Uniwersalny Chrystus. Prawda, która zmienia wszystko - ebook
Uniwersalny Chrystus. Prawda, która zmienia wszystko - ebook
Najważniejsza i przełomowa książka jednego z najbardziej wpływowych chrześcijańskich myślicieli współczesności.
Jezus jest Chrystusem – obrazem Boga na miarę wszechświata. Richard Rohr ukazuje, że właśnie ta zapomniana prawda może zmienić nasz sposób widzenia świata i to, jak przeżywamy codzienność. Ukazuje Boga, który nieustannie miłuje i wyzwala wszystko, co istnieje, który przekracza nasze wąskie miary postrzegania rzeczy i ludzi, który chce nas nauczyć miłości nieznającej granic… Rohr zachęca, by dostrzec Chrystusa wszędzie – nie tylko w tym, co duchowe, ale także w tym, co materialne:
Ci, którzy to zrobili, mogą czuć się tak samo święci na szpitalnym łóżku lub w barze, jak w kaplicy. Widzą Chrystusa w oszpeconych i złamanych, tak samo jak w tak zwanych doskonałych czy atrakcyjnych. Potrafią kochać i wybaczać sobie i wszystkim niedoskonałym rzeczom, ponieważ wszyscy noszą w sobieImago Dei w równym stopniu, nawet jeśli nie w sposób doskonały.
Uniwersalny Chrystus to dzieło całościowo i jednocześnie nowatorsko podsumowujące teologiczny dorobek Richarda Rohra. Każdy, kto chce lepiej poznać naturę Boga, wprowadzać swoją wiarę w czyn i głosić Ewangelię wszelkiemu stworzeniu znajdzie na kartach tej książki zachętę i inspirację.
Richard Rohr (ur. 1943) – franciszkanin, kierownik duchowy, założyciel Centrum Działania i Kontemplacji w Albuquerque w Nowym Meksyku, prelegent i autor wielu książek z zakresu duchowości. W Wydawnictwie WAM ukazało się kilka jego publikacji, m.in.: Spadać w górę, Nieśmiertelny diament, Enneagram, Dzikość i mądrość.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-277-3543-0 |
Rozmiar pliku: | 444 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Angielska mistyczka1 z ubiegłego wieku – Caryll Houselander, w swej autobiografii zatytułowanej A Rocking-Horse Catholic (ten ciekawy zwrot można by przetłumaczyć jako „Katolik na koniku na biegunach”) opisuje, jak zwykła podróż londyńskim metrem przekształciła się w wizję, która zmieniła całe jej życie. Przytaczam jej opis tego wstrząsającego wydarzenia, ponieważ wzruszająco oddaje to, co będę nazywał Tajemnicą Chrystusa, zamieszkiwaniem Bożej obecności w każdym i we wszystkim od znanych nam początków czasu:
Byłam w wagonie metra pełnym różnych przepychających się ludzi, siedzących i uczepionych uchwytów, robotników wszelkiego autoramentu wracających do domu po skończonym dniu pracy. Całkiem niespodziewanie zobaczyłam w moim umyśle, ale wyraźnie jak na pięknym obrazie, Chrystusa obecnego w nich wszystkich. Zobaczyłam więcej niż to; nie tylko Chrystusa w każdym z nich, żyjącego w nich, umierającego w nich, cieszącego się w nich, smucącego się w nich – ale ponieważ On był w nich, a oni byli właśnie tu, cały świat był tu również, tutaj, w wagonie metra; i to nie tylko świat, jakim był w tamtym momencie, nie tylko wszyscy ludzie ze wszystkich krajów na świecie, ale byli tam również wszyscy, którzy żyli wcześniej, i wszyscy, którzy dopiero się narodzą.
Wyszłam z metra na zatłoczone ulice i długo spacerowałam. Tutaj było podobnie, z każdej strony, w każdym przechodniu, wszędzie – Chrystus.
