- promocja
- W empik go
Unexpected Arrivals. Rzeczywistość Tom I - ebook
Unexpected Arrivals. Rzeczywistość Tom I - ebook
Spodziewaj się niespodziewanego. Tak się mówi, ale łatwiej powiedzieć niż zrobić... Jak oczekiwać zmiany tak ogromnej, że wstrząsa tobą do głębi? Jak przygotować się na wydarzenie, które na zawsze zmieni twoje życie?
Jeden oddech
Jedna sekunda
Jedna minuta
Jedna godzina
Dzień po dniu uczysz się żyć z nieoczekiwaną rzeczywistością.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7694-0 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
Melissa
Bar jest dobrym miejscem na odpoczynek po wielu godzinach spędzonych za kierownicą. Nie mam dokąd pójść, nikt na mnie nie czeka i nikt nie będzie mnie szukać. Taka jest moja codzienność.
Staram się pozytywnie nastawiać do życia, które otrzymałam. Należę do grona szczęściarzy, dla których państwo znalazło dobry dom. Dostawałam trzy ciepłe posiłki dziennie, miałam gdzie spać i nie martwiłam się o własne bezpieczeństwo. Jeff i Maggie byli dobrymi rodzicami zastępczymi, a potem nawet lepszymi rodzicami adopcyjnymi. Dopilnowali, bym miała wszystko, czego potrzebowałam, a w zamian robiłam, co należy. Wykonywałam swoje obowiązki, odrabiałam lekcje i nigdy nie łamałam zasad.
Tak, wiem, jestem prawdziwą buntowniczką.
Na myśl o Jeffie i Maggie boli mnie w piersi. Czy wystarczająco często dziękowałam im za opiekę? Oczy szczypią od łez.
Straciłam jedyną rodzinę, którą znałam.
Miesiąc temu byłam szczęśliwa, zaledwie tydzień dzielił mnie od zdobycia dyplomu asystentki prawnej. Po ukończeniu studiów chciałam pomagać Jeffowi i Maggie w ich kancelarii. Chciałam pracować w rodzinnej firmie.
Jednak wtedy przekazano mi przez telefon, że muszę wracać do domu, że doszło do włamania, podczas którego zginęły dwie osoby. Minęło trzydzieści dni, od kiedy runął mój świat.
Z nocy, gdy straciłam rodziców, którzy mnie wybrali, pamiętam tylko te trzy usłyszane informacje. Rodzina Jeffa i Maggie nie powitała mnie na swoim łonie z otwartymi ramionami, gdyż uważali, że moi rodzice powinni mieć swoje biologiczne dzieci i nie powinni decydować się na adopcję. A jednak wybrali tylko mnie. Mówili, że nie chcą dzielić się miłością. Nie muszę dodawać, że gdy odeszli, zostałam sama. Mam znajomych, ale cały wolny czas spędzałam w bibliotece. Nie chodziłam na imprezy ani na mecze. Uczyłam się, aby okazać rodzicom wdzięczność za wszystko, co mi dali. Wszystko w życiu robiłam dla nich, a teraz odeszli.
Co mam począć?
W oknie przede mną miga neon reklamujący różne rodzaje piwa. Nie będę wybrzydzać, potrzebuję tylko czegoś, co złagodzi ból. Po drugiej stronie ulicy znajduje się motel. _To dobrze, planuję pić do zapomnienia._
Świetnie się złożyło, że nie będę musiała prowadzić. Przechodzę szybko przez ulicę, aby zarezerwować pokój. Wyciągam kartę debetową i podaję ją młodej recepcjonistce. Mam mnóstwo pieniędzy, gdyż odziedziczyłam cały majątek Jeffa i Maggie. Była to jedna z wielu decyzji rodziców, które nie spotkały się z aprobatą ich rodzin. Chciałam oddać pieniądze, powiedzieć bliskim Jeffa i Maggie, żeby je sobie wsadzili wiadomo gdzie. Pieniądze nie zwrócą mi jedynych rodziców, których znałam. Nie zwrócą mi rodziny. Zmieniłam zdanie dopiero, gdy przeczytałam przekazany mi przez adwokata list, w którym rodzice napisali, że dałam im radość, że uważają mnie za największe osiągnięcie w swoim życiu. Zapamiętałam każde słowo.
_Przyjmij spadek, Melisso. Chcemy zadbać o twoją przyszłość. Żyj po swojemu i spełniaj marzenia. Żyj dla siebie, nie dla kogoś innego, słodka dziewczyno._
Zawsze powtarzali mi, abym wybrała zawód, który pokocham. Który spodoba się mnie, a nie im.
Żyłam dla nich i to dzięki nim moje życie nie stało się piekłem, choć istniała taka możliwość. Jak mam się nauczyć żyć bez nich? Żyć dla siebie?
– Proszę tutaj podpisać. – Recepcjonistka podaje mi długopis.
Zapisuję swoje nazwisko na rachunku, biorę klucz i wychodzę na zewnątrz. Nie chcę już odczuwać tego bólu w piersi. Chcę, aby odszedł. Przyzywa mnie migający szyld. Może alkohol przegoni ból?
Gdy tylko otwieram drzwi, czuję dym papierosowy i alkohol. Lokal, który według szyldu nazywa się „U Danny’ego”, jest zatłoczony jak na czwartkowy wieczór. Podchodzę do baru i zauważam przy jego końcu jeden wolny stołek. Świetnie się składa, bo jestem sama. Odpowiada mi miejsce na samym końcu, o ile barmanka będzie stale podawała drinki.
Jeszcze nawet nie posadziłam tyłka, gdy kobieta pod sześćdziesiątkę pyta mnie o zamówienie. Niewiele piję, jednak Maggie pijała wódkę z sokiem żurawinowym, więc to zamawiam.
– Za chwilę podam. – Uśmiecha się, przy czym uwydatniają się kurze łapki. – Proszę, kochana. Liczyć wszystko na jeden rachunek?
– Tak, proszę podawać mi drinki. – Wychylam kieliszek, gdy tylko kobieta stawia go przede mną.
Wpatruje się we mnie.
– Prowadzisz?
– Nie, wynajęłam pokój w motelu po drugiej stronie ulicy.
Kiwa głową, po czym przygotowuje kolejny drink.
Z tym się nie spieszę, bo nie mam dokąd pójść.
Nie wiem, jak długo już tu siedzę zamyślona, czekając, aż alkohol przyćmi ból. Nie wiem, ile kieliszków wypiłam, straciłam rachubę, jednak w końcu mój mózg zaczyna się wyłączać.
– Poproszę kolejkę do naszego stolika – odzywa się przy mnie ktoś głębokim głosem.
Obejmuję wzrokiem wysokiego, ciemnowłosego, wytatuowanego mężczyznę. Ma na sobie dopasowaną koszulkę, pod którą rysuje się umięśniony brzuch. Jasna cholera, jest seksowny, chociaż grzeczne dziewczyny nie powinny czuć pociągu do takich facetów. Skupiam się ponownie na swoim kieliszku, starając się wyrzucić te myśli z głowy.
Gdy mężczyzna sięga do tylnej kieszeni po portfel, stuka mnie łokciem.
– Nie ma to jak dotykać się z piękną kobietą. – Puszcza do mnie oko.
Uśmiecham się nieśmiało.
– Szczęściara ze mnie – mówię, nie odrywając wzroku od kieliszka. Nie wierzę, że ten facet ze mną flirtuje. Na pewno tylko przyjacielsko zagaił. Zaskakuje mnie też, że od razu mu odpowiedziałam. Nigdy nie postępuję w ten sposób.
– Co taka drobna ślicznotka robi tu sama? – pyta.
– Jestem przejazdem – odpowiadam. Znów patrzę przed siebie, bo obawiam się, że gdybym skierowała na niego wzrok, zaczęłabym się ślinić. Nie jestem w swoim żywiole.
– Tak myślałem. Pamiętałbym cię. – Znów puszcza oko. – Przez ostatnich parę miesięcy często tu wstępujemy.
– Mówisz? – Jasna cholera. Staram się nie wytrzeć potu z dłoni o dżinsy.
– Zdecydowanie. – Niespiesznie przebiega spojrzeniem czekoladowych oczu po mojej sylwetce. – Słuchaj, może dosiądziesz się do mnie i moich kumpli? Bez sensu, żebyś piła sama.
Trzeźwa Melissa podziękowałaby. Natomiast podchmielona Melissa nie chce być sama. _Wydaje się, że mu się spodobałam. Co mi szkodzi z nimi usiąść? Pomogą mi zapomnieć._
– Pewnie. – Biorę kieliszek i torebkę, zsuwając się ze stołka. Potykam się, a seksowny nieznajomy pomaga mi utrzymać równowagę. – Dziękuję… – Nawet nie wiem, jak mu na imię.
– Ridge. – Przytrzymuje mnie za ramiona. – Wszystko w porządku…
– Melissa. – Odsuwam się od niego. – Siedziałam dłuższą chwilę. Przepraszam. – Rumienię się z zażenowania. Nie wypiłam jeszcze za wiele, zatem to przez niego straciłam równowagę. Chyba jeszcze nigdy nie rozmawiałam z kimś równie urodziwym. Na studiach trzymałam się na uboczu, więc faceci nawet się nie wysilali, by do mnie zagadać. Po co mężczyzna ma podrywać tę, przy której trzeba się wysilić, kiedy wiele innych dziewczyn odda mu się bez trudu?
Byłam tylko z dwoma facetami. Pierwszy był dla mnie środkiem do celu, żeby mieć to już z głowy. Drugi przyjaźnił się z moją współlokatorką, do zbliżenia doszło pierwszego i jedynego razu, kiedy urwał mi się film, więc nawet nic nie pamiętam. Wiem, to żałosne, jednak takie jest moje życie. Nie umyka mi, że, o ironio, dziś chcę się upić tak jak wtedy, a może nawet bardziej. Chcę zapomnieć o bólu, utracie, poczuciu, że nikogo nie mam. Na szczęście wydaje się, że mój nowy kolega Ridge jest skłonny mi w tym pomóc.
– Ludzie, to Melissa. Piła sama przy barze, więc zapytałem, czyby się do nas nie dosiadła – mówi, gdy docieramy do stolika.
Czterech facetów, każdy równie boski jak mój nowy znajomy Ridge, mierzy mnie wzrokiem z góry na dół. Rumienię się. Nie przywykłam do tego, by ktoś poświęcał mi uwagę. Każdy się ze mną wita, na co głupio do nich macham.
– Możesz usiąść przy mnie – szepcze mi na ucho Ridge. Moją skórę owiewa ciepły oddech, od którego przeszywa mnie dreszcz. Nieporadnie siadam na krześle, które mi odsunął, po czym splatam dłonie na stole.
– Dobra, zatem mamy tu Setha, Tylera, Marka i Kenta. – Ridge po kolei wskazuje mężczyzn.
– Miło mi – mówię grzecznie, ledwie na nich zerkając, bo wciąż krępuje mnie, że poświęcają mi tyle uwagi.
– Panienko, mieszkasz w okolicy? – pyta ten po mojej prawej. Kent… chyba.
– Nie. Jestem tu przejazdem. A wy? Jesteście stąd? – Upijam drinka, gdy tylko ktoś stawia szklankę na stoliku.
– Nie – odpowiada Ridge, wyciągając rękę na oparciu mojego krzesła. – Tylko tu pracujemy.
Zauważam, że wszyscy mają na sobie koszulki z logo firmy budowlanej Becketta.
– Budowlańcy – mówię jak jakaś idiotka. Faceci są seksowni i onieśmielający.
– Tak. – Ridge przechyla butelkę piwa, a ja zatracam się, obserwując jego szyję, gdy przełyka. Jak wspominałam, jest seksowny.
– Razem się wychowywaliśmy – mówi jeden z facetów. Nie pamiętam jego imienia. Może to Mark?
– A teraz odpoczywacie po tygodniu ciężkiej pracy? – Zastanawiam się, jakby to było przyjaźnić się z kimś od podstawówki. Czuję w piersi ukłucie zazdrości i smutku, gdy osuszam kieliszek, pragnąc o wszystkim zapomnieć.
Śmieją się całą piątką.
– Tak jakby – odpowiada ten z dłuższymi włosami.
W ten sposób upływa nam reszta wieczoru. Faceci żartują, flirtują, są czarujący. Dosiada się do nas kilka kobiet, jednak Ridge zostaje u mojego boku i ciągle zamawia nam drinki. Stawiam nawet kolejkę czy dwie i odprężam się przy nim. Dotyka mnie nieznacznie, gładzi po ramieniu, nakrywa dłoń. Oczywiście szepcze mi też do ucha. Mniej więcej trzy drinki wcześniej przestałam skrywać drżenie, jakie tym u mnie wywołuje.
Wie, że mnie pociąga.
Mężczyźni jeden po drugim znajdują towarzystwo i wychodzą, więc zostaję sama z Ridge’em.
– Gdzie się dziś zatrzymałaś? – Trzyma dłoń na moim udzie.
– Mam… yyy pokój w hotelu po drugiej stronie ulicy.
– Hmm, pomieszkujemy w nim. – Nachyla się i nasze oddechy się mieszają. W tej samej chwili barmanka ogłasza, że wydadzą jeszcze tylko jedną kolejkę. – Odprowadzę cię.
Ridge wstaje i wyciąga do mnie dłoń. Bez wahania biorę go za rękę. Ma coś takiego w oczach, że mu ufam. Poza tym spędził ze mną cały wieczór. Pragnę, by spędził ze mną noc, ale nie wiem, jak to zainicjować. Chcę dłużej czuć to, co teraz przy nim czuję.
Ridge obejmuje mnie w talii, kiedy idziemy do baru. Płacę, choć on głośno się temu sprzeciwia.
Chłodne powietrze na zewnątrz przyjemnie owiewa rozgrzaną skórę. Mężczyzna przyciąga mnie do piersi i tym razem ochoczo się do niego zbliżam.
– W którym pokoju się zatrzymałaś? – pyta.
– W sto dziewiętnastym – mówię tak cicho, że dziwię się, iż to usłyszał. Dotykiem rozpala we mnie pożądanie. Gdy docieramy pod drzwi mojego pokoju, wyciągam z tylnej kieszeni klucz. – Wejdziesz? – Wbijam wzrok w podłogę i stoję plecami do niego. Przytrzymuję się klamki, gotowa na odmowę.
Podchodzi i kładzie jedną dłoń na moim biodrze, a drugą przesuwa włosy na jedno ramię.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł. – Całuje mnie w szyję.
– O – mówię zawiedziona.
– Nie mógłbym trzymać rąk przy sobie – ciągnie i czuję jego wzwiedziony członek na swoim tyłku, gdy się do mnie przytula.
_O rety._ Przepływa przeze mnie ekscytacja. _Zrobię to._ Kilka godzin temu wyszłam ze swojej strefy komfortu. Boję się, ale intuicja podpowiada mi, że Ridge jest dobrym facetem. Że na jednorazowy numerek nie mogłam znaleźć nikogo lepszego. Cóż, może poza jego przyjaciółmi, bo wydawało się, że wszyscy są świetni.
– A co… jeśli ja tego nie chcę?
Wodzi ustami po mojej szyi.
– Otwórz drzwi, Melisso.
Nieporadnie trzymam klucz, spełniając polecenie. Nagle ulatuje szum wywołany alkoholem, a jego miejsce zajmuje czyste pożądanie. Pragnę tego. Tej jednej nocy z nim. Jednej nocy, podczas której będę czuć, że pożąda mnie ten adonis.
Gdy wchodzimy do środka, Ridge zdziera z siebie koszulkę i rzuca ją na krzesło. Obejmuję wzrokiem jego sylwetkę… Mocno zarysowane mięśnie brzucha, tatuaże, które chcę obrysować językiem.
– Patrz tak na mnie, a koniec nastąpi jeszcze przed początkiem – ostrzega.
Zażenowana tym, że się na niego gapiłam, przenoszę wzrok na podłogę.
– Hej. – Podchodzi i chwytając mnie za podbródek, unosi moją głowę. – Nie zrobiłaś nic złego. Chodziło mi tylko o to, że od samego twojego spojrzenia niemal straciłem rozum. – Przygląda mi się, gdy pojmuję jego słowa. – Robiłaś to już wcześniej, Melisso?
_Cholera. Nietypowa rozmowa jak na jednorazowy numerek._
– Dwa razy – wypalam.
Zamyka oczy i głęboko nabiera powietrza.
– Pragniesz tego?
– Nie potrafię wyrazić, jak bardzo.
Kładzie dłonie na mojej talii i przyciąga mnie do siebie.
– Zajmę się tobą. – Łagodnie nakrywa moje usta swoimi.
A później robi to, co zapowiedział. Pokazuje mi namiętność, jakiej dotąd nie znałam. Moje ciało wkrótce wyśpiewuje na jego cześć pieśni pochwalne. Głośno wykrzykuję jego imię.
Spodziewałam się, że po wszystkim wyjdzie, jednak obejmuje mnie i zasypia. Godzinami leżę bez ruchu, aż dociera do mnie, że rzeczywiście to zrobiłam. Bez żalu zaliczyłam jednorazową przygodę, której pragnęłam. Pragnęłam też jego, jednakże nie cieszy mnie myśl o spacerze wstydu i niezręczności o poranku po zbliżeniu, o którym tak wiele czytałam. Nie chcę tego ani nie chcę dać mu szansy, by zepsuł odlot, który sobie zafundowałam. Nie dam mu możliwości, by mnie odrzucił.
Po cichu wysuwam się z łóżka, zbieram swoje rzeczy i wymykam z pokoju. Wynajęłam go i od razu poszłam do baru, nie przyniosłam nawet swoich rzeczy.
Ridge sprezentował mi wieczór, podczas którego pomógł mi oderwać myśli od pewnych spraw i który na długo pozostanie w mojej pamięci, za co będę mu dozgonnie wdzięczna.ROZDZIAŁ 1. RIDGE
Rozdział 1
Ridge
– Następna kolejka? – pyta kelnerka.
– Proszę stale podawać. – Kent puszcza do niej oko.
Kobieta rumieni się i odchodzi powoli. Po długim tygodniu w pracy wybrałem się z chłopakami na drinki, których bardzo potrzebowaliśmy, do od lat odwiedzanego przez nas baru „Do dna”. Lokal jest mały, stoi w nim grająca klasyczne piosenki szafa. Panuje tu luźna atmosfera, a kelnerki zawsze zapewniają miłą odskocznię, nie żebym kiedykolwiek się z którąś umówił. Od kilku miesięcy trwa u mnie posucha.
Wbijam wzrok w prowizoryczny parkiet, gdy Seth mówi:
– Wybierasz kogoś na afterka? – Uśmiecha się znacząco.
– Jeszcze nie podjąłem decyzji. A ty?
– Jakbyś musiał pytać – wtrąca Mark.
– Ciekawi mnie, dlaczego jeszcze żadnej nie wybrałeś – dodaje Tyler.
Wzruszam ramionami.
– Nie jestem w nastroju – mówię szczerze.
– Kim jesteś i co zrobiłeś Ridge’owi? – pyta Kent.
– Martw się o swojego fiuta, a ja będę się martwił o swojego. – Spojrzeniem przekazuję, aby odpuścił.
– Mały Ridge na pewno czuje się zaniedbany. Ile to już minęło… cztery miesiące? Pięć? – pyta Seth.
Kurwa! Wadą przyjaźni od dzieciństwa jest to, że przyjaciele mówią, co im ślina na język przyniesie, i czytają z ciebie jak z otwartej księgi.
– Skoro o tym mowa… – mówię, biorąc piwo, które właśnie postawiła przede mną słodka kelnereczka. Przechylam butelkę i wypijam połowę.
– Nie było żadnej od, jak jej tam… – Tyler kładzie palec na brodzie.
– Cholera. Prawda. Odkąd pracowaliśmy na wyjeździe. Słodkie maleństwo. Jak jej było? – docieka Mark.
– Melissa – mamroczę.
– Tak! – mówią wszyscy czterej na raz.
– Było ci z nią tak dobrze? – pyta Kent.
Tak. Miała w sobie coś, jakby desperacką potrzebę nawiązania więzi z drugą osobą. Zdecydowanie nie przypominała dziewczyn, z którymi zazwyczaj niezobowiązująco się spotykałem. Wymknęła się w środku nocy, co w jakiś sposób na mnie wpłynęło. Przywykłem do przylep, które błagają o kolejne spotkanie i o numer. Takich jak dziewczyny, które przychodzą do „Do dna”, bo mają nadzieję, że kolejny raz zaprosisz je do swojego domu. Które przyssą się do ciebie i będą udawać, że śpią, tylko po to, by zostać na noc. Do tego właśnie przywykłem.
Mnie się nie zdarza obudzić samotnie w pokoju hotelowym.
Nie zostawiła żadnej kartki, ubrania, dowodu swojej obecności. Jakby była wytworem mojej wyobraźni.
– W porządku, stary. – Seth kładzie dłoń na moim ramieniu. – Wszyscy zaliczaliśmy posuchę. – Z wielkim trudem stara się nie roześmiać.
– Rozumiemy – wtrąca Mark.
– Któryś z nas znajdzie sobie na noc towarzyszkę, która przyszła tu z przyjaciółką. Upijemy tę przyjaciółkę, żeby chciała z tobą wyjść – mówi Tyler.
– Jasne, przekonamy ją – dodaje Kent.
– Odpierdolcie się.
– Ooo. Chyba trafiliśmy w czuły punkt – drażni się ze mną Seth.
– Nie potrzebuję pomocy. Sam potrafię znaleźć chętną kobietę – burczę.
– Serio? – powątpiewa Kent.
– Panowie, chyba rzucono nam wyzwanie. – Tyler zaciera z ekscytacji ręce.
– Tak. Wybierzemy dziewczynę. – Mark uśmiecha się znacząco.
Przystawiam piwo do ust, niech sobie gadają. Nigdy nie miałem problemów z paniami. Wystarczają moje ciemne włosy i tatuaże. Wszystkie kobiety fantazjują o łobuzach, buntownikach, którzy zapewnią dreszczyk emocji. Facetach, przed którymi ostrzegały ich matki. Są też kobiety, które po prostu pragną faceta, który im się spodobał. Sądzą, że je pociągam, jednak wygląd bywa zwodniczy. Tak, wyglądam tajemniczo – mam czarne włosy, ciemnobrązowe oczy i dziary. Nie jestem jednak łobuzem. Jasne, zaliczyłem sporo kobiet, ale jestem młodym singlem, więc nikomu nie dzieje się krzywda.
– Masz jakieś życzenia? – pyta Seth.
Patrzę na wszystkich.
– Nie – warczę, przechylając butelkę w stronę ust.
– Pora na ustalenie warunków – mówi Mark.
– Nie trzeba. Wybierzcie dziewczynę, a ja domknę sprawę – mówię.
– No proszę, taki jesteś pewny siebie? – rzuca oskarżycielsko Tyler.
– Panowie, proponuję, abyśmy podbili stawkę. Pan Pewny Siebie sądzi, że może domknąć sprawę, więc wymyślmy coś jeszcze. – Kent prostuje się, podpierając łokciami o stół.
Obserwuję ich. Niemal widzę, jak w ich głowach obracają się trybiki, gdy obmyślają, jak potoczy się mój los. Nigdy nie przepuścimy okazji, by rzucić kumplowi wyzwanie.
– Mam! – woła Mark. – Wybierzemy dziewczynę, z którą masz umawiać się przez trzy miesiące. – Rozsiada się wygodnie i szeroko uśmiecha.
Kurwa! Trzy miesiące. Tyle trwa związek, a to oznacza uczucia i cyrk przy rozstaniu. Czasami ciężko się wywinąć po jednorazowym numerku, mimo że kobiety wiedzą, na co się pisały. Trzy pieprzone miesiące. Po co? Abym mógł się przechwalać, że wygrałem zakład?
– Podoba mi się ten pomysł – zgadza się Seth.
Do moich uszu dobiega „mnie też” i „tak”.
– Jaka jest stawka? – pytam. – Trzy miesiące równają się związkowi. Będę potrzebował czegoś więcej niż możliwości chełpienia się.
– Każdy rzuci po sto dolców – proponuje Kent. – Możesz spotykać się tylko z nią.
_Poważnie?_
– Nie potrzebuję pieniędzy – mówię, gestem prosząc kelnerkę o następną kolejkę.
– Prawda, ale jeśli wygrasz, będziemy musieli rzucić hajsem. Chyba że już się wycofujesz? – podjudza mnie Seth.
_Czterysta dolców i prawo do przechwałek. Warto?_ Obserwują mnie cztery pary psotnych oczu spodziewające się odmowy.
Jaki facet zgodziłby się na trzymiesięczną znajomość z przypadkową kobietą wybraną przez kumpli w zadymionym barze? Szaleństwo, prawda?
– Boisz się? – docieka Mark.
– Wybierzcie, chłopcy. – Uśmiecham się znacząco. Jebać to! Nie powiedzieli, ile czasu mam z nią spędzić w ciągu tych trzech miesięcy. Wskazali tylko okres. Nie uprawiałem seksu już tyle miesięcy, więc i z tym sobie poradzę.
Mark i Kent natychmiast zaczynają poszukiwania. Seth jest chyba zdezorientowany, jakby nie sądził, że się zgodzę. Na twarzy Tylera pojawił się uśmieszek.
_Zemsta jest suką, chłopcy._
– Dobra. Musimy się skonsultować. Ridge, stary, zaraz wracamy – mówi Tyler.
Obserwuję ich, gdy wstają i zmierzają do baru.
_W co ja się, do diaska, wpakowałem?_
Słodka kelnereczka przynosi kolejkę, mimo że moi kumple stoją przy kontuarze. Szybko biorę swoje piwo i je wypijam. Odstawiam z łoskotem pustą butelkę na stół.
Piłka w grze.
– Ridge, to Stephanie – mówi Mark, gdy pozostali siadają na swoich miejscach. Pora wypić piwo, którego się nawarzyło. Dziewczyna jest długonogą blondynką z fajnymi cyckami, a ja gustuję w jasnowłosych.
_Może nie będzie tak źle, jak zakładałem._
Wstaję, przykładam usta do jej ręki.
– Miło mi, Stephanie. Napijesz się czegoś?
– Hej. – Rumieni się. – Moje przyjaciółki są przy barze. – Wskazuje przez ramię.
Nie odrywam od niej wzroku.
– Usiądziesz przy mnie? – Puszczam do niej oko, odsuwając jej krzesło.
– Dzięki. – Szczerzy się.
Poświęcam jej całą uwagę przez pozostałą część wieczoru. Wydaje się… normalna, raczej nie jest wariatką. Ma miłe koleżanki, którym towarzystwa dotrzymują moi koledzy. Wszyscy dobrze się bawią, więc nieco się odprężam. Może, ale tylko może, nie wpakowałem się w trzy miesiące w piekle.
Kumple nie przestają pić, ja natomiast przestawiłem się w pewnym momencie na wodę. Pora się zbierać, a ja muszę zachować przytomność umysłu, by zaciekawić pannę Stephanie, która jakby czytając mi w myślach, ziewa.
– Ogromnie przepraszam. – Przykłada dłonie do ust. – Wstałam o piątej.
– Czym się zajmujesz?
– Projektuję wnętrza. Jutro prezentuję po raz ostatni dom, który wykończyliśmy.
Piękna i ma pracę.
– Odwiozę cię – szepczę jej na ucho.
– Ja… ja… yyy… bardzo chętnie, ale jutro też muszę wcześnie wstać – mówi, opuszczając wzrok na splątane palce.
– Bardzo chciałbym dziś pójść z tobą do łóżka, ale nie o to mi chodziło. Jesteś zmęczona i piłaś. Dopilnuję, byś bezpiecznie dotarła do domu.
Waha się. Na pewno stara się ocenić, czy może mi zaufać. Patrzy na przyjaciółki, które znalazły sobie towarzystwo.
– Steph, Mark ze mną wraca. Gotowa do drogi? – pyta ją jedna z nich.
Nawet nie poznałem imion jej przyjaciółek.
Nie mogło się złożyć lepiej. Mark przyjechał ze mną, ona z koleżanką. Potrzebuje podwózki.
– Tylko cię odstawię do domu – szepczę jej na ucho.
Kiwa głową.
– Ridge powiedział, że mogę się z nim zabrać – mówi przyjaciółce uwieszonej na szczerzącym się Marku.
Zamiast pokazać mu faka, wstaję i wyciągam rękę do Stephanie. Bierze ją bez wahania. Macham reszcie na pożegnanie i prowadzę dziewczynę do swojego pick-upa. Pomagam jej wsiąść. Zamykam drzwi dopiero, gdy zapięła pas. Zatrzymuję się przy bagażniku samochodu, aby głęboko odetchnąć. Wydaje się wyluzowana, jednak kto wie, co przyniosą najbliższe trzy miesiące. Być może pierwszy raz w życiu przegram zakład. Kręcę głową, wyrzucając z niej tę myśl, podciągam bokserki i podchodzę do drzwi po stronie kierowcy.
– Dokąd?
– Właściwie to niedaleko.
Wysłuchuję ogólnych wskazówek, nim wyjeżdżam z parkingu.
– Od dawna tu mieszkasz? – pytam.
– Nie. Przeprowadziłam się tu z dziewczynami ze trzy miesiące temu. Pracujemy w firmie należącej do rodziców Carli. Od dawna planowali rozwinąć biznes. Zdecydowali się na ten krok, gdy skończyłyśmy studia, i od razu nas zatrudnili.
– Świetny układ.
– Na pewno nam się poszczęściło.
Nastaje cisza. Mnie zajmują myśli o przyjętym wyzwaniu, a Stephanie… Cóż, nie wiem, co jej siedzi w głowie.
– Drugi dom po prawej – instruuje, przerywając ciszę.
Zatrzymuję się na podjeździe, ale nie wyłączam silnika.
– Dziękuję. – Sięga do klamki.
_Cholera!_ Mam jeszcze zadanie do wykonania.
– Stephanie – łapię ją za rękę – spotkasz się ze mną kolejny raz? – pytam łagodnie, bo nie chcę, żeby wzięła mnie za jakiegoś pieprzonego dziwaka.
– Tak, yyy, pewnie.
– Podaj telefon, cukiereczku.
Waha się, nim podaje mi komórkę wyciągniętą z torebki. Szybko wpisuję swój numer i wysyłam do siebie wiadomość. Samym tym czynem łamię każdą ze swoich zasad. Nie wchodzę w związki – za wiele z nimi problemów i za wiele w nich… powtarzalności.
Oddaję jej telefon. Na mojej twarzy pojawia się uśmieszek, gdy słyszę dźwięk wiadomości przychodzącej na mój telefon. Stephanie kiwa głową, po czym otwiera drzwi i wyskakuje z samochodu. Szybko robię to samo i odprowadzam ją pod drzwi. Powinienem tutaj domknąć sprawę, ale, niech mnie, dziś nie dam rady. Muszę objąć umysłem podjęte wyzwanie. Z pewnością przystałem dziś na najgłupszy spośród naszych zakładów.
Gdy chrząka na ostatnim schodku ganku, wiem, że kończy mi się czas. Muszę coś powiedzieć, jednak ona odzywa się pierwsza.
– Wejdziesz?
_Oczywiście._ Jest ślicznotką. Szybko rozgrywam w myślach najbliższe trzy miesiące. Może uda mi się, jeśli zostaniemy zwyczajnymi znajomymi od łóżka? Bez żadnych zobowiązań. Kurwa, w najgorszym wypadku stracę czterysta dolców. Martwię się nie hajsem, ale prawem do przechwałek i tym, że nie chcę, by kumple nabijali się ze mnie przez dwadzieścia lat – lub dopóki któryś nie wymyśli lepszego zakładu.
– Prowadź, cukiereczku.ROZDZIAŁ 2. RIDGE
Rozdział 2
Ridge
Stephanie bez problemu przystaje na propozycję, byśmy zostali przyjaciółmi z bonusami. Twierdzi, że jest zajęta pracą i nie ma czasu na poważniejszą znajomość, więc zgadzamy się na seks, gdy oboje będziemy mieli chwilę i ochotę. Bez żadnych oczekiwań względem siebie. Nalega też, byśmy nie sypiali z nikim innym. Mnie to pasuje.
Dziś mijają dwa miesiące, odkąd się poznaliśmy. Chodzimy do łóżka mniej więcej raz w tygodniu i do tej pory nasz układ świetnie się sprawdza. Już czuję w kieszeni czterysta dolców, które niedługo do niej wpadną. Kumple nie mogli mi wybrać lepszej dziewczyny, bo ta podchodzi do naszej umowy z takim samym dystansem, jak ja. Poza tym seks jest świetny, zatem w naszej sytuacji wilk syty i owca cała.
– Masz ochotę pograć dziś w karty? – pyta Kent.
– Umówiłem się ze Steph – odpowiadam.
– O, no tak, z twoją dziewczyną. Trzyma cię na smyczy, bracie? – wtrąca się Tyler.
– Spierdalaj. Nie ma żadnej smyczy. Oboje dużo pracowaliśmy w tym tygodniu, znaleźliśmy czas na spotkanie tylko dziś. – Muszę sobie trochę ulżyć, czego jednak im nie mówię, bo po co dolewać oliwy do ognia.
– Przyjdź z nią – podpowiada Mark.
– Może – rzucam niezobowiązująco. Próbuję wymyślić, jak wszystko ze sobą połączyć: grę z kumplami oraz kolację i zapasy w pościeli ze Steph.
– Ile już minęło? Pięć, sześć tygodni? Trzyma cię za jaja – śmieje się Seth.
– Osiem. Możecie się śmiać, chłopcy, ale ja wiem, że wieczorem zamoczę fiuta. Was czeka to samo? – Na moją twarz wypływa uśmieszek.
– Ridge, no weź, stary. To wieczór gier. Przyjdź z nią i tyle – mówi rozdrażniony Seth.
Od kilku lat spotykamy się, by pograć w karty na zmianę u każdego z nas. Przynosimy piwo oraz przekąski i wrzucamy na luz. Omijamy te nasze wieczorki tylko z ważnych powodów rodzinnych, na pewno nie po to, by zaliczyć w ramach zakładu.
– Dobra, przyjedziemy. A teraz wracajmy do roboty.
*
Wjeżdżam na podjazd Stephanie punktualnie o szóstej. Wróciłem szybko z pracy, prędko się umyłem i przyjechałem prosto do niej.
– Hej – mówi, otworzywszy drzwi.
– Cukiereczku. – Całuję ją. – Gotowa?
– Tak. – Bierze torebkę i klucze. Wychodzimy. – Jak ci minął tydzień?
– Jak zwykle w robocie. Mam nadzieję, że jutro skończymy u Allena. Zostały nam tylko ostatnie szlify. A tobie?
W drodze do sklepu słucham o tym, jak spędziła dzień.
– Yyy, co tu robimy?
– Muszę kupić przekąski na wieczór gier. Zaplanowałem coś innego, ale kumple wzbudzili u mnie wyrzuty sumienia, więc zgodziłem się przyjść. Zaraz wracam. – Pospiesznie wyskakuję z pick-upa i wchodzę do sklepu. Biorę jakieś chipsy, salsę i tacę z wędlinami i krakersami, po czym kieruję się do kasy. Wracam po pięciu minutach.
– Wieczór gier? – pyta, gdy znów jedziemy.
Krzyżuje ręce na piersi, więc wiem, że nie spodobał jej się ten pomysł. Miało mi się zrobić głupio czy coś, prawda? Dlaczego zatem jej zachowanie nie ma na mnie wpływu?
– Tak. Od lat spotykamy się raz w miesiącu, by pograć – wyjaśniam.
– I ze wszystkich możliwych wieczorów na nasze spotkanie wybrałeś właśnie ten?
– Mówiłem już, planowałem nie iść, ale mnie wrobili. O co tyle krzyku? Wpadniemy do Kenta, zagramy kilka partyjek, zjemy pizzę i przekąski, a potem wyjdziemy. – Biorę ją za rękę. – Potem pomyślimy, jak pozbyć się stresu, który nagromadził się w tobie w tym tygodniu. – Puszczam do niej oko.
Nie jest zadowolona.
– Ridge – jęczy.
Co, u licha? Ona się tak nie zachowuje. Nie poznałem jej jeszcze od tej strony. Jasne, przeważnie jemy we dwójkę kolację, po której wzniecamy ogień w pościeli. Do teraz udawało mi się uniknąć spotkania z moimi czy jej przyjaciółmi.
– Mam cię odwieźć? – Nie będę znosił jęczenia. Jeżeli chce się pieprzyć, przetrwa wieczór gier. To proste.
– Uch! Dobra, ale nie chcę długo tam siedzieć.
Mocno zaciskam ręce na kierownicy. Nigdy wcześniej laska nie mówiła mi, co mam robić. Oczywiście, nigdy też nie spędziłem z żadną tyle czasu, by przyszedł jej do głowy taki pomysł. Pogięło ją, jeżeli sądzi, że może mi rozkazywać tylko dlatego, że jest jedyną, którą obecnie zaliczam.
_Nic z tego, cukiereczku._
Parkuję na podjeździe Kenta, biorę torbę z przekąskami i czekam przy samochodzie na Stephanie. Nie jestem aż takim fiutem. Pukam do drzwi, po czym wchodzę, bo każdy z nas u siebie nawzajem jest mile widziany. Jesteśmy rodziną.
– Hej, hej! – wołam. Odpowiadają nam chórem, gdy wchodzimy do kuchni.
– Stephanie, tak? – pyta Mark.
Zaskoczył ją swoją pamięcią do imion.
– Tak.
– Witamy. Grasz w pokera? – ciekawi się Kent.
Pojeb wie, że dziewczyna nie gra. Przygryzam wargę, żeby się nie roześmiać.
– Nie.
Stephanie robi bezcenną minę. Jakbyśmy zapytali, czy prześpi się z nami wszystkimi czy coś. Ostatnio zacząłem zauważać, że jest Panną Grzeczniutką, nigdy nie robi sobie przerwy na zwyczajny relaks – oczywiście prócz wspólnych chwil w łóżku. Poza tymi wyjątkami jest bardzo sztywna. Musi się nauczyć, że niekiedy trzeba wrzucić na luz, bo życie jest zbyt krótkie, aby nieustannie zachowywać powagę.
– Nie martw się, kochana. Nauczymy cię – mówi Seth, obejmując ją ramieniem.
Dziewczyna przekazuje mi coś spojrzeniem, jednak… nie potrafię go rozszyfrować.
– Nie trzeba – zapewnia, strząsając jego rękę.
– Jak wolisz. Gotowe? – pytam.
Tyler potwierdza, bierze miskę chipsów i stawia ją na stole.
– Weź krzesło albo włącz sobie telewizor w salonie – mówię jej.
Otwiera usta. Czego się spodziewała? Nie będę jej nadskakiwał. Nie jest moją dziewczyną, a – mówiąc szczerze – nie podoba mi się ta strona jej osobowości.
Przewraca oczami i odchodzi do salonu, stukając obcasami.
– Kto rozdaje? – Siadam przy stole.
– Kłopoty w raju? – pyta Mark.
– Raju? Wiesz, o co w tym chodzi, bracie. Rozdawaj. Przez dwie godziny gramy w karty, jemy i gadamy o bzdurach. Dopiero gdy słyszę, jak Stephanie odchrząkuje, przypominam sobie, że ze mną przyjechała. Cholera!
– Wracamy? – pyta. Skrzyżowała ręce na piersi i tupie nogą. Na jej twarzy widnieje grymas.
Zapomniałem o niej jak jakiś kutas, ale bez przesady. To ona zdecydowała się siedzieć sama w salonie. Patrzę na zegarek, który wskazuje, że minęła już dziewiąta.
– Tak. To ostatnia partyjka.
Zirytowała się, że nie wstałem od razu od stołu, ale jesteśmy w trakcie gry. Kończymy szybko. Seth zgarnia wygraną.
– Wychodzimy – mówię, wstając i się przeciągając. – Do jutra, dziewczyny. – Przenoszę wzrok na Stephanie. – Gotowa?
Nie odpowiada, tylko rusza do wyjścia. Faceci rechoczą. Nie mogę powstrzymać śmiechu. Dziewczyna zachowuje się jak wielka gwiazda. Macham do nich przez ramię, gdy idę za nią do swojego samochodu.
– Odwieź mnie do domu, Ridge – warczy.
Nawet nie zaszczycam jej sukowatości odpowiedzią, odstawiam ją tylko pod drzwi. Wkurzyła się, na co mam szczerze wywalone.
– Chciałam cię o coś poprosić, ale tak cię zajęli kumple, że nie spędziłeś ze mną ani chwili.
W mojej głowie rozbrzmiewa alarm. Jemy razem posiłki i chodzimy do łóżka, tylko tyle. Nawet nie mówimy, że się ze sobą umawiamy.
– O co takiego? – dociekam.
Zdmuchuje włosy z twarzy i głęboko nabiera powietrza.
– W przyszłym tygodniu odbędzie się gala. To wielka sprawa, pokażą na niej moje projekty. Nie chcę iść sama.
No cóż, mam przejebane.
– Kiedy dokładnie?
– W piątek.
– O której?
– Musimy wyjść ode mnie o siódmej. Gala rozpoczyna się o ósmej, ale chcę zjawić się trochę wcześniej.
Myślę o zakładzie. Cholera, mogę zrobić przynajmniej tyle. Jestem na ostatniej prostej, nasza znajomość niedługo się skończy.
– Dobra. Co mam włożyć?
Rozpogadza się.
– Garnitur? – odpowiada pytaniem.
– Rozumie się. Do zobaczenia.
Po chwili wahania zagaja:
– Chcesz się spotkać w ten weekend?
_Nie._
– Zostało nam jeszcze sporo roboty u Allena. Raczej nie znajdę czasu. Przyjadę po ciebie w piątek o siódmej.
Nie odpowiada mi i wysiada z pick-upa. Oświetlam jej reflektorami drogę do domu i czekam, aż do niego wejdzie, nim odjeżdżam.
_Jeszcze cztery tygodnie._ROZDZIAŁ 3. RIDGE
Rozdział 3
Ridge
Cały dzień jest pasmem porażek. Najpierw zadzwoniono do mnie w sprawie budowy przy Wschodniej Alei. Okazało się, że ktoś zaproponował niższą stawkę. Mam sporo zleceń, jednak nie lubię przegrywać. Chociaż w przypadku tego remontu zszedłem z ceny do możliwie najniższej granicy. Nie wiem, czy budowlaniec, który się go podjął, zarobi cokolwiek bez pójścia na skróty. Tego też nie lubię.
Na miejscu obecnej budowy okazało się, że dostarczono niewłaściwe materiały. W Lumber Yard pomylili zamówienie na budowę u Jeffersonów z zamówieniem dla Williamsów. Po ponad dwóch godzinach siedzenia na telefonie udało mi się ściągnąć dostawców, którzy poprzewozili materiały. Ta pomyłka kosztowała mnie i moją ekipę dzień pracy, przez co mamy opóźnienie, o którym musiałem poinformować klienta. Co doprowadziło mnie do obecnej sytuacji. Wspominałem, że nie znoszę robić sobie zaległości?
Całe popołudnie spędziłem na budowie u Jeffersonów, dopóki ostatni dostawczak nie zostawił odpowiednich materiałów. Pani Jefferson martwiła się, że znów może dojść do pomyłki, jednak zapewniłem ją, że nic takiego nie będzie miało miejsca. Dosadnie powiedziała, że wszystko ma być jak należy, bo inaczej… Jest ostrą babką, której zależy, aby prace zostały zakończone przed odwiedzinami jej siostry i szwagra z Kalifornii, którzy mają przyjechać w przyszłym tygodniu. Aby ją uspokoić, zostałem do przyjazdu dostawcy i sam sprawdziłem, czy zamówienie się zgadza. Składową tej pracy jest dbanie o zadowolenie klientów.
Miałem „skończyć” pracę przed piątą, jeżeli coś takiego jest w ogóle możliwe w przypadku osób prowadzących działalność, bo dziś odbędzie się gala, na którą umówiłem się ze Stephanie. Kilka razy miałem ochotę przekazać jej przez telefon, że nie mogę jej towarzyszyć, jednak złożyłem obietnicę, a dane słowo traktuję poważnie. Takim oto sposobem wyjeżdżam od Jeffersonów o wpół do siódmej, a żeby zajebisty dzień stał się jeszcze lepszy, akurat zaczyna lać.
Wycieraczki szumią i na pełnej mocy przesuwają się po szybie. Zwalniam, zauważywszy na poboczu samochód, przy którym kobieta chyba kopie flaka.
Cholera. Sumienie nie pozwala mi przejechać bezczynnie. Wątpię, by potrafiła zmienić koło.
Włączam kierunkowskaz i zjeżdżam za nią. Ma na sobie fartuch pielęgniarki, jej włosy są przemoczone. Wyciągam ze schowka dwa płaszcze przeciwdeszczowe, które wożę ze sobą, bo nigdy nie wiadomo, kiedy matka natura postanowi rozewrzeć wrota. Poza tym w mojej branży takie zaopatrzenie okazało się zbawienne niezliczoną liczbę razy.
Wciągam płaszcz przez głowę. Drugi biorę w dłoń i wysiadam. Kobieta przygląda mi się z rękami skrzyżowanymi na piersi. Wystawiła klucz między palcami, jakby była gotowa się nim bronić. Mądra dziewczynka.
– Cześć! – przekrzykuję deszcz. – Wygląda na to, że potrzebujesz pomocy. – Podaję jej płaszcz.
Waha się, jednak gdy opady przybierają na sile, bierze płaszcz, szybko go rozpakowuje i się nim okrywa.
– Mam na imię Ridge. – Wskazuję na pick-upa z logo Beckett Construction. – Wracam z budowy. Zauważyłem, że przydałaby ci się pomoc. Masz zapasowe koło? – pytam.
Waha się. Myślę, że jest po prostu ostrożna.
– Wyjmę portfel. – Ostrzegam. Powoli sięgam do kieszeni, a potem wyjmuję wizytówkę, na której są moje dane, i podaję ją kobiecie.
Ulewa nie ustaje, więc zachęcam w myślach kobietę, aby zdecydowała się, czy może mi zaufać i czy możemy się wziąć za robotę. Jestem spóźniony i już słyszę w głowie narzekanie Stephanie.
Przygląda się wizytówce, po czym powoli unosi głowę i ciepło się uśmiecha. Wyciąga rękę i się przedstawia.
– Dawn Miller. Dziękuję, że się zatrzymałeś. Nie mam pojęcia, co trzeba zrobić.
– Wszystkim się zajmę. – Puszczam do niej oko. Nawet przemoczona jest śliczna. Ma duże niebieskie oczy i długie jasne włosy. – Otwórz bagażnik i wsiądź do auta. Nie ma sensu, byśmy oboje mokli.
Zbywa mnie gestem.
– Nie roztopię się. Miałabym wyrzuty sumienia, siedząc w samochodzie, gdy ty będziesz stał na deszczu. Ogromnie doceniam pomoc.
Otwiera bagażnik. Szybko wyciągam koło i lewarek. Gdy ustawiam narzędzie, deszcz ustępuje. Pospiesznie wymieniam koło.
– Musisz jechać do mechanika. Mam nadzieję, że nie wybierasz się daleko. Niebezpiecznie jest jeździć po śliskich drogach tym czymś. – Wskazuję na mniejsze koło zapasowe.
– Nie mam daleko. Jutro coś z tym zrobię – obiecuje.
Sprawdzam, czy dokręciłem śruby, po czym wkładam flak i narzędzia do jej auta.
– Możesz jechać – mówię jej, zamykając bagażnik.
– Ogromnie dziękuję. Ile jestem ci winna?
– Nic. Tylko jedź ostrożnie. Miło mi, Dawn. – Wyciągam rękę.
Ściska moją dłoń.
– Mnie również, Ridge. Bardzo, bardzo dziękuję.
Kiwam głową, puszczam jej rękę i biegnę do swojego samochodu. Patrzę, jak kobieta wsiada za kółko i odjeżdża. Szybko piszę do Steph.
JA: _Spóźnię się, mam okropny dzień._
STEPHANIE: _Serio, Ridge? Obiecałeś._
JA: _Nic nie mogłem na to poradzić. Niedługo będę._
Wrzucam komórkę do uchwytu na kubek i wracam na drogę. Matka natura stwierdza, że niewystarczająco mnie dziś torturowała, i znów zsyła ulewę. Wielkie, ciężkie krople rozbijają się o szybę, gdy ze względu na niemal całkowity brak widoczności zwalniam do żółwiego tempa. Mam nadzieję, że Dawn dotarła do celu.
Podmuch wiatru znosi samochód i zmusza mnie do walki o utrzymanie się na drodze. Deszcz przyszedł znikąd. Siadam wygodniej, zaciskam ręce na kierownicy i pochylam się, nie odrywając wzroku od drogi. Dostaję wiadomość, jednak nie zamierzam na razie jej odczytywać. Przeczuwam, że to Stephanie robi mi wyrzuty z powodu mojego spóźnienia. Gdyby ona albo moja siostra Reagan zatrzymała się na poboczu ze względu na problemy z autem, chciałbym, żeby pomógł im taki przyzwoity facet jak ja. Świat jest pełen dziwaków i różnych niebezpieczeństw. Stephanie przejdzie złość, a jeśli nie… No cóż.
Uważnie wpatruję się w drogę, aby nie wjechać w gałąź czy inne auto. Na asfalcie poniewiera się mnóstwo rzeczy, więc zwalniam, bo zbliżam się do zakrętów Jacksona, nazwanych na cześć staruszka mieszkającego przy cholernie krętym odcinku, na którym widziałem niezliczoną liczbę wypadków.
Gdy docieram do pierwszego zawijasa, zauważam światło. Dochodzi z drugiej strony niewysokiej skarpy. _Kurwa! Zły znak._ Cały dzień wszystko idzie nie po mojej myśli.
Zjeżdżam na pobocze i wyciągam ze schowka latarkę. Nie zdjąłem płaszcza przeciwdeszczowego, bo nie chciałem marnować czasu, skoro Stephanie już się wkurzyła. Nie wiem, co zastanę na skarpie, więc wsuwam telefon do kieszeni.
Gdy tylko otwieram drzwi, uderza mnie i niemal przewraca podmuch wiatru. Walczę z siłą żywiołu, aby zamknąć drzwi, po czym włączam latarkę i rozglądam się po obu stronach jezdni, nim szybko przez nią przebiegam, co jest cholernie niebezpieczne, jednak przeczucie mi podpowiada, że czas ma w tej sytuacji istotne znaczenie. Modlę się w duchu, abym nie miał racji.
Zastaję widok, który pcha mnie do działania. Na poboczu stoi mały SUV. Ruszam zabłoconą skarpą, tracę równowagę. Potykam się i ślizgam, walcząc o utrzymanie się na nogach. Gdy w końcu docieram do samochodu, oślepia mnie światło reflektorów, więc nie widzę, czy ktoś jest wewnątrz. Nie opieram się o auto, bo nie chcę ryzykować, że się przechyli i osunie dalej. Jest za ciemno, by ocenić, co się stało, a z nieba leje się ściana deszczu. Lepiej dmuchać na zimne.
Bardzo ostrożnie podchodzę do drzwi po stronie kierowcy. Przyświecając sobie latarką, zauważam leżącą na boku kobietę. Ma zamknięte oczy. Niech to szlag! Wiem, że nie powinien jej ruszać. Wyciągam z kieszeni telefon i próbuję wezwać pomoc. Udaje mi się dopiero za trzecim podejściem, bo drżą mi mokre od deszczu ręce.
– Operatorka, w czym mogę pomóc?
– Zdarzył się wypadek – przekrzykuję ulewę. – Jestem tuż przy Anderson Drive, na zakrętach Jacksona.
– Coś się panu stało?
– Nie, mnie nie. Widziałem światła, to się zatrzymałem. Kobieta utknęła w samochodzie. – Wiem, że zapewne plotę bez sensu, ale mam mętlik w głowie. Muszę jej pomóc.
– Proszę przy niej zostać. Pomoc już jedzie. Ktoś zjawi się za mniej niż pięć minut.
– Co mam zrobić? – błagam ją o wskazówki.
Przyciskam mocniej telefon do ucha, aby ją słyszeć, choć przez deszcz prawie nic do mnie nie dociera.
– Proszę się trzymać. Pomoc zaraz będzie. Proszę jej nie ruszać, jeżeli nie wydaje się panu, by groziło jej niebezpieczeństwo – mówi zupełnie spokojna. Chyba tylko dzięki swojemu opanowaniu jest w stanie wykonywać tę pracę.
Po najdłuższych pięciu minutach w swoim życiu słyszę syreny.
– Przyjechali – informuję operatorkę.
– To dobrze. Proszę pozwolić im się nią zająć.
_Że co, do diabła? Ona tak poważnie?_
– Czaję.
Rozłączam się i wrzucam telefon do kieszeni. Macham rękami w powietrzu.
– Tutaj – wołam. Dwóch ratowników ostrożnie zsuwa się po skarpie z noszami w rękach. Gdy do mnie docierają, na pobocze zjeżdżają szeryf i straż pożarna. Przybyła odsiecz.
_Dzięki niebiosom. Mam nadzieję, że kobiecie nic nie dolega._
– Stało się coś panu?
– Nie. Przejeżdżałem i zauważyłem światła. Jestem tu od nieco ponad pięciu minut. Nie dotykałem samochodu, tylko poświeciłem przez okno. Kobieta za kierownicą jest chyba nieprzytomna. Nie widziałem żadnego pasażera. Bałem się ruszyć ją czy auto – wyrzucam z siebie bezładnie. Deszcz lejący się wiadrami z nieba nadal rozbija się o wszystko ze stukotem.
– Dobrze pan postąpił – krzyczy w odpowiedzi ratownik.
Schodzę im z drogi, aby zajęli się kobietą. Telefon wibruje mi w kieszeni.
_Stephanie._
Niech zaczeka.
Stoję wrośnięty w ziemię na poboczu na wypadek, gdyby ratownikom przydała się dodatkowa para rąk. Obserwuję, jak do akcji wkraczają również strażacy i oceniają ryzyko związane z umiejscowieniem auta, komunikując się kiwaniem głową i sygnałami ręcznymi. Najwidoczniej uznali, że mogą bezpiecznie zacząć prace, bo od razu starają się postawić samochód i otworzyć drzw. Ratownicy stoją obok, czekając, aż strażacy uwolnią kobietę.
Nawet nie drgnąłem; stoję przemoknięty i czekam, by zobaczyć, czy nic jej się nie stało. Szkoda, że nie mogę zrobić nic więcej. Poprzysięgam sobie, że zapiszę się co najmniej na kurs pierwszej pomocy. Co bym zrobił, gdyby była przytomna albo gdybym z powodu bezpośredniego zagrożenia życia musiał wyciągnąć ją z auta?
Telefon znów brzęczy, a ja dalej nie zwracam na niego uwagi.
Wbijam wzrok w scenę rozgrywającą się na moich oczach. Obserwuję, jak strażacy przecinają drzwi, które udało im się otworzyć zaledwie odrobinę. Pracują ostrożnie, z należytą starannością. Gdy tylko usuwają przeszkodę, jeden z nich podnosi i rzuca drzwi w stronę tyłu auta. Na pewno napędza ich czysta adrenalina. Przecież mają obowiązek możliwie najszybciej wyciągnąć kobietę z samochodu. Widzi się pracę strażaków w filmach, słyszy o niej w wiadomościach, jednak dopiero w prawdziwym życiu wzbudzają podziw swoimi determinacją i oddaniem.
Sanitariusze wkraczają do akcji i badają ofiarę wypadku. Jeden z nich siedzi na miejscu pasażera. Najwidoczniej drzwi po tamtej stronie nie zostały uszkodzone. Wszyscy wspólnie dokonują oceny sytuacji. Gdy krzykiem proszą o nosze, przyspiesza mi puls. _Nic jej nie będzie? Uda im się ją wyciągnąć? Będą musieli ciąć auto?_ Przez myśl przebiega mi milion pytań, jednak nie odrywam wzroku od samochodu. Od niej. Muszę zobaczyć na własne oczy, czy nic jej się nie stało.
Mijają minuty, godziny… tracę poczucie czasu. Dopiero gdy powoli i bardzo delikatnie przenoszą ją z auta na nosze, nabieram głęboko powietrza. Pali mnie w piersi, wydaje mi się, że od dawna nie oddychałem.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki