Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Unexpected Arrivals. Rzeczywistość Tom I - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 kwietnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Unexpected Arrivals. Rzeczywistość Tom I - ebook

Spodziewaj się niespodziewanego. Tak się mówi, ale łatwiej powiedzieć niż zrobić... Jak oczekiwać zmiany tak ogromnej, że wstrząsa tobą do głębi? Jak przygotować się na wydarzenie, które na zawsze zmieni twoje życie?

Jeden oddech

Jedna sekunda

Jedna minuta

Jedna godzina

Dzień po dniu uczysz się żyć z nieoczekiwaną rzeczywistością.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7694-0
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Pro­log

Melissa

Bar jest dobrym miej­scem na odpo­czy­nek po wielu godzi­nach spę­dzo­nych za kie­row­nicą. Nie mam dokąd pójść, nikt na mnie nie czeka i nikt nie będzie mnie szu­kać. Taka jest moja codzien­ność.

Sta­ram się pozy­tyw­nie nasta­wiać do życia, które otrzy­ma­łam. Należę do grona szczę­ścia­rzy, dla któ­rych pań­stwo zna­la­zło dobry dom. Dosta­wa­łam trzy cie­płe posiłki dzien­nie, mia­łam gdzie spać i nie mar­twi­łam się o wła­sne bez­pie­czeń­stwo. Jeff i Mag­gie byli dobrymi rodzi­cami zastęp­czymi, a potem nawet lep­szymi rodzi­cami adop­cyj­nymi. Dopil­no­wali, bym miała wszystko, czego potrze­bo­wa­łam, a w zamian robi­łam, co należy. Wyko­ny­wa­łam swoje obo­wiązki, odra­bia­łam lek­cje i ni­gdy nie łama­łam zasad.

Tak, wiem, jestem praw­dziwą bun­tow­niczką.

Na myśl o Jef­fie i Mag­gie boli mnie w piersi. Czy wystar­cza­jąco czę­sto dzię­ko­wa­łam im za opiekę? Oczy szczy­pią od łez.

Stra­ci­łam jedyną rodzinę, którą zna­łam.

Mie­siąc temu byłam szczę­śliwa, zale­d­wie tydzień dzie­lił mnie od zdo­by­cia dyplomu asy­stentki praw­nej. Po ukoń­cze­niu stu­diów chcia­łam poma­gać Jef­fowi i Mag­gie w ich kan­ce­la­rii. Chcia­łam pra­co­wać w rodzin­nej fir­mie.

Jed­nak wtedy prze­ka­zano mi przez tele­fon, że muszę wra­cać do domu, że doszło do wła­ma­nia, pod­czas któ­rego zgi­nęły dwie osoby. Minęło trzy­dzie­ści dni, od kiedy runął mój świat.

Z nocy, gdy stra­ci­łam rodzi­ców, któ­rzy mnie wybrali, pamię­tam tylko te trzy usły­szane infor­ma­cje. Rodzina Jeffa i Mag­gie nie powi­tała mnie na swoim łonie z otwar­tymi ramio­nami, gdyż uwa­żali, że moi rodzice powinni mieć swoje bio­lo­giczne dzieci i nie powinni decy­do­wać się na adop­cję. A jed­nak wybrali tylko mnie. Mówili, że nie chcą dzie­lić się miło­ścią. Nie muszę doda­wać, że gdy ode­szli, zosta­łam sama. Mam zna­jo­mych, ale cały wolny czas spę­dza­łam w biblio­tece. Nie cho­dzi­łam na imprezy ani na mecze. Uczy­łam się, aby oka­zać rodzi­com wdzięcz­ność za wszystko, co mi dali. Wszystko w życiu robi­łam dla nich, a teraz ode­szli.

Co mam począć?

W oknie przede mną miga neon rekla­mu­jący różne rodzaje piwa. Nie będę wybrzy­dzać, potrze­buję tylko cze­goś, co zła­go­dzi ból. Po dru­giej stro­nie ulicy znaj­duje się motel. _To dobrze, pla­nuję pić do zapo­mnie­nia._

Świet­nie się zło­żyło, że nie będę musiała pro­wa­dzić. Prze­cho­dzę szybko przez ulicę, aby zare­zer­wo­wać pokój. Wycią­gam kartę debe­tową i podaję ją mło­dej recep­cjo­ni­stce. Mam mnó­stwo pie­nię­dzy, gdyż odzie­dzi­czy­łam cały mają­tek Jeffa i Mag­gie. Była to jedna z wielu decy­zji rodzi­ców, które nie spo­tkały się z apro­batą ich rodzin. Chcia­łam oddać pie­nią­dze, powie­dzieć bli­skim Jeffa i Mag­gie, żeby je sobie wsa­dzili wia­domo gdzie. Pie­nią­dze nie zwrócą mi jedy­nych rodzi­ców, któ­rych zna­łam. Nie zwrócą mi rodziny. Zmie­ni­łam zda­nie dopiero, gdy prze­czy­ta­łam prze­ka­zany mi przez adwo­kata list, w któ­rym rodzice napi­sali, że dałam im radość, że uwa­żają mnie za naj­więk­sze osią­gnię­cie w swoim życiu. Zapa­mię­ta­łam każde słowo.

_Przyj­mij spa­dek, Melisso. Chcemy zadbać o twoją przy­szłość. Żyj po swo­jemu i speł­niaj marze­nia. Żyj dla sie­bie, nie dla kogoś innego, słodka dziew­czyno._

Zawsze powta­rzali mi, abym wybrała zawód, który poko­cham. Który spodoba się mnie, a nie im.

Żyłam dla nich i to dzięki nim moje życie nie stało się pie­kłem, choć ist­niała taka moż­li­wość. Jak mam się nauczyć żyć bez nich? Żyć dla sie­bie?

– Pro­szę tutaj pod­pi­sać. – Recep­cjo­nistka podaje mi dłu­go­pis.

Zapi­suję swoje nazwi­sko na rachunku, biorę klucz i wycho­dzę na zewnątrz. Nie chcę już odczu­wać tego bólu w piersi. Chcę, aby odszedł. Przy­zywa mnie miga­jący szyld. Może alko­hol prze­goni ból?

Gdy tylko otwie­ram drzwi, czuję dym papie­ro­sowy i alko­hol. Lokal, który według szyldu nazywa się „U Danny’ego”, jest zatło­czony jak na czwart­kowy wie­czór. Pod­cho­dzę do baru i zauwa­żam przy jego końcu jeden wolny sto­łek. Świet­nie się składa, bo jestem sama. Odpo­wiada mi miej­sce na samym końcu, o ile bar­manka będzie stale poda­wała drinki.

Jesz­cze nawet nie posa­dzi­łam tyłka, gdy kobieta pod sześć­dzie­siątkę pyta mnie o zamó­wie­nie. Nie­wiele piję, jed­nak Mag­gie pijała wódkę z sokiem żura­wi­no­wym, więc to zama­wiam.

– Za chwilę podam. – Uśmie­cha się, przy czym uwy­dat­niają się kurze łapki. – Pro­szę, kochana. Liczyć wszystko na jeden rachu­nek?

– Tak, pro­szę poda­wać mi drinki. – Wychy­lam kie­li­szek, gdy tylko kobieta sta­wia go przede mną.

Wpa­truje się we mnie.

– Pro­wa­dzisz?

– Nie, wyna­ję­łam pokój w motelu po dru­giej stro­nie ulicy.

Kiwa głową, po czym przy­go­to­wuje kolejny drink.

Z tym się nie spie­szę, bo nie mam dokąd pójść.

Nie wiem, jak długo już tu sie­dzę zamy­ślona, cze­ka­jąc, aż alko­hol przy­ćmi ból. Nie wiem, ile kie­lisz­ków wypi­łam, stra­ci­łam rachubę, jed­nak w końcu mój mózg zaczyna się wyłą­czać.

– Popro­szę kolejkę do naszego sto­lika – odzywa się przy mnie ktoś głę­bo­kim gło­sem.

Obej­muję wzro­kiem wyso­kiego, ciem­no­wło­sego, wyta­tu­owa­nego męż­czy­znę. Ma na sobie dopa­so­waną koszulkę, pod którą rysuje się umię­śniony brzuch. Jasna cho­lera, jest sek­sowny, cho­ciaż grzeczne dziew­czyny nie powinny czuć pociągu do takich face­tów. Sku­piam się ponow­nie na swoim kie­liszku, sta­ra­jąc się wyrzu­cić te myśli z głowy.

Gdy męż­czy­zna sięga do tyl­nej kie­szeni po port­fel, stuka mnie łok­ciem.

– Nie ma to jak doty­kać się z piękną kobietą. – Pusz­cza do mnie oko.

Uśmie­cham się nie­śmiało.

– Szczę­ściara ze mnie – mówię, nie odry­wa­jąc wzroku od kie­liszka. Nie wie­rzę, że ten facet ze mną flir­tuje. Na pewno tylko przy­ja­ciel­sko zagaił. Zaska­kuje mnie też, że od razu mu odpo­wie­dzia­łam. Ni­gdy nie postę­puję w ten spo­sób.

– Co taka drobna ślicz­notka robi tu sama? – pyta.

– Jestem prze­jaz­dem – odpo­wia­dam. Znów patrzę przed sie­bie, bo oba­wiam się, że gdy­bym skie­ro­wała na niego wzrok, zaczę­ła­bym się śli­nić. Nie jestem w swoim żywiole.

– Tak myśla­łem. Pamię­tał­bym cię. – Znów pusz­cza oko. – Przez ostat­nich parę mie­sięcy czę­sto tu wstę­pu­jemy.

– Mówisz? – Jasna cho­lera. Sta­ram się nie wytrzeć potu z dłoni o dżinsy.

– Zde­cy­do­wa­nie. – Nie­spiesz­nie prze­biega spoj­rze­niem cze­ko­la­do­wych oczu po mojej syl­wetce. – Słu­chaj, może dosią­dziesz się do mnie i moich kum­pli? Bez sensu, żebyś piła sama.

Trzeźwa Melissa podzię­ko­wa­łaby. Nato­miast pod­chmie­lona Melissa nie chce być sama. _Wydaje się, że mu się spodo­ba­łam. Co mi szko­dzi z nimi usiąść? Pomogą mi zapo­mnieć._

– Pew­nie. – Biorę kie­li­szek i torebkę, zsu­wa­jąc się ze stołka. Poty­kam się, a sek­sowny nie­zna­jomy pomaga mi utrzy­mać rów­no­wagę. – Dzię­kuję… – Nawet nie wiem, jak mu na imię.

– Ridge. – Przy­trzy­muje mnie za ramiona. – Wszystko w porządku…

– Melissa. – Odsu­wam się od niego. – Sie­dzia­łam dłuż­szą chwilę. Prze­pra­szam. – Rumie­nię się z zaże­no­wa­nia. Nie wypi­łam jesz­cze za wiele, zatem to przez niego stra­ci­łam rów­no­wagę. Chyba jesz­cze ni­gdy nie roz­ma­wia­łam z kimś rów­nie uro­dzi­wym. Na stu­diach trzy­ma­łam się na ubo­czu, więc faceci nawet się nie wysi­lali, by do mnie zaga­dać. Po co męż­czy­zna ma pod­ry­wać tę, przy któ­rej trzeba się wysi­lić, kiedy wiele innych dziew­czyn odda mu się bez trudu?

Byłam tylko z dwoma face­tami. Pierw­szy był dla mnie środ­kiem do celu, żeby mieć to już z głowy. Drugi przy­jaź­nił się z moją współ­lo­ka­torką, do zbli­że­nia doszło pierw­szego i jedy­nego razu, kiedy urwał mi się film, więc nawet nic nie pamię­tam. Wiem, to żało­sne, jed­nak takie jest moje życie. Nie umyka mi, że, o iro­nio, dziś chcę się upić tak jak wtedy, a może nawet bar­dziej. Chcę zapo­mnieć o bólu, utra­cie, poczu­ciu, że nikogo nie mam. Na szczę­ście wydaje się, że mój nowy kolega Ridge jest skłonny mi w tym pomóc.

– Ludzie, to Melissa. Piła sama przy barze, więc zapy­ta­łem, czyby się do nas nie dosia­dła – mówi, gdy docie­ramy do sto­lika.

Czte­rech face­tów, każdy rów­nie boski jak mój nowy zna­jomy Ridge, mie­rzy mnie wzro­kiem z góry na dół. Rumie­nię się. Nie przy­wy­kłam do tego, by ktoś poświę­cał mi uwagę. Każdy się ze mną wita, na co głu­pio do nich macham.

– Możesz usiąść przy mnie – szep­cze mi na ucho Ridge. Moją skórę owiewa cie­pły oddech, od któ­rego prze­szywa mnie dreszcz. Nie­po­rad­nie sia­dam na krze­śle, które mi odsu­nął, po czym spla­tam dło­nie na stole.

– Dobra, zatem mamy tu Setha, Tylera, Marka i Kenta. – Ridge po kolei wska­zuje męż­czyzn.

– Miło mi – mówię grzecz­nie, led­wie na nich zer­ka­jąc, bo wciąż krę­puje mnie, że poświę­cają mi tyle uwagi.

– Panienko, miesz­kasz w oko­licy? – pyta ten po mojej pra­wej. Kent… chyba.

– Nie. Jestem tu prze­jaz­dem. A wy? Jeste­ście stąd? – Upi­jam drinka, gdy tylko ktoś sta­wia szklankę na sto­liku.

– Nie – odpo­wiada Ridge, wycią­ga­jąc rękę na opar­ciu mojego krze­sła. – Tylko tu pra­cu­jemy.

Zauwa­żam, że wszy­scy mają na sobie koszulki z logo firmy budow­la­nej Bec­ketta.

– Budow­lańcy – mówię jak jakaś idiotka. Faceci są sek­sowni i onie­śmie­la­jący.

– Tak. – Ridge prze­chyla butelkę piwa, a ja zatra­cam się, obser­wu­jąc jego szyję, gdy prze­łyka. Jak wspo­mi­na­łam, jest sek­sowny.

– Razem się wycho­wy­wa­li­śmy – mówi jeden z face­tów. Nie pamię­tam jego imie­nia. Może to Mark?

– A teraz odpo­czy­wa­cie po tygo­dniu cięż­kiej pracy? – Zasta­na­wiam się, jakby to było przy­jaź­nić się z kimś od pod­sta­wówki. Czuję w piersi ukłu­cie zazdro­ści i smutku, gdy osu­szam kie­li­szek, pra­gnąc o wszyst­kim zapo­mnieć.

Śmieją się całą piątką.

– Tak jakby – odpo­wiada ten z dłuż­szymi wło­sami.

W ten spo­sób upływa nam reszta wie­czoru. Faceci żar­tują, flir­tują, są cza­ru­jący. Dosiada się do nas kilka kobiet, jed­nak Ridge zostaje u mojego boku i cią­gle zama­wia nam drinki. Sta­wiam nawet kolejkę czy dwie i odprę­żam się przy nim. Dotyka mnie nie­znacz­nie, gła­dzi po ramie­niu, nakrywa dłoń. Oczy­wi­ście szep­cze mi też do ucha. Mniej wię­cej trzy drinki wcze­śniej prze­sta­łam skry­wać drże­nie, jakie tym u mnie wywo­łuje.

Wie, że mnie pociąga.

Męż­czyźni jeden po dru­gim znaj­dują towa­rzy­stwo i wycho­dzą, więc zostaję sama z Ridge’em.

– Gdzie się dziś zatrzy­ma­łaś? – Trzyma dłoń na moim udzie.

– Mam… yyy pokój w hotelu po dru­giej stro­nie ulicy.

– Hmm, pomiesz­ku­jemy w nim. – Nachyla się i nasze odde­chy się mie­szają. W tej samej chwili bar­manka ogła­sza, że wyda­dzą jesz­cze tylko jedną kolejkę. – Odpro­wa­dzę cię.

Ridge wstaje i wyciąga do mnie dłoń. Bez waha­nia biorę go za rękę. Ma coś takiego w oczach, że mu ufam. Poza tym spę­dził ze mną cały wie­czór. Pra­gnę, by spę­dził ze mną noc, ale nie wiem, jak to zaini­cjo­wać. Chcę dłu­żej czuć to, co teraz przy nim czuję.

Ridge obej­muje mnie w talii, kiedy idziemy do baru. Płacę, choć on gło­śno się temu sprze­ci­wia.

Chłodne powie­trze na zewnątrz przy­jem­nie owiewa roz­grzaną skórę. Męż­czy­zna przy­ciąga mnie do piersi i tym razem ocho­czo się do niego zbli­żam.

– W któ­rym pokoju się zatrzy­ma­łaś? – pyta.

– W sto dzie­więt­na­stym – mówię tak cicho, że dzi­wię się, iż to usły­szał. Doty­kiem roz­pala we mnie pożą­da­nie. Gdy docie­ramy pod drzwi mojego pokoju, wycią­gam z tyl­nej kie­szeni klucz. – Wej­dziesz? – Wbi­jam wzrok w pod­łogę i stoję ple­cami do niego. Przy­trzy­muję się klamki, gotowa na odmowę.

Pod­cho­dzi i kła­dzie jedną dłoń na moim bio­drze, a drugą prze­suwa włosy na jedno ramię.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł. – Całuje mnie w szyję.

– O – mówię zawie­dziona.

– Nie mógł­bym trzy­mać rąk przy sobie – cią­gnie i czuję jego wzwie­dziony czło­nek na swoim tyłku, gdy się do mnie przy­tula.

_O rety._ Prze­pływa przeze mnie eks­cy­ta­cja. _Zro­bię to._ Kilka godzin temu wyszłam ze swo­jej strefy kom­fortu. Boję się, ale intu­icja pod­po­wiada mi, że Ridge jest dobrym face­tem. Że na jed­no­ra­zowy nume­rek nie mogłam zna­leźć nikogo lep­szego. Cóż, może poza jego przy­ja­ciółmi, bo wyda­wało się, że wszy­scy są świetni.

– A co… jeśli ja tego nie chcę?

Wodzi ustami po mojej szyi.

– Otwórz drzwi, Melisso.

Nie­po­rad­nie trzy­mam klucz, speł­nia­jąc pole­ce­nie. Nagle ula­tuje szum wywo­łany alko­ho­lem, a jego miej­sce zaj­muje czy­ste pożą­da­nie. Pra­gnę tego. Tej jed­nej nocy z nim. Jed­nej nocy, pod­czas któ­rej będę czuć, że pożąda mnie ten ado­nis.

Gdy wcho­dzimy do środka, Ridge zdziera z sie­bie koszulkę i rzuca ją na krze­sło. Obej­muję wzro­kiem jego syl­wetkę… Mocno zary­so­wane mię­śnie brzu­cha, tatu­aże, które chcę obry­so­wać języ­kiem.

– Patrz tak na mnie, a koniec nastąpi jesz­cze przed począt­kiem – ostrzega.

Zaże­no­wana tym, że się na niego gapi­łam, prze­no­szę wzrok na pod­łogę.

– Hej. – Pod­cho­dzi i chwy­ta­jąc mnie za pod­bró­dek, unosi moją głowę. – Nie zro­bi­łaś nic złego. Cho­dziło mi tylko o to, że od samego two­jego spoj­rze­nia nie­mal stra­ci­łem rozum. – Przy­gląda mi się, gdy poj­muję jego słowa. – Robi­łaś to już wcze­śniej, Melisso?

_Cho­lera. Nie­ty­powa roz­mowa jak na jed­no­ra­zowy nume­rek._

– Dwa razy – wypa­lam.

Zamyka oczy i głę­boko nabiera powie­trza.

– Pra­gniesz tego?

– Nie potra­fię wyra­zić, jak bar­dzo.

Kła­dzie dło­nie na mojej talii i przy­ciąga mnie do sie­bie.

– Zajmę się tobą. – Łagod­nie nakrywa moje usta swo­imi.

A póź­niej robi to, co zapo­wie­dział. Poka­zuje mi namięt­ność, jakiej dotąd nie zna­łam. Moje ciało wkrótce wyśpie­wuje na jego cześć pie­śni pochwalne. Gło­śno wykrzy­kuję jego imię.

Spo­dzie­wa­łam się, że po wszyst­kim wyj­dzie, jed­nak obej­muje mnie i zasy­pia. Godzi­nami leżę bez ruchu, aż dociera do mnie, że rze­czy­wi­ście to zro­bi­łam. Bez żalu zali­czy­łam jed­no­ra­zową przy­godę, któ­rej pra­gnę­łam. Pra­gnę­łam też jego, jed­nakże nie cie­szy mnie myśl o spa­ce­rze wstydu i nie­zręcz­no­ści o poranku po zbli­że­niu, o któ­rym tak wiele czy­ta­łam. Nie chcę tego ani nie chcę dać mu szansy, by zepsuł odlot, który sobie zafun­do­wa­łam. Nie dam mu moż­li­wo­ści, by mnie odrzu­cił.

Po cichu wysu­wam się z łóżka, zbie­ram swoje rze­czy i wymy­kam z pokoju. Wyna­ję­łam go i od razu poszłam do baru, nie przy­nio­słam nawet swo­ich rze­czy.

Ridge spre­zen­to­wał mi wie­czór, pod­czas któ­rego pomógł mi ode­rwać myśli od pew­nych spraw i który na długo pozo­sta­nie w mojej pamięci, za co będę mu dozgon­nie wdzięczna.ROZDZIAŁ 1. RIDGE

Roz­dział 1

Ridge

– Następna kolejka? – pyta kel­nerka.

– Pro­szę stale poda­wać. – Kent pusz­cza do niej oko.

Kobieta rumieni się i odcho­dzi powoli. Po dłu­gim tygo­dniu w pracy wybra­łem się z chło­pa­kami na drinki, któ­rych bar­dzo potrze­bo­wa­li­śmy, do od lat odwie­dza­nego przez nas baru „Do dna”. Lokal jest mały, stoi w nim gra­jąca kla­syczne pio­senki szafa. Panuje tu luźna atmos­fera, a kel­nerki zawsze zapew­niają miłą odskocz­nię, nie żebym kie­dy­kol­wiek się z któ­rąś umó­wił. Od kilku mie­sięcy trwa u mnie posu­cha.

Wbi­jam wzrok w pro­wi­zo­ryczny par­kiet, gdy Seth mówi:

– Wybie­rasz kogoś na afterka? – Uśmie­cha się zna­cząco.

– Jesz­cze nie pod­ją­łem decy­zji. A ty?

– Jak­byś musiał pytać – wtrąca Mark.

– Cie­kawi mnie, dla­czego jesz­cze żad­nej nie wybra­łeś – dodaje Tyler.

Wzru­szam ramio­nami.

– Nie jestem w nastroju – mówię szcze­rze.

– Kim jesteś i co zro­bi­łeś Ridge’owi? – pyta Kent.

– Martw się o swo­jego fiuta, a ja będę się mar­twił o swo­jego. – Spoj­rze­niem prze­ka­zuję, aby odpu­ścił.

– Mały Ridge na pewno czuje się zanie­dbany. Ile to już minęło… cztery mie­siące? Pięć? – pyta Seth.

Kurwa! Wadą przy­jaźni od dzie­ciń­stwa jest to, że przy­ja­ciele mówią, co im ślina na język przy­nie­sie, i czy­tają z cie­bie jak z otwar­tej księgi.

– Skoro o tym mowa… – mówię, bio­rąc piwo, które wła­śnie posta­wiła przede mną słodka kel­ne­reczka. Prze­chy­lam butelkę i wypi­jam połowę.

– Nie było żad­nej od, jak jej tam… – Tyler kła­dzie palec na bro­dzie.

– Cho­lera. Prawda. Odkąd pra­co­wa­li­śmy na wyjeź­dzie. Słod­kie maleń­stwo. Jak jej było? – docieka Mark.

– Melissa – mam­ro­czę.

– Tak! – mówią wszy­scy czte­rej na raz.

– Było ci z nią tak dobrze? – pyta Kent.

Tak. Miała w sobie coś, jakby despe­racką potrzebę nawią­za­nia więzi z drugą osobą. Zde­cy­do­wa­nie nie przy­po­mi­nała dziew­czyn, z któ­rymi zazwy­czaj nie­zo­bo­wią­zu­jąco się spo­ty­ka­łem. Wymknęła się w środku nocy, co w jakiś spo­sób na mnie wpły­nęło. Przy­wy­kłem do przy­lep, które bła­gają o kolejne spo­tka­nie i o numer. Takich jak dziew­czyny, które przy­cho­dzą do „Do dna”, bo mają nadzieję, że kolejny raz zapro­sisz je do swo­jego domu. Które przy­ssą się do cie­bie i będą uda­wać, że śpią, tylko po to, by zostać na noc. Do tego wła­śnie przy­wy­kłem.

Mnie się nie zda­rza obu­dzić samot­nie w pokoju hote­lo­wym.

Nie zosta­wiła żad­nej kartki, ubra­nia, dowodu swo­jej obec­no­ści. Jakby była wytwo­rem mojej wyobraźni.

– W porządku, stary. – Seth kła­dzie dłoń na moim ramie­niu. – Wszy­scy zali­cza­li­śmy posu­chę. – Z wiel­kim tru­dem stara się nie roze­śmiać.

– Rozu­miemy – wtrąca Mark.

– Któ­ryś z nas znaj­dzie sobie na noc towa­rzyszkę, która przy­szła tu z przy­ja­ciółką. Upi­jemy tę przy­ja­ciółkę, żeby chciała z tobą wyjść – mówi Tyler.

– Jasne, prze­ko­namy ją – dodaje Kent.

– Odpier­dol­cie się.

– Ooo. Chyba tra­fi­li­śmy w czuły punkt – drażni się ze mną Seth.

– Nie potrze­buję pomocy. Sam potra­fię zna­leźć chętną kobietę – bur­czę.

– Serio? – powąt­piewa Kent.

– Pano­wie, chyba rzu­cono nam wyzwa­nie. – Tyler zaciera z eks­cy­ta­cji ręce.

– Tak. Wybie­rzemy dziew­czynę. – Mark uśmie­cha się zna­cząco.

Przy­sta­wiam piwo do ust, niech sobie gadają. Ni­gdy nie mia­łem pro­ble­mów z paniami. Wystar­czają moje ciemne włosy i tatu­aże. Wszyst­kie kobiety fan­ta­zjują o łobu­zach, bun­tow­ni­kach, któ­rzy zapew­nią dresz­czyk emo­cji. Face­tach, przed któ­rymi ostrze­gały ich matki. Są też kobiety, które po pro­stu pra­gną faceta, który im się spodo­bał. Sądzą, że je pocią­gam, jed­nak wygląd bywa zwod­ni­czy. Tak, wyglą­dam tajem­ni­czo – mam czarne włosy, ciem­no­brą­zowe oczy i dziary. Nie jestem jed­nak łobu­zem. Jasne, zali­czy­łem sporo kobiet, ale jestem mło­dym sin­glem, więc nikomu nie dzieje się krzywda.

– Masz jakieś życze­nia? – pyta Seth.

Patrzę na wszyst­kich.

– Nie – war­czę, prze­chy­la­jąc butelkę w stronę ust.

– Pora na usta­le­nie warun­ków – mówi Mark.

– Nie trzeba. Wybierz­cie dziew­czynę, a ja domknę sprawę – mówię.

– No pro­szę, taki jesteś pewny sie­bie? – rzuca oskar­ży­ciel­sko Tyler.

– Pano­wie, pro­po­nuję, aby­śmy pod­bili stawkę. Pan Pewny Sie­bie sądzi, że może domknąć sprawę, więc wymyślmy coś jesz­cze. – Kent pro­stuje się, pod­pie­ra­jąc łok­ciami o stół.

Obser­wuję ich. Nie­mal widzę, jak w ich gło­wach obra­cają się try­biki, gdy obmy­ślają, jak poto­czy się mój los. Ni­gdy nie prze­pu­ścimy oka­zji, by rzu­cić kum­plowi wyzwa­nie.

– Mam! – woła Mark. – Wybie­rzemy dziew­czynę, z którą masz uma­wiać się przez trzy mie­siące. – Roz­siada się wygod­nie i sze­roko uśmie­cha.

Kurwa! Trzy mie­siące. Tyle trwa zwią­zek, a to ozna­cza uczu­cia i cyrk przy roz­sta­niu. Cza­sami ciężko się wywi­nąć po jed­no­ra­zo­wym numerku, mimo że kobiety wie­dzą, na co się pisały. Trzy pie­przone mie­siące. Po co? Abym mógł się prze­chwa­lać, że wygra­łem zakład?

– Podoba mi się ten pomysł – zga­dza się Seth.

Do moich uszu dobiega „mnie też” i „tak”.

– Jaka jest stawka? – pytam. – Trzy mie­siące rów­nają się związ­kowi. Będę potrze­bo­wał cze­goś wię­cej niż moż­li­wo­ści cheł­pie­nia się.

– Każdy rzuci po sto dolców – pro­po­nuje Kent. – Możesz spo­ty­kać się tylko z nią.

_Poważ­nie?_

– Nie potrze­buję pie­nię­dzy – mówię, gestem pro­sząc kel­nerkę o następną kolejkę.

– Prawda, ale jeśli wygrasz, będziemy musieli rzu­cić haj­sem. Chyba że już się wyco­fu­jesz? – pod­ju­dza mnie Seth.

_Czte­ry­sta dolców i prawo do prze­chwa­łek. Warto?_ Obser­wują mnie cztery pary psot­nych oczu spo­dzie­wa­jące się odmowy.

Jaki facet zgo­dziłby się na trzy­mie­sięczną zna­jo­mość z przy­pad­kową kobietą wybraną przez kum­pli w zady­mio­nym barze? Sza­leń­stwo, prawda?

– Boisz się? – docieka Mark.

– Wybierz­cie, chłopcy. – Uśmie­cham się zna­cząco. Jebać to! Nie powie­dzieli, ile czasu mam z nią spę­dzić w ciągu tych trzech mie­sięcy. Wska­zali tylko okres. Nie upra­wia­łem seksu już tyle mie­sięcy, więc i z tym sobie pora­dzę.

Mark i Kent natych­miast zaczy­nają poszu­ki­wa­nia. Seth jest chyba zdez­o­rien­to­wany, jakby nie sądził, że się zgo­dzę. Na twa­rzy Tylera poja­wił się uśmie­szek.

_Zemsta jest suką, chłopcy._

– Dobra. Musimy się skon­sul­to­wać. Ridge, stary, zaraz wra­camy – mówi Tyler.

Obser­wuję ich, gdy wstają i zmie­rzają do baru.

_W co ja się, do dia­ska, wpa­ko­wa­łem?_

Słodka kel­ne­reczka przy­nosi kolejkę, mimo że moi kum­ple stoją przy kon­tu­arze. Szybko biorę swoje piwo i je wypi­jam. Odsta­wiam z łosko­tem pustą butelkę na stół.

Piłka w grze.

– Ridge, to Ste­pha­nie – mówi Mark, gdy pozo­stali sia­dają na swo­ich miej­scach. Pora wypić piwo, któ­rego się nawa­rzyło. Dziew­czyna jest dłu­go­nogą blon­dynką z faj­nymi cyc­kami, a ja gustuję w jasno­wło­sych.

_Może nie będzie tak źle, jak zakła­da­łem._

Wstaję, przy­kła­dam usta do jej ręki.

– Miło mi, Ste­pha­nie. Napi­jesz się cze­goś?

– Hej. – Rumieni się. – Moje przy­ja­ciółki są przy barze. – Wska­zuje przez ramię.

Nie odry­wam od niej wzroku.

– Usią­dziesz przy mnie? – Pusz­czam do niej oko, odsu­wa­jąc jej krze­sło.

– Dzięki. – Szcze­rzy się.

Poświę­cam jej całą uwagę przez pozo­stałą część wie­czoru. Wydaje się… nor­malna, raczej nie jest wariatką. Ma miłe kole­żanki, któ­rym towa­rzy­stwa dotrzy­mują moi kole­dzy. Wszy­scy dobrze się bawią, więc nieco się odprę­żam. Może, ale tylko może, nie wpa­ko­wa­łem się w trzy mie­siące w pie­kle.

Kum­ple nie prze­stają pić, ja nato­miast prze­sta­wi­łem się w pew­nym momen­cie na wodę. Pora się zbie­rać, a ja muszę zacho­wać przy­tom­ność umy­słu, by zacie­ka­wić pannę Ste­pha­nie, która jakby czy­ta­jąc mi w myślach, ziewa.

– Ogrom­nie prze­pra­szam. – Przy­kłada dło­nie do ust. – Wsta­łam o pią­tej.

– Czym się zaj­mu­jesz?

– Pro­jek­tuję wnę­trza. Jutro pre­zen­tuję po raz ostatni dom, który wykoń­czy­li­śmy.

Piękna i ma pracę.

– Odwiozę cię – szep­czę jej na ucho.

– Ja… ja… yyy… bar­dzo chęt­nie, ale jutro też muszę wcze­śnie wstać – mówi, opusz­cza­jąc wzrok na splą­tane palce.

– Bar­dzo chciał­bym dziś pójść z tobą do łóżka, ale nie o to mi cho­dziło. Jesteś zmę­czona i piłaś. Dopil­nuję, byś bez­piecz­nie dotarła do domu.

Waha się. Na pewno stara się oce­nić, czy może mi zaufać. Patrzy na przy­ja­ciółki, które zna­la­zły sobie towa­rzy­stwo.

– Steph, Mark ze mną wraca. Gotowa do drogi? – pyta ją jedna z nich.

Nawet nie pozna­łem imion jej przy­ja­ció­łek.

Nie mogło się zło­żyć lepiej. Mark przy­je­chał ze mną, ona z kole­żanką. Potrze­buje pod­wózki.

– Tylko cię odsta­wię do domu – szep­czę jej na ucho.

Kiwa głową.

– Ridge powie­dział, że mogę się z nim zabrać – mówi przy­ja­ciółce uwie­szo­nej na szcze­rzą­cym się Marku.

Zamiast poka­zać mu faka, wstaję i wycią­gam rękę do Ste­pha­nie. Bie­rze ją bez waha­nia. Macham resz­cie na poże­gna­nie i pro­wa­dzę dziew­czynę do swo­jego pick-upa. Poma­gam jej wsiąść. Zamy­kam drzwi dopiero, gdy zapięła pas. Zatrzy­muję się przy bagaż­niku samo­chodu, aby głę­boko ode­tchnąć. Wydaje się wylu­zo­wana, jed­nak kto wie, co przy­niosą naj­bliż­sze trzy mie­siące. Być może pierw­szy raz w życiu prze­gram zakład. Kręcę głową, wyrzu­ca­jąc z niej tę myśl, pod­cią­gam bok­serki i pod­cho­dzę do drzwi po stro­nie kie­rowcy.

– Dokąd?

– Wła­ści­wie to nie­da­leko.

Wysłu­chuję ogól­nych wska­zó­wek, nim wyjeż­dżam z par­kingu.

– Od dawna tu miesz­kasz? – pytam.

– Nie. Prze­pro­wa­dzi­łam się tu z dziew­czy­nami ze trzy mie­siące temu. Pra­cu­jemy w fir­mie nale­żą­cej do rodzi­ców Carli. Od dawna pla­no­wali roz­wi­nąć biz­nes. Zde­cy­do­wali się na ten krok, gdy skoń­czy­ły­śmy stu­dia, i od razu nas zatrud­nili.

– Świetny układ.

– Na pewno nam się poszczę­ściło.

Nastaje cisza. Mnie zaj­mują myśli o przy­ję­tym wyzwa­niu, a Ste­pha­nie… Cóż, nie wiem, co jej sie­dzi w gło­wie.

– Drugi dom po pra­wej – instru­uje, prze­ry­wa­jąc ciszę.

Zatrzy­muję się na pod­jeź­dzie, ale nie wyłą­czam sil­nika.

– Dzię­kuję. – Sięga do klamki.

_Cho­lera!_ Mam jesz­cze zada­nie do wyko­na­nia.

– Ste­pha­nie – łapię ją za rękę – spo­tkasz się ze mną kolejny raz? – pytam łagod­nie, bo nie chcę, żeby wzięła mnie za jakie­goś pie­przo­nego dzi­waka.

– Tak, yyy, pew­nie.

– Podaj tele­fon, cukie­reczku.

Waha się, nim podaje mi komórkę wycią­gniętą z torebki. Szybko wpi­suję swój numer i wysy­łam do sie­bie wia­do­mość. Samym tym czy­nem łamię każdą ze swo­ich zasad. Nie wcho­dzę w związki – za wiele z nimi pro­ble­mów i za wiele w nich… powta­rzal­no­ści.

Oddaję jej tele­fon. Na mojej twa­rzy poja­wia się uśmie­szek, gdy sły­szę dźwięk wia­do­mo­ści przy­cho­dzą­cej na mój tele­fon. Ste­pha­nie kiwa głową, po czym otwiera drzwi i wyska­kuje z samo­chodu. Szybko robię to samo i odpro­wa­dzam ją pod drzwi. Powi­nie­nem tutaj domknąć sprawę, ale, niech mnie, dziś nie dam rady. Muszę objąć umy­słem pod­jęte wyzwa­nie. Z pew­no­ścią przy­sta­łem dziś na naj­głup­szy spo­śród naszych zakła­dów.

Gdy chrząka na ostat­nim schodku ganku, wiem, że koń­czy mi się czas. Muszę coś powie­dzieć, jed­nak ona odzywa się pierw­sza.

– Wej­dziesz?

_Oczy­wi­ście._ Jest ślicz­notką. Szybko roz­gry­wam w myślach naj­bliż­sze trzy mie­siące. Może uda mi się, jeśli zosta­niemy zwy­czaj­nymi zna­jo­mymi od łóżka? Bez żad­nych zobo­wią­zań. Kurwa, w naj­gor­szym wypadku stracę czte­ry­sta dolców. Mar­twię się nie haj­sem, ale pra­wem do prze­chwa­łek i tym, że nie chcę, by kum­ple nabi­jali się ze mnie przez dwa­dzie­ścia lat – lub dopóki któ­ryś nie wymy­śli lep­szego zakładu.

– Pro­wadź, cukie­reczku.ROZDZIAŁ 2. RIDGE

Roz­dział 2

Ridge

Ste­pha­nie bez pro­blemu przy­staje na pro­po­zy­cję, byśmy zostali przy­ja­ciółmi z bonu­sami. Twier­dzi, że jest zajęta pracą i nie ma czasu na poważ­niej­szą zna­jo­mość, więc zga­dzamy się na seks, gdy oboje będziemy mieli chwilę i ochotę. Bez żad­nych ocze­ki­wań wzglę­dem sie­bie. Nalega też, byśmy nie sypiali z nikim innym. Mnie to pasuje.

Dziś mijają dwa mie­siące, odkąd się pozna­li­śmy. Cho­dzimy do łóżka mniej wię­cej raz w tygo­dniu i do tej pory nasz układ świet­nie się spraw­dza. Już czuję w kie­szeni czte­ry­sta dolców, które nie­długo do niej wpadną. Kum­ple nie mogli mi wybrać lep­szej dziew­czyny, bo ta pod­cho­dzi do naszej umowy z takim samym dystan­sem, jak ja. Poza tym seks jest świetny, zatem w naszej sytu­acji wilk syty i owca cała.

– Masz ochotę pograć dziś w karty? – pyta Kent.

– Umó­wi­łem się ze Steph – odpo­wia­dam.

– O, no tak, z twoją dziew­czyną. Trzyma cię na smy­czy, bra­cie? – wtrąca się Tyler.

– Spier­da­laj. Nie ma żad­nej smy­czy. Oboje dużo pra­co­wa­li­śmy w tym tygo­dniu, zna­leź­li­śmy czas na spo­tka­nie tylko dziś. – Muszę sobie tro­chę ulżyć, czego jed­nak im nie mówię, bo po co dole­wać oliwy do ognia.

– Przyjdź z nią – pod­po­wiada Mark.

– Może – rzu­cam nie­zo­bo­wią­zu­jąco. Pró­buję wymy­ślić, jak wszystko ze sobą połą­czyć: grę z kum­plami oraz kola­cję i zapasy w pościeli ze Steph.

– Ile już minęło? Pięć, sześć tygo­dni? Trzyma cię za jaja – śmieje się Seth.

– Osiem. Może­cie się śmiać, chłopcy, ale ja wiem, że wie­czo­rem zamo­czę fiuta. Was czeka to samo? – Na moją twarz wypływa uśmie­szek.

– Ridge, no weź, stary. To wie­czór gier. Przyjdź z nią i tyle – mówi roz­draż­niony Seth.

Od kilku lat spo­ty­kamy się, by pograć w karty na zmianę u każ­dego z nas. Przy­no­simy piwo oraz prze­ką­ski i wrzu­camy na luz. Omi­jamy te nasze wie­czorki tylko z waż­nych powo­dów rodzin­nych, na pewno nie po to, by zali­czyć w ramach zakładu.

– Dobra, przy­je­dziemy. A teraz wra­cajmy do roboty.

*

Wjeż­dżam na pod­jazd Ste­pha­nie punk­tu­al­nie o szó­stej. Wró­ci­łem szybko z pracy, prędko się umy­łem i przy­je­cha­łem pro­sto do niej.

– Hej – mówi, otwo­rzyw­szy drzwi.

– Cukie­reczku. – Całuję ją. – Gotowa?

– Tak. – Bie­rze torebkę i klu­cze. Wycho­dzimy. – Jak ci minął tydzień?

– Jak zwy­kle w robo­cie. Mam nadzieję, że jutro skoń­czymy u Allena. Zostały nam tylko ostat­nie szlify. A tobie?

W dro­dze do sklepu słu­cham o tym, jak spę­dziła dzień.

– Yyy, co tu robimy?

– Muszę kupić prze­ką­ski na wie­czór gier. Zapla­no­wa­łem coś innego, ale kum­ple wzbu­dzili u mnie wyrzuty sumie­nia, więc zgo­dzi­łem się przyjść. Zaraz wra­cam. – Pospiesz­nie wyska­kuję z pick-upa i wcho­dzę do sklepu. Biorę jakieś chipsy, salsę i tacę z wędli­nami i kra­ker­sami, po czym kie­ruję się do kasy. Wra­cam po pię­ciu minu­tach.

– Wie­czór gier? – pyta, gdy znów jedziemy.

Krzy­żuje ręce na piersi, więc wiem, że nie spodo­bał jej się ten pomysł. Miało mi się zro­bić głu­pio czy coś, prawda? Dla­czego zatem jej zacho­wa­nie nie ma na mnie wpływu?

– Tak. Od lat spo­ty­kamy się raz w mie­siącu, by pograć – wyja­śniam.

– I ze wszyst­kich moż­li­wych wie­czo­rów na nasze spo­tka­nie wybra­łeś wła­śnie ten?

– Mówi­łem już, pla­no­wa­łem nie iść, ale mnie wro­bili. O co tyle krzyku? Wpad­niemy do Kenta, zagramy kilka par­ty­jek, zjemy pizzę i prze­ką­ski, a potem wyj­dziemy. – Biorę ją za rękę. – Potem pomy­ślimy, jak pozbyć się stresu, który nagro­ma­dził się w tobie w tym tygo­dniu. – Pusz­czam do niej oko.

Nie jest zado­wo­lona.

– Ridge – jęczy.

Co, u licha? Ona się tak nie zacho­wuje. Nie pozna­łem jej jesz­cze od tej strony. Jasne, prze­waż­nie jemy we dwójkę kola­cję, po któ­rej wznie­camy ogień w pościeli. Do teraz uda­wało mi się unik­nąć spo­tka­nia z moimi czy jej przy­ja­ciółmi.

– Mam cię odwieźć? – Nie będę zno­sił jęcze­nia. Jeżeli chce się pie­przyć, prze­trwa wie­czór gier. To pro­ste.

– Uch! Dobra, ale nie chcę długo tam sie­dzieć.

Mocno zaci­skam ręce na kie­row­nicy. Ni­gdy wcze­śniej laska nie mówiła mi, co mam robić. Oczy­wi­ście, ni­gdy też nie spę­dzi­łem z żadną tyle czasu, by przy­szedł jej do głowy taki pomysł. Pogięło ją, jeżeli sądzi, że może mi roz­ka­zy­wać tylko dla­tego, że jest jedyną, którą obec­nie zali­czam.

_Nic z tego, cukie­reczku._

Par­kuję na pod­jeź­dzie Kenta, biorę torbę z prze­ką­skami i cze­kam przy samo­cho­dzie na Ste­pha­nie. Nie jestem aż takim fiu­tem. Pukam do drzwi, po czym wcho­dzę, bo każdy z nas u sie­bie nawza­jem jest mile widziany. Jeste­śmy rodziną.

– Hej, hej! – wołam. Odpo­wia­dają nam chó­rem, gdy wcho­dzimy do kuchni.

– Ste­pha­nie, tak? – pyta Mark.

Zasko­czył ją swoją pamię­cią do imion.

– Tak.

– Witamy. Grasz w pokera? – cie­kawi się Kent.

Pojeb wie, że dziew­czyna nie gra. Przy­gry­zam wargę, żeby się nie roze­śmiać.

– Nie.

Ste­pha­nie robi bez­cenną minę. Jak­by­śmy zapy­tali, czy prze­śpi się z nami wszyst­kimi czy coś. Ostat­nio zaczą­łem zauwa­żać, że jest Panną Grzecz­niutką, ni­gdy nie robi sobie prze­rwy na zwy­czajny relaks – oczy­wi­ście prócz wspól­nych chwil w łóżku. Poza tymi wyjąt­kami jest bar­dzo sztywna. Musi się nauczyć, że nie­kiedy trzeba wrzu­cić na luz, bo życie jest zbyt krót­kie, aby nie­ustan­nie zacho­wy­wać powagę.

– Nie martw się, kochana. Nauczymy cię – mówi Seth, obej­mu­jąc ją ramie­niem.

Dziew­czyna prze­ka­zuje mi coś spoj­rze­niem, jed­nak… nie potra­fię go roz­szy­fro­wać.

– Nie trzeba – zapew­nia, strzą­sa­jąc jego rękę.

– Jak wolisz. Gotowe? – pytam.

Tyler potwier­dza, bie­rze miskę chip­sów i sta­wia ją na stole.

– Weź krze­sło albo włącz sobie tele­wi­zor w salo­nie – mówię jej.

Otwiera usta. Czego się spo­dzie­wała? Nie będę jej nad­ska­ki­wał. Nie jest moją dziew­czyną, a – mówiąc szcze­rze – nie podoba mi się ta strona jej oso­bo­wo­ści.

Prze­wraca oczami i odcho­dzi do salonu, stu­ka­jąc obca­sami.

– Kto roz­daje? – Sia­dam przy stole.

– Kło­poty w raju? – pyta Mark.

– Raju? Wiesz, o co w tym cho­dzi, bra­cie. Roz­da­waj. Przez dwie godziny gramy w karty, jemy i gadamy o bzdu­rach. Dopiero gdy sły­szę, jak Ste­pha­nie odchrzą­kuje, przy­po­mi­nam sobie, że ze mną przy­je­chała. Cho­lera!

– Wra­camy? – pyta. Skrzy­żo­wała ręce na piersi i tupie nogą. Na jej twa­rzy wid­nieje gry­mas.

Zapo­mnia­łem o niej jak jakiś kutas, ale bez prze­sady. To ona zde­cy­do­wała się sie­dzieć sama w salo­nie. Patrzę na zega­rek, który wska­zuje, że minęła już dzie­wiąta.

– Tak. To ostat­nia par­tyjka.

Ziry­to­wała się, że nie wsta­łem od razu od stołu, ale jeste­śmy w trak­cie gry. Koń­czymy szybko. Seth zgar­nia wygraną.

– Wycho­dzimy – mówię, wsta­jąc i się prze­cią­ga­jąc. – Do jutra, dziew­czyny. – Prze­no­szę wzrok na Ste­pha­nie. – Gotowa?

Nie odpo­wiada, tylko rusza do wyj­ścia. Faceci recho­czą. Nie mogę powstrzy­mać śmie­chu. Dziew­czyna zacho­wuje się jak wielka gwiazda. Macham do nich przez ramię, gdy idę za nią do swo­jego samo­chodu.

– Odwieź mnie do domu, Ridge – war­czy.

Nawet nie zaszczy­cam jej suko­wa­to­ści odpo­wie­dzią, odsta­wiam ją tylko pod drzwi. Wku­rzyła się, na co mam szcze­rze wywa­lone.

– Chcia­łam cię o coś popro­sić, ale tak cię zajęli kum­ple, że nie spę­dzi­łeś ze mną ani chwili.

W mojej gło­wie roz­brzmiewa alarm. Jemy razem posiłki i cho­dzimy do łóżka, tylko tyle. Nawet nie mówimy, że się ze sobą uma­wiamy.

– O co takiego? – docie­kam.

Zdmu­chuje włosy z twa­rzy i głę­boko nabiera powie­trza.

– W przy­szłym tygo­dniu odbę­dzie się gala. To wielka sprawa, pokażą na niej moje pro­jekty. Nie chcę iść sama.

No cóż, mam prze­je­bane.

– Kiedy dokład­nie?

– W pią­tek.

– O któ­rej?

– Musimy wyjść ode mnie o siód­mej. Gala roz­po­czyna się o ósmej, ale chcę zja­wić się tro­chę wcze­śniej.

Myślę o zakła­dzie. Cho­lera, mogę zro­bić przy­naj­mniej tyle. Jestem na ostat­niej pro­stej, nasza zna­jo­mość nie­długo się skoń­czy.

– Dobra. Co mam wło­żyć?

Roz­po­ga­dza się.

– Gar­ni­tur? – odpo­wiada pyta­niem.

– Rozu­mie się. Do zoba­cze­nia.

Po chwili waha­nia zagaja:

– Chcesz się spo­tkać w ten week­end?

_Nie._

– Zostało nam jesz­cze sporo roboty u Allena. Raczej nie znajdę czasu. Przy­jadę po cie­bie w pią­tek o siód­mej.

Nie odpo­wiada mi i wysiada z pick-upa. Oświe­tlam jej reflek­to­rami drogę do domu i cze­kam, aż do niego wej­dzie, nim odjeż­dżam.

_Jesz­cze cztery tygo­dnie._ROZDZIAŁ 3. RIDGE

Roz­dział 3

Ridge

Cały dzień jest pasmem pora­żek. Naj­pierw zadzwo­niono do mnie w spra­wie budowy przy Wschod­niej Alei. Oka­zało się, że ktoś zapro­po­no­wał niż­szą stawkę. Mam sporo zle­ceń, jed­nak nie lubię prze­gry­wać. Cho­ciaż w przy­padku tego remontu zsze­dłem z ceny do moż­li­wie naj­niż­szej gra­nicy. Nie wiem, czy budow­la­niec, który się go pod­jął, zarobi cokol­wiek bez pój­ścia na skróty. Tego też nie lubię.

Na miej­scu obec­nej budowy oka­zało się, że dostar­czono nie­wła­ściwe mate­riały. W Lum­ber Yard pomy­lili zamó­wie­nie na budowę u Jef­fer­so­nów z zamó­wie­niem dla Wil­liam­sów. Po ponad dwóch godzi­nach sie­dze­nia na tele­fo­nie udało mi się ścią­gnąć dostaw­ców, któ­rzy poprze­wo­zili mate­riały. Ta pomyłka kosz­to­wała mnie i moją ekipę dzień pracy, przez co mamy opóź­nie­nie, o któ­rym musia­łem poin­for­mo­wać klienta. Co dopro­wa­dziło mnie do obec­nej sytu­acji. Wspo­mi­na­łem, że nie zno­szę robić sobie zale­gło­ści?

Całe popo­łu­dnie spę­dzi­łem na budo­wie u Jef­fer­so­nów, dopóki ostatni dostaw­czak nie zosta­wił odpo­wied­nich mate­ria­łów. Pani Jef­fer­son mar­twiła się, że znów może dojść do pomyłki, jed­nak zapew­ni­łem ją, że nic takiego nie będzie miało miej­sca. Dosad­nie powie­działa, że wszystko ma być jak należy, bo ina­czej… Jest ostrą babką, któ­rej zależy, aby prace zostały zakoń­czone przed odwie­dzi­nami jej sio­stry i szwa­gra z Kali­for­nii, któ­rzy mają przy­je­chać w przy­szłym tygo­dniu. Aby ją uspo­koić, zosta­łem do przy­jazdu dostawcy i sam spraw­dzi­łem, czy zamó­wie­nie się zga­dza. Skła­dową tej pracy jest dba­nie o zado­wo­le­nie klien­tów.

Mia­łem „skoń­czyć” pracę przed piątą, jeżeli coś takiego jest w ogóle moż­liwe w przy­padku osób pro­wa­dzą­cych dzia­łal­ność, bo dziś odbę­dzie się gala, na którą umó­wi­łem się ze Ste­pha­nie. Kilka razy mia­łem ochotę prze­ka­zać jej przez tele­fon, że nie mogę jej towa­rzy­szyć, jed­nak zło­ży­łem obiet­nicę, a dane słowo trak­tuję poważ­nie. Takim oto spo­so­bem wyjeż­dżam od Jef­fer­so­nów o wpół do siód­mej, a żeby zaje­bi­sty dzień stał się jesz­cze lep­szy, aku­rat zaczyna lać.

Wycie­raczki szu­mią i na peł­nej mocy prze­su­wają się po szy­bie. Zwal­niam, zauwa­żyw­szy na pobo­czu samo­chód, przy któ­rym kobieta chyba kopie flaka.

Cho­lera. Sumie­nie nie pozwala mi prze­je­chać bez­czyn­nie. Wąt­pię, by potra­fiła zmie­nić koło.

Włą­czam kie­run­kow­skaz i zjeż­dżam za nią. Ma na sobie far­tuch pie­lę­gniarki, jej włosy są prze­mo­czone. Wycią­gam ze schowka dwa płasz­cze prze­ciw­desz­czowe, które wożę ze sobą, bo ni­gdy nie wia­domo, kiedy matka natura posta­nowi roze­wrzeć wrota. Poza tym w mojej branży takie zaopa­trze­nie oka­zało się zba­wienne nie­zli­czoną liczbę razy.

Wcią­gam płaszcz przez głowę. Drugi biorę w dłoń i wysia­dam. Kobieta przy­gląda mi się z rękami skrzy­żo­wa­nymi na piersi. Wysta­wiła klucz mię­dzy pal­cami, jakby była gotowa się nim bro­nić. Mądra dziew­czynka.

– Cześć! – prze­krzy­kuję deszcz. – Wygląda na to, że potrze­bu­jesz pomocy. – Podaję jej płaszcz.

Waha się, jed­nak gdy opady przy­bie­rają na sile, bie­rze płaszcz, szybko go roz­pa­ko­wuje i się nim okrywa.

– Mam na imię Ridge. – Wska­zuję na pick-upa z logo Bec­kett Con­struc­tion. – Wra­cam z budowy. Zauwa­ży­łem, że przy­da­łaby ci się pomoc. Masz zapa­sowe koło? – pytam.

Waha się. Myślę, że jest po pro­stu ostrożna.

– Wyjmę port­fel. – Ostrze­gam. Powoli się­gam do kie­szeni, a potem wyj­muję wizy­tówkę, na któ­rej są moje dane, i podaję ją kobie­cie.

Ulewa nie ustaje, więc zachę­cam w myślach kobietę, aby zde­cy­do­wała się, czy może mi zaufać i czy możemy się wziąć za robotę. Jestem spóź­niony i już sły­szę w gło­wie narze­ka­nie Ste­pha­nie.

Przy­gląda się wizy­tówce, po czym powoli unosi głowę i cie­pło się uśmie­cha. Wyciąga rękę i się przed­sta­wia.

– Dawn Mil­ler. Dzię­kuję, że się zatrzy­ma­łeś. Nie mam poję­cia, co trzeba zro­bić.

– Wszyst­kim się zajmę. – Pusz­czam do niej oko. Nawet prze­mo­czona jest śliczna. Ma duże nie­bie­skie oczy i dłu­gie jasne włosy. – Otwórz bagaż­nik i wsiądź do auta. Nie ma sensu, byśmy oboje mokli.

Zbywa mnie gestem.

– Nie roz­to­pię się. Mia­ła­bym wyrzuty sumie­nia, sie­dząc w samo­cho­dzie, gdy ty będziesz stał na desz­czu. Ogrom­nie doce­niam pomoc.

Otwiera bagaż­nik. Szybko wycią­gam koło i lewa­rek. Gdy usta­wiam narzę­dzie, deszcz ustę­puje. Pospiesz­nie wymie­niam koło.

– Musisz jechać do mecha­nika. Mam nadzieję, że nie wybie­rasz się daleko. Nie­bez­piecz­nie jest jeź­dzić po śli­skich dro­gach tym czymś. – Wska­zuję na mniej­sze koło zapa­sowe.

– Nie mam daleko. Jutro coś z tym zro­bię – obie­cuje.

Spraw­dzam, czy dokrę­ci­łem śruby, po czym wkła­dam flak i narzę­dzia do jej auta.

– Możesz jechać – mówię jej, zamy­ka­jąc bagaż­nik.

– Ogrom­nie dzię­kuję. Ile jestem ci winna?

– Nic. Tylko jedź ostroż­nie. Miło mi, Dawn. – Wycią­gam rękę.

Ści­ska moją dłoń.

– Mnie rów­nież, Ridge. Bar­dzo, bar­dzo dzię­kuję.

Kiwam głową, pusz­czam jej rękę i bie­gnę do swo­jego samo­chodu. Patrzę, jak kobieta wsiada za kółko i odjeż­dża. Szybko piszę do Steph.

JA: _Spóź­nię się, mam okropny dzień._

STE­PHA­NIE: _Serio, Ridge? Obie­ca­łeś._

JA: _Nic nie mogłem na to pora­dzić. Nie­długo będę._

Wrzu­cam komórkę do uchwytu na kubek i wra­cam na drogę. Matka natura stwier­dza, że nie­wy­star­cza­jąco mnie dziś tor­tu­ro­wała, i znów zsyła ulewę. Wiel­kie, cięż­kie kro­ple roz­bi­jają się o szybę, gdy ze względu na nie­mal cał­ko­wity brak widocz­no­ści zwal­niam do żół­wiego tempa. Mam nadzieję, że Dawn dotarła do celu.

Podmuch wia­tru znosi samo­chód i zmu­sza mnie do walki o utrzy­ma­nie się na dro­dze. Deszcz przy­szedł zni­kąd. Sia­dam wygod­niej, zaci­skam ręce na kie­row­nicy i pochy­lam się, nie odry­wa­jąc wzroku od drogi. Dostaję wia­do­mość, jed­nak nie zamie­rzam na razie jej odczy­ty­wać. Prze­czu­wam, że to Ste­pha­nie robi mi wyrzuty z powodu mojego spóź­nie­nia. Gdyby ona albo moja sio­stra Reagan zatrzy­mała się na pobo­czu ze względu na pro­blemy z autem, chciał­bym, żeby pomógł im taki przy­zwo­ity facet jak ja. Świat jest pełen dzi­wa­ków i róż­nych nie­bez­pie­czeństw. Ste­pha­nie przej­dzie złość, a jeśli nie… No cóż.

Uważ­nie wpa­truję się w drogę, aby nie wje­chać w gałąź czy inne auto. Na asfal­cie ponie­wiera się mnó­stwo rze­czy, więc zwal­niam, bo zbli­żam się do zakrę­tów Jack­sona, nazwa­nych na cześć sta­ruszka miesz­ka­ją­cego przy cho­ler­nie krę­tym odcinku, na któ­rym widzia­łem nie­zli­czoną liczbę wypad­ków.

Gdy docie­ram do pierw­szego zawi­jasa, zauwa­żam świa­tło. Docho­dzi z dru­giej strony nie­wy­so­kiej skarpy. _Kurwa! Zły znak._ Cały dzień wszystko idzie nie po mojej myśli.

Zjeż­dżam na pobo­cze i wycią­gam ze schowka latarkę. Nie zdją­łem płasz­cza prze­ciw­desz­czo­wego, bo nie chcia­łem mar­no­wać czasu, skoro Ste­pha­nie już się wku­rzyła. Nie wiem, co zastanę na skar­pie, więc wsu­wam tele­fon do kie­szeni.

Gdy tylko otwie­ram drzwi, ude­rza mnie i nie­mal prze­wraca podmuch wia­tru. Wal­czę z siłą żywiołu, aby zamknąć drzwi, po czym włą­czam latarkę i roz­glą­dam się po obu stro­nach jezdni, nim szybko przez nią prze­bie­gam, co jest cho­ler­nie nie­bez­pieczne, jed­nak prze­czu­cie mi pod­po­wiada, że czas ma w tej sytu­acji istotne zna­cze­nie. Modlę się w duchu, abym nie miał racji.

Zastaję widok, który pcha mnie do dzia­ła­nia. Na pobo­czu stoi mały SUV. Ruszam zabło­coną skarpą, tracę rów­no­wagę. Poty­kam się i śli­zgam, wal­cząc o utrzy­ma­nie się na nogach. Gdy w końcu docie­ram do samo­chodu, ośle­pia mnie świa­tło reflek­to­rów, więc nie widzę, czy ktoś jest wewnątrz. Nie opie­ram się o auto, bo nie chcę ryzy­ko­wać, że się prze­chyli i osu­nie dalej. Jest za ciemno, by oce­nić, co się stało, a z nieba leje się ściana desz­czu. Lepiej dmu­chać na zimne.

Bar­dzo ostroż­nie pod­cho­dzę do drzwi po stro­nie kie­rowcy. Przy­świe­ca­jąc sobie latarką, zauwa­żam leżącą na boku kobietę. Ma zamknięte oczy. Niech to szlag! Wiem, że nie powi­nien jej ruszać. Wycią­gam z kie­szeni tele­fon i pró­buję wezwać pomoc. Udaje mi się dopiero za trze­cim podej­ściem, bo drżą mi mokre od desz­czu ręce.

– Ope­ra­torka, w czym mogę pomóc?

– Zda­rzył się wypa­dek – prze­krzy­kuję ulewę. – Jestem tuż przy Ander­son Drive, na zakrę­tach Jack­sona.

– Coś się panu stało?

– Nie, mnie nie. Widzia­łem świa­tła, to się zatrzy­ma­łem. Kobieta utknęła w samo­cho­dzie. – Wiem, że zapewne plotę bez sensu, ale mam mętlik w gło­wie. Muszę jej pomóc.

– Pro­szę przy niej zostać. Pomoc już jedzie. Ktoś zjawi się za mniej niż pięć minut.

– Co mam zro­bić? – bła­gam ją o wska­zówki.

Przy­ci­skam moc­niej tele­fon do ucha, aby ją sły­szeć, choć przez deszcz pra­wie nic do mnie nie dociera.

– Pro­szę się trzy­mać. Pomoc zaraz będzie. Pro­szę jej nie ruszać, jeżeli nie wydaje się panu, by gro­ziło jej nie­bez­pie­czeń­stwo – mówi zupeł­nie spo­kojna. Chyba tylko dzięki swo­jemu opa­no­wa­niu jest w sta­nie wyko­ny­wać tę pracę.

Po naj­dłuż­szych pię­ciu minu­tach w swoim życiu sły­szę syreny.

– Przy­je­chali – infor­muję ope­ra­torkę.

– To dobrze. Pro­szę pozwo­lić im się nią zająć.

_Że co, do dia­bła? Ona tak poważ­nie?_

– Czaję.

Roz­łą­czam się i wrzu­cam tele­fon do kie­szeni. Macham rękami w powie­trzu.

– Tutaj – wołam. Dwóch ratow­ni­ków ostroż­nie zsuwa się po skar­pie z noszami w rękach. Gdy do mnie docie­rają, na pobo­cze zjeż­dżają sze­ryf i straż pożarna. Przy­była odsiecz.

_Dzięki nie­bio­som. Mam nadzieję, że kobie­cie nic nie dolega._

– Stało się coś panu?

– Nie. Prze­jeż­dża­łem i zauwa­ży­łem świa­tła. Jestem tu od nieco ponad pię­ciu minut. Nie doty­ka­łem samo­chodu, tylko poświe­ci­łem przez okno. Kobieta za kie­row­nicą jest chyba nie­przy­tomna. Nie widzia­łem żad­nego pasa­żera. Bałem się ruszyć ją czy auto – wyrzu­cam z sie­bie bez­ład­nie. Deszcz lejący się wia­drami z nieba na­dal roz­bija się o wszystko ze stu­ko­tem.

– Dobrze pan postą­pił – krzy­czy w odpo­wie­dzi ratow­nik.

Scho­dzę im z drogi, aby zajęli się kobietą. Tele­fon wibruje mi w kie­szeni.

_Ste­pha­nie._

Niech zaczeka.

Stoję wro­śnięty w zie­mię na pobo­czu na wypa­dek, gdyby ratow­ni­kom przy­dała się dodat­kowa para rąk. Obser­wuję, jak do akcji wkra­czają rów­nież stra­żacy i oce­niają ryzyko zwią­zane z umiej­sco­wie­niem auta, komu­ni­ku­jąc się kiwa­niem głową i sygna­łami ręcz­nymi. Naj­wi­docz­niej uznali, że mogą bez­piecz­nie zacząć prace, bo od razu sta­rają się posta­wić samo­chód i otwo­rzyć drzw. Ratow­nicy stoją obok, cze­ka­jąc, aż stra­żacy uwol­nią kobietę.

Nawet nie drgną­łem; stoję prze­mok­nięty i cze­kam, by zoba­czyć, czy nic jej się nie stało. Szkoda, że nie mogę zro­bić nic wię­cej. Poprzy­się­gam sobie, że zapi­szę się co naj­mniej na kurs pierw­szej pomocy. Co bym zro­bił, gdyby była przy­tomna albo gdy­bym z powodu bez­po­śred­niego zagro­że­nia życia musiał wycią­gnąć ją z auta?

Tele­fon znów brzę­czy, a ja dalej nie zwra­cam na niego uwagi.

Wbi­jam wzrok w scenę roz­gry­wa­jącą się na moich oczach. Obser­wuję, jak stra­żacy prze­ci­nają drzwi, które udało im się otwo­rzyć zale­d­wie odro­binę. Pra­cują ostroż­nie, z nale­żytą sta­ran­no­ścią. Gdy tylko usu­wają prze­szkodę, jeden z nich pod­nosi i rzuca drzwi w stronę tyłu auta. Na pewno napę­dza ich czy­sta adre­na­lina. Prze­cież mają obo­wią­zek moż­li­wie naj­szyb­ciej wycią­gnąć kobietę z samo­chodu. Widzi się pracę stra­ża­ków w fil­mach, sły­szy o niej w wia­do­mo­ściach, jed­nak dopiero w praw­dzi­wym życiu wzbu­dzają podziw swo­imi deter­mi­na­cją i odda­niem.

Sani­ta­riu­sze wkra­czają do akcji i badają ofiarę wypadku. Jeden z nich sie­dzi na miej­scu pasa­żera. Naj­wi­docz­niej drzwi po tam­tej stro­nie nie zostały uszko­dzone. Wszy­scy wspól­nie doko­nują oceny sytu­acji. Gdy krzy­kiem pro­szą o nosze, przy­spie­sza mi puls. _Nic jej nie będzie? Uda im się ją wycią­gnąć? Będą musieli ciąć auto?_ Przez myśl prze­biega mi milion pytań, jed­nak nie odry­wam wzroku od samo­chodu. Od niej. Muszę zoba­czyć na wła­sne oczy, czy nic jej się nie stało.

Mijają minuty, godziny… tracę poczu­cie czasu. Dopiero gdy powoli i bar­dzo deli­kat­nie prze­no­szą ją z auta na nosze, nabie­ram głę­boko powie­trza. Pali mnie w piersi, wydaje mi się, że od dawna nie oddy­cha­łem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: