-
nowość
-
promocja
Umowa na miłość - ebook
Umowa na miłość - ebook
Zakontraktowane serce nie zawsze bije, tak jak chcesz.
Hana z dnia na dzień traci wszystko. W tajemniczym wypadku samochodowym giną jej rodzice, a świat, jaki znała, przestaje istnieć. Jedyną bliską jej osobą pozostaje dziadek, który – chcąc zapewnić wnuczce bezpieczeństwo – aranżuje jej małżeństwo z Koreańczykiem o imieniu Shi-ja i pomaga w ucieczce z Polski.
Z dala od wszystkiego, co znała, u boku obcego mężczyzny, Hana próbuje zbudować swoje życie od nowa. Związek z Shi-ja okazuje się jednak trudnym wyzwaniem. A gdy na jej drodze staje Tae-o – jego starszy brat, znany z łamania kobiecych serc – dziewczyna jeszcze bardziej gubi się we własnych uczuciach.
Już wkrótce Hana stanie przed wyborem, jakiego nigdy nie chciała podejmować… i przekona się, że miłość potrafi być równie niebezpieczna, co tajemnice, przed którymi miała ją chronić.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8423-050-3 |
| Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Chcesz nas pozabijać?! Zwolnij!
– Wlecze się jak stara ciota! – burknął z pogardą. – Jak nie umie jeździć, to niech nie siada za kółko.
– Jechał normalnie! To ty pędzisz jak wariat! Jesteś pijany!
– Zamknij się! Jestem w porządku! Mam dość twojego jazgotania! Już nie idzie tego wytrzymać! Ciągle tylko bez sensu gadasz i gadasz! Ile można tego słuchać?! Chcesz prowadzić, to proszę! Zamieniamy się miejscami w tej chwili! – Nacisnął gwałtownie hamulec, co prawie wrzuciło kobietę na przednią szybę. Pas bezpieczeństwa wpił się jej boleśnie w szyję. Auto zatańczyło na śliskiej drodze, ale jakoś udało mu się nad nim zapanować. Przyśpieszył. – No zamieńmy się miejscami! Chcesz?! Nie?! Co… już rurka zmiękła, co?! Nic nie potrafisz, tylko wymądrzać się umiesz! Durna baba, co udaje, że wszystkie rozumy zjadła. Jesteś głupia wiejska baba! Nawet nie wiesz, co to znaczy alter…alternator! Ty głupia! No wiesz? Ha, ha, ha! Ty głupia debilko! Nadajesz się tylko do prania brudnych gaci!
Kobieta trzymała się kurczowo uchwytów. Deszcz powodował, że prawie nic nie widziała przed samochodem, poza kilkoma metrami jasnych linii ograniczających szosę. Jadące przed nimi samochody pojawiały się nagle i jej pijany mąż wyprzedzał je, niemal ocierając się o ich karoserię. Była coraz bardziej przerażona, bo gdy mąż ją wyzywał, to patrzył na nią, a nie na jezdnię. Zacisnęła usta i postanowiła się nie odzywać. Ścisnęła kurczowo rączkę nad drzwiami i zamknęła mocno oczy.
Małżonkowie zajęci kłótnią nie zauważyli, że cały czas jechał za nimi samochód. Kierujący nim mężczyzna był ubrany na czarno, a czapka z daszkiem i maseczka zasłaniały mu niemal całą twarz. Mężczyzna prowadził w skupieniu, czekając, aż ten wariat sam się rozbije, ale jak na złość miał nieprawdopodobne szczęście. Musiał przyznać, że mimo iż miał znacznie lepszy samochód, nie czuł się pewnie, pędząc w tak złych warunkach. Rzucił okiem na nawigację – wkrótce przed nimi pojawi się ostry zakręt. Mężczyzna zgasił światła samochodu i przyśpieszył. Jego auto niezauważone szybko zbliżyło się do pojazdu przed nim. Wyjechał na środek drogi i uderzył w lewą stronę tyłu pędzącego samochodu. W takim deszczu wystarczyło takie lekkie uderzenie, by bez problemu zepchnąć auto z drogi wprost na drzewa. Zapalił światła i zahamował spokojnie, zjeżdżając na pobocze. Ostrożnie wycofał, aby się zbliżyć do rozbitego auta. Wysiadł, wyjął z bagażnika pałkę i podszedł do auta mocno wbitego przodem w drzewo. Było chyba o metr krótsze. Przednie koła obejmowały pień drzewa. Zderzak przedni i maskownica spadły pod auto, a pokrywa silnika wygięta była jak jakaś fantastyczna rzeźba. Próbował zajrzeć do środka, ale nic nie było widać. Przednia szyba popękała, a boczne szyby były zalane deszczem. Pociągnął mocno za klamkę drzwi kierowcy. Kierowca jęczał, wypluwając przez usta krew na wystrzeloną poduszkę powietrzną.
– Ten debil ma naprawdę więcej szczęścia jak rozumu. Każdy inny człowiek by już nie żył. Kuźwa!
Mężczyzna wziął zamach i uderzył kierowcę pałką w skroń. Przeszedł na drugą stronę. Otworzył drzwi. Kobieta była nieprzytomna. Zobaczył, że ma otwarte złamanie nogi i obficie krwawi. Podniósł oburącz pałkę i z całej siły uderzył ją w brzuch, w miejsce, gdzie przebiegał pas bezpieczeństwa. Zamknął drzwi i oddalił się do swojego auta. Wrzucił pałkę do bagażnika i odjechał.
Wokół otwartego grobu na cmentarzu komunalnym zebrało się kilkanaście osób. Najbliżej dołu ziejącego w ziemi stała zapłakana szczupła dziewczyna z długim jasnym warkoczem, w czarnej sukience. Obok niej stał siwowłosy mężczyzna. Patrzył, jak do grobu spuszczana jest pierwsza trumna. Na swoją kolejkę czekała obok druga. Ksiądz wypowiedział te same, co na każdym pogrzebie, słowa:
– Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.
Stojący z drugiej strony grobu trębacz zaczął grać przejmującą melodię. Pierwsza trumna zniknęła pod powierzchnią ziemi. Dziewczyna patrzyła na piękne kwiaty na wieńcach.
One wkrótce też tu umrą, pomyślała.
Wróciła wzrokiem do grobu w momencie, gdy grabarze spuszczali drugą trumnę. Podeszła do krawędzi grobu i popatrzyła na nie obie tam w dole. Cofnęła się o krok. Grabarze zaczęli zasypywać dół. Rozległ się głuchy łoskot ziemi padającej na wieko trumien. Starszy pan patrzył na to nieruchomym wzrokiem, z kamienną twarzą. Powoli zamknął oczy, chowając w sobie ból. Goście podchodzili rzędem, składając kondolencje. Stał smutny, ale opanowany. Potem objął ramieniem dziewczynę. Rzucili ostatnie spojrzenie na grób okryty wieńcami i ruszyli ścieżką. Za nimi szedł mężczyzna w średnim wieku o atletycznej budowie ciała.
Mężczyzna ten otworzył tylne drzwi auta i pochylił z szacunkiem głowę. Starszy pan wsiadł. Dziewczyna siadła obok niego. Kierowca zamknął drzwi i usiadł za kółkiem.
– Jedziemy do mnie do domu – powiedział starszy pan do kierowcy, a potem obrócił się do dziewczyny. – Tam cię zostawię, a sam pojadę do restauracji na stypę. Muszę przyjąć gości.
– Dobrze, dziadku. Dziękuję, że nie muszę z nimi wszystkimi siedzieć. Chyba nie dałabym rady.
Starszy pan ścisnął dziewczynę pocieszająco za rękę. Popatrzył przez chwilę niewidzącym wzrokiem za okno.
– Po stypie pan Krzysztof przywiezie ci twoje rzeczy. Nie czekaj na nasz powrót. Na talerzyku masz tabletkę, która pomoże ci zasnąć. Weź ją koniecznie i połóż się na razie w salonie na kanapie. Pan Krzysztof w międzyczasie przygotuje twój pokój. Ja wrócę wieczorem.
– Dobrze.
Kilka godzin później dziadek chodził po salonie, nie mogąc usiedzieć w miejscu. Podszedł do kanapy i popatrzył przez dłuższą chwilę na śpiącą wnuczkę. Na podłodze obok kanapy leżały zużyte chusteczki do nosa i puste pudełko po nich. Jedną chusteczkę Hania ciągle jeszcze trzymała w dłoni. Dziadek delikatnie ją wyjął, a potem pozbierał te z podłogi do pudełka i wyrzucił do kubła pod zlewem. Odwrócił się i podszedł do drzwi sąsiedniego pokoju. Stały tam już białe „dziewczyńskie” meble: łóżko zasłane kwiecistą pościelą, biurko z fotelem, dwie szafy i komoda. Przywieźli je dzisiaj rano. Na środku pokoju piętrzył się stos kartonowych pudeł. Starszy pan ciężko westchnął i cicho zamknął drzwi. Wolno podszedł do lodówki i wyciągnął piwo. Usiadł w fotelu i włączył telewizor. Patrzył na ekran, ale tak naprawdę nic nie oglądał, tylko rozmyślał, jak rozwiązać bieżące problemy. Usłyszał ruch na kanapie. Spojrzał na siadającą wnuczkę.
– Lepiej się czujesz, Haniu?
– Tak, dziadku.
– To dobrze. Dzisiaj masz jeszcze taryfę ulgową, ale od jutra musimy oboje wziąć się poważnie do roboty. Mamy wiele do zrobienia, a niewiele czasu. Na ciebie spadną obowiązki domowe, bo ja będę miał dużo innych rzeczy na głowie. Zwolniłem wszystkich oprócz panów Krzysztofa i Marcina. Przez najbliższe dwa tygodnie masz nie wychodzić z domu nawet na krok, bo będziesz tutaj sama. Oni obaj będą jeździć ze mną. Rozumiemy się?
– Tak.
– Zakupy będziesz robić przez internet. Tu masz kartę kredytową, którą będziesz płacić. – Dziadek podał jej kartę kredytową i karteczkę z zapisanym numerem. – Zapamiętaj sobie numer PIN i najlepiej zniszcz tę kartkę, żeby nie wpadła w niepowołane ręce. Tu masz maseczkę. Przy odbiorze zakupów zakładaj bluzę z kapturem, okulary przeciwsłoneczne i maseczkę na twarz. Wiem, że brzmi to śmiesznie, ale teraz będą polować na ciebie dziennikarze z tabloidów. Zakupy zabieraj spod drzwi, jak się upewnisz, że kurier odjechał. Masz kamery, to będziesz widzieć, czy ktoś jest pod drzwiami. Rozumiesz?
– Tak.
– Przyjadę koło drugiej na obiad. Musi być gotowy, bo nie będę miał wiele czasu na jedzenie. Na razie nie jestem w stanie dokładnie przewidzieć, jak mi się dzień ułoży, więc będę się z tobą umawiał telefonicznie na bieżąco.
– Dobrze, dziadku.
– Dom twoich rodziców sprzedaję, tak że przemyśl sobie, co będziesz chciała z niego wziąć na pamiątkę. Możesz wziąć tylko tyle, ile zmieścisz w jeden karton. Pojutrze rano tam pojedziemy, więc dobrze się jutro zastanów, bo to będzie jedyna okazja. Potem wszystko sprzedajemy.
Hanna popatrzyła na dziadka zdziwiona.
– Dziadku, dlaczego jest taki pośpiech i dlaczego mogę zabrać tylko jeden karton rzeczy z domu?
– Wkrótce wszystko ci wytłumaczę. Jutro masz rozpakować rzeczy z kartonów w swoim pokoju. Pan Krzysztof je przywiózł. Kartony poskładaj na płasko i ustaw w przedpokoju za drzwiami, to panu Krzysztofowi łatwiej je będzie wynieść na śmietnik, ale najpierw rozejrzyj się po kuchni i zrób zamówienie na zakupy, bo w domu mało co jest. Jak mówiłem, po obiedzie będę musiał pojechać jeszcze do pracy, ale po osiemnastej powinienem wrócić. Na dzisiaj to tyle. Jestem zmęczony – dziadek poklepał ją po ręce – pójdę się położyć. Ty też, dziecko, idź do swojego pokoju. Proszę, weź tę tabletkę. Inaczej nie zaśniesz i będziesz rozmyślać całą noc. – Wskazał na tabletkę leżącą na stoliku. Obok stała szklanka z wodą. Hanna skinęła posłusznie głową i zrobiła, o co prosił.
– Dobranoc, dziadku.
Starszy pan dopił piwo, odstawił szklankę do zlewu i wyszedł z salonu do swojej sypialni.
Dwa tygodnie później dziadek siedział przy stole i z zadowoleniem jadł obiad.
– Bardzo smaczny obiad. Naprawdę dobrze gotujesz, dziecko, o wiele lepiej niż twoja nieboszczka babcia.
Hanna uśmiechnęła się zadowolona.
– Dziękuję.
Dziadek też się do niej uśmiechnął.
– Zrób nam, dziecko, dobrej kawy, taki ładny dziś dzień, nie za gorący, wypijemy na tarasie.
– Nie idziesz, dziadku, dzisiaj już do pracy po południu?
– Dzisiaj mam zamiar spędzić przyjemne popołudnie w towarzystwie mojej kochanej wnuczki. – Dziadek mrugnął okiem do Hanny. Wstał od stołu i wolnym krokiem wyszedł na taras. Hanna zebrała talerze i wstawiła do zmywarki. Czekała w kuchni, patrząc, jak kawa z ekspresu płynie do ładnych filiżanek z cieniutkiej porcelany.
– Bardzo proszę. – Postawiła filiżanki na stole i usiadła w sąsiednim fotelu.
Dziadek siedział chwilę w milczeniu, patrząc na miasto rozciągające się przed nim.
– Twoja babcia nigdy by się nie zgodziła na przeprowadzkę do tego apartamentu. Kochała swój ogród i nie wyobrażała sobie życia bez kwiatów.
– Tak. Pamiętam, że zawsze w ogrodzie coś kwitło. A najbardziej lubiłam to, że babcia miała pachnące kwiaty.
Dziadek jeszcze przez chwilę patrzył na miasto, wypił wolno łyczek kawy i obrócił się do wnuczki.
– Haniu, muszę z tobą porozmawiać i obawiam się, że nie będzie to przyjemna rozmowa – powiedział wolno i westchnął. – Niestety nie mam wyboru. Wiem, jak ci teraz jest ciężko. – Pokiwał głową.
Hanna poczuła, jak lodowacieją jej ręce, a żołądek zawiązuje się w supeł. Zrobiło jej się niedobrze ze strachu. Zacisnęła mocno dłonie na oparciach fotela.
– Jesteś już dorosłą dziewczyną. Więc musisz się zmierzyć z problemami dorosłych ludzi. – Zamilkł na chwilę. – Dorobiłem się wszystkiego od zera. Jako chłopak wyjechałem sam bez znajomości języka do Niemiec. Harowałem jak wół i odkładałem każdy grosz. Twoja babcia też miała ciężko. Mieszkała na wsi w starym domu bez żadnych wygód, nawet bez kanalizacji, i to z maleńkimi dziećmi. Ja byłem za granicą, a ona musiała zajmować się wszystkim sama i wychować trzech synów. Może to dlatego, że mnie nie było, Dawid i twój ojciec zeszli na złą drogę? Nie wiem. Babcia robiła, co mogła, ale ani prośbą, ani biciem nie mogła nad nimi zapanować. Wszyscy trzej mieli okropne charakterki. Twoja babcia miała z nimi istny czyściec. Kiedy wróciłem do kraju, też niewiele mnie było w domu, bo rozkręcałem biznes. Nie wiem, kiedy całe to życie uciekło mi między palcami i kiedy straciłem moich synków. Z Heńkiem nie ma żadnego kontaktu, odkąd wyjechał za granicę, Dawid siedzi w więzieniu, i jeszcze posiedzi, a twój ojciec, matka i brat gryzą ziemię. Jednym słowem zostałaś sama.
– Nie jestem sama. Mam ciebie.
– Ja niedługo odejdę.
– Dziadku, nie mów tak, bardzo cię proszę. – W niebieskich oczach Hanny zakręciły się łzy.
– Taka jest prawda, dziecino. Mam raka. Zaawansowane stadium. Niewiele mi już zostało.
Hanna nie wierzyła własnym uszom. Patrzyła na dziadka oniemiała. Nie potrafiła ogarnąć usłyszanej informacji. Dziadek zacisnął usta w wąską kreskę, ale już po chwili spokojnie kontynuował:
– To raczysko akurat niefortunnie się przyplątało, gdy jest tak dużo problemów. Twój lekkomyślny ojciec zadarł z bardzo niebezpiecznymi ludźmi. Wiele wskazuje na to, że śmierć twoich rodziców nie była przypadkowa.
– Ależ policja nic nie stwierdziła – zaprzeczyła Hanna.
– Policja! – prychnął dziadek. – Banda głupków! Jeżeli pozostaniesz tutaj, w kraju, to jest pewne, że zostaniesz po mojej śmierci doszczętnie ograbiona, a bardzo prawdopodobne jest, że ciebie też zabiją. Upozorują kolejny nieszczęśliwy wypadek.
– Dziadku, co ty mówisz!?
– Wiem, co mówię! Nie kłóć się ze mną! – Dziadek uderzył płaską dłonią w blat stolika.
Hanna aż podskoczyła ze strachu.
– Nie kłócę się – szepnęła.
Dziadek wypił łyk kawy, chrząknął z niezadowoleniem, poprawił się w fotelu, chwilę milczał, ważąc słowa.
– Musimy działać szybko, żeby ich ubiec. W ciągu miesiąca wszystko spieniężę. Nie ma sensu nic zostawiać, i tak będzie stracone. Za miesiąc jedziemy do Korei Południowej. Tam poślubisz syna mojego kolegi. Podpiszemy kontrakt, który zapewni ci ochronę. To najlepsze, co mogę zrobić. Nikt tu w Polsce nie wie o mojej znajomości z panem Ki. Wstępnie to uzgodniłem. Kontrakt wygląda sensownie, ale mecenas Sobolewski jeszcze go dopracowuje, abyś była dobrze zabezpieczona.
Hanna patrzyła się na dziadka z przerażonym wyrazem twarzy.
– Ja nie znam koreańskiego! – wydusiła, bo strach ścisnął jej gardło. – Dlaczego Korea?
– Z wielu powodów. – Dziadek dopił kawę. – Musisz mi zaufać, to jedyne wyjście, które zapewni ci bezpieczeństwo. Pan Ki to uczciwy i pracowity człowiek. Zaczynaliśmy razem w Niemczech, nie raz ratował mi skórę, a ja jemu. W zeszłym roku podupadł na zdrowiu, popuścił cugli ludziom, synowie też nie pomogli, bo studiują za granicą, nie dopilnowali i jego interes wpadł w kłopoty. Przedsiębiorstwa przestały przynosić dochody, a konkurencja rzuciła się na niego i korzystając z sytuacji, chce go rozszarpać. Na gwałt potrzebują pieniędzy, aby ratować interes. Ja im dam te pieniądze, a oni zapewnią ci bezpieczeństwo.
– Jak ja będę się z nimi porozumiewać? – Hanna wbiła w dziadka przerażony wzrok.
– Nie martw się tym. Pan Ki zna niemiecki, a twój narzeczony angielski. Teraz razem z bratem studiują w Londynie. Starszy zaraz wraca do Korei, a twój narzeczony też niedługo będzie wracał do swojego kraju. Ślub będzie w Seulu, a po nim pojedziesz z mężem na niecały rok do Londynu.
– Kiedy ma być ślub? – Hanna zapytała zbielałymi wargami.
– Za miesiąc. Pierwszego września.
– O Boże! Tak szybko! Co to za człowiek ten mój narzeczony?
Dziadek sięgnął do kieszeni po telefon, chwilkę poklikał i podał go Hannie.
– Jest siedem lat starszy od ciebie. Ma dwadzieścia pięć lat. Jest całkiem do rzeczy, wysoki i przystojny. Jest wyższy niż większość Koreańczyków. To powinno ucieszyć taką podfruwajkę jak ty. Dla mnie ważniejsze jest, że to spokojny człowiek, dobry syn, dobry uczeń, a za rok ma przejąć pod zarząd połowę majątku ojca. Drugą połową będzie zarządzał jego brat. To ten, którego widzisz po prawej. Jest jeszcze młodsza siostra, ale ona wżeniła się w przedsiębiorstwo turystyczne w Malezji i tam cały czas mieszka. Z tego, co wiem, żyje swoim życiem i nie wtrąca się w interesy pana Ki. Tę sprawę jeszcze wyjaśnię.
Hanna przyglądała się zdjęciu. Przedstawiało bardzo przystojnego mężczyznę o azjatyckich rysach twarzy. Patrzył gdzieś przed siebie, trzymając ręce w kieszeniach białych spodni. Obok niego ze spuszczoną głową, tak, że nie było widać jego twarzy, stał drugi, nieco wyższy mężczyzna.
– Czy on zgadza się na ten układ?
– Tak.
– Dziadku, ale dlaczego Korea?! To drugi koniec świata!
– I właśnie o to chodzi! Absolutnie nikt nie może się dowiedzieć o twoim wyjeździe. Nawet pan Krzysztof i Marcin. Nie rozmawiaj o tym z nikim. To ważne! Jedyną osobą, która wie, jest pan mecenas Sobolewski. Jemu możesz całkowicie zaufać, nawet gdy mnie zabraknie.
– Dziadku!
– Cicho bądź, mała! I słuchaj mi tu! Do czasu wyjazdu nie wychodzisz z domu. Martwi mnie ten rok w Londynie, bo jest za blisko Polski. Nie afiszuj się tam, nie pozwól, aby ci ktoś zrobił zdjęcie. Taki głupek wrzuci to do internetu i od razu cię znajdą. Najlepiej byłoby, żebyś tam też siedziała w domu aż do czasu wyjazdu do Korei. Mam nadzieję, że dasz radę wytrzymać. Będziesz musiała być mądra i ostrożna. Będą szukać blondynki. Twoje włosy zwracają uwagę. Może warto by było coś z nimi zrobić, może je przefarbować? Jak nie chcesz, to chowaj je pod czapkę lub kaptur. Inaczej grozi ci prawdziwe niebezpieczeństwo. Ja… muszę cię jakoś ochronić… zostałaś mi tylko ty. – Głos dziadka się załamał. Dziadek podniósł głowę, aby zatrzymać łzy, które zaszkliły mu oczy. Po dłuższej chwili odwrócił się do Hani ze zwykłym, poważnym wyrazem twarzy. – Musisz mi obiecać, że zrobisz, o co cię poprosiłem. Obiecaj!
– Obiecuję.
– Zawsze byłaś dobrym dzieckiem. – Dziadek wstał, poklepał Hannę po głowie i odwrócił się od niej. Podszedł do barierki tarasu i pogrążył się w smutku. – Nie raz będzie cię kusiło, aby się poddać rozpaczy i puścić na żywioł. Nie możesz tego zrobić! Musisz dla mnie wytrzymać to wszystko, choćby ci się wydawało, że nie da się tego wytrzymać. To moja jedyna prośba do ciebie przed śmiercią. – Z napięciem patrzył jej w oczy.
– Dziadku!
– Nigdy się nie poddasz! Rozumiesz?!
– Tak, dziadku.
– Oddaj mi telefon. – Dziadek wyciągnął rękę. Odebrał od niej telefon i dał jej inny. Był to bardzo stary model Nokii. Chyba taki sam, jaki miał dziadek. – Będziesz używać tego. One są tak stare, że oprogramowania śledzące ich nie łapią.
– Oprogramowania śledzące? Dziadku, czuję się jak na planie filmu szpiegowskiego!
– No widzisz, dziecko, a to tylko nasze normalne życie. Życie, w którym kilku chciwych, bezwzględnych drani chce zabrać mi dorobek życia i, co gorsza, ciebie.
– Ale po co ja im jestem?
– Spodziewam się, że możesz z ich strony oczekiwać wszystkiego najgorszego. Jesteś młoda i ładna, mogą cię choćby sprzedać do burdelu w Niemczech.
– Dziadku! – Hania miała oczy wielkie z przerażenia. – To niemożliwe! Co ty opowiadasz?!
– Niestety, dziecko. Takie rzeczy dzieją się naprawdę. Dlatego wyjedziesz do Korei i poślubisz syna pana Ki. Tam nie stanie ci się krzywda. Będą cię chronić przez pięć lat, a potem będziesz już na tyle mądra i silna, aby sama zadbać o siebie.
Dziadek znów odwrócił się od niej i zaciskając mocno dłonie na barierce, patrzył na miasto.
Hania zmagała się w ciszy z informacjami usłyszanymi od dziadka. Po długiej chwili mężczyzna obrócił się do niej i normalnym już tonem zapytał:
– Zagramy w szachy?
– Tak, dziadku.
– To przynieś planszę – powiedział z uśmiechem. – Od jutra znów mnie dużo nie będzie w domu. Mam jeszcze sporo do załatwienia, a mało czasu.
Dziesięć dni później Hanna podała dziadkowi talerz z kanapkami i nalała do szklanki gorącej herbaty. Dziadek wyglądał na bardzo zmęczonego. Wziął kubek w rękę i usiadł wygodnie na kanapie. Pociągnął łyk, przymknął oczy i uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem.
– Pyszna herbatka, taka, jak lubię, z cytryną i miodem.
– Czemu nie jesz, dziadku?
– Zjem, nie martw się. Na razie nie mam apetytu. Jestem troszkę zmęczony, dziecko.
– Musisz jeść, nawet jak nie masz apetytu. Inaczej osłabniesz. Już schudłeś.
– Nie pouczaj mnie tu, smarkulo! Będę jadł, jak będę chciał!
– Dziadku?
– Tak?
– Kiedy lecimy do Korei?
– Dwudziestego drugiego sierpnia.
– Tak szybko?
– Tak.
– Ale… to już za dwa tygodnie.
– Prawie za trzy. Jakbym miał tylko dwa tygodnie, to bym sobie w łeb strzelił. A tak na marginesie, to jutro o siódmej trzydzieści mamy być w banku, więc o siódmej masz stać gotowa do wyjścia w przedpokoju.
– Dziadku, czy ty kiedykolwiek widziałeś… jego?
– Nie. Dostałem tylko to zdjęcie, które widziałaś.
– To, prawdę mówiąc, jest dla mnie jak… taka randka w ciemno. – Hanna zamyśliła się. – A właściwie małżeństwo w ciemno.
– Oj, nie takie rzeczy ludzie robili! Kiedyś istniały wyłącznie aranżowane małżeństwa i jak widać, ludzkość nie wyginęła.
– A jak ja mu się nie spodobam? To co będzie?
– Już mu się spodobałaś, głupolku.
– Dałeś im moje zdjęcie?
– Oczywiście. Przecież też nie kupiłby kota w worku.
Hanna zacisnęła usta i zamyśliła się, patrząc za okno.
Wyjazd do banku dziadek nazwał pierwszym sprawdzianem ich zdolności ukrywania się. Uważali, że poszło im dobrze. Nikt ich nie śledził w banku. Teraz czekał ich najważniejszy sprawdzian, bo zbliżał się dzień wyjazdu. Dziadek pozwolił Hannie spakować tylko bagaż podręczny. Małą walizkę i plecak. Sam też miał tylko bagaż podręczny. Tego dnia rano przyszła do nich do domu córka pana Krzysztofa i pan Marcin. Pan Marcin, który był z postury podobny do dziadka, włożył jego garnitur, a córka pana Krzysztofa – jasną perukę. Włożyli walizki do auta dziadka i zostali odwiezieni przez pana Krzysztofa na dworzec kolejowy. Tam bagaże zostawili w restauracji, przebrali się w toalecie i wrócili osobno taksówkami do swoich domów. Opłacony taksówkarz odebrał ich walizki i zawiózł na lotnisko. W tym czasie dziadek i Hanna ubrani w sportowe dresy z kapturami pojechali tam taksówką. Nie niepokojeni przez nikogo odebrali w restauracji walizki od taksówkarza, wsiedli do samolotu i dwudziestego drugiego sierpnia wylądowali na lotnisku w Seulu. Dziadek z Hanną wyszli z budynku i wsiedli do taksówki.
– Hotel Skypark – powiedział wyraźnie dziadek.
Taksówkarz ruszył, a dziadek przez dłuższą chwilę wpatrywał się w ekran taksometru.
– Wygląda na to, że na taksometrze nie oszukuje, ale sprawdź w nawigacji, czy jedzie dobrą trasą, czy wozi nas dookoła.
Hanna wyjęła swoją komórkę, którą dziadek jej oddał, i poszukała mapy.
– Dzisiaj odpoczniemy po podróży – oświadczył dziadek. – A jutro zaczniemy zwiedzać. Dobrze jedzie?
– Dobrze, dziadku.
– Mam zamiar dobrze wykorzystać ten ostatni tydzień, który Pan Bóg nam ofiarował, abyśmy spędzili razem.
– Dziadku, nie mów tak, jakbyśmy się mieli żegnać na zawsze.
– Dziecko – sapnął dziadek niecierpliwie – mam raka w zaawansowanym stadium. Jestem bardzo zadowolony, że udało mi się tu dotrzeć, a będę naprawdę szczęśliwy, jak uda mi się poprowadzić cię do ślubu. Niczego więcej nie oczekuję od Boga i ty też nie powinnaś. Nie miej nierealnych oczekiwań, bo spotka cię rozczarowanie – zakończył twardo.
Dziadek z Hanną przez kilka dni zachowywali się jak prawdziwi turyści, zwiedzając najważniejsze zabytki Seulu. W przeddzień ślubu dziadek kazał Hannie zaprowadzić ich do jakiegoś dużego domu handlowego.
– Idziemy kupić ci ubranie na ślub – obwieścił. Na ulicach wciąż było upalnie. Gdy weszli do domu handlowego, dziadek z ulgą westchnął: – Dzięki niech będą Panu Bogu za klimatyzację. – Otarł chusteczką czoło i szyję z potu. Wszedł do pierwszego z brzegu sieciowego sklepu obuwniczego. Siadł na pufie i wymownie spojrzał na Hannę i na półki z butami. Hanna weszła i wybrała białe szpilki. Ładnie wyglądały na nodze, jednak odstawiła je. Nie wiedziała dokładnie, jak wysoki jest jej narzeczony. Może poczułby się źle, gdyby w tych szpilkach była wyższa od niego? Poszukała butów na niższym obcasie.
– Jeszcze kup adidasy.
Dziadek zapłacił przy kasie i wziął torbę. Wszedł do najbliższego sklepu odzieżowego.
– Kup sukienkę, tylko taką, w której będziesz potem mogła pokazać się na mieście. Pamiętaj, że prosto stąd jedziesz do Londynu. Mamy tylko bagaż podręczny, więc nie masz ciuchów. Kup sobie trochę ubrań, bieliznę i co tam musisz, tylko bierz takie rzeczy uniwersalne. Bez wydziwiania, żebyś jak najmniej rzucała się w oczy. Kupimy zaraz walizkę, żebyś miała się jak z tym zabrać do samolotu.
– Dziękuję.
– Bierz koszyk i idź już. Spotkamy się przy kasie za dwie godziny. Ja się tu trochę sam rozejrzę.
Dziadek poszedł do stoiska z bielizną. Gdy Hanna wróciła, podał jej papierową firmową torebkę. W środku było eleganckie pudełeczko.
– Kupiłem ci bieliznę na noc poślubną. Jest trochę frywolna, ale taka musi być w tę noc. Mam nadzieję, że doda ci odwagi i oboje z mężem będziecie zadowoleni. – Pokiwał głową, widząc spłoszony wzrok i zarumienione policzki Hanny. – To ważne, aby kobieta i mężczyzna dawali sobie przyjemność. Powinnaś zrobić wszystko, żeby to był dobry seks.
W dniu ślubu dziadek i Hanna wstali jak zwykle wcześnie. Zeszli do hotelowej restauracji na śniadanie. Stół szwedzki był obficie zaopatrzony i Hanna pod okiem dziadka nałożyła sobie sporo na talerz. Jednak z nerwów nie chciało jej się w ogóle jeść. Dziadek patrzył z niezadowoleniem, jak dziewczyna widelcem rozgrzebuje jedzenie na talerzu.
– Czego szukasz w tym talerzu? Nie jesteś kurą, żeby grzebać, zanim zaczniesz dziobać!
Hanna podniosła na niego wzrok.
– Dziadku, a jak nam się nie ułoży?
– Ułoży! Za wysoka jest kara za rozstanie, aby mogło się nie ułożyć. Nie wymyślaj, bo mi od tego gorzej.
– A co, źle się dzisiaj czujesz? To może odpoczniesz i przesuniemy ślub na jutro?
– Nie kombinuj mi tu! I nie pokazuj fochów! Zjedz śniadanie jak rozumny człowiek, bo jeśli nic nie zjesz, to cię będzie mdliło! Nie mam ochoty na żadne spazmy, omdlenia, na żaden cyrk! To zwykły kontrakt. Umowa, na której obie strony korzystają i osiągają to, o co im chodzi. To nie żadne romansidło! Nie wychodzisz za mąż za księcia z bajki! To normalny chłopak, zwykły, normalny chłopak na studiach. Nie ma znaczenia, czy to Polak, czy Koreańczyk! Nie rób mi tu miny, jakbym cię oddawał jakiemuś potworowi na pożarcie! Psujesz mi apetyt!
– Przepraszam. – Hanna spuściła wzrok i posłusznie włożyła widelcem jajecznicę do ust.
Dziadek odsapnął głośno i też zaczął jeść. Już spokojniej kontynuował:
– On też nie wie, co z ciebie za osoba. Tak samo jak ty martwi się, że możesz być furiatką albo innym dziwadłem. Dlatego bądź dla niego miła.
Kilkanaście minut przed umówionym terminem Hanna i dziadek dojechali przed urząd. Dziadek prezentował się wspaniale w szarym garniturze. Hanna miała na sobie nową jasnoróżową rozkloszowaną sukienkę. Dziadek kazał jej rozpuścić włosy.
– Masz ładne włosy, to trzeba je wykorzystać. Dla Azjatów powinny być interesujące, bo prawie wszystkie tutejsze kobiety mają czarne włosy. Co prawda Shi-ja studiuje w Londynie, więc pewnie naoglądał się blondynek, ale trzeba grać kartami, które mamy, najlepiej, jak się da.
Dziadek kazał jej zawiązać wstążkę na kształt opaski, bo nie podobało mu się, jak jej włosy opadają i zasłaniają twarz. Hanna spojrzała na zegarek. Dwunasta pięćdziesiąt – dziesięć minut do ślubu. Podniosła głowę i zobaczyła, jak podchodzą do nich bracia Ki. Wyglądali niemal identycznie jak na zdjęciu, tylko obaj byli w garniturach. I obaj z ciekawością przyglądali się Hannie. To ją okropnie speszyło. Spuściła głowę, aby trochę ochłonąć. Mogła kupić szpilki. Shi-ja był wysoki, a Tae-o nawet jeszcze trochę wyższy.
– Dzień dobry. – Shi-ja przywitał się po angielsku i ukłonił się dziadkowi i jej z szacunkiem. – Jestem Ki Shi-ja. Jestem twoim narzeczonym.
– Dzień dobry. Nowak Hanna. – Hanna ukłoniła mu się, naśladując jego ruch. – Jestem twoją narzeczoną. To mój dziadek, Nowak Piotr, który będzie moim świadkiem.
Dziadek lekko skinął głową, słysząc swoje imię i nazwisko.
– To mój brat, Ki Tae-o, który będzie moim świadkiem. – Tae-o ukłonił się jej i dziadkowi.
– Skoro przedstawiliśmy się sobie, wejdźmy zarejestrować małżeństwo – powiedział Shi-ja, wskazując drzwi.
Rejestracja trwała tylko chwilę. Po niej Shi-ja zaproponował, aby pojechali do hotelu każdy swoim autem i spotkali się w holu, aby razem pójść do apartamentu, gdzie miała się odbyć tradycyjna ceremonia ślubna. Hanna bardzo się starała nie zerkać na męża i szwagra, choć bardzo ją korciło, aby to robić. Byli naprawdę przystojni: wysocy, szczupli, ale barczyści. Tae-o jest przystojniejszy, mógłby pracować jako model – pomyślała w duchu – ale Shi-ja ma łagodniejsze rysy twarzy, więc chyba lepiej, że to on będzie moim mężem. Shi-ja wskazał jej drzwi do pokoju, gdzie Hanna została przebrana w tradycyjną koreańską ceremonialną szatę – hambik. Pomagała jej sympatyczna Koreanka o bardzo płaskiej twarzy.
– Ma pani taką piękną jasną skórę. Bielszą niż ryżowy płatek – zachwyciła się.
– Jasna skóra podoba się w Korei?
– Tak, nawet bardzo. Włosy też ma pani prześliczne.
Związano jej włosy w ciasny kok i udekorowano głowę różnokolorowymi ozdobami. Zrobiono mocniejszy makijaż i dodatkowo przyklejono na twarz trzy czerwone kółeczka. Dwa na policzkach i jedno na czole. Potem zaprowadzono ją do większego pokoju i usadzono na poduszce na podłodze. Koreanka, zanim wyszła, poprawiła jeszcze jej suknię, żeby się ładnie prezentowała na zdjęciach. Po chwili pojawił się podobnie do niej ubrany Shi-ja, tylko bez tych śmiesznych kropek na twarzy i dekoracji głowy. Usiadł obok niej. Najwyraźniej na coś czekał. Do pokoju weszli najpierw rodzice pana młodego. Teściowa podtrzymywała poważnie utykającego na prawą nogę teścia. Twarz i prawa ręka starszego pana były zniekształcone w sposób charakterystyczny dla osób po udarze. Potem wszedł dziadek Hanny. Małżeństwo zostało zawarte poprzez wypicie alkoholu z metalowych miseczek. Po chwili Shi-ja wstał.
– Możemy już się rozebrać i przejść na posiłek.
Hanna wróciła do swojej przebieralni i oddała pożyczone okrycie. Rozpuściła włosy i ponownie zawiązała różową wstążkę w kokardkę nad czołem. Przesunęła ją lekko na bok, tak jak wcześniej kazał dziadek, i wyszła. Dziadek stał przed drzwiami. Ocenił jej wygląd jednym rzutem oka. Skinął głową z aprobatą, podał jej ramię i razem poszli do następnego pokoju, gdzie stał po europejsku nakryty stół. Zjedli posiłek, w czasie którego mówiono mało i głównie po koreańsku, więc Hanna nic nie rozumiała. Dziadek się nie odzywał, więc i Hanna milczała. Pan Ki zwrócił się do niej po niemiecku, mówiąc, że cieszy się, że jego synową jest wnuczka jego starego przyjaciela. Niełatwo było go zrozumieć, ponieważ niedowład prawej strony twarzy powodował, że mówił niewyraźnie. Potem przez pół godziny mama Shi-ja, on sam i Tae-o śpiewali koreańskie piosenki na karaoke. Cała rodzina, łącznie z Shi-ja, cały czas obserwowała Hannę, z wyjątkiem momentów, gdy zwracali się do siebie. Hanna słuchała tego obcego języka, który wydał jej się dziwny i brzydki. Dopiero teraz, gdy było już po wszystkim, zdała sobie sprawę, jak bardzo się boi i jak bardzo obco się czuje. Miała ochotę użalać się nad sobą, ale poczuła nagle ogromne wyrzuty sumienia. Czym jest jej głupi strach wobec lęku, jaki musi przeżywać dziadek, oczekując rychłej śmierci? I to pewnie samotnej śmierci w bólu, podczas gdy ona będzie żyć sobie spokojnie w Londynie. A on nie użala się nad sobą. Rzucił wszystko, aby zapewnić jej bezpieczeństwo. Hanna poczuła pod powiekami palące łzy. Zacisnęła powieki, aby nie popłynęły.
Nie mogę go teraz zawieść. Będę tak samo silna jak on! – pomyślała. To ja powinnam go wspierać i pocieszać. Obiecałam mu, że zniosę wszystko!
Podniosła głowę i uśmiechnęła się do dziadka. Potem spojrzała na męża, który klaskał w rytm melodii śpiewanej przez Tae-o. Spojrzał na nią, a Hanna uśmiechnęła się też do niego. Mąż patrzył na nią jeszcze chwilkę, po czym odwrócił wzrok na śpiewającego Tae-o. Tae-o miał bardzo przyjemny głos, Hanna uznała, że z tym głosem i urodą śmiało mógłby być zawodowym piosenkarzem albo aktorem.
Cieszyła się, że mąż nie wymagał od niej natychmiastowego pożycia. Po poczęstunku wróciła z dziadkiem do hotelu. Nazajutrz nastąpiło nieuchronne pożegnanie z dziadkiem. Pojechali razem na lotnisko w Seulu. Hanna po raz ostatni przytuliła się do niego.
– Uważaj, dziadku, na siebie.
– Ty też, dziecko. Pamiętasz wszystko, co ci mówiłem?
– Tak jest. Co do słowa! – Hanna strzeliła obcasami jak szeregowiec przed oficerem i zasalutowała z uśmiechem. – Mam myśleć, zanim coś powiem i zrobię. Mam siedzieć w domu aż do wyjazdu do Korei. Mam być mądra i nieustraszona.
Dziadek pokiwał głową i westchnął.
– Dobrze zapamiętałaś. Teraz tak rób, a wszystko będzie dobrze! Idź już. Wzywają mnie do odprawy. Dobrze, że nie będziesz za długo czekać na swój samolot. Niepotrzebnie się uparłaś, żeby mnie odprowadzać.
Hanna przytuliła się do dziadka.
– Kocham cię, dziadku.
– Ja ciebie też. – Poklepał ją po plecach. – Puść mnie, dziecko. Naprawdę muszę już iść.
Hanna patrzyła, jak dziadek podaje paszport urzędnikowi i przechodzi do korytarza. Tuż przed wejściem w rękaw prowadzący do samolotu zatrzymał się, obrócił do Hanny i pomachał jej ręką. Pokazał kciuk w górę, odwrócił się i poszedł.
Hanna stała bez ruchu, przyciskając złożone ręce do klatki piersiowej. Po policzkach płynęły jej łzy. Dopiero gdy musiała siąknąć nosem, wyrwała się z odrętwienia. Szybko wyjęła z kieszeni spodni chusteczkę. Wytarła nos i oczy.
– Wszystko w porządku? – usłyszała za sobą głos Shi-ja.
– Tak – odpowiedziała i uśmiechnęła się do niego. – Wcześnie przyszedłeś.
– Wolę być wcześniej. W Seulu nigdy nie wiadomo, czy nie trafi się w korek. – Shi-ja obrócił się i odszedł powoli w kierunku ich terminalu. Hanna poszła za nim. Usiedli na ławeczce. Hanna siedziała prosto ze złożonymi równo nogami. Obejmowała rękami plecak leżący na jej kolanach.
– Chcesz się czegoś napić lub coś zjeść? – zapytał Shi-ja.
– Nie, dziękuję – odpowiedziała Hanna. Wyjęła z plecaka czapkę z daszkiem, zwinęła włosy ciasno, schowała pod materiałem. Wyjęła okulary przeciwsłoneczne, założyła i powróciła do poprzedniej pozycji.
– Ja kupię sobie wodę.
Shi-ja poszedł w kierunku restauracji. Po drodze zobaczył automat z maskotkami. Wrzucił monetę i wyciągnął białego króliczka z różowym noskiem i opuszkami na łapkach. Przyjrzał mu się.
– Jesteś tak samo bielutki jak moja żona. Będziesz do niej pasował, to jeszcze dziecko.
_Dalsza część dostępna w wersji pełnej_