Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość
  • promocja

Umbra - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
3016 pkt
punktów Virtualo

Umbra - ebook

Internet już dawno zamienił się w arenę nienawiści. Przestały obowiązywać jakiekolwiek reguły. Nie ma świętości, nie ma tematów tabu, pojęcie przyzwoitości odeszło w niepamięć. Aż pojawia się ktoś, kto postanawia wymierzyć sprawiedliwość po swojemu. Nazywa się Trollkiller – i nie zna granic między ideą a obsesją.

Prokurator Artur Cieniowski i adwokat Zofia Bojarska muszą współpracować, choć łączy ich (a może raczej dzieli?) przeszłość, o której oboje chcieliby zapomnieć. Są skazani na współdziałanie, ponieważ – całkiem dosłownie – mogą liczyć tylko na siebie. Odizolowani od świata, pozbawieni kontaktu z innymi ludźmi, muszą realizować kolejne zadania, których cel pozostaje dla nich tajemnicą. Tak samo jak tożsamości tego, kto im je wyznacza. Jedno nie ulega wątpliwości: Im bardziej zbliżają się do prawdy, tym głębiej wchodzą w mrok, własny i cudzy.

Umbra to najbardziej mroczna część cienia. To symbol granicy, za którą kończy się prawo, a zaczyna człowieczeństwo wystawione na ostateczną próbę.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-287-3574-3
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ARTUR

18 października 2025 roku

– Czy ty możesz nareszcie ruszyć dupę, słodki książę? – usłyszałem dobiegający z pewnej odległości głos.

Brzmiał znajomo, charakterystycznie, ale w tym momencie nie byłem w stanie przypisać go do konkretnej kobiety.

Zmysły budzą się powoli, a ostatnim z nich jest wzrok. Wszystkie pozostałe od razu jednak podnoszą alarm, gdy nie jesteś u siebie. Coś się nie zgadza: inny zapach, inna temperatura powietrza, inne łóżko. Budzenie się w obcym miejscu zdarzało mi się jednak na tyle często, że związane z tym uczucie niepokoju przestało się u mnie pojawiać, i to dobre piętnaście lat temu.

Coraz rzadziej uznawałem to za powód do dumy, a coraz częściej za dowód tego, że jestem zjebany. Nieodwracalnie.

Na dodatek czułem, że mam na sobie ubranie. Pewnie stąd nerwowe tony w głosie kobiety. Najwyraźniej padłem natychmiast po przyjściu, zatem nie spisałem się w roli niezapomnianej przygody. A jeśli dotąd byłem w czymś dobry, to właśnie w tym.

Artur Cieniowski, król burdelu. Imperator ONS-ów¹. Cesarz krótkotrwałych relacji. Reklamacje – to do bramy, a potem się nie znamy.

Skoro jednak leżę w łóżku w dżinsach, a ślina kapie mi na koszulę, to najwyraźniej czas na abdykację.

I na dodatek nie udało mi się zejść ze sceny niepokonanym…

Dawno temu zauważyłem, że kobiety wybaczały sobie jednorazowe wyskoki z facetami takimi jak ja tylko i wyłącznie w jednym wypadku – kiedy po wszystkim mogły zanucić pod nosem: „I’m good, yeah, I’m feelin’ alright. Baby, I’ma have the best fuckin’ night of my life”².

Wszystko wskazywało na to, że moja dzisiejsza towarzyszka mogła zaśpiewać najwyżej: „Stary niedźwiedź mocno śpi”.

Zazgrzytałem zębami z zażenowania. Nigdy nie myślałem, że ego może tak boleć. Jak mawiał Siara: „Jakby mi ktoś kijem zajechał”. Pewnie dlatego nadal nie otwierałem oczu. Nie chciało mi się z tym wszystkim konfrontować.

Ostatnie obrazy, jakie pamiętam, to jak stoję w katowickim SARP-ie, kończę piątego drinka i patrzę na parkiet niczym stolarz. Potem zlokalizowałem cel – uroczą brunetkę, której imię z pewnością zaczynało się na literę P. Patrycja? Pamela? Kolejny drink z nową towarzyszką, a potem już wszystko pocięte niczym szałot³ mojej matki. Idę ulicą, trzymam dziewczynę za rękę. Wsiadam do taksówki. I na koniec blackout – niczym w ruskim mieście zaraz po nalocie dronów na elektrownię w Piździewostoku.

Czy to u Pameli w domu wylądowałem? Raczej tak. Kimkolwiek była ta laska, zdecydowanie oszczędzała na ogrzewaniu. Ciaśniej owinąłem się kocem. Czułem, że łeb pulsuje mi nieludzko, usta mam spierzchnięte, a język spuchnięty, jakbym całą noc lizał się z orangutanem. Przez miesiąc nie dotknę alkoholu. Albo i dwa.

Swoją drogą, jak mogło mnie tak sponiewierać sześć drinków? Mam ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu, ważę prawie sto kilogramów – nie powinno być aż tak źle. SKS⁴ wydawał się jedynym wytłumaczeniem.

Nie no, bez jaj – za dużo naraz. Za chwilę się tu rozpłaczę. Jedyna szansa na ratowanie reputacji i wyjście z tego z twarzą to poranny numerek. Tylko że bez kofeiny jedyny numerek, na jaki będzie mnie dziś stać, to ten w kolejce do geriatry.

– Nie złość się, kotku – rzuciłem zgodnie ze starą zasadą wszystkich dziwkarzy, która głosi, że jeśli nie pamiętasz imienia towarzyszki, to „kotek” jest najlepszą możliwą opcją. – Jak będziesz tak miła i poczęstujesz mnie kawą, to sprawdzę, czemu nie działa piec, a potem nadrobimy tę noc – rzuciłem w kierunku, z którego dobiegł mnie głos.

– O tym właśnie marzę, prokuratorze Cieniowski! – Głos ociekał drwiną. – Jeśli ruchasz z taką samą pasją, z jaką chrapiesz, to zdefiniujesz na nowo moje życie seksualne.

Zaraz! Cokolwiek by się nie działo, z pewnością nie powiedziałem tej lasce, czym się zajmuję! I wtedy mój umęczony, zamglony umysł nareszcie połączył kropki. Wiem, czyj to jest głos! To Zofia Bojarska! Co robię w towarzystwie tej podłej, okrutnej adwokaciny, której udało się zrobić ze mnie pasowanego idiotę? I to dwa razy. A jeśli doliczyć dziś – to trzy. To musi być zły sen.

– Obudź się, pacanie. – Sarkazm w głosie znów zastąpiły nerwowe tony. – Bo z tego, co widzę, jesteś moją jedyną nadzieją, a to nie wróży najlepiej!

Błyskawicznie otworzyłem oczy, rozejrzałem się po pomieszczeniu i pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna poczułem coś więcej niż wszechogarniającą obojętność.

Najpierw zdziwienie.

Potem strach.

A na koniec – wściekłość.ZOŚKA

18 października 2025 roku

Doskonale wiedziałam, co czuje Cieniowski. Przeszłam przez to samo pół godziny temu, kiedy się tu ocknęłam. Artur rozejrzał się po pomieszczeniu z niedowierzaniem. Spojrzał na mnie jak na coś, co kot przywlekł mu na wycieraczkę, a potem ruszył do drzwi. Zaczął szarpać klamkę, ale bez efektu.

A potem stanął przed nimi, pochylił głowę i przez moment oddychał ciężko, jakby starał się opanować.

Niestety, misja zakończyła się takim samym powodzeniem jak ta z filmu _Apollo 13_. To znaczy umiarkowanym. To, co nastąpiło później, skojarzyło mi się z napadem wściekłości u Diabła Tasmańskiego z popularnej kreskówki.

Nigdy nie widziałam, jak prokurator Artur Cieniowski traci nad sobą panowanie, ale słyszałam wiele o jego charakterku. Krążyły o nim legendy – zarówno wśród prawników, jak i oskarżonych. Wniosek ze wszystkich był mniej więcej taki sam: lepiej było go nie wkurwiać.

Miałam to oczywiście w pompie i zwykle prowokowałam go, aż miło. Natomiast kiedy zobaczyłam, w jaki wpadł szał, postanowiłam, że tym razem rozsądniej będzie przeczekać ten atak w milczeniu. Dlatego spokojnie patrzyłam, jak najpierw kopie w żelazne drzwi wejściowe, potem z całej siły wali w nie krzesłem, którym na koniec rzuca w ścianę kontenera. Bluzgał przy tym tak interesująco, że uznałam, iż jest jednym z nielicznych ludzi na tym padole łez, do których mogłabym iść na korepetycje z podwórkowej łaciny. W innych okolicznościach z pewnością byłabym pod wrażeniem.

Wreszcie obrócił się i ruszył w moją stronę. Kiedy był dokładnie w połowie pomieszczenia, szarpnął się do tyłu. Z niedowierzaniem spojrzał na swoją kostkę. Oboje mieliśmy wokół lewej nogi owinięte coś, co przypominało obrożę, jaką dostawali moi klienci odbywający karę w systemie dozoru elektronicznego. Do niej przymocowana była metalowa linka, która ginęła w ścianie kontenera.

– Wystarczająco długa, by dojść do drzwi i do kibla. – Wskazałam w prawo, gdzie za kotarą znajdowała się toaleta. – Jeśli już nad sobą panujesz, to wstanę i sprawdzę, czy dojdę do tego miejsca, gdzie stoisz. – Spojrzałam mu prosto w oczy. – Kontrolujesz się?

Lata współpracy z moimi klientami, z których żaden nie był łagodnym barankiem pogryzającym trawę na zielonej łące, nauczyły mnie jednego – im bardziej facet wyposażony w piekielny charakterek się wkurwia w skrajnej sytuacji, tym spokojniejszą trzeba być. Zwłaszcza jeśli te okoliczności nie są twoją winą. To stało się moją drugą naturą. Na mojego ukochanego klienta Ramzesa zawsze działało. Tylko że Ramzes mnie lubił i szanował, a Cieniowski – niekoniecznie…

Najwyraźniej jednak Artur skumał, że jedziemy na tym samym wózku.

– Chodź – powiedział przez zęby.

Wstałam ze swojej pryczy i powoli ruszyłam w jego stronę. Obroża zatrzymała mnie w odległości około trzydziestu centymetrów od niego.

– Żeby ci przypomnieć, jak rucham, nie wystarczy – powiedział, wpatrując się we mnie płonącymi, zielonymi ślepiami. – Ale udusić cię dam radę, jeśli mi natychmiast nie wyjaśnisz, co tu się odpierdala.

Wyciągnął rękę w kierunku mojej szyi. Nie drgnęłam nawet o milimetr. Nieokazywanie strachu też szło mi całkiem nieźle.

– Zabieraj łapę, patafianie – powiedziałam zimno. – Mam ochotę zadać ci dokładnie to samo pytanie.

Spojrzał na swoją rękę, jakby zdziwił się, że w ogóle nią ruszył. Najwyraźniej dalej był nieco zamroczony. Też to odczuwałam… To, że ktoś nas naćpał, nie budziło u mnie żadnych wątpliwości.

– Sorry. – Wzdrygnął się i opuścił dłoń. – Ale jak możesz być tak absurdalnie spokojna?

Dobre pytanie.

– Nie mam pojęcia. – Przełknęłam ślinę. – Może na zasadzie kontrastu.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij