Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ulica Abrahama - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Czerwiec 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ulica Abrahama - ebook

Podróż przez życie, ocean, czas

 

Magiczna opowieść o poszukiwaniu swojego miejsca w życiu, o marzeniu, które powiedzie Abrahama Zimmermana za ocean. O innym Abrahamie, który po półtora wieku podejmie dzieło swego przodka. Historia przyjaźni między żydowskim chłopcem, spragnionym wiedzy i książek, a starym Szkotem, księgarzem i agnostykiem. Powieść o zadawaniu pytań i szukaniu odpowiedzi. Także intymny traktat o starzeniu się i śmierci na własnych warunkach. Rodzaj literackiej metafory, współczesnej przypowieści o życiu, odchodzeniu, braniu odpowiedzialności za siebie i innych, o prawdzie skrytej tak głęboko, że ujawnia się jedynie w snach.

 

Mały Abraham nie pasuje do swojej ortodoksyjnej kupieckiej rodziny. Ma marzenia, pasje i chce tworzyć, jeżeli już nie coś innego – to chociaż swoje życie. Wprawia w zakłopotanie bliskich, denerwuje ich oraz nieustannie martwi. Ojciec próbuje go okiełznać, wysyła syna do szkoły, znajduje mu żonę... Ale pasje Abrahama są częścią jego duszy. Rozumie to Angus, stając się dla młodzieńca przyjacielem i przewodnikiem. Intuicyjnie rozumie to także młodziutka Izebel, która kocha swojego dziwnego męża tak, jak potrafi: po cichu, skromnie, choć z całego serca, przyjmując go takim, jaki jest. I bez wahania rusza wraz z nim w daleką podróż, gdzie czeka na nich nowy świat...

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-63598-56-3
Rozmiar pliku: 679 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Część pierwsza Dawno temu w Europie…

Nikt z mieszkańców nie wiedział, jak naprawdę nazywała się ich ulica. Wszyscy od niepamiętnych czasów nazywali ją po prostu ulicą Abrahama. Powód? Od ponad półtora wieku niemalże połowa budynków na tej ulicy należała do Abrahama Zimmermana. Nie znaczy to oczywiście, że przez te wszystkie lata był to jeden i ten sam Abraham Zimmerman. W gruncie rzeczy nie znaczy to nawet, że kolejni spadkobiercy nosili to samo imię. Po prostu tak się złożyło, że choć w księgach wieczystych figurowało sześciu różnych Zimmermanów, to w historii ulicy Abrahama tylko dwóch – pierwszy i ostatni – znaczyło coś naprawdę.

Albowiem to oni ją stworzyli. Pierwszy z nich ulepił jej ciało z gliny i kamienia, a drugi napełnił to ciało życiem – tchnął w nie duszę, wskutek czego to, co martwe, stało się istotą żywą…

A imię ich było jednakie, a imię ich brzmiało: Abraham.

Abraham ben Juda Zimmerman, zwany też Fotografem, ponad sto pięćdziesiąt lat temu wraz z żoną Izebel, trzynastoletnim synem Jakubem, dziesięcioletnim synem Józefem i ośmioletnią córką Sarą, wyruszył w drogę. W trakcie podróży, trwającej blisko rok, pokonał setki kilometrów, przebył tysiące mil morskich, cierpiał niewygody, pilnie wystrzegał się złodziei, narażał na niebezpieczeństwo, chorował, a wszystko po to, by przybyć tutaj, do Ameryki – tego nowego kraju wygnania, który tym różnił się od poprzedniego, że był młody, ogromny i czasami spełniały się w nim marzenia.

Abraham miał marzenia. Chciał tworzyć; jeżeli już nie co innego, to przynajmniej własne życie. Nie zbywało mu na inteligencji, nie brakowało odwagi; bez lęku i wątpliwości patrzył w przyszłość, którą zamierzał sam wykreować. Miał nadzieję, a raczej pewność, iż dopnie swego, jednak dla jego konserwatywnej, kupieckiej rodziny plany te były zbyt śmiałe, a pragnienia zbyt ulotne, aby traktować je poważnie.

Zimmermanowie od wieków żyli w Niemczech i – pomijając poniżenia, prześladowania, pogromy, jednym słowem całą gorycz tej gościny, wynikającą z głęboko zakorzenionej niechęci do Żydów i wszystkiego co żydowskie, która wśród chrześcijan jest równie mocno rozpowszechniona jak czarny kolor skóry wśród mieszkańców Afryki – wiodło im się całkiem nieźle. Owszem, byli ortodoksami, i to nie tylko w kwestiach wiary, bezwzględnego przestrzegania zasad halachy i osobistych uprzedzeń względem nie-Żydów, ale przecież nie brakowało im sprytu oraz przebiegłości (inaczej nie osiągnęliby pozycji, jaką zajmowali). W gminie, do której należeli, uchodzili jeśli nie za bogatych, to przynajmniej za bardzo dobrze sytuowanych. Cieszyli się powszechnym szacunkiem i poważeniem. Co ciekawe, nie tylko wśród swoich współwyznawców – choć oczywiście żaden snobistyczny goj nie przyznałby się publicznie, że docenia osiągnięcia jakiegoś tam brodatego Żyda, żyjącego z „handelku”.

A rodzina Zimmermanów z dużym powodzeniem zajmowała się handlem. Zimmerman i synowie – taki szyld widniał na dużym składzie artykułów kolonialnych oraz na sklepie bławatnym zaopatrzonym w sukna wszelakie, najrozmaitsze dodatki krawieckie oraz stoisko z wyszukaną galanterią. Niewielki szyld mieścił się także nad drzwiami skromnego, położonego na uboczu kantoru, istnienia którego albo w ogóle nie było się świadomym, albo trafiało się doń z zamkniętymi oczami. Właśnie tutaj, od lat, by nie rzec od wieków, spokojnie, cichutko, nie przejmując się ewentualnymi plamami na honorze (w myśl zasady, że żadna praca nie przynosi hańby, o ile tylko przynosi zysk), Zimmermanowie trudnili się lichwą; tym pogardzanym przez szlachetnych Europejczyków zajęciem, a jednocześnie przez długi czas jedynym, jakim w swej chrześcijańskiej łaskawości pozwalali się parać Żydom. Nic dziwnego, że mając za sobą tyle lat nauki i doświadczeń (przez niektórych później skrzętnie wykorzystanych w bankowości i finansach), synowie Dawida uczynili z tego fachu sztukę. A Zimmermanowie należeli do prymusów w swojej klasie. Był to jedyny rodzaj działalności twórczej, jaki tolerowali. Nigdy nie splamili się posiadaniem w swoim gronie jakiegoś, pożal się Boże, artysty! Dopiero Abraham, oby Bóg mu wybaczył, dopiero on…

Od najwcześniejszego dzieciństwa Abrahama pasjonowały dwie rzeczy: malarstwo i wynalazki. Jahwe nie obdarzył go co prawda talentem ani w jednym, ani w drugim kierunku, ale w niczym to nie umniejszało jego pełnego zapału upodobania do rysowania i wynajdywania. Poza tym, pomimo braku wielkich zdolności, przejawiał niejaką biegłość w portretowaniu, a ponadto nie można mu było odmówić posiadania owej cennej umiejętności łapania w lot wszelkich niuansów technicznych, dotyczących budowy oraz działania najrozmaitszych, najbardziej dziwacznych urządzeń, maszyn czy pojazdów.

Ku rozpaczy rodziny zainteresowania Abrahama bywały niezwykle uciążliwe. Chłopiec wciąż znikał, nieraz na całe godziny, i nikt dokładnie nie wiedział, co w tym czasie porabia. Wbrew wszelkim zasadom, łamiąc szereg zakazów, nie przejmując się ewentualnymi karami, wymykał się z domu i biegł Bóg wie gdzie. Może do galerii, muzeum bądź na jakąś nową wystawę? Ten chłopak umiał się wcisnąć dosłownie wszędzie; wyrzucali go drzwiami, a on – niezrażony – wchodził oknem. Może znowu zaczepiał dzieci na ulicy? I to czyje?!… Czy jemu naprawdę nie wystarczały własne obyczaje? Czy musiał wiedzieć wszystko o wszystkich? Dlaczego nie chciał zrozumieć, że spoufalanie się z gojami do niczego dobrego nie prowadzi? Czemu nie zniechęcały go złośliwości i szturchańce, którymi niejednokrotnie go częstowano? Nic sobie nie robił z zasad, ale godność…? Jakże mógł o niej zapomnieć? Czy smutna historia własnego narodu niczego go nie nauczyła?

A może znowu poleciał do księgarni tego przeklętego Szkota, McGregora, który nie dość że nie był Żydem, to na dodatek miał tytuł doktora nauk przyrodniczych, a w chwilach wolnych bawił się w filozofa? To on uczył Abrahama rzeczy, które młodemu pobożnemu Żydowi do niczego się nie przydadzą – nie mogą się przydać! – i ostatecznie jedynie mu zaszkodzą.

Bóg jeszcze ukarze tego przeklętego nochri za to, co zrobił ich rodzinie!

Tak więc Abraham znikał i nic na to nie można było poradzić. Gdybyż tylko tyle! Niestety, kiedy nieznośny chłopak trafiał wreszcie do domu, pojawiał się nowy problem. Z nim po prostu nie dawało się wytrzymać! Potrafiłby zadręczyć każdego, doprowadzić do szału nawet świętego. Doprawdy, sam król Salomon zwątpiłby przy nim w swoją biblijną mądrość!

Kiedyś przez cały miesiąc Abraham raczył umęczoną rodzinę opowieściami o Leonardzie da Vinci, którego podziwiał za wszechstronność umysłu i wielkość talentu.

– Jakim on był wspaniałym malarzem!… A przy tym jakże niestrudzonym wynalazcą! – piał z zachwytu.

Zwyczajnie buzia mu się nie zamykała; nawet w nocy – kiedy to przez sen mamrotał coś o fumato, studium twarzy i perspektywie linearnej. A potem znowu – za dnia – ze swadą, rumieńcami na policzkach i obłędem w oczach rozprawiał o łodziach poruszających się pod wodą, machinach latających w powietrzu i ludziach chodzących po Księżycu. Ni z tego, ni z owego rzucał tajemniczo brzmiące słowa i określenia: samobieżny pojazd Cugnota, laterna magica, układ kierowniczy Du Queta, grawitacja, skrzynia biegów Griffitha, parowóz, elektryczność… Nikt nie miał siły ani ochoty, by dzień w dzień, noc w noc wysłuchiwać tych samych bredni. Ojciec w końcu się zdenerwował: nazwał te wszystkie wynalazki wymysłami szatana, które służą wyłącznie mąceniu w głowie niedowarzonym chłystkom. Chłopiec próbował tłumaczyć, że choćby taka siła grawitacji wcale nie jest wynalazkiem, jako że zawsze była, jest i będzie… Ale to tylko jeszcze bardziej rozzłościło Judę Zimmermana. Kategorycznie zabronił Abrahamowi się tym zajmować i oświadczył, że jeżeli jeszcze raz zobaczy w jego rękach książkę o tematyce innej niż religijna, to osobiście ją spali.

Lecz czy można komuś zabronić myśleć? Czy można młodości zakazać dociekliwości? Czy uda się bezkarnie zakręcić kurek wiedzy, oczekując, że ów wielki jej głód sam wygaśnie? Czy można zabronić ustom zadawać pytania, a oczom szukać odpowiedzi? Jeżeli żyje się na tym świecie odrobinę dłużej niż pchła na grzbiecie psa, wtedy ma się uzasadnione podstawy, by w to wątpić.

Również w przypadku Abrahama groźne słowa jego ojca okazały się wyłącznie czczą pogróżką. Nie sposób okiełznać żywiołu – zwłaszcza gdy jest to żywioł dziecięcej ciekawości. Bowiem chłopiec był jak ogień. Trawił – czytając – dokładnie wszystko, co mu wpadło w ręce. Trzeba by go chyba związać i zamknąć w ciemnicy, by mu w tym przeszkodzić. Nie gardził gazetą wyrzuconą do kosza, zabłoconym i naddartym czasopismem, zmoczoną książką, która leżała zapomniana na ławce w parku, czy nawet kilkoma stronami taniego romansidła, w które straganiarka zawinęła śledzie. Po prostu czytał – to było jak nałóg. Czytał wszystko, dużo, wszędzie…

Czytał w jidisz, po hebrajsku, aramejsku, wcale dobrze po niemiecku i trochę po angielsku. To ostatnie – okraszone bogatą znajomością niecenzuralnych szkockich przerywników, zastępujących co poniektóre „angolskie” kropki – zawdzięczał owemu przeklętemu McGregorowi, który niedaleko getta, zaledwie kilka ulic od domu Abrahama, prowadził niewielką księgarnię.

Po raz pierwszy spotkali się, kiedy żydowski chłopiec przytykał swój nos do szyby księgarni i wpatrywał się w książki na wystawie z głodem w ciemnych oczach. Wyglądał jak mały mól, który nie jadł od miesięcy i teraz syci się samym widokiem książkowego pastwiska. Angus McGregor może nie wygrałby konkursu na najmilszego Szkota roku, ale miał miękkie serce i umiał rozpoznać bratnią duszę, nawet jeżeli była ona całkiem mała, a na cielesnej głowie nosiła jarmułkę.

Angus, nie namyślając się wiele, zaprosił chłopca do środka i zapytał, czy – jeżeli oczywiście nie ma nic innego do roboty – nie zechciałby mu pomóc w rozpakowaniu książek, które akurat przyszły. Abraham najpierw zbladł – zaskoczony i lekko przestraszony – jako że nie był przyzwyczajony do takiej uprzejmości, do takiej, można by powiedzieć, podejrzanej życzliwości. Pomyślał, że to żart albo że się zwyczajnie przesłyszał. Ale stary, wąsaty Szkot nie wyglądał na żartownisia, a z kolei uszy Abrahama były w jak najlepszym porządku – mama mu je rano umyła i to bardzo dokładnie. Chłopiec bezwiednie dotknął różowego, nieprzyzwoicie czystego ucha i aż się skrzywił na wspomnienie nieprzyjemnego szorowania.

Co do McGregora, to widząc rozterkę Abrahama, uśmiechnął się – nie złośliwie czy przewrotnie – ale życzliwe i zachęcająco. Teraz dla odmiany Abraham poczerwieniał. Zupełnie zapomniał o uszach, a jego oczy zabłysły niczym u młodego wilka. Wyczuł trop i coś mu mówiło, że to prawdziwy zając, a nie zwodnicza przynęta na takie młode, głupie wilczki jak on.

Wchodząc do ciemnej księgarni Angusa McGregora, pachnącej mądrością, kurzem i tytoniem, chłopiec czuł uniesienie równe temu, jakie musi odczuwać pobożny Żyd przekraczający progi bóżnicy.

Młody i stary człowiek szybko zostali przyjaciółmi. Ufali sobie, lubili się, a otaczający ich świat nie wydawał się im już ani tak obcy, ani tak wrogi jak przedtem. Jednocześnie przecież nie stracił nic ze swojej atrakcyjności – wręcz przeciwnie. Bo dobrze jest być odkrywcą, ale jeszcze lepiej – odkrywcą, którego przestała tropić samotność.

Abraham pomagał Angusowi, i to nie tylko w rozpakowywaniu, przenoszeniu czy odkurzaniu książek. Nie chodziło nawet o czyszczenie i nabijanie fajki, którą Szkot uwielbiał pykać; właściwie robił to na okrągło – cały pachniał tytoniem, zawsze otaczał go aromatyczny kłąb dymu, który szedł za nim krok w krok, unosił się wokół, krążył, nawarstwiał latami, mieszał ze wszechobecnym kurzem, odkładał na półkach, wsiąkał w karty książek… Abraham nigdy już nie zapomni tego zapachu. Do końca życia tytoniowa woń niewielkiej, ciemnawej księgarni Angusa kojarzyć mu się będzie z przyjaźnią, mądrością i dzieciństwem.

Abraham lubił specyficzny aromat księgarni, podobnie jak lubił zajmować się fajką McGregora.

– Zrobiono ją z korzenia wrzośca. Spójrz, jaka jest delikatna, jaka piękna… – przyciszony głos starego Szkota wyrażał coś więcej niż zachwyt. – Opiekuj się nią dobrze. Ona potrzebuje ciepła i troskliwości. Potrzebuje twoich sprawnych palców, moje – pogrubione artretyzmem stawy mężczyzny zadrżały lekko – są dla niej za stare…

Abraham nie zawiódł. Angus nie znalazłby lepszego opiekuna dla swojej małej przyjaciółki. Drobne ręce chłopca dotykały jej z przyjemnością, gładziły z jakąś powolną czułością, którą – gdyby był choć odrobinę starszy – można by nazwać pieszczotą.

Jednakże najistotniejsza, czy raczej dająca się od razu zauważyć, pomoc Abrahama dotyczyła sprawy o wiele bardziej prozaicznej, nudnej i naglącej zarazem, a mianowicie rachunków. Liczący sobie dopiero dziewięć lat Abraham uporządkował bałagan panujący w księgach McGregora – panoszący się tu chyba od czasów biblijnego potopu – a potem właściwie przejął na siebie obowiązek ich prowadzenia. Zresztą szybko okazało się, że robi to o całe niebo lepiej, niż Angus kiedykolwiek byłby w stanie. Cóż, stary McGregor – jak sam się tłumaczył, prychając i podkręcając wąsa – zwyczajnie nie miał głowy do cyferek.

Angus zaś pomagał Abrahamowi… nie tracąc cierpliwości. Po prostu. Zawsze miał czas i ochotę, by poradzić chłopcu, którą książkę warto przeczytać, by podyskutować z nim o tym, co już zdążył przeczytać, czy wreszcie odpowiedzieć na kolejną setkę pytań, którymi Abraham zasypywał go za każdym razem, gdy się widzieli. A nie był on łatwym rozmówcą; prawdę mówiąc, najgorszym z możliwych: ciekawskim dziesięciolatkiem, niecierpliwym, zachłannym i dociekliwym aż do obrzydzenia.

– Dlaczego ty właściwie nie jesteś Żydem?

Abraham milczał od dobrych pięciu minut, Angus mógł się więc spodziewać jakiejś rewelacji; ale tym razem chłopiec zaskoczył nawet takiego starego wygę udzielania odpowiedzi jak on. Mówiąc krótko, McGregora zwyczajnie zatkało.

– Hmm… – Podrapał się w głowę. – Hmm, dlaczego… – Zwlekał, czując zupełną pustkę w głowie. – Tak, pytanie zgoła filozoficzne… Na miarę samego Sokratesa, rzekłbym nawet. Hmm, ale tak w ogóle, mój mały, to o co konkretnie ci się rozchodzi?

– Konkretnie rozchodzi mi się o to, że jesteś dobrym i mądrym człowiekiem.

– Tak… To wiele tłumaczy… Nie będę zaprzeczał… – Angus skubał wąsa, wydymał wargi, ruszał brwiami… Dumał. – Może jesteś głodny, co? – zapytał z nadzieją.

– Nie, tak, potem… Widzisz, mój ojciec jest osobą bardzo mało komunikatywną, więc jeżeli ma się komunikatywować ze mną…

– Komunikować.

– No właśnie. On się ze mną w ogóle nie komunikatywowuje.

– Nie komunikuje. Prościej: nie gada z tobą, bo dostaje szału.

– Co?

– Nic. Komunikuj się ze mną dalej.

– Kocham mojego tatę, ale on bez przerwy wygłasza komuny…nały. Komunały. No takie wiesz, że życie to nie zabawa, nie pyskuj ojcu, studiuj Torę, szanuj obyczaje, dochowuj tradycji, goje to kanalie, nie interesuj się…

– Nie wierzę, żeby twój ojciec powiedział coś takiego.

– Ależ on bez przerwy to mówi. Nie interesuj się tym, nie interesuj się tamtym, to nie twoja sprawa…

– Nie wierzę, żeby powiedział o tych kanaliach. Nie znam go co prawda, ale raczej nie sądzę, żeby aż tak brakowało mu tolerancji.

– Tolerancja? Choroba, do „t” jeszcze nie doszedłem, na razie jestem na „k”.

– To się słyszy – wtrącił Angus, który na swoje nieszczęście, chyba w jakiejś chwili zaćmienia umysłu, uświadomił Abrahamowi istnienie słownika: grubej, strasznej rzeczy pełnej nowych, fascynujących słów.

– No może dokładnie tak nie powiedział, ale to miał na myśli, ja go znam. Jego poglądy to autentyczny kataklizm. Chce mnie bez przerwy kontrolować. Wciąż wypytuje, gdzie byłem, co mówiłeś i po co cię słucham. Ale niech ja go o coś zapytam – udaje głuchego. Albo nie daj Boże, żebym się z nim kardynalnie nie zgadzał w jakiejś kweście. Kwestii. Wtedy obrzuca mnie kolumnami, że aż przykro się robi.

– Czym cię obrzuca? Chyba kalumniami. Ale nie, dosyć tego. Teraz, mój drogi, albo zaczniesz gadać normalnie, bez żadnych konstruktywnych kalkulacji, albo ja cię obrzucę kolumnami, kariatydami i kaneforami na dokładkę. Jeżeli chcesz się ze mną pokomunikować jeszcze trochę, to przestań się popisywać.

– Ja się nie popisuję! – zaprotestował gorąco Abraham. – Ja próbuję. Jak brzmi, czy pamiętam i w ogóle. A co do tego, że jesteś dobry i mądry, to nie prawiłem ci czczych komplementów, ja tak napra…

– Abraham, ostrzegam cię.

– …ja tak naprawdę myślę – dokończył niezrażony chłopiec. – Jesteś dobry i mądry. Ale ze słów mojego taty wynika, że wszyscy dobrzy i mądrzy ludzie to Żydzi, a on z reguły nie kłamie. Ergo, powinieneś być Żydem. Ale nie jesteś. Dlaczego?

– Bo jestem Szkotem. Czy taka odpowiedź cię zadowala?

– Nie wiem. Wydaje mi się, że miał na myśli wszystkich…

– Proponuję, żebyś zapytał swojego tatę, czy mówiąc to, co mówił, mówił także o Szkotach. Nie jesteśmy wielkim narodem, żyjemy sobie w górach, łatwo o nas zapomnieć. Zapytaj, czy i on przypadkiem o nas nie zapomniał.

– Zapytam.

I zapytał, czym zresztą dokumentnie zepsuł humor swojemu tacie na resztę dnia.

Co zaś do Judy Zimmermana, to gdyby tylko zdobył się na odwagę, przyznałby bez wahania, że pytania najmłodszego syna napawają go lękiem. Gdy widział w oku Abrahama ten specyficzny, coś jakby diabelski błysk zaintrygowania, niezbicie świadczący o nadciągających kłopotach, miał ochotę schować się w mysią dziurę.

Nigdy nie było wiadomo, z czym ten dzieciak wyskoczy. Mógł zapytać o cokolwiek, na przykład: skąd się biorą dzieci albo czy można kłamać i jednocześnie nadal pozostawać uczciwym człowiekiem. Dokładnie tym samym tonem rozprawiał o potrzebie gimnastykowania, zarówno ciała jak i umysłu („tak, tak, dokładnie tych słów użył, ale na pewno sam tego nie wymyślił!”), co o problemach z cerą swojego starszego brata (źródła kłopotu upatrywał w nieodpowiedniej diecie Saula, który jego zdaniem powinien zrezygnować z ostrych przypraw). Skąd on brał te informacje? Wiadomo skąd! Od przeklętego Szkota. Po co z cudzym synem gadał, z nie swojego rodu, z nie swojej rasy? Po co w nim niestosowną ciekawość rozwijał, różnorakie książki podsuwał? Żeby potem rodzina miała kłopot z gaszeniem owej ambarasującej dociekliwości? Dlatego Juda wylewał z siebie potoki słów, może nie zawsze do końca przemyślanych, ale na widok Abrahama, zbliżającego się z głodem wiedzy w oczach, panikował i wolał uprzedzić atak. A gdy mu się nie udało, i pytanie padało, umykał w złość, pretensje. Zionął niezadowoleniem i nieuświadomioną do końca zazdrością, szukając tylko pretekstu do zerwania tej dziwacznej, irytującej znajomości Abrahama, jego syna, z obcym, i do tego gojem.

Ale McGregor był mądrym człowiekiem, i choć dużo rozmawiał z Abrahamem, nie zamierzał powiedzieć za wiele, ani tym bardziej – za wcześnie. Wolał słuchać. I umiał to robić. Rozumiał, że cisza gotowa wysłuchać bywa ważniejsza od słów, że jest czas, gdy lepiej milczeć, a prawo do naiwności przedłożyć nad wszystkie inne. Przeżyte lata nauczyły go, że nawet doświadczenie nie broni przed ostrym brzękiem słów, które nagle zmieniają znaczenie. Ich nowy, świdrujący duszę dźwięk zagraża wszystkiemu, co dotąd było trwałe, pewne, święte, i wtedy trzeba siły, dorosłej siły. Nawet mężczyzna nie zawsze umie sobie z tym poradzić, a co dopiero chłopiec. Naruszenie przed czasem bezpiecznego kokonu dzieciństwa może raz na zawsze uwięzić motyla w ociężałej, niedoskonałej postaci poczwarki albo postarzyć go tak bardzo, że już nie znajdzie w sobie dość odwagi, dość beztroski, by wzlecieć, bo przecież… A nuż nie umie latać?…

Zdecydowanie nie był to czyn, którym Angus poważyłby się obciążyć swoje sumienie. Nawet w imię prawdy, wiedzy, wszystkich tych szczytnych ideałów i pięknych idei, w które wierzył dawno temu. A prawo do wyboru? – ktoś powie. Pewnie, pewnie, a jakże, każdy ma prawo wybierać, każdy ma też prawo popełniać błędy. Ale dziecko? Ono nie rozumie, nie zdaje sobie sprawy…

Abraham był dzieckiem. Kropka. Koniec dyskusji. Angus nie chciał naruszać więzi łączących chłopca z rodziną, nie chciał – choćby tylko przypadkiem – zniszczyć jego poczucia bezpieczeństwa, nie zamierzał odbierać mu prawa do naiwności. Jeszcze nie teraz…

Niestety Abraham nie ułatwiał mu zadania.

Pytania zadawał jak podpuszczony przez licho. Czy to, co dobre dla mojej rodziny, jest też dobre dla innych? Czy to, co uznajemy za mądre, jest mądre tak w ogóle? Czy być dobrym, znaczy dochowywać wierności tradycji czy sobie? Stary księgarz tłumaczył cierpliwie, że nie ma odpowiedzi na takie pytania. Życie to nie książka kucharska, nie istnieją gotowe recepty na szczęście, miłość, pomyślność, święty spokój sumienia. Nie da się znaleźć odpowiedniego przepisu, zmieszać tego z tamtym, doprawić, włożyć do pieca i otrzymać gotową mądrość. Zmieniają się proporcje, warunki, zmienia się sam kucharz, jego smak, umiejętności, wyrobienie, potrzeby. Poczekaj, chłopcze, mówił mu, pisz tę swoją książkę po swojemu i na własny użytek, powoli, będziesz ją poprawiał wiele razy, nie każdy przepis ci wyjdzie, ale…

– To kunktatorstwo – Abraham często wrzucał do ich rozmów nowe słowa, które właśnie poznał – zwlekanie, ociąganie się!

– Nie, to rozwaga. Nie namawiam cię do bierności, ale odrobiny cierpliwości. Nie bądź pochopny, Abrahamie, ani w sądach, ani w działaniach, i doceń swoje bezpieczeństwo. Nie gnuśność, ale…

Bezpieczeństwo – owa odruchowa świadomość własnej tożsamości – to jest ważne dla każdego dziecka. Angus McGregor, od trzydziestu lat żyjący na emigracji, tak daleko od rodzinnej Szkocji, wiedział to najlepiej. Tyle że dorosły może wybierać – tak jak on to zrobił. Dorastając, przechodząc ze stanu nieświadomości do pełnego uzmysłowienia sobie otaczającej go rzeczywistości, człowiek nabywa prawa do wyboru i do popełniania błędów.

A dziecko…? Nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji swojego wyboru. Czasami nawet nie wie, że wybiera.Oficyna Wydawnicza RW2010 proponuje:

Joanna Łukowska: PAŃSTWO TAMICKIE

Kraina niezwyczajnej codzienności.

Powieść obyczajowa w dwudziestu epizodach, które łączy para bohaterów – młode małżeństwo, wchodzące w dorosłe życie na przełomie lat 80-tych i 90-tych ubiegłego wieku. Zaczyna się od „ślubu z rozsądku”, czyli... dla mieszkania. Takie były czasy, że osobie samotnej przysługiwała zaledwie kawalerka, a małżeństwu „aż” M3. Sporo humoru w codzienności, czasem zaskakujący finał, trochę wzruszeń i smutku, trochę grozy, odrobina magii... Jak to w życiu.

Bohaterami są ludzie, duzi i mali, zwierzęta, duchy oraz święci.

Książka, która bawi, wzrusza i pokrzepia. To patchworkowa opowieść, w której kolejne rozdziały są jak kolorowe kawałki kołdry – każdy inny, ale razem tworzą zgrabną i ciepłą całość.

Joanna Łukowska: NIEZNAJOMI Z PARKU

Miłość od nienawiści dzieli krok.

On jest bogaty, doświadczony, nieufny. Ona – wrażliwa, introwertyczna, pełna kompleksów. Oboje niosą bagaż trudnego dzieciństwa.

Po raz pierwszy spotkali się w parku. Wtedy też po raz pierwszy od niego uciekła...

Zafascynował ją i przeraził jednocześnie. Zawsze bała się takich mężczyzn: silnych, pewnych siebie do granic arogancji, mrocznych i skomplikowanych. Był zły i przestraszył ją, ale nie mogła o nim zapomnieć. Irracjonalny lęk, jaki w niej wzbudził, przekonał ją, jak pozorny był jej spokój i ćwiczone całymi latami opanowanie. Bezpieczeństwo, którego szukała w swoim cichym, uporządkowanym świecie, okazało się złudne i kruche...

„Nieznajomi z parku” to w równym stopniu opowieść o miłości, jak i o nienawiści. To historia mężczyzny, który nie potrafi ufać, i kobiety, która nie umie walczyć o to, w co wierzy.

Monika Gabor: UWAGA NA MARZENIA

Trzy różne kobiety – trzy różne historie.

Podglądamy miłosne i życiowe perypetie trzech przyjaciółek. Każda z nich jest inna, każdej przytrafia się coś innego, każda inaczej reaguje.

Iza, aktywna zawodowo, ambitna i kompetentna, również prywatne życie bierze we własne ręce, dokonując wyborów na przekór wszystkim i wszystkiemu. Dąży do celu, którym jest szczęście, nie słuchając rad i nie bacząc na konsekwencje.

Marta to domatorka spełniająca się w roli żony, matki, gospodyni domowej. Rozwód jest dla niej szokiem, zarazem początkiem zmian. Jak wpłynie na nią rozpad rodziny? Czy będzie umiała jeszcze komukolwiek zaufać?

Julia wiedzie życie, o którym marzy każda z nas. Kochający mąż, mądra córka, satysfakcjonująca praca... Gdzie tkwi haczyk? Czy traumatyczne dzieciństwo wypłynęło na wybór zawodu? Czy można być jednocześnie lojalną przyjaciółką, kompetentnym psychologiem i uczciwym człowiekiem? A gdy trzeba wybrać...

Katarzyna Woźniak: HYDRA PAMIĄTEK

Nowa miasto, nowa miłość, nowa przygoda.

Historia jednej podróży, która staje się opowieścią o miłości i spełnianiu marzeń. Czy pracownica banku może przeobrazić się w artystkę, czarującą słuchaczy głosem i grą na gitarze?

Czy pełna kompleksów kobieta może rozkochać w sobie mężczyznę odważnie podążającego za swymi pragnieniami? Czy Polka i Węgier odnajdą w Amsterdamie wspólne szczęście i drogę do swoich serc?

Czy można zapomnieć o bagażu przeszłości, który dźwigamy jak niechciany garb? Czy potrafimy wystawić za drzwi walizki wyuczonych zasad i narzuconych priorytetów, które nie pozwalają nam iść od przodu?

Anna, będąc świadkiem śmiertelnego wypadku, uświadamia sobie, że jej wypełnione karierą życie tak naprawdę pozbawione jest sensu, emocji i głębszej treści. Ona już jest jak martwa. Nikogo nie kocha, niczego nie pragnie, nie ma pewności, czy to, co osiągnęła, było jej celem, czy spełniała tylko oczekiwania innych. Targana wątpliwościami, dręczona poczuciem niespełnienia, podejmuje próbę porzucenia wyuczonych przez społeczeństwo nawyków i wartości. Opuszcza rodzinny kraj i wkracza do zupełnie nowego świata...

Witek Łukaszewski: DIALOGI 2. JIM MORRISON & PABLO PICASSO

Proza pisana wierszem

„Dialogi 2. Jim Morrison & Pablo Picasso” to zderzenie dwóch światów i osobowości o jakże odmiennych poglądach na życie, sztukę i kobiety. Morrison i Picasso – dwóch samotnych geniuszy otoczonych tłumem wiernych poddanych i Paryż – jako sceneria ich spotykania w ostatnich dniach czerwca szalonego 1971 roku. Młodość, która właśnie umiera, i tonąca powoli starość trzymająca się kurczowo brzytwy. Dziś wiemy, że czas – bezwzględny weryfikator – obszedł się z nimi łaskawie. Tym bardziej warto przeczytać! Dla fanów Morrisona lektura obowiązkowa.

Proza, która staje się poezją. Wiersze, które czyta się jak fascynującą powieść Niełatwą, bo autor nie idzie na łatwiznę, ale... pochłania się ją błyskawicznie! Fakty mieszają się z wyobraźnią literacką, a poetyckie monologi przeplatają błyskotliwe rozmowy. Z drugiej strony „Dialogi 2” to lektura dająca do myślenia, osadzająca się w uczuciach i pamięci. Kto raz po nią sięgnie, będzie do niej wracał, by odnajdywać wciąż coś nowego.

Dariusz Kankowski: RE-HORACHTE. PIERWSZE SPOTKANIE

Powieść przygodowo-fantastyczna, w której akcja goni akcję i roi się od tajemnic. Czterech chłopców wyrusza w rejs, który na zawsze odmieni ich życie. Zaczyna się od katastrofy morskiej, następnie wybucha wulkan, a potem napięcie rośnie.

Młody autor w swoim powieściowym debiucie funduje nam fantastyczną podróż, pełną przygód, zwrotów akcji, gwałtownych emocji i wzruszeń. Czytelnik, zasiadając do lektury, rusza razem z młodymi bohaterami w jazdę bez trzymanki. Czekają ich: walki, ucieczki, dziwne spotkania, wędrówki w czasie i przestrzeni, zmagania z przeznaczeniem, mordercze turnieje, a przede wszystkim szukanie drogi do prawdy o sobie samym…

Dariusz Kankowski: RE-HORACHTE. MARTWY CHŁOPIEC

W drugiej części cyklu powieściowego Re-Horachte powracają znani nam z „Pierwszego spotkania” bohaterowie. Wydaje się, że chłopcy zapomnieli o wydarzeniach sprzed roku, że wrócili do codzienności. Tymczasem młodych przyjaciół czeka kolejna niebezpieczna, pełna przygód i emocji podróż, przed nimi kolejne tajemnice do odkrycia.

Nieoczekiwanie podejmą się misji odnalezienia starożytnych artefaktów. W trakcie okaże się, że ich los jest nierozerwalnie związany z wydarzeniami z odległej przeszłości oraz tajemniczymi Dziećmi Stulecia, które według przepowiedni mają ocalić świat przed nieuchronnie nadciągającą zagładą. Będą pościgi, ucieczki, walki, trudne wybory i nieprzewidziane spotkania. Oraz... anioły.

A kim jest Martwy chłopiec? Koniecznie musisz się dowiedzieć!

Agnieszka Hałas: PO STRONIE MROKU

Piekło ma wiele obliczy, a wszystkie one stanowią część planów Stwórcy. Na odwieczną machinę przeznaczenia składają się miliony pojedynczych trybików. Takich jak hiszpański alchemik El Claro, wojowniczka Sangre Veland, rudy demon Samir von Katzenkrallen czy jedenastoletnia strzyga Maszka. Dwanaście opowiadań połączonych wspólnym motywem Szeolu zabierze was w podróż przez różne czasy i miejsca – od współczesnej codzienności po rubieże zaświatów, od średniowiecznych Karpat po zbombardowane Nagasaki i płonące World Trade Center.

Joanna Łukowska: PIERWSZA Z RODU: ZNAJDA

To opowieść o skrzatach i ludziach, radzących sobie w świecie bez słońca. Estera pisze pamiętnik, licząc, że ktoś go przeczyta; o ile po latach mroku ktoś jeszcze będzie umiał czytać. Rosa, młody przywódca skrzatów z Boru, rozmyśla o nieciekawej sytuacji swych pobratymców. Wielebna Maura czyni wyrzuty pozbawionej uczuć Pustej z powodu zagubienia Obiektu. Jakim sposobem dzieciak wymknął się z sieci? A jakim cudem ociemniały świat wciąż trwa? Czyżby dało się oszukać los? Czy ziarnkiem piasku, zgrzytającym w żarnach przeznaczenia, może być dziwna zielonooka dziewczynka? Milczy i uśmiecha się szczerbato, odważnie patrząc w mroczną twarz Boru. Skrzatów też się nie boi, choć nie należą one do codzienności ludzkich szczeniąt. Kim jest to dziecko?

„Znajda” to opowieść o wyborach, wolnej woli, różnych obliczach miłości, o tym, że Droga jest ważniejsza od Celu. Bo choć przeszłość jest jedna, niezmienna, ścieżek prowadzących do przyszłości może być wiele...

Joanna Łukowska: Z KRAINY KUCYKÓW

Jak to w stadzie

Zbiorek czterech opowiadań dla dzieci. W rolach głównych występują dzieci, kucyki i duże konie. Opowiadania o dziewczynce, która cicho mówiła, czy o chłopcu, który obraził się na cały świat – to piękne i mądre przypowieści. Bo w Krainie kucyków zawsze znajdzie się jakiś koń, mały lub duży, dzięki któremu wszystko dobrze się kończy albo wszystko się dobrze... zaczyna.

Bohaterowie tych opowiadań to żywe myślące istoty z własnymi problemami. Czasem wstają lewą przednią nogą i mają zły humor, czasem nie sprawdzają się w roli „przywódcy stada”, czasem są przez to stado odrzucane. A czasem potrafią wykazać się wielką odwagą i wielkim sercem. Mowa o kucykach czy o dzieciach? Sama się przekonaj. Sam przeczytaj i sprawdź. A jak nie umiesz jeszcze czytać, poproś kogoś, żeby ci poczytał na głos.

Bartłomiej Trokiewicz: PAN MISIO – czy lisy śnią o gadających kurach?

Poznaj Las i jego mieszkańców.

Czy lisy śnią o gadających kurach, a wilki o puszystych ogonach? Czy rozplotkowana Wiewiórka ułoży sobie relacje z Wilczycą? Czy Szczurek „nic dobrego” przejdzie na jasną stronę mocy? I w końcu, czy Pan Misio, zawsze pomagający innym, sam zostanie uratowany?

W opowieści „Pan Misio” spotykamy gromadę sympatycznych zwierzaków, uosabiających cechy ludzkie. Pozostają w pamięci na długo i nie sposób się z nimi nie zaprzyjaźnić. Małomówna Niedźwiedzica, rozpolitykowany Bóbr, Kura zdominowana przez Lisa oraz przybyła z miasta Świnka Morska – to tylko niektóre z nich. Poznaj Las i jego mieszkańców.

Wzruszająca historia dla małych i dużych czytelników, przyprawiona nietuzinkowym poczuciem humoru. Wspaniałe ilustracje autorstwa Dalii Żmudy-Trzebiatowskiej pięknie uzupełniają tę magiczną, mądrą opowieść.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: