- promocja
- W empik go
Unexpected Arrivals. Upadek Tom III - ebook
Unexpected Arrivals. Upadek Tom III - ebook
Życie jest pełne wzlotów i upadków. Wydarzenia kształtują to kim jesteś, nawet te, które są wypełnione złamanym sercem i tragedią.
Co robisz, gdy te wydarzenia przynoszą dewastację?
Jak pozbierać kawałki i iść dalej do przodu?
Jeden oddech.
Jedna sekunda.
Jedna minuta.
Jedna godzina.
Dzień po dniu uczysz się żyć ze swoim niespodziewanym upadkiem.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-272-7713-8 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział 1
Dawn
Podchodzę do Marka, gdy w głowie brzmią mi jeszcze słowa Reagan: „Facet uważa, że jesteś jego, podczas gdy ty zastanawiasz się, czy jest twój. Pogadaj z nim”. Mark naprawdę uważa mnie za swoją dziewczynę? Jasne, pragnę być jego, ale, jak jej powiedziałam, nigdy nie rozmawialiśmy na ten temat. Nawet nie jestem pewna, jak to się stało, że nasza znajomość zabrnęła tak daleko. Jakoś tak wyszło, że z początku spotykaliśmy się całą paczką i, nie wiedzieć kiedy, zaczęliśmy się widywać tylko we dwoje. Cholera, sypiamy ze sobą od zaledwie paru miesięcy. Poza tym dogadujemy się i świetnie razem bawimy. Uznałam zatem, że łączy nas tylko zabawa. Teraz jednak nie jestem już tego taka pewna. Wiem, czego chcę i czego pragnie moje serce. Lecz Mark jest jednym z tych facetów, którzy podobają się każdej kobiecie. Ma tatuaże na rękach i plecach i emanuje aurą łobuza. Tacy mężczyźni nie wiążą się na zawsze z jedną dziewczyną. Chociaż ze słów Kendall wywnioskowałam, że Ridge, a nawet Tyler też tacy nie byli. A teraz wystarczy na nich spojrzeć i od razu da się zauważyć, że lubią przebywać ze swoją rodziną.
Mimowolnie uśmiecham się na myśl o Marku i jego paczce, składającej się z modelowych twardzieli, którzy przy swoich kobietach i dzieciach przeistaczają się w pluszowe misie. To urocze i piekielnie seksowne.
Zatrzymuję się przy Marku. Mężczyzna natychmiast obejmuje mnie w talii i tuli do siebie.
– Trudno uwierzyć, że skończyła już roczek – mówię, obserwując Everly, która śmieje się z Knoksa. Mały tańczy i wygłupia się ku jej uciesze.
– To prawda. A ci dwaj – wskazuje na bliźniaków Tylera i Reagan – niedługo też skończą roczek. Czas leci – śmieje się.
Ma rację. Gdy obserwuję przyjaciół z dziećmi, uzmysławiam sobie, że też tego pragnę – maluchów i męża. Żołądek zwija mi się w supeł, kiedy zastanawiam się, czy tulący mnie mężczyzna marzy o tym samym. Wystarczy go o to po prostu zapytać, prawda? Przecież komunikacja jest kluczowa w każdym związku.
Zanim udaje mi się odpowiedzieć, moje nogi obejmuje Knox. Biorę więc go na ręce i opieram na biodrze, a mały kładzie główkę na moim ramieniu. Serce mi się ściska. Kochany maluch.
– Co robisz, jubilatko? – Mark uśmiecha się do Everly, która ciągnie go za nogawkę, podnosi ją bez trudu i tuli. – Chyba powinnaś powiedzieć tatusiowi, że już czas na tort – szepcze na tyle głośno, abym go usłyszała. Puszcza do mnie oko, a potem odzywa się do Knoksa: – Spójrzcie no tylko, podrywasz moją dziewczynę. – Mark wyciąga rękę i łaskocze po brzuszku chłopca, który zaczyna się wić.
– Nie – chichocze Knox. Mark odsuwa rękę, a mały wskazuje gestem, abym go postawiła, i podbiega do taty. Ridge kołysze na rękach dziecko, aż mały śmieje się prosto z trzewi, a potem opiera go o biodro.
– Zmęczyłaś się, cukiereczku? – pytam Everly. Wyciągam rękę i zbieram brązowe loczki z jej oczu.
– Może podajmy tort i rozpakujmy prezenty, zanim mała zaśnie – mówi Kendall, stając przy nas. Dziewczynka otwiera szeroko oczka i patrzy na mamę, gdy ją słyszy. Od razu wyciąga też do niej rączki. Kendall bierze małą od Marka po tym, jak mężczyzna dał jej buziaka w policzek i szeptem kolejny raz życzył wszystkiego najlepszego.
Everly otwiera prezenty i rozsmarowuje na twarzy garść tortu, gdy śpiewamy jej _Sto lat_, a potem prawie usypia. Nie tylko ona opada z sił. Chyba wszystkie dzieci zaczęły grymasić i mają ochotę na sen. Everly pociera oczy, przy czym maże je ciastem, i zaczyna płakać. Na ratunek przychodzi jej tatuś. Ridge bierze ją na ręce.
– Będziesz się już zbierać? – pyta cicho Mark, abym tylko ja go usłyszała. Wszystkie dzieci padają z nóg, a Ridge i Kendall na pewno chcieliby pobyć sami we własnym domu.
– Tak. Jedziemy do mnie?
– Myślałem, że pobawimy się dalej u mnie. – Porusza figlarnie brwiami, mimo że zazwyczaj patrzy na wszystkich przeszywającym wzrokiem. Zauważyłam, że humor okazuje tylko wśród bliskich.
Przystaję na propozycję, podchodząc do niego.
– Miałam nadzieję, że porozmawiamy.
Znów przeszywa mnie wzrokiem.
– Wszystko w porządku? – W jego głosie wyraźnie słychać zmartwienie.
– Tak. – Uśmiecham się pokrzepiająco.
– O, rozumiem. – Szczerzy zęby. – Podoba mi się twój tok myślenia – mówi i puszcza do mnie oko. – „Porozmawiamy”. – Jeszcze raz porusza brwiami. – Wspaniały pomysł.
Mimo że bardzo się myli, uśmiecham się mimowolnie. Mark jest wyluzowany, chyba nic nie mogłoby napsuć mu krwi. To dlatego nie martwię się, jak zareaguje, gdy wyznam, że chodzi mi o prawdziwą rozmowę. Chociaż niebezpodstawnie podejrzewa, że mam inne plany. Może podyskutujemy na mój sposób, a jeśli wszystko pójdzie dobrze, później przyjdzie czas na jego wersję rozmowy. Oczywiście jeżeli będzie chciał się jeszcze ze mną spotykać, bo może inaczej widzi to, co nas łączy, i gdy powiem mu, że pragnę czegoś więcej – wszystkiego – nadejdzie czas na rozstanie.
Rozejdziemy się.
– Pożegnajmy się – mówi, kładąc dłoń na moim krzyżu. Oprowadza mnie po pomieszczeniu. Najpierw zatrzymujemy się przy Secie i Kencie, a potem podchodzimy do Tylera, Reagan i bliźniaków.
– Wujek Mark musi się zbierać. – Bierze Bena na ręce i mocno go ściska. Wiem, że myśli o tym, że niewiele brakowało, byśmy stracili tego małego.
– Moja kolej – mówię, wyciągając ręce do dziecka, które chętnie do mnie przechodzi. Tulę je tak, jak przed chwilą Mark. Chociaż nie jestem spokrewniona z chłopcami, kocham ich, jakby łączyły nas więzy krwi. – Ciocia Dawn będzie tęsknić – oznajmiam. Cmokam jego pulchny policzek.
– Ej, też chcemy całusa – żartuje sobie Mark, tuląc Becka.
Nachylam się w ich stronę i daję Beckowi buziaka w policzek. Mały chichocze.
– Za tobą też będę tęskniła – grucham.
– A co z wujkiem Markiem? – żartuje mężczyzna.
Nachylam się i całuję go w policzek. Bliźniaki się śmieją, bo znalazły się blisko siebie. Ben ciągnie Becka za koszulkę i obaj zaczynają rechotać. Nie jestem pewna, dlaczego to ich tak rozbawiło, niemniej dzieci mają zaraźliwy śmiech, zwłaszcza te dwa maluchy, o które martwiliśmy się miesiącami po tym, jak u Bena wykryto wadę serca.
– Na razie wystarczy – szepcze Mark ochrypłym głosem.
Mieszanina jego słów i głębokiego tembru wywołuje u mnie dreszcz.
– To do zobaczenia. – Jeszcze raz ściskam Bena i łaskoczę Becka po boku, a potem podajemy dzieci Tylerowi i Reagan.
– Hej, przywracamy tradycyjne wieczorki pokerowe – mówi Markowi Tyler.
– A my – wtrąca Reagan – rozpoczynamy tradycję babskich wieczorów.
– Piszę się na to. Tylko daj znać, gdzie i kiedy mam się stawić.
– Co dokładnie robi się na takim babskim wieczorku? – pyta Tyler, gdy się od nich oddalamy.
– Wychodzicie? – pyta Kendall, kiedy do niej podchodzimy.
– Tak, mała ślicznotka miała dziś sporo wrażeń. – Głaszczę Everly po główce pełnej delikatnych włosków, którą opiera o ramię tatusia.
– Dziękujemy za odwiedziny – mówi Ridge.
– Jasne, bracie – odpowiada Mark.
– Hej, kolego, uściskasz ciocię? – pytam Knoksa, który przygląda nam się zmęczony.
Wyciąga ręce, więc biorę go od Kendall. Mały opiera głowę o moje ramię i się we mnie wtula. Ściskam go nieco mocniej. Dzieci rosną zbyt szybko. Zerkam na przyjaciółkę, która z szerokim uśmiechem patrzy na swego syna w moich objęciach.
Mark nachyla się do Knoksa.
– Podrywasz moją dziewczynę, młody?
– Moja – mówi dziecko, obejmując mnie rękami.
Mark na mnie spogląda.
– Jestem skłonny podzielić się nią tylko z tobą – oznajmia zdecydowanym głosem.
To nieco rozwiewa moje obawy. Mark może mówi tak tylko ze względu na Knoksa, a może nie. Przeszywającym spojrzeniem przeczy moim domysłom.
– Do zobaczenia, kolego. – Jeszcze raz ściskam delikatnie Knoksa. – Oddam cię mamusi. – Przyjaciółka rozpogadza się, gdy nazywam ją „mamusią”, jakby wciąż nie dowierzała, że jest mamą tego chłopczyka.
– Przybij. – Mark wyciąga zaciśniętą dłoń do Knoksa, który szybko stuka się z nim kostkami. – A tobie – nachyla się i daje Everly buziaka w policzek – życzę sto lat, księżniczko – mówi delikatnie. Gdy się od niej odsuwa, też ją całuję i życzę wszystkiego najlepszego.
Mała jest jedyną dziewczynką w naszej zżytej gromadce i nie dotarło do niej jeszcze, że owinęła sobie facetów wokół małego palca. Chociaż mężczyźni łagodnieją także przy chłopcach.
– Dziękujemy za odwiedziny – powtarza Kendall. – Widzimy się w poniedziałek w pracy.
Jęczę ku jej uciesze.
– Też tak myślę. Weekendy upływają zbyt szybko.
– Do zobaczenia. – Ostatni raz wszystkim machamy i wychodzimy. Mark obejmuje mnie w talii, gdy idziemy do jego pick-upa. Otwiera mi drzwi. Gdy chwyta mnie za biodra i unosi na fotel, piszczę z zaskoczenia.
Siadam bokiem i rozsuwam nogi, aby mężczyzna mógł się zbliżyć. Pragnę, aby nieustannie znajdował się tak blisko mnie, jak to tylko możliwe. Wyciska na moich wargach palący, elektryzujący pocałunek. Zresztą nie spodziewałam się niczego innego. Między nami zawsze tak jest. W głowie mi się kręci, ulatują z niej wszelkie myśli, a pocałunek odurza.
– Rozmawiamy – mamrocze w moje usta. Całuje mnie przelotnie, właściwie daje tylko buziaka w kącik warg, odsuwa się i zamyka drzwi.
Po drodze splata nasze palce. Nie wykonywałby takich gestów, gdybyśmy spotykali się tylko niezobowiązująco, prawda? To znaczy… otwarcie zaczął okazywać mi czułość zaledwie kilka miesięcy temu, po tym, jak pierwszy raz się ze sobą przespaliśmy. Tłumię jęk i wyglądam przez okno. Nie znoszę tego, że analizuję każdy krok, każdy przejaw bliskości między nami. Moje głupie serce po prostu musiało się w nim zakochać i nie pozwala mi wyłączyć myślenia.
Pragnę, aby powiedział, że łączy nas coś więcej. Że nasza znajomość nie przypomina tych, jakie zazwyczaj zawiera. Nie spodziewam się zapewnień o miłości, chociaż miło byłoby wiedzieć, że widzi we mnie kogoś więcej niż tylko dziewczynę, z którą spotyka się niezobowiązująco. Jeśli niezależnie od tego, co powie, skłonny byłby kontynuować znajomość, mnie by to pasowało. Pomimo świadomości, że ostatecznie czeka nas być może rozstanie, a mnie cierpienie, nie zakończę znajomości, bo wspólne chwile warte są ewentualnego bólu.
Wciąż milczy, gdy wjeżdża na swoją ulicę i podjazd. Puszcza moją dłoń i wysiada. Nabieram głęboko powietrza i wyciągam rękę do klamki w tej samej chwili, w której Mark otwiera drzwi. Kładzie dłonie na moje biodra i pomaga mi wysiąść. Całuje mnie delikatnie w powietrzu, a potem stawia na ziemi. Oczy mnie pieką, napływają do nich łzy. Jest cholernie słodki, zawsze czuły i cierpliwy. Stanowi to zupełne przeciwieństwo tego, czego można oczekiwać po jego wyglądzie. Wchodzimy, trzymając się za ręce, do jego domu. Jeszcze się do siebie nie odezwaliśmy.
Pomieszczenie zasnuwają cienie, dzień przechodzi w noc. Promienie wieczornego słońca przedzierające się przez rolety tworzą romantyczną atmosferę. Gdy Mark nie wykonuje żadnego ruchu, aby włączyć światło, odwracam się ku niemu. Stoi i mnie obserwuje, czekając nie wiem na co. Zdejmuję płaszcz i wieszam go na haczyku przy wejściu. Też zrzuca odzienie, przy czym nie odrywa ode mnie wzroku. Wyciąga rękę i ujmuje nią moją twarz. Dobrze znam dotyk jego szorstkich palców. Nachyla się powoli. Niemal mnie torturuje, przysuwając się niespiesznie.
Gdy tylko nasze wargi się stykają, rozpływam się. Nie istnieje na tym świecie nic, co równałoby się jego pocałunkom. Dotyka mnie łagodnie, usta ma miękkie. Chwytam go za koszulkę, przyciągam do siebie. Pragnę, by znalazł się bliżej. Aby nic nas nie dzieliło.
Kładzie dłonie na moich biodrach. Podchodzę do niego. Gdy ściska mnie mocniej i unosi, instynktownie oplatam go nogami w pasie. Gdzieś z głębi jego piersi dobywa się warkot, który zdradza mi, że sobie nie porozmawiamy. Ktoś mógłby pomyśleć, iż ten odgłos zwiastuje, że mam przechlapane. Wiem jednak swoje. Ten mężczyzna zawsze jest przy mnie delikatny, jakby obawiał się, że zrobi mi krzywdę.
Dotyk.
Pieszczoty.
Doznania.
To one czekają mnie tej nocy.ROZDZIAŁ 2. MARK
Rozdział 2
Mark
Dawn chce porozmawiać, więc spełnię jej życzenie. Mimo że obawiam się tej rozmowy, nie unikam poważnych spraw. Stawiam czoło światu i żyję z dnia na dzień. Niemniej w tej chwili pragnę jedynie ją wielbić. Nie mam pojęcia, o czym chce rozmawiać, jednak sądząc po tonie, jakim zapytała, czy pogadamy, i pustce, która odmalowała się wtedy w jej oczach, raczej nie spodobają mi się jej słowa.
Nie mam pojęcia, w jaki sposób nasza znajomość obrała ten kierunek. Jak doszło do tego, że spędzamy ze sobą każdą wolną chwilę? Kiedy jej przy mnie nie ma, myślę o niej, a gdy jest tuż obok, nie potrafię trzymać rąk przy sobie. Ten wieczór nie stanowi wyjątku.
Całujemy się miękko i powoli, na co Dawn w pełni zasługuje. Jest cholernie maleńka, przez co zawsze obawiam się, że ją połamię. Góruję nad nią swoimi stu dziewięćdziesięcioma trzema centymetrami. Ona ma zaledwie sto sześćdziesiąt dwa, czyli jest całe trzydzieści centymetrów niższa ode mnie, jak wróżka z bajki. _Moja Wróżka_.
Spragniony większej bliskości ściskam ją za biodra i unoszę. Chciałem tylko dać sobie możliwość, by pocałować ją mocniej, jednak moja Wróżka idzie o krok dalej i opasuje mnie nogami. Gdy przechyla biodra i pociera cipką o mojego fiuta, w moim wnętrzu rozpala się ogień. Żyłami płynie pragnienie, jakiego w życiu nie doznałem, i nagle czuję, że nie jestem dostatecznie blisko niej. Przesuwam dłonie na jej tyłek i ściskam pośladki, wsuwając język do jej ust. Jęczy, znów kołysze biodrami, przez co penis pulsuje boleśnie przy zamku.
Zapoznaję się językiem z jej ustami i jednocześnie zatracam się w jej smaku. Tak mnie oszołomiła, że uświadamiam sobie, co robię, dopiero gdy piszczy. Odsuwam się i opieram swoje czoło o jej.
– Przepraszam – dyszę, z trudem chwytając powietrze. Taki właśnie ma na mnie wpływ.
– Przestań. – Przełyka ślinę, również starając się odzyskać dech.
– Ostro się na ciebie rzuciłem. – To określenie nie jest adekwatne do zabójczej siły, z jaką ściskałem jej pośladki, ani sposobu, w jaki ocierałem ją o swojego fiuta. Zawsze traktuję ją ostrożnie, bo nie chcę zrobić jej krzywdy, i w żaden sposób nie mogę usprawiedliwić tej utraty kontroli.
– Marcus – szepcze. Przywiera ustami do mojej szyi, czym doprowadza mnie do szału.
Gdy moje pełne imię spływa słodko z jej ust, czuję ucisk w podbrzuszu. W ten sposób zwracają się do mnie tylko rodzice, choć tata mówi do mnie pełnym imieniem jedynie w chwilach złości. Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego Dawn rozpala mnie tym słowem, ani nawet nie szukam po temu wyjaśnienia.
– Co, kochanie? – pytam, starając się pozbierać.
Całuje mnie po szyi, zmierza wargami do ucha. Przygryza płatek, po czym szepcze ochryple:
– Zerżnij mnie.
Wyszeptana prośba przepływa przeze mnie jak rozżarzona lawa. Jedną ręką trzymam ją mocno za tyłek, a drugą rygluję drzwi wejściowe i ruszamy dalej. Dziewczyna bez ustanku liże i wciąga do ust skórę mojej szyi, rozpalając we mnie płomień, którego chyba nigdy nie będę w stanie ugasić.
Zamykam kopniakiem drzwi sypialni, a potem zatrzymuję się przy swoim wielkim łóżku.
– Pragnę twoich ust – mówię szorstkim głosem. Ulega mi, odsuwa się od mojej szyi i rozchyla wargi. Całujemy się pospiesznie, walczymy na języki.
Ciągnie mnie za koszulkę. Przerywam pocałunek i kładę ją na łóżku, przy czym pozwalam, by zdjęła mi przez głowę T-shirt.
– Ręce do góry – polecam. Unosi je z uśmiechem, czekając, aż ją rozbiorę.
Rzucam jej koszulkę gdzieś w pobliże swojego T-shirtu. Sycę się jej widokiem. Długie, jasne włosy spływają jej po ramionach. Wyciągam rękę i przesuwam palcami po jedwabistych pasmach. Palcem wskazującym obrysowuję ramiączko stanika, zmierzając wzdłuż niego do idealnych piersi, które mieszczą mi się w dłoniach. Na samą myśl o tym ręce mrowią mnie, aby je objąć. Świetnie się złożyło, bo stanik z zielonej koronki ma zapięcie na przodzie. Rozpinam je wprawnymi ruchami i ostrożnie, jakby Dawn była z porcelany, odsłaniam najpierw jedną, a potem drugą pierś, i wciągam do ust napęczniały sutek.
– Zdecydowanie rób mi tak jeszcze – dyszy, odchylając głowę do tyłu, przy czym włosy zsuwają się z jej szyi.
Spełniam prośbę swojej dziewczyny, nie szczędząc pieszczot jej piersiom. Ugniatam je dłońmi i kosztuję językiem. Wiem, że jej się to podoba. Piersi są dla niej czymś w rodzaju włącznika uruchamiającego popęd płciowy, a mnie podoba się, gdy ciągle jest włączony.
Odrywam od niej usta i patrzę na nią. Obserwuje mnie.
– Wstań. – Chciałbym, żeby rozebrała się prędko. Wyciągam rękę i pomagam jej się podnieść. Cofam się i przyglądam uważnie każdemu jej ruchowi, podczas gdy zrzuca z siebie dżinsy i majtki, a następnie odsuwa je nogą.
– Mark – mówi. Przenoszę uwagę z jej piersi na twarz, na której maluje się nieznaczny uśmiech. – Masz na sobie zdecydowanie zbyt wiele ubrań.
Śmieję się i zdejmuję szybko pozostałe części garderoby. Wkładam wyjęty z szafki nocnej kondom. Dawn przesuwa się na łóżku, a ja moszczę się nad nią.
– Zaczekaj – prosi. Zamieram. Odwraca się i podpiera na dłoniach i kolanach.
Staję za nią, gładząc z rozkoszą jej tyłek. Napiera na mnie, gniotąc fiuta naszymi ciałami.
– Cierpliwości – śmieję się. Biorę członek w rękę i przesuwam nim po jej wilgotnym ciepełku, zanim się w nią wciskam. Wygina plecy, w pomieszczeniu rozbrzmiewa niski, głęboki jęk. Powoli w nią wchodzę i wychodzę.
– Mark. – Napiera na mnie mocno, przez co zanurzam się głęboko. Zajebiście głęboko. – Jeszcze – domaga się.
Wysuwam się z niej i zaraz wracam. Trzymam ją w talii pewnie, lecz delikatnie, gdyż nie chcę zrobić jej krzywdy.
Ponownie się do mnie przysuwa i kołysze biodrami.
– Szybciej – nalega. Jakby chcąc mi pokazać, o co jej chodzi, porusza się szybko. Przytrzymuję ją mocniej. Gdy zaciska się na mnie, aż zagryzam zęby i szorstko ją do siebie przyciągam.
– Aaa! – krzyczy, a ja zamieram.
Pochylam się, aby pocałować ją w szyję.
– Przepraszam – mamroczę. Obchodzę się z nią zbyt ostro. Pocałunkami wytyczam szlak do jej ramienia, starając się nad sobą zapanować, bo nie chcę zrobić jej krzywdy.
– Nie. Nie, nie, nie – mówi, kręcąc głową. _Kurwa_. Gdy zaczynam z niej wychodzić, napiera, zatrzymując mnie w sobie. – Nie. Nie jestem porcelanową lalką. Pragnę cię całego. Zerżnij mnie – powtarza wyraźnie i stanowczo, bez cienia wahania.
– Dawn, ja… – urywam, gdy robi takie magiczne coś, przy czym zaciska się na moim fiucie. Świetnie jej to wychodzi.
– Proszę.
Nachylam się nad nią, przysuwam usta do jej ucha.
– Nie chcę zrobić ci krzywdy.
– Krzywdzisz mnie, nie dając mi całego siebie. Powstrzymujesz się, a ja sobie tego nie życzę. Zwolnij hamulce.
Coś w jej głosie zdradza, że chodzi jej nie tylko o seks. Więc może jednak się zgadzamy.
– Powiedz, żebym przestał, jeśli za bardzo mnie poniesie. Obiecaj, że powstrzymasz mnie, jeżeli posunę się za daleko.
– Obiecaj mi, że zwolnisz hamulce.
– Wróżko – mówię ostrzegawczo.
– Dobra, obiecuję. A teraz zrób to wreszcie – poleca rozbawionym tonem. Nie panuję nad własną wesołością. Klepię ją żartobliwie po tyłku, a ona jęczy. – No, w końcu – przedrzeźnia mnie.
Trzymając ją za biodra, wychodzę z niej i zaraz się w nią wbijam. Za każdym kolejnym razem coraz głębiej i mocniej. Jęczy, zaciska się na fiucie niczym imadło. Moje ciało jakby przechodzi w tryb autopilota, podczas gdy dążę do spełniania.
– O tutaj, Mark, właśnie tu, proszę, nie… nie przestawaj – dyszy.
Zanim mam szansę powiedzieć jej, że niczego takiego nie planuję, szczytuje i krzyczy moje imię, wzbudzając tym u mnie silne doznania, więc przeżywam orgazm chwilę po niej. Mając na uwadze swoją masę, nachylam się i cmokam jej ramię, a potem obracam się razem z nią na bok. Fiut pozostaje zanurzony głęboko w niej, podczas gdy twarz wtulam w jej szyję.
– To… – mówi, a jej oddech przypomina świst – …musimy powtórzyć.
Śmieję się zziajany.
– Po tym potrzebuję chwili na powrót do sił. – Zaciska na mnie cipkę. – Lisiczka. – Ku jej uciesze ściskam delikatnie jej biodro.
– Dziękuję.
– Nigdy mi za to nie dziękuj.
– Wiem, że tego nie chciałeś.
– Oj, chciałem. Tylko obawiałem się, że zrobię ci krzywdę.
– Nigdy byś mnie nie zranił.
Kolejny raz przeczuwam, że w jej słowach kryje się drugie dno.
– Nigdy – zapewniam kategorycznie i daję jej buziaka w ramię. – Zaraz wracam. – Opuszczam niechętnie jej ciało i wstaję, aby wyrzucić gumkę. Myję się nieco i biorę ręcznik, aby ją wytrzeć. – Hej – szepczę. Przysiadam na skraju łóżka i klepię ją po nodze. Otwiera oczy. – Rozsuń.
– Zawsze o mnie dbasz – mamrocze.
– Dobrze mi to wychodzi – mówię i całuję ją w czoło. Wycieram ją prędko i w miarę możliwości. Wyrzucam mokry ręcznik do kosza na pranie i kładę się za nią. Przyciągam ją do siebie i wtulam twarz w jej szyję. Kiedyś nie przepadałem za czułościami, natomiast Dawn pragnę nieustannie obejmować. Stale towarzyszy mi ochota, by znaleźć się możliwie najbliżej dziewczyny, której równomierny oddech szybko ukołysze mnie do snu.ROZDZIAŁ 3. DAWN
Rozdział 3
Dawn
Przez cały tydzień, odkąd poprosiłam Marka o rozmowę, udawałam, że wcale się nie zająknęłam na ten temat. Za każdym razem, gdy go poruszał, zdawkowo zapewniałam go w obawie przed rozstaniem, po którym długo dochodziłabym do siebie, że pogadamy w weekend. Nikt nie chce iść do pracy z oczami zapuchniętymi od płaczu. A przynajmniej ja tego nie chcę. Wiem, że to tylko wymówka, ale na więcej mnie nie stać. Spoglądam na ekran telefonu wibrującego na blacie w łazience, na którym pojawiło się powiadomienie o wiadomości od Marka.
MARK: _Za chwilę u Ciebie będę. Nie chcę długo u nich siedzieć. Musimy odbyć rozmowę, której tak unikasz._
Oboje wiemy, że on nie ustąpi, a ja zachowuję się jak tchórz. Porozmawiamy wieczorem i może lepiej będzie, jeśli się rozstaniemy. Właściwie jestem o tym przekonana. Zasługuję na związek z kimś, kto pragnie takiego życia jak ja. Z kimś, kto pragnie spędzić je ze mną. Chciałabym, aby tym kimś był dla mnie Mark.
JA: _Czyli mamy plan._
MARK: _Nie będziesz już mnie zbywać?_
Zmusza mnie do odsłonięcia kart, co jest dokładnie tym, czego potrzebuję, aby odbyć tę rozmowę. Stracę zmysły, jeśli nie poznam wkrótce jego opinii na ten temat. Jasne, sypiamy ze sobą zaledwie od paru miesięcy, jednak spotykamy się znacznie dłużej – ponad rok. Seks tylko zacieśnił naszą relację.
JA: _To nic strasznego. Tylko… chyba dopadły mnie wątpliwości._
MARK: _O wszystkim możesz mi powiedzieć._
JA: _Wiem. Do zobaczenia._
Rzucam telefon z powrotem na blat i kończę nakładać cienką warstwę tuszu na rzęsy. Uznaję, że wystarczy mi taki makijaż. Wiem, że Mark mówi prawdę. W jego towarzystwie nigdy nie odniosłam wrażenia, że powinnam milczeć. Obawy leżą wyłącznie po mojej stronie. Boję się, że się z nim rozstanę, bo z mojego doświadczenia wynika, że konfrontacja z bliskimi prowadzi do zerwania kontaktów.
Wystarczy pomyśleć o moim chłopaku ze szkoły średniej, po której ukończeniu oboje wybieraliśmy się na studia. On zamierzał wyjechać na kalifornijską uczelnię, podczas gdy ja miałam zostać bliżej domu. Uzgodniliśmy, że ustalimy coś w sprawie związku na odległość, bo umawialiśmy się od drugiej klasy. Założyłam zatem, że nadal będziemy razem, ale on miał inne plany. Złamał mi serce i od tamtej pory zasadniczo unikałam poważnych związków. Cóż, dopóki nie poznałam Marka. Uważam, że połączyło nas poważne uczucie, mimo że nigdy nie rozmawialiśmy na temat naszego związku.
Mam też młodszą siostrę, Destiny, przez którą zaznałam zupełnie innego rodzaju cierpienia i strachu. Gdy byłam w ostatniej, a ona w pierwszej klasie szkoły średniej, czułam instynktownie, że działo się coś niedobrego. Docierały do mnie różne pogłoski i wiedziałam, w jakim towarzystwie się obraca. Skonfrontowałam się więc z nią, a ona mnie okłamała. Zapewniła, że nic jej nie jest. Wycofywała się coraz bardziej, aż w końcu zrobiłam, co musiałam, czyli powiedziałam o wszystkim rodzicom. Chcieliśmy pomóc jej całą rodziną, ale wyparła się narkotyków i sypiania z kim popadnie. Zrzuciła winę na mnie i wtedy pierwszy raz uciekła z domu. Zniknęła na dwa tygodnie. Wróciła brudna i naćpana, w rozsypce. Błagała o pieniądze na kolejną działkę. Rodzice posłali ją na odwyk. Za pierwszym razem wytrzymała bez narkotyków sześć miesięcy. Z czasem straciłam rachubę tego, ile razy rodzice wysyłali ją na leczenie. Nigdy nie chciała pomocy. Teraz już nawet nie sądziłam, by kiedykolwiek zechciała wyjść z nałogu.
Wyłączam światło w łazience i przechodzę do salonu. Sprawdzam, czy mam wszystko w torebce, i klepię się po pośladku, aby upewnić się, że wzięłam telefon. Rozglądam się. W moim mieszkaniu panuje porządek, bo łatwo jest dbać o czystość, kiedy mieszka się samemu. Przez kilka minut przeglądam media społecznościowe, dopóki nie rozlega się znajome pukanie do drzwi.
_To Mark_.
Ogarnia mnie oszałamiająca ekscytacja, co jest o tyle szalone, że mężczyzna spędził u mnie wczorajszą noc. Od naszego ostatniego spotkania minęło zaledwie kilka godzin, lecz nie zmienia to faktu, że raduję się na samą myśl o tym, iż ponownie go zobaczę.
– Hej – witam go, otwierając drzwi.
– Sprawdzasz czasami, kto się do ciebie dobija? – pyta z kwaśną miną.
– Tak. Poza tym wiem, jak pukasz.
– A jak pukam? – docieka z rozbawieniem.
– Cicho. – Popycham go delikatnie.
Bierze mnie za ręce i przykłada je sobie do piersi. Nachyla się, a ja staję na palcach, aby go pocałować.
– Tak lepiej – mówi, puszczając mnie. – Gotowa do drogi?
– Tak.
– Mamy wziąć coś jeszcze?
– Nie. Wczoraj wszystko u nich przygotowałam. Reagan ma kuchnię większą od mojego aneksu.
– Mogłaś ugotować coś u mnie.
Zaproponował wczoraj, bym skorzystała z jego kuchni. Podziękowałam jednak, bo obawiałam się, że zacznę rozmowę na wiadomy temat, a potrzebowałam lub raczej pragnęłam spędzić z nim jeszcze jeden… zwyczajny wieczór, podczas którego zachowywalibyśmy się normalnie, zanim być może doprowadzę do naszego rozstania. Wiem, że mój tok rozumowania nie jest racjonalny, ale trudno mi sprawić, aby dawne doświadczenia nie kładły się cieniem na przyszłości.
– Wiem, ale bardziej sensowne wydało mi się przygotowanie wszystkiego u nich, skoro i tak się tam wybieramy. – Tydzień przed prawdziwym Świętem Dziękczynienia, które wszyscy spędzimy ze swoimi rodzinami, urządzamy przyjacielską wersję tej uroczystości. Upiekłam więc dwa placki dyniowe i dwa jabłkowe, w czym pomagali mi Reagan i chłopcy, podczas gdy Tyler i Mark grali w piwnicy w bilard. Oboje opadaliśmy z sił, jeszcze zanim wróciliśmy do mojego mieszkania, w którym od razu zasnęliśmy. Nie mieliśmy więc czasu na rozmowę. Mark pomagał w czymś rano Ridge’owi, toteż wyszedł wcześnie.
– Może i masz rację – mamrocze. – Odnoszę wrażenie, że prawie się nie widzieliśmy w tym tygodniu, odkąd zapytałaś, czy porozmawiamy.
– Wiem. Pogadamy. Dzisiaj. Wszystko w porządku. Obiecuję. Naprawdę chcę tylko o czymś z tobą porozmawiać – zbywam go, mimo że sprawa jest poważna.
– Dobrze, Wróżko – mówi i daje mi buziaka w kącik ust. – Weź płaszcz.
Wkładam okrycie, po czym wychodzimy. Mark dwa razy sprawdza, czy zamknęłam drzwi, a potem kładzie dłoń na moich plecach i prowadzi mnie do swojego pick-upa.
– Tuż zanim wyszedłem, zadzwoniła mama. Idziemy do nich w przyszłym tygodniu na kolację, prawda? – pyta.
– Tak, ale… Na pewno nie mają nic przeciwko temu, żebym wpakowała się na wasze spotkanie rodzinne?
– Wiesz, że im to pasuje. Zresztą to nieistotne. Nie pozwolę, żebyś była sama w święto.
– Ridge i Kendall mnie zaprosili – przypominam. Rodzice wybierają się w przyszłym tygodniu na rejs. Cieszę się, że zaplanowali sobie wczasy. Tak wiele czasu, sił i pieniędzy poświęcają, starając się, aby Destiny odstawiła narkotyki, że prawie nie mają chwili czy funduszy na coś dla siebie. Mama pytała mnie co najmniej tysiąc razy, czy nic się nie stanie, jeśli zostanę w święto sama. Mnie to nie przeszkadza. Mam tutaj bliskich znajomych, a Mark poprosił, abym spędziła ten dzień z nim i jego rodziną. Nie będę więc sama.
– Będziesz ze mną. – Jego ton zdradza, że nie ma sensu z nim dyskutować. To dobry znak, prawda?
*
– W czym mogę pomóc? – pytam Reagan, która uwija się w kuchni jak pracowita pszczółka.
– Yyy… – Przystaje, by na mnie spojrzeć, i wybucha śmiechem. – Nie mam pojęcia. Pierwszy raz urządzam tak duże przyjęcie. Na pewno trzeba przygotować coś prócz burgerów, które wrzucimy na ruszt.
– Pomogę. Co mam zrobić?
– Cóż, trzeba wstawić bułki do piekarnika, wyjąć łyżki do nakładania potraw i jajka faszerowane. Można już potłuc ziemniaki i nakryć do stołu.
– Okej. Zajmij się bułkami, a ja ogarnę całą resztę.
Chwilę później podchodzi do nas Kendall
– W czym mogę pomóc? – pyta. Śmiejemy się z Reagan. – Co?
– Reagan nieco przytłoczyły przygotowania – wyjaśniam, po czym powtarzam listę zadań, którą niedawno usłyszałam od przyjaciółki. Wszystko przygotowujemy wspólnie. Gdy indyk i szynka stoją już na stole, Reagan wzdycha ciężko.
– Udało ci się – mówię i ją obejmuję.
– Bez was nie dałabym rady.
– Tak właśnie powinno być. Jesteś gospodynią, ale nie musisz odwalić całej roboty – zapewnia ją Kendall.
– Jak mojej mamie od tylu lat udaje się wszystko przygotować w taki sposób, jakby się wcale nie natrudziła? – śmieje się Reagan.
– Prawda? Byłyśmy za małe, by zapamiętać, kiedy mamy się tego nauczyły. My też damy sobie radę – mówię ku ich uciesze.
– Zawołajmy towarzystwo – rzuca Kendall.
Do kuchni wchodzą faceci. Każdy ma na rękach dziecko: Ridge Everly, Seth Knoksa, Mark Bena – którego poznaję tylko dlatego, że Reagan powiedziała mi, że tego bliźniaka ubrała w niebieski strój – a Tyler Becka w czerwonym ubranku.
– Przydałoby się jeszcze jedno dziecko w rodzinie – oznajmia Kent.
– Słucham? – pyta Ridge.
– Jeszcze jedno dziecko. – Zatacza rękami krąg w powietrzu. – Przydałoby się w rodzinie.
– Wiesz, skąd się biorą maluchy, prawda? – podpuszcza go Mark.
– Tak. A ty? Zajmijcie się tym. – Wskazuje na Marka, a potem na mnie.
– Masz jakieś problemy z f… sprzętem? – dopytuje Mark.
– Żadnego, ale ty masz dziewczynę, więc to oczywiste, że teraz twoja kolej.
Mark na mnie spogląda.
– Fajnie się ćwiczy robienie dzieci. – Uśmiecha się zadziornie.
Policzki mnie pieką. Nie spotykamy się w tajemnicy, więc nie wiem, co wywołało rumieniec. Przyznanie, że rzeczywiście uprawiamy seks, czy uwaga na temat robienia dzieci?
– Pospiesz się, do cholery – burczy Kent.
– Następnym razem się pospiesz – naśmiewa się z niego Seth.
– Usiądźmy do stołu – mówi Reagan, kręcąc głową.
Faceci nalegają, byśmy pierwsze sobie nałożyły. Reagan i Kendall próbują przygotować jedzenie dzieciom, jednak mężczyźni upierają się, że sami się tym zajmą. Nakładamy zatem sobie i przechodzimy do salonu, zostawiając facetom i maluchom duży stół jadalniany. Łatwiej nam będzie w ten sposób zjeść, bo krzesła dla dzieci ustawiliśmy właśnie w jadalni.
Z dziewczynami rozsiadamy się i relaksujemy, rozkoszując się jednocześnie świetnym jedzeniem i własnym towarzystwem. Z jadalni napływa gromki śmiech zarówno mężczyzn, jak i maluchów. Jestem wdzięczna za to, że spędzam ten cudowny dzień z przyjaciółmi. Żołądek mi się skręca, gdy zastanawiam się, jak będzie wyglądało przyjacielskie Święto Dziękczynienia, jeśli nie wyjdzie nam z Markiem. To on bardziej należy do tej „rodziny”, dłużej zna tę paczkę. Czy wytrzymałabym, gdyby przyszedł za rok z jakąś inną kobietą? Czy wytrzymałabym, gdyby rzucił, że „ćwiczy” robienie dzieci z inną?
_Za cholerę_.
– Halo, tu Ziemia. – Kendall macha mi przed nosem, wyrywając mnie z udręczonego zamyślenia.
– Przepraszam. Mówiłaś coś?
– Dobrze się czujesz? – pyta.
– Tak – kłamię.
– Jeszcze z nim nie porozmawiałaś? – docieka Reagan.
– Co mnie ominęło? – pyta Kendall.
– Martwi się, że Mark nie odwzajemnia jej uczuć – zdradza Reagan.
– Słucham? To szaleństwo. Nie dostrzegasz, jak na ciebie patrzy? – docieka Kendall.
– Widzę to – wzdycham. – Obawiam się jedynie, że ja traktuję nasz związek poważniej.
– Zapytaj go dla pewności – stwierdza Reagan.
– Porozmawiam z nim. Dziś. Chciałam chwilę poczekać. Wiesz, na wypadek, gdybym miała odstraszyć go tą rozmową.
Kendall kręci głową. Nikt nie zna mnie lepiej niż ona, więc przyjaciółka zdaje sobie sprawę z obaw, jakie budzi we mnie konfrontacja z bliskimi.
– Tym razem jest inaczej – mówi cicho.
– Maleńka! – woła Tyler. – Zobacz.
– Lepiej pójdźmy do nich. – Wstaję, kończąc naszą pogadankę. Dostatecznie się już zestresowałam. Nie chcę, by ktoś karmił mnie fałszywą nadzieją. Muszę po prostu skończyć z tym ociąganiem się i poruszyć wiadomy temat, aby poznać opinię Marka.
– O rety – śmieje się Reagan. – Wygląda na to, że chłopcom posmakowało purée z ziemniaków.
Napawam się widokiem bliźniaków umazanych warzywną mazią. Seth trzyma Knoksa, który siedzi na stole przed krzesełkami maluchów i wygląda bardziej uroczo od kuzynów, których karmi. To wyjaśnia, skąd się wziął bałagan. Reagan wyciąga z kieszeni telefon i pstryka kilka zdjęć.
– A ty – Kendall odstawia pusty talerz na stół i wyjmuje Everly z krzesełka – sama nieźle się ubrudziłaś. – Uśmiecha się do córki.
– Zajmiemy się dziećmi, a wy posprzątajcie w kuchni – oznajmia Reagan.
Odstawiam talerz na stół i wyjmuję Becka z krzesełka, a Reagan wyciąga ręce do Bena. Knox, którego Seth postawił na ziemi, bierze Kendall za rękę, gdy ruszamy do łazienki, aby umyć dzieci.
*
– Będziemy się już zbierać? – pyta Mark.
Ridge i Kendall pakują rzeczy dzieci, a bliźniaki śpią na górze.
– Tak… – urywam, gdy czuję w kieszeni wibrowanie telefonu. Zakładam, że dzwonią rodzice. Dlatego że jutro wyjeżdżają na rejs, mama obiecała mi z pięć razy, że dziś się do mnie odezwie. Wyjmuję komórkę i spoglądam na ekran. Wyświetla się na nim nieznany numer rozpoczynający się kierunkowym z moich rodzinnych stron. Przesuwam palcem po ekranie i przykładam urządzenie do ucha. – Halo.
– D-Dawn… – mówi przez łzy jakaś kobieta.
– Destiny? – To chyba ona. Trudno jednak odgadnąć przez ten płacz. – To ty? Co się stało? – pytam szybko młodszą siostrę.
– Był wypadek – mówi łamiącym się głosem.
Serce podchodzi mi do gardła.
– Jaki wypadek? – udaje mi się zapytać. Mark obejmuje mnie w talii, pocieszając bez słów.
– Przepraszam – płacze.
– Destiny – odzywam się surowym tonem. – Powiedz, co się stało. – Ostatnio rozmawiałam z nią kilka miesięcy temu, chociaż była bardzo naćpana, więc raczej tego nie pamięta. A ma dopiero dwadzieścia dwa lata.
– Odeszli – mówi, głos jej się łamie.
Czuję ucisk w piersi.
– Kto odszedł? – pytam szeptem, chociaż instynkt podpowiada mi odpowiedź.
Niemożliwe.
– Mama i tata. Przepraszam – powtarza. Na linii zapada cisza. Z drugiej strony słuchawki nie dociera żaden odgłos.
Opuszczam dłoń do boku, wysuwa się z niej telefon, którego nie mam siły złapać. Moi rodzice odeszli. Siostra przekazała informację i się rozłączyła. Muszę się dowiedzieć czegoś więcej. Opadam gorączkowo na kolana i zaczynam szukać komórki. Mark mnie powstrzymuje.
– Hej – mówi kojąco. – Powiedz, co się stało.
– Potrzebuję telefonu.
– Proszę – mówi Kent, stając przy mnie. Pochyla się, bierze moją komórkę i mi ją podaje.
– Dawn. – Mark ujmuje moją twarz w szorstkie, wielkie dłonie. – Powiedz coś.
– Muszę zadzwonić do szpitala.
– Dobrze. Zadzwonimy, ale najpierw powiedz, co się stało.
– M-moi rodzice – dukam. – Odeszli.
Ktoś kładzie rękę na moim ramieniu. Odwracam się, przez co dłoń Marka się ze mnie zsuwa. Moim oczom ukazuje się Kendall.
– Dzwoniła Destiny – mówię jej. – Powiedziała… że mama i tata odeszli.
– Oj, cukiereczku. – Tuli mnie. – Ogromnie mi przykro.
– N-nie wiem, co to znaczy. Chociaż chyba wiem, ale się rozłączyła. Po prostu się rozłączyła – dodaję głośniej. Przykładam dłoń do ust, gdy spoglądam na dzieci.
– Wszystko w porządku – uspokaja mnie Kendall. – Co mamy zrobić?
Moja najlepsza przyjaciółka zawsze mnie wspiera. Była przy mnie podczas wielu dramatów nakręcanych przez moją siostrę.
– Oddychaj – mamrocze cicho Mark. Obejmuje mnie w talii i tuli kojąco.
Spełniając polecenie, nabieram głęboko powietrza i wypuszczam je powoli.
– Muszę zadzwonić do szpitala. Dowiedzieć się, co się dzieje.
– Zajmę się tym – mówi Kendall, wyjmując telefon z kieszeni.
Sensownym rozwiązaniem jest, aby zadzwoniła do szpitala, w którym zaczęłyśmy pracę od razu po ukończeniu studiów. Może natrafi na kogoś znajomego i dowie się czegoś. Muszę wiedzieć, co z moimi rodzicami. Nie jestem w stanie wykonać telefonu, lecz potrzebuję odpowiedzi na to pytanie. Dłonie mi się trzęsą, gdy wybieram numer, z którego przed chwilą dzwoniła siostra. Słychać sygnał, jeden, drugi, a potem połączenie zostaje przekierowane na pocztę głosową. Automatyczny głos zachęca do pozostawienia wiadomości. Nie nagrywam się jednak. Trudno zgadnąć, do kogo należy telefon, poza tym Destiny na pewno do mnie nie oddzwoni.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki