Ukryte pragnienia - ebook
Ukryte pragnienia - ebook
Detektyw Jack Carson współpracuje z FBI, by rozwikłać sprawę pewnego zabójstwa. O udział w nim podejrzewa właścicieli bostońskiego domu aukcyjnego. Aby zyskać dostęp do sekretów tej rodziny, umieszcza w ich biurze wtyczkę, swoją asystentkę. Zamiast jednak skupić się na wynikach śledztwa, bardziej martwi się o bezpieczeństwo asystentki. Uświadamia sobie, że pragnie jej od miesięcy i coraz jest mu trudniej walczyć z pożądaniem...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4029-1 |
Rozmiar pliku: | 689 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Co tu robisz o tak wczesnej porze?
Jack Carson prześliznął się obok Vivianny Smith i wszedł do jej mieszkania, starając się ze wszystkich sił, by jej nie dotknąć. Ani nie poczuć znajomego zapachu jaśminu. Ani nie zauważyć, jak seksownie wygląda w jasnoróżowym kostiumie.
Masochista! Pal to licho, miał misję i potrzebował pomocy swojej asystentki. Starał się ignorować ten nieznośny pociąg fizyczny, jednak im dłużej Viv dla niego pracowała, tym trudniej mu to przychodziło. W dodatku ostatnio miewał sny. No tak, właściwie fantazje. A ona w każdej z nich występowała w roli głównej.
Skąd brały się takie myśli? Doprawdy wkurzające, co więcej zupełnie nieprofesjonalnie.
– Musisz wykorzystać cały swój wdzięk i zdobyć więcej informacji. – Odwrócił się i spojrzał na jej twarz, gdy zamykała drzwi do mieszkania. – Trzeba głębiej pogrzebać w życiu Parkerów.
Clint i Lily Parkerowie, młode małżeństwo, zginęli podczas napadu rabunkowego. Sprawcy podpalili ich dom. Ocalało jedynie małe dziecko, słodka Katie, którą teraz opiekowała się Viv jako rodzic zastępczy.
Palenie w piersi nadal go przytłaczało. Jack nie chciał myśleć o dzieciach… Podziwiał Viv, że wyciągnęła pomocną dłoń i pomogła dziecku, tak jak wiele razy w przeszłości. Ale w jego przypadku dzieci nie wchodziły w grę. Nie mógł nawet o nich myśleć, jeśli chciał zachować spokój ducha.
– Uważasz, że rodzina O’Shea miała coś wspólnego z tym napadem? – spytała Vivianna; wyminęła go i ruszyła w głąb mieszkania.
Nie miał wyjścia, jak podążyć za jej kołyszącymi się biodrami. No cóż, był tylko człowiekiem, a do tego facetem. Na co innego mógł w takiej chwili patrzeć? Zawsze nosiła cholernie opięte spódnice. Tak zwane ołówkowe… Ten widok doprowadzi go kiedyś do zawału.
– Jestem tego pewien – potwierdził.
Otoczona złą sławą rodzina O’Shea z Bostonu od dawna balansowała na krawędzi prawa. Jack postawił sobie za cel sprowadzenie tych zarozumiałych drani na ziemię. Za każdym razem, gdy występował przeciwko tym, którzy uważali, że stoją ponad prawem, miał przed oczami człowieka, który zabił jego żonę oraz nienarodzone dziecko i nadal przebywał na wolności.
O’Shea prowadzili znany na całym świecie elegancki dom aukcyjny, ale on wiedział, że nie są lepsi od zwykłych kryminalistów. Musi doprowadzić ich przed oblicze sprawiedliwości. A przepustką do celu była kobieta, która napędzała każdą jego fantazję.
Rok temu Jack przygotował dla Viv doskonały kamuflaż. Pracowała tylko w niepełnym wymiarze godzin dla tej owianej złą sławą rodziny, ale to wystarczyło, by uzyskać potrzebne mu informacje.
Zwróciło się do niego FBI, szukając kogoś z jego doświadczeniem i możliwościami finansowymi, kto wkręciłby się do domu aukcyjnego rodu O’Shea. Jasne, że postawili na niego, skoro był najlepszym detektywem w branży. O nie, to nie próżność, to po prostu fakt. Jack potrafił poradzić sobie ze sprawami, które dla innych okazywały się nie do przeskoczenia.
Chociaż zarobił już miliony, nie wycofał się z zawodu. Kiedy dziesięć lat temu wrócił z Afganistanu, jak szalony rzucił się w wir pracy i założył Carson Enterprises. Po powrocie dowiedział się, że podczas pobytu za granicą stracił całą swoją rodzinę. Cóż mu innego pozostało niż walczyć o sprawiedliwość wszędzie, gdzie tylko mógł?
Zdarzało się jednak, że odrzucał zlecenia, które do niego nie przemawiały. Ale O’Shea to jego konik. Gdy doszło do rabunku, prowadzili z Parkerami negocjacje dotyczące kupna antyków. Jack nie miał wątpliwości, że członkowie tej przeklętej rodziny wiedzą, co wydarzyło się tamtej tragicznej nocy.
Viv zniknęła w pokoju dziecięcym. Ze ściśniętym sercem Jack zatrzymał się w przedpokoju. Demony, znowu te demony…
Szanował Viv za jej miłość do dzieci, za to, że jej serce i dom były dla nich zawsze otwarte. Ale on sam nie mógł się w to zaangażować. Stare rany nadal się nie zagoiły. I prawdopodobnie nigdy to nie nastąpi.
Viv po chwili pojawiła się z Katie wtuloną w jej ramię.
– Muszę zanieść ją do sąsiadki.
Na szczęście jej najbliższa sąsiadka – emerytowana nauczycielka i wdowa – kochała dzieci i z przyjemnością się nimi zajmowała.
– Robię, co mogę, Jack. – Spojrzała mu w oczy. – Już coś podejrzewają. Jeśli zacznę zbyt mocno naciskać, domyślą się, że nie jestem osobą, za którą się podaję.
Oczywiście Jack nie chciał, by ją zdemaskowano. Ale nie mógł się wycofać. Miał zadanie do wykonania. A to zadanie nie polegało na gapieniu się na dekolt Viv, gdy Katie pociągnęła połę żakietu. Błysk białej koronki stanika pobudził jego wyobraźnię. Och, rozpiąłby te guziki, żeby zobaczyć resztę…
Do diabła, chłopie, weź się w garść!
Viv podeszła bliżej. Z równą przyjemnością przeniósł wzrok na jej piękną oryginalną twarz. W żyłach Viv płynęła indiańska krew. Jej babka pochodziła z plemienia Siuksów, a Viv odziedziczyła po niej urodę: wysokie kości policzkowe, czarne włosy oraz ciemnobrązowe oczy. Nierzadko widział, jak mężczyźni zerkają na nią z zachwytem. I za każdym razem miał ochotę dać im w pysk.
Ogarnęło go poczucie winy. Nie powinien pragnąć innej kobiety. Przeżył już miłość swojego życia; to uczucie przeminęło, umarło, ponieważ nie było go na miejscu, by ochronić swoją żonę i dziecko.
Tłumaczył sobie, że pociąg, jaki czuje do Viv, to jedynie uboczny efekt ich długoletniej współpracy. Oprócz Tilly, jego gospodyni, Viv była jedyną kobietą, z którą w jakiś sposób był związany. Podziwiał ją za jej siłę, a zarazem wrażliwość. Dodając do tego uderzającą urodę oraz doskonale ukształtowane ciało, to całkiem naturalne, że wręcz magnetycznie go przyciągała. Ale musiał trzymać emocje pod kontrolą.
– Gramy w jednej drużynie – powiedziała z delikatnym uśmiechem. – Może wpadniesz wieczorem i porozmawiamy o tym szerzej?
– Mam dziś telekonferencję z klientami z Wielkiej Brytanii.
Viv lekko skinęła głową.
– Rozumiem. Może więc jutro? Zrobię coś na kolację i omówimy dalszą strategię.
Kolacja? Z nią i z dzieckiem? To zabrzmiało tak… po domowemu. Sprawy służbowe zwykle załatwiał w biurze albo na neutralnym gruncie. Ale dziś rano, szczerze mówiąc, przyszedł do niej, by sprawdzić, jak sobie daje radę… Nie chodziło tylko o pracę.
Do diabła, im dłużej toczy się to śledztwo, tym staje się bardziej opiekuńczy. I bardziej zaborczy.
– Możesz przyjechać do mnie – zaproponował. – Moja gospodyni coś nam przygotuje.
Otóż to. Z Tilly w pobliżu atmosfera nie będzie tak intymna. Viv często opiekowała się dziećmi, które nie miały dokąd pójść. Zachodził w głowę, dlaczego nigdy się nie ustatkowała i nie założyła własnej rodziny. Ale to nie jego sprawa. Owszem, razem pracują, ale to jeszcze nie oznacza, że ma prawo wtrącać się w jej życie.
– Z przyjemnością – zgodziła się. – Katie i ja chętnie wyrwiemy się z domu. Wyjdę z pracy około czwartej, wpadnę po nią, a potem prosto do ciebie.
Nigdy nie była u Jacka z dzieckiem. Gdy z rzadka spotykali się poza biurem, zazwyczaj byli tylko we dwoje.
– Jakieś życzenia? – spytał.
Czyżby ukradkiem zerknęła na jego usta? Czyżby chciała....?
Nie ma znaczenia, co chciała. Ich znajomość jest wyłącznie służbowa. Kropka.
– Żadnych. – Pokręciła głową z uśmiechem. – Cokolwiek podasz, będzie okej.
Jack wytarł wilgotne dłonie o dżinsy. Musi stąd wyjść. Zmęczony z niewyspania umysł zaczynał płatać mu figle, podrzucając nierealne scenariusze. Ruszył do drzwi i chwycił klamkę. Zerknął przez ramię na Viv, która podążyła za nim.
– Uważaj, Viv. Nie podejmuj zbędnego ryzyka.
– Dam sobie radę. Do jutra!
Przystanął, delektując się jeszcze przez moment jej widokiem w eleganckim różowym kostiumiku, z dzieckiem na ręku. Najwyższa pora wyjść. Zanim zapomni, że ona dla niego pracuje i sięgnie po to, czego pragnie od miesięcy. Nie potrzebuje w życiu żadnych zmian, a tym bardziej cierpień.
Wreszcie wybiła czwarta. Viv nie mogła się doczekać, aż opuści biuro w galerii O’Shea i pojedzie do Jacka. Zauroczenie szefem było śmieszne. Wydawało się, że to nie w jej stylu, ale musiała przyznać, że natychmiast wskoczyłaby do jego łóżka, gdyby dał zielone światło.
Żałosne. Jest żałosną kobietą, żyjącą nadzieją, że szef ją zauważy. Czy w ogóle ma czas na romans? Opiekowała się przecież dzieckiem, niemowlęciem! Zresztą wymizerowana przemęczona matka nie prezentuje się seksownie. Ale nie zrezygnuje z opieki nad dziećmi. W ten sposób zaspokajała swoją niedomogę macierzyństwa.
Cierpienie z powodu niemożności posiadania własnych dzieci w jakiś sposób przygasało, choć ból zawsze czaił się pod powierzchnią. Poza tym miała teraz mnóstwo obowiązków.
Na życzenie Jacka zatrudniła się dodatkowo w niepełnym wymiarze godzin w domu aukcyjnym O’Shea. Jako singielka na niewielu ludzi mogła liczyć. Rodzice nie mieszkali w pobliżu, a była jedynaczką. Przywykła sama sobie radzić, ale teraz naprawdę potrzebowała pomocy.
Martha, jej sąsiadka, która często pilnowała Katie, była uroczą i uczynną starszą panią, ale czasami Viv musiała zabierać dziecko do biura. Do biura, gdzie pracowała z Jackiem – swoim właściwym pracodawcą, seksownym bogatym detektywem, który nie potrafił uporać się ze swoją traumą i dostrzegać kolorów życia.
Jacka dotknęło wiele nieszczęść. Nie dziw, że pogrążył się w pracy. W wieku dziewiętnastu lat stracił matkę, a prawdziwego ojca nie znał. Potem w Afganistanie napatrzył się na okropieństwa wojny. W tym czasie w kraju zginęła jego żona. Viv głęboko mu współczuła, ale pragnęła, żeby wrócił do życia. Pragnęła pokazać mu jego jasną stronę. Gdyby tylko jej pozwolił…
Podeszła do swojego biurka na zapleczu galerii. Laney, najmłodsza z rodu O’Shea, i jedyna kobieta spośród rodzeństwa, rozmawiała w recepcji z jakimś klientem. Odkąd dowiedzieli się, że pewne informacje dostały się w ręce FBI, przynajmniej jeden z członków rodziny przebywał w biurze przez cały czas, co ogromnie utrudniało Viv węszenie, zważywszy, że spędzała tu zaledwie dwadzieścia godzin tygodniowo.
Otworzyła lewą górną szufladę antycznego biurka, by wyjąć kartkę i długopis. Musiała jeszcze zrobić listę zakupów. Katie wyrzynały się zęby i nocami marudziła. Biedne maleństwo. Straciła rodziców, a teraz jeszcze nie może spać. Viv pragnęła otoczyć czułością słodką dziewczynkę. Wszystkie dzieciaki, które przewinęły się przez jej dom, były cudowne i trudno jej było z nimi się rozstawać. Podejrzewała, że tym razem będzie to jeszcze trudniejsze.
Sięgnęła po długopis i kartkę. Korzystała z tego biurka, odkąd rok temu zatrudniła się w firmie. Zyskała już zaufanie rodziny i od czasu do czasu ogarniało ją poczucie winy z powodu swojej nielojalności. Ale nie była naiwna. Słyszała krążące po Bostonie plotki. Każdy, kto interesował się sztuką, znał rodzinę O’Shea. Powtarzały się określenia „mafia” i „gang”.
Coś musnęło wierzch jej dłoni. Wzdrygnęła się, pochyliła głowę, ale niczego nie zauważyła. Czyżby pająk?
Ponownie wsunęła rękę do szuflady. Raz jeszcze coś otarło się o jej skórę. Oświetliła wnętrze telefonem, bojąc się, że zobaczy stado włochatych tarantuli.
Ale zobaczyła tylko kawałek kartki wystający spod blatu biurka. Cóż to takiego?
Nasłuchiwała. Laney nadal rozmawiała z klientem. Biurko Viv znajdowało się w rogu, w pewnym oddaleniu. Droga wolna! Odsunęła krzesło i dokładnie zbadała spód biurka. Jak mogła tego wcześniej nie zauważyć?
Chwyciła papier w dwa palce i delikatnie pociągnęła. Gdy wysunął się nieco, zauważyła odręczne pismo, którego nie rozpoznała. Pociągnęła znów. Włożyła telefon do szuflady, aby podświetlić papier od dołu, i sięgnęła po niego dwoma rękami. Deska pod blatem była poluzowana. Musiała z nią trochę powalczyć, ale w końcu ją odsunęła. Do szuflady wpadł niewielki notes.
Skąd się tu wziął? Kto go ukrył w biurku?
Viv szybko schowała notes do torebki.
Lista zakupów zeszła na drugi plan. Zajmie się tym później. Zebrała swoje rzeczy, zawiązała pasek płaszcza, zarzuciła torebkę na ramię i ruszyła w stronę tylnego wyjścia. Przeszył ją zimny wiatr, gdy szybkim krokiem zmierzała do samochodu.
W aucie włączyła ogrzewanie siedzenia i wyciągnęła z torebki notes oprawiony w skórę.
Od razu zorientowała się, że natrafiła na żyłę złota. Był to odręczny dziennik nieżyjącego Patricka O’Shea, patriarchy bostońskiej rodziny, którą Jack ścigał z taką bezwzględnością. Rodziny, którą szpiegowała od roku.
Niecierpliwie przebiegała wzrokiem strony, wiedząc, jaką wspaniałą dziś niespodziankę sprawi Jackowi. Nie mogła się już doczekać…
Przewróciła kolejną kartkę. Zamarła, czytając pierwsze linijki. Przeczytała słowo po słowie dwa razy, by upewnić się, że dobrze rozumie.
Serce jej zamarło. Nie, Jack nie może zobaczyć tego dziennika! Za nic w świecie! Oczywiście było tu wszystko, czego potrzebował, by ostatecznie pogrążyć rodzinę O’Shea. Ale również stało czarno na białym, że jest nieślubnym synem Patricka!ROZDZIAŁ DRUGI
Stukot obcasów o podłogę narastał w miarę, jak Viv się zbliżała. Jack wstał i odwrócił się w stronę wejścia na oszklone patio. Polecił swojej gospodyni, aby tutaj nakryła do kolacji. Będą mogli zamknąć drzwi i zapewnić sobie trochę prywatności.
Na widok Vivianny gwałtownie wciągnął powietrze. Nagły przypływ pożądania nie był niczym nowym. Za każdym razem czuł to samo, zawsze wywoływała wstrząsający efekt. Obcisły żakiet różowego kostiumiku podkreślał jej talię osy, spódnica sięgała tuż powyżej kolan, a w czarnych botkach na obcasach nogi wydawały się niebotycznie długie.
Podróżował po całym świecie, zarówno służbowo, jak i dla przyjemności, i wszędzie widywał oszałamiające kobiety. Ale to Viv, która ucieleśniała niewinność, klasę i odrobinę zmysłowości, była jedyną kobietą, o której nie mógł przestać myśleć.
Indiańskie dziedzictwo wyróżniało ją wśród znanych mu kobiet. Do licha, musi wziąć się w garść, bo inaczej zepsuje ich zawodowe relacje, a przecież nie chciał szukać nowej asystentki. Viv była bezcenna; ich współpraca doskonale się układała. Była jedyną zaufaną osobą, która mogła wkraść się do sanktuarium rodu O’Shea i wydobyć stamtąd pożądane informacje.
– Przepraszam za spóźnienie. – Odetchnęła głęboko, mocniej przytulając małą Katie do piersi. – Ostatnio trochę marudzi z powodu ząbków.
Jack wsunął ręce do kieszeni. Nie miał żadnego doświadczenia z ząbkującymi dziećmi. Kiedyś chętnie by tego doświadczył… Ale ta szansa została mu odebrana, gdy pewnego dnia jego ciężarna żona znalazła się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze.
– Naprawdę się postarałeś! – Viv rozszerzonymi oczami zerknęła na stół.
Drożdżowe bułeczki, rolada z indyka z sosem śliwkowym, pieczone kartofle i jarzyny, wino, nawet kawałki masła w kształcie gołąbków. Tilly, jego gospodyni, a z upodobania swatka, trochę przesadziła. A w kuchni czekał na nich jeszcze domowy czerwony sernik.
Uśmiechnął się do siebie. Wszystkie wysiłki Tilly szły na marne. Była jego gospodynią prawie od dekady i nigdy nie pominęła okazji, by podsunąć mu jakąś kobietę. Odrzucił niezliczone randki, które chciała mu zaaranżować. Gdy będzie gotów, sam sobie kogoś znajdzie. A zważywszy że poślubił Carson Enterprises i poświęcił się pracy, zapewne nieprędko to się stanie.
Zerknął na romantycznie udekorowany stół, a potem na Viv.
– Powiedziałem Tilly, że to służbowa kolacja, ale ona uparła się, żeby mnie wyswatać.
Viv uniosła brwi.
– Cóż, to lepiej wygląda niż niejedna randka, na której byłam. Nadal dochodzę do siebie po ostatniej.
Nim zdążył spytać, co miała na myśli, Katie się rozpłakała. Viv huśtała ją i szeptała słowa pociechy, ale nic nie pomagało.
– Zostawiłam torbę przy wejściu. Możesz mi ją przynieść?
Może jednak powinni porozmawiać przez telefon? Viv miała pełne ręce roboty, pracując na dwóch posadach i zajmując się jedenastomiesięcznym dzieckiem.
Idąc po torbę, Jack rozprawiał się ze swoim poczuciem winy. Znał Viv wystarczająco długo. Była silną kobietą. Liczył, że da sobie radę.
W pewnym stopniu irytowało go, że wykonanie tego zadania musiał powierzyć komuś innemu. Zwykł polegać na sobie. Ale federalni liczyli, że odkryje coś, co powiąże rodzinę O’Shea ze zbrodnią na Parkerach. To by ułatwiło postawienie im zarzutów w wielu innych sprawach.
Jack przerzucił ciężką torbę przez ramię. Jak taka mała osóbka może potrzebować tylu rzeczy?
Nagle przystanął, ponieważ Tilly wyjrzała z korytarza prowadzącego do kuchni.
– Wszystko w porządku, panie Carson?
Panie Carson! Już zrezygnował z nakłaniania jej do zwracania się do niego po imieniu. Tilly była uosobieniem taktu. O dziwo, nie przeszkadzało jej to wtrącać się w jego życie miłosne. A raczej w jego brak.
– Doskonale, Tilly. Dziękuję. Viv potrzebowała torby z dziecięcymi rzeczami.
Tilly się uśmiechnęła, w kącikach jej oczu pojawiły się zmarszczki.
– Ta mała dziewczynka ma szczęście, że trafiła na panią Smith.
Jack skinął głową.
– Dziś jesteś zwolniona z zabawy w Amora. – I każdego innego wieczoru też.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
– Nie wiem, o czym pan mówi. – Odwróciła się w stronę kuchni, zerkając przez ramię. – Proszę mi powiedzieć, kiedy podać sernik.
– Sam go przyniosę – odparł ze śmiechem. Nie mógł nie podziwiać determinacji tej kobiety, nawet jeśli jej wysiłki szły na marne. – Możesz już iść do domu.
W oczach starszej kobiety pojawiły się figlarne błyski.
– Chce pan zostać sam? Rozumiem. Proszę więc uznać, że wyszłam.
Nie zamierzał wyprowadzać jej z błędu. Owszem, chciał zostać sam z Viv, ale nie z tych powodów, jakie zapewne ucieszyłyby Tilly. Zawsze wyciągała własne wnioski bez względu na to, co powiedział. Nie warto strzępić języka.
Tilly często mu wypominała, że jest zbyt zajęty służbowymi podróżami i zarabianiem pieniędzy, by znaleźć sobie kobietę, choć doskonale wiedziała, że walkę o sprawiedliwość traktuje jak misję, a pieniądze stanowią jedynie bonus. Często robiła aluzję, że pieniądze na niewiele się zdają, jeśli nie ma na kogo ich wydawać.
Nie mógł obwiniać Tilly za jej wysiłki. Kobieta miała serce na dłoni. Wolałby jednak, by dała sobie spokój. Przeżył już wielką miłość. Taka miłość nie zdarza się dwa razy.
Płacz Katie wyrwał go z zamyślenia. Pospieszył na patio. Viv siedziała na tapicerowanym krześle przy stole. Szeptała jakieś czułe słowa do Katie, tuląc ją do piersi.
Jack zamarł na widok rąbka jasnoróżowej koronki wyłaniającego się spod żakietu Viv. Litości, znów to samo! Katie kurczowo wczepiła się w materiał, rozchylając kostium. W środku między piersiami Viv dostrzegł małą różową kokardkę. I jak w takich warunkach rozmawiać o sprawach służbowych?
Opanuj się! Próbował nie myśleć o tym, że ta kobieta uwielbia koronkową bieliznę.
– Czego potrzebujesz? – spytał, otwierając torbę.
Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Z wysiłkiem uciekł wzrokiem w bok. Miała w sobie siłę, z której nie zdawała sobie sprawy. Powinien zapamniętać, że jest niedostępna.
– Środka przeciwbólowego. – Viv posadziła Katie na kolanach, a potem poprawiła nieszczęsny żakiet. – Mała różowo-biała buteleczka z dozownikiem.
Dozownik? Cóż to takiego? Przerzucał pieluchy, chusteczki kosmetyczne, słoiczki z jedzeniem, balsam do ciała, szmacianą lalkę…
– Przepraszam, w zewnętrznej kieszeni. Włożyłam ją tam, żeby łatwiej było wyjąć.
No pewnie!
Wreszcie znalazł butelkę i jej podał. Podparł ręce na biodrach i przyglądał się, jak Katie sadowi się w zagłębieniu ramienia Viv.
– Już dobrze, kochanie. – Viv zakropliła lekarstwo, a potem zaczęła masować dziąsła Katie. – Za chwilkę poczujesz się lepiej.
Za każdym razem, gdy przynosiła Katie do biura, Jack znajdował wymówkę, by ulotnić się na cały dzień. Obecność pięknej kobiety i uroczego dziecka stanowiła zbyt wielką torturę. Patrząc na Viv pocieszającą rozkapryszoną Katie, nie mógł stłumić myśli, jak mogłoby wyglądać jego życie, gdyby jego żona nie zginęła.
– Zacznij jeść. – Viv popatrzyła na niego z czułym uśmiechem. – Nie krępuj się mną.
Jack zaczął nakładać jedzenie na talerze. Przynajmniej mógł skupić się na czymś innym.
– Pracowałaś dziś z Laney?
Laney O’Shea, najmłodsza z rodu, była zaręczona z Rykerem Barrettem, prawą ręką klanu O’Shea. Latem oczekiwali pierwszego dziecka. Jack zżymał się, że tacy ludzie doznają szczęścia, z którego on został obrabowany.
– Słucham? – Spojrzała na niego, a potem z powrotem na dziecko. – Och, tak. Laney była w biurze przez cały dzień.
– Czy Ryker albo jej bracia wpadli?
Viv przytuliła dziecko, poklepując je czule po plecach.
– Ryker przywiózł lunch dla Laney. Od czasu, gdy zaszła w ciążę, jest niezwykle opiekuńczy.
Zaciskając zęby, Jack postawił przed Viv pełny talerz.
– Robił coś? Skorzystał z komputera, gdzieś zatelefonował?
– Nie. Wpadł tylko na chwilę. – Viv zerknęła na talerz. – Nie dam rady tego wszystkiego zjeść.
– Zjedz, ile chcesz. Tilly zabiera wszystko, co zostanie, do schroniska dla bezdomnych. Właściwie zawsze gotuje za dużo i tam wynosi.
– Jakże miło z jej strony.
Jack wzruszył ramionami.
– Ma wielkie serce.
Katie się uspokoiła. Albo lekarstwo zaczęło działać, albo biedactwo zmęczyło się płaczem.
Viv nadziała na widelec pieczony kartofel.
– A ty? Też masz wielkie serce, skoro jej na to pozwalasz.
– Chętnie pomagam ludziom w potrzebie.
Wpatrywał się w nią przez stół, zdając sobie sprawę, że odkąd wspomniał o pracy, unikała jego wzroku. A teraz próbowała zmienić temat.
– Wychowywała mnie tylko matka. Zabiegała, żeby niczego nam nie brakowało. Samotne rodzicielstwo było dla niej dużym wyzwaniem. Często słyszałem, jak płacze po nocach, myśląc, że śpię.
Nie chciał wracać do przeszłości. Przeszłość mogła go sparaliżować. Pamiętał, skąd pochodzi, ale starał się, by wspomnienia trudnego dzieciństwa inspirowały go do działania. Oczywiście nigdy nie zapomni matki, która tyle dla niego poświęciła.
Odetchnął głęboko, zdecydowany skierować rozmowę na właściwe tory.
– Co dzisiaj wydarzyło się w biurze?
Upuściła widelec na talerz. Szybko go podniosła i wzruszyła ramionami.
– Nic specjalnego. Codzienna rutyna.
Znów brak kontaktu wzrokowego. Znał Viv wystarczająco długo i, do diabła, wystarczająco długo był żołnierzem i śledczym, by poznać, gdy ktoś kłamie.
Nie spuszczając z niej wzroku, pochylił się do przodu.
– Co się dziś wydarzyło? – powtórzył tym razem wolniej, aż wreszcie spojrzała mu w oczy.
Katie zasnęła, wtulona w ramię Viv.
– Rano przyszedł nowy klient, którym zajęła się Laney. Ja pracowałam na zapleczu, robiłam inwentarz na wiosenną aukcję.
Wyprostował się na krześle. Dlaczego jej nie wierzył? Nigdy nie podważał jej słów. Była jego najbardziej zaufanym sojusznikiem.
– Potem Ryker przyniósł lunch – ciągnęła, zerkając na śpiące dziecko. – Niewiele się już działo. Rozmawiałam z Laney o dzieciach. Wie, że jestem rodzicem zastępczym, i miała dużo pytań.
– Na przykład? – Chciał znać każdy szczegół tego, co działo się w domu aukcyjnym. Tam tkwi klucz do sprawy. Nie spocznie, póki nie zbada każdej ścieżki.
Viv wzruszyła ramionami.
– Pytała o różne fazy rozwoju dziecka. Ale ja po raz pierwszy opiekuję się niemowlęciem. Najmłodsze z moich dzieci miało trzy lata.
Jack wiedział, dlaczego Viv mimo barku doświadczenia z niemowlętami wzięła Katie pod swoje skrzydła. Po pierwsze, poznała Parkerów, gdy ci zwrócili się do domu aukcyjnego O’Shea. Mówiła, że nawet bawiła się z Katie podczas jednej z ich wizyt.
Po drugie, wiedziała, że system jest przeciążony. A ponieważ była certyfikowaną opiekunką i miała świadomość tragicznej sytuacji tego dziecka, poprosiła o opiekę nad nim.
– Jakąś godzinę przed zamknięciem przyszła starsza pani, która chciała sprzedać pewne przedmioty, które kupiła kiedyś we Włoszech.
Jack zaintrygowany przechylił głowę na bok.
– Co to było?
Viv podniosła widelec do ust.
– Chyba jakieś obrazy, ale najpierw chciała porozmawiać z Laney.
Typowy monotonny dzień. Ale wyczuwał, że coś jest nie tak. Viv dosłownie zamarła, gdy wspomniał o jej pracy w galerii. A potem unikała jego spojrzenia.
– To wszystko?
Viv przełożyła Katie na drugie ramię, a ta złapała ją za połę i rozchyliła żakiet. W nagrodę Jack znów mógł raczyć się widokiem biustonosza.
– Jestem zestresowana – wyjaśniła z uśmiechem. – Katie ząbkuje, a aukcja się zbliża. Praca dla O’Shea to nie tylko myszkowanie i podsłuchiwanie.
A on na dokładkę zawraca jej głowę poza godzinami pracy. Pal to licho, był gotów zakończyć tę sprawę i zostawić inicjatywę organom ścigania. Ale musiał uzbroić się w cierpliwość. Nie drążył już tematu. Może przemawiała przez niego zbytnia podejrzliwość, może rzeczywiście Viv była tylko zestresowana? Nie będzie dokładał jej stresu.
– Nie podejrzewają cię, prawda?
Viv upiła łyk wina.
– Podejrzewają każdego, kto wchodzi i wychodzi z biura. Ale nie czuję, żebym była pod specjalnym nadzorem. Działam ostrożnie, Jack.
Dlaczego, gdy wypowiadała jego imię, czuł falę narastającego pożądania? Nie mógł sobie pozwolić na rozkojarzenie. Po zakończeniu tej sprawy pojedzie do swojej willi we Włoszech. Tam odpocznie, nawiąże jakiś niezobowiązujący romans. Przepracowanie i seksualna frustracja mącą mu umysł.
– W poniedziałek przychodzi nowa dostawa obrazów – ciągnęła Viv, nieświadoma, dokąd podążyły myśli Jacka. – Mam wolne, ale pomyślałam, że mogłabym poprosić o nadgodziny.
Jack zacisnął palce na szklance z whisky.
– Odradzam. Oni już wiedzą, że ktoś przekazuje informacje. Może im się zapalić czerwona lampka.
– Chyba masz rację. Po prostu chciałabym zrobić coś więcej.
Niestety to niemożliwe. To nie on tkwi na posterunku, to Viv jest jego oczami i uszami. Na tym etapie nie mogą zrobić nic więcej.
– Masz świetną okazję zahaczyć o Parkerów, kiedy jesteś z Laney – poradził, prostując się na krześle i zerkając na śpiące dziecko. – Opowiadaj jej o Katie, o tym jak się rozwija. Wspomnij, że straciła rodziców. Gdybyśmy dowiedzieli się czegoś więcej o tej nocy, gdy doszło do napadu, jestem przekonany, że znaleźlibyśmy powiązanie z O’Shea.
– Masz rację. Z Laney zwykle rozmawiamy o dzieciach. Będę tam jutro od ósmej do południa – przypomniała. – Potem idę z Katie do lekarza. Przyślę ci esemesa, jeśli się czegoś dowiem.
Katie zaczęła się znów wiercić. Viv wstała i kołysała ją delikatnie. Jack przyglądał się, jak szybko weszła w rolę matki. Była najbardziej czułą i wrażliwą osobą, jaką znał. Urodzoną opiekunką. Zanim ją zatrudnił, dokładnie ją sprawdził; wiedział, że nie wyszła za mąż i nie ma dzieci. W młodości spędziła sporo czasu w szpitalach, ale nigdy nie wspominała o chorobie, więc nie pytał. Mógłby się dowiedzieć więcej, ale dość już wywęszył i nie chciał zawieść jej zaufania.
– Powinnam już wracać do domu – stwierdziła Viv. – Katie musi odpocząć, ja zresztą też.
Jack odłożył serwetkę na stół i wstał.
– Dlaczego nie poprosisz sąsiadki, żeby codziennie popilnowała Katie trochę dłużej? Jeśli to jakiś problem, zapłacę.
Viv uniosła brwi.
– Nie chodzi o pieniądze, Jack. Zostałam zastępczą matką, żeby opiekować się dziećmi, które nie mają nikogo. Podrzucanie dziecka sąsiadce, bo mam ochotę się zdrzemnąć, nie wchodzi w grę.
– Nie to miałem na myśli. – Był zły na siebie, że wyszedł na nieczułego faceta. A przecież miał inne intencje. Bardzo się przejmował jej sytuacją. Za bardzo. – Jeśli nie będziesz się o siebie troszczyć, nie podołasz obowiązkom.
Przymknęła oczy i głęboko westchnęła.
– Wszystko robię z myślą o innych. O tym dziecku i o tobie. Nie mam rodziny, Jack, a więc pracuję, żeby wypełnić pustkę. Gdy przestaję pracować, mam za dużo czasu na myślenie. Rozumiesz, co chcę powiedzieć?
Jack poczuł dławienie w gardle. Wyraziła precyzyjnie jego własne myśli i emocje. Wyglądało na to, że prowadzą równoległe życie. Rozpaczliwie chciał dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Przed czym uciekała?
– Mówisz do pracoholika – Próbował rozładować atmosferę. – Starałem się tylko upewnić, że zadbasz o siebie.
– Dam sobie radę. Ale muszę już iść. Jutro przyślę ci wiadomość. Musi nam się udać. Zaszliśmy bardzo daleko.
Jack pomógł jej włożyć płaszcz i ubrać Katie, co nie było łatwe, ponieważ spała. Po wyjściu Viv oparł się o drzwi i wpatrywał w ogromny pusty hol. Doskonale rozumiał, jak to jest, gdy nie ma się nikogo. Po śmierci żony przeniósł się do wielkiego domu w Beacon Hill. Nie mógł zostać w tamtym domku, który kupił z myślą o rodzinnym życiu.
Żył dalej, zarobił więcej pieniędzy, niż potrzebował, a gdy zaczął rozglądać się za stałą rezydencją, wiedział, że potrzebuje przestrzeni – dużego domu, którego co prawda nigdy nie wypełni rodziną, ale w którym nie poczuje, że ściany zamykają się wokół niego.
Mieszkał więc sam jeden w tej ogromnej wilii, jeździł drogimi samochodami, miał letniskowy dom w górach, dwa inne za granicą, ale zamiast tego materialnego dostatku wolałby mieć kogoś.
Ostatnio, gdy myślał o kobiecie, z którą mógłby dzielić swoje bogactwo, przychodziła mu na myśl tylko Viv. Chciał wymazać to wyobrażenie sprzed oczu, ponieważ myśl o innej kobiecie byłaby zdradą Carly. Czyż nie?
Poza tym, bez względu na fantazje, które roiły mu się w głowie, musi pamiętać, że Viv jest jego asystentką. Nigdy nie będzie nikim innym.
Przechodząc przez hol i mijając kuchnię, przypomniał sobie o serniku. Jeśli Tilly przyjdzie rano i zobaczy, że nawet go nie tknęli, zrobi jej się przykro.
No cóż, wyjdzie wcześniej i zabierze go do biura.