Universum narodziny - ebook
Universum narodziny - ebook
Świat jeszcze nigdy nie był tak bliski zagłady. Zło szerzy się coraz bardziej, coraz bardziej zatruwając serca ludzi. Stróże prawa zdają się być bezsilni, a ludzie tracą. Właśnie w takiej chwili nadchodzi czas bohaterów. Grupa niezwykle uzdolnionych ludzi łączy swe siły w niełatwej walce o ocalenie Ziemi. Muszą się zmierzyć nie tylko z przeciwnikiem, który sieje zło na świecie, ale i zagrożeniu, jakie nadciąga z kosmosu. Czy uda im się ocalić Świat?
Universum narodziny to niezwykła powieść science fiction młodego polskiego autora, która zabiera nas w szaloną podróż po Świecie zamieszkałym przez niezwykłe istoty. W przeciwieństwie do wielu innych książek., Universum nie jest jednowątkową historią ciągnącą się przez kilkaset stron. Jest to opowieść w dziesięciu aktach wprowadzająca nas w życie każdej z postaci, pozwalając wybrać swojego ulubionego bohatera i jemu kibicować w czasie ostatecznego starcia. Każda z tych opowieści mogłaby tworzyć osobną książkę, lecz skupione w jednym tomie dają nam niesamowitą dawkę akcji, jakiej nie dostarczyła dawno żadna powieści science fiction.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-943142-5-5 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
NEW YORK DAILY NEWS: Kolejne morderstwo. Zakatowany na śmierć młody mężczyzna w wyniku niewyobrażalnych ran twarzy nie może zostać zidentyfikowany.
USA TODAY: Psychopatyczny zabójca morduje dwudziesty ósmy raz i nadal nie wiadomo kim on jest. Policja apeluje: Jeśli ktoś ma jakiekolwiek informacje o nim, proszony jest o dostarczenie ich na komisariat.
NEWS JOURNAL: Każde morderstwo różni się od innych,
a o mordercy i jego niechlubnym wyczynie powstają nawet strony internetowe. Internauci nazywają mordercę Master of Death.
NEW YORK POST: Seria trwa. Ofiarą kolejnego makabrycznego zabójstwa padł dwudziestodwuletni student. Ludzie boją się wychodzić na ulicę. Psychozy ciąg dalszy. Kiedy to się nareszcie skończy?
Dochodzi osiemnasta. Mecz na pewno już się skończył. Szczerze mówiąc bardzo boję się wyniku. Jeśli moi przegrają, będę miał duże kłopoty. Planowałem się odegrać na tym zakładzie
i spłacić dług. Kurs był więcej niż zachęcający, nie mogłem nie zaryzykować. Tylko co, jeśli przegram? Boję się o tym myśleć. Może przedłuży mi dzień spłaty o kolejny tydzień? W sumie już tydzień temu miałem mu oddać kasę, ale frajer potknął się w końcówce meczu i stracili bramkę. Ile jeden gol potrafi namieszać w życiu człowieka. Czemu mam takiego pecha? No nic, trudno, zobaczymy jak to będzie. Odpalam laptopa
i sprawdzam czy się udało. Coś wolno ładuje mi się ta stronka. Niech to szlag. Sprawdzę w telefonie.
Dzwonek do drzwi. Kogo tu niesie?
– Już idę! Poczekaj gościu. Moment. Już otwieram. Pan Jonas? Co pan tu robi? Skąd ma pan mój adres? Kim są ci ludzie?
– Witaj Steven. Też się cieszę, że cię widzę. Hmm. Zadajesz dużo pytań. Pozwól, że odpowiem ci na nie wszystkie jednym zdaniem. No więc, chyba nie myślisz, że pożyczyłbym obcemu facetowi pięćdziesiąt tysięcy dolarów i nie zabezpieczył się na wypadek, gdybyś chciał z nimi uciec czy coś?
– Nie chciałem uciekać. Chciałem...
– A to jest mój syn Eric. Uczy się fachu od ojca.
– Też udziela pożyczek?
– Raczej lubi być przy ich ściąganiu.
– Lubi? Czemu?
– Bo jest to ciekawe zajęcie. W każdym wypadku ściągamy inaczej i że tak powiem, to mnie kręci.
– Jak inaczej? Oddaje się kaskę i tyle. Jak niby może być to za każdym razem inne?
– Uwierz mi, może. Przeważnie nie dostajemy pieniędzy i wtedy zaczyna się zabawa. Jak ktoś trafnie ostatnio policzył, musiałem zająć się dwudziestoma ośmioma osobami.
– Dwudziestoma dziewięcioma.
– Tak?
– Tak szefie, student trzy dni temu.
– Racja.
– Dziwni jesteście.
Coś mi tu nie pasuje. Mówi mi coś liczba dwadzieścia dziewięć, ale nie wiem co. Muszę chodzić wcześniej spać, bo mam opóźnione myślenie przez małą ilość snu. Dwadzieścia dziewięć, dwadzieścia dziewięć, dwadzieścia dziewięć... Co? Niemożliwe! To nie może być on! Master of Death w moim mieszkaniu? Spokojnie, to nie on. Chociaż trzy dni temu ściągał dług od studenta... ,,Seria trwa. Ofiarą kolejnego makabrycznego zabójstwa padł dwudziestodwuletni student...''
Ale ja tylko pożyczyłem od niego kasę i miałem zamiar oddać wszystko co do centa. ,,Seryjny morderca znowu uderza. Tym razem jego ofiarą padł trzydziestopięcioletni nauczyciel. Podobno miał problemy finansowe i...".
Muszę uciekać. Wymyśl coś.
– Jesteś tu?
– Tak, tak, jestem.
Starałem się odpowiedzieć w miarę spokojnie, żeby nie zatrząsł mi się głos.
– Złapałeś taką zawiechę, że już zaczynałem się martwić, że nie masz mojej kasy.
– Mam! Mam wszystko. Poczekaj chwilę, pójdę po nie.
– Nie śpiesz się. Mamy cały dzień tylko i wyłącznie dla ciebie.
Tylko żeby nikt za mną nie poszedł. Chyba czysto. Wyskoczę przez okno, pobiegnę do samochodu i rura przed siebie.
– Tato, a jeśli zwieje?
– Nikt nam jeszcze nie zwiał.
– A jeśli dzisiaj będzie ten pierwszy raz?
– On nic nie wie... Dobra idź za nim.
Wsiadam do samochodu. Możliwe że usłyszą odpalanie silnika, ale zanim się zorientują co i jak, będę daleko.
– Nie ma go! Uciekł!
– Jak uciekł? Gdzie?
– Okno jest otwarte.
– Ucieka samochodem.
– Jazda za nim, odpalaj samochód.
Niech to. Już jadą. Szybko się połapali, że mnie nie ma. Nie mogą mnie złapać.
– Gazu! Nie może nam uciec!
Doganiają mnie. Gdzie ja wjechałem? Jakaś leśna droga nie używana z pięć lat. Prowadzi pod górę. Coś mi się zdaje, że pożałuję, jeśli tam wjadę. Nie mam innego wyjścia. Są już za mną. Spychają mnie z drogi!
– Mamy cię! Zatrzymaj się, a obiecuję, że zabiję cię szybko.
– Czemu szybko tato? Lubię patrzeć jak ich męczysz.
– Tak tylko mówię. Może jest naiwny i się zatrzyma, a my nie będziemy musieli go gonić.
– Zatrzymał się szefie.
– Mówiłem, że jest naiwny.
– Wychodzę.
A teraz ile sił w nogach...
– Ucieka.
– Zajmę się tym.
Co to? Rzucili we mnie czymś, ale na szczęście chybili. Drugi rzut niestety już trafiony. Dostałem nożem w klatkę piersiową. Po co się odwracałem? Co za straszliwy ból.
– Dobry rzut, ale jeśli to ty go zabijesz a nie ja, to nie będę zadowolony. Master of Death chce dzisiaj dołożyć do swojej kolekcji trzydziesty skalp.
– Sorry szefie. Chciałem go tylko zatrzymać.
– Dalej już nie pójdzie. Za nim urwisko. W dół raczej nie skoczy. Zatem zaraz zacznie się zabawa.
Cholera, dalej nie pójdę, urwisko. Skakać? Lepiej zginąć szybko, roztrzaskując się o ziemię, czy ginąć długo z ich rąk?
– Tak się chciałem zapytać. Czemu to robisz? Czemu zabijasz niewinnych ludzi?
– Dla rozrywki.
– A czemu pożyczasz im pieniądze?
– Mam niezły ubaw z tego jak tracą moje pieniądze, później je odzyskują,
a na koniec i tak giną piękną śmiercią z moich rąk.
– Jesteś chory.
– Po prostu to lubię. Tak naprawdę to nic do ciebie nie mam, ale ty miałeś do mnie... Także wiesz, trochę cięcia i po sprawie.
– Czyli będę twoją trzydziestą ofiarą?
– Zgadza się.
– Chciałbyś.
Skoczyłem z urwiska resztkami sił. Mam wrażenie, że wykrwawiłem się już do końca. Nie dałbym rady ustać na nogach ani sekundy dłużej. Strzelają do mnie. Dostałem chyba dwa razy. Nie jestem pewien. Tak mnie wszystko boli, że nie mam pojęcia czy na moim ciele pojawiła się jakaś nowa rana.
– Ktoś tu mówił, że nie skoczy.
– Myliłem się, sorry szefie.
– Skoczył do jakiegoś stawu.
– Na pewno zginął. Trafiłem go kilka razy.
– To czemu jego ciało nie wypływa na wierzch?
– Może w coś się zaplątało. Na pewno tego nie przeżył. Jeśli nie wykrwawił się od noża, to od kul już na pewno. Jeśli one nie załatwiły sprawy, to skok z tej wysokości zrobił swoje.
– Skończ już o nim gadać. Nie obchodzi mnie już. Nie ja go zabiłem, więc nie będzie moją trzydziestą ofiarą. Muszę znaleźć kogoś innego.
– Szefie, ale ja nie chciałem.
– Nie mówię o tobie Clark.
– Może jego żona?
– Dobry pomysł, Eric.
– Ale najpierw dajmy jej dzień lub dwa, żeby pocierpiała z powodu utraty mężusia. Później się nią zajmę.
Co to jest? Myślałem, że lecę do stawu czy czegoś takiego i że tak się skończy moje życie, ale ja żyję. Tylko co to jest? Zresztą czy to ważne? I tak zaraz umrę. Nie mam sił i krew już się chyba we mnie kończy. Chociaż zaraz. Krew już nie leci. Dziwne. Jestem czymś obklejony. To jakieś błoto ale jakieś dziwne błoto. Zatamowało krwawienie. Nie mogę go z siebie zmazać.
Słyszę krzyk Jonasa.
– Nie wiem czy jeszcze żyjesz. Nieważne. Chcę tylko, żebyś wiedział, że jedziemy po twoją żonę.
Jenna!!! Z tego wszystkiego zapomniałem o niej. Muszę ją ratować.
– Odpalaj, zgłodniałem. Jedziemy coś zjeść, a później poszukamy kolejnego frajera, który potrzebuje kasy.
– A jego żona?
– Nią zajmiemy się pojutrze, jak już mówiłem.
Słyszę jak odpalili wóz i w coś uderzyli.
– Jak jeździsz baranie? Nie widziałeś tego słupa?
– Sorry szefie, mgła jest.
– Wszystko robisz źle. Weź się za siebie w końcu, bo inaczej ja to zrobię.
– Dobrze, szefie.
– I nie szefuj mi tu bo mnie szlag jasny zaraz trafi.
– W sumie dobrze zrobił. Jeśli Shaw nie umarł do tej pory, to słup z całą pewnością go dobije. Przy odrobinie szczęścia dostanie mu się jeszcze prądem. Jesteś pewien tato, że nie chcesz zaliczyć go do swojej kolekcji?
– Mówiłem już, że nie. Jego żona będzie numerem trzydziestym.
Aaa! Słup? Nie mogę wyjść z tego błota! Trzyma mnie. Już po mnie...
– Zjawiskowa śmierć. Dziwne, widzę jak prąd krąży wokół słupa w tej wodzie.
– No to zapewne trochę go pokopało. Wsiadaj, jedziemy.
Następnego dnia, komisariat policji
– Mówię wam, że to ten morderca porwał mi męża! Zróbcie coś na miłość boską! Ile czasu jeszcze potrzebujecie, żeby go złapać? Ilu ludzi jeszcze zginie?
– Niech się pani uspokoi. Robimy wszystko co w naszej mocy, żeby odnaleźć pani męża, ale nie jest to takie proste.
– Gdybyście wszyscy się wzięli za swoją pracę, a nie siedzieli tylko na komisariacie przy biurkach, to byłaby większa szansa że go znajdziecie.
– Wiemy co robimy proszę pani. Wszystko będzie dobrze.
– Wiecie, wiecie. Giną kolejni ludzie, a wy nic nie robicie i teraz Steve. Mój kochany Steve.
NEW YORK DAILY NEWS: Młoda kobieta zgłasza porwanie swego męża. Istnieje prawdopodobieństwo, że zamieszany w tą sprawę jest Master of Death. Ciało Stevena S. nie zostało jeszcze odnalezione.
Dzień później.
– Ciekawe, czy jest w domu.
– Jest. Widzę jakiś ruch za oknem.
– Dobra, idziemy.
Puk puk.
– Kto tam? Kim jesteście?
– Ludźmi, którzy mają informacje o pani mężu.
– Tak?
– Tak. Proszę nas wpuścić a wszystko pani powiemy.
– Proszę.
– Nazywam się Benedict Jonas. To jest mój syn Eric, a to, że tak powiem, moja ochrona.
– Czy mój mąż żyje? Co się z nim dzieje? Gdzie on jest? Porwano go? Niech pan w końcu coś powie.
– Mogę być z panią szczery?
– Tak, proszę.
– Pani mąż nie żyje.
– Mój Boże... Dlaczego? Kto to zrobił?
– Naprawdę Pani nie wie?
– Nie wiem. A co z ciałem?
– Leży na dnie pewnego stawu.
– Skąd pan to wie, jeśli mogę spytać?
– Przepraszam, nie przestawiłem się do końca. Nazywam się Benedict Jonas...
– Mówił już to pan.
– … bardziej znany jako Master of Death.
– O mój Boże! To pan!?!
– We własnej osobie.
– Nie tak prędko. Nigdzie nie uciekniesz paniusiu. Zabawimy się trochę, a potem to już się chyba domyślasz, co będzie.
Następnego dnia
Ja żyję. Dziwnie się czuję, ale nic mnie nie boli. Może jestem w niebie? Nie, to ten sam staw, do którego wpadłem i to samo dziwne błoto. Muszę stąd wyjść. Jenna! Muszę ratować Jennę. Mam nadzieję, że nie jest za późno.
Co jest? Czuję się bardzo dobrze, ale jestem jakby z waty. Wstaję. Trochę się rozprostuję. Co to? Wypadły ze mnie trzy kule. Jak to możliwe, że wypadły tak same z siebie bez niczyjej pomocy? Co się ze mną dzieje? Jestem jakiś inny. Czuje w sobie siłę, czuję... moc. I jestem ogólnie jakiś inny, dziwny. Jak to błoto. Moje nogi są w błocie. Muszę je wytrzeć. Nie możliwe? Co się ze mną dzieje? Mam nogi z błota! Spokojnie, uspokój się. Robią się normalne. Teraz mam rękę z błota! Jeszcze raz, oddychaj głęboko. Jest w porządku. Ale o co chodzi?
Zmieniam się w błoto? Jak to możliwe? Dziwne błoto, którego nie mogłem z siebie zetrzeć, prąd. Możliwe, że połączył mnie jakoś z błotem? Nie wiem czy śmiać się, czy płakać. Pewnie gdyby nie to błoto, umarłbym. Na szczęście mogę powracać do ludzkiej postaci.
Stałem się kimś na podobieństwo Sandmana z komiksów Marvela. On piasek, ja błoto. Tylko jak to możliwe? Myślałem, że takie rzeczy dzieją się tylko w fikcyjnym świecie Marvela a tu proszę. Ja i... superbohater. Jaki superbohater. Po prostu żałosna kupa błota, przez którą grozi niebezpieczeństwo Jennie.
Lecę do domu. Mam nadzieję, że z Jenną wszystko w porządku.
Idę, ciekawe która godzina i ile czasu byłem nieprzytomny...
O, jakiś facet.
– Przepraszam, która godzina?
– Za piętnaście minut dziesiąta.
– A jaki dziś mamy dzień, jeśli mogę spytać?
– Zachmurzony, jak widać.
– Pytam o dzień tygodnia.
– Środa. Ostro pan chyba zabalował tej nocy.
– Środa?
Byłem nieprzytomny trzy dni?
– Tak środa. Do widzenia panu, śpieszę się.
Nie było mnie przez trzy dni. Niby byłem, ale jakby to powiedzieć - zajęty. Zmieniłem się.
Widzę kiosk i moją ulubioną gazetę. Sprawdźmy, co piszą.
THE NEW YORK TIMES: Żona porwanego mężczyzny, Stevena S. nie żyje. Została zgwałcona i zaszlachtowana. To morderstwo przechodzi ludzkie pojęcie. Aż strach pomyśleć, co może stać się z kolejną ofiarą. Master of Death zabił już 30 osób.
Jenna nie żyje. Nie żyje. To wszystko moja wina. Chciałem tylko zarobić trochę kasy, żeby zapewnić nam lepszy byt i co? Co zrobiłem? Ona nie żyje, a ja zmieniam się w człowieka z błota. Zabiję się chyba. Ale najpierw... Najpierw zabiję Jonasa i jego syna. Najpierw jego syna. Niech cierpi tak jak ja i Jenna. Potem zajmę się nim.
Pójdę na policję, może coś już wiedzą o Jonasie, pomijając jego chory pseudonim. Najlepiej, jeśli znaliby jego adres.
Komisariat policji
– Dzień dobry. Nazywam się Steven Shaw, porwany mąż kobiety, którą zabił Master of Death. Macie go już?!
– Kogo?
– Księdza.
– Proszę bez takich żartów.
– Jeśli ktoś tu sobie żartuje to wy. Co wy sobie myślicie? Ile można szukać jednego popaprańca, który zabił mi żonę?
– Zabił w sumie trzydzieści osób.
– No to jeszcze lepiej. Macie w ogóle zamiar go szukać? Moglibyście się w końcu ruszyć.
– Cały czas nad nim pracujemy.
– Widać. Jak zginęła moja żona?
– Mamy zdjęcia z miejsca morderstwa. Nie powinienem ich panu raczej pokazywać. Nie należą do przyjemnych.
– Musi mi je pan pokazać. Chcę wiedzieć co jej zrobił.
– Dobrze, ale uprzedzam, że może pan to źle znieść.
– Już się pan tak o mnie nie martw.
– Oto one.
– ...co oni jej... zrobili? Jenna... Ona nic nie zawiniła.
– Najpierw...
– Cicho. Proszę dać mi chwilę.
– Dobrze.
– Zgwałcili ją, a potem wbijali w nią noże. Kim trzeba być, żeby zrobić coś takiego.
– W porządku już?
– Co w porządku? Nic nie jest w porządku i już nigdy nie będzie. Tak bardzo ją kochałem.
– Naprawdę bardzo mi przykro.
– Wiecie już coś o nim?
– Niestety nic. Nic nie wiemy. Człowiek zabija kolejnych ludzi i nie mamy żadnych śladów, żadnych wskazówek kim on jest. Chwila. Kto pana porwał i jak pan uciekł.
– Porwał mnie ten, którego niby szukacie.
– I żyje pan?
– Jak widać.
– Dziwne, że pana nie wykończył.
– Myślał, że tak zrobił, raczej... zrobili.
– Jest ich kilku?
– Trzech. On, jego syn Eric i ochroniarz.
– A Master of Death jak się nazywa?
– Jonas. Imienia nie znam. Pożyczyłem od niego pieniądze, nadszedł dzień oddania ich i przyszedł po mnie, ale mówił‚ że nawet gdybym je oddał i tak zabiłby mnie.
– A z panem wszystko dobrze? Kontakty z nim zazwyczaj kończą się tragicznie. Nic panu nie zrobił?
– Nic mi nie jest. Fizycznie czuję się świetnie.
– Opowie mi pan jak uniknął śmierci?
– Dorwali mnie na urwisku poza miastem. Rzucali nożami
i strzelali, skoczyłem w dół do jakiegoś stawu i to mnie uratowało.
– Może powinien pan iść do lekarza?
– Nic mi nie jest, a pan niech martwi się o zabójcę, nie o mnie.
– Cały czas go szukamy.
– Z marnym skutkiem niestety.
– Inspektorze Smith! Kolejna ofiara, tym razem poćwiartowana.
– Jest coraz gorzej. Muszę pana przeprosić, obowiązki wzywają. Jeszce raz powtarzam, bardzo mi przykro z powodu żony.
– Niestety pańskie współczucie nie zwróci mi żony.
– Ma pan rację, ale robimy wszystko co w naszej mocy, żeby go złapać.
– Chciałbym w to wierzyć. Choć i tak wątpię, że dacie radę.
– Co pan chce przez to powiedzieć?
– Że musi nim się zająć ktoś inny.
– Kto?
– Maddy Man.
– Kto?
– Nikt, nikt. Tak sobie głośno myślę. Do widzenia.
– Do widzenia.
Policja mi nie pomoże. Nic nie wiedzą. Od czego zacząć? Jak go znaleźć? Jestem sam, ich jest trzech, co najmniej trzech. Nawet jeśli jakoś ich znajdę, sam nie dam im rady. Niech to szlag! Co jest? Rzucam błotem, które zastyga. Czyli nie tylko mogę przeobrazić się w błotniaka, mogę również korzystać z tego błota, rzucać nim. Ciekawe co jeszcze potrafi nowy ja. Sprawdźmy to. Rzuciłem błotem w drzewo. Błoto nie zastyga. Stygnij no.
Zastygło. Muszę czegoś chcieć, żeby tak się stało. Powinienem wszystko zapisywać w jakimś notesie.
A może mogę strzelać zastygłym błotem? Sprawdźmy to.
Tak!!! Udało się. To błoto jest twarde jak kamień. Obleje teraz błotem kilka drzew. Sprawdzę, jakie jest maksimum moich możliwości.
Jestem pod wrażeniem. Naprawdę. Gdzie to błoto się we mnie mieści. Pomyślmy co można jeszcze sprawdzić. Co robił Sandman? Potrafił robić sobie zamiast ręki, np. młot z piasku. Spróbuję. Nie wierzę! Mogę robić ze swoim ciałem co mi się żywnie podoba. Jedyny pozytyw tego, że przeżyłem.
Potrafię się nawet rozmyć w coś jakby kałużę. Mogę być dzięki temu niezauważalny. Szkoda, że nie mogę latać jak Sandman, ale i tak mogę być zadowolony. Nawet bardzo, ale latać też się kiedyś nauczę. Co jeszcze potrafi Maddy Man dowiem się z czasem.
Pójdę teraz do baru, w którym pierwszy raz spotkałem się z Jonasem. Może tam się czegoś dowiem.
Zapytam barmana.
– Przepraszam, szukam pana Jonasa.
– Benedicta Jonasa czy jego syna?
– Obydwu.
– Był tu dzisiaj. Nie wiem kiedy znowu będzie, ale tam siedzi koleś, który się z nim trzyma. Może jego zapytaj.
– Ok, dzięki.
Poczekam aż stąd wyjdzie i pogadam z nim na zewnątrz.
– Ej ty, stój!
– Do mnie mówisz?
– A widzisz tu kogoś innego?
– Skądś cię facet znam, ale nie wiem skąd.
– Spotkaliśmy się jakiś czas temu, a kilka dni temu poznałeś moją żonę.
– Serio? Jak się nazywa?
– Jenna Shaw.
– Jenna Shaw? Ty jesteś jej mężem? Ty żyjesz? Jak to możliwe?
– Dowiesz się w swoim czasie. Gdzie znajdę Jonasa?
– Chyba zwariowałeś, jeśli myślisz że ci powiem. Zaraz dokończę to co zaczęliśmy tamtego dnia. Naiwny jesteś, że do mnie przyszedłeś. Na dodatek sam.
– Nie tak całkiem sam.
– Jakoś nie widzę tu nikogo oprócz ciebie.
– To się zmieni.
– Nie przestraszysz mnie, jeśli o to chodzi.
– Gdzieżbym śmiał.
– Dobra, koniec gadania. zaraz dostaniesz.
Pobawię się z nim. Pierwszym ciosem dostałem w twarz. Nic nie poczułem, bo zmieniłem twarz w zastygłe błoto. Jego za to bolało bardzo. Następnym ciosem dostałem w brzuch. Tym razem, żeby było zabawniej, zamieniłem się od pasa do głowy
w błoto. Jego mina, kiedy zobaczył swoją dłoń w moim brzuchu - bezcenna.
– Kim ty, facet, jesteś? Jak to możliwe?
Zmieniam się w Maddy Mana.
– Jestem Maddy Man i skończę z Twoim szefem, ale najpierw powiedz mi gdzie on jest?
– Nic ci nie powiem!
– Założymy się?
Wlewam błoto do jego ust.
– Dobra, powiem co chcesz, ale daj mi spokój.
Zabrałem błoto.
– Gadaj.
– Mieszkają dwie przecznice stąd, w tym dużym domu obrośniętym winoroślami.
– Poczekasz tu. Jeśli okaże się że ściemniasz, zabiję cię.
Oblałem go błotem, które zastygło. Za nic w świecie się z tego sam nie wydostanie.
Popłynę sobie tam, będzie szybciej. Fajne możliwości mam jako Maddy Man.
Widzę dom w winoroślach. To musi być ten. Nie chciałbym być w skórze mojego informatora, jeśli to nie ta chata.
Wejdę na jego posesję jak do siebie, zobaczymy, co zrobi.
– Halo. Kim pan jest? Nie widział pan tabliczki?
– Tej z napisem ''Nie wchodzić''? Widziałem i co w związku
z tym?
To synek Jonasa. Najpierw jego załatwię.
– Niech pan się do mnie odwróci. Kim pan jest?
Odwracam się, żeby zobaczył moją twarz. Ciekawe jak zareaguje.
– To ty? Przeżyłeś?
– Jak widać.
– Miło. Zaraz to zmienimy. Ojciec będzie miał cię w swojej kolekcji. A tak w ogóle, to co słychać u twojej żonki?
Nie chciałem tego słuchać. Wypełniłem go zastygającym w kamień błotem i wysadziłem.
– Synu! Coś ty zrobił? Kim ty jesteś? Co z ciebie za potwór?
– Potworem to jesteś ty, ale zaraz przejdziesz do historii.
– To ty! Mogłem sprawdzić czy zdechłeś w tym stawie.
– Ale niestety dla ciebie nie zrobiłeś tego i teraz twój synek składa się z miliona małych kamyczków.
– Już nie żyjesz!
Biegnie na mnie z nożami.
– Chyba jeszcze nie zauważyłeś, ale zmieniłem się...
Wytrąciłem mu noże z rąk i unieruchomiłem jego nogi błotem.
– Stałem się kimś dużo silniejszym od ciebie...
Szczerze mówiąc, to wątpię, żeby ktokolwiek na ziemi mógł się ze mną równać.
– Stałem się Maddy Manem, a teraz z tobą skończę.
Rozerwałem go tak jak jego synka na milion kamyczków,
z tym, że jego głowę zostawiłem całą, żeby policja miała w końcu jakieś ślady. Namacalne ślady, że nie będzie już więcej morderstw.
THE NEW YORK TIMES: Najbrutalniejszy zabójca w historii nie żyje. Policja dostała anonimowy telefon, po którym pojechała do domu Benedicta J. , który okazał się być seryjnym mordercą. Na terenie posesji znaleziono jego głowę. Tożsamość Master of Deatha potwierdził ochroniarz, którego znaleziono na ulicy zastygłego w jakiejś dziwnej substancji.
Kamery zamieszczone w domu Benedicta J. nagrały całe zajście, lecz policja była w stanie odtworzyć tylko fragmenty, na których widać jakieś dziwne stworzenie o rozmytych kształtach. Ochroniarz Master of Deatha zapytany o to coś powiedział jedynie, że był to potwór, który nazywał siebie Maddy Man, oraz że to właśnie on jest za to wszystko odpowiedzialny.