- W empik go
Ukryte znamię - ebook
Ukryte znamię - ebook
Zosia, to kobieta zabiegana, z kompleksami i problemami dnia codziennego. Nieszczęśliwa mężatka, szczęśliwa mama i spełniona bizneswoman. Do czasu. Wszystko komplikuje się w dniu, w którym ktoś morduje jej pracownicę. Jakby tego wszystkiego było mało, w jej domu pojawia się wuj z Australii, który też zamiesza w kotle jej uczuć, dylematów i problemów. Gdy policja prowadzi śledztwo, Zosia stara się poukładać swoje sprawy. Zastanawia się nad swoim związkiem, życiem zawodowym i zmianą otoczenia.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8273-749-3 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wkrótce po tym, jak Zosia zaparkowała na chodniku swojego bardzo starego forda, rozdzwoniła się jej komórka. Kobieta nie miała sumienia kolejny raz odrzucać połączenia swojej jakże apodyktycznej matki.
— Mamuś, oddzwonię, jak otworzę Malinkę — powiedziała i rozłączyła połączenie. -_Kurczę, nawet nie dałam jej dojść do słowa. Co ze mnie za córka? —_ pomyślała, podchodząc do witryny swojej cukierni. Tuż za szybą stał dwuosobowy stolik, nakryty obrusem w biało-zieloną kratkę. Pomysł jej przyjaciółki Ali. Na stoliku stała porcelanowa cukiernica oraz wazonik z konwaliami. Sztucznymi oczywiście. Te prawdziwe są zbyt krótko, a żadne inne nie wchodziły w rachubę. Są to bowiem ulubione kwiatki jakże uroczej właścicielki. Zosia przez chwilę się zamyśliła, ale znajomy głos sąsiada, pana Eugeniusza, pozwolił jej wrócić na ziemię.
— Witaj sąsiadko. Jak twój dzień? — zapytał wesoło. Starszy pan był zawsze w wyśmienitym humorze.
— Dzień dobry. Cudownie — skłamała, bo przecież nie będzie mu opowiadać o zepsutej pralce, małej powodzi w kuchni, za ciasnych butach córki czy mężu, który ostatnio prawie nie wychodzi z pracy. -Jak pan się czuje?
— Wyśmienicie — odpowiedział z uśmiechem. Pan Eugeniusz, pomimo leciwego już wieku, prowadził niewielką księgarnię tuż obok cukierni Zosi. Raz w miesiącu podarowywał swojej sąsiadce kilka książek. Po przeczytaniu ich, kobieta ustawiała je na specjalnej półce w Malince. Każdy klient mógł je czytać do kawy i pysznego domowego ciasta. Co niektórzy zabierali książkę do domu (za zgodą właścicielki oczywiście), by potem ją oddać lub wymienić na inną. Kinga, kobieta, która pracowała w Malince, zaproponowała założenie specjalnego zeszytu, aby wpisywać w nim komu i jaką książkę wypożyczają. Zdarzało się bowiem, że starsi klienci nie pamiętali czy przeczytali już daną książkę, czy jeszcze nie. Szefowej od razu spodobał się pomysł i natychmiast wprowadziła go w życie.
— Życzę pani dużo klientów. Moje uszanowanie — powiedział starszy pan i ukłonił się na tyle nisko, na ile pozwolił mu ból w kręgosłupie.
— I wzajemnie, panie Eugeniuszu — odpowiedziała i wsunęła klucz do zamka w drzwiach. Weszła do środka, odblokowała alarm i mogła spokojnie zabrać się do pracy. No prawie, bo nagle przypomniał jej się telefon od mamy, a raczej cała ich seria.
— Hej mamuś. Oddzwaniam. Coś pilnego, bo za chwilę otwieram, a muszę jeszcze wyjąć ciasta z samochodu.
— No nareszcie. Zupełnie nie rozumiem, jak można nie mieć czasu na chwilę rozmowy z własną matką?! — żaliła się już na dzień dobry, a właściwie, to nawet nie zdążyła się przywitać.
— Mamo… Powiesz o co chodzi? Ja naprawdę nie mam teraz za dużo czasu. Dobrze wiesz — ciągnęła. Jej matka doskonale wiedziała, o której jej córka otwierała Malinkę, a mimo to wydzwaniała z byle pierdołą, żeby tylko zwrócić na siebie jej uwagę.
— Dzwoniła moja ciocia.
— Taaak? — poganiała ją najdelikatniej jak się dało.
— I ma prośbę, żeby przenocować mojego kuzyna przez parę dni.
— Iiii? — zaczęła tracić cierpliwość.
— No i dzwonię, żeby cię poinformować, że się zgodziłam — powiedziała wesoło.
— To super mamuś. A co ja mam z tym wspólnego? — dopytywała coraz bardziej zdenerwowana. Ukradkiem zerknęła na zegarek, jakby mama miała to zobaczyć i oskarżyć ją za potworny akt zniewagi z jej strony. -_Na szczęście za chwilę przyjdzie Kinga —_ pomyślała słuchając piskliwego głosu swojej rodzicielki.
— Czekaj. Co ty powiedziałaś przed chwilą? — zreflektowała się nagle, bo miała wrażenie, że się przesłyszała.
— Powiedziałam, że Kaczor zatrzyma się u was, bo ja przecież mam ten remont i nie mam takiej możliwości — powtórzyła poirytowana.
— Ale mamo! — Zosia prawie krzyknęła do słuchawki. -Nie możesz mnie, to znaczy nas stawiać w takiej sytuacji.
— Oj daj spokój. Masz, przepraszam, macie duży dom, a pokój gościnny stoi pusty. Co wam szkodzi.
— Ale ja go prawie nie znam. Widziałam go może raz w życiu, na pogrzebie wujka. Mam wpuścić obcego faceta pod swój dach, gdzie mieszkają moje dzieci?! I co ja im powiem? Co powiem Wojtkowi?
— Sama mu powiem. Zaraz do niego zadzwonię. No otwieraj już tę swoją budę, bo klienci pewnie już się ustawili tłumnie przed wejściem — skwitowała z sarkazmem jej matka i zakończyła rozmowę. Zosia stała jak wryta. Miała nadzieję, że to sen, ale nie. Kiedy usłyszała głos swojej pracownicy, oprzytomniała i ze stanu otępienia wpadła we wściekłość.
— Cześć — powiedziała Kinga. Co ci jest? — zapytała z troską, bo Zosia z nerwów aż poczerwieniała na twarzy.
— Mama — odpowiedziała krótko. Nic więcej nie musiała dopowiadać. Kinga doskonale znała relacje swojej szefowej z jej matką. Ilekroć miała z nią jakikolwiek kontakt, była potem albo w stanie agonalnym, albo wręcz przeciwnie — gotowała się ze wściekłości. Częściej zdarzało jej się to drugie. Pewnie między innymi dlatego była już po stanie przedzawałowym. Matka oczywiście nie czuła się winna. Zwalała chorobę córki na jej lekką nadwagę i życie w ciągłym stresie. A to klienci wybredni, a to wychowanie dzieci, biznes i do tego mąż, który jakby jest, a jednak go nie ma — powtarzała Zosi przy każdej możliwej okazji. Ta ostatnia uwaga o jej mężu zawsze kobietę zadziwiała. Teściowa z zięciem dogadywali się świetnie, wręcz za sobą przepadali, a jednak jej matka miała tupet używać tego argumentu, byle jak najdalej odsunąć od siebie swoją winę. Robiła to oczywiście tak, żeby Wojtuś, bo tak na niego mówiła od kiedy naprawił jej starą, ruską pralkę, tego nie słyszał.
— Masz. Wypij to — Kinga podała szefowej kubek ze świeżo zaparzoną melisą. -Dobrze ci to zrobi — dodała.
— Dzięki. Otwórz sklep, proszę. Ja muszę ochłonąć — powiedziała i wyszła na zaplecze, zabierając ze sobą kubek z herbatą. Ledwo usiadła w swoim ulubionym fotelu, zadzwonił telefon.
— Halo — powiedziała bezbarwnym tonem.
— Cześć kochanie.
— Cześć. Co tam?
— Rozmawiałem z mamą. Będziemy mieć gościa. Jakbyś mogła, to urwij się z pracy i przygotuj pokój dla Mateusza. Ja nie dam rady. Wrócę późno. A i zrób coś dobrego na kolację. W końcu tak rzadko mamy gości — nadawał bez opamiętania jej mąż.
— Jasne. Zrobię jeszcze pranie i odkurzę cały dom — powiedziała sarkastycznie.
— Świetny pomysł. To do zobaczenia wieczorem.
_— Chyba potrzebuję więcej melisy —_ pomyślała. Właśnie straciła ochotę na wszystko.
— Trzeba pojechać do hurtowni — przerwała jej rozmyślania Kinga, ale kiedy zobaczyła swoją szefową w pozycji nieruchomej, stwierdziła, że zakupy mogą poczekać do później i wycofała się z powrotem do cukierni.
Zosia siedziała i próbowała o niczym nie myśleć, ale kiepsko jej szło. Im bardziej próbowała, tym bardziej różne myśli kotłowały się w jej głowie. W takich chwilach, właściwie już w ostateczności pisała do swojego przyjaciela, którego znała jeszcze z dzieciństwa. Kiedy mieszkał jeszcze w Polsce, zawsze powtarzał Zosi, że kiedyś się z nią ożeni. Potem oboje się z tego śmiali, ale pomimo upływu tylu lat, jemu uczucia do Zosi wciąż siedziały w głowie i w sercu, ma się rozumieć. Nie widzieli się ze dwadzieścia lat (to znaczy na żywo oczywiście, bo czasem udało im się pogadać przez komunikator). Filip mieszkał obecnie na Mauritiusie i nie wiedział co to problemy. Swoje rzecz jasna. Zosia mogła mu się zwierzać z wszystkiego i o każdej porze. Wojtek z pewnością nie miał zielonego pojęcia o znajomości swojej żony z Filipem. Zosia skrzętnie to przed nim ukrywała. Wiedziała, że gdyby się wydało, że zwierza się ze swoich problemów obcemu facetowi, a nie mężowi, byłaby niezła awantura. Tylko, że Wojtka nie było przy niej, zwłaszcza, kiedy miała gorszą chwilę albo cały dzień do dupy. Postanowiła więc zaczepić Filipa. Rozmowa z nim zawsze była kojąca.
— Hej — napisała krótko. Kiedy odpowiedzi nie było, odłożyła telefon na biurko, zdjęła buty i oparła je o brzeg blatu. Delektowała się herbatą i pomyślała o wakacjach, które już dawno powinny się wydarzyć w jej życiu. Filip wielokrotnie zapraszał ją do siebie, a ona za każdym razem delikatnie odmawiała. Usłyszała dźwięk nadchodzącej wiadomości. Poderwała się z fotela. Była niemal pewna, że to Filip odpisał.
— Mamo, pamiętasz o wywiadówce? — napisał Szymon, jej pierworodny. — _Jasna cholera. Jeszcze tego brakowało —_ zaklęła w duchu. Odpisała, że pamięta i od razu napisała do matki, z zapytaniem, o której szanowny wujek ma się dziś zjawić u niej w domu. Odpowiedź przyszła niemal natychmiast: -Już jest. Zaprosiłam go na obiad. Będzie u Was około dwudziestej. -_Całe szczęście. Może z wszystkim zdążę._ Po tej myśli ułożyła się z powrotem wygodnie w fotelu i zamknęła na chwilę oczy. Jednak po paru sekundach uzmysłowiła sobie, że Kinga nie może robić wszystkiego sama. Nie z samego rana. Wstała więc, łyknęła positivum i poszła pomóc swojej pracownicy.
— Przepraszam cię. Już jestem. Gdzie ta lista do hurtowni? — zapytała z uśmiechem. Dziewczyna wskazała głową na tablicę korkową, zawieszoną na ścianie obok lodówki. Była akurat zajęta pakowaniem tortu dla stałego klienta.
Zosia zerwała listę, spakowała swoje rzeczy do torebki i ruszyła do samochodu.
— Co się dzieje Zosiu? — odczytała wiadomość od Filipa, siedząc już za kierownicą. Bez wahania zadzwoniła do niego.
— Mam potwornie ciężki początek dnia i potrzebuję kilku słów wsparcia — wypaliła na bezdechu.
— Mów — powiedział krótko, by zaraz potem usłyszeć o niespodziewanej wizycie wujka, którego Zosia prawie nie zna i równie niespodziewanej wywiadówce w szkole Filipa, o tym jak rano była w domu awaria i powódź oraz ogólnie o tym, jak to życie w rodzinie wcale nie jest taką sielanką, jaką pokazują w reklamach proszku do prania czy płatków śniadaniowych. Kiedy wreszcie Zosia wyżaliła się swojemu przyjacielowi na każdy możliwy sposób, nie słyszała w słuchawce nic prócz głuchej ciszy. -Halo. Filip. Jesteś tam jeszcze? — zapytała z obawą, że mężczyzna rozłączył się, ponieważ nie mógł już słuchać o jej problemach.
— Tak Zosiu. Jestem — odpowiedział cicho. -Nie możesz tak żyć. Za dużo na siebie bierzesz.
— Wiem, ale wierz mi, nie zgłaszam się na ochotnika, a te wszystkie zadania mnożą się jak grzyby po deszczu.
— Pomyśl, czy części obowiązków nie może wziąć na siebie Wojtek? — Zosia prawie parsknęła śmiechem, ale z trudem się powstrzymała. Wyobraziła sobie, jak jej mąż bez wahania zgadza się na robienie zakupów, czy przygotowanie kolacji.
— Wiesz, że to niemożliwe.
— To może pomyśl, czy świat się zawali, jak nie pójdziesz na wywiadówkę albo nie odkurzysz pokoju dla gości. Olej mało istotne sprawy, a skup się bardziej na sobie i swojej Malince. No i zdecydowanie zaplanuj urlop. Moje zaproszenie wciąż jest aktualne — dodał.
— Wciąż o tym myślę i coraz bardziej twoja propozycja mnie kusi.
— I dobrze. Oby to nastąpiło jeszcze w tym roku. Musisz o siebie dbać Zosiu. Nikt inny tego nie zrobi, a już na pewno nie twój mąż.
— Dziękuję Filip. Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczysz. To znaczy twoje słowa i porady — szybko się poprawiła, kiedy usłyszała po drugiej stronie słuchawki pytanie: -Naprawdę?
— Muszę kończyć. Pa.
— Pa i uważaj na siebie. Odpuść to co zbędne i ciesz się życiem — powiedział na koniec. Zosia schowała telefon z powrotem do torebki i postanowiła jeszcze chwilę posiedzieć w samochodzie. Chciała pójść za radą przyjaciela. Postanowiła zrobić szybką analizę spraw pilnych i mniej pilnych. Koniec końców wyszło jej, że zakupy w hurtowni są konieczne. Jeżeli chodzi o zebranie w szkole, to akurat może załatwić przez telefon. Szymon uczył się bardzo dobrze i nigdy nie sprawiał żadnych problemów. Zresztą, gdyby działo się coś złego, wychowawczyni od razu by do niej zadzwoniła. Pozostała jeszcze kwestia gościa wieczorową porą. Zosia wydedukowała sobie, że skoro Kaczor zje u jej mamy obiad, a potem pewnie jeszcze ciasto, to nie będzie aż tak głodny. Postanowiła więc zrobić na kolację coś, do czego wszystkie potrzebne składniki ma w domu. Risotto. Ta myśl spodobała jej się od razu. Wszyscy domownicy uwielbiali tę potrawę, a wujek? No cóż. Będzie się musiał dostosować. W ten sposób wypadną jej zakupy w markecie, których tak nie znosiła. Sprawę odkurzania w pokoju gościnnym zleciła Szymonowi i w ten oto sposób dzień, który zapowiadał się na bardzo zwariowany i intensywny, stał się spokojny i luźny. Kobieta znalazła nawet czas na fryzjera i zakupy tylko dla siebie. Kupiła na wyprzedaży kilka sukienek i torebkę. Wracała do domu przed dziewiętnastą. Spokojna, zrelaksowana i w dobrym humorze.
— Hej mamuś — usłyszała od progu dziecięcy głos swojej córki. Marcelinka jak zwykle coś rysowała. Pomimo skupienia się na swoim rysunku ona jedna zauważyła powrót mamy do domu.
— Hej córciu. Jak ci minął dzień?
— Wyśmienicie. Dostałam szóstkę z matematyki i pani wytyczyła mnie na konkurs z języka polskiego. Ojej. Mamuś, ale ty masz piękną fryzurę — zawołała zachwycona i przykleiła się do niej z wszystkich sił.
— Dziękuję i gratuluję sukcesów. Jestem z ciebie taka dumna córeczko.
— Ze mnie też pewnie byłabyś dumna, gdybyś tylko poszła na zebranie — odezwał się Szymon. Siedział w kuchni i pałaszował ciasto sprzed dwóch dni.
— Przepraszam, ale nie dałam rady. Jutro zadzwonię do twojej wychowawczyni i z nią porozmawiam. Tata już jest? — zapytała zdejmując buty. Syn pokiwał przecząco głową. -Odkurzyłeś pokój, tak jak cię prosiłam?
— Tak — odpowiedział z nosem w telefonie. Kobieta podziękowała i poszła na górę wziąć prysznic i przebrać się w jedną z tych sukienek, które dzisiaj kupiła. Fiołkowy — jej ulubiony kolor. Lekko dopasowany krój nadawał jej sylwetce lekkości, a niewielki dekolt odsłaniał dokładnie tyle ile trzeba. Kiedy była już odświeżona i ubrana, zerknęła na zegarek. Za pięć ósma. W tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
— Otworzę — usłyszała z dołu męski głos syna. -_I dobrze. Im więcej obowiązków przejmie jej rodzina, tym więcej będzie miała czasu na inne, ważne sprawy —_ pomyślała schodząc uważnie po schodach. Kilka tygodni wcześniej rąbnęła na nich jak długa. Na szczęście skończyło się tylko na kilku siniakach, ale od tamtego czasu zawsze już uważa, gdzie stawia nogi i trzyma się przy tym poręczy. Kiedy dotarła wreszcie do holu, usłyszała rozmowę syna z wujkiem. Rozmawiali ze sobą, jakby znali się od zawsze, a przecież widzieli się po raz pierwszy w życiu. Marcelinka pozostała niewzruszona wizytą kogoś zupełnie nowego w ich domu i rysowała sobie w najlepsze.
— Witaj Zosiu — powiedział wuj i wyciągnął do niej swoje wielkie, wyćwiczone do granic możliwości, a raczej rozciągliwości koszulki polo, ramiona. Kobieta delikatnie przywitała się z gościem. Ten jednak zamknął ją w swym uścisku i nie chciał wypuścić. Po parunastu sekundach jednak się zreflektował i Zosia mogła znowu swobodnie oddychać.
— Kopę lat — powiedział z szerokim uśmiechem. -Widzieliśmy się ostatnio chyba z dwadzieścia lat temu.
— Coś koło tego. Wejdź, proszę — powiedziała gospodyni i zaprosiła go do salonu. -Czego się napijesz?
— Masz piwo? — zapytał wprost.
— Jasne. Zaraz przyniosę — powiedziała i poszła do kuchni. Szymon jakby na to czekał. Od razu usiadł naprzeciw Mateusza i zaczął z nim rozmowę. Zosia postawiła przed wujkiem piwo i wróciła do kuchni, żeby przygotować kolację. Zerkała co chwila w stronę salonu. Zastanawiała się nad ksywą Mateusza. Kaczor nijak jej do niego nie pasowało. Wyraziste rysy jego twarzy smaganej słońcem Australii, orzechowe oczy w ciemnej oprawie, wąski nos i pełne usta, tworzyły miły dla oka widok. Do tego ta sylwetka. Wysportowany, dobrze zbudowany i wysoki. Zosia, krojąc warzywa do risotto, zastanawiała się, dlaczego tak naprawdę zwraca się do niego wujku, skoro jest od niej starszy tylko o sześć lat i tak naprawdę nie łączą ich żadne więzy krwi. Jest przyszywanym, młodszym kuzynem jej mamy. Tyle. Kiedy wstawiła ryż i podsmażyła mięso z warzywami, nalała sobie kieliszek białego wina i poszła do salonu. Marcelinki już nie było. Zrobiła pytającą minę w stronę Mateusza. -Poszła do siebie. Mówiła, że nie może się tutaj skupić, czy coś — powiedział syn i od razu wrócił do rozmowy z gościem.
— Zajrzę do niej. Odłożyła kieliszek na kominek i poszła na górę. W międzyczasie do domu wrócił Wojtek. Podczas kolacji prym wiedli mężczyźni. Zosia nie miała za wiele do powiedzenia. Nigdy nie przepadała za sportem, a oni właśnie tę dziedzinę życia obrali sobie za główny temat do rozmowy przy kolacji. Kobieta zjadła połowę swojej porcji, życzyła im dobrej nocy i udała się do sypialni. Przed snem zdążyła jeszcze podziękować Filipowi za złote rady, wyłączyła telefon i zapadła w głęboki sen. O trzeciej nad ranem obudziły ją jakieś trzaski dochodzące z dołu. Była przerażona. Próbowała obudzić Wojtka, ale ten ani drgnął. Wyszła cicho spod kołdry, wzięła z komody figurkę Wenus z Milo, którą dostała od matki i postanowiła ruszyć w kierunku wroga, który wciąż buszował na dole. Z każdym krokiem serce waliło jej coraz mocniej, dłonie zaciśnięte na figurce zaczęły jej się pocić. Wstrzymała oddech i kiedy była już prawie na dole, zauważyła włamywacza schylonego przy kuchennej szafce. Podeszła bliżej i z całej siły walnęła go w głowę. Niestety, a może i stety, cios zamiast powalić bandytę na ziemię, sprawił, że figurka rozprysnęła się na kawałki.
— Alabaster — powiedział Kaczor, masując sobie głowę w miejscu uderzenia. Zosia stała jak wryta. W dodatku zapomniała, że ma na sobie jedną z tych seksownych i prześwitujących koszulek nocnych, które tak bardzo kochała.
— Co ty tu do cholery robisz? — wycedziła przez zęby.
— Wybacz. Nie mogłem spać. Chciałem napić się kawy — tłumaczył się jak mały chłopczyk, który właśnie spalił sąsiadom stodołę. Kobieta miała ochotę walnąć go jeszcze raz.
— Przestraszyłeś mnie na śmierć — powiedziała. Dopiero, kiedy zauważyła, jak Mateusz dziwnie na nią patrzy, zorientowała się, że stoi przed nim prawie naga. -Posprzątaj tu potem po sobie.
— Dobra. Ale figurki szkoda — zażartował na koniec, lecz nie usłyszał już żadnej riposty.
Nazajutrz dzień przywitał okolicę deszczem i chłodniejszym powietrzem. Wojtek wstał jak zwykle lewą nogą i jak co dzień miał do żony niepotrzebne uwagi. Zosia albo się już do nich przyzwyczaiła albo nie chciała się kłócić przy dzieciach, a tym bardziej przy gościu, który był świadkiem monologu ze strony gospodarza. Zamierzał nawet mu zwrócić uwagę, ale nie chciał dolewać oliwy do ognia. Kiedy został sam na sam z Zosią, ona zapytała go o głowę i nie czekając na odpowiedź, przeprosiła za swoje zachowanie.
— Nie to ja przepraszam. Nie powinienem… No wiesz, tak się panoszyć.
— Daj spokój. Czuj się jak u siebie — powiedziała nalewając sobie kawy.
— Mogę cię o coś zapytać?
— Jasne, dawaj wujku — powiedziała, akcentując ostatnie słowo.
— Skończ już z tym wujkiem. Mów mi po imieniu.
— Dobra. To co to za pytanie?
— Czemu się godzisz na takie traktowanie? Zosia posmutniała i nie wiedziała co odpowiedzieć. Mateusz to zauważył i dodał: -Dobra, nie było pytania. Pójdę pobiegać. Pewnie ten czas masz zawsze tylko dla siebie. Korzystaj.
— Dziękuję — powiedziała z trudem powstrzymując łzy.
Kiedy dotarła do cukierni, była już w miarę spokojna. Kinga była już na posterunku i wszystkim się zajęła. Ludzie zaczęli się schodzić na poranną kawę i ciasto, więc Zosia od razu przebrała się w fartuszek i zaczęła obsługiwać gości.
— _I dobrze, że jest ruch. Przynajmniej nie mam czasu myśleć o sprawach, na które i tak nie mam wpływu. Muszę tylko pogadać z Kingą. Wydaje się jakaś dziwna —_ myślała krojąc ciasto. Kiedy zrobiło się trochę luźniej, podeszła do niej i zagadała: -Wszystko w porządku Kinga? Lecz dziewczyna tylko kiwnęła głową.
— Znam cię. Wydajesz się jakaś inna. Może potrzebujesz pomocy? — Zosia nie dawała za wygraną.
— Nie wiem. Mam mętlik w głowie — odpowiedziała patrząc gdzieś w dal.
— Co się stało? Mów. Coś z Bartkiem? — szefowa przyjęła bardziej władczy ton, ale to tylko sprawiło, że Kinga zamykała się w sobie jeszcze bardziej. W tej chwili zadzwoniła jej komórka. -Przepraszam. Muszę odebrać. To mama.
— Jasne — odpowiedziała Zosia i poszła posprzątać ze stolika stojącego tuż obok witryny.
— Cześć Zocha — usłyszała za plecami piskliwy ton głosu swojej przyjaciółki.
— Cześć Ala. Fajnie, że jesteś. Siadaj, zrobię nam kawy i mam to pyszne ciasto z jagodami, które tak uwielbiasz. Z Alą znały się jeszcze z dzieciństwa. Przyjaciółka była kompletnym przeciwieństwem Zosi. Może dlatego rozumiały się bez słów. Bo nie od dziś wiadomo, że przeciwieństwa lubią się przyciągać. Alicja była dekoratorką wnętrz i w wieku trzydziestu dziewięciu lat wciąż była singielką. Zmieniała facetów jak rękawiczki i nadal wierzyła, że kiedyś trafi na tego, który jest jej przeznaczony. W przeciwieństwie do Zosi, była niepoprawną optymistką i kobietą dbająca zarówno o stan swojego ciała, jak i ducha.
Kiedy Zosia upewniła się, że Kinga wróciła już z zaplecza, mogła spokojnie usiąść i pogadać z Alą. Rozmawiały o jej nowym kliencie, który zlecił aranżację swojej willi na przedmieściach i o tym, jak to tylko kwestia czasu, jak nie będzie mógł oprzeć się urokowi przepięknej dekoratorki. Długie kasztanowe włosy, idealna figura i buzia jak u fotomodelki niejednemu zawróciły już w głowie. Oczywiście pod warunkiem, że ów mężczyzna był w jej guście. Potem Zosia opowiadała jej o niespodziewanym gościu i o tym, jak ubiegłej nocy prawie go zabiła.
— Musisz mi go koniecznie przedstawić — zaproponowała podekscytowana.
— Spodoba ci się. Jest w twoim guście — stwierdziła Zocha. -Wpadnij wieczorem na grilla — dodała.
— Chętnie. Przyniosę sałatkę i piwo.
— Przynieś winko. O piwo zadba Wojtek.
— A właśnie. On dalej taki bez humoru? — zapytała ściszonym tonem.
— Daj spokój. Nawet nie chce mi się o nim gadać. Już Mateusz zauważył dziś rano, że mój mąż to burak.
— Serio? W takim razie jeszcze bardziej chcę go poznać. A teraz wybacz, ale jestem umówiona na spotkanie. Pogadamy wieczorem. Kawę i ciasto wezmę na wynos. Pa — powiedziała i poszła do Kingi, żeby spakowała jej te wszystkie pyszności. Następnie wyszła z cukierni tym swoim lekkim, pełnym gracji krokiem.
Zosia chciała dokończyć rozmowę z Kingą, ale akurat rozmawiała z bardzo wybrednym klientem, więc poszła na zaplecze i sprawdziła telefon. Akurat rozdzwonił jej się w ręce.
— Cześć Filip — powiedziała uradowana.
— Cześć Słonko. Jak się czujesz? — zapytał z troską w głosie.
— Lepiej. Dziękuję.
— Kiedy przylecisz?
— Filip, proszę. Nie zaczynaj. Wiesz przecież, że nie mogę.
— Możesz. Możesz robić wszystko, na co masz ochotę. Nikt ani nic nie powinno cię ograniczać.
— Łatwo ci mówić. Nie masz rodziny, zobowiązań. Jesteś panem swojego życia.
— To było niemiłe.
— Wiem, przepraszam, ale nie potrafię tak wszystkiego rzucić, powiedzieć do widzenia i wsiąść w samolot. Mam dzieci, Malinkę. To nie jest takie proste.
— Rozumiem. Jakby co, to wiesz… Muszę kończyć. Pa — powiedział i nie czekając na odpowiedź Zosi, rozłączył się. Zrobiło mu się przykro, a zarazem był na siebie wściekły, że nie potrafił przekonać Zosi, żeby przyleciała do niego chociaż na parę dni.
— Pa — powiedziała już do siebie i wrzuciła telefon z powrotem do torebki. Nagle przypomniało jej się, że miała zadzwonić do nauczycielki syna. Wyjęła telefon z powrotem i wybrała numer Malinowskiej. Tak, Malinowskiej. Owa nauczycielka miała bowiem na nazwisko tak samo, jak Zosia i reszta jej najbliższej rodziny. Szymon często słyszał od swoich kolegów głupie uwagi typu, że jest synem pani profesor, chociaż dobrze wiedzieli, że tak nie jest. Po rozmowie z Malinowską, Zosia wróciła do pracy.
— Jak mama się czuje? — zapytała Kingi, która akurat myła filiżanki.
— Średnio. Ten ból biodra dokucza jej coraz bardziej. Boi się, że nie wytrzyma do operacji.
— A środki przeciwbólowe?
— Nie pomagają. Może na chwilę, ale ból wraca.
— A nie można jakoś przyspieszyć tej operacji?
— Nie. To już i tak szybki termin.
— Za dwa lata. To naprawdę szybko — stwierdziła z sarkazmem.
— A prywatnie?
— Prywatnie zrobią od ręki, ale wiadomo nie od dziś, wszystko ma swoją cenę, a ani ja, ani tym bardziej moja mama nie mamy takiej forsy. Musimy czekać. Co zrobić. Bartek pomaga jej jak może.
— Twój syn, to dobry chłopak. I bardzo przystojny — dodała z lekkim uśmiechem -Powiesz mi, czemu rano miałaś zapłakane oczy? — próbowała wrócić do porannej rozmowy. Kinga popatrzyła na nią i już zbierała się w sobie, kiedy do cukierni weszła zakochana parka. A tuż za nimi pan Eugeniusz. Nie było szans na rozmowę. Przynajmniej nie przez najbliższe półtorej godziny, bo tyle uroczy sąsiad spędzał w Malince na pogawędce z jej właścicielką. Kiedy pan Eugeniusz wypił już swoją kawkę, zjadł ciasto z malinami i galaretką i nagadał się z Zosią, Kinga postanowiła zwierzyć się szefowej ze swojego sekretu.
— Muszę ci coś powiedzieć — zaczęła.
— Słucham cię — powiedziała i w tym samym momencie zadzwoniła jej torebka, a właściwie telefon, który się w niej znajdował. -Przepraszam, sprawdzę tylko o co chodzi — powiedziała Zosia.
— Halo.
— Zosia? Dzwonili ze szkoły. Szymon się z kimś pobił i trzeba po niego podjechać.
— A ty nie możesz?
— Nie. Za chwilę mam zebranie, a potem spotkanie z klientem. A ty przecież i tak nie masz nic pilnego do roboty — stwierdził i rozłączył rozmowę. Kobiecie zrobiło się przykro. Jej mąż od zawsze uważał, że Zosia nic nie robi, tylko siedzi na dupie i czeka na jego rozkazy.
— Kinga. Przepraszam cię. Muszę pojechać do szkoły. Porozmawiamy jutro, ok?
— Nie będziesz już wracać? — zapytała zawiedziona.
— Nie zdążę. Zamknij Malinkę, proszę — Zosia mówiła w pośpiechu. Tak samo szybko zbierała swoje rzeczy i szybko odjechała spod cukierni.
Na miejscu okazało się, że sprawa nie jest aż tak poważna, jak Zosia sobie to wyobrażała, ale wiadomo, szkoła woli dmuchać na zimne. Skończyło się na draśniętym łuku brwiowym i rozwalonej wardze. Kobieta po drodze zgarnęła córkę, co młodej nie było na rękę, bo umówiła się z Karolem na świetlicy. Po telefonicznej konsultacji z mamą Karola, Zosia zgarnęła również i jego i tak oto do domu dotarli we czwórkę. Mateusz od razu obejrzał rany Szymona. Pracował kiedyś jako lekarz pogotowia, więc znał się na rzeczy. Marcelina i Karol poszli na górę pracować nad jakimś projektem, więc Zosia miała chwilę, żeby zająć się obiadem.
— Co ty robisz? — zapytał ją Mateusz, który wszedł do kuchni.
— Obiad.
— Po co? Zrób sobie kawę i odpocznij dziewczyno.
— Łatwo powiedzieć. Za chwilę wbiegnie tu banda głodomorów i zacznie domagać się posiłku.
— No i co? Masz pełną lodówkę. Jak będą głodni, to sami sobie coś przygotują. Idź do ogrodu. Poczytaj coś. Albo wybierz się do kina — zaproponował gość.
— Sama?! Do kina?! — parsknęła, co od razu wydało jej się niegrzeczne w stosunku do niego. Starał się być miły i troskliwy. Może nawet zbyt bardzo troskliwy. Ona po prostu nigdy nie myślała o sobie, zawsze na pierwszym miejscu stawiała swoje dzieci. Dlatego też propozycja wyjścia do kina wydawała jej się czymś ekstrawaganckim i nazbyt egoistycznym.
— No co? To jakaś zbrodnia? Kiedy ostatnio byłaś w kinie?
— Nie pamiętam — odrzekła smutno.
— No widzisz. Zaraz sprawdzę ci repertuar. Na pewno coś ci przypadnie do gustu.
— Próbujesz się mnie pozbyć z domu? Macie jakieś plany z Wojtkiem? A może z młodym coś kombinujecie? — pytała uśmiechając się do obydwu, bo jej syn akurat wszedł do kuchni.
— Mnie w nic nie mieszajcie. Ja mam jutro sprawdzian i muszę zakuwać — oznajmił, następnie wyjął z lodówki sok i poszedł z powrotem do siebie.
— Nic nie kombinuję. Twoja mama opowiadała mi o zawale, jaki niedawno przeszłaś. Uważam, że powinnaś więcej czasu poświęcić na odpoczynek, a nie ciągle być na czyichś usługach. Zosia nagle posmutniała.
— Co jest? Powiedziałem coś nie tak?
— Nie. Tylko to nie od ciebie powinnam usłyszeć te wszystkie słowa.
— Wiem. Twój mąż to — chciał powiedzieć niecenzuralne słowo, ale uznał, że i bez tego kobieta zdaje sobie sprawę, w jakim stanie jest jej małżeństwo.
— Uważam, że Kaczor ma rację — powiedział Szymon, który wrócił do kuchni po owoce. Mateusz tymczasem poszedł sprawdzić, co tego wieczoru grają w kinie.
— Musisz więcej odpoczywać. Jeśli chcesz, to możesz iść do kina z nim, a ja zajmę się dzieciakami. Żaden problem — zakomunikował i czekał na odpowiedź.
— Dziękuję synu, ale dzisiaj wieczorem zaprosiłam Alę na grilla. Może jutro.
— Świetnie. Pomogę ci przygotować karkówkę — zadeklarował się Szymon.
— Dam radę. Ty musisz się uczyć. Zresztą Mateusz może mi pomóc, prawda? — zapytała go, kiedy wszedł do kuchni.
— Nie wiem w czym, ale zgadzam się w ciemno.
— No widzisz. Zmykaj — powiedziała do syna i sięgnęła po dzbanek z kawą.
— To w czym mam pomóc? — zapytał zaciekawiony.
— Zaprosiłam dzisiaj na grilla swoją przyjaciółkę.
— Świetnie. To co mam robić? — zapytał i od razu się ożywił. Nie cierpiał bezczynnie siedzieć.
— Najpierw musimy pojechać po zakupy — odpowiedziała, biorąc do ręki notes i długopis -Potem przygotować mięso na grilla i jakąś sałatkę. A później to wszystko zjeść — nadęła usta.
— W miłym towarzystwie — dodał i przejechał palcami po swoich włosach, bo jakiś kosmyk opadł mu na czoło i zaczął go denerwować.
Wieczór nadszedł niespodziewanie szybko. Na szczęście z pomocą Mateusza, wszystko było gotowe na czas. Alicja zjawiła się punktualnie i od razu zaczęła kokietować nieznajomego. Wpadł jej w oko od razu po przedstawieniu ich sobie. Mężczyzna jednak był nieco zbity z tropu. To był ten typ faceta, co lubił zdobywać kobietę, a nie wpadać w jej sieci. Ale cóż. Ponieważ Alicja była bliską przyjaciółką Zosi, nie chciał robić przykrości ani jednej, ani drugiej, dlatego też potulnie znosił wszystkie komplementy, umizgi i tajemnicze uśmieszki.
Wojtek wrócił po dwudziestej pierwszej. Humoru jak zwykle brak. Ochoty na imprezowanie brak. Przywitał się oschle, wykpił bólem głowy i tyle go widzieli. Atmosfera nieco przygasła, ale Mateusz wziął sprawy w swoje ręce i włączył cicho muzykę. Najpierw poprosił do tańca Alę, później Zosię i tak na zmianę, dopóki nie zrobiło się chłodno i Alicja postanowiła wrócić do domu.
— Zostaw to sprzątanie. Jutro też można to zrobić. Lepiej napij się jeszcze winka — powiedział i poszedł po pled dla Zosi.
— Dlaczego właściwie tu przyjechałeś? — zapytała.
— Hmm. Może z tęsknoty? A może dla urozmaicenia sobie życia. Wbrew pozorom w Australii, tam, gdzie ja mieszkam, nie ma aż tylu atrakcji, jak mogłoby się wydawać. Tylko praca, dom, dom, praca i tak w kółko — ciągnął obracając w dłoniach kieliszek.
— Coś mi się wydaje, że to jest wersja dla twojej mamy i ewentualnie mojej. A jaka jest ta prawdziwa? — zapytała patrząc na niego. Była pewna, że jej towarzysz skrywa w sobie jakąś tajemnicę, o której ciężko mu mówić. Popatrzył na nią przez chwilę i zbierał się, żeby wyrzucić z siebie prawdziwy powód wyjazdu z Australii, ale w ostateczności zrezygnował. — _W świetle świec była taka piękna. Taka delikatna i krucha —_ nagle zaczął widzieć ją jako kogoś zupełnie innego, niż tylko daleką krewną. Musiał się ogarnąć, bo jego myśli zaczęły zmierzać w niebezpieczne rejony. -Dobra, przepraszam. Chyba nie powinnam pytać. Pójdę już na górę. Jest coraz zimniej.
— Dobranoc — tylko tyle zdołał z siebie wykrztusić. Posiedział jeszcze chwilę w fotelu i patrzył w żarzące się węgle.rozdział 3
— Cześć. Tu Martin. Oddzwoń do mnie. To ważne — nagrał się na automatyczną sekretarkę i odłożył telefon na biurko. _-Kurwa, wszystko idzie jak po grudzie. Potrzebuję jakiegoś punktu zaczepienia —_ myślał intensywnie.
— Powiedz, że coś masz — powiedział do komisarza Bolka, który akurat wszedł do biura.
— Nic. Przepytałem resztę jej sąsiadów i nic. Potem pojechałem do Malinki. Rozpytałem kogo się dało, czy coś widzieli, słyszeli. Cokolwiek i nic. Sejf nienaruszony, jego zawartość też. Monitoringu brak. Jedyny jaki był w sklepie na rogu, nie działał od tygodnia, a w pogrzebowym mają tak ustawione kamery, że nic nie złapały.
— A może trzeba znaleźć ojca tego chłopaka? Mamy jeszcze klucze do ich mieszkania? Przecież tam gdzieś musi być akt urodzenia młodego — komisarz Zdenek rozpaczliwie łapał się każdej myśli, którą podsunęła mu podświadomość.
— Świetny pomysł, tyle że za włamanie stary urwie ci jaja. Wszystko już przeszukane.
— Mam to w dupie. Jedziesz ze mną? — zapytał zakładając marynarkę.
— Jedź sam, a ja ogarnę raporty.
— Cykor. A jak przesłuchanie pani Alicji? — zapytał łapiąc już za klamkę. Partner uśmiechnął się tajemniczo.
— Potwierdziło się jej alibi.
— Tylko tyle? Słaby z ciebie zawodnik.
— Odwal się co? Jestem z nią umówiony na randkę — dodał.
— Brawo. Nareszcie stary. Lecę. Kryj mnie, jakby co — powiedział i wyszedł na korytarz.
Mieszkanie denatki mieściło się na drugim piętrze starej, przedwojennej kamienicy, która dwa lata temu przeszła renowację i na tle pozostałych wyglądała świetnie. Komisarz zaparkował po drugiej stronie ulicy. _-Nieciekawa okolica —_ pomyślał wysiadając z samochodu. Kilkoro młodych chłopaków stało przy trzepaku i słuchali rapu. Głośno dyskutowali o jakiejś imprezie. Zdenek postanowił wykorzystać okazję i podpytać ich o ofiarę. Podszedł do nich spokojnie i zapytał czy znali Kingę Marciniak. Na widok odznaki jeden z nich uciekł.
— Spokojnie. Nie interesuje mnie co macie w kieszeniach. Przynajmniej na razie. Potrzebuję informacji na jej temat. No. To który z was ją znał?
— Każdy ją tu znał. Normalna kobieta. Dobrze się prowadziła. Jej syn też porządny — odezwał się chłopak w kapturze.
— Spotykała się z kimś?
— Nie. Nigdy nie widziałem jej z facetem — odpowiadał dalej.
— A wy? — komisarz zwrócił się do pozostałych. Tamci pokiwali głowami.
— Słyszeliście coś może o ojcu młodego? — znowu kiwnięcie głowami.
— Dobra. Dzięki — komisarz stwierdził, że niczego więcej się od nich nie dowie. Jak tylko odszedł od nich kawałek, jeden z nich zgłośnił z powrotem głośnik i wrócili do przerwanej im rozmowy.
Zdenek poszedł na górę. Wyjął klucze z kieszeni marynarki i włożył do zamka. Drzwi były otwarte. Zamknięte tylko na klamkę. -_Co jest do cholery? —_ pytał sam siebie. Sięgnął po broń i powoli otworzył drzwi. Słyszał jakieś odgłosy. W mieszkaniu ewidentnie ktoś był. Wszedł powoli z bronią wyciągniętą przed siebie. Po cichu sprawdził pomieszczenie po prawej stronie. W łazience nikogo nie było. Potem zajrzał do kuchni. Też pusto. Kiedy był pewien, że ktoś jest w pokoju, tuż za kuchnią, kopnął z impetem w drzwi i wparzył do środka.
— Stój, policja — zawołał na całe gardło. Zosia aż podskoczyła i krzyknęła z przerażenia. -Co pani tu robi?! — zdziwił się na jej widok. Natychmiast schował broń do kabury. -Nie powinno pani tu być.
— Syn Kingi potrzebuje ubrań i książek do szkoły — kobieta powoli się uspokajała. -A pan co tu robi? Policja chyba już przeszukała mieszkanie? — zapytała, pokazując bałagan, jaki po sobie zostawili.
— Muszę jeszcze coś sprawdzić. Nie wie pani, gdzie pani pracownica trzymała ważne dokumenty?
— Nie mam pojęcia. Aż tak blisko nie byłyśmy ze sobą. Ale mogę zapytać Bartka.
— Nie trzeba. Sam znajdę.
— Po co panu jej dokumenty? — była ciekawa i chciała wyciągnąć od niego jakiekolwiek informacje. Komisarz wahał się przez chwilę, aż w końcu stwierdził, że pani Zosia może okazać się pomocna.
— Szukamy aktu urodzenia młodego. Czuję, że ta sprawa ma związek z jego ojcem.
— Szukamy? -dopytała.
— Pani poszuka w tamtych szufladach, a ja zajrzę do tych teczek, które leżą na biurku.
— A co z telefonem i laptopem — postanowiła pójść za ciosem, lecz Zdenek był czujny. Pogroził jej tylko palcem i wrócił do wertowania dokumentów.
— Chyba coś mam. Znalazłam — podeszła do niego i wręczyła mu akt urodzenia. Zdążyła go przeczytać i wiedziała, że to co za chwilę zobaczy komisarz, absolutnie mu się nie spodoba.
— Ojciec nieznany — powiedział bardziej do siebie, niż do Zosi.
— Przykro mi — powiedziała i wróciła do pakowania rzeczy Bartka. Komisarz w międzyczasie odebrał telefon od patologa. -Powiedz lepiej, że coś masz.
— Niestety stary. Zmarła wskutek pęknięcia czaszki. To od uderzenia. Na ramieniu ma ogromnego krwiaka, tak jakby ktoś bardzo silny ścisnął ją w tym miejscu albo walnął lub popchnął z całą mocą.
— Czyli mogła się z kimś kłócić?
— Niewykluczone, ale od razu uprzedzę twoje następne pytanie i nie. Nie ma żadnych śladów dna. Tak, jakby sprawca zrobił to w rękawiczkach. Już na miejscu zbrodni podejrzewałem udział osób trzecich. Przewrócone krzesło w pomieszczeniu socjalnym. Denatka nie mogła tego zrobić sama podczas upadku. Stało za daleko. Na stole był przewrócony kubek, a notes leżał na podłodze. Ale to już ci mówiłem wcześniej.
— Czyli mógł to zaplanować? Skoro miał rękawiczki.
— Można przyjąć taką wersję.
— Dobra. Dzięki — rozłączył się zrezygnowany. _-Tutaj musi coś być —_ rozmyślał i gorączkowo rozglądał się po pomieszczeniu.
— Pójdę już. Proszę zamknąć mieszkanie na klucz — oznajmiła Zosia, która trzymała w ręku dużą turystyczną torbę. Komisarz tylko kiwnął głową, na znak, że w ogóle jej słuchał. Odwróciła się więc na pięcie i wyszła z mieszkania. Dotaszczyła jakoś bagaż do samochodu i ruszyła w stronę domu.