w kierunku grzbietu, a ja prychnęłam na niego obruszona. Przypominaliśmy przyjaciół, starych, dobrych znajomych, którzy wiedzą o sobie dosłownie wszystko. Vivid był zadziorny, lubił się przekomarzać, a z jego pyska nigdy nie schodził szelmowski uśmieszek. W jego oczach widać było bystrość, ale i wielką mądrość. Czasem w ogóle nie zachowywał się jak dostojny smok, a raczej jak kociak, któremu się nudzi. Lubił ganiać swój ogon, wzbijać tumany kurzu skrzydłami, ale bywał również groźny i głośny. Stawiał na swoim, jednak ja także, a gdy uznawał, że tym razem to ja mam rację, swoje niezadowolenie wyrzucał głośnym rykiem, płosząc wszystkie ptaki w okolicy.
Polecieliśmy w końcu do Lum. Przeprawa nad górami była męcząca, głównie dla mnie. Rzadkie powietrze przyprawiało o ból głowy, a każdy oddech przychodził z wielkim trudem. Przylgnęłam do ciała Vivida i modliłam się, by w końcu zniżył lot. Sama podróż trwała około godziny, a lot dziesięć kilometrów nad ziemią trwał z piętnaście minut, jednak dla mnie było to bardzo wyczerpujące. Tak jak Vivid obiecał, gdy tylko zsunęłam się z niego, wrócił do mnie. Po raz kolejny złapałam się na tym, że myślę, jak dobrze do mnie pasuje. Uczucie podobne do tego, gdy bez patrzenia udaje się trafić długopisem do skuwki albo gdy miecz idealnie wsuwa się do pochwy.
Gdy Vivid był we mnie, czułam się trochę silniejsza, ale i tak musiałam przysiąść na trawie, by zawroty głowy minęły. Ostatnie pół kilometra zbocza przeszłam na piechotę.
W Lum było chłodniej niż na Aurum, więc lekko drżałam z zimna. Zapukałam do domku, w którym mieszkał Vialin, i uśmiechnęłam się na jego widok.
– Cześć, Złota – powiedział. – Wchodź. Wyglądasz, jakbyś miała zamarznąć.
Weszłam do ciepłej, nagrzanej od kominka izby i rozejrzałam się. Pokój wyglądał tak, jakby Vialin to, co miał na drzewie, po prostu wrzucił do środka chatki. Pełno skór zwierząt leżało na łóżku, jakieś kości zwisały na linkach zaczepionych pod sufitem, a nad kominkiem suszyły się paski mięsa.
– Trzymaj – rzekł, podając mi gorący napar z mięty. Grzałam dłonie o kubek i przyglądałam się Vialinowi. Dobrze wyglądał. Uśmiechał się, a w jego oczach widać było błysk zadowolenia.
– Przyszłam ci złożyć propozycję, byś przeniósł się na mój ląd. Tam cię nie znajdą, a tutaj sporo ryzykujesz.
– Dziękuję ci bardzo, Złota. Jednak ktoś powinien tutaj dbać o wszystko. Gdy Maru nie ma, ci ludzie są pozostawieni sami sobie. Prosta wioska, pełno pasterzy i rolników, kto ma ich bronić?
– Wszyscy mogą się przenieść. Bogowie nie mają wstępu na mój ląd. Tam będziecie bezpieczni.
– Ludzie są przywiązani do tego miejsca. Poza tym nie władasz jeszcze Aurum. Wiec nie zaakceptował twojego panowania.
– A chrzanić ten wasz Wiec. Vivid jest mój, tak jak i Aurum, mogę robić to, co chcę.
– Jak uważasz, Złota. – Uśmiechnął się do mnie. – Chodź, miałem się przejść do Mo.
Wyszliśmy na dwór, a Vialin podarował mi swój płaszcz. Gdzieniegdzie leżał jeszcze śnieg, ale temperatura była na plusie. W milczeniu wspominaliśmy Mo, stojąc nad jej grobem. Przyglądałam się zamarzniętym różom, które przez chłód skurczyły się jeszcze bardziej. Ja też postanowiłam jej coś dać. Uklękłam i na moją komendę cały grób pokrył się małymi granatowymi muszelkami, tymi samymi, które stworzyłam kilka dni wcześniej. Spojrzałam w górę na klon rosnący nad nami, a każdy liść, na który padł mój wzrok, zmienił kolor na złoty. Wstałam i otrzepałam kolana. Teraz wizja, którą trzymałam w umyśle przez tyle lat, była kompletna.
Wytarłam łzy wierzchem dłoni, pożegnałam się z Vialinem i wróciłam do siebie. Miałam nadzieję, że chłopak wkrótce zmieni zdanie i zamieszka na Aurum.
***
– Livid przyszła? – spytał Larry Vialina, który właśnie wracał ze wzgórza. Przystanął z naręczem polan do kominka i popatrzył na złote drzewo.
– Tak, chciała mnie namówić, bym zamieszkał na Aurum.
– Mnie też starała się przekonać, ale odmówiłem.
Obaj ruszyli do domu. Rzeczywiście było zimno. Vialin tęsknił już za kojącym ciepłem kominka i towarzystwem przyjaciela.
– Wiesz, że bez ciebie nigdzie nie idę. – Uśmiechnął się, otulając się szczelniej płaszczem. Weszli do izby, a Larry od razu dorzucił do ognia. W pomieszczeniu było ciemno i gorąco, cudownie gorąco. Słychać było trzask ognia, pachniało drewnem. Vialin zaczął się krzątać po izbie, a Larry przysiadł na łóżku. Wyglądał, jakby walczył sam ze sobą. Tyto usiadł na belce obok Vigo.
– Co miałeś na myśli, że beze mnie nie idziesz? – spytał nagle, patrząc na swoje dłonie. Vialin zamarł i spojrzał na Larry’ego.
– Jesteś moim przyjacielem, nie chcę cię zostawiać samego.
Larry pokiwał głową, dając znak, że rozumie, ale nie podniósł wzroku. Czarnowłosy wiedział, że Larry’ego coś gryzie. Wziął krzesło, przysunął je bliżej łóżka i usiadł tak, że oparcie, na którym położył ręce, miał między nogami.
– O co chodzi?
Chłopak na łóżku westchnął.
– Czy chodzi o to, jaki jestem?
Larry podniósł wzrok na Vialina. Był lekko przerażony.
– Przecież wiesz, jaki jestem. Jaki jest Vigo. – Vialin uśmiechnął się. Larry odwrócił wzrok. Zaczął jeszcze mocniej wyginać palce.
– Larry? – wypowiedział cicho jego imię.
– Nie nazywam się Larry. – Chłopak popatrzył na Vialina ciężkim, wyzywającym wzrokiem, jakby walczył sam ze sobą. Mierzyli się chwilę spojrzeniami. – Matka dała mi na imię Balbin, ale zmieniłem na Larry, bo… – Westchnął.
– Jesteś taki sam jak ja, zgadza się? Tyto też jest jak Vigo.
Balbin pokiwał głową. Nie patrzył na Vialina.
– To dobrze. Pamiętaj, że cię nie oceniam. Nadal możemy się przyjaźnić.
– W tym sęk, że nie możemy. – Balbin skierował wzrok na Vialina, zagryzając wargę. Vialin pobladł na chwilę. Zrozumiał. Widział prawdę w oczach Balbina. Chłopak lekko zesztywniał po tej wymianie spojrzeń, bo wiedział, że Vialin już wie.
– Och, mój drogi – uśmiechnął się – to całkiem dobrze się składa.
– Bo?
Odpowiedział mu, przechylając się lekko na krześle, i musnął delikatnie Balbina w usta. Chłopak zdębiał, jednak nie uciekł. Pocałunek był krótki, ale miękki i składający obietnicę.
– Zawsze cię uważałem za wyjątkowo przystojnego mężczyznę, Balbinie. – Vialin uśmiechnął się ciepło. Balbin oblał się rumieńcem. Zerknął przelotnie na Emocje siedzące pod sufitem. Tyto obejmował jednym skrzydłem Vigo, który drzemał z dziobem schowanym w piórach.ROZDZIAŁ 3
LĘKI
Moje życie podzieliło się na momenty, w których przebywałam na Aurum, oraz na marną egzystencję na Ziemi. Po raz pierwszy czułam w sercu, że odnalazłam swoje miejsce. Pochodziłam z innej planety, nie urodziłam się na Ziemi, teraz wiedziałam to na pewno. Dla mnie słodszy smak miało tamto powietrze, woda z Motus lepiej gasiła moje pragnienie. Jednak jedna rzecz trzymała mnie na Ziemi jak korzenie – Yaku. On był jedynym, co sprawiało, że z radością wracałam tam, gdzie spędziłam większość życia. Nawet stajnia nie była aż takim motywatorem – na Motus też były konie. Znów mniej sypiałam, ale dzięki Vividowi jakoś to na mnie nie wpływało. Kevin starał się rozgryźć, czemu jestem taka szczęśliwa, ale jak na razie bezskutecznie. Nie mogłam mu przecież powiedzieć, że w mym sercu mieszka prawdziwy smok. Nastał marzec, a Maru wciąż mnie gnębiła, przypominając, że mam się nauczyć imion i Emocji wszystkich władców. Dla mnie to była strata czasu, wolałam latać z Vividem. Rogata, gdy tylko mnie widziała, recytowała listę władców, panujących na Motus, a ja udawałam, że jej słucham.
– Jaką Emocję posiada Capit? – Maru pomachała mi kawałkiem pergaminu przed nosem. Ja w tym samym czasie obserwowałam góry.
_Jak szybko możemy tam dolecieć?_ – spytałam go w myślach.
_Szybciej niż wczoraj, uwierz mi._
_Pokaż._
Wstałam, ale Maru chwyciła mnie za ramię.
– Livid, błagam, Emocja Capita.
– Jezu, jakiś ptak.
– Feniks! Skup się. Jak pojawisz się na Wiecu, nie znając ich imion, nigdy cię nie zaakceptują.
– Nie wiem, czy w ogóle zamierzam się tam pojawić – mruknęłam, patrząc, jak Vivid drapie się po szyi.
– Chyba sobie żartujesz. Jak się nie pojawisz, Capit zabierze ci ogień. Nie będziesz mogła tworzyć. Musisz się tam pojawić.
Prawie mnie przestraszyła, ale w tym samym czasie Vivid zaczął unosić się nad ziemią, kusząc mnie, bym się do niego przyłączyła. Nie mogłam odpuścić.
– Wybacz, Maru, nie sądzę, że będą aż tak głupi, by stracić ich ostatnią nadzieję – powiedziałam, biegnąc do Vivida.
– Przestań być taka zarozumiała i posłuchaj mnie!
Ale jej nie posłuchałam, wolałam polatać.
***
Skradał się. Miękko stawiał łapy, nie wydając żadnego dźwięku. Spostrzegł suchą gałązkę przed sobą i ominął ją. Miał cel. Każdy jego mięsień był naprężony do granic wytrzymałości. Widział ją, już mu nie umknie. Stała w promieniach słońca padających między koronami drzew. Delikatnie dotykały poszycia i oświetlały jej rudą sierść. Nagle stanęła jak wryta, czując zapach drapieżnika. On był władcą lasów, nie ona, nawet jeśli to nie były jego ziemie. Podszedł jeszcze krok, a potem kolejny i puścił się biegiem. Spłoszona łania uciekła w panice. Dopadł ją po minucie i zatopił zęby w jej gardle. Skóra pękła, a on poczuł smak krwi na języku. Zadrżała, ale trzymał mocniej, czekając, aż się udusi.
– Mogę się przyłączyć? – spytał Vivid, powoli podchodząc do rysia. Widać było, że smok szanuje zdolności Canisa. To on ją upolował i to on miał prawo do zdobyczy.
– Naturalnie. – Canis usiadł i patrzył, jak smok przytrzymuje między łapami tył łani, a paszczą rozrywa ją na pół. Krew siknęła na poszycie, wnętrzności rozlały się dookoła. Ryś poczuł, jak do pyska napływa mu ślina. Zaczęli jeść, każdy swoją część, poczynając od najbardziej wartościowych części ciała, od wnętrzności.
Spożywali w milczeniu, słychać było tylko odgłos łamanych kości. W pewnym momencie Vivid podniósł głowę, po chwili zrobił to także Canis.
– Coś się stało – oznajmił smok. Z jego pyska ciekła krew.
Canis oblizał się.
– Livid! – Ryś zerwał się z miejsca i puścił się biegiem. W lesie nikt nie mógł się z nim równać, nawet smok. Nim Vivid znalazł dogodne miejsce na wystartowanie, Canis był już w połowie drogi w dół.
***
Leżeli na trawie. Livid bawiła się źdźbłem trzymanym w zębach, a Yaku oglądał swoje powieki od środka. Spać mu się chciało, a tu trawa była wyjątkowo miękka. Był po próbie, występie i dopiero co zjadł. Nadszedł czas na drzemkę, ale Livid ewidentnie się nudziło.
– No gdzie oni są? – mruknęła, wiercąc się.
– Przecież słyszysz jego myśli. Zapytaj. – Już był na najlepszej drodze, by zasnąć. Odpłynąć stąd, ale zawróciła go.
Westchnęła, jednak nic nie odpowiedziała. Yaku znów poczuł nadzieję, że będzie mógł zasnąć. Tak bardzo mu się chciało spać, ale…
– Ty wiesz co!
…nie było mu dane. Westchnął i mruknął na potwierdzenie, że jej słucha.
– Maru mi powiedziała, że Emocja jednej z władczyń to panda mała. Ta ruda.
– Serio? – Yaku nadal nie otwierał oczu. Zastanawiał się tylko, do czego ona zmierza.
– Tak, ale najbardziej niezwykłe jest to, że dziewczynka ma trisomię dwudziestego pierwszego chromosomu.
Yaku otworzył oczy. To rzeczywiście była niezwykła wiadomość. Spojrzał na nią.
– Ponoć jest bardzo bystra. Włada krainą, skąd pochodzi Evelyn. Niesamowite, że nawet tacy ludzie tu na Motus nie są gorzej traktowani.
– Ale w ogóle traktują ją poważnie?
– Ma u nich wielki szacunek, nikt nie próbuje nawet kwestionować jej władzy.
Livid usiadła, bawiąc się źdźbłami trawy. Yaku podłożył rękę pod głowę i patrzył na nią.
– Słyszałam, że schizofrenia jest gorsza. Podobno wtedy twoja własna Emocja obraca się przeciw tobie.
– Tak, Alti mi mówił. Emocja potrafi cię zrujnować. Szepcze ci do ucha jakieś okropne rzeczy.
– To pewnie dlatego mówi się, że schizofrenicy słyszą głosy. To są głosy ich Emocji. Okropne.
– A zobacz, ile jest jeszcze innych zaburzeń psychicznych.
– Depresja pojawia się pewnie wtedy, gdy osoba nie rozmawia ze swoją Emocją. A na przykład nerwica czy napady paniki wtedy, gdy to osoba chce skrzywdzić swoją Emocję.
– Albo odwrotnie, każda choroba psychiczna jest inna.
– Ty też chorowałeś na depresję? – zapytała o to w końcu.
Czuł, jak wiele ją to kosztuje, wiedział, że bała się jego reakcji, bo boi się odtrącenia. Yaku nie lubił o tym rozmawiać. Westchnął i usiadł. Chwycił ją za rękę, by dać jej dowód na to, że nie ma zamiaru jej odtrącać.
– Posłuchaj mnie. Kiedy Canis się ujawnił, nie miałem pojęcia, co się ze mną dzieje. Byłem dzieckiem, nikogo nie było przy mnie. Myślałem, że umieram. Przez dłuższy czas nienawidziłem Canisa, czyli nie akceptowałem siebie. Dopiero gdy poznałem chłopaków i zobaczyłem, że oni są tacy sami, powoli zacząłem się otwierać przed Canisem. Przez pierwsze lata praktycznie siedział we mnie, a jak już wyszedł, to nie odzywałem się do niego.
Pociągnęła nosem, ale nie płakała.
– Co sprawiło, że Canis się ujawnił?
Yaku wiedział, że pragnęła zapytać o to od momentu, gdy zobaczyła rysia po raz pierwszy w wesołym miasteczku. Rozumiał ją, dla niego też nie było to łatwe, ale musiał się przed nią otworzyć.
– Miałem czternaście lat. Ojciec nie podzielał mojej pasji do muzyki i kiedyś spalił wszystkie moje piosenki, bo nie chciałem się uczyć. Płakałem całą noc i tej nocy ucieleśnił się Canis. Rodzice zauważyli pewną zmianę we mnie, ale nic nie mówiłem. Była to dla mnie najtrudniejsza chwila w życiu. Musiałem sobie udowodnić, że nie zwariowałem.
Ścisnęła jego rękę. Nie mogła wydobyć z siebie głosu.
– Nie martw się, teraz jest dobrze. – Pogładził ją po policzku. – Mam ciebie i chłopaków. Jestem szczęśliwy.
Uśmiechnęła się. Pociągnęła nosem i wstała. Obok nich wartko płynęła rzeka, obijając się o skałę. Obserwował ją, jak podchodzi nad jej brzeg. Napiła się i zapatrzyła na horyzont. Widział napięcie w jej ramionach. Zmarszczył brwi.
– O co chodzi?
Nagle zaczęła krzyczeć. Pisk rozdarł słodką ciszę. Yaku zerwał się. Livid zaczęła się cofać, cały czas gapiąc się w rzekę. Jej twarz zdjęta była przerażeniem. Złapał ją za ramiona i chciał potrząsnąć, ale w tej chwili zobaczył to, co ona.
Woda w rzece zmieniła się w krew. Masy kotłującej czerwonej brei gnały w ich kierunku, rozchlapując się dookoła. Rzeka nie była pusta. Na jej powierzchni unosiły się ciała, wiele ciał. Yaku, sparaliżowany, patrzył na zakrwawione martwe postacie jego przyjaciół, wśród nich była też Alex. Nie widział ich Emocji, ale wiedział, że wszyscy nie żyją. Livid piszczała dalej, przytknąwszy dłonie do buzi. Jednak krwawa rzeka nie niosła ze sobą tylko ludzkich ciał. Widział ciało Gringa i wszystkie konie, z jakimi Livid kiedyś miała styczność. Wszyscy byli martwi. Ostatecznie zobaczył też siebie. Jego ciało unosiło się twarzą ku niebu całe zakrwawione i lekko nadgniłe. Nagle większa fala krwi przykryła jego usta.
– Zawołaj Vivida! – krzyknął Yaku, trzymając Livid. Doskonale wiedział, co się stało. W końcu musiało do tego dojść. Dziewczyna zaczęła się wyrywać. Nie miał pojęcia, czy zrozumiała, co do niej krzyknął; była w tak wielkiej panice, że pewnie nawet nie rejestrowała, że ją trzyma. Zobaczyła, jak ciało Alex przybiło do brzegu, barwiąc na czerwono piasek. Yaku musiał użyć wszystkich swoich mięśni, by ją utrzymać.
– ALEX!!!
– Ona nie jest prawdziwa! Zostaw!
Usłyszał ryk i świst skrzydeł. Obejrzał się. Posłuchała go. Ku nim biegł Canis, a nad nim leciał Vivid. Canis nie zwolnił, tylko wskoczył gwałtownie w klatkę Yaku.
– Vivid, wracaj w nią! Szybko!
Smok wylądował i cały zapłonął złotym ogniem. Portal wyrył się w przestrzeni. Vivid nie pytał, co się stało, czemu Yaku mu rozkazuje. Był tak samo przerażony, jak Livid. Yaku prawie na siłę przepchnął dziewczynę przez portal, a smok wsiąknął w jej ciało.
Stali w pokoju Yaku. Chłopak obejmował ją, a ona drżała, płacząc głośno.
– Już. Ciii…. – Głaskał ją po głowie, mocno przytulając. Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie. Do pokoju weszli Nifi i Zemi zaalarmowani płaczem Livid.
– Spokojnie – szepnął Yaku. Nad głowami Zemiego i Nifiego dostrzegł pozostałych. – Zobaczyła tylko swoje lęki.
***
– To było straszne – powiedziałam, siedząc na łóżku. Nadal drżałam. Yaku podszedł, narzucił mi na ramiona koc i objął mnie.
– Wiem. Nasze lęki zazwyczaj są straszne.
– Boże, to było takie realne. Takie prawdziwe. – Ukryłam twarz w dłoniach. Czułam pot pod pachami, ale było mi zimno. – Czułam się, jakbym zobaczyła przyszłość. Jakby to miało się wydarzyć, i to dlatego, że zawiodę. Dlaczego je widziałam?
– Możemy ucieleśnić swoją wyobraźnię, tworzymy to, co mamy w głowach, a w głowach mamy również lęki. Nasze obawy zawsze dotyczą przyszłości. Nie boimy się tego, co się wydarzyło. Owszem, przeszłość może mieć wpływ na przyszłość. Ale nie przejmuj się, wszyscy je odczuwamy.
– Jak je kontrolujesz? Jak sprawić, by ich nie widzieć.
– Nawet mój pałac ma piwnice. Zamknąłem tam wszystkie swoje obawy. Jeśli je zaakceptujesz, będzie ci łatwiej.
– Pomożesz mi? – Spojrzałam na niego zapuchniętymi oczami. Uśmiechnął się ciepło. Odgarnął za ucho kosmyk moich włosów.
– Zawsze.
Ponownie przeniosłam się wraz z Yaku na Aurum. Tym razem jednak nie czułam radości. Wiedziałam, co muszę zrobić, i nawet we własnej głowie wydawało mi się to okropne.
Nad rzekę pojechaliśmy wozem. Wielki koń pociągowy szedł wolno, a my bujaliśmy się na rozklekotanym wozie. Vivid szedł łapa za łapą obok nas.
– Znalazłaś już dla nich miejsce? – spytał, by przerwać ciszę. Kiwnęłam głową. Czułam, że zaraz się porzygam.
Podjechaliśmy w to samo miejsce, w którym po raz pierwszy zobaczyłam własne lęki. Minął prawie tydzień, odkąd ostatnio byłam na Motus. Bałam się wrócić. Przez te siedem dni nabierałam odwagi, by stanąć twarzą w twarz z własnymi lękami.
Oczywiście, że teraz też się bałam, ale na tym to właśnie polegało, na robieniu czegoś wbrew strachowi. Patrzy mu się w oczy i godzi prosto w serce tym, co go niszczy – nadzieją i miłością, ale nie w tak bezpośredni sposób, bo ani miłość, ani nadzieja nie ma mocy destrukcyjnej, a jedynie twórczą. Nadzieja gasi lęk, miłość pobudza nadzieję, bym miała siłę spojrzeć strachowi w oczy. Dlatego teraz byłam tutaj, w tym miejscu nad rzeką pełną krwi.
Wszyscy leżeli razem, tworząc wielki kopiec ciał. Smród unoszący się w słońcu był nie do zniesienia. Wokół nadgniłej skóry zebrało się pełno much. Gdy stanęłam obok, góra była większa ode mnie. Widziałam stopy i dłonie, powykręcane w dziwne pozycje. Włosy oblepione zaschniętą krwią. Gdy wzięłam na ręce pierwsze ciało, łzy pociekły mi ciurkiem po policzkach. Było niebywale ciężkie. Śliskie od krwi. Od razu umazało mi nią ubrania. Yaku nic nie mógł zrobić, stał obok i po prostu był. Był moją nadzieją i miłością.
Zagryzłam wargę i łkając, przeniosłam pierwsze ciało na wóz. Koń zastrzygł uszami i parsknął zaniepokojony, czując zapach krwi. Yaku uspokoił go, szepcząc coś cicho. Ruszyłam po kolejne ciało. Remo. Był dla mnie za ciężki, musiałam go ciągnąć za nogi, co jeszcze zwiększyło moją rozpacz. Wiedziałam, że to nie będzie łatwe, że dotykanie własnych lęków jest bolesne. Nawet u psychologa się czasem płacze, tylko na Ziemi terapia trwa nawet latami, a tu kilka godzin. Coś za coś, na moim lądzie łatwiej mogłam dotrzeć do mych obaw, ale za to były one wyraźniejsze.
Nogi się pode mną ugięły, gdy wzięłam na ręce Alex. Jej głowa opadła do tyłu, a czerwone włosy musnęły o trawę.
– Nie mogę już! – jęknęłam. Czułam, jak zawartość żołądka podchodzi mi do gardła, smród i widok martwych ciał nie pomagał.
– A właśnie że możesz. Zaakceptuj siebie i ich. Oni pochodzą od ciebie, Livid. Są twoją kreacją.
Załkałam, ale się podniosłam. Poprawiłam ciało Alex na rękach i przeniosłam je na wóz. Następna była Pinna. Jej skrzydła były oderwane, a z pleców sterczały tylko kościste, zakrwawione kikuty. Odczułam pewną zmianę, Pinna była już zdecydowanie lżejsza od pozostałych. Przeniosłam ją do reszty, następnie zaniosłam jej skrzydła. Były całe, choć brudne od krwi. To był przełom. Resztę ciał byłam w stanie nieść na rękach bez wysiłku. Był i Koto, i Maru, ale największy ból przeżyłam, niosąc na rękach Yaku. Wiedziałam, że prawdziwy stoi tuż obok, a ten na mych rękach jest tylko kłamstwem, jednak nie mogłam oderwać oczu od jego martwej, zimnej twarzy. Złożyłam go delikatnie na wozie i pogłaskałam po głowie.
Nadszedł czas na Vivida. Nad brzegiem rzeki zostały już tylko ciała trzech koni. Smok chwycił szponami Gringa za nogi i przeniósł go na wóz. Wracał jeszcze dwa razy, by przenieść Banky’ego i Baro. Wtedy przeżyłam szok. Puściłam się biegiem nad rzekę i dopadłam do małego ciałka odzianego w białą sukienkę. Jak reszta była poplamiona czerwonymi plamami. Chwyciłam ją w ramiona, płacząc rzewnie. Yaku podszedł powoli do mnie. Czarne włosy przykleiły jej się do policzków, a oczy miała zamknięte.
– To tylko twoja kreacja, Livid – szepnął, ściskając mnie za ramię.
– NIE! – krzyknęłam, tuląc do piersi jej ciałko. – JEJ JUŻ NIE MA!
Kucnął przede mną na jedno kolano i prawie siłą odebrał mi Mo.
– To nie jest ta prawdziwa Mo – powiedział rzeczowo. Była tak maleńka, że mógł ją nieść jedną ręką. Drugą złapał mnie i pociągnął za sobą.
Zaniósł Mo na wóz i wraz ze mną uczepioną jego ramienia wskoczył na miejsce woźnicy. Strzelił lejcami, a koń ruszył.
Dojechaliśmy do katedry. Teraz zaczęło się wszystko od nowa. W podziemiach mojej świątyni stworzyłam dla nich grobowiec pełen miękkich białych łoży, na których spoczęli każdy z osobna. Vivid, ciągnąc za sobą ciała koni, sapał i przeciskał się przez wąskie korytarze. W końcu wszyscy spoczęli na swych miejscach w spokoju i ciszy. Nie były to prawdziwe ciała, więc teraz, gdy pogodziłam się z nimi, gdy odbyłam swą pokutę, poczułam, że będą spoczywać we wnętrzu mojej katedry i nie wyrządzą mi więcej krzywdy. Jeśli pojawią się nowe, znajdę dla nich miejsce.
Zamknęłam potężne wrota na zasuwę i oparłam czoło o zimny kamień ściany. Żołądek już nie wytrzymywał, a ja nie miałam siły z tym odruchem walczyć. Zwróciłam wszystko, co ostatnio zjadłam, i rozkaszlałam się. Yaku chwycił mnie za włosy i przeczekał chwilę mojej słabości.Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazało się również:
Jaki kształt ma twoja
WYOBRAŹNIA?
Rozpoczynając swoje dorosłe życie w Korei Południowej, Livid, zwykła dziewczyna z Polski, nawet nie podejrzewa, że to początek największej i najbardziej szalonej przygody w jej życiu. Wkrótce przekona się, że obok świata, który tak dobrze zna, istnieje też inny, wyjątkowy – to świat, w którym emocje znajdują swoje ucieleśnienie w postaci niezwykłych zwierząt. Doprowadzi ją tam pewnego dnia nieposłuszny wewnętrzny głos i zagadkowe sny o katedrze na spalonej słońcem pustyni.
To, co realne, zacznie się splatać z wytworami fantazji, a Livid będzie musiała stawić czoła zagrożeniu ze strony bezlitosnych bogów rozjuszonych nieposłuszeństwem istot ludzkich. Jest tylko jedna siła, która może jej w tym pomóc – wyobraźnia…