Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ucieleśnione emocje. Vivid Aurum - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
21 stycznia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ucieleśnione emocje. Vivid Aurum - ebook

Rozpoczynając swoje dorosłe życie w Korei Południowej, Livid, zwykła dziewczyna z Polski, nawet nie podejrzewa, że to początek największej i najbardziej szalonej przygody w jej życiu. Wkrótce przekona się, że obok świata, który tak dobrze zna, istnieje też inny, wyjątkowy – to świat, w którym emocje znajdują swoje ucieleśnienie w postaci niezwykłych zwierząt. Doprowadzi ją tam pewnego dnia nieposłuszny wewnętrzny głos i zagadkowe sny o katedrze na spalonej słońcem pustyni.

To, co realne, zacznie się splatać z wytworami fantazji, a Livid będzie musiała stawić czoła zagrożeniu ze strony bezlitosnych bogów rozjuszonych nieposłuszeństwem istot ludzkich. Jest tylko jedna siła, która może jej w tym pomóc – wyobraźnia…

Miejska dżungla, wieżowce, światła, dźwięki. Stałam na środku ulicy, boso. Obok samochody mijały mnie, stając się tylko smugą barw i dźwięków. Patrzyłam. Dziesięć metrów przede mną pojawił się ryś. Był dwa razy większy od normalnego rysia i patrzył na mnie bez mrugnięcia. Zżerała mnie ciekawość, co on robi w środku miasta. Nie uciekał, nie bał się. Pomachał krótkim ogonem i ruszył ku mnie. Szedł dumnie, miękko stawiając łapy.

Nagle jakby ludzie ocknęli się z transu, dostrzegli go. Samochody zatrzymały się, wszyscy pokazywali zwierzę palcami. Mnie sparaliżował strach. Coś było nie tak. W następnej chwili poleciały kamienie, patyki, buty, wszystko, co ludzie mieli w zasięgu ręki. Ryś skulił się. Chciał uciekać, ale tłum otoczył nas. Chciałam do niego biec, chronić go, ale nie mogłam się ruszyć. Dopadła mnie rozpacz. Jakiś facet zamachnął się metalową rurą, a ja…
Obudziłam się, siadając na łóżku.


Zapomnijcie o ograniczeniach i dajcie się ponieść swojej wyobraźni. Czy czujecie już, jak wyrywają się z was emocje? Jedno jest pewne – po przeczytaniu tej książki będą one w was buzować w rytmie drugiego serca.
Maria Soczówka, ksiazkomania17.blogspot.com

Gniew, radość, smutek czy nieśmiałość. A gdyby tak każda emocja miała kształt i konkretny wygląd? Właśnie trzymasz w ręku drzwi do świata, w którym ogranicza cię tylko wyobraźnia, która może być bronią, schronieniem i miłością. Magia istnieje, wystarczy ją dostrzec. Gotowi?
Marta Daft, martawsrodksiazek.pl

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8147-698-0
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG SEN

Miejska dżungla, wieżowce, światła, dźwięki. Stałam na środku ulicy, boso. Obok samochody mijały mnie, stając się tylko smugą barw i dźwięków. Patrzyłam. Dziesięć metrów przede mną pojawił się ryś. Był dwa razy większy od normalnego rysia i patrzył na mnie bez mrugnięcia. Zżerała mnie ciekawość, co on robi w środku miasta. Nie uciekał, nie bał się. Pomachał krótkim ogonem i ruszył ku mnie. Szedł dumnie, miękko stawiając łapy.

Nagle jakby ludzie ocknęli się z transu, dostrzegli go. Samochody zatrzymały się, wszyscy pokazywali zwierzę palcami. Mnie sparaliżował strach. Coś było nie tak. W następnej chwili poleciały kamienie, patyki, buty, wszystko, co ludzie mieli w zasięgu ręki. Ryś skulił się. Chciał uciekać, ale tłum otoczył nas. Chciałam do niego biec, chronić go, ale nie mogłam się ruszyć. Dopadła mnie rozpacz. Jakiś facet zamachnął się metalową rurą, a ja…

Obudziłam się, siadając na łóżku.ROZDZIAŁ 1 NOWE ŻYCIE

Kocham swoje życie. Najbardziej cieszył mnie fakt, że mogłam to powiedzieć szczerze. Czasem tak się dzieje, że życie staje się z dnia na dzień piękniejsze. Gdy nad wszystkim mam kontrolę, spełniam swoje marzenia. Lepiej – żyję w marzeniu.

Takie myśli nachodziły mnie, gdy stałam na szutrowym podjeździe w moim nowym domu. Pierwszy dzień w nowej pracy.

Był czerwiec, początek sezonu oraz początek czegoś, czego jeszcze w Seulu nie było. Wraz z moim znajomym ze Stanów przywieźliśmy Zachód na Wschód. Pierwsza pełnowymiarowa i nastawiona stricte na jazdę konną w stylu western stajnia w Korei. Pracowałam na to bardzo długo i nareszcie moje marzenie zaczęło się spełniać.

Lekki wietrzyk chłodził mój rozgrzany kark, do którego przykleiły się długie blond włosy. Związałam je w kok i ruszyłam dziarskim krokiem do stajni.

Była to stajnia na trzydzieści koni, ujeżdżalnia oraz hala wraz z tarasem widokowym, gdzie mieściły się też pokoje dla gości. Jeden z nich – największy, jaki był – zajmowałam ja i był to mój dom na przynajmniej rok. Przestronne padoki dla koni oraz rozległe łąki i tereny prawie krzyczały do mnie, że jest to moje miejsce na ziemi.

Weszłam do chłodnego wnętrza murowanego budynku, a koń na prawo zarżał w boksie. Uśmiechnęłam się do siebie. Był to jeden z trzech koni, jakie miałam. Przywiezienie ich z Polski wymagało nie lada wysiłku i stresu, ale ostatecznie były już bezpieczne w nowych domach.

– Livid! – ktoś krzyknął za moimi plecami. Obróciłam się, widząc, jak Kevin wchodzi do stajni. Uśmiechnęłam się do niego, czując, jak bańka szczęścia i radości rośnie z każdą sekundą. To właśnie ten człowiek umożliwił mi spełnienie marzeń. Wysoki blondyn o niebieskich oczach i opaleniźnie z Florydy wyglądał na dwadzieścia osiem lat, ale kiedyś zdradził mi, że ma trzydzieści cztery.

– Już na nogach? Jest dopiero siódma – zdziwił się.

– Wyspałam się już. Tutaj jakby sen przychodzi szybciej i potrzebujesz go mniej – zaśmiałam się, głaszcząc Banky’ego po nosie. Kasztanek skubnął moje palce chrapami i schował głowę, szukając resztek siana.

– Teraz tak mówisz. Za jakiś tydzień będziesz błagała o sen.

– Pewnie masz rację – parsknęłam, czując, jak skurcz w żołądku z powodu ekscytacji nie znika.

– To jaki masz plan na dzisiaj? – spytał, idąc za mną krok w krok. – Już się zaaklimatyzowałaś?

– Tak, powoli wiem, gdzie co jest. Nadal oczywiście nie rozpakowałam się, konie ważniejsze. Chcę wsiąść dziś na wszystkie trzy, a potem pojadę do kliniki.

Nie każdy boks był zajęty. Stajnia na ten moment była zapełniona w połowie, klientów nadal nie było za wielu, ale sukcesywnie ich liczba rosła. Teraz i tak większość koni była od rana na pastwiskach. Tylko moje trzy stały w boksach, czekając na to, aż się nimi zajmę.

– Jasne, czuj się jak u siebie. – Kevin mrugnął do mnie i ruszył do wyjścia.

– Jestem u siebie – mruknęłam, biorąc głęboki oddech, ale on już zniknął za drzwiami.

Jak powiedziałam, tak zrobiłam. Czerwiec nie był miesiącem, w którym żar lał się z nieba, choć było ciepło. Wróciłam do swojego mieszkania. Był to salon połączony z kuchnią, sypialnia oraz łazienka, gdzie ktoś na siłę wepchnął prysznic, ubikację i umywalkę. Kevin był tak cudownym człowiekiem, że pozwolił mi nawet urządzić mieszkanie tak, jak chcę, wliczając w to pomalowanie ścian na pistacjowo i wstawienie podwójnego łóżka. Salon był malutki, za to posiadał taras, z którego rozciągał się przepiękny widok na padoki oraz stajnie. Konie było widać nawet przez mleczne, sięgające podłogi firanki. I tak je odsłoniłam, by móc popatrzeć na świat jeszcze wyraźniej.

Zjadłam śniadanie na tarasie, patrząc, jak leniwie przesuwające się zwierzęta poszukują najlepszych źdźbeł trawy. Czując, jak nogi same mnie prowadzą na dół, przebrałam się w długie spodnie, założyłam czapkę z daszkiem, okulary i uzbrojona w telefon ruszyłam na dół.

W spokoju minęły mi dwa treningi. Ostatni był Gringo, który był moim pierwszym koniem w życiu. Poszłam na spacer do lasu.

Stajnia naprawdę była świetnie ulokowana. Od wjazdu ciągnęła się trasa szybkiego ruchu, a na tyłach rozpościerały się wielkie połacie łąk i lasów, będące chyba jakimś rezerwatem. To dawało pewność, że żadna autostrada ani bloki mieszkalne nie mają tu wstępu. Tak czy inaczej, mnie to było na rękę, miałam gdzie szaleć. Nic nie równało się z galopem leśną drogą w letni dzień, w chłodnym lesie.

Na tym właśnie polegała moja praca. Gdy nie było klientów, by uczyć ich jazdy konnej, trenowałam swoje i Kevina konie. A więc robiłam to, co kochałam nad życie. Właściwie była to połowa mojej pracy, druga mieściła się w Seulu. Byłam też weterynarzem. Sześć lat studiów oraz dwa lata stażu i szkoleń pozwoliły mi pracować na pół etatu w małej klinice w Gangnam-gu.

Mój teren tak się przeciągnął, że po powrocie musiałam się nieźle sprężać, by wyszykować się do wyjścia. Nie miałam samochodu, co było ogromnym utrudnieniem. Musiałam iść piętnaście minut do ostatniej stacji metra. Cała droga zajmowała mi ponad półtorej godziny, doprowadzało mnie to do furii. Zdecydowanie musiałam sprawić sobie samochód. Byłam jednak osobą, która kupowała tylko takie rzeczy, jakie jej się podobały. W życiu nie kupiłabym samochodu tylko po to, by go mieć. Wolałam przeboleć miesiące podróży w trudnych warunkach, by uzbierać na wymarzonego fiata 500, niż dostać za grosze jakiegoś rzęcha.

Weszłam do chłodnej kliniki, gdzie uderzył mnie zapach środka do dezynfekcji.

– O, jesteś już! – krzyknęła Ha Rina, dziewczyna w wieku około trzydziestu lat, ubrana w kitel z podobizną Garfielda na piersi. Właśnie za to, jak podchodziła do swojego zawodu, szanowałam ją najbardziej. Praktyczna i odpowiedzialna, z nutką komizmu w sobie. Poznałam ją na jednym ze szkoleń, jakie odbywałam tutaj rok temu. Wtedy też dogadałyśmy się, bym pracowała u niej na pół etatu.

Gim Ha Rin studiowała weterynarię w Cambridge i z tego względu też mogłam z nią pracować, nie martwiąc się o język. Głównie chodziło o dogadanie się. Ja co prawda nie studiowałam za granicą, ale mieszkałam przez jakiś czas w Stanach, gdzie poznałam Kevina. Oczywiście nauczenie się słownictwa specjalistycznego wymagało trochę wysiłku, ale jeśli wiązało się to ze spełnieniem marzeń, to potrafiłam poświęcić wiele.

– Przedzierać się teraz przez centrum to jakiś koszmar – westchnęłam, przecierając twarz kawałkiem ligniny.

– Witamy w Seulu – parsknęła Ha Rina, pstrykając długopisem. – Przebierz się, zaraz mamy kastrację kota.

– Wiesz, jak poprawić człowiekowi nastrój.

Zaśmiałam się, czując, jak w żołądku rośnie mi bańka radości. Właśnie taka byłam, ekscytowałam się na samą wzmiankę o rozcinaniu i zaglądaniu do wnętrza zwierząt, badaniu ich pod każdym względem oraz, co sprawiało mi największą satysfakcję, ratowaniu im życia. Moją specjalizacją były konie, ale małe zwierzęta też dawały mi wiele radości.

Koło dwudziestej opuściłam przytulnie chłodne wnętrze kliniki weterynaryjnej i ruszyłam w drogę powrotną do domu. By umilić sobie życie, zadzwoniłam do Alex – mojej przyjaciółki.

– Jak dzień? – spytałam ją, gdy w końcu odebrała.

– Powoli ogarniam wszystko. Na szczęście akademik mam już załatwiony. Za tydzień zaczynają mi się zajęcia wyrównawcze z koreańskiego i poznałam świetnych ludzi. Mieszkam z jedną dziewczyną, chyba jest z Danii, i razem będziemy chodzić.

– To super – mruknęłam, przeciskając się przez mrowie ludzi zmierzające od metra. Powroty były lepsze, bo przynajmniej nie było tłumu w samym wagonie.

– A u ciebie? Ile zwierząt zabiłaś? – parsknęła kąśliwie.

– Kiedy ci się znudzą te żarty? – syknęłam, udając złość. – Wszyscy moi pacjenci mają się fantastycznie.

– No dobrze, a zapytam, jak twoje nastawienie przed jutrem?

Musiałam na chwilę zamknąć oczy, by uspokoić rozszalałe serce, które zareagowało na pytanie Alex.

– Alex. Cały dzień przeżyłam w spokoju, bez myślenia o jutrzejszym dniu. Miałam zamiar jakoś przetrwać ten wieczór, a ty mi go już na wstępie zniszczyłaś.

– Ups. – Alex parsknęła śmiechem. – Stresujesz się?

– Masz jeszcze czelność pytać? Ja umieram ze stresu, kobieto.

– No wiem, ja też.

To była prawda, obie na samą myśl o tym, co nas jutro czeka, umierałyśmy w środku na zawał. Tak naprawdę to całe spełnianie marzeń było przykrywką, bo ciągnęło nas tutaj coś zupełnie innego. Inny świat, którego zdążyłyśmy posmakować już dwa razy, a każda wzmianka o tym aspekcie wywoływała w nas prawdziwe anomalie.

– Alex, spokojnie, to nie pierwszy raz, tak? Damy radę! – pocieszałam ją, starając się również pocieszyć siebie. Z marnym skutkiem.

– I tak nie będę mogła spać.

Uspokoiłam ją, że ja też nie. Przegadałyśmy całą podróż do domu i musiałam rozłączyć się przed wejściem do sklepu. Przyjechałam do Korei jakieś pięć dni temu, ale było tyle zamieszania i stresów związanych z przewiezieniem wszystkich moich zwierząt i bagaży, że albo jadałam na mieście, albo zapominałam, by cokolwiek zjeść. Teraz wymagało to zmiany i musiałam kupić jakieś podstawowe produkty, by przeżyć – a więc chipsy, ramen w kubku i kimbapy1. Dobra, udało mi się upchnąć gdzieś wodę. Obładowana zakupami weszłam na ciemny teren stajni i doczołgałam się do mieszkania.

U wejścia przywitał mnie gruby brązowy kot, łasząc się z pretensją, czemu to nie dałam mu jeszcze jeść. Naprostowałam tę oczywistą omyłkę i Mruczysław ułożył się udobruchany na kanapie. Ja wzięłam prysznic i przebrałam się w piżamę, uznawszy, że mój żołądek przyjmie jedynie resztkę zimnego białego wina. Nalałam sobie końcówkę do filiżanki (nie, nie miałam jeszcze kieliszków) i poszłam zamknąć stajnię.

W pobliżu nie było żywej duszy. Świerszcze dokazywały tak głośno, że zagłuszały parskanie koni. Wzięłam kostkę siana i postawiłam pod pierwszym boksem na lewo, tam, gdzie spała Saba, pies Kevina. Miała odstraszać intruzów, takie przynajmniej było założenie. Żartowałam, że jeśli złodzieje przestraszą się faktu bycia obślinionym, to rzeczywiście spełni swoją rolę, w innym przypadku nie było szans. Był to najbardziej roztrzepany pies, jakiego znałam. Słyszałam teraz, jak dyszy z gorąca, tuż za moimi plecami. Sama byłam ubrana w bluzkę na ramiączkach i spodnie od piżamy i było mi ciepło. Lato przyszło w pełnej okazałości i czułam, że jest to dopiero przedsmak tego, co nam zafunduje w najbliższych miesiącach.

Upiłam łyk wina, czując, jak cierpki smak pobudza moje ślinianki. Popatrzyłam w ciemne niebo nad padokami, gdzie świeciły liczne gwiazdy. Czułam się jak na wsi. Za plecami parsknął koń w boksie, a w moim żołądku rozlało się ciepło szczęścia. Znalazłam swoje miejsce na ziemi i wiedziałam, że nie ma drugiego tak cudownego.

Dopiłam wino, zamknęłam stajnię i ruszyłam do domu. Musiałam się wyspać przed jutrzejszym spotkaniem z przeznaczeniem.

***

Obudziłam się rano z jedyną myślą w głowie. Zaspałam. Nie na spotkanie, ale na trening. Miałam ambitny plan, by wsiąść rano na konia należącego do Kevina, ale gdy zobaczyłam, że jest za piętnaście dziesiąta, zaklęłam pod nosem, zrywając się z łóżka. Nie sądziłam, że przepowiednia Kevina tak szybko się spełni. Wzięłam szybki prysznic, stanęłam przed szafą, zastanawiając się, co mam na siebie włożyć. Sukienkę? Spodnie?

– Halo – odezwała się Alex z głośnika mojego telefonu.

– Jezu, Alex, sukienka czy spodnie?! – jęknęłam, czując, jak ogarnia mnie panika.

– Skąd ja mam wiedzieć?

Wykrzyczałam bezgłośnie pretensje do sufitu i porwałam pierwszy lepszy wieszak z szafy, rozłączając się. Okazało się, że wybór padł na sukienkę. W biegu chwyciłam torebkę na tyle dużą, by wrzucić do niej książkę – gdzie ja będę czytać?! – oraz kitel do kliniki, związałam włosy w luźny kok. Dzisiaj znów było gorąco, zlana potem dopadłam stacji metra. Na szczęście restauracja, do której miałyśmy się obie dostać, była bliżej niż moja klinika.

Na miejscu już czekała przytupująca z nerwów Alex. Wysoka blondynka o wesołej twarzy i dużych zielonych oczach ubrana była w długie spodnie i kraciastą koszulę. Zdjęła okulary z nosa i uściskała mnie. Poczułam, że drży ze zdenerwowania, tak samo jak ja.

– Boże, co my tu robimy? – jęknęłam, patrząc na szyld czterogwiazdkowej restauracji.

– Dlaczego reagujemy tak za każdym razem? Dałyśmy radę wtedy, damy i teraz – powiedziała Alex, jakby postanowiła wziąć się w garść. Podziwiałam ją.

Weszłyśmy do środka, czując przyjemny chłód klimatyzacji. Od razu podeszła do nas kelnerka.

– Dzień dobry – zaczęła Alex po koreańsku – na dwunastą mamy rezerwację na dziewięć osób.

Głos jej się załamał tylko raz. Dodając gesty rękami, doszłyśmy z panią do porozumienia. Uśmiechnęła się, ukłoniła i poprowadziła slalomem między stolikami. Restauracja była prawie pusta. Tylko dwóch biznesmenów siedziało pod oknem z laptopami na stole zamiast talerzy. Ciekawe tu mają menu. Mam nadzieję, że dają na wynos.

Parsknęłam w duchu na swoje absurdalne myśli i wróciłam na ziemię w momencie, gdy kelnerka otworzyła drzwi jednej z sal. Mieścił się tu długi stół na dwanaście osób. To była tego typu restauracja, gdzie jak się zapłaciło, można było kompletnie odciąć się od świata. Wzięłam głęboki wdech i weszłam do sali za Alex.

Okrzyk powitania prawie zdmuchnął mnie z nóg. W następnej chwili podbiegło do nas trzech chłopaków. Był to Zemi, Teni i Enif.

– Nareszcie! – krzyknął Enif, ściskając mnie z radością.

– Tyle czasu was nie widzieliśmy – odezwał się Alti przedzierający się przez tłum wokół nas. Również się z nami przywitał i odszedł, by zrobić miejsce Remo.

– Jak podróż? – spytał w ferworze powitań Zemi.

Nie mogłam odpowiedzieć, bo właśnie Namukoto, nazywany też w skrócie Koto, objął mnie za szyję. Utonęłam w zapachu jego perfum i potrzebowałam dwóch sekund, by przypomnieć sobie, gdzie jestem.

– Dobrze – powiedziałam lekko drżącym głosem, gdy znów zobaczyłam twarze pozostałych. – Było mnóstwo stresu, to jasne. Cześć, Yaku. – Uśmiechnęłam się do ostatniego chłopaka, który stał najdalej. Sama podeszłam do niego i uściskałam krótko. Najbardziej milczący w naszym towarzystwie chłopak był jednocześnie najbardziej tajemniczy. Sprawiał, że część mojego mózgu zawsze w jego towarzystwie starała się go rozgryźć.

Tak, naszymi przyjaciółmi byli Astralni, chłopaki z najpopularniejszego musicalu na świecie. Jak to się stało? Nie mam pojęcia.

Zaczęło się to trzy lata temu, gdy wygrałyśmy z Alex konkurs, jaki organizował ich manager. Nagrodą był występ w ich teledysku. Pomijając cały ten jazgot, jaki przyszedł zaraz po ogłoszeniu wyników, pojechałyśmy do Korei, by zagrać w teledysku. Cały koncept polegał na tym, że nie było widać naszych twarzy, więc nikt nie wiedział, kim jesteśmy. Wygrałyśmy życie w tym konkursie, ale nasze występy były dopiero początkiem. Złapałyśmy niesamowity kontakt z Zemim – liderem zespołu – który okazał się świetnym kompanem do filozoficznych rozmów. Najpierw był pożegnalny obiad z całą siódemką, ale gdy dowiedzieli się, że zostajemy w Korei jeszcze tydzień, poprosili nas, byśmy spotkali się jeszcze raz.

Zawsze inicjatywa wychodziła od nich. My nie miałyśmy takiej odwagi. Każda kolejna ich propozycja była absurdem. Czemu znany musicalowy zespół pragnie się z nami spotykać? Jak na razie nie przybliżyłyśmy się do rozwiązania zagadki choćby o krztynę. Brałyśmy to, co przychodziło. Gdy tylko wracałyśmy do Korei, pisałyśmy do nich i to oni znajdowali czas w swoim grafiku, by się z nami spotkać. Dlaczego? Nie mam zielonego pojęcia.

– To teraz na jak długo zostajecie w Korei? – zapytał Alti, gdy usiedliśmy. Ja zajęłam miejsce naprzeciwko Zemiego, a Alex obok Teniego. Ciągnęło ją do niego, a z tego, co widziałam, chłopak się nie uskarżał.

– Na razie na rok, ale pewnie wyjdzie, że na zawsze – uśmiechnęłam się.

– A ty, Alex?

– Ja dopiero zaczynam studia, więc minimum trzy lata. Potem się zobaczy.

– Już się zaaklimatyzowałyście?

– Ja już jestem u siebie. To miejsce jest niesamowite. Przyjedźcie, a sami zobaczycie – zachęciłam ich, napotykając wzrok Zemiego. Chłopak uśmiechnął się w jakiś dziwny sposób.

– Livid, mamy do ciebie pytanie. To znaczy nasza wytwórnia ma.

Uniosłam brwi.

– Wielkimi krokami zbliża się nasza trasa koncertowa. Mamy już album, ale potrzebujemy nagrać teledysk. – Zemi oparł się o stół, a ja w tym czasie wymieniłam spojrzenia z Alex. Również wyglądała na zdziwioną. – Powiem wprost, potrzebujemy jednego ujęcia galopującego czarnego konia. Zapytasz właściciela, czy mógłby nam udostępnić jakiegoś? Oczywiście za opłatą.

Szczęka mi opadła. Zemi parsknął na ten widok i spuścił głowę.

– Spokojnie, możesz dać znać jutro.

– Nie… – odchrząknęłam. – Nie muszę się go pytać… znaczy mamy jednego karego konia w stajni, który jest mój.

– Naprawdę? – Enif wyraźnie się uradował. Kiwnęłam głową, wyjmując telefon z kieszeni.

– Zależy nam, by był cały czarny. Wybacz, nie mogę na razie zdradzić konceptu.

– Ja mam konia fryzyjskiego, one zawsze są czarne. – Pokazałam im zdjęcie mojego siedmioletniego wałacha. – Właściwie to ocaliłam mu życie. Wzięłam go z organizacji, która ratowała konie z rąk nieodpowiedzialnych właścicieli. Ten akurat był w cyrku. Gdy odżył i nabrał sił, okazało się, że pamięta wiele sztuczek. Nie wiem, czego potrzebujecie, ale spróbuję pomóc.

– Możesz jutro podjechać do nas do wytwórni? Spotkasz się z naszym managerem i wszystkiego się dowiesz – zaproponował Zemi.

– W porządku – uśmiechnęłam się, chowając telefon akurat w momencie, gdy kelnerka przyniosła przystawki.

Ani ja, ani Alex nie potrafiłyśmy tego wytłumaczyć, ale gdy już się z nimi spotykałyśmy, całe nasze zdenerwowanie znikało, jakby zostawało gdzieś na zewnątrz. Rozmawialiśmy jak starzy znajomi. Nie umiałam wyjaśnić, czemu akurat oni pojawili się w moim życiu, ale byłam wdzięczna losowi za tak wspaniałych przyjaciół.

– To twierdzisz, że nie ma innych światów, tak? – spytał Zemi po godzinie objadania się wszystkim, co było na stole, od przystawek po gorące dania. Obowiązkowo stało też kimchi2, na które ja nawet nie patrzyłam, bojąc się, że wypali mi oczy.

– Nie mówię, że ich nie ma. Wierzę, że inne światy przeplatają się z naszym. Czy, jak to ujął Alti, inne linie czasowe. Ale mam już dosyć samej wiary, chcę dowodu.

– Masz wiarę, pojawi się i dowód – mruknął cicho Yaku, który udzielał się najmniej w dyskusji, ale gdy już się odzywał, to w punkt.

– A wy wierzycie w teorię wieloświatów? – zagadnęła Alex.

Reakcja chłopaków była dziwna. Trwało to sekundę i można było porównać do tchnięcia bryzy, która marszczy powierzchnię jeziora wieczorową porą. Byłam pewna, że cała siódemka pomyślała to samo, choć nikt nie wymienił spojrzeń.

– O co chodzi? – spytałam, bojąc się, że umknie mi ten gest. Zemi pokręcił głową, ale odpowiedział Enif.

– Pytasz, czy wierzymy w inne światy? Cały nasz musical opiera się na tej teorii.

Cmoknęła zmieszana, a policzki jej poczerwieniały. Sama byłam zdziwiona, jak mógł umknąć mi ten szczegół. Właściwie trudno było powiedzieć, dlaczego w tak małej wytwórni jak Gamjeang Entertainment powstał najbardziej rozpoznawalny koreański musical na świecie. Koncertowali nie tylko w Azji, ale też w Ameryce i Europie, a fanów można było liczyć w milionach. Ich koncept polegał na pokazaniu innych światów, innych linii czasowych. Teorii było mnóstwo, a chłopaki, jak sami powiedzieli, niekiedy się w tym gubili. Nie zmieniało to faktu, że naprawdę robili dobrą robotę. Na scenie stanowili jeden organizm, choć w niektórych aspektach byli podzieleni. Trzech akrobatów i czterech tancerzy. Wszyscy śpiewali.

– Takie tematy zawsze są trudne, bo rozmawiamy o czymś, na co nie ma niezbitych dowodów – powiedziała Alex, chcąc wyjść z tej rozmowy z twarzą. – To tak samo jak dyskutowanie o Bogu czy teorii innych cywilizacji w kosmosie.

– O, na pewno nie jesteśmy sami – włączyłam się od razu do dyskusji. – Gdyby tak nie było, byłabym wielce rozczarowana.

– Rozczarowana? – zdziwił się Namukoto.

– Tak, byłoby to straszne marnotrawstwo miejsca. A jeśli chodzi o Boga, to pozostaje nam jedynie wiara – dodałam cicho.

– Kto wie, może w innym świecie bogowie objawiają się jako postacie cielesne – ponownie odezwał się Yaku. Spojrzałam na niego, starając się zignorować skurcz w żołądku.

– Dlatego właśnie chcę mieć dowód na to, że inne światy istnieją – powiedziałam.

– A jak je sobie wyobrażasz? – zaczął Teni, pochłaniając kolejną porcję klusek.

– Hmm, jak byłam mała, wyobrażałam sobie wielką pustynię o granatowym piasku, a na środku pustyni stoi wielkie drzewo o złotych liściach.

Oblałam się rumieńcem, gdy tylko skończyłam mówić. Zaległa cisza.

– No co? – Spojrzałam na nich lekko speszona.

– Masz bujną wyobraźnię – stwierdził Alti.

– O tak, ona ma bardzo bujną wyobraźnię – mruknęła Alex, celując we mnie pałeczkami. – Co chwilę opowiada, co udało jej się stworzyć w swojej głowie.

Spłonęłam rumieńcem. Była to prawda, ale nie czułam potrzeby, by dzielić się tym z kimkolwiek oprócz niej i mojej mamy. Fakt, kochałam tworzyć, co prawda tylko w myślach, ale była to dla mnie forma rozrywki, sposób na odreagowanie czy odpędzenie przykrych myśli. Zawsze jednak pomysły pozostawały w mojej głowie i tylko ja widziałam, jakie są wspaniałe.

– Dlatego tak bardzo chcę mieć dowód – usprawiedliwiłam się. – Może wtedy miałabym dostęp do świata, w którym mogłabym dotknąć swojej wyobraźni.

– Życzę ci tego z całego serca – powiedział Yaku, upijając łyk ze swojej szklanki. Remo popatrzył na niego ciężkim wzrokiem, ale chłopak go zignorował.

Filozoficzny temat się skończył, jakby podsumowanie Yaku dało sygnał, że czas porozmawiać o lżejszych kwestiach. Dawali nam praktyczne rady, jak przeżyć w Seulu i gdzie jadać. Tak minęła nam kolejna godzina, w której oprócz rozmów raczyliśmy się deserem. Po nim z nieszczęśliwą miną ogłosiłam, że muszę już jechać do pracy.

– Miło było cię zobaczyć, Livid. – Zemi wstał i obchodząc stół, uściskał mnie. Pomachałam pozostałym i odprowadzana pożegnaniami opuściłam salę.

Alex, która nie musiała nigdzie się spieszyć, została, by wykorzystać w pełni wolny czas. Nie czułam się źle, że wyszłam wcześniej. Byłam w tym samym mieście, co oni, i wiedziałam, że jeszcze nie raz dane nam będzie się spotkać.

Przed poznaniem ich byłyśmy zwykłymi fankami, które w wyobraźni układały sobie życie z nimi. W momencie, gdy stałyśmy się znajomymi, a potem przyjaciółmi, pojawił się problem uczuciowy. Za każdym razem, gdy przebywałam w jednym pomieszczeniu razem z Yaku, w głowie powtarzałam swoją mantrę: „Nie zakochuj się, tylko się nie zakochuj, głupia”. Jednak wiedziałam, że równie dobrze mogłabym powtarzać: „Nie oddychaj, nie oddychaj, głupia!”.

Przy pierwszych spotkaniach praktycznie się nie odzywał. Był też czas, gdy myślałam, że mnie nie lubi albo męczą go spotkania z nami. Z czasem jednak nasze stosunki ociepliły się i częściej rozmawialiśmy. Otwierał się przy mnie raczej w tych krótkich i nielicznych momentach, gdy byliśmy sami.

Przedzierałam się przez miasto z tymi myślami w głowie. Wspominałam każdą sekundę, jaką spędziłam z nimi, nie mogąc uwierzyć, że moje życie tak właśnie wygląda. Kiedyś to były marzenia, teraz rzeczywistość. Może Yaku ma rację? „Miej wiarę, a pojawi się dowód”. Wierzyłam, że ich spotkam, więc pojawił się na to dowód w postaci wspólnej znajomości, za co byłam wdzięczna losowi.

Dotarłam do kliniki i moje myśli ponownie zajęły chore zwierzęta.

***

– Możesz rozmawiać? – spytała Alex, gdy w końcu odebrałam telefon. Piątego z rzędu nie mogłam już zignorować. Miałyśmy dziś w klinice prawdziwy sajgon, nie jadłyśmy nic, o telefonach nie było mowy. Złamana łapa, kleszcz, zatrucie, połknięta zabawka, dwie sterylizacje i jedna cesarka.

– Średnio, ale dawaj.

– Może to głupie, ale on się nie chce ode mnie odczepić – jęknęła do słuchawki.

– Kto?

– Teni!

Spojrzałam wymownie w sufit, odkładając długopis, i westchnęłam ciężko. Alex lubiła doszukiwać się sygnałów tam, gdzie zapewne ich nie było. Wciąż się upierała, że Teni z nią flirtuje.

– Alex, proszę cię, dyskutowałyśmy już o tym. To, że pisze do ciebie na KakaoTalk3, to żadna deklaracja.

– Napisał mi właśnie, że wyglądałam pięknie. – W jej głosie dało się słyszeć nutę paniki pomieszaną z zarozumiałością.

– Bo wyglądałaś pięknie. Tylko ślepiec by to zignorował.

– Nie pomagasz mi – prychnęła Alex.

– Ja nie chcę ci pomagać! – Wstałam już zdenerwowana. – Obiecałyśmy sobie, że wybijemy ich sobie z głowy, tak? Alex, nie będziesz z Tenim. Nawet jeśli byłby bardzo wylewny w swych uczuciach, to zapewne manager by nas za to powiesił. To inny świat, inna liga. Zapomnij, Alex.

– Inaczej byś mówiła, gdyby to Yaku prawił ci komplementy – fuknęła naburmuszona.

Ugryzłam się w język, by nie odszczeknąć jej czegoś niemiłego, i powiedziałam:

– Muszę kończyć, mam dużo pracy.

Alex rozłączyła się bez pożegnania. Nic nie mogłam na to poradzić, byłam jej głosem rozsądku, nawet jeśli jej to przeszkadzało. Cudownie było żyć w świecie, gdzie nie istniały żadne bariery. Sama snułam marzenia, jak piękne życie czeka mnie z Yaku, ale to był tylko sen, głupia szczenięca zachcianka, która nijak miała się do rzeczywistości.

Naburmuszona i wściekła posprzątałam po pracy i poszłam się przebrać. Poczekałam, aż Ha Rina będzie gotowa, i razem zamknęłyśmy klinikę.

– Do zobaczenia w poniedziałek – powiedziała na pożegnanie.

– Trzymaj się. – Odmachałam jej i ruszyłam do metra.

------------------------------------------------------------------------

1 Kimbap – tradycyjna koreańska potrawa z ryżu owinięta wodorostami. Wewnątrz można znaleźć paluszki krabowe, awokado, mięso oraz kimchi.

2 Kimchi – danie koreańskie składające się z fermentowanych lub kiszonych warzyw. Przyprawia się je mocno pastą chili.

3 KakaoTalk – koreańska aplikacja do komunikacji. Służy do wysyłania wiadomości i dzwonienia.ROZDZIAŁ 2 KOLEJNY SEN

Ta sama ulica, te same samochody, światła, dźwięki i ten sam ryś, patrzący na mnie ciekawymi oczami. Jego futro falowało łagodnie na lekkim wietrze. Strzepnął z ucha jakiś paproch. Machnął ogonem. I nagle ludzie zaczęli rzucać w niego wszystkim, co mieli pod ręką. Jakbym już to widziała. Chciałam biec, chronić go, ale nie mogłam się ruszyć. Widziałam, jak jakiś mężczyzna chce uderzyć go metalową rurą. Zasłoniłam usta dłonią w niemym krzyku. Nagle na scenę wbiegły inne zwierzęta. Był tam polarny niedźwiedź, wilk, a nawet orzeł. Otoczyły rysia, wydając z siebie groźne dźwięki. Dało się słyszeć krzyki gapiów. Nagle mężczyzna, który chciał skrzywdzić rysia, zwalił się twarzą na ziemię, przygnieciony przez nadnaturalnych rozmiarów lisa, który warknął mu w kark i machnął puszystą kitą. Lis zeskoczył i stanął u boku rysia. Zwierząt było sześć. Niedźwiedź stojący na dwóch łapach, koń grzebiący niespokojnie nogą, orzeł z pięknymi złotymi oczami siedzący na grzbiecie konia, wilk wraz z lisem szczerzący kły do otaczających ludzi, a w samym środku ryś, który patrzył wprost na mnie. Nie bałam się, chłonęłam ich majestatyczność całą sobą. W końcu ryś ruszył w moją stronę. Był tak wielki, że jego pysk był na wysokości mojej brody.

Nagle rozległ się wszechogarniający ryk. Sama wrzasnęłam i zakryłam uszy dłońmi, a ryś się skulił. Reszta zwierząt rzuciła się do ucieczki. Hałas trwał dalej i brzmiał trochę jak ryk lwa, ale był znacznie głośniejszy. Chciałam się rozejrzeć, lecz wtedy…

Wrzasnęłam, podrywając się na łóżku i dysząc ciężko. Przejechałam dłonią po twarzy, starając się wyrwać z otępienia. Za każdym razem budziłam się z tego snu zlana potem. Zawsze był taki sam. Opadłam zmęczona na poduszki, skopałam kołdrę, błagając o choćby cień powiewu powietrza. Koszulka przykleiła mi się do ciała mokrego od emocji. Nie rozumiałam tego snu. Odkąd tu przyjechałam, co kilka nocy śniły mi się te zwierzęta. Sprawdzałam znaczenie w sennikach i portalach o symbolice zwierząt, ale nic nie mogłam dopasować. Tylko tu miałam te sny. Gdy mieszkałam w Polsce, nigdy się to nie zdarzało. Przekręciłam się na bok, starając się uspokoić rozszalałe serce. Zamknęłam oczy, czekając, aż ponownie przyjdzie sen. Po kilku minutach poczułam gęsią skórkę na ramionach i okryłam się kołdrą, by chwilę później zasnąć.

Tak jak obiecałam, stawiłam się następnego dnia pod wytwórnią chłopaków i z bijącym sercem zadzwoniłam do drzwi.

– Gamjeang Entertainment, w czym mogę pomóc? – odezwał się damski głos w domofonie.

– Eee, dzień dobry. Byłam umówiona na spotkanie.

– Pani godność?

– Livid Aurum – powiedziałam, ledwo przełykając swoje nazwisko. Nienawidziłam go, odkąd pamiętam. Tak jak i imię, było kompletnie od czapy, przez co w szkole miałam same durne przezwiska. W Polsce nikt tak nie nazywał dzieci. Gdy pytałam mamy, czemu mnie tak skrzywdziła, kręciła tylko głową, mówiąc, że to zasługa ojca. Świetnie, nadał mi głupie imię i zniknął.

Z zamyślenia wyrwał mnie bzyczący dźwięk otwieranego domofonu. Pociągnęłam drzwi, by wejść do budynku. Pani skierowała mnie na szóste piętro, ale i bez tego wiedziałam, gdzie mam iść. Byłam przecież ich fanką, a fanki wiedzą takie rzeczy.

– A, Livid! – krzyknął Zemi, idąc ku mnie, gdy wysiadłam z windy. Pojawił się tak nagle, że uznałam, iż musiał podsłuchać, jak rozmawiałam z sekretarką.

– Cześć, Zemi – uśmiechnęłam się.

– Chodź, Hwan już na ciebie czeka.

Poprowadził mnie korytarzem, nasze kroki tłumiła gruba wykładzina. Po minucie dotarliśmy do drzwi małego pokoju. Wewnątrz stała kanapa i biurko z komputerem. Na jedynym obrotowym krześle siedział mężczyzna, którego tak dobrze znałam z internetu.

– Witaj, Livid. – Wstał, ukłonił się i wyciągnął ku mnie rękę, którą szybko uścisnęłam.

– Dzień dobry. – Odkłoniłam się pokracznie i zajęłam miejsce, które mi wskazał.

Obok mnie usiadł Zemi.

– A więc Zemi powiedział ci o mojej prośbie – zaczął Hwan łamanym angielskim, ale prawie od razu urwał, bo mleczne drzwi przesłoniła jakaś postać. Rozległo się pukanie, po czym do pokoju wślizgnęła się głowa Altiego.

– Czy ja dobrze słyszałem głos Livid? – spytał i rozpromienił się, gdy tylko mnie zobaczył. Wszedł, zamknął drzwi i przysiadł na oparciu kanapy obok Zemiego.

Hwan odchrząknął, obrzucił Altiego spojrzeniem i zaczął ponownie:

– Czy wiesz, dlaczego tu jesteś, Livid?

– Tak, chcecie wypożyczyć ode mnie konia do nagrania teledysku.

– Zgadza się. Zanim przejdziemy do sedna, mam pytanie. Czy chcesz wiedzieć, jaki jest szczegółowy zamysł, czy podać ci tylko minimalną wersję? Od tego zależy umowa.

– Powiedzcie mi tyle, ile musicie, też chcę mieć niespodziankę. – Wyszczerzyłam się, trącając Zemiego w ramię. Chłopak się zaśmiał.

– Dobrze. Aby wszystko odbyło się zgodnie z prawem, podpiszemy umowę, a po zdjęciach dostaniesz wynagrodzenie za konia oraz twoją pracę.

Skrzywiłam się lekko.

– Czy nie możemy potraktować tego jako przysługi? Naprawdę, nie musicie tego robić – powiedziałam cicho.

– Ja wszystko rozumiem, Livid, ale tak będzie bezpieczniej. Gdyby znalazł się ktoś, kto lubi grzebać i szukać kruczków prawnych… To tylko na wszelki wypadek.

– No dobrze. To jak ma wyglądać cała scena?

– Wszystko będzie trwać maksymalnie piętnaście sekund. Potrzebujemy galopującego konia nocą na moście.

– Serio? – wytrzeszczyłam oczy. Wyobrażałam to sobie raczej w jakiejś alejce, gdzie Baro nie mógłby nigdzie uciec. Na moście… cóż… Nagle przed oczami pojawiły mi się wszystkie możliwości katastrof, jakie mogłyby się zdarzyć. – A samochody?

– Jeśli potrzebujesz, mogę załatwić pozwolenie na zamknięcie mostu, ale zdjęcia pewnie będą się odbywać w nocy.

– Tak, bezpieczeństwo konia jest najważniejsze.

– Dobrze. Jeśli nie masz więcej pytań, czy możemy podpisać umowę?

– Mam jeszcze jedno. Kiedy mają się odbyć zdjęcia? Muszę najpierw poćwiczyć z koniem, żeby przybiegał do mnie na zawołanie.

– Ile czasu ci to zajmie?

– Trudno stwierdzić. Co prawda pracował w cyrku i zna parę sztuczek, ale akurat tego nie ćwiczyłam z nim nigdy. Może dwa tygodnie.

– Teledysk wychodzi na początku sierpnia. Chłopaki i tak mają jeszcze kupę roboty z nauczeniem się choreografii. Myślę, że zdjęcia odbyłyby się za jakiś miesiąc.

– Idealnie – uśmiechnęłam się.

– Proszę, oto umowa, przeczytaj ją i powiedz, czy masz jakieś uwagi. – Hwan podał mi kartki papieru, a ja wczytałam się w tekst. Całe szczęście był po angielsku. Przeczytałam dwa razy i powiedziałam:

– Nie musi pan załatwiać weterynarza, sama nim jestem – powiedziałam, oddając mu kartkę. Oczy managera rozszerzyły się.

– Naprawdę?

Kiwnęłam głową, uśmiechając się lekko.

– Czy masz jeszcze jakieś pytania?

– Nie – powiedziałam. Hwan podał mi długopis, a ja podpisałam umowę.

– No nie! – rzekłam ze śmiechem, oddając managerowi papiery. – Tego jeszcze nie było, żebym podpisywała umowę z najsławniejszą wytwórnią muzyczną w Korei na wynajęcie konia.

Reszta zaśmiała się i powoli opuszczaliśmy już gabinet, gdy nagle odezwał się manager.

– Livid, czy mogę cię prosić jeszcze na słówko? – zagadnął.

Lekko zdziwiona powiedziałam chłopakom, że zaraz przyjdę, i zamknęłam za sobą szklane drzwi.

– Słucham? – zapytałam, widząc, jak manager nerwowo kreśli coś długopisem po kartce. Przez jego gest sama zaczęłam się denerwować.

– Posłuchaj mnie, Livid. Widzę, jak dobry masz kontakt z chłopakami, ty oraz twoja przyjaciółka. Alex, tak? – Kiwnęłam głową. – Jest to bardzo delikatna sprawa i nie chcę, żebyś poczuła się dotknięta w żaden sposób – ciągnął dalej Hwan, ale widać było, że temat przyprawia go o zakłopotanie, bo krążył wokół niego, nie przybliżając się do sedna. Westchnął w końcu ciężko i powiedział: – Chłopaków ewidentnie do was ciągnie i nie chcę, żeby zaszkodziło to którejkolwiek ze stron – ponownie się zająknął, ale ja już wiedziałam.

– Proszę się nie martwić – zaczęłam. – Ma pan moje słowo, że nie zbliżę się do chłopaków w taki sposób, o jakim pan myśli. – Czułam, jak palą mnie policzki.

– Naprawdę nie mam do ciebie żadnych uwag, chodzi mi tylko o dobro zespołu. Chłopaki nie mają teraz czasu na związki. Przepraszam, jeśli poczułaś się jakoś dotknięta. Jeśli tylko zobaczę, że między wami coś jest, podejmę odpowiednie kroki, by odciąć ciebie i Alex od zespołu – powiedział to spokojnym głosem, ale wyraźnie poczułam nutę groźby.

– Spokojnie, to są tylko przyjaciele – uśmiechnęłam się dobrodusznie, starając się ukryć zdenerwowanie.

Hwan ewidentnie odetchnął z ulgą. Mnie ogarnęło za to surrealistyczne pytanie, o czym ja, do cholery, gadam z ich managerem. Zanim zdążyłam sobie odpowiedzieć, już byłam na korytarzu.

– Chodź, Livid, właśnie skończyliśmy trening. – Alti złapał mnie za nadgarstek i pociągnął, ale rozmowa z managerem nadal kołatała mi w głowie. Miałam rację i musiałam to wyperswadować Alex.

Skręciliśmy w lewo. Alti otworzył salę treningową, a ja poczułam ciepłe powietrze i zapach zmęczenia. Gdy weszłam, myślałam, że jestem świadkiem masowego morderstwa. Prawie wszyscy leżeli na podłodze i dyszeli jak po maratonie.

– No ładnie – rzuciłam, omiatając ich spojrzeniem. Oczywiście miałam świadomość, że chłopaki zawsze dają z siebie wszystko, ale zobaczyć to na żywo… Te mokre plamy potu na podłodze, zaparowane lustro… To wszystko było dowodem na to, że pracowali jak dzicy.

– Cześć, Livid! – Enif pomachał mi z podłogi, uśmiechając się. Jego klatka piersiowa nadal unosiła się i opadała szybko.

– Idę pod prysznic – odezwał się Yaku, wstając i kierując do drzwi. Nawet na mnie nie spojrzał, a ja spuściłam lekko głowę, próbując wziąć się w garść i nie dać po sobie poznać, że jego ignorancja jakkolwiek mnie dotknęła.

– Co u Alex? – spytał Teni, nadal leżąc na podłodze. Otarł spocone czoło nadgarstkiem.

– Eee, w porządku. Znając ją, pewnie się uczy – odparłam wymijająco, nie chcąc go zachęcać do dalszych pytań. A może Alex jednak miała rację? Nie, to absurdalne.

– To jak, uzgodniłaś wszystko z Hwanem? – zagadnął Namukoto, siadając na podłodze.

– Tak, właśnie wracam do domu, by uczyć Baro przybiegania do mnie na zawołanie. – Uśmiechnęłam się, wracając do rzeczywistości po wyjściu Yaku.

– Powodzenia! – krzyknął Remo.

– Wam też, chłopaki, odpoczywajcie czasami, a nie sama harówka. Trzymajcie się. – Pomachałam na pożegnanie i wyszłam z sali prób.

Alti odprowadził mnie do windy i po pięciu minutach stałam znów na rozgrzanej ulicy Seulu, przepełniona radością i spełnieniem.

Gdy tylko wróciłam do stajni, wzięłam Baro na trening. Był to mocno zbudowany koń o pięknej czarnej, lśniącej sierści, w której odbijało się słońce. Konie fryzyjskie słynęły ze swej krótkiej budowy i mocno zarysowanego ruchu w górę. Duża ruchomość przednich kopyt dodawała im gracji. Baro dzięki moim staraniom i dostępnym na rynku odżywkom i suplementom dla koni odzyskał piękną długą grzywę, która po przejściach w cyrku była w strasznym stanie. Dzisiaj zapleciona w cztery warkocze sięgała prawie do łopatki.

Puściłam go luźno na ujeżdżalni, a wałach, czując powiew wolności, ruszył z kopyta, strzelając radośnie z zadu.

– No dobrze, zobaczymy, czy mam jakieś szanse – mruknęłam do siebie. Stanęłam na środku jakieś pięć metrów od konia, który wąchał ziemię. – Baro! – zawołałam doniośle. – Chodź do mnie!

Zza pleców wyjęłam wiadro pełne marchewek i pomachałam nim wysoko. Koń kompletnie mnie zignorował. Machnął głową i ponownie zerwał się do galopu, by wejść na orbitę wokół mnie. Pędził jak szalony, a warkocze obijały mu się o grzbiet. Nie mogłam powstrzymać śmiechu. – Chodź tu, wariacie! – krzyknęłam, nadal chichocząc.

Wybieganie się zajęło mu dwadzieścia minut. Uznałam, że tą drogą nigdzie nie dojdziemy. Zmieniłam taktykę. Kolejne treningi przeprowadzałam, trzymając go na uwiązie. Starałam się uwarunkować go, by przychodził do mnie na gwizd. Najpierw nagradzałam za każde zwrócenie na mnie uwagi czy minimalny ruch w moim kierunku. Ćwiczyłam, kiedy tylko się dało. Otwierałam boks, stawałam w drzwiach i gwizdałam, a Baro leniwie wyłaził na zewnątrz, po drodze strącając wszystkie szczotki, które wisiały w pobliżu.

Poprosiłam o pomoc Alex. Ustawiłam korytarz na ujeżdżalni, a ona stała na jednym końcu, trzymając Baro za kantar. Ja gwizdałam, w wyobraźni widząc, jak Baro przybiega do mnie radośnie. Niestety, miał inne plany. Drugi tydzień ćwiczeń był najgorszy. Oboje byliśmy zmęczeni, zarówno sobą, jak i treningami. Wprawdzie gdy Alex go puszczała, Baro zrywał się do galopu, obsypując ją piaskiem, dobiegał gdzieś do połowy i ratował się brawurową ucieczką, skacząc przez metrową przeszkodę, która tworzyła korytarz, ja jednak byłam pełna obaw i starałam się wymazać z głowy wizję Baro skaczącego przez barierkę prosto do rzeki Han.

– Czemu mi nie powiedziałaś, że Teni o mnie pytał!? – krzyknęła Alex, gdy wracałam z kolejnego w tym dniu treningu. Przyjechała właśnie, by pomóc mi z Baro. Powoli zaczynało to mieć ręce i nogi. Osiem na dziesięć przypadków Baro przychodził do mnie jak po sznurku.

– Słucham? – Uniosłam brwi, przypinając Banky’ego. Koń spocony i zgrzany po jeździe wykorzystał okazję i otarł łeb o moje ramię. Cofnęłam się krok, cmokając ostrzegawczo.

– Jak byłaś załatwiać sprawę z ich managerem, to ponoć Teni się o mnie pytał. – Alex ciskała gromami z oczu. Czułam jej wzrok na karku. By na nią nie patrzeć, zajęłam się rozsiodływaniem konia.

– Jakoś wyleciało mi z głowy – mruknęłam, zdejmując ochraniacze z nóg Banky’ego.

– Wyleciało ci z głowy?! – krzyknęła totalnie już wybita z równowagi. Przeszła pod szyją konia i kucnęła po jego drugiej stronie, tak by być naprzeciwko mnie. Ja taktycznie nadal unikałam jej wzroku i przeniosłam się na tylne nogi.

– Jak mogłaś, Livid?! Wiesz, że mi się podoba, wiesz, że go kocham!

– Kochasz? Nie rozśmieszaj mnie – nie wytrzymałam i włączyłam się do rozmowy. – To, że piszesz z nim prywatnie na Kakao, jeszcze nic nie znaczy.

– Sama wiesz, jakie wiadomości mi pisze. Sama widziałaś, że ma mi coś powiedzieć, jak tu przylecimy. Twierdzisz, że to nic?

– Pewnie chce ci się pochwalić nową parą butów do Gucciego – mruknęłam pod nosem. Nawet nie sądziłam, że to usłyszała.

– Co się z tobą dzieje? – powiedziała, a była tak zła, że nawet nie mogła krzyczeć. – Sama mi ryczałaś, jak miałaś okazję pogadać z Yaku sam na sam. „Jak my się rozumiemy, Boże, Alex, on jest niesamowity!” – zaczęła mnie przedrzeźniać. Wściekła cisnęłam owijką w ścianę boksu. Odbiła się i potoczyła znów pod konia.

– Ja staram się nas chronić. Ciebie chronić. To, że przyjaźnimy się z nimi, nic nie znaczy. Ja wiem, sama mam z tym problem, by sobie to wyperswadować, ale zrozum, Alex, my nie możemy być z nimi. Sam Hwan mi to bardzo klarownie uzmysłowił.

– Co?

– „Jeśli tylko zobaczę, że między wami coś jest, podejmę odpowiednie kroki, by odciąć ciebie i Alex od zespołu” – zacytowałam managera. Alex zatkało. Widziałam w jej oczach ból i żal. Doskonale ją rozumiałam.

– Sama widzisz, że nie tylko ja jestem ta zła. Alex, naprawdę trzymam twoją stronę, ale zrozum, że tak będzie lepiej. – Położyłam jej rękę na ramieniu. Dziewczyna spuściła głowę.

– Ale przyznaj się, lubisz go. – Spojrzała mi w oczy, a ja poczułam się tak, jakby zajrzała mi w duszę.

– Oczywiście. – Zaprzeczanie nie wchodziło w grę. Alex i tak wiedziała.

– Kogo lubisz? – rozległo się wołanie, a mnie poderwało do góry. Obejrzałam się akurat w momencie, gdy do stajni weszli Alti i Teni.

– A co wy tu robicie? – krzyknęłam, łapiąc się za serce.

– Przyszliśmy was odwiedzić. Jesteśmy ciekawi, jak wygląda twoja stajnia. – Alti uśmiechnął się, podchodząc bliżej.

– Alex nas zaprosiła – wypalił Teni.

Spojrzałam na przyjaciółkę morderczym wzrokiem.

– I nic mi nie powiedziałaś? – wycedziłam przez zęby.

– Jakoś wyleciało mi z głowy – odparła, wzruszając ramionami i udając obojętną. Zdradziły ją rumieńce. Prychnęłam i zwróciłam się do chłopaków.

– To, że jest wieczór, nie znaczy, że tu jest bezpiecznie. Ktoś może was zobaczyć.

– My tylko na chwilkę – uśmiechnął się Teni, podchodząc do Banky’ego. – Mogę?

Kiwnęłam głową, widząc, jak nadstawia rękę, by go pogłaskać. Chłopak musnął palcami jego chrapy, a Banky skubnął go za palce, jak to miał w zwyczaju. Teni zaśmiał się. Czułam, jak za plecami Alex powoli się roztapia.

– Nie chcę, żebyście mieli przeze mnie kłopoty – mruknęłam.

Alti podszedł do mnie i położył rękę na ramieniu.

– Spokojnie, Livid. Nikt nie wie, że tu jesteśmy.

Było w nim tyle radości i spokoju, że musiałam mu uwierzyć. Westchnęłam i dokończyłam zajmować się Bankym. Odpięłam go i w kakofonii szurnięć i stukotu podków wprowadziłam go do boksu.

Chłopaki zostali przez prawie cały trening z Baro. Alex stała z nimi, tłumacząc to, czego nie wiedzieli, a ja zajęłam się wałachem. Naprawdę widziałam postęp, Baro przybiegał do mnie prawie za każdym razem, wiedząc, że będzie obdarowany smakołykami.

– My wracamy, Livid. Widzimy się za tydzień. Świetnie wam idzie! – Teni i Alti pomachali mi, kierując się do samochodu.

– Trzymajcie się, dzięki – krzyknęłam i wróciłam do Baro, żeby zrobić z nim jeszcze trzy powtórki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: