Uczciwa oferta Lorda Maxwella - ebook
Uczciwa oferta Lorda Maxwella - ebook
Melissę nużą konwenanse, pragnie silnych emocji i nieskrępowanej zabawy. Wymyka się w przebraniu służącej na zabawę i oszołomiona wolnością, spędza noc z nieznajomym. Konsekwencje tej eskapady okryją ją niesławą i wykluczą z towarzystwa. Kilkanaście miesięcy później spotyka ojca swego dziecka, lorda Laurence’a Maxwella. Nie oczekuje od niego wsparcia, ale Laurence nalega, by dla dobra córeczki wzięli ślub. Ceni honor, okazuje się troskliwym ojcem i mężem. Jednak Melissę drażni, że mąż oczekuje od niej posłuszeństwa. Chce rozkazywać kobiecie, która odważyła się urodzić i zatrzymać nieślubne dziecko. Jeśli mu na niej naprawdę zależy, powinien poszukać innej drogi do jej serca...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9483-6 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_1794_
Violet nie miała jeszcze roku, gdy pewnego pięknego wiosennego dnia Melissa wyruszyła z nią na przejażdżkę. Jechała w męskim siodle, trzymając córkę przed sobą, a jej ulubiony pies biegał obok. Violet była zdrowym niemowlęciem. Mimo upływu czasu Melissa pamiętała jej ojca, jakby ich krótkie spotkanie miało miejsce wczoraj. Widziała go za każdym razem, gdy patrzyła na córkę. Od chwili, gdy po raz pierwszy trzymała swoje dziecko w ramionach, zdawała sobie sprawę, że nic w jej życiu nie będzie już takie samo.
Była zdumiona ogromem miłości, jaką czuła do tej małej istoty. Z każdym mijającym dniem jej obecność pozostawiała po sobie ślad. Melissa nalegała, by robić przy niej wszystko – nawet karmić ją piersią, ku przerażeniu matki, która chciała zatrudnić mamkę do tego zadania. Melissa przyniosła też kołyskę z pokoju dziecinnego i ustawiła obok swojego łóżka.
Violet szybko stała się centrum uwagi zarówno w domu, jak i poza nim, rozpieszczana i uwielbiana przez wszystkich. Każdy czuł potrzebę dotknięcia jej ciemnych, błyszczących loków. Wielu mówiło, że nigdy nie widzieli szczęśliwszego dziecka. Matka Melissy, mimo początkowych zastrzeżeń co do zatrzymania dziecka przez córkę, zakochała się w małej. Była przerażona tym, że Melissa nalegała na przejażdżkę w ten niestosowny sposób, upierała się, że Violet powinna zostać w łóżeczku, a nie podskakiwać na koniu. Jednak Melissa zlekceważyła te ostrzeżenia. Czuła się szczęśliwa, jadąc konno, a dziecko było bezpieczne w chuście owiniętej wokół talii Melissy i nic mu nie groziło.
W powietrzu unosił się wilgotny, ziemisty zapach, a po obu stronach wąskiej ścieżki gołe żywopłoty zapewniały schronienie królikom. Za żywopłotami puste pola były zaorane, każde gotowe na siew. Nie mogła się doczekać nadejścia wiosny, kiedy wszystko wybuchnie życiem. Tak bardzo pogrążyła się w swoich myślach, że była w szoku, gdy nagle zza zakrętu wyjechał galopujący koń z jeźdźcem w siodle. Na szczęście nie zderzyli się, ale gdy ją wymijał, wierzchowiec zrzucił jeźdźca, który wylądował na ziemi. Melissa złapała wodze i odciągnęła przerażonego konia na bok. Przez kilka chwil tkwiła nieruchomo, uspokajając konia i kołysząc Violet. Dopiero głos mężczyzny i szczekanie psa wyrwały ją z otępienia.
– W imię Boże, zabierz tego przeklętego psa!
Melissa zeskoczyła z siodła, wciąż trzymając Violet. Pies szczekał nieustannie, a zanim odciągnęła go od biedaka, którego prawdopodobnie chciał bardzo dokładnie wylizać, zapanował chaos.
– Czy zwykle zajmujesz całą drogę? – zganił ją ostro mężczyzna, opędzając się od psa. – Jak udało nam się uniknąć zderzenia? Nie mam pojęcia. Nie słyszałaś, że nadjeżdżam?
– Przepraszam.
– Przepraszam! Czy to wszystko, co masz do powiedzenia, kiedy śmiertelnie przestraszyłaś mojego konia?
– To nie była moja wina! To ty jechałeś za szybko. Na tej drodze jest wiele zakrętów i jest dość uczęszczana, trzeba jechać ostrożnie. I z pewnością nie jestem głucha!
– W takim razie to ty powinnaś bardziej uważać – warknął. – Zwłaszcza z dzieckiem! To niebezpieczne i nieodpowiedzialne, żeby tak przewozić niemowlę. I zabierz tego przeklętego psa! Jest nieułożony.
– Nieprawda, Bracken po prostu cieszy się, że cię widzi. Zwykle jest ze mną, kiedy jeżdżę.
– Dlaczego? Czy czujesz, że potrzebujesz ochrony? Chyba muszę być wdzięczny, że nie zostałem stratowany na śmierć. Czy on gryzie?
Trzymając kurczowo Violet, która wyciągała szyję, żeby zobaczyć, o co to całe zamieszanie, Melissa przytaknęła. Niech sobie ten arogant myśli, co chce, ale Bracken był niegroźny, nie atakował obcych, tylko witał serdecznie, zawzięcie machając ogonem. Patrzyła, jak mężczyzna – dżentelmen, sądząc po ubraniu – wstaje i chwyta wodze swojego drżącego konia, po czym otrzepuje ubranie i przeczesuje czarne, gęste włosy. Wysoki kapelusz spadł mu z głowy i leżał na ziemi.
– Mam nadzieję, że nie jesteś ranny – powiedziała Melissa.
– Bywało gorzej – mruknął.
– Miło mi to słyszeć. Cóż, skoro wszystko w porządku, jadę dalej.
Mężczyzna podniósł głowę i wreszcie na nią spojrzał. Gdy jej wzrok spotkał się z jego lodowatymi, srebrnoszarymi oczami, natychmiast go rozpoznała. W tych przeszywających oczach było życie i intensywność. Zadrżała, oddech uwiązł jej w krtani. Rysy twarzy miał surowe i władcze, a czarne, gęste brwi dodawały jej wyrazu. Pełne usta były lekko uniesione w kącikach, co świadczyło o zmysłowości, natomiast wysunięty podbródek znamionował arogancję. Był zniewalająco przystojny, dokładnie taki, jakim go zapamiętała. Być może stwórca uznał tę twarz za zbyt doskonałą, wiec umieścił na niej małe znamię w pobliżu prawego ucha, przypominające kropelkę fioletowej farby z pędzla artysty. Szumiało jej w uszach, gdy mężczyzna przyglądał się wnikliwie jej twarzy. Jego brwi zmarszczyły się, oczy zwęziły, by w następnej chwili rozszerzyć się z niedowierzania.
– Melissa! Dobry Boże! Co do cholery… – Ramiona Melissy zacisnęły się wokół córki i odsunęła się, nie mając pojęcia, co powiedzieć ani jak zareagować. Oto stała twarzą w twarz z mężczyzną, który zajmował jej myśli przez ostatnie miesięce. Od razu zdała sobie sprawę, że jej uczucia do niego są wciąż takie same. Jej twarz płonęła od galopujących myśli i wspomnień o tym, co wydarzyło się między nimi w Spring Gardens w Londynie. Potrząsnęła głową, próbując się uspokoić.
Podszedł bliżej, chwytając mocno za wodze, gdy zamierzała się odwrócić. Omiótł ją uważnym spojrzeniem. Jego oczy, tak podobne do oczu jej córki, zwęziły się. Podniósł pytająco brew.
– Kiedy się rozstaliśmy, nie sądziłem, że jeszcze cię zobaczę. To było w Spring Gardens, dopiero co wróciłem z Francji, jakieś… dwadzieścia miesięcy temu. My…
– Proszę, nie mów dalej – rzuciła w nagłym przypływie emocji. Nie miała ochoty słuchać, jak to, co zrobili w tę piękną noc, jest uwięzione w słowach. Była świadoma narastającego podniecenia z powodu jego bliskości. Zauważyła na jego twarzy oznaki zmęczenia, co ją zaintrygowało. – Wolałabym, żebyś tego nie robił.
Jej zakłopotanie, delikatny rumieniec na policzkach i sposób, w jaki spuściła oczy, wywołały krzywy uśmiech na ustach Laurence’a.
– Nie chciałem cię zawstydzić, jeśli tego właśnie się obawiasz. Ale pamiętam wszystko z tej nocy i, choć może cię to zaskoczyć, próbowałem cię odnaleźć.
– Próbowałeś?
– Tak. Chciałem się upewnić, że wszystko w porządku. Kochaliśmy się. Byłaś dziewicą, a ja dotąd nie brałem dziewic do łóżka. Chyba poczułem wyrzuty sumienia, dlatego postanowiłem cię odszukać.
Jego słowa o tym, że próbował ją odnaleźć, że się o nią martwił, oruszyły Melissę. Przygryzła wargę i stłumiła emocje, których nie chciała okazywać – rozpacz, desperację i strach przed ponownym spotkaniem z tym człowiekiem. Kiedy się rozstali, była rozczarowana, co ją zdumiało, bo jak mogła zasmakować w takim intymnym obcowaniu z mężczyzną? Dlaczego zrobiła coś tak nagannego, tak sprzecznego z wszystkim, czego ją uczono, co wywołało głośny skandal?
Czuła intensywność jego spojrzenia utkwionego w jej twarzy. Jej uczucia do niego były niezmienne, cały czas czuła ból rozstania. Teraz łzy zbierały się jej w kącikach oczu, ale nie chciała przy nim płakać. Patrzył na nią zszokowany i zaskoczony, ale bez niesmaku, aż – ku własnemu zdumieniu i przerażeniu – zapragnęła ponownie znaleźć się w jego ramionach. To, co nagle powiedział, szybko uciszyło wszelkie czułe uczucia.
– Rozbudziłaś moją ciekawość – mruknął łagodnie. – Mogłabyś zapewnić sobie królewskie życie za to, co mi ofiarowałaś, a jednak przyszłaś chętnie, nawet nie próbowałaś się targować. Potem zniknęłaś bez śladu.
Melissa wpatrywała się w niego oszołomiona, nie mogąc w pełni pojąć znaczenia jego słów.
– Miałaś na sobie strój służącej, a jednak wydawałaś się dobrze urodzona i nie byłaś typem osoby, która włóczy się po ogrodach z innymi damami nocy w poszukiwaniu przyjemności. To właśnie dźwięk twojego śmiechu ponad muzyką i szmerem tłumu zwrócił moją uwagę. Był to radosny śmiech, młody i zaraźliwy, jakby nic cię nigdy nie trapiło.
Melissa odrzuciła głowę i spojrzała na niego, śmiertelnie urażona tymi słowami.
– Dama nocy? Czy to właśnie za taką mnie uważałeś? Myliłeś się. Nie chciałam handlować swoim ciałem, nie jestem taka. Przyjechałam do Londynie na krótko, tego dnia wymknęłam się ukradkiem, by rozkoszować się pięknem ogrodów i zażyć nieco rozrywki. A potem spotkałam ciebie.
Spojrzał jej głęboko w oczy, marszcząc czoło, gdy zaczął się zastanawiać nad konsekwencjami tego, co się wydarzyło.
– Mój Boże, nie miałem pojęcia. Kto by pomyślał, że spotkam cię tutaj, ze wszystkich miejsc…
Melissa otworzyła szeroko oczy, a następnie zamrugała gwałtownie, ale Laurence zauważył wilgoć, która w nich błysnęła. To go ośmieliło i jego twarz złagodniała w uśmiechu.
– Jesteś zdenerwowana i zobacz, dziecko też zaczęło się niepokoić. – Jego wzrok padł na zawiniątko w jej ramionach. – Kogo my tu mamy? Dobry Boże! Twoje dziecko jest jeszcze takie malutkie. – Spojrzał na nią oskarżycielsko. – Czy powinnaś jeździć z nim konno?
Melissa zesztywniała, a łzy błyskawicznie wyparowały z jej oczu. Zacisnęła wargi, przygotowując się do odparcia ataku.
– Zapewniam cię, że jest ze mną całkowicie bezpieczna. Spójrz. – Stanęła prosto z wysoko uniesioną głową i wysuniętą wojowniczo podbródek. Wolną ręką odsunęła kosmyki włosów z twarzy. – I nie jestem zdenerwowana. Jestem zła, bo prawie zepchnąłeś mnie z konia, jadąc bardzo nieostrożnie. Jeśli mała jest zdenerwowana, to dlatego, że ją przestraszyłeś, prawda, Violet? – spytała, patrząc w dół i uśmiechając się do córki.
Podnosząc wzrok, uderzyło ją – tak jak przy ich pierwszym spotkaniu – jak bardzo różnił się od wszystkich innych mężczyzn, których znała. Było coś w jego twarzy, w całym jego zachowaniu, co go wyróżniało. Kiedy jej się przyglądał, nie mogła się powstrzymać od błądzenia spojrzeniem po jego twarzy. Wiele razy przysięgała, że zostawi przeszłość za sobą, ale łatwiej było powiedzieć niż zrobić. Krótki czas, który spędzili razem, był wyryty w jej duszy i nic nie mogło go wymazać, niezależnie od tego, jak bardzo się starała.
– Ona jest twoim dzieckiem?
– Tak.
– Jest bardzo ładna. Twój mąż musi być dumny.
– Nie mam męża. – Podnosząc głowę, Melissa zobaczyła błysk w jego oczach, jakby nagle coś przyszło mu do głowy.
– Nie? Ile lat ma twoja córka?
– Jedenaście miesięcy.
Violet była ciekawa, co dzieje się wokół niej i wyciągnęła szyję, by spojrzeć na nieznajomego, który pojawił się znikąd i przerwał ich przejażdżkę.
– Daj mi ją.
Wyciągnął Violet z chusty i delikatnie ułożył sobie w ramionach. Dziewczynka nie odwróciła się do matki, jej zaciekawione oczy wpatrywały się w mężczyznę. Szare oczy spotykały się z szarymi, starsze z nich szukały, sondowały, młode były zamyślone. Obserwując go uważnie, Melissa widziała zmieniający się wyraz twarzy, jakby nagle jego serce przeszyło ostrze.
Odsunął Violet czepek, delikatnie podnosząc kosmyki włosów. Osłonił małe, charakterystyczne znamię tuż nad jej uchem. Melissa dostrzegła szok malujący się na jego twarzy.
– No, no – powiedział cicho. – Co my tu mamy? – Nadal przyglądał się Violet, nie spiesząc się z oddaniem jej matce. Melissa czuła się coraz bardziej nieswojo.
– Ja… ja ją wezmę. Muszę już wracać.
– Wracać? Gdzie?
– Do domu, do High Meadows. Moim ojcem jest baron Charles Frobisher.
– Ach, naprawdę? – Podnosząc głowę, spojrzał na Melisę. Nieruchome, jasne srebro oczu zdawało się nie zdradzać nic z jego uczuć. – Violet jest moją córką. Nie ma co do tego wątpliwości.
Nie było sensu zaprzeczać, podobieństwo było uderzające. Nawet wyraz twarzy mieli podobny.
– Ona jest moją córką – powtórzył. – Trzeba dwojga, aby spłodzić dziecko.
– Tak – wyszeptała Melissa, chcąc wyrwać Violet z jego ramion i wrócić do domu. Widziała, że trudno mu było pogodzić się z faktami. Nie dość, że kochał się z panną z szanowanej rodziny, to jeszcze zrobił jej dziecko.
– Violet – powiedział łagodnie. – To ładne imię.
– Owszem – mruknęła Melissa, walcząc o zachowanie spokoju. – Kiedy się urodziła, jej oczy były niebieskie, potem zmieniły się w fioletowe. Myślałam, że tak pozostanie, ale stało się inaczej.
– Czy została ochrzczona?
– Nie, to nieślubne dziecko.
– Trzeba to naprawić. Każde dziecko powinno być ochrzczone.
Melissa spojrzała na niego twardo.
– Co to ma dla ciebie za znaczenie? Przecież w ogóle jej nie znasz.
– Nie z mojej winy, i jest to coś, co zamierzam zmienić. Jestem odpowiedzialny za jej pojawienie się na świecie. Chcę pomóc.
– Violet jest moją córką. To oznacza, że ja podejmuję decyzje, które jej dotyczą.
Laurence spojrzał na Melissę, jakby miał zaraz wybuchnąć.
– Przekonamy się. Nie należy wychowywać dziecka samotnie.
– Mam rodziców, którzy mi pomogą.
– Nie zawsze będziesz mogła liczyć na ich pomoc. Powołaliśmy Violet do życia, dlatego musimy zadbać o jej los – powiedział, oddając jej dziecko.
Melissa poczuła nagły przypływ złości. Przypomniała sobie, jak bardzo czuła się zawiedziona, gdy zostawił ją w Spring Gardens. Jaka była głupia i naiwna. Pomimo uczuć, które w niej wzbudził, wstydziła się, że tak szybko mu uległa. Zapłaciła wysoką cenę za brak doświadczenia i naiwność. Patrzyła teraz na niego chłodno, bez śladu emocji.
– Ta noc w Spring Gardens wiele mnie nauczyła. Wbrew temu, co musiałeś wtedy pomyśleć, nie miałam doświadczenia. Oprócz ciebie żaden inny mężczyzna nie dotknął mnie ani wcześniej, ani później – powiedziała.
– Dziękuję, że mi powiedziałaś. Ale teraz znam Violet, widziałem ją, więc nie mogę tak po prostu odejść.
Melissa nie wiedziała, co odpowiedzieć. Jej serce biło tak głośno, że pewnie to słyszał. Co właściwie zamierzał zrobić? Zabrać jej Violet? Nigdy do tego nie dopuści, nie zniosłaby kolejnego upokorzenia. Zapragnęła jak najszybciej uciec, zrobiła krok do tyłu, ale potem stanęła, porażona mocą w jego oczach.
– Nie musisz się mnie bać, Melisso.
– Nie boję się – skłamała. – A co ze mną?
Przyjrzał się jej uważnie. Podszedł bliżej, jego zniewalający urok od razu pobudził jej zmysły. Podniósł brew, jakby dobrze wiedział, co się z nią dzieje.
– Co do tego… zobaczymy. Czy pomysł mojego zaangażowania w życie Violet wydaje ci się niesmaczny? Zwyczajem jest, że ojciec dziecka uczestniczy w jego życiu. – Melissa prawie cofnęła się pod naporem jego zaciętego spojrzenia, ale wytrzymała i nie dała zbić się z tropu.
– Nie uważam, że pomysł jest w jakikolwiek sposób niesmaczny, jednak choć tak bardzo chcesz być częścią życia Violet, musisz zrozumieć, że odkąd zdałam sobie sprawę, że jestem w ciąży, sama podejmowałam wszystkie decyzje. Nic nie poradzę, pomysł dzielenia się z kimś tą odpowiedzialnością wydaje mi się co najmniej dziwny. W każdym razie muszę się oswoić z tą myślą.
Spojrzał na nią twardo, potem skinął głową i ujął jej podbródek.
– Rozumiem więcej, niż ci się wydaje. Widzę, że nie było ci łatwo. Ale nasza córka jest pięknym dzieckiem. Dziękuję za to, co zrobiłaś dla niej podczas mojej nieobecności. Wierz mi, gdybym wiedział o jej istnieniu, nie zostawiłbym cię na pastwę losu. – Opuścił rękę i podszedł do konia. – Rozumiem, że mieszkasz w pobliżu?
Jego dotyk był jak pieszczota. Poczuła dreszcz ciepła i chciała, żeby jej nigdy nie puszczał.
– Tak, około mili.
– W takim razie pojadę z tobą. Bez wątpienia musiałaś odpowiedzieć na kilka trudnych pytań. Jak zareagowali twoi rodzice, gdy dowiedzieli się, że urodzisz nieślubne dziecko?
– Matka gniewem, co było nie do zniesienia. Martwiła się głównie tym, co pomyślą inni. Nie chciała, żeby znajomi i sąsiedzi ze mnie szydzili. Mój ojciec był zdenerwowany i załamany. Matka proponowała, żebym wyjechała, urodziła dziecko i pozwoliła je adoptować jakiejś bezdzietnej parze. Nie mogłam tego zrobić. Oddanie dziecka byłoby dla mnie koszmarem.
Zapadła cisza. Każde z nich pogrążyło się w rozmyślaniach.
– Dzięki Bogu, że jej nie oddałaś – powiedział po chwili. – Walczyłaś o nią jak lwica, prawda?
– Nie mogłam zrobić nic innego. Chociaż moja matka jest silną kobietą, wygrałam walkę o zatrzymanie Violet. Nie chciałam słyszeć o oddaniu jej do adopcji. Kiedy matka zrozumiała, że nie ustąpię, zasugerowała, żebym wyjechała, a kiedy wrócę z dzieckiem, powiedziała wszystkim, że niespodziewanie owdowiałam.
– Rozumiem, że ten pomysł też nie przypadł ci do gustu?
– Nie. Nie chciałam żyć w kłamstwie. Kiedy otrząsnęłam się z początkowego szoku, skupiłam się na macierzyństwie. Postanowiłam spojrzeć w przyszłość, na moje nowe życie. Wiedziałam, że wszystko się zmieni, stracę przyjaciół, a sąsiedzi mnie potępią. Jednak po wielu przemyśleniach stwierdziłam, że to nieważne. Teraz spędzam dużo czasu z moją piękną córką, każdą wolną chwilę.
Laurence rzucił jej spojrzenie pełne podziwu.
– Wydajesz się bardzo odpowiedzialną młodą kobietą. Mogę tylko przeprosić, że nie było mnie przy tobie, by cię wspierać. Kiedy rozstaliśmy się tamtej nocy, nie miałem pojęcia, kim jesteś ani gdzie mieszkasz. Naprawdę uwierzyłem, że jesteś służącą.
– Wiem. Chciałam, żebyś tak myślał. To były moje osiemnaste urodziny i kiedy pokojówka powiedziała, że idzie na zabawę do Spring Gardens, nie mogłam oprzeć się pokusie. Ja też chciałam się zabawić, zapomnieć na chwilę o konwenansach i wyrwać się spod skrzydeł matki.
– Rozumiem. Nie znałam cię.
– Ani ja ciebie, poznałam tylko twoje imię.
– A ja twoje. – Podniósł kapelusz, otrzepał go i założył. – Pozwól, że pomogę ci wsiąść na konia.
Powoli wrócili drogą, którą przyjechała Melissa. Po chwili dom wyłonił się spoza gęstwiny drzew. Laurence zapewne zauważył zarośnięte ogrody. Sam dom też nie prezentował się najlepiej. Dach wymagał naprawy, a ściany aż błagały o nową farbę. Niestety ojca nie było stać na naprawy. Majątek był przez lata źle zarządzany, niektórzy z przodków byli hazardzistami. By spłacić długi, ratowali się sprzedażą ziemi. Widziała wyraz twarzy Laurence’a, ale postanowiła to zignorować. Wcześniej czy później i tak zapoznałby się z finansami jej rodziny. Właściwie już nie musiał tego robić, bo odpowiedź nasuwała się sama.
– To jest twój dom? – spytał.
– Tak. Jak już widzisz, nieco zaniedbany. Moi przodkowie uważali, że ich rozrywki są ważniejsze niż utrzymanie domu w należytym stanie, ale nie chciałabym mieszkać nigdzie indziej.
Zatrzymali się przed domem. Laurence wziął Violet, a Melissa zsiadła z konia.
– Ten niefortunny stan rzeczy został spowodowany przeze mnie. Nie jestem z siebie dumny. Wstydzę się tego, co się stało w Spring Gardens. Gdybym wiedział, że jesteś córką dżentelmena, odszukałbym cię i przeprosił twoją rodzinę, Twój ojciec miałby prawo mnie wyzywać. Teraz zamierzam to naprawić, postąpić słusznie, jak przystało na człowieka honoru.
Melissa uśmiechnęła się na te słowa.
– A gdybym nie była córką dżentelmena, tylko służącą?
– Moja odpowiedzialność za dziecko byłaby taka sama, niezależnie od pozycji matki dziecka – odparł, podając jej Violet, gdy pojawił się stajenny, aby zabrać konia. – Oczywiście sprawy nie można tak zostawić. Porozmawiam z twoimi rodzicami.
– Och. Czy wejdziesz?
– Nie teraz. Muszę się zastanowić, jak najlepiej to rozegrać. Przyjadę jutro.
Spojrzał jeszcze raz na gaworzącą Violet, zawrócił konia i odjechał. Melissa patrzyła za nim, zastanawiając się, jakie rozwiązanie by ją zadowoliło. Co on zaproponuje? Być może finansowe wsparcie, by zabezpieczyć przyszłość Violet. Jeśli tak, to matka Melissy z pewnością nie miałaby nic przeciwko. Innym sposobem wybrnięcia z trudnej sytuacji byłoby małżeństwo, ale jakoś wątpiła, że doczeka się oświadczyn.
Spotkanie z Melissą Frobisher dało Laurence’owi wiele do myślenia. Był głęboko poruszony i pełen podziwu dla sposobu, w jaki poradziła sobie z trudną sytuacją. To przykre, że swoim nierozważnym zachowaniem naraził ją na społeczne wykluczenie.
Zapamiętał ją jako pewną siebie młodą kobietę i myślał wtedy, że gdyby włożyła modne stroje i ufryzowała włosy, nie byłaby nie na miejscu u Almacka. Może była zbyt bezpośrednia, ale złożył to na karb jej młodego wielu. Był jej wtedy wdzięczny, że swoim zachowaniem zburzyła mur, które wzniósł wokół siebie po śmierci żony. Wykorzystał sytuację, ale nie pomyślał o konsekwencjach ich namiętności.
Co więc należało teraz zrobić? Jego życie było skomplikowane, nie miał czasu na małżeństwo i sprawy sercowe. Człowiek, który kocha, jest bezbronny i łatwo go zranić. Przekonał się o tym na własnej skórze. Z pewnością w przeszłości ulegał pragnieniom ciała, jak każdy mężczyzna, ale pokochał tylko jedną kobietę – piękną, bezduszną Alice, z którą się ożenił. Porzuciła go dla innego i zabrała ich syna, co skończyło się tragedią. Teraz, prawie trzy lata później, stanął przed poważnym dylematem.
Kiedy poznał Melissę Frobisher, naprawdę myślał, że jest służącą. Wpadł w najstarszą pułapkę świata, a wszystko z powodu pożądania. Skrzywdził ją, bo była zbyt niedoświadczona, by zrozumieć, czym może się skończyć takie zauroczenie. Ale to już przeszłość, teraz trzeba zrobić to, co najlepsze dla dziecka. Zawsze starał się naprawiać błędy, nie inaczej będzie i tym razem.
Gdy wziął Violet w ramiona, został nagrodzony uśmiechem, który rozświetlił najciemniejszy zakątek jego serca. Patrzyła w jego twarz z zainteresowaniem, jakby i ją dotknęła przejmująca chwila ich spotkania. Nowe życie, które trzymał, wydawało się cudem po tym wszystkim, co wycierpiał po stracie syna. Pamięć o bólu, jaki czuł na wieść o śmierci Toby’ego, o wstrząsającej agonii, z czasem nieco zelżała, ale nie zniknęła. I nigdy nie zniknie.
Chciał znaleźć we wzroku maleństwa coś, co przyniosłoby mu spokój, co przypomniałoby mu, dlaczego przysięgał po śmierci syna, że już nigdy nie będzie ojcem, bo gdyby stracił kolejne dziecko, ból byłby nie do zniesienia. Ale nie znalazł nic poza ufnymi oczami maleństwa, którego nie chciał się wyprzeć. Przekroczył niewidzialną granicę i nie mógł się już cofnąć. Mógł tylko iść do przodu. Kiedy odkrył, że Violet jest jego córką, zapłonęła w nim nadzieja.
Boże, czy on oszalał? Przecież instynkt samozachowawczy nakazywał mu się wycofać, nie komplikować sobie życia. Ale Violet była jego córką…
Następnego popołudnia Melissa spacerowała z Violet w ogrodzie, czekając na przybycie gościa. Z wielką czułością spoglądała na stary dom. High Meadow źle zniósł upływ czasu. Pradziadek Melissy wprowadził kilka ulepszeń, nie szczędząc kosztów, ale teraz budynek zaczął systematycznie podupadać.
Przodkowie Melissy byli niegdyś zamożni, lecz po serii kiepskich inwestycji ich finanse bardzo się skurczyły Ale w tych murach, porośniętych bluszczem i winoroślą, było coś urzekającego Dom znajdował się w parku, niestety duża część ziemi i farm, od których zależały dochody High Meadows, zostało dawno sprzedanych, wraz z wieloma sprzętami z domu. Matka Melissy musiała się nieźle nagłówkować, by związać koniec z końcem
Melissa bardzo tęskniła za braćmi. Robert ożenił się z córką fabrykanta z północnej Anglii. Nie była najlepszą partią, ale z punktu widzenia matki i ich sytuacji finansowej nie była też katastrofą. Henry, dwa lata starszy od Roberta, był porucznikiem w marynarce. Melissa często myślała o czasach dzieciństwa, gdy biegali po szerokich schodach i zjeżdżali po drewnianej balustradzie, a dźwięk ich głosów, zabawne sprzeczki i hałaśliwe śmiechy wypełniały dom.
Teraz przestronne pokoje sprawiały wrażenie pustych i pozbawionych życia. Wiedziała, że jej rodzice tęsknią za dziećmi, zwłaszcza matka, która rozpieszczała przystojnych synów, nawet kosztem Melissy, która często czuła się pomijana. Kiedy Robert i Henry opuścili dom, by rozpocząć nowe życie, pocieszeniem były dla niej ukochane konie. Wsparcia szukała u ojca, bo kochał Melissę bezwarunkowo.
Matka zawsze dbała o to, by postępować właściwie, przestrzegała etykiety i nie sprzeciwiała się konwenansom. Pilnowała, by wszyscy stosowali się do tych zasad. Było to całkowicie odmienne od prostoty, z jaką do życia podchodził jej ojciec. Niewiele rzeczy go denerwowało, chyba że chodziło o jego konie. To często doprowadzało do szału matkę, która nie była okrutna, tylko nieco zgorzkniała. Nie mogła przeboleć, że tkwi na zapadłej wsi, zamiast być częścią londyńskiej socjety.
Melissa z zainteresowaniem obserwowała, jak drwale ścinają martwy buk. Potem kłody zostaną przewiezione do stajni, gdzie je składowano. Violet świetnie się bawiła, próbując przejść przez jedną z nich, chichocząc z radości, gdy udało jej się na jednaj usiąść.
– Widzę, że nie spuszczasz oczu z Violet. – Melissa obróciła się, by stanąć twarzą do Laurence’a. Zsiadł z konia, trzymając nadal wodze. Zaskoczył ją, co natychmiast postawiło ją w stan gotowości.
– Zawsze tak postępuję.
Niestety Violet wybrała ten moment, by spaść z kłody. Laurence wykrzyknął i ruszył do przodu, ale na dźwięk jego głosu Violet podniosła się i uśmiechnęła. Raczkowała w stronę mężczyzny, którego poznała poprzedniego dnia. Laurence gestem, który poruszył serce Melissy i zadziwił dwóch drwali, zarzucił wodze na siodło, wziął dziecko w ramiona, przytulił i pocałował w różowy policzek.
– Mam nadzieję, że poinformowałaś rodziców o mojej wizycie i o tym, że jestem ojcem Violet? – zapytał, patrząc na Melissę.
– Tak. To było trudne – przyznała. Nie skłamała. Matka skamieniała, a ojciec patrzył na nią zdumiony, po czym zasypał ją pytaniami, od których rozbolała ją głowa. – Są podekscytowani.
– Tak? Cóż, prowadź. – Podał jej Violet i polecił jednemu z drwali zająć się koniem. – Im szybciej ich poznam i opanuję sytuację, tym lepiej.
Bez słowa ruszył przed nią w stronę domu. Niechętnie stawiała czoła temu, co czekało ją w środku. Laurence przedstawi się jej rodzicom jako uwodziciel ich córki i ojciec Violet… To nie była jego wina, że nie wiedział o narodzinach Violet. Gdyby znała jego nazwisko i miejsce zamieszkania, powiadomiłaby go, ale niestety to było niemożliwe. Teraz chciał to naprawić, ale Melissa zastanawiała się, jaką rolę przewidział konkretnie dla niej.
Drzwi otworzył białowłosy Bradley, stary rezydent, który pełnił obowiązki kamerdynera, lokaja jej ojca, woźnicy i… wiele innych, w zależności od potrzeb.
Melissa weszła przed Laurence’em.
– Czy moi rodzice są w salonie, Bradley?
– Tak, panno Melisso – odparł Bradley, zerkając z ciekawością na jej towarzysza. – Czy mam cię zaanonsować?
– Wielkie nieba, nie. Wiedzą, że spodziewamy się gościa…
Odwróciła się i uniosła pytająco brew.
– Lord Laurence Maxwell, hrabia Winchcombe – powiedział Laurence wesoło, jakby chcąc ją rozbawić.
Melissa uniosła brwi jeszcze wyżej.
– Na Boga – westchnęła. – Hrabia! Na pewno zrobisz wrażenie na mojej matce. Proszę, chodźmy. Im szybciej to załatwimy, tym lepiej. Jednak musisz się przygotować, bo mama jest obdarzona żywym temperamentem. Papa to łagodna dusza, jednak matka… Biada każdemu, kogo uzna za wroga. Czy nie tak, Bradley?
– Nie śmiem zaprzeczyć, panno Melisso – odpowiedział lokaj.
Rysy Laurence’a stwardniały.
– Prowadź. I dziękuję za ostrzeżenie.
– Sądziłam, że lepiej cię ostrzec, ale nie wspominaj o tym.
Melissa pomaszerowała w stronę salonu i bez ceremonii otworzyła drzwi. Cały czas walczyła o zachowanie spokoju. Jej ojciec, mały, krzepki i zawsze wymuskany, czytał gazetę w swoim ulubionym fotelu przy kominku, a matka popijała herbatę. Na widok Melissy, za którą szedł wysoki dżentelmen, odstawiła filiżankę, otarła usta serwetką, po czym wstała, by z uśmiechem powitać gościa. Baronowa była wysoką kobietą w średnim wieku, szczupłą, z wyrazistymi kośćmi policzkowymi.
– Wreszcie, Melisso. Zaczęłam się zastanawiać, gdzie się podziewałaś. – Jej oczy z zainteresowaniem spoczęły na mężczyźnie. – Nasz gość przybył, jak widzę. Czy nie przedstawisz nam tego pana, moja droga?
– Oczywiście – odparła i spojrzała na Laurence’a, który wyglądał na całkowicie zrelaksowanego. Roztaczał wokół siebie aurę siły i władzy. – To jest Laurence Maxwell. – Zwróciła się do Laurence’a: – Pozwól, że przedstawię moich rodziców.
Po chwili kłopotliwej ciszy Laurence wystąpił do przodu i skłonił głowę.
– Lord Laurence Alexander Maxwell, hrabia Winchcombe z Winchcombe Hall w Surrey. Zdaję sobie sprawę, że moje pojawienie się jest dla wszystkich szokiem. Proszę wierzyć, że gdybym wiedział o sytuacji waszej córki, przybyłbym wcześniej. Natknąłem się na waszą córkę przypadkiem podczas wczorajszej przejażdżki.
Pamiętając o dobrym wychowaniu, baron podszedł do gościa z kamiennym wyrazem twarzy. Nie wiedział, jak go przywitać, w końcu ten mężczyzna zrujnował reputację jego ukochanej córki. Uznał jednak, że trzeba być miłym, skoro Maxwell chciał naprawić sytuację, więc ukłonił się sztywno.
– Baron Charles Frobisher, do usług – Przyjrzał się uważnie gościowi. – Czy to prawda, że jest pan ojcem Violet?
– Tak.
Baronowej też udało się zachować spokój.
– Nie mogę zaprzeczyć, że byliśmy zaskoczeni, gdy Melissa powiedziała nam, że pana spotkała i że pan nas odwiedzi. Oczywiście mój mąż i ja jesteśmy ciekawi, co pana sprowadza. Musi mi pan wybaczyć, jeśli wydaję się nieco zdumiona pana wizytą. Kiedy panowie odkrywają, że ich poczynania zaowocowały pewnymi skutkami, zazwyczaj uciekają, zamiast stawić czoła swoim obowiązkom.
Słysząc ostry, protekcjonalny głos baronowej, Laurence zaczął żałować, że tu przyszedł, jednak w pewnym sensie był pod wrażeniem tej kobiety. Zdołała zachować zdrowy rozsądek i opanowanie mimo tak niezwykłych okoliczności. Większość kobiet na jej miejscu zaczęłaby płakać albo wpadła w histerię.
– Rozumiem pani zdumienie, baronowo. Jednakże nie jestem jednym z tych, którzy uchylają się od swoich obowiązków. Ufam, że raczą mnie państwo wysłuchać.
– Tak! Z pewnością jesteś to winien mojej córce po tym, co zrobiłeś. Gdybyś miał choć odrobinę zwykłej przyzwoitości, to niezależnie od tego, czy była służącą, czy arystokratką, nie potraktowałbyś jej w ten sposób. Zrujnowałeś porządną, wrażliwą dziewczynę.
– Nie jestem z siebie dumny, dlatego przybyłem, aby naprawić szkody.
– Cóż, muszę powiedzieć, że czuję ulgę – przyznała baronowa.
– Nie mogę zrobić więcej niż pokornie przeprosić za moje zachowanie i zaoferować rekompensatę.
– Nie musisz tego robić – wtrąciła Melissa, podnosząc w ramionach wiercącą się córkę. – Byłam równie winna. To, co się między nami wydarzyło, stało się za obopólną zgodą. Proszę, nie czuj się do niczego zobowiązany.
Patrzył na nią uważnie. Tak, była mu przychylna. Oboje ulegli zmysłom. Jednak ona była tak młoda i niedoświadczona, że zwalniało ją to z wszelkiej winy.
– Ależ muszę. Proszę o wybaczenie za to, co zrobiłem, nie ma dla mnie usprawiedliwienia. Jesteś bardzo piękna i słodka… ale wiem, że to kiepska wymówka. Wina była niewątpliwie po mojej stronie, nie mogę więc stąd odejść bez osiągnięcia porozumienia.
– Porozumienia? – rzucił szybko baron. – Uprzejmie proszę o wyjaśnienie, co pan ma na myśli.
Melissa patrzyła wprost na niego, przykuwając jego wzrok. Czuł, że potrafi czytać w jego myślach, że wie, po co przyszedł i czego chciał. Nie zamierzała się na to zgodzić. Wciąż trzymając córkę, zbliżyła się do niego.
– Wiem, czego chcesz – stwierdziła, a jej głos drżał ze złości. – Chcesz Violet dla siebie, prawda? Chcesz mi ją odebrać. Cóż, mogę ci powiedzieć, że tracisz czas. Czy masz pojęcie, jak by to na nią wpłynęło, gdybyś ją zabrał? Czy masz pojęcie, jak bardzo jesteś samolubny? Nie masz prawa tak postąpić. Ona jest moja. Nie pozwolę ci jej zabrać.
– Ona jest też moją córką – odparł aroganckim tonem, który sugerował nieustępliwość. – Gdybym się postarał, miałbym prawo postąpić zgodnie z moim życzeniem.
– Nie rozstanę się z nią. Nie waż się tego sugerować. Gdybyś wczoraj powiedział mi o swoich zamiarach, oszczędziłoby ci to wizyty w moim domu i straty zarówno twojego, jak i mojego czasu. Nie chcę twoich pieniędzy. Nie ma takich pieniędzy na świecie, za które mógłbyś kupić moją córkę.
– Zdajesz sobie sprawę, że mógłbym odebrać ci Violet na mocy prawa? Jednak to naraziłoby nas wszystkich na rozgłos, a nie sądzę, by któreś z nas tego chciało.
To była prawda, Laurence nie chciał tego, nie po tym, jak zmagał się z plotkami po śmierci żony i syna. Zwrócił się do rodziców Melissy:
– Czy mają państwo coś do powiedzenia?
Melissa przyglądała się rodzicom, wiedząc, co myśli matka. Gdyby Maxwell zaoferował im pieniądze za Violet, pozwoliłoby im to na życie bez trosk finansowych. Dom, który był w opłakanym stanie, można by w końcu wyremontować. A sama baronowa mogłaby częściej jeździć do Londynu i kupować suknie w najlepszych salonach. Ale wiedząc, jak bardzo jej matka przywiązała się do wnuczki, Melissa była pewna, że ją poprze. Teraz jednak wyglądało na to, że zaczęła się wahać. Przedłużającą się ciszę przerwał baron.
– Violet nie opuści tego domu – powiedział stanowczo. – Moja córka ma rację. Na świecie nie ma tylu pieniędzy, by starczyło na kupno Violet. Melissie nie było łatwo,, przyznaję. Narodziny nieślubnego dziecka zawsze skutkują lawiną plotek. Jednak przetrwała najgorsze i jestem z niej dumny. Violet jest moją wnuczką i to jest jej dom tak długo, jak Melissa będzie chciała, więc nie możesz jej zabrać.