- promocja
Ukryty pokój - ebook
Ukryty pokój - ebook
Komisarz William Wisting wkracza w świat wielkiej polityki!
Gdy szanowany działacz Partii Pracy, Bernhard Clausen, umiera na zawał serca, William Wisting zostaje pilnie wezwany na rozmowę przez prokuratora krajowego. W domku letniskowym Clausena dokonano odkrycia, które nie zgadza się z jego wizerunkiem jako zdolnego i rzutkiego polityka o nieskazitelnym charakterze. Interes państwa może być zagrożony i dlatego sprawa musi zostać zbadana z zachowaniem pełnej dyskrecji, tak aby ani prasa, ani opinia publiczna o niczym się nie dowiedziały. Wisting powołuje tajny zespół dochodzeniowo-śledczy. Oprócz kilku starannie wybranych policjantów angażuje do pomocy również swoją córkę Line.
Ślady wielu nierozwiązanych spraw kryminalnych prowadzą do przeszłości zmarłego polityka. Jedną z takich niewyjaśnionych spraw jest zaginięcie w 2003 roku młodego mężczyzny, który łowił ryby w jeziorze Gjersjøen w gminie Oppegård. Wkrótce potem prokurator generalny otrzymuje krótką anonimową wiadomość: „W sprawę z Gjersjøen jest zamieszany minister zdrowia, Bernhard Clausena. Sprawdź go”. Jednak informacja została zbagatelizowana i nigdy nie podążono jej tropem. Nieoczekiwanym zrządzeniem losu Adrian Stiller pracujący w norweskiej sekcji cold cases w Kripos otrzymał zadanie rozwiązania zagadki zaginięcia młodego wędkarza, a Wisting uświadamia sobie, choć niechętnie, że potrzebuje pomocy Stillera, by odkryć najskrytsze tajemnice Bernharda Clausena.
„Wiarygodne i ekscytujące zagadki kryminalne marki Horst.” Mari Grydeland, Aftenposten
„Jørn Lier Horst jest coraz lepszy. A już wcześniej był cholernie dobry.” Tarald Aano, Stavanger Aftenblad
"Merytoryczna dokładność i wiarygodność w powieściach kryminalnych Jørna Liera Horsta wynosi je wysoko ponad przeciętną." Torbjørn Ekelund, Dagbladet
"Klasyczny kryminał w najlepszym stylu." Eva Myklebust, Fædrelandsvennen
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65731-91-3 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Był poniedziałek 18 sierpnia, trzy minuty przed dziesiątą.
William Wisting został zaprowadzony do dużego gabinetu. Inaczej go sobie wyobrażał. Spodziewał się wielkich, masywnych mebli, skóry i mahoniu, a tymczasem gabinet był urządzony prosto i praktycznie. Centralne miejsce w pokoju zajmowało biurko ze stosami dokumentów. Krzesło, które należało do kompletu, miało wytarte podłokietniki. Monitor komputera otaczały rodzinne zdjęcia różnej wielkości i w różnych ramkach.
Ta sama kobieta, która powitała go w poczekalni, teraz wpuściła go do gabinetu. Na ławie obok niewielkiego zestawu wypoczynkowego postawiła filiżanki, szklanki, dzbanek z wodą i drugi z kawą.
Wisting spojrzał w stronę okna, czekając, aż kobieta wszystko przygotuje. Mimo wczesnej pory słońce znajdowało się wysoko na niebie. Karl Johans gate powoli zapełniała się ludźmi.
Kobieta przyłożyła pustą tacę do piersi, skinęła głową, uśmiechnęła się i wyszła z pokoju.
Poproszono go o spotkanie niecałe dwie godziny temu. Dotąd nie miał okazji spotkać się twarzą w twarz z prokuratorem generalnym. Kiedyś na jednym z seminariów wysłuchał jego wykładu na temat jakości w pracy dochodzeniowo-śledczej, ale nigdy z nim nie rozmawiał i nie poznał go osobiście.
Johan Olav Lyngh był postawnym mężczyzną o siwych włosach i kwadratowej twarzy. Zmarszczki i lodowato niebieskie oczy sprawiały, że wyglądał na twardego człowieka.
– Usiądźmy – powiedział, wykonując zachęcający gest.
Wisting zajął miejsce na kanapie stojącej pod ścianą.
– Kawy?
– Tak, poproszę.
Prokurator sięgnął po dzbanek z kawą. Jego dłoń lekko drżała, choć zapewne nie był to objaw niepokoju czy zdenerwowania, lecz raczej oznaka wieku. Lyngh był dziesięć lat starszy od Wistinga. Stanowisko prokuratora generalnego piastował od dwudziestu jeden lat. W czasach, kiedy wszystkie znane policyjne struktury ulegały zmianom, Lyngh stał się symbolem stabilizacji i bezpieczeństwa. Kimś, kto nie zmieniał kursu pod wpływem opinii konsultantów, którzy chcieli prowadzić działalność publiczną zgodnie z zasadami gospodarki rynkowej.
– Dziękuję, że pan przyszedł – powiedział. – I to w tak krótkim czasie.
Wisting wziął filiżankę kawy i skinął głową. Nie miał pojęcia, jaki był cel tego spotkania, ale domyślał się, że czekająca ich rozmowa będzie zawierała poufne informacje.
Prokurator nalał wody do szklanki i wypił łyk, jakby chciał zwilżyć gardło.
– W ten weekend zmarł Bernhard Clausen – zaczął.
Wisting poczuł nagły ucisk w żołądku, jakby bolesne przeczucie. Bernhard Clausen był emerytowanym posłem Partii Pracy i ministrem w kilku różnych rządach. Znaczną część cieplejszej połowy roku spędzał w Stavern. W zeszły piątek źle się poczuł w jednej z restauracji w pobliżu portu. Karetka odwiozła go do szpitala, ale w sobotę władze partii poinformowały, że Clausen zmarł, mając zaledwie sześćdziesiąt osiem lat.
– Podobno doszło do zatrzymania akcji serca – skomentował Wisting. – Czy są podstawy, by sądzić inaczej?
Prokurator pokręcił głową.
– W szpitalu miał drugi zawał – wyjaśnił. – Dzisiaj w godzinach popołudniowych zostanie przeprowadzona sekcja zwłok, ale wszystko wskazuje na to, że zgon nastąpił z przyczyn naturalnych.
Wisting siedział z filiżanką w dłoni, czekając na dalszy ciąg.
– Sekretarz partii skontaktował się ze mną wczoraj wieczorem – mówił dalej prokurator. – Był w szpitalu, gdy Clausen zmarł.
Chodziło o Waltera Kroma, który pełnił funkcję przewodniczącego partii.
– Po tym, jak zginął jego syn, Clausen nie miał żadnej bliskiej rodziny. Jako swojego najbliższego krewnego podał Kroma. I to właśnie on zaopiekował się rzeczami, które Clausen miał przy sobie, gdy trafił do szpitala, między innymi kluczem do domku letniskowego w Stavern.
Wisting wiedział, gdzie to jest. Kiedy Clausen został ministrem spraw zagranicznych, jego letnią posiadłość objęto ochroną policyjną, chociaż ściśle rzecz biorąc, bliżej jej było do Helgeroa niż do Stavern, ponieważ znajdowała się na samym końcu osiedla domków letniskowych nad Hummerbakken.
– Pojechał tam wczoraj, głównie po to, żeby sprawdzić, czy okna i drzwi są dobrze zamknięte, ale także z myślą, że mogą się tam znajdować jakieś poufne dokumenty. Mimo że Clausen był na emeryturze, wciąż należał do grona doradców kierownictwa partii.
Wisting przechylił się do przodu.
– Co tam znalazł? – spytał.
– To jest dość stary, przestronny domek – ciągnął prokurator, jakby potrzebował czasu, by dojść do sedna sprawy. – Teść Clausena wybudował go w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku i kiedy Bernhard stał się członkiem ich rodziny, pomógł go rozbudować. Wie pan, zanim Clausen wszedł na dobre do polityki, pracował jako cieśla i zbrojarz.
Wisting przytaknął. Bernhard Clausen należał do tak zwanej starej gwardii i był jednym z niewielu kluczowych polityków Partii Pracy, którzy mieli doświadczenie jako pracownicy przemysłowi. Zainteresowanie polityką rozbudziła w nim działalność w związkach zawodowych.
– Domek został powiększony, aby w przyszłości móc pomieścić liczną rodzinę. Wnuki i prawnuki. Jest w nim łącznie sześć sypialni.
Lyngh wygładził fałdę na szarych spodniach od garnituru.
– Jeden z pokoi był zamknięty na klucz – mówił dalej. – Krom otworzył go i wszedł do środka. To było jedno z najmniejszych pomieszczeń, z jednym łóżkiem piętrowym. Na obu posłaniach stały kartony. Nie wiem, ile ich było. Krom sprawdził, co w nich jest. Były wypełnione po brzegi pieniędzmi. Gotówką.
Wisting wyprostował się. Jego myśli biegły w wielu różnych kierunkach, ale tego się nie spodziewał.
– Kartony z pieniędzmi? – powtórzył. – O jakiej walucie mówimy? I o jakiej kwocie?
– O obcej walucie – wyjaśnił prokurator. – Euro i dolary. W przybliżeniu pięć milionów jednego i drugiego.
Wisting otworzył usta, ale nie mógł znaleźć odpowiednich słów.
– Dziesięć milionów koron?
Prokurator potrząsnął przecząco głową.
– Pięć milionów euro i pięć milionów dolarów – sprecyzował.
Wisting próbował obliczyć w myślach całkowitą kwotę. Chodziło o jakieś osiemdziesiąt milionów.
– Skąd pochodzą te pieniądze? – spytał.
Lyngh rozłożył ręce i zrobił minę, która oznaczała, że ta sprawa pozostaje zagadką.
– Właśnie dlatego poprosiłem pana o spotkanie – odparł. – Chciałbym, żeby pan się tego dowiedział.
W pokoju zapadła cisza. Wisting przeniósł wzrok za okno, w stronę katedry.
– Ma pan właściwość miejscową – kontynuował prokurator. – Dom znajduje się na terenie pańskiego okręgu, a poza tym świetnie się pan do tego nadaje. Dochodzenie musi być tajne, ponieważ dotyczy sprawy najwyższej wagi państwowej. Bernhard Clausen przez cztery lata był ministrem spraw zagranicznych i centralną postacią w komisji obrony. Nasz interes narodowy może być zagrożony.
Wisting zastanowił się. Do Clausena należały ostateczne decyzje w sprawach, które miały wpływ na stosunek Norwegii do obcych mocarstw.
– Poprosiłem pańskiego komendanta, żeby zwolnił pana ze wszystkich innych obowiązków, nie mówiąc mu, nad czym pan będzie pracował – ciągnął Lyngh, podnosząc się z fotela. – Otrzyma pan swobodny dostęp do wszelkich zasobów, materialnych i niematerialnych. Laboratoria Kripos potraktują priorytetowo wszystkie pańskie zlecenia.
Podszedł do biurka i wziął z niego dużą kopertę.
– Gdzie są teraz te pieniądze? – spytał Wisting.
– Nadal w domku letniskowym – odparł prokurator, wręczając mu kopertę.
Wisting wyczuł, że w środku znajduje się między innymi pęk kluczy.
– Chciałbym, żeby zmontował pan małą grupę kompetentnych osób i zajął się tą sprawą – powiedział Lyngh, stojąc. – Krom wtajemniczył Georga Himlego. To on był premierem, kiedy Clausen prowadził politykę zagraniczną naszego kraju. Poza nimi dwoma nikt o niczym nie wie. I tak musi pozostać.
Wisting wstał. Domyślił się, że rozmowa dobiegła końca.
– Domek letniskowy jest wyposażony w alarm jeszcze z czasów, gdy Clausen zasiadał w rządzie. Został wygenerowany nowy kod, zarówno do jego domu, jak i do domku letniskowego. Znajdzie je pan tutaj – dodał prokurator, wskazując kopertę. – Proponuję, żeby zaczął pan od zabezpieczenia pieniędzy.2
Przed wielkim gmachem uniwersytetu uderzyła w niego fala późnoletniego upału. Nabrał głęboko powietrza, przeciął Karl Johans gate i ruszył prosto w stronę parkingu, na którym zostawił samochód. Zanim uruchomił silnik, wysypał zawartość koperty na fotel pasażera.
Nowy kod alarmu: 1705. Poza pękiem kluczy w kopercie znajdował się czarny skórzany portfel, złoty zegarek, telefon komórkowy i kilka monet. Przedmioty należące do Bernharda Clausena w chwili, gdy został przyjęty do szpitala.
Telefon był starszego typu. Solidny, funkcjonalny i o długo trzymającej baterii. Był wciąż naładowany. Wyświetlacz pokazywał dwa nieodebrane połączenia, ale nie informował, kto dzwonił.
Wisting odłożył telefon i przyjrzał się portfelowi. Był zniszczony, porysowany i lekko wybrzuszony. Komisarz otworzył go i znalazł w środku cztery karty kredytowe, prawo jazdy, dowód ubezpieczenia, karty rabatowe wielu różnych sieci hoteli i legitymację członkowską Partii Pracy. W przegródce na banknoty znajdowało się siedemset koron, kilka paragonów i wizytówka dziennikarza „Aftenposten”. Za plastikową osłonką Clausen trzymał zdjęcia zmarłych bliskich: żony i syna.
Lisa Clausen zmarła, kiedy jej mąż był ministrem zdrowia. Od tego czasu musiało minąć co najmniej piętnaście lat, ale Wisting dobrze pamiętał, że śmierć żony ministra, zatrudnionej w LO^(), wzbudziła ogromne zainteresowanie mediów. U kobiety zdiagnozowano rzadką postać raka. Istniała eksperymentalna i kosztowna terapia, która nie była zatwierdzoną metodą leczenia w Norwegii. Jako ówczesny minister zdrowia Bernhard Clausen był pośrednio odpowiedzialny za to, że jego żona nie otrzymała przedłużającej życie terapii.
Była o kilka lat młodsza od niego. Ich syn musiał mieć wtedy około dwudziestu pięciu lat. Rok później zginął w wypadku komunikacyjnym. W krótkim czasie Bernhard Clausen przeżył dwie tragedie, co spowodowało, że wycofał się z polityki i życia publicznego, by po kilku latach wrócić jako minister spraw zagranicznych.
Wisting włożył telefon, klucze i portfel z powrotem do koperty, po czym rzucił okiem na złoty zegarek. Bransoleta również była złota, a przynajmniej pozłacana, a na tarczy widniało czerwone logo Partii Pracy.
Próbując zebrać myśli, pozwolił, żeby wskazówka sekundnika wykonała pełny obrót. Potem odłożył zegarek na miejsce i uruchomił silnik.
Pierwszą osobą, którą zamierzał zaprosić do zespołu, był Espen Mortensen. Technik kryminalistyki z wieloletnim doświadczeniem, praktyk, który znał się na swoim fachu, energiczny i wszechstronnie uzdolniony. Poza tym lojalny i godny zaufania. Wczesnym rankiem Wisting spotkał go na korytarzu w komendzie. Mortensen wrócił właśnie z trzytygodniowych wakacji.
Podążając za znakami w kierunku E18, Wisting wyjechał ze stolicy i wybrał numer kolegi.
Kiedy Mortensen odebrał telefon, sprawiał wrażenie zajętego.
– Jak tam po urlopie? Odnalazłeś się już w pracy? – spytał Wisting.
– Nie bardzo – przyznał technik. – Zebrało się tego całkiem sporo.
– Zostaw to wszystko – poprosił Wisting. – Potrzebuję twojej pomocy przy pewnym projekcie.
– Tak?
– Za półtorej godziny będę z powrotem w Larviku – wyjaśnił, rzucając okiem na zegar na desce rozdzielczej. – Zabierz ze sobą sprzęt. Spotkamy się na parkingu przy Stavernhallen, a dalej pojedziemy razem.
– Co się dzieje? – zaciekawił się Mortensen.
– Później wszystko ci wyjaśnię. Nie mów nikomu, dokąd się wybierasz.
– A co z Hammerem?
Nils Hammer był zastępcą Wistinga i odpowiadał za funkcjonowanie wydziału podczas jego nieobecności.
– Sam z nim porozmawiam – odparł Wisting.
Zakończył rozmowę i odszukał numer telefonu Nilsa.
– Dostałem pewne zadanie i przez jakiś czas będę nieuchwytny – wyjaśnił. – Do mojego powrotu dowodzisz wydziałem.
– Jakie zadanie?
– Najwyższej wagi.
Hammer wiedział, że nie ma sensu drążyć tematu.
– Jak długo to potrwa?
– Nie wiem – odparł Wisting. – W fazie początkowej będzie mi potrzebny Mortensen. Przez pierwszy tydzień będziesz musiał sobie radzić bez niego.
Wiedział, że stawia Nilsa w trudnej sytuacji. I bez tego brakowało im ludzi do pracy.
– W porządku – odparł Hammer. – Powinienem wiedzieć coś więcej?
Wisting miał zaufanie do Hammera. Wszystkie informacje, które mu przekazywał, pozostawały między nimi, lecz tym razem nie było powodu, by wtajemniczać go w sprawę. Chwilowo nie byli narażeni na bezpośrednie niebezpieczeństwo i nie potrzebowali wsparcia.
– Na razie sam niewiele wiem – przyznał Wisting.
– W porządku – powtórzył Hammer. – W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać.
Gdy Wisting zakończył rozmowę, włączyło się radio samochodowe. Wyłączył je. Teraz słyszał jedynie warkot silnika i monotonny odgłos toczących się po asfalcie kół. Do głowy przyszło mu kilka pomysłów, skąd mogły pochodzić pieniądze.
Bernhard Clausen był partyjnym weteranem. Miał za sobą długą karierę polityczną naznaczoną nieustanną walką o władzę. Zawsze sprzyjał Stanom Zjednoczonym. W czasie wojny w Iraku zabiegał o to, by Norwegia poparła planowane ataki USA, co doprowadziło do rozłamu w rządzie. I poniósł porażkę, gdy podjęto uchwałę, że Norwegia nie będzie uczestniczyła w działaniach wojennych, lecz dopiero po ich zakończeniu wyśle kontyngent stabilizacyjny. Później jako szef parlamentarnej komisji obrony odegrał kluczową rolę, gdy umowa ze Szwecją została odrzucona, a zamiast niej podpisano umowę na zakup amerykańskich myśliwców dla norweskich sił zbrojnych. Docelowo umowa była warta ponad czterdzieści miliardów.
Wisting zacisnął palce na kierownicy. Pieniądze często wyzwalały w ludziach chciwość, prowadziły do korupcji i nadużywania władzy. Miał pokierować dochodzeniem na o wiele wyższym szczeblu niż do tej pory, ale nie mógł sobie wymarzyć lepszego punktu wyjścia: miał pieniądze, a pieniądze zawsze zostawiały ślad. Wystarczyło za nimi podążyć, by trafić do celu^(.) Po nitce do kłębka.
------------------------------------------------------------------------
^() LO, Landsorganisasjonen i Norge (Organizacja Ogólnokrajowa) – największa i najbardziej wpływowa organizacja pracownicza w Norwegii, założona w 1899 roku i zrzeszająca ponad 900 000 członków. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).3
Nieoznakowana biała furgonetka, w której Mortensen przechowywał cały niezbędny sprzęt, stała w cieniu przed halą sportową. Mortensen siedział za kierownicą i jadł jabłko.
Wisting zaparkował, wysiadł z auta i podszedł do otwartego okna vana. Na boisku ze sztuczną trawą kilku chłopców grało w piłkę nożną.
– Jedziemy do domku letniskowego Bernharda Clausena – oznajmił.
Mortensen zaklął i upuścił ogryzek na podłogę przed fotelem pasażera.
– Nie chodzi o jego śmierć – pospiesznie dodał komisarz. – Chodzi o coś innego.
Opowiedział mu o spotkaniu z prokuratorem generalnym i o odkryciu, jakiego dokonał przewodniczący Partii Pracy.
– Znam drogę – dodał. – Jedź za mną.
Wrócił do samochodu, ruszył i spojrzał w lusterko, żeby upewnić się, czy Mortensen podąża za nim. Dopiero wtedy skręcił w kierunku Helgeroa.
Zabudowań było coraz mniej i już wkrótce z obu stron ciągnęły się jedynie bujne łany zbóż. Po kilku kilometrach Wisting zjechał z drogi w stronę wybrzeża i osiedla domków letniskowych. Stary asfalt był popękany. Tu i ówdzie z nawierzchni wystawały kamienie. Na skrzyżowaniu musiał rzucić okiem na mapę w telefonie, zanim skręcił w węższą żwirową drogę, która kończyła się przed domkiem letniskowym w kolorze ochry, z szarym łupkowym dachem i oszkloną werandą wychodzącą na morze.
Na podjeździe stał samochód. Stary model Toyoty, prawdopodobnie należał do Clausena. W ubiegły piątek przyjechał po niego kolega partyjny, w tym samym wieku, i zawiózł go do Stavern.
Wisting zaparkował nieco dalej, tak aby Mortensen mógł podjechać furgonetką jak najbliżej drzwi.
Wyjął z koperty pęk kluczy i ruszył w kierunku chatki. Na szczycie masztu leniwie powiewał wimpel. Od strony wody dolatywał warkot motorówki.
Domek znajdował się w zacisznym miejscu, ukryty przed wzrokiem sąsiadów. Stare powykręcane sosny rzucały miły cień. Trawiasta równina ciągnęła się nieco ponad pięćdziesiąt metrów w dół, ku przybrzeżnym skałom i płytkiej zatoce. Dwoje dzieci leżało na brzuchu na pomoście z wędkami w wodzie. Nad nimi na niebie wisiała nieruchomo pojedyncza chmura.
Wisting podszedł do drzwi wejściowych, przejrzał klucze i już przy pierwszej próbie trafił na ten właściwy.
Panel alarmowy zamrugał i wydał kilka ostrzegawczych piknięć. Wisting wpisał kod i natychmiast zapaliła się zielona dioda.
Na wieszaku obok alarmu wisiały dwie kurtki. Na podłodze stała para kaloszy i sandały.
W głębi domku znajdował się salon połączony z kuchnią. Na kuchence stał garnek, wokół którego latał rój much, a na blacie talerz z resztkami jedzenia. W rogu salonu znajdował się duży otwarty kominek. Tuż obok drzwi werandy. Stamtąd szerokie schody prowadziły na dwór. Na jednej ze ścian wisiało duże zdjęcie – Clausen w siatkowym podkoszulku ocierał pot z czoła kraciastą chustką do nosa, a obok niego stał pieniek z wbitą weń siekierą. To zdjęcie przeszło do historii i było wykorzystywane przy wielu różnych okazjach. Bernhard Clausen na co dzień występował w garniturze, ale ludzie zapamiętali go właśnie tak: jako robotnika reprezentującego korzenie partii. Umiał trafić zarówno do zwykłych pracowników, jak i do wyższych warstw społeczeństwa. Właśnie dlatego był tak ważny dla swojej partii. Bez niego zbliżająca się kampania wyborcza nie będzie już taka sama, pomyślał Wisting.
Pozostałe zdjęcia wiszące na ścianie były mniejsze, Clausen występował na nich ze znanymi ludźmi, których najprawdopodobniej spotkał w czasie, kiedy piastował urząd ministra spraw zagranicznych. Byli wśród nich Nelson Mandela, Władimir Putin, Dick Cheney, Gerhard Schröder, Jimmy Carter z Pokojową Nagrodą Nobla i norwescy premierzy. Na zdjęciach siwe włosy Clausena były nieco bujniejsze, ale stalowoniebieskie spojrzenie pozostało takie samo.
Od salonu odchodził korytarz z drzwiami do sypialni po obu stronach. Jak można się było domyślić, pierwsza z nich należała do Clausena. Łóżko było zaścielone. Na nocnym stoliku leżała książka, a na krześle kilka złożonych ubrań. Na podłodze stała duża torba podróżna. Po przeciwnej stronie korytarza znajdowała się mała łazienka.
Pokój, którego szukali, był na samym końcu korytarza. Pachniał zupełnie inaczej niż reszta pomieszczeń: kurzem, duchotą i stęchlizną. Ściany miał wyłożone lakierowaną sosnową boazerią, mieścił piętrowe łóżko, nocny stolik i szafę wpuszczoną w ścianę sąsiedniego pokoju. Wokół wisiały plakaty. Obok zdjęć idoli z lat dziewięćdziesiątych widniały hasła wyborcze. Nirvana, U2 i Metallica, a przy nich frazy: „Pewny kurs”, „Bezpieczeństwo na co dzień” i „Jeśli dobrobyt jest najważniejszy”. Na podłodze pleciony dywanik, na ścianie okno z cienkimi kwiecistymi firankami, zasłonięte na stałe okiennicą. Brak dostępu do okna miały zrekompensować dwa otwory wentylacyjne, zamontowane wysoko na ścianie.
Łącznie w pokoju było dziewięć kartonów. Cztery na dolnym łóżku i pięć na górnym. Na dolnym leżały również: kanister paliwa do łodzi, przewód paliwowy, pompa i złącze do silnika zaburtowego.
Kartony różniły się wielkością i kształtem. Były wśród nich pudła po bananach, w rodzaju tych, o które możesz poprosić w sklepie spożywczym i dostaniesz je za darmo.
Mortensen przygotował sprzęt fotograficzny. Wisting cofnął się pod ścianę, żeby nie przeszkadzać koledze w robieniu zdjęć, i niechcący zahaczył ramieniem o stary plakat wyborczy. Arkusz papieru oderwał się w jednym miejscu od ściany i zwinął się w rulon. Za plakatem znajdowała się szeroka na centymetr, okrągła dziura w ścianie. Wisting zbliżył do niej oko. Nic nie zobaczył, za to odkrył następną dziurę.
– Co tam masz? – spytał Mortensen. – Wizjer?
– Nie wiem – odparł komisarz i usunął cały plakat, odsłaniając dwa kolejne otwory. Wyjął długopis z kieszeni koszuli, wsunął go do środka i trafił na cienki papier.
Mortensen skierował aparat w stronę ściany. Wisting wyszedł na korytarz i zajrzał do sąsiedniego pokoju. Również tutaj na ścianie wisiały stare materiały propagandowe. „Socjaldemokracja, ponieważ potrzebujemy siebie nawzajem”. „Nowy wzrost dla Norwegii”. „Po pierwsze: ludzie starsi i służba zdrowia”.
Ściągnął plakat nawołujący do głosowania na „TAK dla UE”. Za nim znajdowały się cztery dziury, z których każda odsłaniała różne części sąsiedniego pokoju.
Mortensen przyszedł do niego.
– Bardzo zmyślne – skomentował i podniósł aparat fotograficzny.
– Uwińmy się z tym jak najszybciej – poprosił Wisting i wrócił do pokoju z pieniędzmi.
Mortensen włożył lateksowe rękawiczki, ściągnął z łóżka jeden z kartonów i postawił go na podłodze. Był ciężki, cięższy od pudełka z papierem do drukarki. Kiedyś mieścił się w nim komputer marki Siemens Nixdorf.
Klapy pudełka były sklejone szeroką brązową taśmą pakunkową. Wisting nie wiedział, czy to przewodniczący partii je poprzecinał, czy zrobił to sam Clausen.
Komisarz rozchylił klapy kartonu. Wnętrze wypełnione było amerykańskimi studolarówkami. Część banknotów połączono w pliki za pomocą szarej taśmy do pakowania. Pliki nie były starannie ułożone, wręcz przeciwnie: wyglądało na to, że zostały wrzucone do środka w pośpiechu.
Wisting podniósł jeden z plików i ocenił, że jest w nim sto banknotów. Dziesięć tysięcy dolarów. W kartonie mogło się znajdować dwieście plików. Czyli dwa miliony.
Odłożył pieniądze na miejsce, po czym ściągnął karton z górnego łóżka. Leżały w nim pliki banknotów euro o różnych nominałach: dwudziestki, pięćdziesiątki i setki.
Mortensen zrobił krok do tyłu, jakby dla lepszego oglądu sytuacji.
– Musiały tu stać całymi latami – powiedział po chwili. – I zbierały kurz. Bo nie wydaje się, żeby z nich korzystał.
Wisting przytaknął. Bernhard Clausen nigdy nie zachowywał się tak, jakby spał na pieniądzach. Nigdy nimi nie szastał i wiódł raczej skromne życie.
Mortensen zbliżył się do kartonu i podniósł plik banknotów.
– Czy to może być jakaś tajna rezerwa pieniężna, nad którą miał pieczę jako minister spraw zagranicznych? – zastanawiał się na głos. – Pieniądze, które miały zostać przekazane organizacjom terrorystycznym w zamian za uwolnienie norweskich żołnierzy, którzy trafili do niewoli?
Wisting wzruszył ramionami. Istniała taka możliwość. Ale pieniądze przeznaczone na tego typu sytuacje kryzysowe raczej na pewno nie były przechowywane w kartonowych pudłach w domku letniskowym emerytowanego polityka.
Podszedł do szafy, otworzył drzwi. W środku leżały stosy starych gazet i czasopism. Jedną z półek zapełniały przeróżne spraye: od środków na owady po lakiery do włosów. Na dnie szafy stały dwie butle z propanem. Wisting schylił się i zajrzał pod łóżko. Znalazł tam dwa dodatkowe kanistry na benzynę i jeszcze jedno tekturowe pudło. Kiedy je wyciągnął, w powietrze wzbiły się tumany kurzu.
Pudełko zawierało stare komiksy. Wziął kilka leżących na samej górze, zauważył parę czasopism pornograficznych z niemieckimi okładkami. Odłożył komiksy na miejsce, wsunął pudło z powrotem pod łóżko, wstał i otrzepał ręce z kurzu.
– Bierzmy się do pracy – powiedział, wskazując głową piętrowe łóżko. – Spisujemy, dokumentujemy i zabieramy się stąd.
– Co zamierzasz zrobić z pieniędzmi? – spytał Mortensen.
– Wziąć je do domu.
– Do domu? – powtórzył technik. – Chcesz je przechowywać w swoim domu?
– Tymczasowo. Dopóki nie ustalimy, o co w tym wszystkim chodzi.
– W takim razie mam nadzieję, że posiadasz porządny system antywłamaniowy – skomentował Mortensen.
Wisting wyjął telefon i wycofał się, tak aby kolega mógł spokojnie opieczętować i opisać kartony.
Ściągnął gumowe rękawiczki, wyszedł na zewnątrz i okrążył domek. Od strony morza, tuż przy skale, znajdowało się przytulne patio z kominkiem, grillem, długim stołem i lampami grzewczymi. Wisting stanął plecami do domku i przejrzał listę kontaktów w telefonie. Z upływem lat bardzo się wydłużyła. Byli na niej ludzie, z którymi nie rozmawiał od lat. W końcu znalazł nazwisko, którego szukał, i wybrał numer prywatny.
Olvego Henriksena poznał dawno temu. W tym samym czasie ubiegali się o przyjęcie do szkoły policyjnej, ale Olve nie spełnił wymagań dotyczących dobrego wzroku. Obecnie był właścicielem jednej z największych w kraju firm ochroniarskich oferujących wszelkie możliwe usługi, od stróżowania do transportu pieniędzy, i prawdopodobnie zarabiał trzy razy więcej od Wistinga.
– Potrzebny mi system antywłamaniowy.
Olve Henriksen zaproponował, że jeden z jego monterów zadzwoni do niego i umówi się na konkretny termin.
– Jest mi potrzebny dzisiaj – przerwał mu Wisting, zanim Olve zdążył dokończyć zdanie.
– Rozumiem – odparł.
Zapadła cisza. Wisting czekał. Małe czarne mrówki przeszły po płytkach łupkowych tuż przed jego stopami i zniknęły w szczelinie w ścianie.
– Mogę przysłać do ciebie człowieka o czwartej – powiedział w końcu Olve.
Wisting podziękował i podał adres.
– Jest jeszcze coś – dodał po chwili.
– Tak?
Wisting zawahał się na moment z obawy, że Olve doda dwa do dwóch i domyśli się wszystkiego, ale nie miał wyjścia, musiał liczyć na jego dyskrecję.
– Masz może maszynę do liczenia banknotów? – spytał.
– Mam, w centrali – potwierdził Olve.
– Można ją przenosić?
– Mamy trzy liczarki. Dwie z nich są przenośne. Jedną trzymamy w rezerwie.
– Mogę ją od ciebie pożyczyć?
– Możesz przyjechać do nas z pieniędzmi – zaproponował Olve.
– Wolałbym nie. Przyjadę i odbiorę liczarkę.
– W porządku.
Ustalili czas i miejsce spotkania, po czym Wisting wrócił do środka.
Mortensen siedział na krześle w salonie, wciąż w lateksowych rękawiczkach, i przeglądał księgę gości.
– Hans Christian Mukland był tutaj w zeszłym tygodniu – powiedział, pokazując podpis na jednej z ostatnich stron. – Był ministrem sprawiedliwości w czasach, kiedy uczyłem się w szkole policyjnej.
Wisting odebrał od niego księgę.
– Tam stoją cztery inne – wyjaśnił Mortensen, wskazując głową półkę. – Wszyscy, którzy odwiedzili Clausena, począwszy od lat pięćdziesiątych, wpisali się do księgi.
Wisting przewertował książkę. Znani politycy oprócz daty wizyty umieszczali w niej krótkie pozdrowienia. Gdzieniegdzie były wklejone zdjęcia ze spotkania, zrobione przed domkiem lub przy stole, podczas wspólnego posiłku.
– Zabieramy je – postanowił.
Dobiegł ich dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Wymienili spojrzenia. Wisting podszedł do drzwi, odsunął firankę w małym oknie i wyjrzał na zewnątrz. Duży czarny SUV właśnie wykonywał manewr zawracania.
– Ktoś przyjechał? – spytał Mortensen.
Wisting potrząsnął przecząco głową. Auto odjeżdżało. Komisarz miał za słaby wzrok, by z takiej odległości dojrzeć numery rejestracyjne.
– Odjechał – odparł, spoglądając za samochodem. – Prawdopodobnie jakiś przypadkowy kierowca pomylił drogę. W końcu to ostatni domek. Dalej nic nie ma.
– Albo jacyś ciekawscy, którzy usłyszeli, że Clausen nie żyje – podsunął Mortensen. – Wynosimy kartony?
Wisting skinął głową i włożył nową parę rękawiczek.
Mortensen naciągnął elastyczną torbę na każde z pudeł. Obaj mężczyźni wzięli po jednym i wynieśli je przez salon do zaparkowanych samochodów.
– Potrzebuję jego odcisków palców – powiedział Mortensen, pakując do auta pierwszy karton. – Żeby móc stwierdzić, czy ktoś oprócz niego dotykał pieniędzy.
– Leży w szpitalu Ullevål – odparł Wisting. – Jutro się tym zajmiemy.
– I materiał biologiczny, żeby ustalić profil DNA – dodał technik.
Wisting przytaknął.
– Załatwimy to za jednym zamachem – odparł. Został na zewnątrz, żeby mieć oko na samochody, podczas gdy Mortensen wynosił kolejne pudła.
Łagodna morska bryza poruszyła zarośla dzikich malin. Ścieżką tuż nad wodą szedł mężczyzna z wędką, prowadząc za rękę chłopca w czerwonej kamizelce ratunkowej. Przechodząca obok nich kobieta przyciągnęła do siebie idącego przy niej na smyczy psa. Nieco dalej minęła młodego mężczyznę w okularach przeciwsłonecznych, ubranego w długie ciemne spodnie i jasną koszulę z krótkimi rękawami.
Mortensen wyniósł ostatni karton.
– Musimy tu wrócić, żeby przeprowadzić szczegółowe oględziny – powiedział, wskazując głową wnętrze domku. – Ma duże biurko z szufladami pełnymi odręcznych notatek. Możliwe, że znajdziemy tu coś interesującego. Coś, co naprowadzi nas na trop.
Wisting przytaknął i jeszcze raz rzucił okiem na domek.
– Zaczekaj – powiedział.
Wrócił do środka, podszedł do kuchenki i odgonił kilka much. To, co znajdowało się w garnku, przypominało resztki zapiekanki. Wisting wyjął z kieszeni plastikową torebkę i przełożył do niej pozostałości potrawy. Potem wstawił naczynie do zlewu i napełnił je wodą. Następnie otworzył lodówkę, zebrał wszystkie produkty, a resztę mleka wylał do zlewu. Zabrał ze sobą odpadki, aktywował alarm i zamknął drzwi na klucz.4
Wisting podjechał pod dom na Herman Wildenveys gate i zaparkował możliwie najbliżej drzwi wejściowych. Mortensen zatrzymał się tuż za nim. Komisarz postanowił, że umieści kartony w salonie w piwnicy. I tak nigdy z niego nie korzystał. Ściany były murowane, a całe pomieszczenie miało jedynie dwa wąskie okna, znajdujące się niemal pod sufitem.
Za każdym razem, kiedy wnosił do domu kolejne pudło, spoglądał w głąb ulicy, w stronę domu córki. Nie mógłby udzielić jej żadnej sensownej odpowiedzi, gdyby nagle zjawiła się u niego i zaczęła zadawać pytania.
Mężczyzna, który miał zainstalować alarm, przybył punktualnie. Wisting wybrał prosty alarm antywłamaniowy. Łączenie go z alarmem przeciwpożarowym byłoby zbyt skomplikowane i czasochłonne. Poinstruował montera, że drzwi i okna w salonie w piwnicy mają być zabezpieczone stykami magnetycznymi, a samo pomieszczenie wyposażone w wykrywacz kamer. Panel obsługi miał się znajdować na ścianie tuż za drzwiami. Komisarz nie chciał tabliczki informującej o zainstalowanym alarmie. Natomiast powiadomienia miały być wysyłane bezpośrednio na telefon komórkowy jego i Mortensena oraz do wewnętrznej syreny alarmowej.
Mortensen zaczekał, aż monter skończy pracę. W tym czasie Wisting pojechał do centrali firmy ochroniarskiej po liczarkę do banknotów.
Przeszedł szybkie szkolenie w zakresie obsługi maszyny. Musiał wybrać rodzaj waluty. Liczarka była wyposażona w czujniki rozpoznające nominały, a dzięki promieniowaniu podczerwonemu i ultrafioletowemu automatycznie wykrywała fałszywe banknoty. Jej efektywność wynosiła tysiąc dwieście banknotów na minutę. Wynik liczenia pojawiał się na drukarce, którą należało do niej podłączyć.
W drodze powrotnej komisarz zahaczył o sklep z artykułami i sprzętem biurowym i kupił dziesięć dużych kartonów oraz taśmę do pakowania, o które prosił Mortensen. Gdy wrócił do domu, monter właśnie skończył pracę. Wisting spojrzał na detektory umieszczone po dwóch stronach pokoju.
– Musiałem wybrać kod – powiedział Mortensen. I żeby zademonstrować czynność, wpisał cztery cyfry na panelu obsługi. – 1808. To dzisiaj. 18 sierpnia.
Alarm wydał z siebie krótki dźwięk i błysnął na czerwono. Technik ponownie wpisał kod. Dźwięk ucichł i zapaliła się zielona lampka.
Przysunęli stół z pieniędzmi do ściany. Wisting umieścił liczarkę w rogu stołu, natomiast Mortensen złożył nowe pudła i wyjaśnił, co i jak będą robić.
– Przeliczymy pieniądze i przełożymy je do pustych kartonów. Stare pudła zbadam pod kątem odcisków palców, pieniądze zresztą też, ale musimy dokonać wstępnej selekcji banknotów, które przekażemy do laboratorium Kripos.
Zanim zabrali się do pracy, rozległ się dzwonek do drzwi.
Wisting wyszedł na korytarz i przez szybę zobaczył, że to Line i Amalie.
– Zamknąłeś drzwi na klucz? – zdziwiła się córka.
Wisting zajął się gorliwie Amalie, która rzuciła mu się na szyję. Zwykle nie zamykał drzwi na klucz. Córka i wnuczka wchodziły do niego bez pukania.
– Mortensen i ja jesteśmy zajęci – odparł i zrobił małej karuzelę w powietrzu. Dziewczynka roześmiała się.
– Przygotowałam mrożoną herbatę – powiedziała Line, wyciągając w jego stronę dzbanek. – Przyniosłyśmy ci trochę.
Kostki lodu zabrzęczały o ścianki naczynia, gdy wolną ręką wziął dzbanek.
– Wspaniale – skomentował, nie ruszając się z miejsca.
Zapadła cisza.
– Mały z niej złodziejaszek – odezwała się Line, wskazując głową córkę.
Wisting odstawił dzbanek i spojrzał wnuczce głęboko w oczy.
– Co też mama mówi? – spytał poważnym tonem.
Dwulatka zwykle paplała wesoło i z radością tworzyła nowe słowa. Tymczasem teraz milczała, odwracając wzrok.
– Siedziała w wózku, kiedy byłyśmy w sklepie – wyjaśniła Line. – A gdy wyszłyśmy, okazało się, że zabrała pudełko cukierków.
– I co zrobiłyście?
– Musiałyśmy wrócić do sklepu i oddać słodycze. Stały na statywie obok kasy.
– Głupi sklep – skwitował Wisting i potarł nosem policzek wnuczki, tak że dziewczynka znowu zaczęła się śmiać.
– Nie mów tak – zganiła go Line, wyciągając ręce w stronę córki. – W ten sposób nie zrozumie, że zrobiła coś złego.
Spoważniał i spojrzał wnuczce prosto w oczy.
– Dziadziusiowi jest przykro, kiedy robisz takie rzeczy – powiedział, przekazując dziecko matce. – Ale dwulatce nie tak łatwo ogarnąć, o co chodzi z płaceniem – dodał.
– Amalie rozumie, co jest dobre, a co złe – stwierdziła Line.
Wisting uśmiechnął się. Line była dobrą matką.
– Kiciuś – powiedziała dziewczynka.
– Kiciuś? – powtórzył.
– Mamy w ogrodzie kota – wyjaśniła Line.
– Aha. – Uśmiechnął się.
– Jeśli teraz jesteś zajęty, możemy wpaść wieczorem – zaproponowała.
– Doskonale!
Stał w drzwiach, dopóki nie skręciły w stronę domu, i dopiero wtedy zamknął drzwi na klucz.
Włożyli lateksowe rękawiczki. Wisting usunął zabezpieczenie i otworzył pierwszy karton. Mortensen wyjął kilka banknotów leżących na wierzchu z myślą o ekspertyzie daktyloskopijnej.
– Wyglądają na mało używane – skomentował komisarz i włożył pierwszy plik do liczarki. Banknoty zaszeleściły. Mortensen przyjrzał się przeliczonym dolarom.
– Są z 2001 i 2003 roku – stwierdził, chowając je do pustego pudła. – Najczęściej banknoty są w obiegu przez dziesięć lat. W tym czasie zużywają się tak bardzo, że wracają do mennicy i trafiają na przemiał.
Wisting założył okulary do czytania i przyjrzał się kolejnemu plikowi. Te banknoty również nie były zniszczone.
– Wszystkie pochodzą z 2003 – powiedział.
– To daje nam pewną wskazówkę, jak daleko powinniśmy się cofnąć, szukając odpowiedzi – skwitował technik.
Komisarz wziął następny plik.
– Z 2001 i 2003 – oznajmił. – Nie wydaje mi się, żeby numery serii tworzyły jakiś system. Nie pochodzą z jednej partii. W każdym razie nie są ułożone w porządku numerycznym.
Wsunął do maszyny nowy plik banknotów. Tymczasem Mortensen usiadł z telefonem w ręce i zaczął szukać informacji na temat amerykańskich studolarówek.
– W Stanach mają trochę inny system – wyjaśnił. – Rok 2003 to rok, w którym zaprojektowano wzór banknotu, co oznacza, że serię z 2003 drukowano aż do 2006, kiedy wprowadzono zmiany w projekcie.
– To znaczy, że chociaż na banknocie widnieje rok 2003, banknot może pochodzić z 2006? – spytał Wisting.
– Nie do końca – rzekł Mortensen. – W maju 2005 roku na czele Departamentu Skarbu Stanów Zjednoczonych stanęła nowa pani sekretarz. Wtedy stworzono nowy banknot z jej podpisem i zaczęto drukować serię 2003A, dopóki studolarowy banknot nie zyskał nowego wizerunku w 2006.
– Mamy jakieś banknoty 2003A?
Mortensen przetasował plik studolarówek jak talię kart.
– Chwilowo nie – odparł.
Ręczna kontrola znacznie spowolniła liczenie pieniędzy. Dopiero po niespełna czterdziestu pięciu minutach zobaczyli dno pierwszego kartonu. Według danych z wydruku były w nim dwa miliony i czterdzieści osiem tysięcy dolarów w banknotach stu- i pięćdziesięciodolarowych.
– Kurs wynosi nieco ponad osiem koron – powiedział Mortensen i sięgnął po komórkę, żeby się upewnić. – Dokładnie osiem siedemnaście – dodał i przeliczył kwotę na korony norweskie: – Wychodzi szesnaście milionów i siedemdziesiąt tysięcy.
Wisting zakleił taśmą pierwszy karton.
– Żadnych banknotów z serii A – podsumował. – Czyli cofamy się do kwietnia 2005.
Mortensen przytaknął.
– Znajdźmy karton z euro – powiedział i usunął zabezpieczenie z kolejnego pudła.
Ten karton nie był wcześniej otwierany. Wisting poszedł po nóż, żeby przeciąć taśmę.
– Tu są funty – oznajmił. – Brytyjskie banknoty pięćdziesięciofuntowe.
– Kiedy je wyemitowano? – spytał Mortensen i chwycił jeden plik, żeby sprawdzić to samodzielnie.
– W 1994 – odczytał Wisting.
Sięgnął ręką głębiej, żeby wydobyć inny plik, i odkrył, że spomiędzy dwóch banknotów wystaje jakiś przedmiot. Czarny przewód.
Wyłowił go dwoma palcami.
Był to oderwany fragment kabla z mniejszymi przewodami, czerwonym i niebieskim, które wystawały z uszkodzonego końca, oraz z małą metalową wtyczką na drugim końcu.
– Minijack – stwierdził Mortensen. – Do przesyłania sygnałów analogowych.
Wyjął torebkę strunową na dowody rzeczowe. Wisting przyglądał się przez chwilę małej wtyczce, po czym wrzucił ją do torebki.
– Bardzo rozpowszechniona – ciągnął technik, opisując torebkę. – Używana niemal we wszystkich słuchawkach nausznych, dousznych, radiostacjach...
Komisarz przytaknął. Było za wcześnie na wyciąganie wniosków i snucie hipotez, ale nie mógł się oprzeć wrażeniu, że chodziło o jakąś tajną operację, podczas której wszystko działo się bardzo szybko i coś poszło nie tak.
Podniósł kolejny plik.
– Tu też jest 1994 – stwierdził. – Na wszystkich banknotach, o ile się nie mylę.
Zmienił ustawienie waluty na liczarce i załadował pierwszy plik. Mortensen przeczytał o funtach brytyjskich na stronie Banku Anglii.
– Wygląda na to, że rok emisji odpowiada wzorowi banknotu. W 2011 ukazał się nowy banknot o nominale pięćdziesięciu funtów. Na wszystkich banknotach wyemitowanych między 1994 a 2011 jest rok 1994.
Po trzech kwadransach doliczyli się stu osiemdziesięciu sześciu tysięcy funtów.
– Trochę ponad milion dziewięćset tysięcy koron norweskich – obliczył technik.
Od kurzu unoszącego się w powietrzu Wistingowi zaschło w gardle. Dzbanek z mrożoną herbatą od Line stał na półce tuż obok drzwi. Kostki lodu dawno się rozpuściły. Poszedł do kuchni, przyniósł dwie szklanki i nalał im herbaty.
– Musimy coś zjeść – stwierdził. – Dzwonię po pizzę.
Czekając na jedzenie, zabrali się do przeglądania kolejnego kartonu. Ten zawierał banknoty euro o różnych nominałach.
– Kiedy właściwie wprowadzono euro? – spytał Wisting i wybrał nową walutę na liczarce.
Mortensen sprawdził w telefonie.
– Banknoty wprowadzono do obiegu w styczniu 2002 – odparł.
– To nam trochę zawęża przedział czasowy – skwitował komisarz. – Pieniądze pochodzą z okresu od stycznia 2002 do kwietnia 2005.
– Ale nadal nie wiemy, kiedy Clausen wszedł w ich posiadanie – zauważył Mortensen. – Wiemy tylko tyle, że to mogło być najwcześniej w 2003, gdy banknot studolarowy trafił do obiegu.
Dalej pracowali w milczeniu. Po półgodzinie usłyszeli, że przed domem zatrzymał się samochód.
– Pizza – rzekł Wisting.
W tej samej chwili liczarka wydała dźwięk, jakiego wcześniej nie słyszał, i zatrzymała się w środku pliku.
– Co się dzieje? – spytał technik.
Komisarz sprawdził.
– Kawałek papieru – powiedział i wyjął go z maszyny. – Musiał leżeć między banknotami.
Kartka była wielkości pudełka zapałek i miała dwie równe i dwie postrzępione krawędzie, jakby została oderwana z rogu większej kartki. Na jednej stronie znajdował się jakiś napis wykonany niebieskim długopisem.
Po chwili rozległ się dzwonek do drzwi. Wisting podał kartkę Mortensenowi, zdjął rękawiczki i poszedł otworzyć dostawcy pizzy.
– To wygląda jak numer telefonu – powiedział technik, gdy Wisting wrócił do pokoju.
– Norweski?
– Osiem cyfr, bez numeru kierunkowego – odparł i sprawdził numer. – Zarejestrowany na Gine Jonasen w Oslo.
– Zjedzmy na dworze – zaproponował komisarz.
Mortensen włożył kartkę z numerem do plastikowej torebki i nadał jej numer. Potem aktywowali alarm, zamknęli salon i wyszli na taras po drugiej stronie domu.
Jedli prosto z pudełka, popijając pizzę colą w puszce. Od czasu do czasu dolatywały do nich przytłumione odgłosy miasta. Wisting zatrzymał wzrok na żaglówce wpływającej do zatoki przy Stavernsodden.
– Masz jakiś pomysł, o co może chodzić? – spytał.
– Tajne źródło pieniędzy w obcej walucie. Pieniędzy, dzięki którym władze mogą wykupić się z problemów. Pieniędzy, które trafiają do somalijskich piratów, talibów albo tak zwanego Państwa Islamskiego.
Wisting snuł wcześniej podobne domysły.
– Clausen był ministrem spraw zagranicznych w rządzie Himlego – powiedział. – Sekretarz partii poinformował go o pieniądzach. Himle z pewnością wiedziałby o tym, gdyby zginęły znaczne rezerwy pieniężne. Nie poszliby z tym do prokuratora generalnego, tylko zatroszczyli się, żeby posprzątać po Clausenie.
Mortensen sięgnął po kolejny kawałek pizzy.
– Nie znam się na polityce. Zresztą na pieniądzach też nie.
– Nie jestem pewny, czy odpowiedź znajdziemy w polityce. Chcąc rozwiązać tę sprawę, musimy porozmawiać z ludźmi, którzy go znali.
– Trudno to połączyć z tajnym śledztwem – zauważył Mortensen. – Poza tym we dwóch się z tym nie wyrobimy.
– Mogę włączyć do zespołu ludzi, których potrzebujemy.
– Masz na myśli kogoś konkretnego?
Wisting przytaknął, nie mówiąc nic więcej.
Gdzieś w ogrodzie świerszcz rozpoczął koncert. Dokończyli pizzę w milczeniu.
W końcu komisarz wstał.
– Wracamy do pracy? – spytał.
Mortensen skinął głową i zszedł za nim do salonu w piwnicy.
Wisting liczył pieniądze, natomiast Mortensen skupił się na odciskach linii papilarnych. Rozłożył płasko kartony, każdą powierzchnię pokrył środkiem chemicznym w sprayu i zostawił na kilka minut do wyschnięcia. Następnie położył na nich specjalne płótno i użył żelazka parowego, żeby ujawnić odciski palców.
Każda odbitka linii papilarnych została sfotografowana, zapisana i przygotowana do wprowadzenia do rejestru.
– Są tu stare i nowe odciski – skomentował. – Najnowsze należą prawdopodobnie do sekretarza partii, który znalazł kartony, a te najmniej wyraźne do Clausena. W każdym razie wyglądają na kilku- albo kilkunastoletnie.
Dalej pracowali w milczeniu. Tuż przed dwudziestą drugą zbliżali się do końca. Wisting widział już dno ostatniego kartonu, gdy nagle dostrzegł coś, co wystawało spomiędzy banknotów.
– Klucz – powiedział, sięgając po przedmiot.
Prawdopodobnie był to klucz do zewnętrznego zamka, ponieważ w wielu miejscach metal był skorodowany.
Mortensen wyjął go Wistingowi z rąk.
– To nie jest żaden klucz systemowy – stwierdził. – Nie ma na nim nawet znaku fabrycznego.
– Dorobiony?
Technik przytaknął.
– Nie da się go w żaden sposób namierzyć.
Wyjął nową torebkę strunową, włożył do niej klucz i opisał ją, a następnie położył na stole obok dwóch pozostałych dowodów rzeczowych: kartki z numerem telefonu i fragmentu przewodu zakończonego metalową wtyczką.
Wisting przeliczył resztę pieniędzy. Praca zajęła im prawie sześć godzin. Po podsumowaniu wydruków z liczarki Wisting przepisał liczby do notesu:
5 364 400 dolarów
2 840 800 funtów
3 120 200 euro
W przeliczeniu na korony norweskie – ponad osiemdziesiąt milionów.6
Jakiś dźwięk dobiegający z oddali wyrwał go ze snu. Wisting, leżąc, starał się go zlokalizować. Na zewnątrz było jeszcze ciemno. Zegar w radiu na nocnym stoliku pokazywał 5:13.
Odsunął kołdrę i postawił stopy na podłodze. Nasłuchiwał, ale dźwięk ucichł.
Wstał, poszedł do łazienki, żeby się załatwić. Wracając do sypialni, znowu go usłyszał. Dochodził z głębi domu, a dokładniej z piwnicy.
Nowy system alarmowy, przypomniał sobie.
Przez chwilę szukał kluczy. W końcu udało mu się otworzyć drzwi do salonu w piwnicy. Słyszał wyraźnie, że dźwięk dobiega właśnie stamtąd.
Włączył światło i wszedł do środka. Panel alarmowy zaczął migać, żądając wprowadzenia kodu dostępu. Wstukał cztery cyfry. Dźwięk, który go obudził, miał swoje źródło w innej części pokoju. Wisting ruszył za dźwiękiem. Nagle zrozumiał, że to był dzwonek telefonu komórkowego Bernharda Clausena. Komórka leżała na stole razem z jego portfelem i złotym zegarkiem. Poprzedniego dnia Mortensen podłączył ją do ładowarki.
Wisting podniósł telefon, chcąc wyłączyć dźwięk. Na wyświetlaczu błyskał napis „Firma ochroniarska”. Komisarz zawahał się na sekundę, po czym odebrał.
– Tak, słucham?
– Czy rozmawiam z panem Bernhardem Clausenem? – spytał młody kobiecy głos.
– Mówię w jego imieniu – odparł komisarz. – Chodzi o alarm?
Kobieta wyjaśniła, że dzwoni z centrali firmy ochroniarskiej Guardco.
– Otrzymaliśmy fałszywe zgłoszenie z Hummerbakken 102 – oznajmiła. – Czy obecnie znajduje się pan pod tym adresem?
– Jakie fałszywe zgłoszenie? – zainteresował się Wisting.
– Trzy razy wprowadzono błędny kod – odparła. – Nasz ochroniarz już tam jedzie. Potrzebuję hasła, by móc wyłączyć alarm.
– Nie ma mnie tam teraz.
– Dziwne – skomentowała, ale wyraźnie nie była to reakcja na słowa Wistinga, lecz na coś, co kobieta zobaczyła na ekranie swojego komputera.
Ciąg dalszy w wersji pełnej