Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Unexpected Arrivals. Upadek Tom III - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 kwietnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Unexpected Arrivals. Upadek Tom III - ebook

Życie jest pełne wzlotów i upadków. Wydarzenia kształtują to kim jesteś, nawet te, które są wypełnione złamanym sercem i tragedią.

Co robisz, gdy te wydarzenia przynoszą dewastację?

Jak pozbierać kawałki i iść dalej do przodu?

Jeden oddech.

Jedna sekunda.

Jedna minuta.

Jedna godzina.

Dzień po dniu uczysz się żyć ze swoim niespodziewanym upadkiem.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-272-7713-8
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1. DAWN

Roz­dział 1

Dawn

Pod­cho­dzę do Marka, gdy w gło­wie brzmią mi jesz­cze słowa Reagan: „Facet uważa, że jesteś jego, pod­czas gdy ty zasta­na­wiasz się, czy jest twój. Poga­daj z nim”. Mark naprawdę uważa mnie za swoją dziew­czynę? Jasne, pra­gnę być jego, ale, jak jej powie­dzia­łam, ni­gdy nie roz­ma­wia­li­śmy na ten temat. Nawet nie jestem pewna, jak to się stało, że nasza zna­jo­mość zabrnęła tak daleko. Jakoś tak wyszło, że z początku spo­ty­ka­li­śmy się całą paczką i, nie wie­dzieć kiedy, zaczę­li­śmy się widy­wać tylko we dwoje. Cho­lera, sypiamy ze sobą od zale­d­wie paru mie­sięcy. Poza tym doga­du­jemy się i świet­nie razem bawimy. Uzna­łam zatem, że łączy nas tylko zabawa. Teraz jed­nak nie jestem już tego taka pewna. Wiem, czego chcę i czego pra­gnie moje serce. Lecz Mark jest jed­nym z tych face­tów, któ­rzy podo­bają się każ­dej kobie­cie. Ma tatu­aże na rękach i ple­cach i ema­nuje aurą łobuza. Tacy męż­czyźni nie wiążą się na zawsze z jedną dziew­czyną. Cho­ciaż ze słów Ken­dall wywnio­sko­wa­łam, że Ridge, a nawet Tyler też tacy nie byli. A teraz wystar­czy na nich spoj­rzeć i od razu da się zauwa­żyć, że lubią prze­by­wać ze swoją rodziną.

Mimo­wol­nie uśmie­cham się na myśl o Marku i jego paczce, skła­da­ją­cej się z mode­lo­wych twar­dzieli, któ­rzy przy swo­ich kobie­tach i dzie­ciach prze­ista­czają się w plu­szowe misie. To uro­cze i pie­kiel­nie sek­sowne.

Zatrzy­muję się przy Marku. Męż­czy­zna natych­miast obej­muje mnie w talii i tuli do sie­bie.

– Trudno uwie­rzyć, że skoń­czyła już roczek – mówię, obser­wu­jąc Everly, która śmieje się z Knoksa. Mały tań­czy i wygłu­pia się ku jej ucie­sze.

– To prawda. A ci dwaj – wska­zuje na bliź­nia­ków Tylera i Reagan – nie­długo też skoń­czą roczek. Czas leci – śmieje się.

Ma rację. Gdy obser­wuję przy­ja­ciół z dziećmi, uzmy­sła­wiam sobie, że też tego pra­gnę – malu­chów i męża. Żołą­dek zwija mi się w supeł, kiedy zasta­na­wiam się, czy tulący mnie męż­czy­zna marzy o tym samym. Wystar­czy go o to po pro­stu zapy­tać, prawda? Prze­cież komu­ni­ka­cja jest klu­czowa w każ­dym związku.

Zanim udaje mi się odpo­wie­dzieć, moje nogi obej­muje Knox. Biorę więc go na ręce i opie­ram na bio­drze, a mały kła­dzie główkę na moim ramie­niu. Serce mi się ści­ska. Kochany maluch.

– Co robisz, jubi­latko? – Mark uśmie­cha się do Everly, która cią­gnie go za nogawkę, pod­nosi ją bez trudu i tuli. – Chyba powin­naś powie­dzieć tatu­siowi, że już czas na tort – szep­cze na tyle gło­śno, abym go usły­szała. Pusz­cza do mnie oko, a potem odzywa się do Knoksa: – Spójrz­cie no tylko, pod­ry­wasz moją dziew­czynę. – Mark wyciąga rękę i łasko­cze po brzuszku chłopca, który zaczyna się wić.

– Nie – chi­cho­cze Knox. Mark odsuwa rękę, a mały wska­zuje gestem, abym go posta­wiła, i pod­biega do taty. Ridge koły­sze na rękach dziecko, aż mały śmieje się pro­sto z trzewi, a potem opiera go o bio­dro.

– Zmę­czy­łaś się, cukie­reczku? – pytam Everly. Wycią­gam rękę i zbie­ram brą­zowe loczki z jej oczu.

– Może podajmy tort i roz­pa­kujmy pre­zenty, zanim mała zaśnie – mówi Ken­dall, sta­jąc przy nas. Dziew­czynka otwiera sze­roko oczka i patrzy na mamę, gdy ją sły­szy. Od razu wyciąga też do niej rączki. Ken­dall bie­rze małą od Marka po tym, jak męż­czy­zna dał jej buziaka w poli­czek i szep­tem kolejny raz życzył wszyst­kiego naj­lep­szego.

Everly otwiera pre­zenty i roz­sma­ro­wuje na twa­rzy garść tortu, gdy śpie­wamy jej _Sto lat_, a potem pra­wie usy­pia. Nie tylko ona opada z sił. Chyba wszyst­kie dzieci zaczęły gry­ma­sić i mają ochotę na sen. Everly pociera oczy, przy czym maże je cia­stem, i zaczyna pła­kać. Na ratu­nek przy­cho­dzi jej tatuś. Ridge bie­rze ją na ręce.

– Będziesz się już zbie­rać? – pyta cicho Mark, abym tylko ja go usły­szała. Wszyst­kie dzieci padają z nóg, a Ridge i Ken­dall na pewno chcie­liby pobyć sami we wła­snym domu.

– Tak. Jedziemy do mnie?

– Myśla­łem, że poba­wimy się dalej u mnie. – Poru­sza figlar­nie brwiami, mimo że zazwy­czaj patrzy na wszyst­kich prze­szy­wa­ją­cym wzro­kiem. Zauwa­ży­łam, że humor oka­zuje tylko wśród bli­skich.

Przy­staję na pro­po­zy­cję, pod­cho­dząc do niego.

– Mia­łam nadzieję, że poroz­ma­wiamy.

Znów prze­szywa mnie wzro­kiem.

– Wszystko w porządku? – W jego gło­sie wyraź­nie sły­chać zmar­twie­nie.

– Tak. – Uśmie­cham się pokrze­pia­jąco.

– O, rozu­miem. – Szcze­rzy zęby. – Podoba mi się twój tok myśle­nia – mówi i pusz­cza do mnie oko. – „Poroz­ma­wiamy”. – Jesz­cze raz poru­sza brwiami. – Wspa­niały pomysł.

Mimo że bar­dzo się myli, uśmie­cham się mimo­wol­nie. Mark jest wylu­zo­wany, chyba nic nie mogłoby napsuć mu krwi. To dla­tego nie mar­twię się, jak zare­aguje, gdy wyznam, że cho­dzi mi o praw­dziwą roz­mowę. Cho­ciaż nie­bez­pod­staw­nie podej­rzewa, że mam inne plany. Może pody­sku­tu­jemy na mój spo­sób, a jeśli wszystko pój­dzie dobrze, póź­niej przyj­dzie czas na jego wer­sję roz­mowy. Oczy­wi­ście jeżeli będzie chciał się jesz­cze ze mną spo­ty­kać, bo może ina­czej widzi to, co nas łączy, i gdy powiem mu, że pra­gnę cze­goś wię­cej – wszyst­kiego – nadej­dzie czas na roz­sta­nie.

Rozej­dziemy się.

– Poże­gnajmy się – mówi, kła­dąc dłoń na moim krzyżu. Opro­wa­dza mnie po pomiesz­cze­niu. Naj­pierw zatrzy­mu­jemy się przy Secie i Ken­cie, a potem pod­cho­dzimy do Tylera, Reagan i bliź­nia­ków.

– Wujek Mark musi się zbie­rać. – Bie­rze Bena na ręce i mocno go ści­ska. Wiem, że myśli o tym, że nie­wiele bra­ko­wało, byśmy stra­cili tego małego.

– Moja kolej – mówię, wycią­ga­jąc ręce do dziecka, które chęt­nie do mnie prze­cho­dzi. Tulę je tak, jak przed chwilą Mark. Cho­ciaż nie jestem spo­krew­niona z chłop­cami, kocham ich, jakby łączyły nas więzy krwi. – Cio­cia Dawn będzie tęsk­nić – oznaj­miam. Cmo­kam jego pulchny poli­czek.

– Ej, też chcemy całusa – żar­tuje sobie Mark, tuląc Becka.

Nachy­lam się w ich stronę i daję Bec­kowi buziaka w poli­czek. Mały chi­cho­cze.

– Za tobą też będę tęsk­niła – gru­cham.

– A co z wuj­kiem Mar­kiem? – żar­tuje męż­czy­zna.

Nachy­lam się i całuję go w poli­czek. Bliź­niaki się śmieją, bo zna­la­zły się bli­sko sie­bie. Ben cią­gnie Becka za koszulkę i obaj zaczy­nają recho­tać. Nie jestem pewna, dla­czego to ich tak roz­ba­wiło, nie­mniej dzieci mają zaraź­liwy śmiech, zwłasz­cza te dwa malu­chy, o które mar­twi­li­śmy się mie­sią­cami po tym, jak u Bena wykryto wadę serca.

– Na razie wystar­czy – szep­cze Mark ochry­płym gło­sem.

Mie­sza­nina jego słów i głę­bo­kiego tem­bru wywo­łuje u mnie dreszcz.

– To do zoba­cze­nia. – Jesz­cze raz ści­skam Bena i łasko­czę Becka po boku, a potem poda­jemy dzieci Tyle­rowi i Reagan.

– Hej, przy­wra­camy tra­dy­cyjne wie­czorki poke­rowe – mówi Mar­kowi Tyler.

– A my – wtrąca Reagan – roz­po­czy­namy tra­dy­cję bab­skich wie­czo­rów.

– Piszę się na to. Tylko daj znać, gdzie i kiedy mam się sta­wić.

– Co dokład­nie robi się na takim bab­skim wie­czorku? – pyta Tyler, gdy się od nich odda­lamy.

– Wycho­dzi­cie? – pyta Ken­dall, kiedy do niej pod­cho­dzimy.

– Tak, mała ślicz­notka miała dziś sporo wra­żeń. – Głasz­czę Everly po główce peł­nej deli­kat­nych wło­sków, którą opiera o ramię tatu­sia.

– Dzię­ku­jemy za odwie­dziny – mówi Ridge.

– Jasne, bra­cie – odpo­wiada Mark.

– Hej, kolego, uści­skasz cio­cię? – pytam Knoksa, który przy­gląda nam się zmę­czony.

Wyciąga ręce, więc biorę go od Ken­dall. Mały opiera głowę o moje ramię i się we mnie wtula. Ści­skam go nieco moc­niej. Dzieci rosną zbyt szybko. Zer­kam na przy­ja­ciółkę, która z sze­ro­kim uśmie­chem patrzy na swego syna w moich obję­ciach.

Mark nachyla się do Knoksa.

– Pod­ry­wasz moją dziew­czynę, młody?

– Moja – mówi dziecko, obej­mu­jąc mnie rękami.

Mark na mnie spo­gląda.

– Jestem skłonny podzie­lić się nią tylko z tobą – oznaj­mia zde­cy­do­wa­nym gło­sem.

To nieco roz­wiewa moje obawy. Mark może mówi tak tylko ze względu na Knoksa, a może nie. Prze­szy­wa­ją­cym spoj­rze­niem prze­czy moim domy­słom.

– Do zoba­cze­nia, kolego. – Jesz­cze raz ści­skam deli­kat­nie Knoksa. – Oddam cię mamusi. – Przy­ja­ciółka roz­po­ga­dza się, gdy nazy­wam ją „mamu­sią”, jakby wciąż nie dowie­rzała, że jest mamą tego chłop­czyka.

– Przy­bij. – Mark wyciąga zaci­śniętą dłoń do Knoksa, który szybko stuka się z nim kost­kami. – A tobie – nachyla się i daje Everly buziaka w poli­czek – życzę sto lat, księż­niczko – mówi deli­kat­nie. Gdy się od niej odsuwa, też ją całuję i życzę wszyst­kiego naj­lep­szego.

Mała jest jedyną dziew­czynką w naszej zży­tej gro­madce i nie dotarło do niej jesz­cze, że owi­nęła sobie face­tów wokół małego palca. Cho­ciaż męż­czyźni łagod­nieją także przy chłop­cach.

– Dzię­ku­jemy za odwie­dziny – powta­rza Ken­dall. – Widzimy się w ponie­dzia­łek w pracy.

Jęczę ku jej ucie­sze.

– Też tak myślę. Week­endy upły­wają zbyt szybko.

– Do zoba­cze­nia. – Ostatni raz wszyst­kim machamy i wycho­dzimy. Mark obej­muje mnie w talii, gdy idziemy do jego pick-upa. Otwiera mi drzwi. Gdy chwyta mnie za bio­dra i unosi na fotel, pisz­czę z zasko­cze­nia.

Sia­dam bokiem i roz­su­wam nogi, aby męż­czy­zna mógł się zbli­żyć. Pra­gnę, aby nie­ustan­nie znaj­do­wał się tak bli­sko mnie, jak to tylko moż­liwe. Wyci­ska na moich war­gach palący, elek­try­zu­jący poca­łu­nek. Zresztą nie spo­dzie­wa­łam się niczego innego. Mię­dzy nami zawsze tak jest. W gło­wie mi się kręci, ula­tują z niej wszel­kie myśli, a poca­łu­nek odu­rza.

– Roz­ma­wiamy – mam­ro­cze w moje usta. Całuje mnie prze­lot­nie, wła­ści­wie daje tylko buziaka w kącik warg, odsuwa się i zamyka drzwi.

Po dro­dze splata nasze palce. Nie wyko­ny­wałby takich gestów, gdy­by­śmy spo­ty­kali się tylko nie­zo­bo­wią­zu­jąco, prawda? To zna­czy… otwar­cie zaczął oka­zy­wać mi czu­łość zale­d­wie kilka mie­sięcy temu, po tym, jak pierw­szy raz się ze sobą prze­spa­li­śmy. Tłu­mię jęk i wyglą­dam przez okno. Nie zno­szę tego, że ana­li­zuję każdy krok, każdy prze­jaw bli­sko­ści mię­dzy nami. Moje głu­pie serce po pro­stu musiało się w nim zako­chać i nie pozwala mi wyłą­czyć myśle­nia.

Pra­gnę, aby powie­dział, że łączy nas coś wię­cej. Że nasza zna­jo­mość nie przy­po­mina tych, jakie zazwy­czaj zawiera. Nie spo­dzie­wam się zapew­nień o miło­ści, cho­ciaż miło byłoby wie­dzieć, że widzi we mnie kogoś wię­cej niż tylko dziew­czynę, z którą spo­tyka się nie­zo­bo­wią­zu­jąco. Jeśli nie­za­leż­nie od tego, co powie, skłonny byłby kon­ty­nu­ować zna­jo­mość, mnie by to paso­wało. Pomimo świa­do­mo­ści, że osta­tecz­nie czeka nas być może roz­sta­nie, a mnie cier­pie­nie, nie zakoń­czę zna­jo­mo­ści, bo wspólne chwile warte są ewen­tu­al­nego bólu.

Wciąż mil­czy, gdy wjeż­dża na swoją ulicę i pod­jazd. Pusz­cza moją dłoń i wysiada. Nabie­ram głę­boko powie­trza i wycią­gam rękę do klamki w tej samej chwili, w któ­rej Mark otwiera drzwi. Kła­dzie dło­nie na moje bio­dra i pomaga mi wysiąść. Całuje mnie deli­kat­nie w powie­trzu, a potem sta­wia na ziemi. Oczy mnie pieką, napły­wają do nich łzy. Jest cho­ler­nie słodki, zawsze czuły i cier­pliwy. Sta­nowi to zupełne prze­ci­wień­stwo tego, czego można ocze­ki­wać po jego wyglą­dzie. Wcho­dzimy, trzy­ma­jąc się za ręce, do jego domu. Jesz­cze się do sie­bie nie ode­zwa­li­śmy.

Pomiesz­cze­nie zasnu­wają cie­nie, dzień prze­cho­dzi w noc. Pro­mie­nie wie­czor­nego słońca prze­dzie­ra­jące się przez rolety two­rzą roman­tyczną atmos­ferę. Gdy Mark nie wyko­nuje żad­nego ruchu, aby włą­czyć świa­tło, odwra­cam się ku niemu. Stoi i mnie obser­wuje, cze­ka­jąc nie wiem na co. Zdej­muję płaszcz i wie­szam go na haczyku przy wej­ściu. Też zrzuca odzie­nie, przy czym nie odrywa ode mnie wzroku. Wyciąga rękę i ujmuje nią moją twarz. Dobrze znam dotyk jego szorst­kich pal­ców. Nachyla się powoli. Nie­mal mnie tor­tu­ruje, przy­su­wa­jąc się nie­spiesz­nie.

Gdy tylko nasze wargi się sty­kają, roz­pły­wam się. Nie ist­nieje na tym świe­cie nic, co rów­na­łoby się jego poca­łun­kom. Dotyka mnie łagod­nie, usta ma mięk­kie. Chwy­tam go za koszulkę, przy­cią­gam do sie­bie. Pra­gnę, by zna­lazł się bli­żej. Aby nic nas nie dzie­liło.

Kła­dzie dło­nie na moich bio­drach. Pod­cho­dzę do niego. Gdy ści­ska mnie moc­niej i unosi, instynk­tow­nie opla­tam go nogami w pasie. Gdzieś z głębi jego piersi dobywa się war­kot, który zdra­dza mi, że sobie nie poroz­ma­wiamy. Ktoś mógłby pomy­śleć, iż ten odgłos zwia­stuje, że mam prze­chla­pane. Wiem jed­nak swoje. Ten męż­czy­zna zawsze jest przy mnie deli­katny, jakby oba­wiał się, że zrobi mi krzywdę.

Dotyk.

Piesz­czoty.

Dozna­nia.

To one cze­kają mnie tej nocy.ROZDZIAŁ 2. MARK

Roz­dział 2

Mark

Dawn chce poroz­ma­wiać, więc speł­nię jej życze­nie. Mimo że oba­wiam się tej roz­mowy, nie uni­kam poważ­nych spraw. Sta­wiam czoło światu i żyję z dnia na dzień. Nie­mniej w tej chwili pra­gnę jedy­nie ją wiel­bić. Nie mam poję­cia, o czym chce roz­ma­wiać, jed­nak sądząc po tonie, jakim zapy­tała, czy poga­damy, i pustce, która odma­lo­wała się wtedy w jej oczach, raczej nie spodo­bają mi się jej słowa.

Nie mam poję­cia, w jaki spo­sób nasza zna­jo­mość obrała ten kie­ru­nek. Jak doszło do tego, że spę­dzamy ze sobą każdą wolną chwilę? Kiedy jej przy mnie nie ma, myślę o niej, a gdy jest tuż obok, nie potra­fię trzy­mać rąk przy sobie. Ten wie­czór nie sta­nowi wyjątku.

Cału­jemy się miękko i powoli, na co Dawn w pełni zasłu­guje. Jest cho­ler­nie maleńka, przez co zawsze oba­wiam się, że ją poła­mię. Góruję nad nią swo­imi stu dzie­więć­dzie­się­cioma trzema cen­ty­me­trami. Ona ma zale­d­wie sto sześć­dzie­siąt dwa, czyli jest całe trzy­dzie­ści cen­ty­me­trów niż­sza ode mnie, jak wróżka z bajki. _Moja Wróżka_.

Spra­gniony więk­szej bli­sko­ści ści­skam ją za bio­dra i uno­szę. Chcia­łem tylko dać sobie moż­li­wość, by poca­ło­wać ją moc­niej, jed­nak moja Wróżka idzie o krok dalej i opa­suje mnie nogami. Gdy prze­chyla bio­dra i pociera cipką o mojego fiuta, w moim wnę­trzu roz­pala się ogień. Żyłami pły­nie pra­gnie­nie, jakiego w życiu nie dozna­łem, i nagle czuję, że nie jestem dosta­tecz­nie bli­sko niej. Prze­su­wam dło­nie na jej tyłek i ści­skam pośladki, wsu­wa­jąc język do jej ust. Jęczy, znów koły­sze bio­drami, przez co penis pul­suje bole­śnie przy zamku.

Zapo­znaję się języ­kiem z jej ustami i jed­no­cze­śnie zatra­cam się w jej smaku. Tak mnie oszo­ło­miła, że uświa­da­miam sobie, co robię, dopiero gdy pisz­czy. Odsu­wam się i opie­ram swoje czoło o jej.

– Prze­pra­szam – dyszę, z tru­dem chwy­ta­jąc powie­trze. Taki wła­śnie ma na mnie wpływ.

– Prze­stań. – Prze­łyka ślinę, rów­nież sta­ra­jąc się odzy­skać dech.

– Ostro się na cie­bie rzu­ci­łem. – To okre­śle­nie nie jest ade­kwatne do zabój­czej siły, z jaką ści­ska­łem jej pośladki, ani spo­sobu, w jaki ocie­ra­łem ją o swo­jego fiuta. Zawsze trak­tuję ją ostroż­nie, bo nie chcę zro­bić jej krzywdy, i w żaden spo­sób nie mogę uspra­wie­dli­wić tej utraty kon­troli.

– Mar­cus – szep­cze. Przy­wiera ustami do mojej szyi, czym dopro­wa­dza mnie do szału.

Gdy moje pełne imię spływa słodko z jej ust, czuję ucisk w pod­brzu­szu. W ten spo­sób zwra­cają się do mnie tylko rodzice, choć tata mówi do mnie peł­nym imie­niem jedy­nie w chwi­lach zło­ści. Nie potra­fię wytłu­ma­czyć, dla­czego Dawn roz­pala mnie tym sło­wem, ani nawet nie szu­kam po temu wyja­śnie­nia.

– Co, kocha­nie? – pytam, sta­ra­jąc się pozbie­rać.

Całuje mnie po szyi, zmie­rza war­gami do ucha. Przy­gryza pła­tek, po czym szep­cze ochry­ple:

– Zerżnij mnie.

Wyszep­tana prośba prze­pływa przeze mnie jak roz­ża­rzona lawa. Jedną ręką trzy­mam ją mocno za tyłek, a drugą rygluję drzwi wej­ściowe i ruszamy dalej. Dziew­czyna bez ustanku liże i wciąga do ust skórę mojej szyi, roz­pa­la­jąc we mnie pło­mień, któ­rego chyba ni­gdy nie będę w sta­nie uga­sić.

Zamy­kam kop­nia­kiem drzwi sypialni, a potem zatrzy­muję się przy swoim wiel­kim łóżku.

– Pra­gnę two­ich ust – mówię szorst­kim gło­sem. Ulega mi, odsuwa się od mojej szyi i roz­chyla wargi. Cału­jemy się pospiesz­nie, wal­czymy na języki.

Cią­gnie mnie za koszulkę. Prze­ry­wam poca­łu­nek i kładę ją na łóżku, przy czym pozwa­lam, by zdjęła mi przez głowę T-shirt.

– Ręce do góry – pole­cam. Unosi je z uśmie­chem, cze­ka­jąc, aż ją roz­biorę.

Rzu­cam jej koszulkę gdzieś w pobliże swo­jego T-shirtu. Sycę się jej wido­kiem. Dłu­gie, jasne włosy spły­wają jej po ramio­nach. Wycią­gam rękę i prze­su­wam pal­cami po jedwa­bi­stych pasmach. Pal­cem wska­zu­ją­cym obry­so­wuję ramiączko sta­nika, zmie­rza­jąc wzdłuż niego do ide­al­nych piersi, które miesz­czą mi się w dło­niach. Na samą myśl o tym ręce mro­wią mnie, aby je objąć. Świet­nie się zło­żyło, bo sta­nik z zie­lo­nej koronki ma zapię­cie na przo­dzie. Roz­pi­nam je wpraw­nymi ruchami i ostroż­nie, jakby Dawn była z por­ce­lany, odsła­niam naj­pierw jedną, a potem drugą pierś, i wcią­gam do ust napęcz­niały sutek.

– Zde­cy­do­wa­nie rób mi tak jesz­cze – dyszy, odchy­la­jąc głowę do tyłu, przy czym włosy zsu­wają się z jej szyi.

Speł­niam prośbę swo­jej dziew­czyny, nie szczę­dząc piesz­czot jej pier­siom. Ugnia­tam je dłońmi i kosz­tuję języ­kiem. Wiem, że jej się to podoba. Piersi są dla niej czymś w rodzaju włącz­nika uru­cha­mia­ją­cego popęd płciowy, a mnie podoba się, gdy cią­gle jest włą­czony.

Odry­wam od niej usta i patrzę na nią. Obser­wuje mnie.

– Wstań. – Chciał­bym, żeby roze­brała się prędko. Wycią­gam rękę i poma­gam jej się pod­nieść. Cofam się i przy­glą­dam uważ­nie każ­demu jej ruchowi, pod­czas gdy zrzuca z sie­bie dżinsy i majtki, a następ­nie odsuwa je nogą.

– Mark – mówi. Prze­no­szę uwagę z jej piersi na twarz, na któ­rej maluje się nie­znaczny uśmiech. – Masz na sobie zde­cy­do­wa­nie zbyt wiele ubrań.

Śmieję się i zdej­muję szybko pozo­stałe czę­ści gar­de­roby. Wkła­dam wyjęty z szafki noc­nej kon­dom. Dawn prze­suwa się na łóżku, a ja mosz­czę się nad nią.

– Zacze­kaj – prosi. Zamie­ram. Odwraca się i pod­piera na dło­niach i kola­nach.

Staję za nią, gła­dząc z roz­ko­szą jej tyłek. Napiera na mnie, gnio­tąc fiuta naszymi cia­łami.

– Cier­pli­wo­ści – śmieję się. Biorę czło­nek w rękę i prze­su­wam nim po jej wil­got­nym cie­pełku, zanim się w nią wci­skam. Wygina plecy, w pomiesz­cze­niu roz­brzmiewa niski, głę­boki jęk. Powoli w nią wcho­dzę i wycho­dzę.

– Mark. – Napiera na mnie mocno, przez co zanu­rzam się głę­boko. Zaje­bi­ście głę­boko. – Jesz­cze – domaga się.

Wysu­wam się z niej i zaraz wra­cam. Trzy­mam ją w talii pew­nie, lecz deli­kat­nie, gdyż nie chcę zro­bić jej krzywdy.

Ponow­nie się do mnie przy­suwa i koły­sze bio­drami.

– Szyb­ciej – nalega. Jakby chcąc mi poka­zać, o co jej cho­dzi, poru­sza się szybko. Przy­trzy­muję ją moc­niej. Gdy zaci­ska się na mnie, aż zagry­zam zęby i szorstko ją do sie­bie przy­cią­gam.

– Aaa! – krzy­czy, a ja zamie­ram.

Pochy­lam się, aby poca­ło­wać ją w szyję.

– Prze­pra­szam – mam­ro­czę. Obcho­dzę się z nią zbyt ostro. Poca­łun­kami wyty­czam szlak do jej ramie­nia, sta­ra­jąc się nad sobą zapa­no­wać, bo nie chcę zro­bić jej krzywdy.

– Nie. Nie, nie, nie – mówi, krę­cąc głową. _Kurwa_. Gdy zaczy­nam z niej wycho­dzić, napiera, zatrzy­mu­jąc mnie w sobie. – Nie. Nie jestem por­ce­la­nową lalką. Pra­gnę cię całego. Zerżnij mnie – powta­rza wyraź­nie i sta­now­czo, bez cie­nia waha­nia.

– Dawn, ja… – ury­wam, gdy robi takie magiczne coś, przy czym zaci­ska się na moim fiu­cie. Świet­nie jej to wycho­dzi.

– Pro­szę.

Nachy­lam się nad nią, przy­su­wam usta do jej ucha.

– Nie chcę zro­bić ci krzywdy.

– Krzyw­dzisz mnie, nie dając mi całego sie­bie. Powstrzy­mu­jesz się, a ja sobie tego nie życzę. Zwol­nij hamulce.

Coś w jej gło­sie zdra­dza, że cho­dzi jej nie tylko o seks. Więc może jed­nak się zga­dzamy.

– Powiedz, żebym prze­stał, jeśli za bar­dzo mnie ponie­sie. Obie­caj, że powstrzy­masz mnie, jeżeli posunę się za daleko.

– Obie­caj mi, że zwol­nisz hamulce.

– Wróżko – mówię ostrze­gaw­czo.

– Dobra, obie­cuję. A teraz zrób to wresz­cie – poleca roz­ba­wio­nym tonem. Nie panuję nad wła­sną weso­ło­ścią. Kle­pię ją żar­to­bli­wie po tyłku, a ona jęczy. – No, w końcu – prze­drzeź­nia mnie.

Trzy­ma­jąc ją za bio­dra, wycho­dzę z niej i zaraz się w nią wbi­jam. Za każ­dym kolej­nym razem coraz głę­biej i moc­niej. Jęczy, zaci­ska się na fiu­cie niczym ima­dło. Moje ciało jakby prze­cho­dzi w tryb auto­pi­lota, pod­czas gdy dążę do speł­nia­nia.

– O tutaj, Mark, wła­śnie tu, pro­szę, nie… nie prze­sta­waj – dyszy.

Zanim mam szansę powie­dzieć jej, że niczego takiego nie pla­nuję, szczy­tuje i krzy­czy moje imię, wzbu­dza­jąc tym u mnie silne dozna­nia, więc prze­ży­wam orgazm chwilę po niej. Mając na uwa­dze swoją masę, nachy­lam się i cmo­kam jej ramię, a potem obra­cam się razem z nią na bok. Fiut pozo­staje zanu­rzony głę­boko w niej, pod­czas gdy twarz wtu­lam w jej szyję.

– To… – mówi, a jej oddech przy­po­mina świst – …musimy powtó­rzyć.

Śmieję się zzia­jany.

– Po tym potrze­buję chwili na powrót do sił. – Zaci­ska na mnie cipkę. – Lisiczka. – Ku jej ucie­sze ści­skam deli­kat­nie jej bio­dro.

– Dzię­kuję.

– Ni­gdy mi za to nie dzię­kuj.

– Wiem, że tego nie chcia­łeś.

– Oj, chcia­łem. Tylko oba­wia­łem się, że zro­bię ci krzywdę.

– Ni­gdy byś mnie nie zra­nił.

Kolejny raz prze­czu­wam, że w jej sło­wach kryje się dru­gie dno.

– Ni­gdy – zapew­niam kate­go­rycz­nie i daję jej buziaka w ramię. – Zaraz wra­cam. – Opusz­czam nie­chęt­nie jej ciało i wstaję, aby wyrzu­cić gumkę. Myję się nieco i biorę ręcz­nik, aby ją wytrzeć. – Hej – szep­czę. Przy­sia­dam na skraju łóżka i kle­pię ją po nodze. Otwiera oczy. – Roz­suń.

– Zawsze o mnie dbasz – mam­ro­cze.

– Dobrze mi to wycho­dzi – mówię i całuję ją w czoło. Wycie­ram ją prędko i w miarę moż­li­wo­ści. Wyrzu­cam mokry ręcz­nik do kosza na pra­nie i kładę się za nią. Przy­cią­gam ją do sie­bie i wtu­lam twarz w jej szyję. Kie­dyś nie prze­pa­da­łem za czu­ło­ściami, nato­miast Dawn pra­gnę nie­ustan­nie obej­mo­wać. Stale towa­rzy­szy mi ochota, by zna­leźć się moż­li­wie naj­bli­żej dziew­czyny, któ­rej rów­no­mierny oddech szybko uko­ły­sze mnie do snu.ROZDZIAŁ 3. DAWN

Roz­dział 3

Dawn

Przez cały tydzień, odkąd popro­si­łam Marka o roz­mowę, uda­wa­łam, że wcale się nie zająk­nę­łam na ten temat. Za każ­dym razem, gdy go poru­szał, zdaw­kowo zapew­nia­łam go w oba­wie przed roz­sta­niem, po któ­rym długo docho­dzi­ła­bym do sie­bie, że poga­damy w week­end. Nikt nie chce iść do pracy z oczami zapuch­nię­tymi od pła­czu. A przy­naj­mniej ja tego nie chcę. Wiem, że to tylko wymówka, ale na wię­cej mnie nie stać. Spo­glą­dam na ekran tele­fonu wibru­ją­cego na bla­cie w łazience, na któ­rym poja­wiło się powia­do­mie­nie o wia­do­mo­ści od Marka.

MARK: _Za chwilę u Cie­bie będę. Nie chcę długo u nich sie­dzieć. Musimy odbyć roz­mowę, któ­rej tak uni­kasz._

Oboje wiemy, że on nie ustąpi, a ja zacho­wuję się jak tchórz. Poroz­ma­wiamy wie­czo­rem i może lepiej będzie, jeśli się roz­sta­niemy. Wła­ści­wie jestem o tym prze­ko­nana. Zasłu­guję na zwią­zek z kimś, kto pra­gnie takiego życia jak ja. Z kimś, kto pra­gnie spę­dzić je ze mną. Chcia­ła­bym, aby tym kimś był dla mnie Mark.

JA: _Czyli mamy plan._

MARK: _Nie będziesz już mnie zby­wać?_

Zmu­sza mnie do odsło­nię­cia kart, co jest dokład­nie tym, czego potrze­buję, aby odbyć tę roz­mowę. Stracę zmy­sły, jeśli nie poznam wkrótce jego opi­nii na ten temat. Jasne, sypiamy ze sobą zale­d­wie od paru mie­sięcy, jed­nak spo­ty­kamy się znacz­nie dłu­żej – ponad rok. Seks tylko zacie­śnił naszą rela­cję.

JA: _To nic strasz­nego. Tylko… chyba dopa­dły mnie wąt­pli­wo­ści._

MARK: _O wszyst­kim możesz mi powie­dzieć._

JA: _Wiem. Do zoba­cze­nia._

Rzu­cam tele­fon z powro­tem na blat i koń­czę nakła­dać cienką war­stwę tuszu na rzęsy. Uznaję, że wystar­czy mi taki maki­jaż. Wiem, że Mark mówi prawdę. W jego towa­rzy­stwie ni­gdy nie odnio­słam wra­że­nia, że powin­nam mil­czeć. Obawy leżą wyłącz­nie po mojej stro­nie. Boję się, że się z nim roz­stanę, bo z mojego doświad­cze­nia wynika, że kon­fron­ta­cja z bli­skimi pro­wa­dzi do zerwa­nia kon­tak­tów.

Wystar­czy pomy­śleć o moim chło­paku ze szkoły śred­niej, po któ­rej ukoń­cze­niu oboje wybie­ra­li­śmy się na stu­dia. On zamie­rzał wyje­chać na kali­for­nij­ską uczel­nię, pod­czas gdy ja mia­łam zostać bli­żej domu. Uzgod­ni­li­śmy, że usta­limy coś w spra­wie związku na odle­głość, bo uma­wia­li­śmy się od dru­giej klasy. Zało­ży­łam zatem, że na­dal będziemy razem, ale on miał inne plany. Zła­mał mi serce i od tam­tej pory zasad­ni­czo uni­ka­łam poważ­nych związ­ków. Cóż, dopóki nie pozna­łam Marka. Uwa­żam, że połą­czyło nas poważne uczu­cie, mimo że ni­gdy nie roz­ma­wia­li­śmy na temat naszego związku.

Mam też młod­szą sio­strę, Destiny, przez którą zazna­łam zupeł­nie innego rodzaju cier­pie­nia i stra­chu. Gdy byłam w ostat­niej, a ona w pierw­szej kla­sie szkoły śred­niej, czu­łam instynk­tow­nie, że działo się coś nie­do­brego. Docie­rały do mnie różne pogło­ski i wie­dzia­łam, w jakim towa­rzy­stwie się obraca. Skon­fron­to­wa­łam się więc z nią, a ona mnie okła­mała. Zapew­niła, że nic jej nie jest. Wyco­fy­wała się coraz bar­dziej, aż w końcu zro­bi­łam, co musia­łam, czyli powie­dzia­łam o wszyst­kim rodzi­com. Chcie­li­śmy pomóc jej całą rodziną, ale wyparła się nar­ko­ty­ków i sypia­nia z kim popad­nie. Zrzu­ciła winę na mnie i wtedy pierw­szy raz ucie­kła z domu. Znik­nęła na dwa tygo­dnie. Wró­ciła brudna i naćpana, w roz­sypce. Bła­gała o pie­nią­dze na kolejną działkę. Rodzice posłali ją na odwyk. Za pierw­szym razem wytrzy­mała bez nar­ko­ty­ków sześć mie­sięcy. Z cza­sem stra­ci­łam rachubę tego, ile razy rodzice wysy­łali ją na lecze­nie. Ni­gdy nie chciała pomocy. Teraz już nawet nie sądzi­łam, by kie­dy­kol­wiek zechciała wyjść z nałogu.

Wyłą­czam świa­tło w łazience i prze­cho­dzę do salonu. Spraw­dzam, czy mam wszystko w torebce, i kle­pię się po pośladku, aby upew­nić się, że wzię­łam tele­fon. Roz­glą­dam się. W moim miesz­ka­niu panuje porzą­dek, bo łatwo jest dbać o czy­stość, kiedy mieszka się samemu. Przez kilka minut prze­glą­dam media spo­łecz­no­ściowe, dopóki nie roz­lega się zna­jome puka­nie do drzwi.

_To Mark_.

Ogar­nia mnie osza­ła­mia­jąca eks­cy­ta­cja, co jest o tyle sza­lone, że męż­czy­zna spę­dził u mnie wczo­raj­szą noc. Od naszego ostat­niego spo­tka­nia minęło zale­d­wie kilka godzin, lecz nie zmie­nia to faktu, że raduję się na samą myśl o tym, iż ponow­nie go zoba­czę.

– Hej – witam go, otwie­ra­jąc drzwi.

– Spraw­dzasz cza­sami, kto się do cie­bie dobija? – pyta z kwa­śną miną.

– Tak. Poza tym wiem, jak pukasz.

– A jak pukam? – docieka z roz­ba­wie­niem.

– Cicho. – Popy­cham go deli­kat­nie.

Bie­rze mnie za ręce i przy­kłada je sobie do piersi. Nachyla się, a ja staję na pal­cach, aby go poca­ło­wać.

– Tak lepiej – mówi, pusz­cza­jąc mnie. – Gotowa do drogi?

– Tak.

– Mamy wziąć coś jesz­cze?

– Nie. Wczo­raj wszystko u nich przy­go­to­wa­łam. Reagan ma kuch­nię więk­szą od mojego aneksu.

– Mogłaś ugo­to­wać coś u mnie.

Zapro­po­no­wał wczo­raj, bym sko­rzy­stała z jego kuchni. Podzię­ko­wa­łam jed­nak, bo oba­wia­łam się, że zacznę roz­mowę na wia­domy temat, a potrze­bo­wa­łam lub raczej pra­gnę­łam spę­dzić z nim jesz­cze jeden… zwy­czajny wie­czór, pod­czas któ­rego zacho­wy­wa­li­by­śmy się nor­mal­nie, zanim być może dopro­wa­dzę do naszego roz­sta­nia. Wiem, że mój tok rozu­mo­wa­nia nie jest racjo­nalny, ale trudno mi spra­wić, aby dawne doświad­cze­nia nie kła­dły się cie­niem na przy­szło­ści.

– Wiem, ale bar­dziej sen­sowne wydało mi się przy­go­to­wa­nie wszyst­kiego u nich, skoro i tak się tam wybie­ramy. – Tydzień przed praw­dzi­wym Świę­tem Dzięk­czy­nie­nia, które wszy­scy spę­dzimy ze swo­imi rodzi­nami, urzą­dzamy przy­ja­ciel­ską wer­sję tej uro­czy­sto­ści. Upie­kłam więc dwa placki dyniowe i dwa jabł­kowe, w czym poma­gali mi Reagan i chłopcy, pod­czas gdy Tyler i Mark grali w piw­nicy w bilard. Oboje opa­da­li­śmy z sił, jesz­cze zanim wró­ci­li­śmy do mojego miesz­ka­nia, w któ­rym od razu zasnę­li­śmy. Nie mie­li­śmy więc czasu na roz­mowę. Mark poma­gał w czymś rano Ridge’owi, toteż wyszedł wcze­śnie.

– Może i masz rację – mam­ro­cze. – Odno­szę wra­że­nie, że pra­wie się nie widzie­li­śmy w tym tygo­dniu, odkąd zapy­ta­łaś, czy poroz­ma­wiamy.

– Wiem. Poga­damy. Dzi­siaj. Wszystko w porządku. Obie­cuję. Naprawdę chcę tylko o czymś z tobą poroz­ma­wiać – zby­wam go, mimo że sprawa jest poważna.

– Dobrze, Wróżko – mówi i daje mi buziaka w kącik ust. – Weź płaszcz.

Wkła­dam okry­cie, po czym wycho­dzimy. Mark dwa razy spraw­dza, czy zamknę­łam drzwi, a potem kła­dzie dłoń na moich ple­cach i pro­wa­dzi mnie do swo­jego pick-upa.

– Tuż zanim wysze­dłem, zadzwo­niła mama. Idziemy do nich w przy­szłym tygo­dniu na kola­cję, prawda? – pyta.

– Tak, ale… Na pewno nie mają nic prze­ciwko temu, żebym wpa­ko­wała się na wasze spo­tka­nie rodzinne?

– Wiesz, że im to pasuje. Zresztą to nie­istotne. Nie pozwolę, żebyś była sama w święto.

– Ridge i Ken­dall mnie zapro­sili – przy­po­mi­nam. Rodzice wybie­rają się w przy­szłym tygo­dniu na rejs. Cie­szę się, że zapla­no­wali sobie wczasy. Tak wiele czasu, sił i pie­nię­dzy poświę­cają, sta­ra­jąc się, aby Destiny odsta­wiła nar­ko­tyki, że pra­wie nie mają chwili czy fun­du­szy na coś dla sie­bie. Mama pytała mnie co naj­mniej tysiąc razy, czy nic się nie sta­nie, jeśli zostanę w święto sama. Mnie to nie prze­szka­dza. Mam tutaj bli­skich zna­jo­mych, a Mark popro­sił, abym spę­dziła ten dzień z nim i jego rodziną. Nie będę więc sama.

– Będziesz ze mną. – Jego ton zdra­dza, że nie ma sensu z nim dys­ku­to­wać. To dobry znak, prawda?

*

– W czym mogę pomóc? – pytam Reagan, która uwija się w kuchni jak pra­co­wita psz­czółka.

– Yyy… – Przy­staje, by na mnie spoj­rzeć, i wybu­cha śmie­chem. – Nie mam poję­cia. Pierw­szy raz urzą­dzam tak duże przy­ję­cie. Na pewno trzeba przy­go­to­wać coś prócz bur­ge­rów, które wrzu­cimy na ruszt.

– Pomogę. Co mam zro­bić?

– Cóż, trzeba wsta­wić bułki do pie­kar­nika, wyjąć łyżki do nakła­da­nia potraw i jajka fasze­ro­wane. Można już potłuc ziem­niaki i nakryć do stołu.

– Okej. Zaj­mij się buł­kami, a ja ogarnę całą resztę.

Chwilę póź­niej pod­cho­dzi do nas Ken­dall

– W czym mogę pomóc? – pyta. Śmie­jemy się z Reagan. – Co?

– Reagan nieco przy­tło­czyły przy­go­to­wa­nia – wyja­śniam, po czym powta­rzam listę zadań, którą nie­dawno usły­sza­łam od przy­ja­ciółki. Wszystko przy­go­to­wu­jemy wspól­nie. Gdy indyk i szynka stoją już na stole, Reagan wzdy­cha ciężko.

– Udało ci się – mówię i ją obej­muję.

– Bez was nie dała­bym rady.

– Tak wła­śnie powinno być. Jesteś gospo­dy­nią, ale nie musisz odwa­lić całej roboty – zapew­nia ją Ken­dall.

– Jak mojej mamie od tylu lat udaje się wszystko przy­go­to­wać w taki spo­sób, jakby się wcale nie natru­dziła? – śmieje się Reagan.

– Prawda? Były­śmy za małe, by zapa­mię­tać, kiedy mamy się tego nauczyły. My też damy sobie radę – mówię ku ich ucie­sze.

– Zawo­łajmy towa­rzy­stwo – rzuca Ken­dall.

Do kuchni wcho­dzą faceci. Każdy ma na rękach dziecko: Ridge Everly, Seth Knoksa, Mark Bena – któ­rego poznaję tylko dla­tego, że Reagan powie­działa mi, że tego bliź­niaka ubrała w nie­bie­ski strój – a Tyler Becka w czer­wo­nym ubranku.

– Przy­da­łoby się jesz­cze jedno dziecko w rodzi­nie – oznaj­mia Kent.

– Słu­cham? – pyta Ridge.

– Jesz­cze jedno dziecko. – Zata­cza rękami krąg w powie­trzu. – Przy­da­łoby się w rodzi­nie.

– Wiesz, skąd się biorą malu­chy, prawda? – pod­pusz­cza go Mark.

– Tak. A ty? Zaj­mij­cie się tym. – Wska­zuje na Marka, a potem na mnie.

– Masz jakieś pro­blemy z f… sprzę­tem? – dopy­tuje Mark.

– Żad­nego, ale ty masz dziew­czynę, więc to oczy­wi­ste, że teraz twoja kolej.

Mark na mnie spo­gląda.

– Faj­nie się ćwi­czy robie­nie dzieci. – Uśmie­cha się zadzior­nie.

Policzki mnie pieką. Nie spo­ty­kamy się w tajem­nicy, więc nie wiem, co wywo­łało rumie­niec. Przy­zna­nie, że rze­czy­wi­ście upra­wiamy seks, czy uwaga na temat robie­nia dzieci?

– Pospiesz się, do cho­lery – bur­czy Kent.

– Następ­nym razem się pospiesz – naśmiewa się z niego Seth.

– Usiądźmy do stołu – mówi Reagan, krę­cąc głową.

Faceci nale­gają, byśmy pierw­sze sobie nało­żyły. Reagan i Ken­dall pró­bują przy­go­to­wać jedze­nie dzie­ciom, jed­nak męż­czyźni upie­rają się, że sami się tym zajmą. Nakła­damy zatem sobie i prze­cho­dzimy do salonu, zosta­wia­jąc face­tom i malu­chom duży stół jadal­niany. Łatwiej nam będzie w ten spo­sób zjeść, bo krze­sła dla dzieci usta­wi­li­śmy wła­śnie w jadalni.

Z dziew­czy­nami roz­sia­damy się i relak­su­jemy, roz­ko­szu­jąc się jed­no­cze­śnie świet­nym jedze­niem i wła­snym towa­rzy­stwem. Z jadalni napływa gromki śmiech zarówno męż­czyzn, jak i malu­chów. Jestem wdzięczna za to, że spę­dzam ten cudowny dzień z przy­ja­ciółmi. Żołą­dek mi się skręca, gdy zasta­na­wiam się, jak będzie wyglą­dało przy­ja­ciel­skie Święto Dzięk­czy­nie­nia, jeśli nie wyj­dzie nam z Mar­kiem. To on bar­dziej należy do tej „rodziny”, dłu­żej zna tę paczkę. Czy wytrzy­ma­ła­bym, gdyby przy­szedł za rok z jakąś inną kobietą? Czy wytrzy­ma­ła­bym, gdyby rzu­cił, że „ćwi­czy” robie­nie dzieci z inną?

_Za cho­lerę_.

– Halo, tu Zie­mia. – Ken­dall macha mi przed nosem, wyry­wa­jąc mnie z udrę­czo­nego zamy­śle­nia.

– Prze­pra­szam. Mówi­łaś coś?

– Dobrze się czu­jesz? – pyta.

– Tak – kła­mię.

– Jesz­cze z nim nie poroz­ma­wia­łaś? – docieka Reagan.

– Co mnie omi­nęło? – pyta Ken­dall.

– Mar­twi się, że Mark nie odwza­jem­nia jej uczuć – zdra­dza Reagan.

– Słu­cham? To sza­leń­stwo. Nie dostrze­gasz, jak na cie­bie patrzy? – docieka Ken­dall.

– Widzę to – wzdy­cham. – Oba­wiam się jedy­nie, że ja trak­tuję nasz zwią­zek poważ­niej.

– Zapy­taj go dla pew­no­ści – stwier­dza Reagan.

– Poroz­ma­wiam z nim. Dziś. Chcia­łam chwilę pocze­kać. Wiesz, na wypa­dek, gdy­bym miała odstra­szyć go tą roz­mową.

Ken­dall kręci głową. Nikt nie zna mnie lepiej niż ona, więc przy­ja­ciółka zdaje sobie sprawę z obaw, jakie budzi we mnie kon­fron­ta­cja z bli­skimi.

– Tym razem jest ina­czej – mówi cicho.

– Maleńka! – woła Tyler. – Zobacz.

– Lepiej pójdźmy do nich. – Wstaję, koń­cząc naszą poga­dankę. Dosta­tecz­nie się już zestre­so­wa­łam. Nie chcę, by ktoś kar­mił mnie fał­szywą nadzieją. Muszę po pro­stu skoń­czyć z tym ocią­ga­niem się i poru­szyć wia­domy temat, aby poznać opi­nię Marka.

– O rety – śmieje się Reagan. – Wygląda na to, że chłop­com posma­ko­wało purée z ziem­nia­ków.

Napa­wam się wido­kiem bliź­nia­ków uma­za­nych warzywną mazią. Seth trzyma Knoksa, który sie­dzi na stole przed krze­seł­kami malu­chów i wygląda bar­dziej uro­czo od kuzy­nów, któ­rych karmi. To wyja­śnia, skąd się wziął bała­gan. Reagan wyciąga z kie­szeni tele­fon i pstryka kilka zdjęć.

– A ty – Ken­dall odsta­wia pusty talerz na stół i wyj­muje Everly z krze­sełka – sama nie­źle się ubru­dzi­łaś. – Uśmie­cha się do córki.

– Zaj­miemy się dziećmi, a wy posprzą­taj­cie w kuchni – oznaj­mia Reagan.

Odsta­wiam talerz na stół i wyj­muję Becka z krze­sełka, a Reagan wyciąga ręce do Bena. Knox, któ­rego Seth posta­wił na ziemi, bie­rze Ken­dall za rękę, gdy ruszamy do łazienki, aby umyć dzieci.

*

– Będziemy się już zbie­rać? – pyta Mark.

Ridge i Ken­dall pakują rze­czy dzieci, a bliź­niaki śpią na górze.

– Tak… – ury­wam, gdy czuję w kie­szeni wibro­wa­nie tele­fonu. Zakła­dam, że dzwo­nią rodzice. Dla­tego że jutro wyjeż­dżają na rejs, mama obie­cała mi z pięć razy, że dziś się do mnie ode­zwie. Wyj­muję komórkę i spo­glą­dam na ekran. Wyświe­tla się na nim nie­znany numer roz­po­czy­na­jący się kie­run­ko­wym z moich rodzin­nych stron. Prze­su­wam pal­cem po ekra­nie i przy­kła­dam urzą­dze­nie do ucha. – Halo.

– D-Dawn… – mówi przez łzy jakaś kobieta.

– Destiny? – To chyba ona. Trudno jed­nak odgad­nąć przez ten płacz. – To ty? Co się stało? – pytam szybko młod­szą sio­strę.

– Był wypa­dek – mówi łamią­cym się gło­sem.

Serce pod­cho­dzi mi do gar­dła.

– Jaki wypa­dek? – udaje mi się zapy­tać. Mark obej­muje mnie w talii, pocie­sza­jąc bez słów.

– Prze­pra­szam – pła­cze.

– Destiny – odzy­wam się suro­wym tonem. – Powiedz, co się stało. – Ostat­nio roz­ma­wia­łam z nią kilka mie­sięcy temu, cho­ciaż była bar­dzo naćpana, więc raczej tego nie pamięta. A ma dopiero dwa­dzie­ścia dwa lata.

– Ode­szli – mówi, głos jej się łamie.

Czuję ucisk w piersi.

– Kto odszedł? – pytam szep­tem, cho­ciaż instynkt pod­po­wiada mi odpo­wiedź.

Nie­moż­liwe.

– Mama i tata. Prze­pra­szam – powta­rza. Na linii zapada cisza. Z dru­giej strony słu­chawki nie dociera żaden odgłos.

Opusz­czam dłoń do boku, wysuwa się z niej tele­fon, któ­rego nie mam siły zła­pać. Moi rodzice ode­szli. Sio­stra prze­ka­zała infor­ma­cję i się roz­łą­czyła. Muszę się dowie­dzieć cze­goś wię­cej. Opa­dam gorącz­kowo na kolana i zaczy­nam szu­kać komórki. Mark mnie powstrzy­muje.

– Hej – mówi kojąco. – Powiedz, co się stało.

– Potrze­buję tele­fonu.

– Pro­szę – mówi Kent, sta­jąc przy mnie. Pochyla się, bie­rze moją komórkę i mi ją podaje.

– Dawn. – Mark ujmuje moją twarz w szorst­kie, wiel­kie dło­nie. – Powiedz coś.

– Muszę zadzwo­nić do szpi­tala.

– Dobrze. Zadzwo­nimy, ale naj­pierw powiedz, co się stało.

– M-moi rodzice – dukam. – Ode­szli.

Ktoś kła­dzie rękę na moim ramie­niu. Odwra­cam się, przez co dłoń Marka się ze mnie zsuwa. Moim oczom uka­zuje się Ken­dall.

– Dzwo­niła Destiny – mówię jej. – Powie­działa… że mama i tata ode­szli.

– Oj, cukie­reczku. – Tuli mnie. – Ogrom­nie mi przy­kro.

– N-nie wiem, co to zna­czy. Cho­ciaż chyba wiem, ale się roz­łą­czyła. Po pro­stu się roz­łą­czyła – dodaję gło­śniej. Przy­kła­dam dłoń do ust, gdy spo­glą­dam na dzieci.

– Wszystko w porządku – uspo­kaja mnie Ken­dall. – Co mamy zro­bić?

Moja naj­lep­sza przy­ja­ciółka zawsze mnie wspiera. Była przy mnie pod­czas wielu dra­ma­tów nakrę­ca­nych przez moją sio­strę.

– Oddy­chaj – mam­ro­cze cicho Mark. Obej­muje mnie w talii i tuli kojąco.

Speł­nia­jąc pole­ce­nie, nabie­ram głę­boko powie­trza i wypusz­czam je powoli.

– Muszę zadzwo­nić do szpi­tala. Dowie­dzieć się, co się dzieje.

– Zajmę się tym – mówi Ken­dall, wyj­mu­jąc tele­fon z kie­szeni.

Sen­sow­nym roz­wią­za­niem jest, aby zadzwo­niła do szpi­tala, w któ­rym zaczę­ły­śmy pracę od razu po ukoń­cze­niu stu­diów. Może natrafi na kogoś zna­jo­mego i dowie się cze­goś. Muszę wie­dzieć, co z moimi rodzi­cami. Nie jestem w sta­nie wyko­nać tele­fonu, lecz potrze­buję odpo­wie­dzi na to pyta­nie. Dło­nie mi się trzęsą, gdy wybie­ram numer, z któ­rego przed chwilą dzwo­niła sio­stra. Sły­chać sygnał, jeden, drugi, a potem połą­cze­nie zostaje prze­kie­ro­wane na pocztę gło­sową. Auto­ma­tyczny głos zachęca do pozo­sta­wie­nia wia­do­mo­ści. Nie nagry­wam się jed­nak. Trudno zgad­nąć, do kogo należy tele­fon, poza tym Destiny na pewno do mnie nie oddzwoni.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: