Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Unexpected Arrivals. Walka Tom II - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 kwietnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Unexpected Arrivals. Walka Tom II - ebook

Bez względu na to, jak bardzo planujesz lub próbujesz przygotować się na to, co ma nadejść, życie zawsze wysyła cię na alternatywną ścieżkę.

Przyjmujemy każdy zakręt na drodze, jak tylko się zakręci.

Tylko co robisz, gdy nie widzisz nadchodzącego?

Zmagamy się, ucząc się nawigacji w całkowitej ciemności.

Jeden oddech.

Jedna sekunda.

Jedna minuta.

Jedna godzina.

Dzień po dniu uczymy się żyć z naszą niespodziewaną walką.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7697-1
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1. REAGAN

Roz­dział 1

Reagan

Wcho­dzę do pomiesz­cze­nia i od razu dostrze­gam wielki uśmiech na twa­rzy brata, wiem już, że żona podzie­liła się z nim nowiną. Cie­szę się, że ma part­nerkę. Ostatni rok nie nale­żał do naj­ła­twiej­szych. A tych dwoje zde­cy­do­wa­nie zasłu­guje na szczę­ście.

– Hej – mówi ktoś za mną głę­bo­kim gło­sem.

Wiem, że ode­zwał się Tyler, a mimo to spo­glą­dam przez ramię.

– Cześć. – Uśmie­cham się.

– Sio­stra – woła do mnie Ridge, w końcu odry­wa­jąc wzrok od żony i syna, dzięki czemu zauwa­żył, że nie są sami.

– Brat – odpo­wia­dam.

– Podejdź­cie do nas. Mamy nowiny.

Na moją twarz wypływa uśmiech, zatrzy­muję jed­nak dla sie­bie powód tej rado­ści. Tak, wiem już, o czym zamie­rza powie­dzieć nam brat.

– Jeśli uśmiech­niesz się nieco sze­rzej, pęk­nie ci twarz – żar­tuję sobie z niego.

– Ty. Hej, stary. Dzięki, że przy­sze­dłeś. – Ridge wyciąga zaci­śniętą dłoń, by Tyler przy­bił z nim żół­wika, gdy do nich pod­cho­dzimy. Knox w sku­pie­niu zaci­ska rączkę i też ją wyciąga. Wcale mnie to nie zaska­kuje, bo setki razy widział, jak jego tatuś i wuj­ko­wie wyko­nują ten gest.

– Sto lat, młody. – Tyler stuka się piąstką z Knok­sem. Mały chi­cho­cze. Ileż rado­ści mają w sobie osoby tak młode i nie­winne.

– O jakich wie­ściach mowa? – pytam Ridge’a, patrząc na niego. Boję się, że gdy­bym spoj­rzała na Ken­dall, zdra­dzi­ła­bym, że podzie­liła się ze mną nowiną, zanim prze­ka­zała ją mężowi.

– Wła­ści­wie to mam dwie wie­ści. – Wyciąga rękę, którą nie trzyma Knoksa, i przy­tula Ken­dall, gdy kobieta do niego pod­cho­dzi.

– Pocze­kajmy, żeby powie­dzieć wszyst­kim za jed­nym zama­chem – mówi.

– Powiemy im, a potem całej resz­cie.

– Pocze­kaj chwilę. – Ken­dall uśmie­cha się do męża.

– Nie mogę – wyznaje brat.

– Mów. To napię­cie nas wykoń­czy – stwier­dzam. Gdy Knox wyciąga do mnie rączki, biorę go od Ridge’a. – Jak się miewa mój ulu­biony bra­ta­nek? – pytam mło­dego. Daję mu buziaka w poli­czek. Chi­cho­tem chwyta mnie za serce. Młody jest bar­dzo rado­sny, nie tylko dzięki mojemu bratu, który jest kozac­kim tatą, ale też za sprawą Ken­dall. Kobieta wnio­sła wiele dobrego do życia Ridge’a i bra­tanka.

– Knox, kolego, pokaż cioci nową koszulkę – mówi mój brat. Uśmie­cha się zado­wo­lony z sie­bie.

– Dosta­łeś koszulkę? – pytam bra­tanka.

Młody opusz­cza wzrok na wspo­mniany ciuch, po czym unosi go do moich oczu.

– Pokaż. – Tyler staje tuż za mną i wyciąga rękę, aby odsu­nąć rączkę Knoksa.

Zna­leź­li­śmy się tak bli­sko sie­bie, że ogrzewa mnie cie­pło jego ciała. Tyler Justice jest cho­ler­nie sek­sowny. W minio­nym roku spę­dzi­li­śmy ze sobą wiele czasu. Coraz trud­niej mi się mu oprzeć. Sytu­ację kom­pli­kuje fakt, że jest jed­nym z naj­lep­szych przy­ja­ciół mojego brata. Odkąd się­gam pamię­cią, Ridge, Tyler, Seth, Mark i Kent byli jak papużki nie­roz­łączki. Zawsze się pod­ko­chi­wa­łam w Ty’u, który po pro­stu ema­nuje sek­sa­pi­lem, jakiemu nie potra­fię sta­wić czoła.

– „Jestem star­szym bra­tem” – czyta Tyler. Usta ma przy moim uchu, jego cie­pły oddech wywo­łuje u mnie gęsią skórkę, przez co mija chwila, nim docie­rają do mnie jego słowa.

– Co takiego? – pytam, aby się upew­nić, że się nie prze­sły­sza­łam. Bar­dzo trudno jest mi się sku­pić, gdy Tyler stoi tak bli­sko.

– Prze­czy­taj napis – mówi Ridge. Uśmie­cha się sze­roko, tuląc mocno żonę.

Odczy­tuję te same słowa, które przed chwilą prze­czy­tał Tyler.

– No nie. – Uno­szę wzrok. Brat i szwa­gierka kiwają głową. – Gra­tu­la­cje. – Koły­szę Knoksa, który klasz­cze, bo udzie­lił mu się mój entu­zjazm. – Nie powie­dzia­łaś mi – mówię do Ken­dall, kiedy skoń­czy­łam tań­czyć z rado­ści.

Knox wyciąga rączki do Tylera. Męż­czy­zna obcho­dzi mnie i bie­rze mło­dego.

Bra­ta­nek cią­gnie wujka za brodę, na co męż­czy­zna tylko się śmieje, a w jego nie­bie­skich oczach poja­wiają się iskierki. Od tego uśmie­chu, a może przez samego Tylera, miękną mi kolana.

Przed­sta­wię go: ma pra­wie metr dzie­więć­dzie­siąt wzro­stu, jasno­brą­zowe włosy, które prze­waż­nie nosi zgo­lone, jasne, błę­kitne jak niebo oczy, brodę i jest umię­śniony. Jego mię­śnie są nad wyraz roz­bu­do­wane, ćwi­czy je na siłowni oraz w pracy, bo robota na budo­wie nie należy do łatwych. Jego ciało zdra­dza, że wyko­nuje ciężką pracę. Ma też tatu­aże. Misterne wzory na ramio­nach i przedramio­nach owi­jają jak wstążka ten sek­sowny paku­nek w postaci Tylera Justice’a.

– Naj­pierw musia­łam powie­dzieć Ridge’owi – odpo­wiada Ken­dall.

– Niech ci będzie – bur­czę dobro­dusz­nie.

– Popil­nu­je­cie go przez chwilę? – pyta brat.

– Jasne – odpo­wia­damy z Tyle­rem nie­mal rów­no­cze­śnie.

Ridge z Ken­dall wycho­dzą, trzy­ma­jąc się za ręce. Po chwili odgłos ich kro­ków nik­nie w kory­ta­rzu.

– Tatuś i mamu­sia muszą spę­dzić chwilę we dwoje – mówi Knok­sowi Tyler. – Gdy pod­ro­śniesz, wujek Tyler opo­wie ci o tym, co będą teraz robić. – Śmieje się, gdy młody gawo­rzy w odpo­wie­dzi, na­dal prze­cze­su­jąc pal­cami jego brodę, która choć nie jest nadto obfita, ma taką dłu­gość, że dziecko może w niej zanu­rzyć palce.

– Nie depra­wuj go. – Kle­pię lekko Tylera po ramie­niu.

– Nie, nie. – Knox marsz­czy brwi i poka­zuje na mnie pal­cem.

– Prze­pra­szam, kolego. Cio­cia tylko żar­to­wała. – Wydaje mi się, że nie prze­ko­na­łam małego, bo jego wzrok mówi, że mam kło­poty. Na pewno wie­lo­krot­nie widział takie spoj­rze­nie u rodzi­ców.

– Daj cioci buziaka – zachęca Tyler. Nie­prze­ko­nany Knox kła­dzie głowę na ramie­niu męż­czy­zny. – Śmiało, kolego. O tak. – Męż­czy­zna pod­cho­dzi, a mnie oddech więź­nie w gar­dle. Nachyla się i przy­wiera ustami do mojego policzka. Nie odrywa ich od razu, przez co moje ciało wręcz mru­czy. Nic nowego. Od zawsze go pra­gnę, a ostat­nio tak bar­dzo się do sie­bie zbli­ży­li­śmy, że trudno mi tłu­mić potrzeby ciała.

– Nie. – Knox wyciąga do mnie rączki. Biorę więc go od Tylera. Maluch kła­dzie dło­nie na moich policz­kach i daje mi mokrego buziaka pro­sto w usta.

– Tak to robisz? – pyta ze śmie­chem Tyler. Wciąż stoi tak bli­sko, że czuję cie­pło jego ciała. – Może spró­buję jesz­cze raz – mówi cicho, sku­pia­jąc wzrok na moich ustach.

W duchu krzy­czę zachę­ca­jąco, aby się nachy­lił i mnie poca­ło­wał, czemu kres kła­dzie gło­śne puka­nie do drzwi i nastę­pu­jące po nim pyta­nie Marka o to, gdzie są wszy­scy. Odczu­wam zara­zem ulgę, jak i roz­cza­ro­wa­nie. Czę­sto zasta­na­wia­łam się, jakby to było się z nim cało­wać. Ma pełne usta, które wydają się cho­ler­nie mięk­kie. W sumie wiem, że takie wła­śnie są, bo kilka razy poca­ło­wał mnie w poli­czek. Cho­ciaż taki buziak zupeł­nie się różni od całusa w usta. Nie mam jed­nak szansy posma­ko­wać jego warg.

Tyler gła­dzi dło­nią tył głowy Knoksa, który poło­żył ją na moim ramie­niu w taki sam spo­sób, jak przed chwilą na ramie­niu męż­czy­zny. Mam­ro­cze pod nosem coś chyba o byciu zazdro­snym o dziecko, po czym się odsuwa, aku­rat gdy wcho­dzą do salonu Mark i Dawn, a zaraz za nimi Seth i Kent.

– Tutaj jest sole­ni­zant – gru­cha Dawn, pod­cho­dząc do mnie. Wyciąga ręce do mojego bra­tanka, który chęt­nie się w nią wtula, bo ni­gdy nie prze­pu­ści oka­zji, by zna­leźć się w cen­trum uwagi.

Tyler stoi tak bli­sko, że moje ciało, w któ­rym wznie­cił żar, nie umie się uspo­koić.

– Ridge i Ken­dall… chcieli spę­dzić chwilę ze sobą – wyja­śniam.

– Bec­kett! – woła Kent. – Przy­pro­wadź tu swój… tyłe­czek – popra­wia się szybko z uwagi na dziecko.

– Dobrze wybrną­łeś – chwali go Dawn.

– Młody musi pod­ro­snąć, żeby wujek nie musiał zwa­żać na słowa.

– Ile lat ma skoń­czyć mój bra­ta­nek, abyś uznał, że możesz go demo­ra­li­zo­wać? – dro­czę się z nim.

– Pięć? – Unosi brew.

– Raczej co naj­mniej trzy­na­ście – odpo­wia­dam.

– Cho­lera – mam­ro­cze, na co wszy­scy, łącz­nie z Knok­sem, wybu­chają śmie­chem.

– Hej – mówi zza nas Ridge, w któ­rego wtula się Ken­dall. – Cze­kamy jesz­cze tylko na rodzi­ców – dodaje, gdy roz­lega się puka­nie do drzwi.

Z narę­czem pre­zen­tów wcho­dzą moi rodzice, a za nimi idą rodzice Ken­dall.

– Koń­czy dopiero roczek – mówi ze śmie­chem bra­towa. – Prze­sa­dzi­li­ście.

– Jak­byś sama znała umiar – wytyka jej Dawn.

– To mój syn – wypala Ken­dall. Nikogo nie dzi­wią jej słowa. Młody stał się jej dziec­kiem już dawno, jesz­cze zanim była skłonna to przy­znać.

– Ofi­cjal­nie – mówi rado­śnie Ridge. – Ken­dall pod­pi­sała papiery. – Nikt nie pyta, o jakie doku­menty mu cho­dzi, bo wszy­scy wiemy, co poda­ro­wał żonie w dniu ślubu. Cze­ka­li­śmy tylko, aż bra­towa zakoń­czy żałobę po sio­strze i przyj­mie pre­zent. Gra­tu­lu­jemy im i obej­mu­jemy ich, ktoś nawet roni łzę. – Chcę poroz­ma­wiać o jesz­cze jed­nej spra­wie, zanim sku­pimy się na mło­dym. – Ridge patrzy na Knoksa, który będąc na rękach u Setha, bawi się jego wło­sami. – Knox chce wam coś powie­dzieć. Seth, odwró­cisz go, by wszy­scy mogli odczy­tać napis na jego koszulce?

Uśmie­cham się pod nosem. Wszy­scy roz­ma­wiali z małym i trzy­mali go na rękach, a nikt nie zauwa­żył napisu na jego T-shir­cie. Seth unosi chłopca, czyta i się śmieje.

– A niech mnie licho – mówi. Wszy­scy besz­tają go za te słowa. Odwraca małego do rodziny i przy­ja­ciół. Knox się wierci, macha rącz­kami i nóż­kami, bo udziela mu się eks­cy­ta­cja zebra­nych. Młody nie ma poję­cia, że będzie miał rodzeń­stwo.

– Impre­zujmy. – Ridge całuje Ken­dall i pro­wa­dzi nas na patio za domem.

Faceci, wraz z Knok­sem, zebrali się przy grillu, na któ­rym Seth i Kent smażą bur­gery i kieł­ba­ski. A my, kobiety, no cóż, sku­pi­ły­śmy się wokół Ken­dall.

– Kocha­nie, ogrom­nie się cie­szę – mówi jej mama, Sonia. Oczy lśnią jej od łez.

– Dzię­kuję. Tego dziecka… – Przy­kłada dłoń do jesz­cze pła­skiego brzu­cha. – Nie spo­dzie­wa­li­śmy się, acz­kol­wiek bar­dzo się cie­szymy.

– Dwójka dzieci w mniej niż dwa lata – zauważa moja mama. – Soniu, spo­dzie­wam się, że nie­długo będziemy spę­dzać sporo czasu z wnu­kami – dodaje roze­śmiana.

– Z pew­no­ścią – potwier­dza mama Ken­dall.

– A co z cio­cią? – pytam z uda­waną urazą, z czego wszyst­kie zdają sobie sprawę. Spę­dzam mnó­stwo czasu z bra­tan­kiem. Dru­gie maleń­stwo też na pewno będzie przy­tu­la­śne.

– Cho­ciaż nie łączą nas więzy krwi, też jestem cio­cią – dodaje Dawn.

– Przyda mi się mnó­stwo pomocy – obie­cuje nam Ken­dall.

Dzień upływa nam cudow­nie.

Małemu Knok­sowi bar­dziej od pre­zen­tów spodo­bały się torebki i papier, czego można się było spo­dzie­wać. Ken­dall roze­brała go do pie­luszki, posa­dziła w wyso­kim krze­śle i pozwo­liła sza­leć z minia­tu­ro­wym tor­tem, który przed nim posta­wiła. Z początku pod­szedł do wypieku z waha­niem, tylko dźgał go palusz­kami. Jed­nak gdy Ridge nabrał na palec tro­chę lukru i zjadł go, jakby nie kosz­to­wał w życiu nic smacz­niej­szego, Knox pojął, co ma robić. Wbił piąstkę w bok cia­sta i wsu­nął całą garść do buzi. Wszy­scy go foto­gra­fo­wali, nawet faceci.

– Wygląda na to, że ktoś robi się senny – zauważa nagle mama Reagan, obser­wu­jąc Knoksa, który przy­sy­pia, mimo że stara się nie usnąć.

Tata Ken­dall przy­bija z małym żół­wika, a ten uśmie­cha się sen­nie. Przy­się­gam, młody jest tak podobny do tatu­sia i jego kum­pli, że to nie jest zabawne. Ze względu na Ken­dall mam nadzieję, że tym razem będą mieli córeczkę.

Moi rodzice wkrótce się żegnają, a gdy tylko zamy­kają się za nimi drzwi, Ken­dall siada Ridge’owi na kola­nach.

– Padam z nóg – stwier­dza roze­śmiana. – Ale mały dobrze się bawił. Ogrom­nie wam dzię­kuję, że spę­dzi­li­ście z nami ten dzień. – Obser­wuje łagod­nym wzro­kiem Knoksa.

– Dobrze, że was ma – dodaje Ridge.

– Może się zdrzem­nij­cie, dopóki śpi? Zaniosę go do jego pokoju, a potem tro­chę tu posprzą­tam.

– Pora­dzimy sobie. – Kiedy Ken­dall się pod­nosi, Ridge ją powstrzy­muje.

– Przyj­mij pomoc – mówi cicho, wszy­scy jed­nak wiemy, że uciął dys­ku­sję. Nie boi się oka­zy­wać, że kocha ją całym sobą, co ozna­cza, że pil­nuje, by o sie­bie dbała. Myślę, że teraz, kiedy jest w ciąży, jesz­cze bar­dziej będzie na nią chu­chał.

– Jesteś pewna, Reagan?

– Zde­cy­do­wa­nie.

– Będziemy się zbie­rać. – Dawn wstaje, a za nią pod­no­szą się Kent i Mark. – Wszyst­kiego naj­lep­szego, słodki malu­chu – gru­cha do Knoksa, który uśmie­cha się leni­wie, pocie­ra­jąc oczy.

– Zaniosę go na górę. – Wstaję w tej samej chwili co Tyler.

– Ja go zaniosę. – Nie daje mi szansy odpo­wie­dzieć, tylko po pro­stu kie­ruje się do pokoju małego.

– Dzięki, sio­stra – mówi Ridge.

– Zawsze wam pomogę. Leć­cie, wszyst­kim się tu zajmę. – Odpra­wiam ich gestem.

Brata nie trzeba dłu­żej nama­wiać. Pro­wa­dzi żonę kory­ta­rzem. Aż serce się raduje. Gdy przy­wiózł Knoksa ze szpi­tala, był prze­ko­nany, że wszystko musi robić samo­dziel­nie. Rozu­miem, dla­czego tak uwa­żał, ale cie­szę się, że w końcu dotarło do niego, iż rodzina jest po to, by się wspie­rać. Należy przyj­mo­wać pomoc. Znaj­do­wać chwile tylko dla sie­bie. Dzięki Ken­dall pojął, że nie ma w tym nic złego. To kolejny argu­ment prze­ma­wia­jący za tym, że ide­al­nie do sie­bie pasują. Brat słu­cha żony, cho­ciaż naszych słów nie bie­rze za bar­dzo do sie­bie.

Wszedł­szy po scho­dach, przy­staję tuż pod drzwiami pokoju Knoksa.

– Dobrze się dziś bawi­łeś, koleżko? – pyta Tyler. – Dosta­łeś mnó­stwo faj­nych zaba­wek. Nie kręć się – śmieje się męż­czy­zna. Zer­kam przez drzwi. Tyler zmie­nia małemu pie­luszkę.

Każdy z czte­rech przy­ja­ciół brata raz czy dwa zaj­mo­wał się Knok­sem i ni­gdy nie narze­kali na to, że mło­dego trzeba prze­wi­jać. Kilka razy widzia­łam, jak go prze­bie­rają, jed­nak kiedy obser­wuję spo­sób, w jaki Tyler trosz­czy się o mojego bra­tanka – jakby mały był dla niego bar­dzo ważny – dzieje się ze mną coś dziw­nego. Cała się w środku roz­pły­wam na widok tego ocie­ka­ją­cego sek­sa­pi­lem męż­czy­zny, który z pew­no­ścią sie­bie opie­kuje się brzdą­cem. Dobry z niego facet.

– Hej – mówię cicho, by ich nie prze­stra­szyć. – Mam się tym zająć?

– Nie, radzimy sobie. – Wkłada Knok­sowi spodenki na pie­luszkę i pod­nosi go z prze­wi­jaka. – Pije jesz­cze z butelki? Ridge wspo­mi­nał, że będą go odzwy­cza­jać, bo skoro jest już dużym chłop­cem, powi­nien pić z kubka nie­kapka. – Ostat­nie słowa wypo­wiada do Knoksa, po czym pry­cha gło­śno w jego brzuch, a mały chi­cho­cze.

Tyle­rowi trzeba też oddać, że słu­cha, gdy się do niego mówi. Zwraca uwagę na ota­cza­jący go świat. Co wię­cej, oso­bie w potrze­bie oddałby ostat­nią koszulę.

– Tak, wciąż je z butelki. Od jutra zaczną go prze­sta­wiać. Ken­dall nie chciała, by gry­ma­sił na swo­jej imprezce. Przy­go­tuję mu butelkę.

– Pój­dziemy z tobą. – Tyler spo­gląda na Knoksa, który poło­żył głowę na jego ramie­niu. – O ile uda nam się tam dotrzeć. Jest zmor­do­wany.

– Moja bab­cia mówiła tak o nas, gdy byli­śmy mali.

– Moja też tak mawiała. – Uśmie­cha się nie­śmiało.

Szybko przy­go­to­wuję na dole butelkę i sia­dam na kana­pie.

– Wezmę go – mówię Tyle­rowi.

– Nie. Wygod­nie mu. Mogę go nakar­mić.

Podaję męż­czyź­nie butelkę i koc. Knox uwiel­bia się w niego wtu­lać. Wystar­czy wło­żyć mu w ręce kocyk – cho­ciaż może być cokol­wiek mięk­kiego – a natych­miast zasy­pia. Ni­gdy nie spra­wia pro­ble­mów, jest wylu­zo­wany jak tatuś.

– Raczej jej nie skoń­czy – zauwa­żam, gdy opa­dają mu powieki. Pije jesz­cze, choć kto wie, czy zaraz cał­kiem nie opad­nie z sił.

– Ma za sobą dzień pełen przy­gód.

– Tak. Trudno uwie­rzyć, że minął już rok.

Męż­czy­zna przy­znaje mi rację.

– Odno­szę wra­że­nie, jak­byś dopiero wczo­raj zadzwo­niła, by powia­do­mić mnie, że Ridge jest w szpi­talu.

– Ken­dall mówiła, że pojadą póź­niej na cmen­tarz. Nawet sobie nie wyobra­żam, jak im ciężko.

– Udało im się pomimo tych nie­ty­po­wych oko­licz­no­ści – zauważa Tyler. – W życiu prze­waż­nie się jakoś układa.

– To prawda. – Z wie­kiem zaczę­łam zauwa­żać, że kiedy nie zisz­cza się to, czego pra­gniemy, odczu­wamy roz­cza­ro­wa­nie. Ale potem nie­spo­dzie­wany zwrot wyda­rzeń spro­wa­dza czło­wieka na nową drogę, o któ­rej wcze­śniej nawet nie myślał, a którą póź­niej uważa za naj­lep­sze, co go w życiu spo­tkało.

– Jak ci idzie w salo­nie? – pyta Tyler, zabie­ra­jąc drze­mią­cemu Knok­sowi butelkę. Odsta­wia ją na sto­lik.

– Dobrze. Dwie sty­listki pra­cują u mnie na pełen etat. Zasta­na­wiam się, czy nie zatrud­nić jesz­cze jed­nej. – Mój salon „U Reagan”, tak wiem, ory­gi­nalna nazwa, cał­kiem nie­źle pro­spe­ruje. Już od kilku lat dzia­łam w branży, a z każ­dym rokiem mam coraz więk­sze zyski. – A wam jak idzie w pracy? Ridge wspo­mi­nał, że być może znów weź­mie­cie jakąś robotę za mia­stem.

– Tak. Kie­dyś bra­li­śmy ich wię­cej, ale od naro­dzin małego trzy­mamy się bli­sko domu.

– Tęsk­nisz za tym? Za nowymi mia­stami i nowymi kobie­tami? – pytam żar­to­bli­wie. W duchu jed­nak nie cier­pię się za to pyta­nie, na które zapewne nie chcę poznać odpo­wie­dzi, mimo że musia­łam je zadać, bo jestem jego przy­ja­ciółką. Pro­blem w tym, że pra­gnę być dla niego kimś wię­cej.

– Nie, nie­zbyt. Faj­nie jest spę­dzać noc we wła­snym łóżku. – Patrzy na Knoksa i od razu twarz mu łagod­nieje. – Jeżeli cho­dzi o kobiety, od dawna żad­nej nie mia­łem.

– Posu­cha, Justice? – naśmie­wam się. Mam ochotę objąć go i bła­gać, by pozwo­lił mi poło­żyć temu kres.

– Chyba tak. Z wła­snego wyboru. – Odwraca się twa­rzą do mnie. – Nie inte­re­sują mnie już prze­lotne zna­jo­mo­ści.

Na to wyzna­nie serce fika mi koziołka.

– Mogę go wziąć – zmie­niam temat, bo nie chcę cią­gnąć poprzed­niego, na który roz­mowa mogłaby poto­czyć się tylko w jed­nym z dwóch kie­run­ków. Powie­działby, że ktoś mu się podoba albo że to ja mu się podo­bam. W minio­nym roku kilka razy odnio­słam wra­że­nie, że odwza­jem­nia moje uczu­cia, jed­nak żadne z nas nic z tym nie zro­biło. Mimo że go pra­gnę, stoi mię­dzy nami zbyt wiele prze­szkód.

Cóż, wła­ści­wie tylko jedna.

Jest naj­lep­szym przy­ja­cie­lem mojego brata.ROZDZIAŁ 2. TYLER

Roz­dział 2

Tyler

Mam na końcu języka pewne wyzna­nie. Odno­szę wra­że­nie, że od mie­sięcy uda­jemy, że nie cią­gnie nas ku sobie. Pra­gnę wyrzu­cić z sie­bie słowa, żeby w końcu wybrzmiały, cho­ciaż co, jeśli sygnały, które – jak mi się zdaje – wysyła Reagan, wcale nie są tym, za co je biorę? Co, jeśli chce się ze mną tylko przy­jaź­nić? Czy stra­ci­li­by­śmy tę więź? Od mie­sięcy zasta­na­wiam się, czy zary­zy­ko­wać naszą przy­jaźń. Reagan jest dla mnie ważna, jej utrata mnie znisz­czy.

– Jesteś zmę­czona? – pytam, zamiast wyznać jej, co czuję.

– Tak. Imprezki z oka­zji pierw­szych uro­dzin potra­fią wymę­czyć – stwier­dza ze śmie­chem.

– Zdrzem­nij się. Zajmę się nim.

– Nie mogę. Sama zapro­po­no­wa­łam, że go popil­nuję.

– A teraz ja pro­po­nuję to samo. Zamknij na chwilę oczy – śmieję się cicho. – Mama mówiła mi tak, gdy byłem młod­szy. Pod­ska­ki­wa­łem, pro­sząc ją, byśmy poszli do parku albo by poba­wiła się ze mną w ogro­dzie. Oskar­ża­łem ją, że śpi, a ona mawiała, że tylko zamknęła na chwilę oczy. Teraz, jako doro­sły, ją rozu­miem, ale wtedy chcia­łem, żeby po pro­stu się ze mną poba­wiła. Dzieci mają zbyt wiele ener­gii.

– To prawda – mówi i ziewa, zakry­wa­jąc ręką usta.

– Połóż tutaj głowę… – Wska­zuję na swoje ramię. – I się zdrzem­nij. – Z zapar­tym tchem cze­kam, aż zrobi sobie ze mnie poduszkę. Tym wła­śnie się sta­łem… męż­czy­zną wygłod­nia­łym jej dotyku. Pamię­tam, jak się nabi­ja­łem z Ridge’a, gdy poznał Ken­dall, teraz to rozu­miem. Szkoda tylko, że nie mogę mu tego powie­dzieć. Cho­ciaż może mógł­bym to zro­bić. A nawet będę musiał, jeśli Reagan da mi szansę. Nie będę niczego przed nim ukry­wał. Cho­lera, wcale bym się nie zdzi­wił, gdyby kum­pel już wie­dział. Całe życie byli­śmy sobie bli­scy z Ridge’em, a ja wcale nie sta­ram się ukry­wać, że mnie do niej cią­gnie.

– Obu­dzisz mnie, kiedy on się ock­nie? – pyta.

W duchu przy­bi­jam sam sobie żół­wika.

– Oczy­wi­ście – mówię jej, choć wiem, że wcale jej nie obu­dzę. Chyba że będę musiał. Przy­suwa się nieco i kła­dzie głowę na moim ramie­niu. Nie pierw­szy raz robi sobie ze mnie poduszkę, jed­nak teraz, gdy tak tu leżymy, a ja trzy­mam Knoksa na rękach, jest jakoś ina­czej. Jakby ta chwila zna­czyła coś wię­cej. Pierw­szy raz w życiu pra­gnę tego, co się z tym wiąże. Pra­gnę zostać ojcem. Pra­gnę mieć żonę. Pra­gnę takiego życia.

Z nią.

Muszę wyba­dać grunt, dowie­dzieć się, czy ten pociąg fizyczny sięga głę­biej, bo ina­czej będę żało­wać, że nie dałem nam szansy. Dobrze wiem, jakie kon­se­kwen­cje pocią­gnie za sobą roz­pad naszego związku – stracę dobrą przy­ja­ciółkę, jaką się dla mnie stała. Dni takie jak dzi­siej­szy będą nie­zręczne. No i jest też Ridge. Od dzie­ciń­stwa jest jed­nym z moich naj­lep­szych przy­ja­ciół, a jeśli by mi nie wyszło z Reagan, nara­ził­bym i tę przy­jaźń na szwank. Wraz z trzema pozo­sta­łymi przy­ja­ciółmi pra­cuję dla brata dziew­czyny. Wiele kładę na szali. Jestem jed­nak świa­dom ryzyka. Muszę zde­cy­do­wać, czy warto je pod­jąć. Czy warto się do niej zale­cać.

_Zde­cy­do­wa­nie_.

*

Budzę się, gdy ktoś cią­gnie mnie za brodę. Kiedy otwie­ram oczy, dostrze­gam Knoksa, który uśmie­cha się sze­roko. Gawo­rzy, opo­wia­da­jąc mi jakieś histo­rie.

– Wyspa­łeś się? – pytam. Uśmie­cha się sze­rzej i moc­niej szar­pie za moją brodę. – Bądźmy cicho, by nie obu­dzić cioci Reagan. – Na dźwięk jej imie­nia maluch się roz­gląda, aż w końcu zauważa, że kobieta śpi oparta o mnie. Nawet nie wiem, kiedy zasną­łem, a gdy się obu­dzi­łem, obej­mo­wa­łem ją ramie­niem. Knox siada na moich kola­nach i wyciąga rękę w stronę jej nosa. Mały jest szybki. Dotyka jej, zanim udaje mi się wycią­gnąć zza niej rękę i go powstrzy­mać. Reagan otwiera piwne oczy i się uśmie­cha.

– Zła­pa­łeś mnie za nos, smrodku – mówi, łasko­cząc go po brzu­chu. Mały recho­cze, na co oboje wybu­chamy śmie­chem. Knox wyciąga do niej rączki, więc Reagan go pod­nosi.

Korzy­stam z oka­zji, by roz­pro­sto­wać koń­czynę, z któ­rej zro­bił sobie wcze­śniej poduszkę.

– Masz na to ochotę? – Pod­su­wam Knok­sowi na wpół opróż­nioną butelkę, którą wzią­łem ze sto­lika. Mały szcze­rzy się i wyciąga po Reagan ręce. – Mogę mu ją dać, prawda? – pytam.

– Jak długo spa­li­śmy?

Patrzę na zegar na ścia­nie.

– Z pół godziny.

– Tak. Nic mu się nie sta­nie.

Knox, niczym się nie przej­mu­jąc, opiera głowę o pierś Reagan i pije, po czym siada i oddaje mi butelkę. Scho­dzi z kolan cioci.

– Dobrze, że nią nie rzu­cił. Przez pewien czas wywa­lał pustą butelkę. Ridge i Ken­dall bar­dzo długo uczyli go, że tak nie wolno.

– Ridge mi o tym mówił. – Odsta­wiam butelkę i sia­dam na pod­ło­dze, by poba­wić się z mło­dym nowymi zabaw­kami. Reagan odnosi naczy­nie i po chwili się do nas dosiada. I tak dwa­dzie­ścia minut póź­niej zastają nas Ridge i Ken­dall.

– Mama, mama, mama – gawo­rzy Knox, idąc do Ken­dall. Wpada w jej nogi i wyciąga do niej ręce.

– Dzięki – mówi Ridge, sia­da­jąc w roz­kła­da­nym fotelu.

– Nie ma za co – odpo­wia­dam, wsta­jąc. – Knox, kolego, przy­bij. – Wycią­gam do niego pięść. Uśmie­cha się sze­roko i w sku­pie­niu zaci­ska dłoń, po czym przy­bija żół­wika. – Sto lat, młody. – Czo­chram go po wło­sach, a on ze śmie­chem paca mnie po dłoni. – Widzimy się w ponie­dzia­łek – mówię do Ridge’a.

– Też będę się zbie­rać. – Reagan wstaje. – Wiem, że macie na dziś jesz­cze plany – mówi, obej­mu­jąc Ken­dall i Knoksa. – Gra­tu­luję wam obojgu – dodaje, patrząc na brata.

– Dzię­ku­jemy – mówią rów­no­cze­śnie.

Cze­kam, aż Reagan weź­mie torebkę, po czym odpro­wa­dzam ją do samo­chodu.

– Masz jakieś plany na wie­czór?

– Nie, muszę zro­bić pra­nie. A ty?

– Żad­nych. Chło­paki spo­ty­kają się w barze „Do dna”.

– Wybierz się z nimi.

– Może tak zro­bię – mówię nie­zo­bo­wią­zu­jąco.

– Cóż, gdy­byś mnie potrze­bo­wał, będę robić pra­nie i wie­szać półki w salo­nie.

– Pomóc ci? – pro­po­nuję.

– Nie. Jest sobotni wie­czór. Na pewno masz lep­sze zaję­cia.

– Mam za tobą jechać? – pytam, igno­ru­jąc to, że nie przy­jęła pomocy.

– Jasne. Jeśli chcesz. Zapłacę za twoje usługi kola­cją.

Otwie­ram usta, by powie­dzieć, że może korzy­stać z wszyst­kich moich usług za darmo, jed­nak po zasta­no­wie­niu mówię, że nie musi się wysi­lać.

– Na pewno? Pla­no­wa­łam zro­bić potrawkę z kur­czaka z klu­skami według prze­pisu mamy.

– Dobra. Skoro nale­gasz – mówię, bo nie odma­wia się kur­czaka z klu­skami według prze­pisu Heidi Bec­kett. Nie jadłem tego dania w wer­sji Reagan, wiem jed­nak, że odzie­dzi­czyła po mamie talent kuchar­ski. Na samą myśl ślinka napływa mi do ust.

– Trzeba po coś zaje­chać do sklepu? – pytam.

– Nie. Zapar­kuj za salo­nem i wejdź na górę.

– Będę jechać tuż za tobą – mówię. Bie­gnę do pick-upa i ruszam za nią.

*

– Podasz mi gwóźdź? – pytam Reagan. Wie­szamy w skła­dziku w jej salo­nie półki. – Dzięki – mówię, bio­rąc go od niej. Szybko mon­tuję ostat­nią półkę i drugi raz spraw­dzam, czy wszyst­kie trzy są równo. – Mam zro­bić coś jesz­cze? – Wie­sza­łem półki dwa razy wol­niej, aby prze­cią­gnąć chwile spę­dzone z Reagan.

– Polu­zo­wał się zawias w krze­śle Carol, a drzwi się prze­krzy­wiły. Możesz to napra­wić? Mia­łam wziąć narzę­dzia od taty albo Ridge’a i sama się tym zająć.

– Pro­wadź. – Im wię­cej znaj­dzie mi zajęć, tym dłu­żej z nią będę. Kurwa, gdyby kum­ple potra­fili czy­tać mi w myślach, robi­liby sobie ze mnie jaja. Zapewne ni­gdy nie daliby mi spo­koju. Cho­ciaż kiedy Ridge oświad­czył się Ken­dall, odcze­pi­li­śmy się od niego. Nie żebym ja miał się oświad­czyć. Przy­naj­mniej nie w naj­bliż­szym cza­sie.

– Dzię­kuję za pomoc, Ty. Sama bym sobie pora­dziła, ale tobie idzie to bar­dzo spraw­nie.

– Wiesz prze­cież, że zaj­muję się tym zawo­dowo? – żar­tuję sobie z niej.

– Wiem. Tylko nie lubię pro­sić ludzi o coś, co mogę zro­bić sama.

– To żaden pro­blem, Reagan. – Zamy­kam drzwi, aby spraw­dzić, czy wszystko jest w porządku. – Gotowe. Co jesz­cze?

– Yyy… jak ci idzie skła­da­nie mebli? – pyta, przy­gry­za­jąc dolną wargę.

– Przy­po­mi­nam, że utrzy­muję się z budow­lanki – śmieję się, pró­bu­jąc nie myśleć o tym, jak bar­dzo pra­gnę przy­gryźć jej usta. – Masz coś jesz­cze? Mogę wszystko ogar­nąć, skoro już tu jestem i mam narzę­dzia.

– Tak. Muszę zło­żyć regał na książki. Przy­je­chał w zeszłym tygo­dniu, ale nie mia­łam czasu się tym zająć.

– Pro­wadź. – Biorę torbę z narzę­dziami. Reagan wyłą­cza świa­tło i kie­ruje się do zamknię­tych drzwi, za któ­rymi znaj­dują się schody pro­wa­dzące do jej miesz­ka­nia. Przez lata wiele razy ją odwie­dzi­łem. – Wciąż miesz­kasz nad zakła­dem? – pytam, patrząc na jej tyłek, któ­rym koły­sze, idąc po scho­dach.

– Tak. Miesz­ka­nie nie jest złe. Im wię­cej czasu spę­dzam z Ridge’em i Ken­dall, tym czę­ściej zasta­na­wiam się nad kup­nem jakie­goś domu, który nie znaj­do­wałby się w tym samym budynku, co moje miej­sce pracy. – Na szczy­cie scho­dów odwraca się do mnie. Jest tu cia­sno, więc ociera się biu­stem o moją pierś. – A tobie na­dal pasuje twoje miesz­ka­nie? – pyta, patrząc na mnie.

– Nie­zbyt – wyznaję. Otwiera drzwi i wcho­dzę za nią. – Szu­kam cze­goś innego. Mam dość słu­cha­nia sąsia­dów, któ­rzy bez prze­rwy się kłócą.

– Biedni i oni, i ty.

– Gdzie masz ten regał? – pytam.

– Za mną. – Szcze­rzy zęby. Ma małe, acz przy­tulne miesz­kanko, bio­rąc pod uwagę, że znaj­duje się nad salo­nem. – Kie­dyś chcia­ła­bym prze­kształ­cić je w biuro. Na razie zaj­muję się finan­sami i zamó­wie­niami w małym kąciku. Faj­nie byłoby urzą­dzić tutaj pomiesz­cze­nie socjalne i gabi­net.

– To roz­wią­za­nie na pewno spodoba się też twoim pra­cow­ni­com.

– Z pew­no­ścią. Tam jest. – Wska­zuje na małą wnękę przy salo­nie, w któ­rej stoją dwa pełne ksią­żek regały. Trzeci led­wie się tam zmie­ści.

– Wymie­rzy­łaś? – pytam ją.

– Tak – odpo­wiada zadzior­nie. Poka­zuje mi język. – Dwa razy.

– Tylko się upew­niam. – Uno­szę ręce w obron­nym geście.

– Nie waż się zapy­tać, czy potra­fię posłu­gi­wać się taśmą. Tata i Ridge dopil­no­wali, bym wie­działa, jak z niej korzy­stać.

– Nie mia­łem zamiaru. – Sta­wiam torbę na pod­ło­dze, po czym sia­dam przy kar­to­nie i go roz­ci­nam. – Co to za książki?

– Pod­pi­sane egzem­pla­rze dzieł moich uko­cha­nych auto­rek.

– Myśla­łem, że wolisz czyt­nik?

– Oj, tych nie czy­tam. – Chyba dostrzega malu­jące się na mojej twa­rzy zmie­sza­nie, bo dodaje: – Nie ryzy­ko­wa­ła­bym znisz­cze­nia grzbie­tów czy pognie­ce­nia kar­tek.

– To sen­sem posia­da­nia ksią­żek nie jest to, by je czy­tać?

– Nie. Sen­sem jest to, że uwiel­biam każdą z nich i że te egzem­pla­rze pod­pi­sały ich autorki. To ważne, Tyler – mówi, kła­dąc dło­nie na bio­drach.

– Czaję. Pod­pi­sane egzem­pla­rze są ważne.

– Pomóc ci? – pyta Reagan.

– Obie­ca­łaś mi kola­cję, tak?

– Tak. Zabiorę się za goto­wa­nie, kiedy będziesz maj­ster­ko­wał. Krzycz, jeśli będziesz potrze­bo­wał pomocy.

– Pora­dzę sobie – zapew­niam ją i biorę się do roboty.

Regał jest pro­sty, z pię­cioma pół­kami. Teo­re­tycz­nie powi­nie­nem go skrę­cić w mak­sy­mal­nie dwa­dzie­ścia minut. Miesz­ka­nie Reagan sta­nowi otwartą prze­strzeń, więc widzę ją z miej­sca, w któ­rym sie­dzę. Upięła włosy na czubku głowy w kok. Nie robi nic wyjąt­ko­wego, tylko gotuje, a mimo to przy­kuwa moją uwagę.

– Jak ci idzie? – pyta, nawet nie uno­sząc wzroku.

– Dobrze. A tobie? – odpo­wia­dam i wra­cam do pracy, nim przy­ła­pa­łaby mnie na tym, że się na nią gapię.

– Jedze­nie będzie gotowe za jakieś dzie­sięć minut.

Przy­glą­dam się rega­łowi. Jeśli uda mi się skon­cen­tro­wać, skoń­czę robotę w tym samym cza­sie. Sku­piam się zatem na pracy. Mon­tuję ostat­nią półkę, gdy Reagan woła mnie na kola­cję.

– W samą porę – mówię, wcho­dząc do kuchni.

– Skoń­czy­łeś? – pyta. Jej piwne oczy lśnią z eks­cy­ta­cji.

– Tak. Usta­wić książki na regale?

– Jesz­cze żad­nych nie mam, ale za kilka tygo­dni odbędą się targi, na któ­rych pla­nuję kupić kilka egzem­pla­rzy.

– Dla­czego tego nie wie­dzia­łem?

Wzru­sza ramio­nami.

– Wiesz, że uwiel­biam czy­tać. Nie chwalę się obse­sją na punk­cie pod­pi­sa­nych egzem­pla­rzy oso­bom, które tego nie rozu­mieją.

– Hej, ja nie oce­niam. Mnie możesz o wszyst­kim powie­dzieć.

Jej śmiech nie­sie się echem po miesz­kanku.

– Zapa­mię­tam. – Uśmie­cha się. – Dzię­kuję, że mi dziś pomo­głeś, Ty. Doce­niam to.

– Pole­cam się. Wystar­czy, że do mnie zadzwo­nisz.

– Zaja­daj – mówi, poda­jąc mi miseczkę paru­ją­cej potrawki z kur­czaka.

Od razu biorę się do jedze­nia.

– O ludzie, jakie dobre.

– Może naucz się goto­wać, zamiast tylko gril­lo­wać – żar­tuje sobie ze mnie.

– Zgła­szasz się na moją nauczy­cielkę?

– Jasne. – Wzru­sza ramio­nami. – Goto­wa­nie nie jest trudne.

– Jestem sin­glem i miesz­kam sam. Łatwo mi wrzu­cić na grilla jakieś mię­cho i zjeść je z pie­czo­nymi ziem­nia­kami czy sałatką.

– Co jesz w zimie?

– Jedze­nie z grilla.

– Słu­cham? – Kręci głową. – Wyobra­żam sobie, jak sto­isz w płasz­czu, ręka­wicz­kach i sza­liku tuż za drzwiami i pró­bu­jesz upiec na grillu steka, gdy wokół wirują płatki śniegu.

– Nie tak to wygląda, ale jesteś bli­sko. Mam w miesz­ka­niu płytę gril­lową. – Pusz­czam do niej oko.

– Ależ oczy­wi­ście.

– Dzię­kuję – mówię, ocie­ra­jąc usta. – Pyszne jedzonko. – Wstaję, niosę talerz do zlewu, płu­czę go i odsta­wiam na suszarkę. – Sprzą­tasz pod­czas goto­wa­nia – stwier­dzam, zauwa­żyw­szy, że w zle­wie nie ma żad­nych brud­nych naczyń.

– Nabra­łam tego nawyku od mamy. Mówi, że tak jest łatwiej. Sądzę, że ma rację. Kto chciałby zmy­wać z peł­nym brzu­chem? – Zjada ostatni kęs, a ja się­gam po jej talerz i myję go.

– Jakie masz plany na wie­czór? – pytam.

– Nie mam pla­nów. Może obej­rzę nowy film na Net­flik­sie. A ty?

– _Potrójna gra­nica_?

– Tak. Dobrze się zapo­wiada, a obsada… – Wachluje sobie twarz, jakby zro­biło jej się gorąco.

– Serio?

– Żad­nego z tych face­tów nie wyko­pa­ła­bym z łóżka.

W myślach porów­nuję się z akto­rami. Chyba naj­bli­żej mi do tego Hun­nama.

– Który jest twoim ulu­bień­cem? – pytam, prze­cho­dząc za nią do salonu. Siada na kana­pie, a ja przy­sia­dam się do niej.

Udaje, że się zasta­na­wia.

– Jak już mówi­łam, żad­nego nie wyrzu­ci­ła­bym z łóżka, ale gdy­bym musiała wybrać, zde­cy­do­wa­ła­bym się na Char­liego.

_O tak!_

– To oglą­damy?

Odwraca się do mnie z zasko­cze­niem wypi­sa­nym na twa­rzy.

– Chcesz zostać?

– Chcia­łem obej­rzeć ten film. Dla­czego mie­li­by­śmy oglą­dać go w poje­dynkę?

– Słuszna uwaga. – Bie­rze pilota i wybiera film, jed­nak go nie włą­cza. – Przy­da­dzą nam się jakieś prze­ką­ski – stwier­dza, odkła­da­jąc pilota na mały sto­lik, i bie­gnie do kuchni.

– Jakie? – wołam przez ramię.

– Zoba­czysz.

Sły­szę, jak się krząta.

– Pomóc ci?

– Nie – mówi. Sły­szę, jak zamyka mikro­fa­lówkę. Po chwili strzela kuku­ry­dza. – Pro­szę. – Reagan podaje mi przez moje ramię dwie butelki wody, po czym prze­cho­dzi z powro­tem do kuchni. Szybko wraca z dużą miską popcornu i paczką oreo. – Nie można oglą­dać filmu bez kuku­ry­dzy. A ciastka wzię­łam, bo oboje lubimy sło­dy­cze.

Nie mówię, że nie prze­pa­dam za sło­dy­czami. Nie licząc jej, bo ona na pewno jest słodka. Penis sztyw­nieje mi na samą myśl o skosz­to­wa­niu jej ciała. Na szczę­ście Reagan stoi odwró­cona do mnie ple­cami po dru­giej stro­nie pomiesz­cze­nia, gdzie wyłą­cza świa­tło, więc mam czas, by dopro­wa­dzić się do porządku, nim zauważy mój stan.

– Two­rzysz nastro­jową atmos­ferę? – pytam cichym i zachryp­nię­tym gło­sem.

– A jak ina­czej mamy oglą­dać film?

– Nie mam poję­cia – mówię szcze­rze. Nie wie jed­nak, że mnie nie zależy na fil­mie, prze­ką­skach czy nawet świe­tle. Dla mnie liczy się tylko ona.

To dzięki niej ni­gdy nie zapo­mnę tego wie­czoru.ROZDZIAŁ 3. REAGAN

Roz­dział 3

Reagan

– Reagan, moja droga, jak się mie­wasz? – pyta z fotela fry­zjer­skiego pani Marks, która przy­jaź­niła się z moją bab­cią. Przy­cho­dzi do mnie, odkąd otwo­rzy­łam salon.

– Dobrze. A pani? – odwza­jem­niam się pyta­niem, zapi­na­jąc na jej karku pele­rynę.

– Dawno już powin­nam była do cie­bie przyjść – odpo­wiada roze­śmiana.

– Pro­szę się nie przej­mo­wać. Zro­bię pani ładną fry­zurę. Ma pani w week­end ważną randkę?

– Oj, ty. – Macha dło­nią w powie­trzu. W lustrze dostrze­gam, że się zaru­mie­niła.

– Ni­gdy nie jest za późno na randki – mówię.

– Mój Hank był miło­ścią mojego życia. Dru­giego takiego nie znajdę, więc nawet się nie tru­dzę.

– Nie doskwiera pani samot­ność?

– Cza­sami. Ale każdy inny byłby tylko kimś na zastęp­stwo, a to nie byłoby spra­wie­dliwe wobec żad­nego z nas. Poza tym mam przy­ja­ciółki, dzieci i wnuki. A ty? Masz jakie­goś wyjąt­ko­wego męż­czy­znę u boku?

Na myśl od razu przy­cho­dzi mi Tyler. Nie widzia­łam go od zeszłego week­endu, w który oglą­da­li­śmy u mnie film. Wydaje mi się, że pod­czas tam­tych chwil za bar­dzo się do sie­bie zbli­ży­li­śmy. Zasnę­łam z głową na jego ramie­niu, a gdy się obu­dzi­łam parę godzin póź­niej, długo po zakoń­cze­niu filmu, Tyler mnie obser­wo­wał. Wciąż dźwię­czą mi w uszach jego słowa: „Jesteś piękna”. Uda­łam, że go nie usły­sza­łam, a on chwilę póź­niej wyszedł.

– Nie. – Nim kobieta ma szansę odpo­wie­dzieć, brzę­czy dzwo­nek zawie­szony przy drzwiach, odwra­cam się szybko, by zoba­czyć, kto wszedł. Cza­sami przyj­mu­jemy ludzi z ulicy, jeśli mamy miej­scu w gra­fiku. – Witam w… – ury­wam, gdy dostrze­gam Tylera, który szcze­rzy się od ucha do ucha. Na gło­wie ma czarną czapkę z napi­sem „Yan­kees”. – Hej.

– Hej. Masz chwilę, by mnie ostrzyc?

Brenda otwiera usta, jed­nak posy­łam jej spoj­rze­nie, na któ­rego widok od razu je zamyka.

– Jasne. Za jakieś pięt­na­ście minut. Tylko założę pani Marks wałki.

– Nie spiesz się. Nie pra­cu­jemy z powodu desz­czu. – Odwraca się i spo­gląda na ponure niebo. – Pomy­śla­łem więc, że pora się ostrzyc. Mogła­byś mi zgo­lić włosy, bo jest mi przez nie za cie­pło, gdy pra­cu­jemy na zewnątrz.

– Z Sethem macie w tej kwe­stii zupeł­nie odmienne zda­nie – stwier­dzam ze śmie­chem.

Pry­cha.

– Jest pięk­ni­siem w naszej paczce.

Nie myli się. Seth ma dłu­gie loki, które zde­cy­do­wa­nie przy­dają mu wyglądu ład­nego chłopca. Reszta towa­rzy­stwa ma inny typ urody.

– Roz­gość się. Wiesz, gdzie jest lodówka. Nie­długo do cie­bie podejdę – mówię, po czym odwra­cam się do pani Marks.

– Przy­stoj­niak. Jest twój? – pyta, oczy­wi­ście nawet nie zni­ża­jąc głosu. O nie. Jej pyta­nie wybrzmiewa w salo­nie, w któ­rym sły­szą je moje pra­cow­nice, klientki i sam Tyler.

– Nie. Nie jest mój. To Tyler. Przy­jaźni się i pra­cuje z Ridge’em.

– Oj. – Kiwa głową. – Powin­naś to zmie­nić. – Pusz­cza do mnie oko.

Śmieję się nie­po­ha­mo­wa­nie. Kobieta mówi, co jej ślina na język przy­nie­sie.

– Przy­jaź­nimy się.

– Jak się to teraz nazywa? Przy­ja­ciele z bonu­sem? – Pstryka powy­gi­na­nymi artre­ty­zmem pal­cami. – Wła­śnie tak. Zostań­cie takimi przy­ja­ciółmi.

– Co by pomy­ślały pani dzieci i wnuki, gdyby się dowie­działy, jakie pod­suwa mi pani pomy­sły? – pytam ze śmie­chem.

– Cukie­reczku, pochwa­li­łyby mnie, bo takiego męż­czy­znę trzeba usi­dlić, póki jest wolny.

– Pani tak zro­biła? – pytam ją, sta­ra­jąc się zmie­nić temat.

– Oczy­wi­ście. Mój Hank nawet się nie poła­pał w sytu­acji.

– Zapra­szam pod suszarkę – mówię, nawi­nąw­szy ostat­nie pasmo na wałek. Poma­gam jej wstać i pro­wa­dzę na inny fotel. – Wrócę do pani za kwa­drans.

– Oj, nie spiesz się. Czeka mnie nie­złe wido­wi­sko. – Poru­sza zna­cząco brwiami, na co wybu­cham śmie­chem.

Wra­cam na sta­no­wi­sko, zbie­ram wałki i tro­chę sprzą­tam. Pani Marks co dwa tygo­dnie przy­cho­dzi na nawi­nię­cie wło­sów, jak to nazywa. Nakrę­cam jej włosy na wałki, a potem mode­luję fry­zurę. Mówi, że jej artre­tyzm utrud­nia dba­nie o włosy, a poza tym, tu cytuję, kobieta musi czuć, że jest ładna i zadbana. Dla­czego mia­ła­bym dys­ku­to­wać z nią na ten temat? Tak się składa, że z całego serca się z nią zga­dzam. To dla­tego zaję­łam się kosme­tyką i otwo­rzy­łam salon.

– Tyler, jesteś gotowy? – wołam do niego. Wstaje, a ja wyko­rzy­stuję oka­zję, by nasy­cić się jego wido­kiem. Ma na sobie opięte, od nosze­nia wybla­kłe w wielu miej­scach dżinsy z dziu­rami na kola­nach. Jego tyłek świet­nie się w nich pre­zen­tuje. – Skra­camy, tak? – pytam, gdy siada na krze­śle.

– Tak. Mam już dość zabawy z nimi.

– Dobrze. Jak krótko mam cię ostrzyc? Maszynką czy na łyso?

– Naj­pierw maszynką. Umy­jesz mi włosy? – pyta.

– Jeśli chcesz.

– Masz czas? Od dawna nikt nie mył mi wło­sów. Parę lat temu byli­śmy w salo­nie tylko dla męż­czyzn kilka mia­ste­czek stąd, w któ­rym kładą klien­towi cie­pły ręcz­nik na twarz i tym podobne.

– Mogę ci umyć włosy, ale nie mamy cie­płych ręcz­ni­ków. Chyba że wystar­czy, jeśli zwilżę jakiś pod prysz­ni­cem?

– Nie trzeba. Ale byłoby miło, gdy­byś umyła mi włosy.

Okry­wam go pele­ryną.

– Dobrze. Chodź za mną. – Pro­wa­dzę go do myjni w odle­głym kącie salonu, oddzie­lo­nym od reszty pomiesz­cze­nia ścianką z dłu­gim oknem, przez które widzę, czy ktoś wcho­dzi, a które zara­zem osła­nia klienta. Kiedy to mnie myto czy płu­kano włosy w jakimś salo­nie, czu­łam się nie­zręcz­nie, gdy ktoś wcho­dził i widział moją prze­chy­loną głowę. Wręcz tego nie­na­wi­dzi­łam. Podob­nie jest zapewne przy depi­la­cji brwi czy strzy­że­niu brody. Gdy kupi­łam ten budy­nek, sta­now­czo zapo­wie­dzia­łam tacie i Ridge’owi, że chcę zapew­nić moim klien­tom pry­wat­ność w takich sytu­acjach. Tata stwier­dził, że dobrze by było, gdy­bym widziała z wydzie­lo­nej czę­ści wej­ście, zwłasz­cza że na początku pra­co­wa­łam sama. Wpa­dli­śmy zatem na pomysł z oknem, co świet­nie się spraw­dziło. Kil­koro klien­tów przy­znało, że bar­dzo podoba im się takie roz­wią­za­nie.

– Jak ci mija tydzień? – pyta Tyler po tym, jak usiadł w fotelu. Odchy­loną głowę trzyma w umy­walce i w prze­ci­wień­stwie do więk­szo­ści klien­tów nie zamknął oczu. Obser­wuje mnie.

– Dobrze. Mia­łam sporo roboty, ale nie będę narze­kać. Inte­res dobrze idzie. Przy oka­zji, dzięki za zło­że­nie regału. Półki świet­nie trzy­mają. – Dosto­so­wuję tem­pe­ra­turę wody i zwil­żam mu włosy.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: