- promocja
- W empik go
Unexpected Arrivals. Walka Tom II - ebook
Unexpected Arrivals. Walka Tom II - ebook
Bez względu na to, jak bardzo planujesz lub próbujesz przygotować się na to, co ma nadejść, życie zawsze wysyła cię na alternatywną ścieżkę.
Przyjmujemy każdy zakręt na drodze, jak tylko się zakręci.
Tylko co robisz, gdy nie widzisz nadchodzącego?
Zmagamy się, ucząc się nawigacji w całkowitej ciemności.
Jeden oddech.
Jedna sekunda.
Jedna minuta.
Jedna godzina.
Dzień po dniu uczymy się żyć z naszą niespodziewaną walką.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7697-1 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział 1
Reagan
Wchodzę do pomieszczenia i od razu dostrzegam wielki uśmiech na twarzy brata, wiem już, że żona podzieliła się z nim nowiną. Cieszę się, że ma partnerkę. Ostatni rok nie należał do najłatwiejszych. A tych dwoje zdecydowanie zasługuje na szczęście.
– Hej – mówi ktoś za mną głębokim głosem.
Wiem, że odezwał się Tyler, a mimo to spoglądam przez ramię.
– Cześć. – Uśmiecham się.
– Siostra – woła do mnie Ridge, w końcu odrywając wzrok od żony i syna, dzięki czemu zauważył, że nie są sami.
– Brat – odpowiadam.
– Podejdźcie do nas. Mamy nowiny.
Na moją twarz wypływa uśmiech, zatrzymuję jednak dla siebie powód tej radości. Tak, wiem już, o czym zamierza powiedzieć nam brat.
– Jeśli uśmiechniesz się nieco szerzej, pęknie ci twarz – żartuję sobie z niego.
– Ty. Hej, stary. Dzięki, że przyszedłeś. – Ridge wyciąga zaciśniętą dłoń, by Tyler przybił z nim żółwika, gdy do nich podchodzimy. Knox w skupieniu zaciska rączkę i też ją wyciąga. Wcale mnie to nie zaskakuje, bo setki razy widział, jak jego tatuś i wujkowie wykonują ten gest.
– Sto lat, młody. – Tyler stuka się piąstką z Knoksem. Mały chichocze. Ileż radości mają w sobie osoby tak młode i niewinne.
– O jakich wieściach mowa? – pytam Ridge’a, patrząc na niego. Boję się, że gdybym spojrzała na Kendall, zdradziłabym, że podzieliła się ze mną nowiną, zanim przekazała ją mężowi.
– Właściwie to mam dwie wieści. – Wyciąga rękę, którą nie trzyma Knoksa, i przytula Kendall, gdy kobieta do niego podchodzi.
– Poczekajmy, żeby powiedzieć wszystkim za jednym zamachem – mówi.
– Powiemy im, a potem całej reszcie.
– Poczekaj chwilę. – Kendall uśmiecha się do męża.
– Nie mogę – wyznaje brat.
– Mów. To napięcie nas wykończy – stwierdzam. Gdy Knox wyciąga do mnie rączki, biorę go od Ridge’a. – Jak się miewa mój ulubiony bratanek? – pytam młodego. Daję mu buziaka w policzek. Chichotem chwyta mnie za serce. Młody jest bardzo radosny, nie tylko dzięki mojemu bratu, który jest kozackim tatą, ale też za sprawą Kendall. Kobieta wniosła wiele dobrego do życia Ridge’a i bratanka.
– Knox, kolego, pokaż cioci nową koszulkę – mówi mój brat. Uśmiecha się zadowolony z siebie.
– Dostałeś koszulkę? – pytam bratanka.
Młody opuszcza wzrok na wspomniany ciuch, po czym unosi go do moich oczu.
– Pokaż. – Tyler staje tuż za mną i wyciąga rękę, aby odsunąć rączkę Knoksa.
Znaleźliśmy się tak blisko siebie, że ogrzewa mnie ciepło jego ciała. Tyler Justice jest cholernie seksowny. W minionym roku spędziliśmy ze sobą wiele czasu. Coraz trudniej mi się mu oprzeć. Sytuację komplikuje fakt, że jest jednym z najlepszych przyjaciół mojego brata. Odkąd sięgam pamięcią, Ridge, Tyler, Seth, Mark i Kent byli jak papużki nierozłączki. Zawsze się podkochiwałam w Ty’u, który po prostu emanuje seksapilem, jakiemu nie potrafię stawić czoła.
– „Jestem starszym bratem” – czyta Tyler. Usta ma przy moim uchu, jego ciepły oddech wywołuje u mnie gęsią skórkę, przez co mija chwila, nim docierają do mnie jego słowa.
– Co takiego? – pytam, aby się upewnić, że się nie przesłyszałam. Bardzo trudno jest mi się skupić, gdy Tyler stoi tak blisko.
– Przeczytaj napis – mówi Ridge. Uśmiecha się szeroko, tuląc mocno żonę.
Odczytuję te same słowa, które przed chwilą przeczytał Tyler.
– No nie. – Unoszę wzrok. Brat i szwagierka kiwają głową. – Gratulacje. – Kołyszę Knoksa, który klaszcze, bo udzielił mu się mój entuzjazm. – Nie powiedziałaś mi – mówię do Kendall, kiedy skończyłam tańczyć z radości.
Knox wyciąga rączki do Tylera. Mężczyzna obchodzi mnie i bierze młodego.
Bratanek ciągnie wujka za brodę, na co mężczyzna tylko się śmieje, a w jego niebieskich oczach pojawiają się iskierki. Od tego uśmiechu, a może przez samego Tylera, miękną mi kolana.
Przedstawię go: ma prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu, jasnobrązowe włosy, które przeważnie nosi zgolone, jasne, błękitne jak niebo oczy, brodę i jest umięśniony. Jego mięśnie są nad wyraz rozbudowane, ćwiczy je na siłowni oraz w pracy, bo robota na budowie nie należy do łatwych. Jego ciało zdradza, że wykonuje ciężką pracę. Ma też tatuaże. Misterne wzory na ramionach i przedramionach owijają jak wstążka ten seksowny pakunek w postaci Tylera Justice’a.
– Najpierw musiałam powiedzieć Ridge’owi – odpowiada Kendall.
– Niech ci będzie – burczę dobrodusznie.
– Popilnujecie go przez chwilę? – pyta brat.
– Jasne – odpowiadamy z Tylerem niemal równocześnie.
Ridge z Kendall wychodzą, trzymając się za ręce. Po chwili odgłos ich kroków niknie w korytarzu.
– Tatuś i mamusia muszą spędzić chwilę we dwoje – mówi Knoksowi Tyler. – Gdy podrośniesz, wujek Tyler opowie ci o tym, co będą teraz robić. – Śmieje się, gdy młody gaworzy w odpowiedzi, nadal przeczesując palcami jego brodę, która choć nie jest nadto obfita, ma taką długość, że dziecko może w niej zanurzyć palce.
– Nie deprawuj go. – Klepię lekko Tylera po ramieniu.
– Nie, nie. – Knox marszczy brwi i pokazuje na mnie palcem.
– Przepraszam, kolego. Ciocia tylko żartowała. – Wydaje mi się, że nie przekonałam małego, bo jego wzrok mówi, że mam kłopoty. Na pewno wielokrotnie widział takie spojrzenie u rodziców.
– Daj cioci buziaka – zachęca Tyler. Nieprzekonany Knox kładzie głowę na ramieniu mężczyzny. – Śmiało, kolego. O tak. – Mężczyzna podchodzi, a mnie oddech więźnie w gardle. Nachyla się i przywiera ustami do mojego policzka. Nie odrywa ich od razu, przez co moje ciało wręcz mruczy. Nic nowego. Od zawsze go pragnę, a ostatnio tak bardzo się do siebie zbliżyliśmy, że trudno mi tłumić potrzeby ciała.
– Nie. – Knox wyciąga do mnie rączki. Biorę więc go od Tylera. Maluch kładzie dłonie na moich policzkach i daje mi mokrego buziaka prosto w usta.
– Tak to robisz? – pyta ze śmiechem Tyler. Wciąż stoi tak blisko, że czuję ciepło jego ciała. – Może spróbuję jeszcze raz – mówi cicho, skupiając wzrok na moich ustach.
W duchu krzyczę zachęcająco, aby się nachylił i mnie pocałował, czemu kres kładzie głośne pukanie do drzwi i następujące po nim pytanie Marka o to, gdzie są wszyscy. Odczuwam zarazem ulgę, jak i rozczarowanie. Często zastanawiałam się, jakby to było się z nim całować. Ma pełne usta, które wydają się cholernie miękkie. W sumie wiem, że takie właśnie są, bo kilka razy pocałował mnie w policzek. Chociaż taki buziak zupełnie się różni od całusa w usta. Nie mam jednak szansy posmakować jego warg.
Tyler gładzi dłonią tył głowy Knoksa, który położył ją na moim ramieniu w taki sam sposób, jak przed chwilą na ramieniu mężczyzny. Mamrocze pod nosem coś chyba o byciu zazdrosnym o dziecko, po czym się odsuwa, akurat gdy wchodzą do salonu Mark i Dawn, a zaraz za nimi Seth i Kent.
– Tutaj jest solenizant – grucha Dawn, podchodząc do mnie. Wyciąga ręce do mojego bratanka, który chętnie się w nią wtula, bo nigdy nie przepuści okazji, by znaleźć się w centrum uwagi.
Tyler stoi tak blisko, że moje ciało, w którym wzniecił żar, nie umie się uspokoić.
– Ridge i Kendall… chcieli spędzić chwilę ze sobą – wyjaśniam.
– Beckett! – woła Kent. – Przyprowadź tu swój… tyłeczek – poprawia się szybko z uwagi na dziecko.
– Dobrze wybrnąłeś – chwali go Dawn.
– Młody musi podrosnąć, żeby wujek nie musiał zważać na słowa.
– Ile lat ma skończyć mój bratanek, abyś uznał, że możesz go demoralizować? – droczę się z nim.
– Pięć? – Unosi brew.
– Raczej co najmniej trzynaście – odpowiadam.
– Cholera – mamrocze, na co wszyscy, łącznie z Knoksem, wybuchają śmiechem.
– Hej – mówi zza nas Ridge, w którego wtula się Kendall. – Czekamy jeszcze tylko na rodziców – dodaje, gdy rozlega się pukanie do drzwi.
Z naręczem prezentów wchodzą moi rodzice, a za nimi idą rodzice Kendall.
– Kończy dopiero roczek – mówi ze śmiechem bratowa. – Przesadziliście.
– Jakbyś sama znała umiar – wytyka jej Dawn.
– To mój syn – wypala Kendall. Nikogo nie dziwią jej słowa. Młody stał się jej dzieckiem już dawno, jeszcze zanim była skłonna to przyznać.
– Oficjalnie – mówi radośnie Ridge. – Kendall podpisała papiery. – Nikt nie pyta, o jakie dokumenty mu chodzi, bo wszyscy wiemy, co podarował żonie w dniu ślubu. Czekaliśmy tylko, aż bratowa zakończy żałobę po siostrze i przyjmie prezent. Gratulujemy im i obejmujemy ich, ktoś nawet roni łzę. – Chcę porozmawiać o jeszcze jednej sprawie, zanim skupimy się na młodym. – Ridge patrzy na Knoksa, który będąc na rękach u Setha, bawi się jego włosami. – Knox chce wam coś powiedzieć. Seth, odwrócisz go, by wszyscy mogli odczytać napis na jego koszulce?
Uśmiecham się pod nosem. Wszyscy rozmawiali z małym i trzymali go na rękach, a nikt nie zauważył napisu na jego T-shircie. Seth unosi chłopca, czyta i się śmieje.
– A niech mnie licho – mówi. Wszyscy besztają go za te słowa. Odwraca małego do rodziny i przyjaciół. Knox się wierci, macha rączkami i nóżkami, bo udziela mu się ekscytacja zebranych. Młody nie ma pojęcia, że będzie miał rodzeństwo.
– Imprezujmy. – Ridge całuje Kendall i prowadzi nas na patio za domem.
Faceci, wraz z Knoksem, zebrali się przy grillu, na którym Seth i Kent smażą burgery i kiełbaski. A my, kobiety, no cóż, skupiłyśmy się wokół Kendall.
– Kochanie, ogromnie się cieszę – mówi jej mama, Sonia. Oczy lśnią jej od łez.
– Dziękuję. Tego dziecka… – Przykłada dłoń do jeszcze płaskiego brzucha. – Nie spodziewaliśmy się, aczkolwiek bardzo się cieszymy.
– Dwójka dzieci w mniej niż dwa lata – zauważa moja mama. – Soniu, spodziewam się, że niedługo będziemy spędzać sporo czasu z wnukami – dodaje roześmiana.
– Z pewnością – potwierdza mama Kendall.
– A co z ciocią? – pytam z udawaną urazą, z czego wszystkie zdają sobie sprawę. Spędzam mnóstwo czasu z bratankiem. Drugie maleństwo też na pewno będzie przytulaśne.
– Chociaż nie łączą nas więzy krwi, też jestem ciocią – dodaje Dawn.
– Przyda mi się mnóstwo pomocy – obiecuje nam Kendall.
Dzień upływa nam cudownie.
Małemu Knoksowi bardziej od prezentów spodobały się torebki i papier, czego można się było spodziewać. Kendall rozebrała go do pieluszki, posadziła w wysokim krześle i pozwoliła szaleć z miniaturowym tortem, który przed nim postawiła. Z początku podszedł do wypieku z wahaniem, tylko dźgał go paluszkami. Jednak gdy Ridge nabrał na palec trochę lukru i zjadł go, jakby nie kosztował w życiu nic smaczniejszego, Knox pojął, co ma robić. Wbił piąstkę w bok ciasta i wsunął całą garść do buzi. Wszyscy go fotografowali, nawet faceci.
– Wygląda na to, że ktoś robi się senny – zauważa nagle mama Reagan, obserwując Knoksa, który przysypia, mimo że stara się nie usnąć.
Tata Kendall przybija z małym żółwika, a ten uśmiecha się sennie. Przysięgam, młody jest tak podobny do tatusia i jego kumpli, że to nie jest zabawne. Ze względu na Kendall mam nadzieję, że tym razem będą mieli córeczkę.
Moi rodzice wkrótce się żegnają, a gdy tylko zamykają się za nimi drzwi, Kendall siada Ridge’owi na kolanach.
– Padam z nóg – stwierdza roześmiana. – Ale mały dobrze się bawił. Ogromnie wam dziękuję, że spędziliście z nami ten dzień. – Obserwuje łagodnym wzrokiem Knoksa.
– Dobrze, że was ma – dodaje Ridge.
– Może się zdrzemnijcie, dopóki śpi? Zaniosę go do jego pokoju, a potem trochę tu posprzątam.
– Poradzimy sobie. – Kiedy Kendall się podnosi, Ridge ją powstrzymuje.
– Przyjmij pomoc – mówi cicho, wszyscy jednak wiemy, że uciął dyskusję. Nie boi się okazywać, że kocha ją całym sobą, co oznacza, że pilnuje, by o siebie dbała. Myślę, że teraz, kiedy jest w ciąży, jeszcze bardziej będzie na nią chuchał.
– Jesteś pewna, Reagan?
– Zdecydowanie.
– Będziemy się zbierać. – Dawn wstaje, a za nią podnoszą się Kent i Mark. – Wszystkiego najlepszego, słodki maluchu – grucha do Knoksa, który uśmiecha się leniwie, pocierając oczy.
– Zaniosę go na górę. – Wstaję w tej samej chwili co Tyler.
– Ja go zaniosę. – Nie daje mi szansy odpowiedzieć, tylko po prostu kieruje się do pokoju małego.
– Dzięki, siostra – mówi Ridge.
– Zawsze wam pomogę. Lećcie, wszystkim się tu zajmę. – Odprawiam ich gestem.
Brata nie trzeba dłużej namawiać. Prowadzi żonę korytarzem. Aż serce się raduje. Gdy przywiózł Knoksa ze szpitala, był przekonany, że wszystko musi robić samodzielnie. Rozumiem, dlaczego tak uważał, ale cieszę się, że w końcu dotarło do niego, iż rodzina jest po to, by się wspierać. Należy przyjmować pomoc. Znajdować chwile tylko dla siebie. Dzięki Kendall pojął, że nie ma w tym nic złego. To kolejny argument przemawiający za tym, że idealnie do siebie pasują. Brat słucha żony, chociaż naszych słów nie bierze za bardzo do siebie.
Wszedłszy po schodach, przystaję tuż pod drzwiami pokoju Knoksa.
– Dobrze się dziś bawiłeś, koleżko? – pyta Tyler. – Dostałeś mnóstwo fajnych zabawek. Nie kręć się – śmieje się mężczyzna. Zerkam przez drzwi. Tyler zmienia małemu pieluszkę.
Każdy z czterech przyjaciół brata raz czy dwa zajmował się Knoksem i nigdy nie narzekali na to, że młodego trzeba przewijać. Kilka razy widziałam, jak go przebierają, jednak kiedy obserwuję sposób, w jaki Tyler troszczy się o mojego bratanka – jakby mały był dla niego bardzo ważny – dzieje się ze mną coś dziwnego. Cała się w środku rozpływam na widok tego ociekającego seksapilem mężczyzny, który z pewnością siebie opiekuje się brzdącem. Dobry z niego facet.
– Hej – mówię cicho, by ich nie przestraszyć. – Mam się tym zająć?
– Nie, radzimy sobie. – Wkłada Knoksowi spodenki na pieluszkę i podnosi go z przewijaka. – Pije jeszcze z butelki? Ridge wspominał, że będą go odzwyczajać, bo skoro jest już dużym chłopcem, powinien pić z kubka niekapka. – Ostatnie słowa wypowiada do Knoksa, po czym prycha głośno w jego brzuch, a mały chichocze.
Tylerowi trzeba też oddać, że słucha, gdy się do niego mówi. Zwraca uwagę na otaczający go świat. Co więcej, osobie w potrzebie oddałby ostatnią koszulę.
– Tak, wciąż je z butelki. Od jutra zaczną go przestawiać. Kendall nie chciała, by grymasił na swojej imprezce. Przygotuję mu butelkę.
– Pójdziemy z tobą. – Tyler spogląda na Knoksa, który położył głowę na jego ramieniu. – O ile uda nam się tam dotrzeć. Jest zmordowany.
– Moja babcia mówiła tak o nas, gdy byliśmy mali.
– Moja też tak mawiała. – Uśmiecha się nieśmiało.
Szybko przygotowuję na dole butelkę i siadam na kanapie.
– Wezmę go – mówię Tylerowi.
– Nie. Wygodnie mu. Mogę go nakarmić.
Podaję mężczyźnie butelkę i koc. Knox uwielbia się w niego wtulać. Wystarczy włożyć mu w ręce kocyk – chociaż może być cokolwiek miękkiego – a natychmiast zasypia. Nigdy nie sprawia problemów, jest wyluzowany jak tatuś.
– Raczej jej nie skończy – zauważam, gdy opadają mu powieki. Pije jeszcze, choć kto wie, czy zaraz całkiem nie opadnie z sił.
– Ma za sobą dzień pełen przygód.
– Tak. Trudno uwierzyć, że minął już rok.
Mężczyzna przyznaje mi rację.
– Odnoszę wrażenie, jakbyś dopiero wczoraj zadzwoniła, by powiadomić mnie, że Ridge jest w szpitalu.
– Kendall mówiła, że pojadą później na cmentarz. Nawet sobie nie wyobrażam, jak im ciężko.
– Udało im się pomimo tych nietypowych okoliczności – zauważa Tyler. – W życiu przeważnie się jakoś układa.
– To prawda. – Z wiekiem zaczęłam zauważać, że kiedy nie ziszcza się to, czego pragniemy, odczuwamy rozczarowanie. Ale potem niespodziewany zwrot wydarzeń sprowadza człowieka na nową drogę, o której wcześniej nawet nie myślał, a którą później uważa za najlepsze, co go w życiu spotkało.
– Jak ci idzie w salonie? – pyta Tyler, zabierając drzemiącemu Knoksowi butelkę. Odstawia ją na stolik.
– Dobrze. Dwie stylistki pracują u mnie na pełen etat. Zastanawiam się, czy nie zatrudnić jeszcze jednej. – Mój salon „U Reagan”, tak wiem, oryginalna nazwa, całkiem nieźle prosperuje. Już od kilku lat działam w branży, a z każdym rokiem mam coraz większe zyski. – A wam jak idzie w pracy? Ridge wspominał, że być może znów weźmiecie jakąś robotę za miastem.
– Tak. Kiedyś braliśmy ich więcej, ale od narodzin małego trzymamy się blisko domu.
– Tęsknisz za tym? Za nowymi miastami i nowymi kobietami? – pytam żartobliwie. W duchu jednak nie cierpię się za to pytanie, na które zapewne nie chcę poznać odpowiedzi, mimo że musiałam je zadać, bo jestem jego przyjaciółką. Problem w tym, że pragnę być dla niego kimś więcej.
– Nie, niezbyt. Fajnie jest spędzać noc we własnym łóżku. – Patrzy na Knoksa i od razu twarz mu łagodnieje. – Jeżeli chodzi o kobiety, od dawna żadnej nie miałem.
– Posucha, Justice? – naśmiewam się. Mam ochotę objąć go i błagać, by pozwolił mi położyć temu kres.
– Chyba tak. Z własnego wyboru. – Odwraca się twarzą do mnie. – Nie interesują mnie już przelotne znajomości.
Na to wyznanie serce fika mi koziołka.
– Mogę go wziąć – zmieniam temat, bo nie chcę ciągnąć poprzedniego, na który rozmowa mogłaby potoczyć się tylko w jednym z dwóch kierunków. Powiedziałby, że ktoś mu się podoba albo że to ja mu się podobam. W minionym roku kilka razy odniosłam wrażenie, że odwzajemnia moje uczucia, jednak żadne z nas nic z tym nie zrobiło. Mimo że go pragnę, stoi między nami zbyt wiele przeszkód.
Cóż, właściwie tylko jedna.
Jest najlepszym przyjacielem mojego brata.ROZDZIAŁ 2. TYLER
Rozdział 2
Tyler
Mam na końcu języka pewne wyznanie. Odnoszę wrażenie, że od miesięcy udajemy, że nie ciągnie nas ku sobie. Pragnę wyrzucić z siebie słowa, żeby w końcu wybrzmiały, chociaż co, jeśli sygnały, które – jak mi się zdaje – wysyła Reagan, wcale nie są tym, za co je biorę? Co, jeśli chce się ze mną tylko przyjaźnić? Czy stracilibyśmy tę więź? Od miesięcy zastanawiam się, czy zaryzykować naszą przyjaźń. Reagan jest dla mnie ważna, jej utrata mnie zniszczy.
– Jesteś zmęczona? – pytam, zamiast wyznać jej, co czuję.
– Tak. Imprezki z okazji pierwszych urodzin potrafią wymęczyć – stwierdza ze śmiechem.
– Zdrzemnij się. Zajmę się nim.
– Nie mogę. Sama zaproponowałam, że go popilnuję.
– A teraz ja proponuję to samo. Zamknij na chwilę oczy – śmieję się cicho. – Mama mówiła mi tak, gdy byłem młodszy. Podskakiwałem, prosząc ją, byśmy poszli do parku albo by pobawiła się ze mną w ogrodzie. Oskarżałem ją, że śpi, a ona mawiała, że tylko zamknęła na chwilę oczy. Teraz, jako dorosły, ją rozumiem, ale wtedy chciałem, żeby po prostu się ze mną pobawiła. Dzieci mają zbyt wiele energii.
– To prawda – mówi i ziewa, zakrywając ręką usta.
– Połóż tutaj głowę… – Wskazuję na swoje ramię. – I się zdrzemnij. – Z zapartym tchem czekam, aż zrobi sobie ze mnie poduszkę. Tym właśnie się stałem… mężczyzną wygłodniałym jej dotyku. Pamiętam, jak się nabijałem z Ridge’a, gdy poznał Kendall, teraz to rozumiem. Szkoda tylko, że nie mogę mu tego powiedzieć. Chociaż może mógłbym to zrobić. A nawet będę musiał, jeśli Reagan da mi szansę. Nie będę niczego przed nim ukrywał. Cholera, wcale bym się nie zdziwił, gdyby kumpel już wiedział. Całe życie byliśmy sobie bliscy z Ridge’em, a ja wcale nie staram się ukrywać, że mnie do niej ciągnie.
– Obudzisz mnie, kiedy on się ocknie? – pyta.
W duchu przybijam sam sobie żółwika.
– Oczywiście – mówię jej, choć wiem, że wcale jej nie obudzę. Chyba że będę musiał. Przysuwa się nieco i kładzie głowę na moim ramieniu. Nie pierwszy raz robi sobie ze mnie poduszkę, jednak teraz, gdy tak tu leżymy, a ja trzymam Knoksa na rękach, jest jakoś inaczej. Jakby ta chwila znaczyła coś więcej. Pierwszy raz w życiu pragnę tego, co się z tym wiąże. Pragnę zostać ojcem. Pragnę mieć żonę. Pragnę takiego życia.
Z nią.
Muszę wybadać grunt, dowiedzieć się, czy ten pociąg fizyczny sięga głębiej, bo inaczej będę żałować, że nie dałem nam szansy. Dobrze wiem, jakie konsekwencje pociągnie za sobą rozpad naszego związku – stracę dobrą przyjaciółkę, jaką się dla mnie stała. Dni takie jak dzisiejszy będą niezręczne. No i jest też Ridge. Od dzieciństwa jest jednym z moich najlepszych przyjaciół, a jeśli by mi nie wyszło z Reagan, naraziłbym i tę przyjaźń na szwank. Wraz z trzema pozostałymi przyjaciółmi pracuję dla brata dziewczyny. Wiele kładę na szali. Jestem jednak świadom ryzyka. Muszę zdecydować, czy warto je podjąć. Czy warto się do niej zalecać.
_Zdecydowanie_.
*
Budzę się, gdy ktoś ciągnie mnie za brodę. Kiedy otwieram oczy, dostrzegam Knoksa, który uśmiecha się szeroko. Gaworzy, opowiadając mi jakieś historie.
– Wyspałeś się? – pytam. Uśmiecha się szerzej i mocniej szarpie za moją brodę. – Bądźmy cicho, by nie obudzić cioci Reagan. – Na dźwięk jej imienia maluch się rozgląda, aż w końcu zauważa, że kobieta śpi oparta o mnie. Nawet nie wiem, kiedy zasnąłem, a gdy się obudziłem, obejmowałem ją ramieniem. Knox siada na moich kolanach i wyciąga rękę w stronę jej nosa. Mały jest szybki. Dotyka jej, zanim udaje mi się wyciągnąć zza niej rękę i go powstrzymać. Reagan otwiera piwne oczy i się uśmiecha.
– Złapałeś mnie za nos, smrodku – mówi, łaskocząc go po brzuchu. Mały rechocze, na co oboje wybuchamy śmiechem. Knox wyciąga do niej rączki, więc Reagan go podnosi.
Korzystam z okazji, by rozprostować kończynę, z której zrobił sobie wcześniej poduszkę.
– Masz na to ochotę? – Podsuwam Knoksowi na wpół opróżnioną butelkę, którą wziąłem ze stolika. Mały szczerzy się i wyciąga po Reagan ręce. – Mogę mu ją dać, prawda? – pytam.
– Jak długo spaliśmy?
Patrzę na zegar na ścianie.
– Z pół godziny.
– Tak. Nic mu się nie stanie.
Knox, niczym się nie przejmując, opiera głowę o pierś Reagan i pije, po czym siada i oddaje mi butelkę. Schodzi z kolan cioci.
– Dobrze, że nią nie rzucił. Przez pewien czas wywalał pustą butelkę. Ridge i Kendall bardzo długo uczyli go, że tak nie wolno.
– Ridge mi o tym mówił. – Odstawiam butelkę i siadam na podłodze, by pobawić się z młodym nowymi zabawkami. Reagan odnosi naczynie i po chwili się do nas dosiada. I tak dwadzieścia minut później zastają nas Ridge i Kendall.
– Mama, mama, mama – gaworzy Knox, idąc do Kendall. Wpada w jej nogi i wyciąga do niej ręce.
– Dzięki – mówi Ridge, siadając w rozkładanym fotelu.
– Nie ma za co – odpowiadam, wstając. – Knox, kolego, przybij. – Wyciągam do niego pięść. Uśmiecha się szeroko i w skupieniu zaciska dłoń, po czym przybija żółwika. – Sto lat, młody. – Czochram go po włosach, a on ze śmiechem paca mnie po dłoni. – Widzimy się w poniedziałek – mówię do Ridge’a.
– Też będę się zbierać. – Reagan wstaje. – Wiem, że macie na dziś jeszcze plany – mówi, obejmując Kendall i Knoksa. – Gratuluję wam obojgu – dodaje, patrząc na brata.
– Dziękujemy – mówią równocześnie.
Czekam, aż Reagan weźmie torebkę, po czym odprowadzam ją do samochodu.
– Masz jakieś plany na wieczór?
– Nie, muszę zrobić pranie. A ty?
– Żadnych. Chłopaki spotykają się w barze „Do dna”.
– Wybierz się z nimi.
– Może tak zrobię – mówię niezobowiązująco.
– Cóż, gdybyś mnie potrzebował, będę robić pranie i wieszać półki w salonie.
– Pomóc ci? – proponuję.
– Nie. Jest sobotni wieczór. Na pewno masz lepsze zajęcia.
– Mam za tobą jechać? – pytam, ignorując to, że nie przyjęła pomocy.
– Jasne. Jeśli chcesz. Zapłacę za twoje usługi kolacją.
Otwieram usta, by powiedzieć, że może korzystać z wszystkich moich usług za darmo, jednak po zastanowieniu mówię, że nie musi się wysilać.
– Na pewno? Planowałam zrobić potrawkę z kurczaka z kluskami według przepisu mamy.
– Dobra. Skoro nalegasz – mówię, bo nie odmawia się kurczaka z kluskami według przepisu Heidi Beckett. Nie jadłem tego dania w wersji Reagan, wiem jednak, że odziedziczyła po mamie talent kucharski. Na samą myśl ślinka napływa mi do ust.
– Trzeba po coś zajechać do sklepu? – pytam.
– Nie. Zaparkuj za salonem i wejdź na górę.
– Będę jechać tuż za tobą – mówię. Biegnę do pick-upa i ruszam za nią.
*
– Podasz mi gwóźdź? – pytam Reagan. Wieszamy w składziku w jej salonie półki. – Dzięki – mówię, biorąc go od niej. Szybko montuję ostatnią półkę i drugi raz sprawdzam, czy wszystkie trzy są równo. – Mam zrobić coś jeszcze? – Wieszałem półki dwa razy wolniej, aby przeciągnąć chwile spędzone z Reagan.
– Poluzował się zawias w krześle Carol, a drzwi się przekrzywiły. Możesz to naprawić? Miałam wziąć narzędzia od taty albo Ridge’a i sama się tym zająć.
– Prowadź. – Im więcej znajdzie mi zajęć, tym dłużej z nią będę. Kurwa, gdyby kumple potrafili czytać mi w myślach, robiliby sobie ze mnie jaja. Zapewne nigdy nie daliby mi spokoju. Chociaż kiedy Ridge oświadczył się Kendall, odczepiliśmy się od niego. Nie żebym ja miał się oświadczyć. Przynajmniej nie w najbliższym czasie.
– Dziękuję za pomoc, Ty. Sama bym sobie poradziła, ale tobie idzie to bardzo sprawnie.
– Wiesz przecież, że zajmuję się tym zawodowo? – żartuję sobie z niej.
– Wiem. Tylko nie lubię prosić ludzi o coś, co mogę zrobić sama.
– To żaden problem, Reagan. – Zamykam drzwi, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. – Gotowe. Co jeszcze?
– Yyy… jak ci idzie składanie mebli? – pyta, przygryzając dolną wargę.
– Przypominam, że utrzymuję się z budowlanki – śmieję się, próbując nie myśleć o tym, jak bardzo pragnę przygryźć jej usta. – Masz coś jeszcze? Mogę wszystko ogarnąć, skoro już tu jestem i mam narzędzia.
– Tak. Muszę złożyć regał na książki. Przyjechał w zeszłym tygodniu, ale nie miałam czasu się tym zająć.
– Prowadź. – Biorę torbę z narzędziami. Reagan wyłącza światło i kieruje się do zamkniętych drzwi, za którymi znajdują się schody prowadzące do jej mieszkania. Przez lata wiele razy ją odwiedziłem. – Wciąż mieszkasz nad zakładem? – pytam, patrząc na jej tyłek, którym kołysze, idąc po schodach.
– Tak. Mieszkanie nie jest złe. Im więcej czasu spędzam z Ridge’em i Kendall, tym częściej zastanawiam się nad kupnem jakiegoś domu, który nie znajdowałby się w tym samym budynku, co moje miejsce pracy. – Na szczycie schodów odwraca się do mnie. Jest tu ciasno, więc ociera się biustem o moją pierś. – A tobie nadal pasuje twoje mieszkanie? – pyta, patrząc na mnie.
– Niezbyt – wyznaję. Otwiera drzwi i wchodzę za nią. – Szukam czegoś innego. Mam dość słuchania sąsiadów, którzy bez przerwy się kłócą.
– Biedni i oni, i ty.
– Gdzie masz ten regał? – pytam.
– Za mną. – Szczerzy zęby. Ma małe, acz przytulne mieszkanko, biorąc pod uwagę, że znajduje się nad salonem. – Kiedyś chciałabym przekształcić je w biuro. Na razie zajmuję się finansami i zamówieniami w małym kąciku. Fajnie byłoby urządzić tutaj pomieszczenie socjalne i gabinet.
– To rozwiązanie na pewno spodoba się też twoim pracownicom.
– Z pewnością. Tam jest. – Wskazuje na małą wnękę przy salonie, w której stoją dwa pełne książek regały. Trzeci ledwie się tam zmieści.
– Wymierzyłaś? – pytam ją.
– Tak – odpowiada zadziornie. Pokazuje mi język. – Dwa razy.
– Tylko się upewniam. – Unoszę ręce w obronnym geście.
– Nie waż się zapytać, czy potrafię posługiwać się taśmą. Tata i Ridge dopilnowali, bym wiedziała, jak z niej korzystać.
– Nie miałem zamiaru. – Stawiam torbę na podłodze, po czym siadam przy kartonie i go rozcinam. – Co to za książki?
– Podpisane egzemplarze dzieł moich ukochanych autorek.
– Myślałem, że wolisz czytnik?
– Oj, tych nie czytam. – Chyba dostrzega malujące się na mojej twarzy zmieszanie, bo dodaje: – Nie ryzykowałabym zniszczenia grzbietów czy pogniecenia kartek.
– To sensem posiadania książek nie jest to, by je czytać?
– Nie. Sensem jest to, że uwielbiam każdą z nich i że te egzemplarze podpisały ich autorki. To ważne, Tyler – mówi, kładąc dłonie na biodrach.
– Czaję. Podpisane egzemplarze są ważne.
– Pomóc ci? – pyta Reagan.
– Obiecałaś mi kolację, tak?
– Tak. Zabiorę się za gotowanie, kiedy będziesz majsterkował. Krzycz, jeśli będziesz potrzebował pomocy.
– Poradzę sobie – zapewniam ją i biorę się do roboty.
Regał jest prosty, z pięcioma półkami. Teoretycznie powinienem go skręcić w maksymalnie dwadzieścia minut. Mieszkanie Reagan stanowi otwartą przestrzeń, więc widzę ją z miejsca, w którym siedzę. Upięła włosy na czubku głowy w kok. Nie robi nic wyjątkowego, tylko gotuje, a mimo to przykuwa moją uwagę.
– Jak ci idzie? – pyta, nawet nie unosząc wzroku.
– Dobrze. A tobie? – odpowiadam i wracam do pracy, nim przyłapałaby mnie na tym, że się na nią gapię.
– Jedzenie będzie gotowe za jakieś dziesięć minut.
Przyglądam się regałowi. Jeśli uda mi się skoncentrować, skończę robotę w tym samym czasie. Skupiam się zatem na pracy. Montuję ostatnią półkę, gdy Reagan woła mnie na kolację.
– W samą porę – mówię, wchodząc do kuchni.
– Skończyłeś? – pyta. Jej piwne oczy lśnią z ekscytacji.
– Tak. Ustawić książki na regale?
– Jeszcze żadnych nie mam, ale za kilka tygodni odbędą się targi, na których planuję kupić kilka egzemplarzy.
– Dlaczego tego nie wiedziałem?
Wzrusza ramionami.
– Wiesz, że uwielbiam czytać. Nie chwalę się obsesją na punkcie podpisanych egzemplarzy osobom, które tego nie rozumieją.
– Hej, ja nie oceniam. Mnie możesz o wszystkim powiedzieć.
Jej śmiech niesie się echem po mieszkanku.
– Zapamiętam. – Uśmiecha się. – Dziękuję, że mi dziś pomogłeś, Ty. Doceniam to.
– Polecam się. Wystarczy, że do mnie zadzwonisz.
– Zajadaj – mówi, podając mi miseczkę parującej potrawki z kurczaka.
Od razu biorę się do jedzenia.
– O ludzie, jakie dobre.
– Może naucz się gotować, zamiast tylko grillować – żartuje sobie ze mnie.
– Zgłaszasz się na moją nauczycielkę?
– Jasne. – Wzrusza ramionami. – Gotowanie nie jest trudne.
– Jestem singlem i mieszkam sam. Łatwo mi wrzucić na grilla jakieś mięcho i zjeść je z pieczonymi ziemniakami czy sałatką.
– Co jesz w zimie?
– Jedzenie z grilla.
– Słucham? – Kręci głową. – Wyobrażam sobie, jak stoisz w płaszczu, rękawiczkach i szaliku tuż za drzwiami i próbujesz upiec na grillu steka, gdy wokół wirują płatki śniegu.
– Nie tak to wygląda, ale jesteś blisko. Mam w mieszkaniu płytę grillową. – Puszczam do niej oko.
– Ależ oczywiście.
– Dziękuję – mówię, ocierając usta. – Pyszne jedzonko. – Wstaję, niosę talerz do zlewu, płuczę go i odstawiam na suszarkę. – Sprzątasz podczas gotowania – stwierdzam, zauważywszy, że w zlewie nie ma żadnych brudnych naczyń.
– Nabrałam tego nawyku od mamy. Mówi, że tak jest łatwiej. Sądzę, że ma rację. Kto chciałby zmywać z pełnym brzuchem? – Zjada ostatni kęs, a ja sięgam po jej talerz i myję go.
– Jakie masz plany na wieczór? – pytam.
– Nie mam planów. Może obejrzę nowy film na Netfliksie. A ty?
– _Potrójna granica_?
– Tak. Dobrze się zapowiada, a obsada… – Wachluje sobie twarz, jakby zrobiło jej się gorąco.
– Serio?
– Żadnego z tych facetów nie wykopałabym z łóżka.
W myślach porównuję się z aktorami. Chyba najbliżej mi do tego Hunnama.
– Który jest twoim ulubieńcem? – pytam, przechodząc za nią do salonu. Siada na kanapie, a ja przysiadam się do niej.
Udaje, że się zastanawia.
– Jak już mówiłam, żadnego nie wyrzuciłabym z łóżka, ale gdybym musiała wybrać, zdecydowałabym się na Charliego.
_O tak!_
– To oglądamy?
Odwraca się do mnie z zaskoczeniem wypisanym na twarzy.
– Chcesz zostać?
– Chciałem obejrzeć ten film. Dlaczego mielibyśmy oglądać go w pojedynkę?
– Słuszna uwaga. – Bierze pilota i wybiera film, jednak go nie włącza. – Przydadzą nam się jakieś przekąski – stwierdza, odkładając pilota na mały stolik, i biegnie do kuchni.
– Jakie? – wołam przez ramię.
– Zobaczysz.
Słyszę, jak się krząta.
– Pomóc ci?
– Nie – mówi. Słyszę, jak zamyka mikrofalówkę. Po chwili strzela kukurydza. – Proszę. – Reagan podaje mi przez moje ramię dwie butelki wody, po czym przechodzi z powrotem do kuchni. Szybko wraca z dużą miską popcornu i paczką oreo. – Nie można oglądać filmu bez kukurydzy. A ciastka wzięłam, bo oboje lubimy słodycze.
Nie mówię, że nie przepadam za słodyczami. Nie licząc jej, bo ona na pewno jest słodka. Penis sztywnieje mi na samą myśl o skosztowaniu jej ciała. Na szczęście Reagan stoi odwrócona do mnie plecami po drugiej stronie pomieszczenia, gdzie wyłącza światło, więc mam czas, by doprowadzić się do porządku, nim zauważy mój stan.
– Tworzysz nastrojową atmosferę? – pytam cichym i zachrypniętym głosem.
– A jak inaczej mamy oglądać film?
– Nie mam pojęcia – mówię szczerze. Nie wie jednak, że mnie nie zależy na filmie, przekąskach czy nawet świetle. Dla mnie liczy się tylko ona.
To dzięki niej nigdy nie zapomnę tego wieczoru.ROZDZIAŁ 3. REAGAN
Rozdział 3
Reagan
– Reagan, moja droga, jak się miewasz? – pyta z fotela fryzjerskiego pani Marks, która przyjaźniła się z moją babcią. Przychodzi do mnie, odkąd otworzyłam salon.
– Dobrze. A pani? – odwzajemniam się pytaniem, zapinając na jej karku pelerynę.
– Dawno już powinnam była do ciebie przyjść – odpowiada roześmiana.
– Proszę się nie przejmować. Zrobię pani ładną fryzurę. Ma pani w weekend ważną randkę?
– Oj, ty. – Macha dłonią w powietrzu. W lustrze dostrzegam, że się zarumieniła.
– Nigdy nie jest za późno na randki – mówię.
– Mój Hank był miłością mojego życia. Drugiego takiego nie znajdę, więc nawet się nie trudzę.
– Nie doskwiera pani samotność?
– Czasami. Ale każdy inny byłby tylko kimś na zastępstwo, a to nie byłoby sprawiedliwe wobec żadnego z nas. Poza tym mam przyjaciółki, dzieci i wnuki. A ty? Masz jakiegoś wyjątkowego mężczyznę u boku?
Na myśl od razu przychodzi mi Tyler. Nie widziałam go od zeszłego weekendu, w który oglądaliśmy u mnie film. Wydaje mi się, że podczas tamtych chwil za bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Zasnęłam z głową na jego ramieniu, a gdy się obudziłam parę godzin później, długo po zakończeniu filmu, Tyler mnie obserwował. Wciąż dźwięczą mi w uszach jego słowa: „Jesteś piękna”. Udałam, że go nie usłyszałam, a on chwilę później wyszedł.
– Nie. – Nim kobieta ma szansę odpowiedzieć, brzęczy dzwonek zawieszony przy drzwiach, odwracam się szybko, by zobaczyć, kto wszedł. Czasami przyjmujemy ludzi z ulicy, jeśli mamy miejscu w grafiku. – Witam w… – urywam, gdy dostrzegam Tylera, który szczerzy się od ucha do ucha. Na głowie ma czarną czapkę z napisem „Yankees”. – Hej.
– Hej. Masz chwilę, by mnie ostrzyc?
Brenda otwiera usta, jednak posyłam jej spojrzenie, na którego widok od razu je zamyka.
– Jasne. Za jakieś piętnaście minut. Tylko założę pani Marks wałki.
– Nie spiesz się. Nie pracujemy z powodu deszczu. – Odwraca się i spogląda na ponure niebo. – Pomyślałem więc, że pora się ostrzyc. Mogłabyś mi zgolić włosy, bo jest mi przez nie za ciepło, gdy pracujemy na zewnątrz.
– Z Sethem macie w tej kwestii zupełnie odmienne zdanie – stwierdzam ze śmiechem.
Prycha.
– Jest pięknisiem w naszej paczce.
Nie myli się. Seth ma długie loki, które zdecydowanie przydają mu wyglądu ładnego chłopca. Reszta towarzystwa ma inny typ urody.
– Rozgość się. Wiesz, gdzie jest lodówka. Niedługo do ciebie podejdę – mówię, po czym odwracam się do pani Marks.
– Przystojniak. Jest twój? – pyta, oczywiście nawet nie zniżając głosu. O nie. Jej pytanie wybrzmiewa w salonie, w którym słyszą je moje pracownice, klientki i sam Tyler.
– Nie. Nie jest mój. To Tyler. Przyjaźni się i pracuje z Ridge’em.
– Oj. – Kiwa głową. – Powinnaś to zmienić. – Puszcza do mnie oko.
Śmieję się niepohamowanie. Kobieta mówi, co jej ślina na język przyniesie.
– Przyjaźnimy się.
– Jak się to teraz nazywa? Przyjaciele z bonusem? – Pstryka powyginanymi artretyzmem palcami. – Właśnie tak. Zostańcie takimi przyjaciółmi.
– Co by pomyślały pani dzieci i wnuki, gdyby się dowiedziały, jakie podsuwa mi pani pomysły? – pytam ze śmiechem.
– Cukiereczku, pochwaliłyby mnie, bo takiego mężczyznę trzeba usidlić, póki jest wolny.
– Pani tak zrobiła? – pytam ją, starając się zmienić temat.
– Oczywiście. Mój Hank nawet się nie połapał w sytuacji.
– Zapraszam pod suszarkę – mówię, nawinąwszy ostatnie pasmo na wałek. Pomagam jej wstać i prowadzę na inny fotel. – Wrócę do pani za kwadrans.
– Oj, nie spiesz się. Czeka mnie niezłe widowisko. – Porusza znacząco brwiami, na co wybucham śmiechem.
Wracam na stanowisko, zbieram wałki i trochę sprzątam. Pani Marks co dwa tygodnie przychodzi na nawinięcie włosów, jak to nazywa. Nakręcam jej włosy na wałki, a potem modeluję fryzurę. Mówi, że jej artretyzm utrudnia dbanie o włosy, a poza tym, tu cytuję, kobieta musi czuć, że jest ładna i zadbana. Dlaczego miałabym dyskutować z nią na ten temat? Tak się składa, że z całego serca się z nią zgadzam. To dlatego zajęłam się kosmetyką i otworzyłam salon.
– Tyler, jesteś gotowy? – wołam do niego. Wstaje, a ja wykorzystuję okazję, by nasycić się jego widokiem. Ma na sobie opięte, od noszenia wyblakłe w wielu miejscach dżinsy z dziurami na kolanach. Jego tyłek świetnie się w nich prezentuje. – Skracamy, tak? – pytam, gdy siada na krześle.
– Tak. Mam już dość zabawy z nimi.
– Dobrze. Jak krótko mam cię ostrzyc? Maszynką czy na łyso?
– Najpierw maszynką. Umyjesz mi włosy? – pyta.
– Jeśli chcesz.
– Masz czas? Od dawna nikt nie mył mi włosów. Parę lat temu byliśmy w salonie tylko dla mężczyzn kilka miasteczek stąd, w którym kładą klientowi ciepły ręcznik na twarz i tym podobne.
– Mogę ci umyć włosy, ale nie mamy ciepłych ręczników. Chyba że wystarczy, jeśli zwilżę jakiś pod prysznicem?
– Nie trzeba. Ale byłoby miło, gdybyś umyła mi włosy.
Okrywam go peleryną.
– Dobrze. Chodź za mną. – Prowadzę go do myjni w odległym kącie salonu, oddzielonym od reszty pomieszczenia ścianką z długim oknem, przez które widzę, czy ktoś wchodzi, a które zarazem osłania klienta. Kiedy to mnie myto czy płukano włosy w jakimś salonie, czułam się niezręcznie, gdy ktoś wchodził i widział moją przechyloną głowę. Wręcz tego nienawidziłam. Podobnie jest zapewne przy depilacji brwi czy strzyżeniu brody. Gdy kupiłam ten budynek, stanowczo zapowiedziałam tacie i Ridge’owi, że chcę zapewnić moim klientom prywatność w takich sytuacjach. Tata stwierdził, że dobrze by było, gdybym widziała z wydzielonej części wejście, zwłaszcza że na początku pracowałam sama. Wpadliśmy zatem na pomysł z oknem, co świetnie się sprawdziło. Kilkoro klientów przyznało, że bardzo podoba im się takie rozwiązanie.
– Jak ci mija tydzień? – pyta Tyler po tym, jak usiadł w fotelu. Odchyloną głowę trzyma w umywalce i w przeciwieństwie do większości klientów nie zamknął oczu. Obserwuje mnie.
– Dobrze. Miałam sporo roboty, ale nie będę narzekać. Interes dobrze idzie. Przy okazji, dzięki za złożenie regału. Półki świetnie trzymają. – Dostosowuję temperaturę wody i zwilżam mu włosy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki