-
promocja
Układ Róż - ebook
Układ Róż - ebook
Niektóre układy mogą złamać serce, inne - zniszczyć świat.
Od czterystu lat Anglia znajduje się pod władzą nieśmiertelnej królowej Moryen. By podtrzymać swoją pozycję, władczyni oferuje poddanym szansę na zawarcie układu, który umożliwia spełnienie najgłębszych pragnień.
Ivy Benton od dziecka słyszała historie o potędze i okrucieństwie wróżkowych umów. Odkąd życie jej siostry Lydii zostało zniszczone przez jedną z nich, przysięgła sobie, że nigdy nie zawrze żadnego układu. Jednak gdy jej rodzinie grozi upadek, dziewczyna musi wykorzystać ostatnią szansę, by temu zapobiec. Postanawia wziąć udział w niebezpiecznym turnieju o serce syna królowej, księcia Brama. Nagroda? Dla większości - zaręczyny z księciem, dla Ivy - możliwość zabezpieczenia przyszłości rodziny i szansa na uwolnienie siostry z okrutnego układu.
Sześć dziewcząt staje do walki o swoją przyszłość. Każdy sojusz może okazać się pułapką, a uczucia – najniebezpieczniejszą bronią. Ivy ma plan, ale nawet najlepsze strategie mogą obrócić się przeciwko niej. Bo jeśli układy rządzą królestwem… co stanie się z tą, która odważy się je zerwać?
Sasha Peyton Smith- autorka serii „The Witch Haven”, która podbiła listy „New York Timesa”. Tworzy klimatyczne powieści fantasy dla młodych dorosłych, a „Układ róż” to pierwszy tom nowego cyklu. Jej książki zachwyciły czytelników na całym świecie i zostały przetłumaczone na kilkanaście języków. Mieszka w stuletnim domu w górach Utah, wraz z mężem i – rzekomo – dwoma duchami, choć żaden z nich jeszcze się jej nie ukazał.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Dla dzieci |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8135-558-2 |
| Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Puszcza dzika niech skryje cię._
_Z wróżką leśną za pan brat_
_Bo nie pojmiesz nigdy tego, jak smutny jest ten świat._
WILLIAM BUTLER YEATS
_Skradzione dziecko_, tłum. Barbara Dziedzic*
_Nie żałujcie trudu, nauczcie się doskonale._
WILLIAM SZEKSPIR
_Sen nocy letniej_, tłum. Leon Ulrich**
* W.B. Yeats, _Skradzione dziecko_, tegoż, _The Wanderings of Oisin and Other Poems_, tłum. B. Dziedzic, „Akant” 2016, nr 7.
** W. Szekspir, _Sen nocy letniej_, tłum. L. Ulrich, Kraków 1895.1471
WOJNA DWÓCH RÓŻ
Gdy kobieta ukazała się po raz pierwszy na skraju lasu, twarz króla Edwarda umazana była błotem i krwią. Miecz przez chwilę wisiał nieruchomo u jego boku, a zaraz potem król osunął się na kolana.
Pogłoski o udziale Innych w wojnie krążyły już od pierwszej chwili, w której miecz został zatopiony w trzewiach chorążego ze środkowej Anglii, lecz zaprzeczenie przychodzi łatwo. Z pewnością musiało istnieć jakieś rozsądne wyjaśnienie dla nagłych zmian pogody i stad oskórowanych owiec pozbawionych łbów. Jednak ci, których babki uczyły, aby nigdy, pod żadnym pozorem nie wchodzili do lasu bez gałązki ostrokrzewu w kieszeni, wiedzieli. Wiedzieli od miesięcy, od lat, od pokoleń.
Podobnie jak bogowie wtrącający się w sprawy ludzi podczas wojny trojańskiej, Inni także igrali z konfliktami śmiertelników dla zabawy.
Tak ich wtedy nazywano. Inni.
Lancasterowie i Yorkowie byli przekonani, że są prawowitymi następcami rodu Plantagenetów. Jednak kraj nie może mieć dwóch królów, a ponieważ żadna ze stron nie chciała ustąpić i oddać tronu, podniesiono wojenne proporce i naostrzono miecze.
Wojna ta była brutalna, bezsensowna i okrutna, tak jak wszystkie inne. W pierwszym roku jej trwania angielska ziemia spłynęła krwią. To jednak nie zakończyło konfliktu. Podobnie jak bicie w bębny prowadzące rolników na rzeź, on również trwał w najlepsze.
Przebieg wojny zmieniła dopiero bitwa pod Barnet. Każdy uczeń na wyspie zna tę historię. Została wyrzeźbiona w marmurowych płytach ustawionych pionowo przed pałacem Buckingham, aby każdy mógł o niej przeczytać. Upamiętnia dzień, w którym Królowa Moryen uratowała całą Anglię.
A historia brzmiała tak:
Na polu bitwy szalał ogień, a Edwarda przepełniała desperacja.
To, czy przywołał ją zapach desperacji, czy też krwi, nadal stanowi przedmiot dyskusji, ale liczy się, że przyszła.
Mówią, że całe pole bitwy zamarło, gdy na nie wkroczyła. Biała suknia falowała za nią, ciągnąc za sobą liście, które zaczepiła. Kruczoczarne włosy, jeszcze ciemniejsze oczy, trupioblada skóra i ostre rysy twarzy były tak piękne, że patrzenie na nie sprawiało ból. Nie mogąc znieść jej widoku, niektórzy rycerze zgięli się wpół, targani torsjami.
Przeszła powoli przez pole bitewne, tak jakby wiedziała, że wszyscy na nią poczekają.
Edward upadł przed nią na kolana.
– Powstań – rozkazała, a on jej posłuchał. – Przybywam na pomoc.
Spływające po jego twarzy łzy wyżłobiły ścieżki w pokrywającym ją brudzie, gdy skinął głową w wyrazie milczącej bezbrzeżnej wdzięczności.
Pochyliła się ku niemu, z idealną sylwetką odcinającą się na tle siwego dymu unoszącego się z pola bitwy, i wyszeptała mu coś do ucha.
Rozmowa nie trwała długo. Cokolwiek mu zaproponowała, król przystał na to ochoczo. Następnie wyciągnęła zza paska sztylet i rozcięła mu dłoń. Układ został zawarty.
Znajdujący się po drugiej strony polany Henryk VI padł trupem.
Bezapelacyjnie, Wielka Brytania miała nowego króla. Edwarda IV.
Lancasterowie wrócili do domu, a pochodnie w obozie Yorków płonęły przez całą noc, gdy świętowano zwycięstwo.
Jednak dziwna kobieta nie przyglądała się im. Jechała już w powozie ciągniętym przez białe jak śnieg konie. Należało zaplanować koronację, więc nie było czasu do stracenia.
Dwadzieścia cztery godziny i jedną minutę później Edward IV również był martwy. Zamknął oczy i padł na ziemię tak, jakby ktoś przeciął sznur.
Obiecała Edwardowi, że będzie królem, ale nigdy nie określiła, na jak długo.
I tak oto Królowa Moryen z Innych zasiadła na tronie w pałacu Etham z łagodnym uśmiechem na twarzy i koroną na głowie.
Wszyscy ci, którzy podnieśli na nią rękę lub miecz, odkryli nagle, że nie mogą się poruszyć, zupełnie jakby sam ów czyn był zabroniony.
Wojna dobiegła końca, a Wielka Brytania miała nową królową.
Nieśmiertelną. Niepokonaną. Nieubłaganą.ROZDZIAŁ 1
LONDYN, LUTY 1848
Lydia zaginęła osiem dni temu, a ja zaczynam się bać, że nasi rodzice obudzą się rano i odkryją, że moje łóżko również jest puste.
Hałas w ciemnym zaułku po mojej lewej sprawia, że podskakuję w miejscu, ale okazuje się, że to tylko szczur grzebiący w stercie odpadków.
Z drżącym sercem przemierzałam kolejne kilometry miasta, ignorując awanturników i omijając na wpół martwych żebraków. Rodzice zwykle mówią, żeby nie zwracać na nich uwagi, że mieli taką samą szansę na zawarcie układu z królową jak reszta z nas, lecz w dzisiejszą noc ignorowanie ich przychodzi z wielkim trudem.
Moja wolność zwykle ogranicza się do spacerów po parku ramię w ramię z mamą lub bezpiecznych, wykładanych aksamitem ścian naszego rodzinnego powozu. Brak doświadczenia nadrabiałam pewnością siebie. Ta pewność siebie jest dziś o wiele wątlejsza, zagubiona, jak chłód odczuwalny głęboko w kościach.
Myślałam, że bezpieczniej będzie trzymać się głównych dróg niż ryzykować włóczenie się po Hyde Parku pogrążonym w egipskich ciemnościach, ale wystarczyło, że raz źle skręciłam, aby się zgubić. Nawet światło gazowych latarni jest przytłumione. Mroźne lutowe powietrze jest gęste od węglowego pyłu i przesłania ledwie widoczne płomyki. Ściągam kaptur peleryny i unoszę twarz ku niebu, aby zorientować się w swoim położeniu. Kasjopeja powinna być na północy, ale migotliwe światło gwiazd jest zbyt nikłe, aby mieć pewność. Zabłąkana łza spływa z kącika mojego oka prosto do ucha.
Całymi dniami przeszukiwałam pokój Lydii, modląc się bez powodzenia o jakąkolwiek wskazówkę co do jej nagłego zniknięcia. Wygląda to tak, jakby rozpłynęła się w powietrzu, ale nie przyjmuję tego do wiadomości.
Wieczorem, po tym, jak mama, tata i garstka służących położyli się spać, nasunęłam pelerynę, owinęłam się najgrubszym szalem taty i wyszłam z domu.
Może chciałam być odważna, jak rycerze w bajkach, które czytałyśmy z Lydią jako małe dziewczynki, szlachetni i wiedzeni miłością, a może po prostu chciałam poczuć coś oprócz obezwładniającego przerażenia, które towarzyszyło mi od czasu zniknięcia mojej siostry.
Policja jest zdania, że albo uciekła, albo nie żyje, ale ja w to nie wierzę. Gdyby chciała uciec, powiedziałaby mi o tym, a gdyby nie żyła, wyczułabym to. Nie ma takiego wszechświata, w którym serce mojej siostry zamiera, a moje bije dalej, niewzruszone.
Gdy wkraczam w kolejną uliczkę, oddech wydobywający się z moich ust zamienia się w kłęby pary. Wzdycham z ulgą, gdy w końcu rozpoznaję miejsce, w którym jestem.
Wrota pałacu Kensington majaczą niedaleko jak wielka gardziel, a tuż przy nich czają się cienie strzegących jej królewskich gwardzistów.
Przesuwam palcem po zimnej powierzchni wisiorka spoczywającego głęboko w kieszeni peleryny, jakby był talizmanem. Powinnam być sprytna, jeszcze raz obejść park, a potem zakraść się od tyłu. Nie muszę się zbliżać do pałacu, trzeba mi dotrzeć do otaczających go drzew. Stopy w trzewikach mam zdrętwiałe z zimna, ale muszę iść przed siebie, w przeciwnym razie moja obecność wyda się podejrzana strażnikom, którzy są już w zasięgu wzroku.
Gdy byłyśmy z Lydią małe, a nasza rodzina nadal znajdowała się w posiadaniu wiejskiej rezydencji w Oakham, spędzałyśmy lata w lesie, łapiąc żaby albo budując chatki z liści dla kaczątek. Wracałyśmy do domu, dopiero kiedy wschodził księżyc i pojawiały się nietoperze, z podrapanymi do krwi nogami i gałązkami zaplątanymi w rozczochrane włosy. Wchodziłyśmy przez kuchnię, żeby uniknąć połajanek mamy, a potem zajmowała się nami wyjątkowo wyrozumiała stara kucharka, pani Osbourne. Była najstarszą osobą, jaką znałam. Gdy bandażowała nam nogi i przemycała po cichu lody cytrynowe, opowiadała nam przeróżne historie. Naszymi ulubionymi były te o Innych.
Czytała nam ze starej książki z powyginanymi rogami owiniętej kawałkiem wystrzępionego materiału w odcieniu szałwiowej zieleni. Byłam szczególnie zafascynowana koncepcją wróżkowych portali. Według legendy Inni potrafili otwierać portale między naszymi światami, ukrytymi zwykle w powykręcanych, starych drzewach, sprytnym ludziom pozostawiającym przedmioty o wielkim znaczeniu na progach swoich domów.
Błagałam Lydię, żebyśmy tego spróbowały. Znalazłyśmy przysadziste drzewo parocji perskiej, a potem w zagłębieniu między korzeniami zostawiłyśmy swoje niemowlęce wisiorki, jeden z perłową zawieszką z literą L, a drugi z literą I. Były zbyt krótkie, aby pasować na nasze wielkie „dorosłe” szyje, ale nadal tkwiły na słupkach naszych łóżek. Umierałam z ciekawości przez resztę dnia, wyglądając przez okna i desperacko wypatrując jednego z Innych.
Następnego ranka razem z Lydią wybiegłyśmy na mokry od rosy trawnik i wepchnęłyśmy swoje małe, pulchne rączki w ziemię u podstawy pnia. Wisiorki zniknęły. Skakałam i krzyczałam z radości, tak głośno, że aż mama wyszła do ogrodu z pytaniem dlaczego przyprawiam ją o ból głowy. Opowiedziałam jej o wszystkim. Mama bez słowa wmaszerowała do kuchni i kazała pani Osbourne spalić książkę z historiami o wróżkach. Miałam wtedy zaledwie sześć lat i nie rozumiałam, że posiadanie takiej rzeczy było nielegalne. Lamentowałam całymi dniami.
Rok później znalazłam wisiorek Lydii schowany w głębi jej szafy garderobianej. Dwa lata starsza ode mnie, wsparła dłonie na biodrach i powiedziała, że muszę zapomnieć o takich dziecinnych rzeczach jak magia. To była pierwsza z jej trzech wielkich zdrad.
Wyszła z pokoju wielkimi krokami, zanim zdążyłam ją spytać, dlaczego nigdy nie znalazłyśmy drugiego z pasujących do siebie wisiorków – a także o to, czy tamtej nocy ona również widziała postać mężczyzny wśród drzew.
Lodowato zimny wiatr smaga ulicę, porywając zwiędłe liście. Blond loki rozwiewają się wokół mojej twarzy, a ja zaciskam pelerynę mocniej wokół szyi.
Opowieści z książki pani Osbourne opisywały Anglię z czasów, w których Inni żyli na wolności. Królowa Mor chce nas przekonać, że ona i jej syn są tu jedynymi żyjącymi przedstawicielami ich gatunku, ale przecież nie wzięli się znikąd. Nawet zamknięte portale da się ponownie otworzyć. Nie jestem w stanie dotrzeć do naszego dawnego domu w Oakham ani na miejsce upamiętniające bitwę pod Barnet, ale jeśli w Londynie istnieje portal, to czy nie znajduje się pośród drzew otaczających posiadłość królowej? Nie mogę nie spróbować.
Zawracam w stronę publicznego wejścia do parku, gdzie ustawiają się niedzielne kolejki osób chcących zawrzeć układ z królową. Drzewa wyglądają jak stojący w ciemnościach, niemożliwi do odróżnienia widzowie. Nie ma w nich nic nadzwyczajnego, więc będę musiała wybrać któreś na chybił trafił. Mocno zaciskam dłoń na wisiorku w kieszeni.
W mroku drga jakiś cień.
– Kto tam?! – wykrzykuje jeden ze strażników królowej.
Klnę pod nosem, rzucam wisiorek siostry pod najbliższe drzewo i uciekam. Biegnę wzdłuż ścieżki, przez rozległy trawnik, a potem skręcam ostro w lewo, by wrócić na ulicę i opuścić teren pałacu.
Ciszę przerywa nagły stukot kół jadących po bruku.
Odskakuję w tył, mając nadzieję skryć się w cieniu, ale zbyt późno zauważam obluzowany kamień. Zahaczam butem o jego krawędź, potykam się i upadam, uderzając głową o bruk. Leżę rozciągnięta na ziemi jak długa.
Z początku czuję ukłucie ostrego, oślepiającego bólu, a chwilę później nastaje ciemność.
Mrugam i wracam do rzeczywistości, nie mając pewności, jak długo leżałam nieprzytomna. Potrzebuję chwili, by się zorientować, że jakaś tajemnicza postać siedzi obok mnie w powozie.
– Mam przy sobie nóż – szepczę, przerażona. Słowem nie wspominam o tym, że to nóż stołowy, zbyt tępy, aby przeciąć cokolwiek, a ponieważ schowałam go w cholewce buta, nie zdołam go wyciągnąć w obecnej sytuacji.
– Zamierzasz mnie dźgnąć?
– To zależy.
– Od czego?
Moje spojrzenie się rozmywa, gdy coś ciepłego zalewa mi lewe oko. Unoszę dłoń, aby to wytrzeć, a moje palce robią się lepkie od krwi.
Tajemnicza postać klnie pod nosem i zrzuca płaszcz z ramion.
– Weź to. Dźgnąć możesz mnie później.
Przyciska płaszcz do mojej skroni. Materiał nadal jest ciepły od jego ciała, a ja tłumię chęć, aby westchnąć z ulgi pod wpływem odrobiny wytchnienia od zimna.
– Nic ci nie jest? – pyta.
– Potrąciłeś mnie powozem – mówię słabym głosem.
– Nie potrąciłem cię, to ty się potknęłaś.
– Potknęłam się, żeby uniknąć stratowania przez to… – urywam, aby rozejrzeć się wkoło. Powóz jest ogromny, na co najmniej sześć osób, z wnętrzem obitym grubym aksamitem i kinkietami z polerowanego mosiądzu – …monstrum.
– To nie ja się czaiłem w ciemnościach.
– Nie czaiłam się, tylko zgubiłam.
– Dokąd zmierzałaś? Może mogę ci jakoś pomóc?
Nieznajomy stuka w okienko woźnicy, które odsuwa się na bok.
– Dokąd, panienko? – pyta szorstkim tonem woźnica.
Nawet ja umiem przyznać, że moja misja się nie powiodła.
– Belgravia Square – mówię, podając swój adres.
Konie rżą, a powóz rusza naprzód z szarpnięciem. Gdy wjeżdżamy szerokim łukiem na główną aleję, promienie żółtego światła latarni wlewają się przez okno powozu.
Nieznajomy chłopak odgarnia z czoła niesforne włosy, a ja czuję się, jakbym dostała cios prosto w brzuch. Nadal jestem lekko oszołomiona po uderzeniu w głowę, ale to nie dlatego mam wrażenie, jakby ziemia usunęła mi się nagle spod stóp.
Naprzeciwko mnie, z troską malującą się na przystojnej twarzy, siedzi osoba, której oblicze przez całe życie widywałam na portretach i po drugiej stronie tłocznych sali koncertowych. Dziś wieczorem wygląda o wiele młodziej niż kiedykolwiek wcześniej. Zwykle nosi sztywne fulary i ma idealnie ufryzowane włosy. Dziś kosmyki opadają mu ciemnymi falami na czoło, częściowo przesłaniając orzechowe oczy, ale wysokie kości policzkowe, ostro zarysowana szczęka i usta zaciśnięte w ponurym grymasie są takie same. Książę Emmett.
– To ty – mówię, mrugając z zaskoczenia.
Przez jego twarz przemyka rozbawiony uśmiech.
– Czyli kto?
– Książę Emmett.
– To uderzenie w głowę musiało być naprawdę mocne – odpowiada.
Jego głos podszyty jest nutą niepewności.
– Wiem, kim jesteś. Nie ma sensu tego ukrywać.
Patrzy na mnie spod zmrużonych powiek.
– Spotkaliśmy się już.
To nie jest pytanie.
Nie, tak naprawdę to nie, ale widywałam go z oddali na wystarczająco dużej ilości wydarzeń towarzyskich, aby mieć pewność. Do tego wszystkiego dochodziła kwestia Lydii.
– Lady Benton. – Pochylam głowę, robiąc namiastkę ukłonu, ale on wyczuwa sarkazm ukryty w moim geście, a jego usta wykrzywiają się w ironicznym półuśmieszku. – Druga córka markiza Townshenda.
– Czy ty przypadkiem nie powinnaś uchodzić za zaginioną? – pyta Emmett. – Słyszałem plotki.
Kręcę głową.
– Nie, ja jestem tą drugą. Szukałam siostry. To dlatego tu byłam. – Oddalając się od pałacu Kensington, czuję ostre ukłucie bólu towarzyszącego porażce. Niepotrzebnie wrzuciłam wisiorek Lydii do ziemi.
– Ach tak, młodsza siostra. – Nieokreślonym ruchem ręki wskazuje na moją twarz. – Podobieństwo jest uderzające. Macie takie same oczy.
– Jestem zaskoczona, że ją pamiętasz – mówię pełnym napięcia głosem.
– Myślisz, że gdzieś tu jest? – pyta, celowo nie odnosząc się do mojej wcześniejszej uwagi.
– Tak. Nie umiem tego wyjaśnić, ale wyczułabym, gdyby odeszła.
Emmett przygląda mi się w denerwująco spokojny sposób.
– Wyczułabyś?
Podskakujemy na swoich miejscach, gdy powóz wyjeżdża z kolejnego zakrętu.
– I tak nie zrozumiesz.
– Mam brata. Mogę cię zrozumieć lepiej, niż myślisz.
Jestem zaskoczona, że nazwał księcia Brama swoim bratem.
Niemal dwadzieścia lat od chwili jego narodzin pozycja Emmetta jako księcia nadal stanowi pożywkę dla plotek. Jest ludzkim synem męża królowej Moryen, księcia małżonka Edgara, oraz jego pierwszej, ludzkiej żony, która zmarła podczas porodu. Królowa uznała Emmetta za prawowitego dziedzica w dniu jego ósmych urodzin, choć nie wiadomo, czy była to przysługa, którą oddała jego ojcu, wyraz miłości, czy coś zupełnie innego.
Jego imię wypowiadane jest szeptem we wszystkich salonach w mieście. „Książę hulaka, dlaczego nie może być taki słodki jak Bram?” Wiecznie krążą nowe plotki o tym, z kim widziano go podczas któregoś z wydarzeń towarzyskich, jakie raczył zaszczycić swą obecnością. W zeszłym sezonie doszło do skandalu z udziałem pokojówki w ogrodzie różanym lorda Tremaine’a. Zaledwie miesiąc później przyłapano Emmetta na obściskiwaniu się z młodszą córką diuka Cambere’a za kotarami jego gabinetu. Tylko w ostatnim tygodniu słyszałam, jak mama wspominała coś o jakiejś balerinie. Twarz nadal płonie mi z wściekłości, gdy pomyślę o tym jak potraktował Lydię podczas jej pierwszego sezonu. Nie było mnie przy tym, ale kiedy wróciła do domu zalana łzami, opowiedziała mi o wszystkim.
Gdy nie jest zajęty rujnowaniem czyjejś reputacji, wywołuje oburzenie odmową rozpoczęcia studiów na Oxfordzie – albo eskapadami myśliwskimi, które przypominają raczej istne bachanalia, z przyjaciółmi, innymi lordami oraz drugimi synami.
Emmett odwraca się w moją stronę, a siła jego intensywnego spojrzenia uderza we mnie po raz pierwszy. Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby poruszał się po mieście bez chmurnej miny. W tej chwili nie ma po niej śladu. Jego okolone ciemnymi rzęsami, rozpłomienione oczy mają nietypowy piwny odcień. Z tak bliska widzę jego upstrzony drobnymi plamkami piegów nos. Nigdy nie dostrzegłam wytwornych rysów jego przystojnej twarzy kryjących się za nadąsaną miną. Ale to fakt, jest przystojny. Tak przystojny, że prawie zapiera mi dech w piersiach.
Powóz jedzie z klekotem pośród nocy, wzdłuż pogrążonych w ciszy ulic śpiącego Londynu. Opieram głowę o zagłówek siedzenia, zastanawiając się, w jaki sposób pozbyć się plam krwi z sukni, tak aby mama i służące niczego nie zauważyły.
– O czym myślisz? – pyta Emmett.
– Żeby cię dźgnąć – odpowiadam, nie otwierając oczu.
– Niezbyt to uprzejme.
– Potrącenie mnie też nie było uprzejme.
– Powtarzam po raz kolejny, potknęłaś się.
Nagle ogarnia mnie fala ciepła, więc otwieram oczy i widzę, że Emmett przysunął się i przeszywa mnie badawczym wzrokiem. Nadal przyciskam do krwawiącej głowy jego płaszcz, a książę ostrożnie odsuwa palcami wełniany brzeg. Materiał zrobił się lepki od na wpół zaschniętej krwi i ciągnie mnie za sklejone włosy, gdy Emmett odrywa go lekkim szarpnięciem.
– Aua!
Tłumię chęć szturchnięcia go łokciem.
– Przestań się wiercić. Krwawienie ustało – oznajmia. – Uciskaj ranę.
Salutuję mu wolną ręką, którą nie trzymam płaszcza.
Przekrzywia głowę, nadal się we mnie wpatrując.
– Wiesz, jesteś naprawdę ładna.
Czuję, jak oblewa mnie doprowadzający do szału rumieniec.
– Próbujesz mnie teraz uwieść? Znam twoją reputację, ale nie spodziewałam się, że będziesz miał taki tupet.
– Moją reputację?
– Pokazywanie się z tobą zrujnowałoby mnie.
Mruży oczy.
– Nie wyglądasz mi na dziewczynę, która przejmowałaby się takimi rzeczami.
Mężczyźni nigdy tego nie pojmą. Powolna śmierć z powodu wykluczenia z towarzystwa to los, który są w stanie znieść tylko nieliczne, wystarczająco silne osoby.
– Nie masz zielonego pojęcia o tym, jaką jestem dziewczyną.
– Wiem, że wymknęłaś się w środku nocy, żeby szukać siostry.
Powóz zwalnia. Odsuwam zasłonkę i widzę należącą do mojej rodziny rezydencję miejską z białego wapienia, ze strzelistymi kolumnami oświetlonymi blaskiem gazowych latarni. Stukam w okienko woźnicy i proszę, aby wysadził mnie na tyłach budynku. Jeśli skorzystam z wejścia dla służby wiodącego przez piwnicę, ryzyko schwytania na gorącym uczynku będzie mniejsze.
– Dziękuję za pomoc – mówię i wsparłszy się na dłoni woźnicy, zeskakuję ze stopni powozu.
Emmett wychyla się ze środka, ściskając w palcach bilet wizytowy. Wyciąga dłoń w moją stronę.
– Zobaczymy się jeszcze?
– Absolutnie wykluczone.
– Zastanów się, proszę.
Biorę bilet z przyzwyczajenia i udaje mi się odejść na kilka kroków, prawie pod samą klatkę schodową, gdy w ciemności rozlega się głos Emmetta:
– Zatrzymaj płaszcz.
Odwracam się w jego stronę. Spowija go mrok, ale nawet stąd widzę jego krzywy uśmieszek.
– Nie, dziękuję. Mam mnóstwo własnych.
Rzucam w niego płaszczem, który trafia go prosto w pierś. Od zawsze szczyciłam się swoją umiejętnością celnego rzucania.
Czeka z odjazdem tak długo, aż wejdę do środka.
Ogień na kominku wygasł, w niczym nie przypominając kuchni pani Osbourne, gdzie cegły przy palenisku zawsze były gorące. Nie mam już sześciu lat. Nikt nie czeka, aby opatrzeć mi rany, i nie ma starszej siostry, do której łóżka mogłabym teraz wpełznąć.
Niczym duch prześladujący ten dom wspinam się po bielonych schodkach na drugie piętro, gdzie znajduje się moja sypialnia. Ściągam poplamioną krwią suknię i zakładam ciepłą flanelową koszulę nocną, gdy nagle z foyer docierają do mnie odgłosy jakiegoś zamieszania.
Ktoś dobija się do drzwi. Na chwilę zastygam z przerażenia, wstrząśnięta myślą, że wrócił po mnie książę Emmett.
Potem słyszę kroki. I czyjś wrzask.
Wybiegam w pośpiechu na półpiętro akurat w momencie, w którym do marmurowego holu chwiejnym krokiem wchodzi Lydia, zostawiając za sobą rozmazane błotniste ślady.ROZDZIAŁ 2
TRZY MIESIĄCE PÓŹNIEJ
Drzwi wejściowe do atelier są otwarte, a budynek dosłownie pęka w szwach, bo niemożliwością jest pomieszczenie wszystkich w środku. Dziewczęta i ich matki wychodzą tłumnie na chodnik, tak że musimy się rozpychać między nimi łokciami, aby móc wejść.
Krawcowa ociągała się z dopasowaniem sukni siostry do mojej sylwetki, a ja dobrze wiem, że to dlatego, że w ostatnich latach nie wydaliśmy u niej wystarczająco dużej sumy, aby czyniło to z nas priorytetowych klientów. Moja matka również doskonale zdaje sobie z tego sprawę, ale ogranicza się jedynie do typowego dla siebie powściągliwego uśmiechu.
Wolałabym to zrobić kiedy indziej, gdy będzie mniej ludzi, przed którymi trzeba się ukryć, ale jutro pierwszy dzień maja i nie ma czasu do stracenia.
Cały Londyn ogarnęło szaleństwo. Rozpoczęcie sezonu – chwila dla debiutantek do stanięcia w kolejce i zawarcia układu z królową – to jedyne o czym wszyscy teraz mówią.
Większość angielskich obywateli dokonuje zawarcia układów w inny dzień. Sala tronowa królowej jest otwarta w każdą niedzielę od południa do północy i każdy, kto chce dobić z nią targu, ma ku temu sposobność. Niektórzy zawierają układy zaraz po osiągnięciu pełnoletności, inni czekają z tym wiele lat po wejściu w dorosłość, dopóki nie znajdą w życiu czegoś, czego pragną tak rozpaczliwie, aby móc to zakontraktować.
Mieszkańcy środkowej Anglii twierdzą, że najlepiej jest robić to w pierwszą niedzielę miesiąca. Dziewczęta z Bristolu zawsze dobijają targu, nosząc dwa lewe buty. Mieszkańcy Liverpoolu przybywają do pałacu w naszyjnikach z własnych zaplecionych w warkocze włosów. Wszystkie hrabstwa, wioski i rodziny mają swoje przesądy co do sposobu zawierania układów, praktykowane od ponad czterystu lat.
Niektórzy ludzie nigdy nie zawierają żadnego układu.
Jednak od dziewcząt takich jak ja, z tytułami lub ilością pieniędzy wystarczającą do zapewnienia sobie wpływów, oczekuje się, że zawrą układy w tym samym dniu, w którym wchodzą do towarzystwa, stając się oficjalnie dostępnym towarem na ślubnym rynku.
Nasze przemyślane warunki w postaci bardziej lśniących włosów albo piękniejszych stóp są zaledwie kolejnymi pozycjami w naszych małżeńskich życiorysach, udowadniających, że jesteśmy „dobrym dziewczętami”. Nazywają to Układami Róż. Układami, które mają nas uczynić pięknymi, delikatnymi i słodkimi – niczym idealne angielskie różyczki.
Oficjalne wyjście debiutantek zawsze odbywa się pierwszego maja. Arystokratyczne panny ustawiające się w kolejce do królowej otaczają tak wielkie zamieszanie i rozgłos, że nazwano to Paradnym Korowodem. Gdy wchodzimy do środka, nad drzwiami rozlega się brzęk dzwonka, ledwie słyszalny ponad gwarem rozmów.
Siostry Alton spuszczają wzrok, gdy się zbliżam. Młodsza odwraca się na pięcie tak szybko, że potyka się o krawędź dywanika. Nasz wstyd jest zaraźliwy, a nikt nie może sobie pozwolić, żeby go poczuć, szczególnie teraz.
W rogu pomieszczenia, z matką o wiecznie skwaszonym wyrazie twarzy, stoi Greer Trummer, moja dawna najlepsza przyjaciółka. Wzdycham z niepokojem, odwracając mamę za łokieć tak, żeby ich nie zauważyła, ale jest już za późno.
Moja mama z uśmiechem macha ręką nad głową, zataczając wielki łuk.
– Lady Trummer, Greer, jak cudownie was widzieć.
Moja twarz płonie ze wstydu, gdy wszyscy odwracają się w naszą stronę z pogardą i litością malującymi się na twarzach.
– Mamo, widziałaś te wstążki? – pytam, próbując skierować jej uwagę na gablotę z jedwabiami i koronkami, ale na próżno.
Mama Greer odwraca się, tak jakby nas nie usłyszała. Greer uśmiecha się nieśmiało, ale ogranicza się do krótkiego machnięcia ręką.
Moja niczym niezrażona matka przechodzi na drugi koniec sklepu, przepychając się obok co najmniej tuzina innych osób.
– Mamo, proszę, ona jest zajęta – protestuję, ale udaje, że mnie nie słyszy.
– Greer, kochanie, Ivy powiedziała mi, że denerwujesz się jutrzejszym dniem. Jestem pewna, że wspaniale sobie poradzisz. Mam nadzieję, że spacer po parku, na który wybrałyście się dziś rano, ukoił nieco twoje nerwy.
Greer patrzy na mnie po raz pierwszy od wielu miesięcy. Coś migocze w jej błękitnych oczach, gdy przyłapuje mnie na kłamstwie.
– Spacer po parku?
Jest wyraźnie zdziwiona. Nic dziwnego. Kłamałam całymi miesiącami, chodząc samotnie do stajni albo włócząc się po okolicy z naciągniętym po samą szyję kapturem peleryny. Każda wymówka była dobra, aby uciec od duszącego nieszczęścia otaczającego nasz dom. Mówiłam matce, że widywałam się z Greer, choć wcale nie była lepsza od reszty. Odcięła się ode mnie, jak tylko pojawiły się pierwsze pogłoski o skandalu, tak jak pozostali.
W duchu przygotowuję się na to, że Greer zaraz mnie wyda. Mruga kilka razy, po czym odwraca się w stronę mojej matki.
– Ach tak, spacer po parku. Dziękuję, lady Benton – mówi łagodnym tonem. – Ivy to taka cudowna przyjaciółka. Zawsze skora do podniesienia na duchu. – Odwraca się do mnie.
Kiedyś potrafiłyśmy porozumiewać się bez słów, ale teraz nie mam pojęcia, co czuje. Łącząca nas więź została zerwana.
– A teraz najmocniej przepraszam, ale mama mnie woła – dodaje Greer.
Jej matka zdecydowanie nikogo nie woła, ale żadna z nas nie mówi tego na głos.
Wzdycham z ulgą, gdy odchodzi.
Krawcowa przywołuje mnie do siebie, więc wchodzę na podwyższenie ustawione przed trójskrzydłowym lustrem, a ona dokonuje ostatnich poprawek mojej sukni. Udaję, że nie słyszę szeptów pozostałych matek i ich córek. „Chyba nie spodziewa się żadnych zaproszeń w tym sezonie”.
Gdy krawcowa kończy swoją pracę, mama przedziera się do lady i płaci grubym plikiem banknotów, których widok wywołuje we mnie poczucie winy.
Wracamy do domu bez wspominania o szeptach, które usłyszałyśmy, tak jakby odmowa zaakceptowania niepowodzeń naszej rodziny miała sprawić, że nie będą one prawdziwe.
Lydia zadebiutowała w towarzystwie – i zawarła układ z królową – dwie wiosny temu.
Tamtego dnia wróciła do domu ze zdezorientowanym wyrazem twarzy i w białej falbaniastej sukni. Nie pamiętała, co wydarzyło się w sali tronowej. Najwyraźniej oddała pamięć w zamian za coś, czym obdarzyła ją królowa, ale od tamtej pory minęły dwa lata, a my nie byliśmy w stanie odgadnąć, na czym właściwie polegał jej dar.
Jej uroda pozostała niezmienna, nie nabyła żadnych nowych talentów ani umiejętności. Pozostała wyłącznie dziurawa jak sito pamięć i porażka w postaci sezonu, który zakończył się bez propozycji oświadczyn.
Jej brak narzeczonego i sekretny układ były upokarzające, prawdziwa skaza na dobrym imieniu rodziny. Matka przez prawie dwa lata powtarzała, że byłam jedyną nadzieją Bentonów, choć moje nikłe szanse na zawarcie małżeństwa spełzły na niczym, gdy rozpętał się skandal ze zniknięciem Lydii.
Plotki o jej zaginięciu rozeszły się po marmurowych korytarzach pałaców śmietanki towarzyskiej Londynu, jeszcze zanim na dobre wzeszło słońce. Wszystkie wysoko utytułowane damy w sąsiedztwie zjawiły się u naszych drzwi z samego rana z koszami ciasteczek i troską malującą się na twarzach. Od razu zwęszyły krew.
Te same damy roznosiły wieści o haniebnym powrocie Lydii niczym lukrowane ciasteczka w trakcie proszonej herbatki. Patrzenie, jak ktoś traci przychylność wszystkich, sprawiało im przyjemność.
Wchodząc do marmurowego foyer naszego domu, nie mogę przestać myśleć o wieczorze, w którym wróciła. Czasami mam wrażenie, jakbym dalej przeżywała tę chwilę.
Brudną Lydię przyprowadził do domu konstabl. Wepchnął ją do foyer za łokieć z pogardliwym wyrazem twarzy.
– Myślałem, że to szanowana rodzina.
Stałam już na szczycie schodów, gdy pani Tuttle wrzasnęła na cały dom, że Lydia wróciła.
Mama wydała z siebie okrzyk, wybiegając z pokoju w szlafroku, a ojciec złapał ją, gdy nogi ugięły się pod nią na schodach. Przebiegłam obok nich w kierunku siostry. Ukochanej starszej siostry, przez którą płakałam, o którą się bałam i której szukałam, wymykając się z domu. Ujęłam jej twarz w dłonie. Skórę miała zimną i wilgotną, jakby pokrytą poranną rosą.
Lydia patrzyła przed siebie pustym wzrokiem, milcząca i nieruchoma, jakby wcale jej tam nie było, jakby była duchem.
A potem zemdlała w moich ramionach.
Papa i pani Tuttle zanieśli ją do jej pokoju, ale to ja ją wykąpałam, ubrałam w czystą koszulę nocną i położyłam do łóżka. To ja jako pierwsza zauważyłam, że podeszwy jej stóp są całe zakrwawione, tak jakby dawno temu zgubiła buty.
I to do mnie wypowiedziała swoje pierwsze słowa po powrocie.
Raz po raz odzyskując i tracąc przytomność, z pobladłymi ustami, na jedną chwilę wróciła do rzeczywistości. Spojrzała na mnie tak, jakby w końcu wróciła do swojego ciała.
– To nie było tego warte – wychrypiała.
– Co takiego? – szepnęłam.
Płomień świecy przy jej łóżku się zachybotał.
– Układ. – Oczy miała szeroko otwarte, a ich błagalny wyraz zmusił mnie do wysłuchania jej słów. – To nie było tego warte_._
Lydia spała przez trzy dni, a ja czuwałam przy niej. Poczucie ulgi z powodu jej powrotu oraz przerażenie wywołane stanem, w jakim była, przeplatały się, wywołując emocje, których nadal nie potrafię nazwać.
Gdy obudziła się po długim śnie, rozkwitła we mnie nadzieja, że wróci do normalności, mając w zanadrzu całkiem wiarygodne wytłumaczenie dla swojego zniknięcia. Ale miała do zaoferowania jedynie naciąganą historyjkę o ucieczce z kochankiem, jakimś drukarzem z klasy robotniczej. Powiedziała, że zaplanowali ucieczkę, ale osaczono ich na drodze, a jej oblubieniec został zamordowany. Zagubiona i samotna, odnalazła w końcu drogę powrotną na obrzeża Londynu.
Odgarnęłam siostrze grzywkę przyklejoną do jej spoconego czoła.
– Dlaczego mnie okłamujesz?
Nie okłamywałyśmy się. Nie siebie nawzajem.
Utkwiła pusty wzrok w ścianę, a coś w moim wnętrzu umarło.
Mama i tata z rezygnacją rozgłosili na mieście powód zniknięcia Lydii. Nikt z nas w to nie wierzył, a historia była grubymi nićmi szyta, ale lepsza niż nic.
Jednak londyńskie plotkary mają mnóstwo wolnego czasu i nie trzeba było długo czekać, aż odkryły, że w Gretna Green nie złożono żadnego aktu ślubu na nazwisko Lydii Benton.
Zostałam zaproszona do Paradnego Korowodu przez grzeczność, ponieważ mój ojciec był markizem. Ale nawet mimo tego, że matka dalej idzie w zaparte, mam świadomość, że do końca sezonu nie otrzymam już żadnych innych zaproszeń. Mój debiut w towarzystwie skończy się równie szybko, jak się zacznie.
Wbiegam na piętro, aby przebrać się do kolacji, z wahaniem przystając na chwilę pod drzwiami siostry. Wiem, że nie powinnam, ale nie mogę się powstrzymać przed naciśnięciem klamki i wejściem do środka.
Lydia spędza większość dni zamknięta w ciemnym pokoju – gdzie rzekomo „powraca do zdrowia”, jak mówią. Spędza czas na nicnierobieniu, zajadając się pokrojonymi na kawałki owocami przynoszonymi na srebrnych tacach, po które dzwoni dzwonkiem. To jedyna rzecz, na którą ma ochotę. Pożera całe pomarańcze, poszatkowane w kostkę szklarniowe ananasy i arbuzy, tak jakby głodowała i nic nie było w stanie nasycić jej apetytu.
Słyszałam, jak gospodyni, pani Tuttle, narzeka naszej kucharce, pani Froburg, że wskutek nadmiernego rozpieszczania przez rodziców obie jesteśmy zbyt miękkie emocjonalne. Nie umiałam się na nią złościć. Miała rację. Byłam zbyt miękka. Aż do czasu zniknięcia mojej siostry żywiłam niezbite przekonanie, że świat to przyjazne miejsce, w którym czekają mnie wyłącznie dobre rzeczy.
Zasłony w pokoju Lydii są zaciągnięte, a jej sylwetka odznacza się pod warstwami pościeli, z blond włosami ledwo widocznymi spod kołdry. Siadam na skraju łóżka i kładę dłoń na jej plecach.
– Lydio, jutro odbywa się Paradny Korowód.
Nie odwraca się w moją stronę, ale sądząc po sposobie w jaki jej ramiona unoszą się i opadają, wiem, że nie śpi. Bierze głęboki wdech.
– Naprawdę?
– Uczeszesz mnie tak jak kiedyś? Pamiętasz, jak wzięłaś naszyjnik mamy i…
W końcu odwraca się na drugi bok i wchodzi mi w zdanie.
– Obawiam się, że nie pamiętam jak. Niech uczesze cię pani Tuttle.
Przesuwa dłonią po nachmurzonej twarzy. Nie wiem, czy właśnie skończyła płakać, czy dopiero zaczyna, ale ma czerwone obwódki wokół oczu.
– Zamknij za sobą drzwi, wychodząc.
Zostawiam ją w ciemnościach.
Nie mam pojęcia dlaczego wciąż daję jej okazje do łamania mi serca.
Zrujnowała moją szansę na znalezienie męża. Żadna rodzina szczycąca się wysoką pozycją nie pozwoli, aby ich syn upadł tak nisko, aby poślubić Bentonównę. Do tego dochodzi brak posagu, a teraz także honoru.
Prawda jest taka, że nienawidzę jej bardziej niż kogokolwiek na świecie. Palące uczucie wściekłości przenika mnie na wskroś. Muszę tłumić w sobie chęć, aby otworzyć drzwi do jej pokoju jednym szarpnięciem i potrząsać nią tak długo, aż wszystko mi wyjaśni.
Zanim jednak dochodzę do drzwi własnej sypialni, już brakuje mi Lydii. Zwyczajnie za nią tęsknię.
Kocham ją bardziej niż kogokolwiek innego na świecie.
Łatwiej jest mi to robić, gdy Lydia nie stoi tuż przede mną. Lubię ją o wiele bardziej, gdy nie ma jej w pobliżu.
Ojciec kładzie się spać tuż po kolacji, nie mogąc znieść nerwowego stukania mojej stopy ani wymuszonej radości mamy. W salonie jesteśmy zatem tylko mama i ja. Na zewnątrz Belgravia Square jest pogrążony w mroku i ciszy. Za to w środku słychać chór różnych dźwięków, które tak dobrze znam: tykanie stojącego zegara, trzask ognia na kominku i nieustające skrobanie pióra mojej mamy.
Robiła to na długo przed moimi narodzinami, każdą myśl, która pojawiła się w jej głowie w ciągu całego dnia, przelewała do dzienników. Ich sterty są rozsiane po całym domu, wepchnięte na półki biblioteczki i stojące w chwiejnych wieżach tuż obok foteli z wytartymi podłokietnikami.
Jestem zajęta odpisywaniem na własną korespondencję. Muszę napisać list do Ethel. Jest po osiemdziesiątce i rzadko kiedy opuszcza swój dom w Bradford, ale pisuję do niej od lat o naszej wspólnej pasji do wróżek. Miałam dwanaście lat, gdy Lydia i Greer powiedziały, że tylko małe dzieci mają obsesję na punkcie magii, a królową wielbili wyłącznie członkowie niższych klas społecznych, więc nie chciały już ze mną rozmawiać na temat Innych.
Miały rację, przynajmniej w niewielkim stopniu. Tylko pospólstwo zamieszkujące daleką prowincję nosiło sztuczne spiczaste uszy, aby świętować Dzień Królowej upamiętniający przybycie królowej Mor do Anglii. To oni umieszczają wizerunki jej twarzy w starych kaplicach i wznoszą posągi na jej cześć. Przejawianie zainteresowania wróżkami było poniżej godności utytułowanej dziewczyny takiej ja jak.
Londyńska arystokracja lubi myśleć, że stoi na równi z królową, choć to oczywista nieprawda. Jestem zdania, że pozwala nam pielęgnować tradycje Anglii, którą władali niegdyś ludzie, takie jak parada debiutantek, aby stworzyć iluzję, że nadal sprawujemy tu jakąś władzę. Nieśmiertelna królowa zezwalająca angielskiej śmietance na zachowanie drobnych rytuałów jest jak dobrotliwy rodzic wręczający płaczącemu dziecku zabawkę.
Właśnie takimi przemyśleniami dzielę się z Ethel. Gdy Lydia i Greer mnie odrzuciły, jedynym, zostały mi tylko sekretne listy wysyłane do sąsiadki ciotecznej babki ojca. Myślę, że dał mi jej adres w nadziei, że mnie to zniechęci. Nie pisuję tak często jak dawniej, ale lubię wiedzieć, że ma się dobrze. Jest jedyną osobą, z którą podzieliłam się teorią o tym, że Lydia przeszła przez wróżkowy portal. Wiedziałam, że będzie jedyną osobą na świecie, która nie będzie się ze mnie śmiać.
– Jak sądzisz, o co w tym roku poproszą pozostałe dziewczęta? – pyta mama od niechcenia, jakby dopiero co o tym pomyślała, choć przez ostatnią godzinę co rusz zerkała na mnie nerwowo znad zapisanej przez siebie kartki. – Córka lorda Ito ma śliczną buzię i tyle pieniędzy, że nie wie, co z nimi robić. Może poprosi o lepszą umiejętność gry na fortepianie. Nie wywarła zbyt dobrego wrażenia na ostatnim koncercie z okazji letniego przesilenia.
– Uhm. – Kiwam głową bez przekonania, upijając łyk herbaty.
– Greer z pewnością poprosi o kilka dodatkowych centymetrów, a to nigdy nie kosztuje zbyt wiele. Znasz księżną Gloucester? Debiutowała w tym samym roku co ja. Poprosiła o dodanie trzech cali wzrostu, tak żeby wszystko poszło jej w nogi. Kosztowało ją to oba duże palce u stóp, ale dzięki temu zdobyła księcia.
Mama pociera kciukiem mały palec u lewej dłoni, który kończy się raptownie na drugim knykciu. Oddała go za lepszą pamięć. Strasznie się bała, że zapomni nazwisk i twarzy podczas niekończących się bali w swoim sezonie i wyrobi sobie reputację nieuprzejmej. Teraz pamięta dosłownie wszystko. Ojciec mówi, że sposób, w jaki przywoływała najdrobniejsze szczegóły ich rozmów, sprawił, że się w niej zakochał. Poczuł się zauważony.
Mama pamięta wszystkich uczestników swojego sezonu. Jest w stanie opisać ich twarze i wyrecytować tytuły oraz adresy ich majątków niczym chodząca encyklopedia, ale ci ludzie już z nią nie rozmawiają. Zapomnieli o niej, podczas gdy ona nigdy nie będzie w stanie zapomnieć o nich. To dlatego prowadzi dzienniki. Ma nadzieję, że przelanie wszystkiego z jej przepełnionego umysłu na kartkę zapewni jej namiastkę wewnętrznego spokoju. Nie jestem przekonana, czy to w czymś pomaga.
Mama upija łyczek porto i cmoka pod nosem. Nie podoba mi się sposób, w jaki na mnie patrzy. Czasem boję się, że przejrzy mnie na wylot, jakbym była ze szkła, i zobaczy wszystko, co przed nią ukrywam. Na tym właśnie polega problem z matką, która ma pamięć absolutną: okłamanie jej jest praktycznie niemożliwe.
– Wiesz, że jako twoja matka uważam, że jesteś idealna, ale czy postanowiłaś już, jaki zawrzesz układ?
To taki nasz odwieczny taniec. Opanowałam jego kroki równie starannie co kadryla na zajęciach tanecznych, omijając tematy takie jak Lydia, jej brak męża oraz układ, którego nie potrafi sobie przypomnieć.
Nigdy nie powinnam była znaleźć się w tym miejscu. To zadanie od zawsze należało do Lydii. Ojciec żartował, że jesteśmy jak dziedziczki, pierwsza i ta druga w kolejce do tronu. Lydia była wielką nadzieją rodziny Bentonów. Zdobycie przez nią świetnej partii było z góry przesądzoną sprawą. Moim jedynym zadaniem było schodzenie jej z drogi i to, żeby nie podrzeć sukienki, gdy obtarłam sobie kolana.
– Jeszcze nie.
Ziewam teatralnie, szykując się do wyjścia do sypialni.
Jednak mama nie spuszcza ze mnie wzroku.
– Myślę, że dobrze by ci było z bardziej lśniącymi włosami albo jakimś zmyślnym talentem, na przykład malowaniem akwareli czy grą na wiolonczeli.
– Hmm, być może.
Ta szopka, którą odgrywamy, napełnia mnie takim smutkiem, że mruganiem muszę odpędzić napływające nagle do oczu łzy. Mama wie tak samo dobrze jak ja, że mogłabym być najwspanialszą malarką na świecie, a i tak nie pomogłoby mi to w otrzymaniu jakichkolwiek ofert matrymonialnych w tym sezonie.
– Pomyśl o tym, dobrze? Zostało mało czasu, a nie ma nic gorszego niż decyzja podjęta pod wpływem impulsu.
Podnoszę się z obitej jedwabiem sofy i przechodzę przez salon, aby pocałować mamę w czubek głowy.
– Oczywiście, mamo.
– Skarbie?
Zatrzymuję się w drzwiach.
– Ta rodzina nie może sobie pozwolić na kolejną porażkę. Jesteśmy… – Z trudem przełyka ślinę. – Jeśli nic się nie zmieni, w ciągu następnych dwunastu miesięcy stracimy dom.
Zastygam w bezruchu. Wiedziałam, że jest źle, ale nie sądziłam, że nasze finanse są w tak opłakanym stanie.
Pozwalam sobie na łzy dopiero po wejściu do swojego pokoju. Węgle żarzą się na kominku, rzucając na ściany długie, mroczne cienie. Patrzę na stolik nocny, na którym leży zaproszenie do wzięcia udziału w Paradnym Korowodzie. Złote litery połyskują w blasku ognia na grubym, niebieskim pergaminie.
Po raz ostatni zapisuję słowa, które chcę przekazać królowej, upewniam się, że utrwaliły się w mojej pamięci, po czym wrzucam skrawek papieru do ognia.
Choć spałam źle przez całą noc, obudziło mnie ćwierkanie ptaków. Przewracam się na bok i podziwiam blady błękit wiosennego londyńskiego nieba. Ogarnia mnie przeczucie, sadowiąc się głęboko w moim wnętrzu, że dziś moje życie się zmieni.
Powtarzam w myślach słowa Lydii.
_To nie było tego warte. Układ nie był tego warty_.
Nie jestem jak moja siostra.
Zadbam o to, aby ze mną było inaczej.
Gdy zawiera się wróżkowy układ, trzeba być przygotowanym na konsekwencje. Ma to jednak swoją zaletę. Nie mam nic do stracenia.ROZDZIAŁ 3
Mama i pani Tuttle ubierają mnie w suknię siostry z jej Paradnego Korowodu, z szyfonu w drobne kropki, z gorsem haftowanym we wzór angielskich polnych kwiatów, wykonanym z białej nici na białym materiale. Została przerobiona tak, aby na mnie pasować, ale nadal nie mogę pozbyć się wrażenia, że noszę kostium Lydii Benton.
Siedzę na niskim stołku przed toaletką, a mama zimnymi palcami splata węzeł z warkoczy z tyłu mojej głowy. Pani Tuttle pomaga jej wpiąć w nie szpilkami białe róże zerwane świeżo z ogrodu. Efekt jest naprawdę piękny, ale nie może się równać z brylantowymi tiarami i opaskami, które założą pozostałe dziewczęta. Papa mówi, żebym nie się przejmowała pieniędzmi, ale jak mam się nie przejmować, skoro podsłuchałam, jak przez cały dzień kłóci się w gabinecie ze swoimi doradcami.
Skąd mógł wiedzieć, że ziemia, o którą poprosił tamtej wiosny, kiedy skończył osiemnaście lat, była tak wyeksploatowana, że stała się całkiem jałowa? Był przekonany, że przynosiła mnóstwo plonów w czasach, gdy dzierżawcy ojca uprawiali pole znajdujące się tuż obok, ale oddał swoje dziecięce wspomnienia w zamian za ziemię, więc nie ma stuprocentowej pewności. Dzierżawcy wynieśli się stamtąd w poszukiwaniu bogatszych pastwisk.
Inni zwróciliby się o poradę do przyjaciół, ale brak wspomnień z dzieciństwa utrudniał ojcu nawiązanie trwalszych więzi z pozostałymi członkami arystokracji. Nie pamięta żadnych opowieści ze szkół z internatem ani zwycięstw z czasów młodości odniesionych w meczach rugby. Ma w sobie pewną pustkę, którą inni potrafią wyczuć.
Przez te wszystkie lata próbował zapełnić ją książkami i filozofią. Podczas rodzinnych obiadów debatowaliśmy o polityce i Platonie, ale wszyscy staliśmy się przez to nieco dziwni.
– O co poprosisz?
Nie cierpię jej okłamywać.
– O to samo co ty, mamo. O lepszą pamięć. Poznam jakiegoś dżentelmena tak dobrze, że nie będzie miał innego wyboru, jak tylko przekonać się, że będę dla niego najlepszą żoną.
Dłoń mojej mamy nieruchomieje. Chwilę później przesuwa kciukiem po małym palcu. Już nie patrzy na moje odbicie w lustrze, a jej spojrzenie staje się odległe i nieobecne.
– Wspaniała myśl, skarbie.
– To dlaczego sprawiasz wrażenie tak strasznie smutnej? – Mówiąc to, uśmiecham się, ale boli mnie serce.
– Tylko zachowaj ostrożność. – Kręci głową i poprawia kwiaty wpięte szpilkami w moje włosy. – Pamiętanie o wszystkim jest bardzo obciążające. I nie ma końca.
Moja suknia ma szeroki dekolt w szpic ozdobiony falbanką, która biegnie również wzdłuż rękawów i kończy się w łokciach. Jej gorset sięga talii i kończy się obszerną spódnicą.
– Wyglądasz idealnie – szepcze mama.
_Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji_