Uczestniczyć w losie Drugiego. Rozmowy o etyce, Kościele i świecie - ebook
Uczestniczyć w losie Drugiego. Rozmowy o etyce, Kościele i świecie - ebook
Rozmowy Ignacego Dudkiewicza z ks. prof. Andrzejem Szostkiem pokazują, że „uczestniczenie w losie Drugiego” to nie tylko bycie blisko niego. To nie tylko próba nawiązania przyjaźni, gdy łączy nas świat wartości i podobny sposób myślenia, ale również wspólne mierzenie się z pytaniami, na które każdy szuka odpowiedzi. Są to pytania najprostsze i najważniejsze zarazem – o początek i koniec życia, stosunek do własnego ciała, rolę sumienia w podejmowaniu decyzji, ale też o wszelką inność, o odpowiedzialność za swoje otoczenie. Ignacy Dudkiewicz nie boi się pytań trudnych i ważnych. Ks. prof. Andrzej Szostek odpowiada mu nie tylko jako naukowiec, sięga również do osobistej historii, która pokazuje drogę dojrzewania człowieka i kapłana do roli duchowego towarzysza. Ich rozmowa daje czytelnikowi sporą dawkę wiedzy, ale nade wszystko skłania do refleksji i inspiruje do myślenia.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65424-48-8 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Brat zabił brata. Wiedziony rozgoryczeniem, zazdrością i poczuciem niesprawiedliwości Kain podniósł nóż na Abla i przelał jego krew. Świat od chwili tej pierwszej zbrodni przestał być taki sam.
Gdy zaś Bóg, troszczący się o obu swych synów, spytał Kaina, gdzie jest jego brat, ten odpowiedział pytaniem, które w swej istocie i głębi jest nie tylko starsze, ale i pierwotniejsze od wszystkich innych pytań etycznych. To pytanie, które poprzedza etykę, jest jej podstawą i nadaje kierunek całemu naszemu myśleniu o moralności. Na osi czasu historii świata i ludzkości – której początek poetycko opisują pierwsze wersy Księgi Rodzaju – to pytanie pada przed ustanowieniem kodeksów, zasad i moralnych nakazów. Kain pyta więc Boga: „Czyż jestem stróżem brata mego?”.
A przecież opisana scena odbywa się już po grzechu Adama i Ewy, którzy zerwali owoc z drzewa poznania dobra i zła. Człowiek – obdarzony wolnością od początku – odkrył już także, czym jest grzech. Wziął odpowiedzialność za swoje czyny. I powinien już wiedzieć, że odpowiedź na Kainowe pytanie brzmi: „Tak, naprawdę i zawsze jesteś stróżem brata swego”. A jednak człowiek tak często o tym nie wie, nie pamięta lub chce tę świadomość zagłuszyć, odegnać od siebie. W encyklice _Evangelium vitae_ Jan Paweł II komentuje tę scenę dobitnie: „Kain nie chce myśleć o bracie i odrzuca odpowiedzialność, którą każdy człowiek ponosi za bliźniego”, a w innym miejscu dodaje: „To pierwsze zabójstwo jest opisane w sposób niezwykle wymowny na kartach Księgi Rodzaju, przez co nabiera znaczenia paradygmatu: te stronice są na nowo zapisywane nieprzerwanie i każdego dnia, z zatrważającą jednostajnością, w księdze dziejów ludzkości”.
Podczas naszych rozmów o etyce, Kościele, Polsce i świecie nie cytowaliśmy tych słów – ani ja, ani Ksiądz Profesor – choć encykliki Jana Pawła II przywoływaliśmy nie raz, podobnie jak nauczanie innych papieży. Nie cytowaliśmy dialogu między Kainem a Bogiem. A jednak, gdy książka jest już gotowa, mam wrażenie, jakby owo pytanie bratobójcy było nam mottem i myślą przewodnią – właśnie, jak ujął to Jan Paweł II, paradygmatem i drogowskazem przy rozważaniu kolejnych kluczowych spraw społecznych i zagadnień etycznych.
Na poziomie ogólnej deklaracji sprawa wydaje się jednoznaczna. Również Jan Paweł II mówi wprost, rzucając człowiekowi każdych czasów wyzwanie (czy sam mu zawsze był w stanie sprostać, to już inne pytanie): „Tak, każdy człowiek jest »stróżem swego brata«, ponieważ Bóg powierza człowieka człowiekowi”. Cóż jednak znaczy ta generalna formuła w praktyce życia, w obliczu konkretnych dylematów, w starciu z coraz to nowymi problemami, przed jakimi stawia nas rzeczywistość – rzeczywistość pędząca, rozedrgana, pełna napięcia? Jak przełożyć to podstawowe przekonanie, że jesteśmy odpowiedzialni za siebie nawzajem, że – jak mówi tytuł tej książki – „uczestniczymy w losie Drugiego”, na konkretne odpowiedzi? Z pewnością w ich znajdowaniu pomaga etyka. O ich poszukiwaniu są też nasze rozmowy. Możliwość ich przeprowadzenia była dla mnie nie tylko zaszczytem, ale też dużym intelektualnym wyzwaniem. Wierzę, że za sprawą popartej ogromną wiedzą przenikliwej refleksji Księdza Profesora może nim być także ich przeczytanie.
***
Przed oddaniem książki w ręce czytelników i czytelniczek warto jednak poczynić kilka zastrzeżeń.
Jej lektura z pewnością nie przyniesie jedynie słusznych odpowiedzi na wszystkie pytania. Po pierwsze, żaden z nas – ani ja (gdyż byłoby to wyrazem młodzieńczej buńczuczności), ani Ksiądz Profesor (choć z racji doświadczenia i dorobku miałby ku temu znacznie mocniejsze podstawy) – nie rości sobie prawa do ich udzielania. Każdy z nas wierzy w to, co mówi, ale nie przez przypadek w naszej rozmowie stosunkowo często padają słowa: „być może się mylę”. Staraliśmy się (pozwalam sobie wypowiadać się za nas obu) nie unikać jednoznaczności tam, gdzie istnieje jej potrzeba. Równocześnie daliśmy sobie prawo do wątpienia, poszukiwania, kwestionowania uważanych za jednoznacznie słuszne argumentów.
Po drugie, nie jest to książka, która podejmuje wszystkie moralnie istotne zagadnienia współczesności. Siłą rzeczy zawiera jedynie ich wybór – choć, jak pozwalam sobie sądzić, są w niej omówione kwestie naprawdę ważne.
Tematy ważne mają zaś to do siebie, że na ogół są skomplikowane. Nawet jeśli pierwsza i ogólna odpowiedź wydaje się jednoznaczna, to w trakcie zgłębiania sprawy człowiek może dotrzeć do niezwykle istotnych niuansów, które mogą wpłynąć na praktyczne rozwiązania danej kwestii. Nie chcieliśmy więc, by nasze rozmowy odbywały się wyłącznie na poziomie abstrakcji – staraliśmy się uwzględniać również uwarunkowania społeczne, kulturowe, ekonomiczne czy polityczne danych zagadnień. Choć tematy, które podejmujemy, dotyczą spraw ponadczasowych, to przy ich omawianiu usiłowaliśmy stać twardo na ziemi i nie uciekać ani od bieżącej sytuacji, ani od konkretnych przypadków. Unikając kazuistyki, nie odrzucaliśmy przykładów dobrze obrazujących szersze spojrzenie na dane kwestie. Ksiądz Profesor ma zresztą wielką umiejętność łączenia obu tych perspektyw w spójną argumentację.
Zgadzam się przy tym z Księdzem Profesorem, że to właśnie podejmując trudne tematy i zadając sobie najtrudniejsze pytania, człowiek rozwija swoje myślenie na temat moralności i samą moralność. By tak się działo, trzeba – idąc w ślad za świętym Tomaszem z Akwinu – dyskutować z przeciwnymi sobie poglądami w ich najtrudniejszej do odparcia formie. Starałem się więc moimi pytaniami nie ułatwiać zadania Księdzu Profesorowi, a wręcz komplikować podejmowane zagadnienia – ocenę tego, czy to się udało, pozostawiam jednak czytającym.
By się rozwijać, warto też unikać z jednej strony myślowych schematów, z drugiej zaś – opierania się tylko na społecznej popularności danych rozwiązań. Etyka nie jest wszak ani prostą instrukcją obsługi na każdą sytuację, ani też efektem plebiscytów czy konkursem piękności. To wszystko niekiedy boli, ale jestem przekonany, że etyka to dziedzina nie tylko trudna i wymagająca, ale również piękna i ważna. Wielogodzinne, prowadzone przez tydzień rozmowy z Księdzem Profesorem tylko mnie w tym poczuciu utwierdziły.
Nie jest przy tym tajemnicą, że obaj jesteśmy wierzącymi i praktykującymi katolikami. Zawarte w tej książce rozmowy z Księdzem Profesorem – byłym rektorem katolickiej uczelni prowadzę wszak jako działacz katolickiego stowarzyszenia i publicysta nieukrywający swojego przywiązania do chrześcijaństwa. W naszych dyskusjach widać więc rzecz jasna perspektywę, z jakiej patrzymy na podejmowane tematy. A jednak – mimo wspólnego fundamentu – niejednokrotnie nie zgadzaliśmy się w konkretnych sprawach. Staraliśmy się ponadto, by argumentacja, którą przedstawia nasza rozmowa, mogła być przekonująca, a przynajmniej ciekawa, dla wielu – nie tylko chrześcijan. Zresztą Ksiądz Profesor, gdy uważa, że tego wymaga dany temat, nie waha się wybijać chrześcijan i ludzi Kościoła z dobrego samopoczucia i przekonania o naszej wyższości moralnej.
Także i to było dla mnie ważną i cenną lekcją płynącą z naszych rozmów. Kochając Kościół, Ksiądz Profesor nie zdecydował się milczeć na temat jego wad i błędów. Kochając Polskę, podzielił się również krytycznym spojrzeniem na nią, jej historię i współczesność. Kochając inność, wskazał, jak szukać dróg do dialogu mogącego rozwinąć wszystkich jego uczestników i uczestniczki. Kochając ludzi – w tym samego siebie – nie popadał w tani sentymentalizm, relatywizm czy pobłażliwość.
Ostatecznie tym, co – jak sądzę – najogólniej wynika z przesłania Księdza Profesora zapisanego na kartach tej książki, jest przekonanie, że aby mądrze „uczestniczyć w losie Drugiego” (nie przez przypadek pisanego wielką literą!), potrzeba zarówno spojrzenia pełnego miłości, jak i tworzenia mu przestrzeni wolności do samodzielnego rozwoju. Nasze relacje z Drugim domagają się zaś refleksji, uwagi, namysłu i pracy – przede wszystkim nad samym sobą. Nieustannej pracy nad samym sobą wymaga od chrześcijanina i człowieka w ogóle także rozwijanie odpowiedniego stosunku wobec ludzi innych od nas – z powodu poglądów, religii, narodowości, pochodzenia, płci czy jeszcze innego – a zwłaszcza wobec ludzi w trudnej sytuacji: chorych, umierających, z niepełnosprawnościami, cierpiących, ubogich, odrzucanych, nagich, uciekinierów, uchodźców, ofiar przemocy, zniewalanych i dyskryminowanych z jakiegokolwiek powodu. Również o nich i naszych powinnościach względem nich – na poziomie indywidualnym, społecznym i globalnym – jest ta książka.
Jestem przekonany, że w mierzeniu się z tymi wyzwaniami Ksiądz Profesor jest wspaniałym przewodnikiem.
***
We wspomnianej encyklice Jan Paweł II pisze także o konsekwencjach czynu Kaina: „Ziemia, która »w ogrodzie Eden« (Rdz 2,15) była krainą obfitości, życzliwych relacji między ludźmi i przyjaźni z Bogiem, staje się »krajem Nod« (por. Rdz 4,16) – miejscem »nędzy«, samotności i oddalenia od Boga. Kain będzie »tułaczem i zbiegiem na ziemi« (Rdz 4,14): niepewność i niestałość losu staną się jego udziałem na zawsze”.
Nie sposób od tego uciec – ani od cierpienia, swojego i Drugich, ani od związanej z losem niepewności i niestałości.
Namysł moralny nie uratuje nas przed wszelkimi konsekwencjami bólu, cierpienia i chwiejności świata. Ale może pozwolić nam lepiej je zrozumieć, przyjąć i odnieść się do nich. Pomóc nam je inaczej przeżyć, nauczyć wspierać innych, a także, kto wie – choć bez nadziei na zrealizowanie jakiejkolwiek utopii – zmieniać ten świat, i nasze życie, powoli na lepsze.
Również z tą optymistyczną wiarą, że miłość i wolność mają siłę dokonywania owej zmiany, podejmowaliśmy nasze rozmowy. Ufam, że ich lektura – podobnie jak mnie samemu ich prowadzenie – przyniesie także innym powiew tego optymizmu lub przynajmniej trochę, zawsze przecież pożytecznej, refleksji.
***
Pragnę na koniec podziękować Tej, która najmocniej uczestniczy na co dzień w moim losie; która była przy mnie podczas przygotowań do rozmów, między nimi, w trakcie ich redagowania; która w tym czasie podjęła się nieproporcjonalnie wielu naszych wspólnych obowiązków, by ułatwić mi pracę nad książką, i bez której nigdy by ona nie powstała; która jest mi najlepszą przewodniczką po tym, co dobre, piękne i słuszne. Zosiu – dziękuję.
Ignacy Dudkiewicz***
Zapis rozmów na szereg społecznie ważnych moralnych tematów w dwustustronicowej książce ma swoje dobre i złe strony. Minusem jest to, że wyrażone w niej poglądy są nader skrótowe. Brak miejsca nie pozwala na rozwinięcie poszczególnych tez i argumentów, na gruntowniejszą dyskusję z innymi opiniami, na przywołanie obszernej literatury, którą poruszane tematy obrosły, itp. Dobrą stroną jest zaś najpierw to, że czytelnik może otrzymać w miarę zwięzłą i przystępną prezentację pewnego (tu – głównie mojego) rozumienia niektórych moralnie doniosłych kwestii, co pozwala mu się do tego osobiście ustosunkować.
Celem publikacji takich rozmów jest więc nie tylko i nie głównie przedstawienie stanowiska rozmówców w odniesieniu do wielu trudnych, często spornych kwestii, ale raczej sprowokowanie czytelnika, by sam zechciał się do tego stanowiska i jego uzasadnienia krytycznie odnieść. Czy udało nam się ten cel osiągnąć, pozostawiam ocenie samych czytelników. Mnie w każdym razie Pan Redaktor Ignacy Dudkiewicz sprowokował do przemyślenia na nowo i doprecyzowania swych poglądów. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. W trakcie rozmów kilkakrotnie okazało się, że na niektóre pytania Pana Redaktora trudno mi było udzielić definitywnej i jednoznacznej odpowiedzi. Nie znaczy to, że skłaniam się ku jakiemuś relatywizmowi, tylko wskazuję na to, że moralne aspekty życia społecznego to dziedzina nader złożona, żywa, stale domagająca się rzetelnej, pogłębionej refleksji.
W swoim słowie wstępnym Pan Redaktor wspomniał, że na nasze rozmowy poświęciliśmy tydzień. Praca nad książką trwała jednak znacznie dłużej. Wcześniej Pan Redaktor przygotował listę i kolejność problemów, którymi mieliśmy się zająć, a następnie, po owym tygodniu bardzo intensywnych rozmów, obaj pracowaliśmy parę miesięcy nad ostateczną redakcją książki. Muszę przyznać, że był to dla mnie szczególnie twórczy okres – raz jeszcze musiałem przemyśleć poszczególne pytania i moje na nie odpowiedzi. Te, które znalazły się w książce, w znacznej mierze odbiegają od zapisu tamtych rozmów. Owszem, zasadniczy ton mych wypowiedzi jest ten sam, ale w wielu kwestiach musiałem zmienić sformułowania, uporządkować narrację, dopełnić ustosunkowanie się do niektórych pytań, co zresztą niekiedy sugerował także Pan Redaktor. To są poniekąd szczegóły, ale, jak wiadomo, diabeł tkwi w szczegółach właśnie.
W trakcie tej wielomiesięcznej pracy nad książką dojrzewał we mnie także zamysł jej tytułu i korespondującej z nim ilustracji na okładce. Stopniowo uświadamiałem sobie, że kluczowe znaczenie w refleksji etycznej, w każdym razie w mojej refleksji, ma właśnie ten postulat: „uczestniczyć w losie Drugiego”. Użycie wielkiej litery („Drugiego”) wyraża nie tylko szacunek, jaki winniśmy każdemu człowiekowi, chodzi także o to, że w każdym człowieku przebywa sam Bóg. Dotykamy tu głębi tajemnicy Wcielenia. Pamiętamy, co mówił Pan Jezus w scenie Sądu Ostatecznego: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”, a także Jego słowa z Wieczernika: „Już was nie nazywam sługami (...) nazwałem was przyjaciółmi”.
Szczególną tej prawdy ilustracją jest Ikona Przyjaźni, której piękną kopię (oryginał, pochodzący z VI wieku, znajduje się w paryskim Luwrze) podarowała mi przed laty śp. Krystyna Kłoczowska. Tak mi jest ta ikona droga, że powiesiłem ją na ścianie przy moim biurku. Widać na niej, jak Pan Jezus obejmuje ramieniem drugą osobę, którą przypuszczalnie jest opat Menas. Gest ten wskazuje, że – i jak przyjaźnie – Zbawiciel uczestniczy w losie Drugiego: Menasa, moim, każdego z nas. Dla mnie, księdza i etyka, jest to obraz szczególnie przejmujący i zobowiązujący. Niech on patronuje także tym, którzy zechcą do tej książki sięgnąć.
ks. prof. Andrzej Szostek MICWYRZUĆMY Z GŁÓW SŁOWO „OBCY”. MIĘDZY KSENOFOBIĄ A PATRIOTYZMEM
ID: Ksiądz Władysław Korniłowicz apelował o całkowite wykreślenie z naszych słowników słowa „obcy”. Słusznie?
AS: Bardzo słusznie. W terminie „obcy” ukryte jest znacznie więcej niż w słowie „inny”, ponieważ „obcy” podkreśla dystans, wszystko to, co oddziela mnie od drugiego człowieka. Słusznie ksiądz Korniłowicz, znakomita postać polskiego Kościoła, zauważa, że postawa traktowania kogokolwiek jako obcego jest nie do pogodzenia z perspektywą miłości bliźniego. Bliźni to wszak termin całkowicie przeciwny słowu „obcy” – bliźni to bliski. Ale żeby wykreślić słowo „obcy” ze słowników, trzeba je wykreślić z głów. Może w tym pomóc odkrycie głębi chrześcijańskiego przesłania, które głosi, że każdy człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boże, a w związku z tym nosi w sobie szczególną godność i bogactwo, które powinno mnie poruszać i wytrącać z obojętności, a tym bardziej leczyć z wrogości wobec kogokolwiek. Wszak skoro wszyscy mamy tego samego Ojca, to o relacjach z innymi ludźmi winniśmy myśleć w kategoriach braterstwa.
ID: W 2017 roku przeprowadzono badanie dotyczące tego, kogo Polacy nie zaakceptowaliby w swojej rodzinie lub wśród sąsiadów. 24% Polaków nie zgodziłoby się na osobę wyznania prawosławnego w swojej rodzinie, 30% – na Żyda. Przez lata najtrudniej było nam akceptować osoby pochodzenia romskiego i także w roku 2017 były one wysoko – 49% Polaków nie zgodziłoby się na to, by mieć Roma w rodzinie. Jeszcze wyższą niechęć czujemy dziś wobec muzułmanów – aż 55% Polaków nie akceptowałoby ich w swoim domu, a 43% nie chciałoby mieć ich za sąsiadów.
AS: Poruszające wyniki badań, godne poważnej refleksji. Znaczący jest przede wszystkim wzrost niechęci wobec muzułmanów. Pozostałe grupy, które Pan wymienił, zawsze miały kłopot ze zdobyciem akceptacji i sympatii wśród Polaków. Dobrze pamiętam z dzieciństwa powszechne przekonanie, że Romowie kradną dzieci. Tę niechęć widać także w języku – cóż w końcu znaczy „cyganić”? Oszukiwać i kraść. Niemniej badania, które Pan przywołuje, są świadectwem skali naszego zamknięcia się, obawy przed innymi. Na szczęście, okazuje się, że nie wszyscy Polacy są owładnięci ksenofobią; jeśli 30% nie zgodziłoby się na sąsiedztwo Żyda, to znaczy, że 70% myśli inaczej. A ponadto jest różnica pomiędzy członkiem rodziny a sąsiadem, pewnie łatwiej zaakceptować „obcego” sąsiada niż kogoś z rodziny. Ale problem jest. Źle, gdy każdy spoza mojego najbliższego kręgu nie jest mile widziany. Nie znaczy to, że jeśli się pojawi, to zaraz będę go bił czy do niego strzelał. Być może wielu odpowiadających w taki sposób jak w przytoczonym badaniu, gdyby stanęło przed taką sytuacją, prędzej czy później zaakceptowałoby ją. Ale pytani o swoją wizję świata idealnego mówią, że najchętniej żyliby w społeczności możliwie homogenicznej. W tym rozumieniu każdy obcy zaburza harmonię – będąc wyzwaniem, oznacza problemy. To przeświadczenie jest tym mocniej rozpowszechnione, że żyjemy w państwie bardzo monoetnicznym i monoreligijnym. W niewielkim stopniu mamy do czynienia z innością. To się powoli zmienia, między innymi za sprawą przybyszów z Ukrainy przyjeżdżających do nas do pracy czy studentów przybywających do Polski na czas nauki, ale skala tego zetknięcia z ludźmi spoza naszego małego kręgu jest znacznie mniejsza niż w krajach wielokulturowych. A przecież gdy spojrzymy na polską historię i ten okres, do którego szczególnie lubimy się odwoływać, mianowicie czas Polski jagiellońskiej, to musimy pamiętać, że było to państwo zamieszkane wspólnie przez Polaków, Litwinów, Rusinów, Żydów, Tatarów... Odcięcie się od tej tradycji utrudnia nam dziś otwarcie się na innych.
ID: To wspólne zamieszkiwanie nie było jednak wcale takie łatwe, jak to się czasem przedstawia...
AS: Proces budowania wspólnej z innymi pamięci i narracji o historii jest niezwykle trudny, zwłaszcza w stosunkach z Rosjanami, Ukraińcami, Żydami czy Niemcami. To wyzwanie dla obu stron. Ale da się te trudności przezwyciężyć.
Inność stwarza problemy – to truizm. Zawsze, gdy stykają się różne kultury, mentalności, warstwy społeczne, poglądy, doświadczenia, rodzi się napięcie. Może ono być jednak zarówno twórcze, jak i destrukcyjne. W spotkaniu z innością, a przede wszystkim z Innym, mogę odkryć, jak bardzo mnie ono ubogaca – wiele piszą o tym filozofowie spod znaku Martina Bubera czy Emmanuela Lévinasa. Przez kontakt z Innym sam staję się inny, zmieniam się. Gdy tego kontaktu brakuje, jestem ograbiony z pewnego wymiaru mojego człowieczeństwa. Pięknie to ujmował Karol Wojtyła we wspominanej już przez nas ostatniej części książki _Osoba i czyn_, w której pisał, że człowiek jest nie tylko istotą rozumną i wolną, ale też powołaną do miłości, a w związku z tym odniesioną do innych ludzi.
Kluczowe jest odkrycie, że ta prawda, oczywista, gdy myśli się o niej w kontekście najbliższych nam ludzi, dotyczy również wszystkich innych, nawet od nas dalekich i różnych. A przecież ksenofobia może mieć wiele wymiarów. Niektórzy przeżywają ją w tak ostrej postaci, że nawet mieszkaniec sąsiedniej wsi jest im obcy. Nie muszą szukać ludzi innej kultury, wiary, koloru skóry czy narodowości, by poczuć niechęć do Drugiego. Wystarczy, że pojawi się ktoś spoza najbliższego kręgu, żeby traktować go jak brzydkie kaczątko, jak intruza. Podtrzymywanie takiego myślenia oznacza jednak zabijanie w sobie samym wymiaru uczestnictwa i wspólnotowości.
ID: Czyli niechęć wobec obcych jest naturalna?
AS: Tylko do pewnego stopnia. Owszem, bywa niekiedy odruchowa – każdy kontakt z innymi, nawet podobnymi, jest dla mnie wyzwaniem. Każdego Drugiego muszę się uczyć – a im ktoś jest bardziej ode mnie różny, tym więcej i dłużej, zwłaszcza jeśli na początku jest mi kompletnie nieznany. Dlatego łatwiej mi zaakceptować podobnych do mnie, bo wiem, czego mogę się po nich spodziewać, rozmawiamy jednym kodem kulturowym, rozumiemy wzajemnie swoje żarty i odniesienia. Dzieciom łatwiej jest akceptować inność, bo nie niosą ze sobą tego całego bagażu kulturowego. Gdy jednak ja, już nim obarczony, nie znam Innego, odruchowo mogę się obawiać, czy nie stanowi dla mnie zagrożenia. Przestaję czuć się bezpiecznie. Te odruchy, zastrzeżenia, niewiedzę i lęk trzeba uwzględnić i rozumieć. Nie należy postulować otwartości na Drugiego, zapomniawszy o wszystkim, co nas różni, tylko sprawiać, by to, co nas różni, nas nie dzieliło. Wtedy możemy próbować się wzajemnie zrozumieć, wejść w skórę drugiego człowieka, samemu się na niego otworzyć, roztropnie unikając niebezpieczeństw wynikających z możliwych nieporozumień.
ID: Wróćmy do konkretów.
AS: Są grupy społeczne i narodowościowe, które są dla nas szczególnie trudne do zaaprobowania. Po pierwsze, sąsiedzi – z jednej strony Rosjanie i Ukraińcy, z drugiej Niemcy. Nasza historia jest tak nasycona mało budującymi wydarzeniami w naszych relacjach, że trudno od tego abstrahować – tym bardziej że przynosiło to zagrożenie dla naszej tożsamości, zachowania dziedzictwa. W reakcji na to utarła się choćby figura Polaka-katolika, która wiązała się nie tyle ze szczególną wiernością wierze katolickiej, ile z opozycją wobec Niemca-protestanta i Rosjanina-prawosławnego. To formuła niebezpieczna, bo, po pierwsze, nieprawdą jest, że tylko katolik może być Polakiem, a po drugie, nie można odwracać porządku oddawania czci Bogu i ojczyźnie. Nie mogę traktować katolicyzmu jako narzędzia do utrzymywania mojej polskości.
Pierwszą wrogością, którą musimy więc w sobie przełamać, jest wrogość wobec sąsiadów, która przybiera czasami postaci jawnie szkodliwe, a niekiedy zwyczajnie głupie, z perspektywy lat nierzadko wręcz rozczulająco głupie. W szkole przez osiem lat uczyłem się języka rosyjskiego. Ze wstydem dziś stwierdzam, że rosyjskiego nie znam. Czemu? Bo nie chciałem się go nauczyć – dotknęła mnie idiotyczna wrogość wobec narzuconego języka. Uczyłem się go tyle, żeby zdać, ale żeby go nie poznać. Kiedy w czwartej klasie leżałem chory w łóżku i tata przyniósł mi _Bukwar_, nauczyłem się z tego kolorowego, pięknie zrobionego elementarza więcej niż później przez całą klasę piątą. Wtedy byłem jeszcze – jak to dziecko – ciekawy świata i nieskażony tą niechęcią. Ale w piątej klasie, która przypadła na czas po 1956 roku, byłem dostatecznie przytomny, by wiedzieć, co się dzieje, więc się rosyjskiego nie chciałem uczyć.
Tak samo było z niemieckim. Urodziłem się w Grudziądzu, który przed I wojną światową znajdował się w zaborze pruskim – w 1918 roku Polacy stanowili zaledwie 18% ludności miasta. Łączyli się w nim autochtoni z przybyszami. Moja rodzina jest zresztą tego znakomitym przykładem: mama urodziła się w Białochowie pod Grudziądzem, a ojciec w Ciężkowicach koło Nowego Sącza. Po I wojnie światowej w ramach migracji na północ rodzina ojca dotarła właśnie do Grudziądza. W pokoleniu moich rodziców znajomość języka niemieckiego była więc powszechna. Nie skorzystałem z tego – uczyłem się go później z trudem i mozołem, przygotowując doktorat. A oba te języki mógłbym poznać już jako dziecko, gdyby nie ta niemądra, politycznie motywowana niechęć.
A kontakt z innymi, nawet trudny, może być niezwykle twórczy. Józef Piłsudski powiedział kiedyś, że Polska jest jak obwarzanek – pusty w środku, soczysty na brzegach. Mówiąc o ówczesnej Rzeczypospolitej, miał na myśli to, że na jej granicach dochodziło do zetknięcia kultur. Wilno i Lwów były wielkimi, wielokulturowymi miastami, ośrodkami, w których mieszały się języki, tradycje i religie. Pojawiały się spory, iskrzyło, ale z tych iskier rodziła się nowość i świeżość. To samo, na mniejszą skalę, widziałem w moim wielokulturowym Grudziądzu, gdzie działał znakomity Teatr Popularny, łączący artystów z różnych stron, gdzie moja mama chrzestna, pochodząca z Wilna, prowadziła bibliotekę, będącą centrum kultury z prawdziwego zdarzenia, i gdzie powstała pierwsza w Polsce czytelnia dla młodzieży. To wszystko było możliwe właśnie dlatego, że przybywali tam ludzie z różnych stron i wzajemnie się inspirowali.SPIS RZECZY
Ignacy Dudkiewicz, Wstęp
Ks. prof. Andrzej Szostek MIC, ***
Samo sumienie nie wystarczy
Gdy rodzi się życie
Przygotować się na śmierć
Stosunek do ciała. Złoty środek
Uwierzmy w etyczną politykę
W poszukiwaniu dialogu. Kościół, społeczeństwo, media
Wszyscy jesteśmy uchodźcami
Wyrzućmy z głów słowo „obcy”. Między ksenofobią a patriotyzmem
Masz obowiązek się dzielić
Kościół otwarty dla osób homoseksualnych
Rozum uratuje świat? Moralność na rozstajach
Moja historia może być święta
Noty o autorach
Indeks