Długo prześladowała mnie rosyjska wizja upokorzonego Chrystusa, kulawego Chrystusa, który utykając, przemierza Rosję, żebrząc o chleb; Chrystusa, który przez wieki mógłby powracać na ziemię i to nawet do grzeszników, aby wzbudzić ich współczucie jako potrzebujący. Teraz w mgnieniu oka zrozumiałam, że to nie jest marzenie, ale fakt; nie sen, nie fantazjowanie czy legenda pobożnych ludzi, nie wytwór rosyjskiej tradycji, ale Chrystus w człowieku…
Widziałam też szacunek, jaki trzeba mieć dla grzesznika; zamiast wybaczać mu grzech, który w istocie jest jego największym smutkiem, trzeba przynieść ulgę cierpiącemu w nim Chrystusowi. Taki szacunek trzeba ofiarować nawet tym grzesznikom, których dusze wydają się martwe, ponieważ to Chrystus jest życiem duszy, a w nich jest martwy; oni są Jego grobem, a Chrystus w grobie jest potencjalnie Chrystusem zmartwychwstałym…
Chrystus jest wszędzie; w Nim każdy sposób życia ma znaczenie i wpływa na każde inne życie. To nie ten bezrozumny grzesznik jak ja podchodzi do nich najbliżej i przynosi im uzdrowienie, ale kontemplatyczka w swojej celi, która nigdy na nich nie spojrzała, ale w której Chrystus modli się i pości; to może być też sprzątaczka, w której Chrystus staje się sługą, lub król, którego złota korona zasłania tę cierniową.
Świadomość naszego zjednoczenia w Chrystusie jest jedynym lekarstwem na ludzką samotność. Również dla mnie jest to jedyny i ostateczny sens życia, jedyna rzecz, która nadaje sens i cel każdemu istnieniu.
Po paru dniach ta wizja się zatarła. Ludzie wyglądali znów tak jak dawniej, nie było żadnych niezwykłych doznań, kiedy spotykałam się twarzą w twarz z innymi ludźmi. Chrystus był znów ukryty i jeśli mam być szczera, to przez kolejne lata musiałam Go szukać i zazwyczaj znajdowałam Go w innych, a przez to jeszcze bardziej w sobie samej, ale zawsze był to dobrowolny i pełen zaufania akt wiary.
Zostajemy z pytaniem, ważnym dla mnie i dla każdego z nas – kim jest ów „Chrystus”, którego Caryll Houselander widziała wyłaniającego się i promieniującego z każdego z pasażerów? Chrystus, bez wątpienia, nie był dla niej jedynie Jezusem z Nazaretu, ale kimś znacznie większym, może nawet kosmicznym, nieogarnionym. Dlaczego tak jest i dlaczego to ma jakiekolwiek znaczenie – to właśnie jest temat tej książki. Jeśli chociaż raz się z tym zetkniemy, to, jak wierzę, taka wizja ma moc, aby nas całkowicie zmienić, zmienić to, w co wierzymy, jak widzimy innych i nasze relacje z nimi, nasze zrozumienie tego, jak wielki jest Bóg, i nasze poznanie tego, co Stwórca czyni w naszym świecie.
Czy to brzmi jak zbyt wiele, by pokładać w tym nadzieję? Popatrzmy jeszcze raz, jak Houselander stara się przyciągnąć naszą uwagę do tego, co się zmieniło w jej życiu po wizji, której doświadczyła:
Wszędzie – Chrystus
Świadomość jedności
Szacunek
Każde życie ma sens
Każde życie ma znaczenie i wpływa na wszystkie inne formy życia.
Każdy chciałby doświadczyć czegoś podobnego. Nawet jeśli wizja Houselander wydaje się nam dzisiaj nieco egzotyczna, to z pewnością pierwsi chrześcijanie nie mieliby z nią żadnego problemu. Objawienie zmartwychwstałego Chrystusa jako wszechobecnego i wiecznego było mocno utrwalone w Pismach (Kol 1; Ef 1; J 1; Hbr 1) i w wierze wczesnego Kościoła, kiedy to euforia wiary chrześcijańskiej była wciąż bardzo twórcza i prężna. W naszych czasach ten głęboki sposób zrozumienia staje się niestety czymś, co trzeba dopiero odbudować. Kiedy Kościół zachodni oddzielił się od wschodniego w czasie wielkiej schizmy w 1054 roku, stopniowo utraciliśmy głębokie zrozumienie Boga jako nieustannie wyzwalającego i miłującego wszystko, co istnieje. W zamian stopniowo ograniczyliśmy Bożą obecność do osoby Jezusa, gdy tymczasem ta obecność podobnie jak światło jest wszechobecnością i nie może się ograniczyć do ludzkich wymiarów2.
Można powiedzieć, że zamknięto drzwi do wiary w szersze i piękniejsze zrozumienie tego, co pierwsi chrześcijanie zwali objawieniem, epifanią albo chyba najdobitniej wcieleniem, również w jego najpełniejszej i kompletnej formie, którą nazywamy – zmartwychwstaniem. Kościoły wschodnie i prawosławne miały pierwotnie o wiele głębszy wgląd w te tajemnice, które my na Zachodzie, zarówno katolicy, jak i protestanci, dopiero zaczynamy dostrzegać. To zapewne miał na myśli Jan, pisząc w swojej Ewangelii: „Słowo stało się ciałem” (J 1,4) i używając przy tym greckiego słowa sarx, które oznacza ciało w sensie ogólnym, a nie jednostkowe ludzkie ciało3. Faktycznie samo słowo „Jezus” nie pojawia się w prologu Ewangelii św. Jana! Zwróciłeś na to uwagę? Pojawia się „Jezus Chrystus”, ale dopiero w przedostatnim wersie.
Nie da się oszacować szkód wyrządzonych przesłaniu Ewangelii po tym, jak Kościoły wschodnie (greckie) i zachodnie (łacińskie) rozdzieliły się od momentu wzajemnej ekskomuniki swoich patriarchów w 1054 roku. Przez prawie tysiąc lat nie znaliśmy, czym jest „jeden, święty, powszechny (niepodzielony)” Kościół. Jednakże ja i ty możemy na nowo otworzyć drzwi starożytnej wiary z pomocą klucza, a tym kluczem jest właściwe zrozumienie słowa, którego wielu z nas często używa, chociaż zwykle zbyt potocznie. Tym słowem jest – Chrystus.
A co, jeżeli Chrystus to imię transcendentnego wymiaru ukrytego w każdej istniejącej „rzeczy” we wszechświecie?
A co, jeżeli Chrystus to imię nieogarnionej przestrzeni zawartej w każdej prawdziwej miłości?
A co, jeżeli Chrystus to odniesienie do nieskończonego widnokręgu, który od wewnątrz nas pociąga i jednocześnie pcha do przodu?
A co, jeżeli Chrystus to inne imię dla wszystkiego, co osiągnęło swą pełnię?
Wierzę, że właśnie to chciała nam przekazać Wielka Tradycja, może nawet o tym nie wiedząc. Jednak większość z nas nigdy nie poznała całej Wielkiej Tradycji, przez którą rozumiem tradycję odwieczną, mądrość zawartą w całym Ciele Chrystusa, a szczególnie w kontekście tej książki, scalenie zagadnień poddawanych nieustannej wewnętrznej korekcie, które wciąż powracają i wzajemnie się potwierdzają w prawosławiu, katolicyzmie i w niektórych gałęziach protestantyzmu. Wiem, że to jest wielkie zadanie, ale czy mamy dzisiaj jakiś wybór? Jeśli skupimy się na istocie wiary, a nie na jej przypadłościach, to może się to okazać całkiem proste.
Jeżeli mi pozwolisz, to na kolejnych stronicach tej książki chciałbym być twoim przewodnikiem w szukaniu odpowiedzi na pytania o Chrystusa i o kształt rzeczywistości, w jakiej żyjemy. Jest to poszukiwanie, które mnie fascynuje i inspiruje przez ostatnie pięćdziesiąt lat. Trzymając się mojej franciszkańskiej tradycji, chciałbym rozpocząć dyskusję na ogromną skalę w ziemskim wymiarze i podążać jak za rozsypanymi okruchami chleba wyznaczającymi drogę przez las: od przyrody, do nowo narodzonego dziecka z matką i ojcem w lichej stajence; do samotnej matki w pociągu; aż wreszcie do znaczenia i tajemnicy ukrytej w imieniu, które my również możemy nosić.
Jeśli moje doświadczenie coś mi podpowiada, to właśnie to, że przesłanie zawarte w tej książce może zmienić twój sposób widzenia świata i to, jak przeżywasz codzienność. Jest to propozycja odkrywania pogłębionego i uniwersalnego sensu, którego, jak się wydaje, zachodniej cywilizacji brakuje i za którym tęskni. Jest w tym potencjał utrwalenia chrześcijaństwa jako naturalnej religijności, a nie jako specyficznej religii opartej na specjalnym objawieniu dostępnym tylko nielicznym oświeconym ludziom.
Aby doświadczyć tego nowego zrozumienia, często musimy stawiać kroki, które nie wiodą bezpośrednio do celu, wymagają oczekiwania oraz praktykowania uważności. Szczególnie na początku trzeba pozwolić, aby niektóre słowa w tej książce pozostały po trosze tajemnicze, przynajmniej przez jakiś czas. Wiem, że dla naszego egoistycznego umysłu może to być niesatysfakcjonujące i niepokojące, bo on chce kontrolować każdy krok na tej drodze. Jednakże to jest właśnie kontemplatywne czytanie i słuchanie i dlatego ma moc pociągnąć ku znacznie Większej Przestrzeni.
G.K. Chesterton pisał kiedyś o tym: „Twoją religią nie jest Kościół, do którego należysz, ale kosmos, w którym toczy się twoje życie”. Kiedy poznamy, że cały świat materialny wokół nas, całe stworzenie jest zarówno miejscem ukrywania się Boga, jak i miejscem Jego objawienia, wtedy ten świat staje się domem, zachwycającym, okazującym łaskę każdemu, kto patrzy głębiej. Właśnie taki głęboki i spokojny sposób widzenia nazywam „kontemplacją”.
Zasadniczą funkcją religii jest radykalne połączenie nas ze wszystkim (re-ligio znaczy ponownie związać, połączyć). Ma nam to pomagać w odbieraniu świata i siebie jako całości, a nie w formie oddzielnych części. Ludzie prawdziwie oświeceni widzą jedność, ponieważ ich spojrzenie wypływa z wewnętrznej jedności i nie muszą wszystkiemu przyklejać etykietki lepszy i gorszy, swój i obcy. Jeśli żywisz przekonanie, że w pojedynkę możesz być zbawiony czy oświecony, to jak mi się wydaje, nie jesteś ani zbawiony, ani oświecony.
Idea Chrystusa kosmicznego nie zawiera żadnej rywalizacji ani żadnego wykluczenia, ale włącza wszystkich i wszystko (Dz 10,15.34), a to pozwala Jezusowi Chrystusowi nareszcie być obrazem Boga na miarę całego wszechświata. W takim rozumieniu chrześcijańskiego przesłania takie pojęcia jak „naturalny” czy „nadprzyrodzony” w pewien sposób tracą swoje znaczenie. Jak to ujmuje wyrażenie przypisywane Albertowi Einsteinowi: „Są tylko dwa sposoby przeżywania swego życia. Jeden to taki, jakby żadne cuda nie istniały. Drugi to taki, jakby wszystko było cudem”. Na kolejnych stronicach tej książki będę opowiadał się za tym drugim.
Chociaż moje podstawowe zaplecze to filozofia i teologia duchowości, aby wzbogacić tekst, będę czerpał z takich dyscyplin, jak psychologia, nauki przyrodnicze, historia i antropologia. Jeśli mi się to uda, nie chciałbym, aby to była ściśle „teologiczna” książka, chociaż zawiera sporo wyraźnych odniesień teologicznych. Jezus nie przyszedł na ziemię po to, aby tylko teologowie mogli Go zrozumieć i ująć w mądrych sformułowaniach, ale po to, „aby wszyscy byli jedno” (J 17,21). Przyszedł, aby zjednoczyć i „wszystko pojednać ze sobą, zarówno na ziemi, jak i w niebie” (Kol 1,20). Każda kobieta i każdy mężczyzna na ulicy czy w pociągu powinien móc to zobaczyć i tym się cieszyć.
W różnych miejscach tej książki znajdują się zdania odrębne od głównych paragrafów. Jak te poniżej odnoszące się do naszych wcześniejszych rozważań:
Chrystus jest wszędzie.
W Nim każde życie ma sens i trwałe powiązanie.
Wprowadziłem te pauzy w tekście jako zaproszenie do obcowania z myślą w nich zawartą, tak długo aż skupienie uwagi na niej poruszy twoje ciało, serce, twoją świadomość otaczającego cię świata, a szczególnie twoje fundamentalne powiązanie z szerszą przestrzenią.
Usiądź z każdym napisanym kursywą zdaniem, jeśli potrzeba, przeczytaj je ponownie, aż poczujesz jego działanie, aż ujrzysz w wyobraźni jego szerokie oddziaływanie na świat, na historię, na ciebie. Innymi słowy, aż „słowo stanie się ciałem” dla ciebie! Nie spiesz się z przejściem do następnej linijki.
W tradycji monastycznej to obcowanie z tekstem wiodące do pogłębienia nazwano lectio divina. Jest to kontemplacyjne czytanie, które idzie dalej niż zrozumienie umysłem znaczenia słów lub używanie słów do odpowiedzi na pytania, lub rozwiązywanie przeżywanych problemów czy trosk. Kontemplacja to cierpliwe czekanie, aż luki zostaną zapełnione, nie ma tu pośpiesznych rozwiązań czy łatwych odpowiedzi. Nie ma tu żadnych osądów, w istocie trzeba unikać szybkich ocen, ponieważ taka ocena ma więcej wspólnego z egoistycznym, osobistym pragnieniem sprawowania kontroli niż z pełnym miłości poszukiwaniem prawdy.
Będzie to moja i twoja praktyka w czasie wypracowywania naszej wspólnej drogi ku zrozumieniu Chrystusa, który jest czymś znacznie więcej niż nazwiskiem Jezusa.Część pierwsza
Inne imię dla każdej rzeczy
rozdział pierwszy
Chrystus to nie jest nazwisko Jezusa
Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. A ziemia była bezładną pustką. Ciemność zalegała nad bezmiarem wód, a duch Boży unosił się nad wodami. Bóg rzekł: „Niech się stanie światłość”. I stała się światłość.
– Księga Rodzaju 1,1–3
We wszystkich ponad trzydziestu tysiącach wyznań chrześcijańskich wierni kochają Jezusa i (przynajmniej w teorii) jak się wydaje, nie mają żadnego problemu z zaakceptowaniem Jego prawdziwego człowieczeństwa i pełni bóstwa. Wielu przyznaje się do osobistej relacji z Jezusem – może jest to przebłysk natchnienia o Jego intymnej obecności w ich życiu, może lęk przed Jego sądem lub gniewem. Inni ufają Jego współczuciu i często nim się posługują dla usprawiedliwienia swoich poglądów czy polityki. Zatem jak pojęcie Chrystusa mogłoby zmienić obecną sytuację? Czy Chrystus to po prostu nazwisko Jezusa? A może jest to objawiony tytuł, który wymaga całej naszej uwagi? Czym różni się działanie czy rola Chrystusa od Jezusa? Co znaczą słowa Pisma Świętego, kiedy Piotr w swoim pierwszym wystąpieniu po zesłaniu Ducha Świętego mówi do tłumów, że „Jezusa, którego ukrzyżowaliście, Bóg uczynił Panem i Chrystusem!” (Dz 2,36)? Czy nie znaczyły one zawsze tego samego od narodzin Jezusa?
By odpowiedzieć na te pytania, musimy wrócić do początków i zapytać: jaki był zamiar Boga w tych pierwszych momentach stworzenia? Czy Bóg był całkowicie niewidzialny przed początkiem wszechświata? Czy w ogóle istnieje jakieś „przed”? Dlaczego Bóg dokonał stworzenia? Jaki był cel Boga w akcie stworzenia? Czy wszechświat sam w sobie jest wieczny? Czy może jest stworzony w czasie, tak jak go pojmujemy, podobnie jak sam Jezus?
Przyznajmy, że prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się ani „jak”, ani „kiedy” dokonało się stworzenie, ale pytanie, na które religia stara się odpowiedzieć, to przede wszystkim „dlaczego”. Czy da się znaleźć jakieś dowody na to, dlaczego Bóg stworzył niebo i ziemię? Czy była w tym jakaś intencja czy zamiar? Czy w ogóle potrzebujemy „Boga Stworzyciela”, by wyjaśnić tajemnicę wszechświata?
Większość starożytnych tradycji proponuje swoje wyjaśnienie, które brzmi mniej więcej tak: wszystko, co istnieje w formie materialnej, pochodzi z jakiegoś Pierwotnego Źródła, które najpierw istniało jedynie w formie duchowej. To Nieskończone Pierwotne Źródło w pewien sposób wlało się w skończone formy, stwarzając wszystko, od skał po wodę, rośliny, organizmy, zwierzęta i ludzi – wszystko, co widzą nasze oczy. To samoobjawienie się Boga, kogokolwiek tak nazwiemy, w materialnej postaci było pierwszym wcieleniem (ogólne określenie dla każdego rodzaju ucieleśnienia ducha) i miało miejsce na długo przed drugim osobowym wcieleniem, które jak wierzą chrześcijanie, dokonało się w Jezusie. Oddając tę myśl w języku franciszkańskim – stworzenie jest pierwszą Biblią, która istniała od 13,7 miliarda lat, zanim powstała druga spisana Biblia4.
Kiedy chrześcijanie słyszą słowo „wcielenie”, większość myśli o narodzeniu Jezusa, w którym Bóg uwidocznił swoje radykalne zjednoczenie z ludzkością. W tej książce jednak chciałbym zasugerować, że pierwsze wcielenie to moment opisany w pierwszym rozdziale Księgi Rodzaju, gdy Bóg wszedł w jedność ze światem materialnym i stał się światłem wewnątrz wszystkiego. (To, jak wierzę, wyjaśnia, dlaczego światło jest tematem pierwszego dnia stworzenia, a prędkość światła naukowcy uznają dzisiaj za jedną z niezmiennych wartości). A zatem wcielenie to nie tylko „Bóg staje się Jezusem”. To o wiele większe wydarzenie i pewnie dlatego Jan, kiedy po raz pierwszy je opisuje, używa ogólnego zwrotu „ciało” (J 1,14). Jan mówi o wszechobecnym Chrystusie, którego tak wyraźnie doświadczyła Caryll Houselander, o Chrystusie, którego każdy z nas wciąż spotyka w drugim człowieku, w górach, w źdźble trawy czy w szpaku.
Wszystko, co widzialne, bez wyjątku jest przejawem Boga. Czymże innym mogłoby być? Chrystus jest słowem oznaczającym Pierwotną Świątynię („Logos”) „wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało” (J 1,3). Taki sposób widzenia wpłynął na rozszerzenie mojej osobistej wiary, zmieniając punkty odniesienia i dodając siły. Jak wierzę, może to być unikalny wkład chrześcijaństwa w dziedzictwo religijne ludzkości5.
Kiedy pominiemy męską formę gramatyczną, której używa Jan dla opisania czegoś, co wykracza poza podziały płciowe, wtedy wyłania się nam z Prologu boska kosmologia, a nie tylko teologia. Na długo przed wcieleniem dokonanym w Jezusie Chrystus był głęboko zanurzony w każdej rzeczy – jako każda rzecz! W pierwszych wersetach Biblia mówi, że „Duch Boży unosił się nad wodami” lub nad „bezkształtną pustką” i w jednej chwili cały materialny wszechświat stał się widzialny w swojej głębi i znaczeniu (Rdz 1,1nn). W tym momencie czas nie ma oczywiście jeszcze żadnego znaczenia. Tajemnica Chrystusa jest sposobem, w jaki Nowy Testament stara się opisać tę „widzialność” lub możliwość bycia widzialnym, która się dokonała w dzień pierwszy.
Pamiętajmy, że światło to nie jest coś, co można wprost zobaczyć, ale dzięki czemu widzenie czegokolwiek jest możliwe. To dlatego w Ewangelii Jana Jezus Chrystus niemal chełpi się, mówiąc „Ja jestem światłością świata” (J 8,12). Jezus Chrystus to amalgamat materii i ducha złączony w jednym miejscu po to, byśmy mogli tak samo złączyć je w każdym innym miejscu i cieszyć się rzeczami w ich pełni. Może nas to nawet uzdolnić do widzenia tak, jak widzi Bóg, jeśli to nie zbyt wielkie oczekiwanie.
Naukowcy odkryli, że to, co dla ludzkiego oka wydaje się całkowitą ciemnością, jest w istocie wypełnione malutkimi cząsteczkami nazwanymi neutrina, które jak „okruchy światła” wypełniają cały kosmos. Wynika z tego, że coś takiego jak całkowita ciemność nie istnieje nigdzie, choćby ludzkie oko mówiło coś innego. Ewangelia Jana była dokładniejsza, niż sądziliśmy, opisując Chrystusa jako światłość, która „w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła” (J 1,5). Świadomość tego, że wewnętrzne światło każdej rzeczy nie może być wyeliminowane ani zniszczone, niesie wielką nadzieję. Jakby tego było mało, Jan (1,9) używa czasownika niedokonanego w stronie czynnej („Była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi”), pokazując nam, że nie było to jednorazowe wydarzenie, ale proces, który dokonuje się w każdym czasie ze stałością światła wypełniającego wszechświat. „Bóg widział, że światłość jest dobra…” (Rdz 1,3). Trzymaj się tego!
Symbolika się pogłębia i zacieśnia. Chrześcijanie wierzą, że ta uniwersalna obecność została również „zrodzona z niewiasty, zrodzona pod Prawem” (Ga 4,4) w konkretnym momencie chronologicznego czasu. Jest to wielki chrześcijański skok wiary, który nie każdy chce zrobić. Zuchwale wierzymy, że Boża obecność została wlana w pojedynczą ludzką osobę, tak by człowieczeństwo i bóstwo mogły być w niej rozpoznane jako zjednoczone w działaniu, rozpoznane w Nim – i dlatego też w nas! A może lepiej zamiast mówić, że Bóg przyszedł na świat w Jezusie, powiedzieć, że Jezus wyłonił się z już przesiąkniętego Chrystusem świata. Drugie wcielenie wypływa z pierwszego, z Bożego miłosnego zjednoczenia ze stworzonym światem. Jeśli wciąż czujesz się z tym nieswojo, to zaufaj jeszcze trochę. Obiecuję ci, że zmierza to do pogłębienia i poszerzenia twojej wiary zarówno w Jezusa, jak i w Chrystusa. Jest to ważne przewartościowanie tego, kim Bóg mógłby być i co taki Bóg może uczynić; to taki Bóg, którego możemy potrzebować, jeśli chcemy znaleźć trafniejsze odpowiedzi na pytania postawione na początku tego rozdziału.
Chodzi mi o to, że kiedy wiemy, że świat wokół nas jest zarówno miejscem ukrycia się, jak i objawienia się Boga, to już nie możemy czynić istotnych rozróżnień między naturalnym i nadprzyrodzonym, między świętym i nieświętym. Głos z nieba czyni to oczywistym dla wciąż upartego Piotra w Dziejach Apostolskich (Dz 10). Wszystko, co widzę i wiem, tworzy rzeczywiście jeden „universe”, który posiada jedno spójne centrum. Ta Boża obecność poszukuje kontaktu i komunii, a nie podziałów i separacji – może z wyjątkiem sytuacji, które prowadzą do późniejszego jeszcze głębszego zjednoczenia.
Jakże wielka robi się różnica w sposobie mojego chodzenia po tym świecie, traktowania każdej z osób spotkanych w ciągu dnia. To tak, jakby wszystko, co do tej pory było rozczarowaniem i porażką, wszystkie wielkie zakręty historii można było zobaczyć jako jeden wspólny nurt, wciąż fascynujący i użyteczny dla Bożej miłości. To wszystko musi wciąż nadawać się do użytku i zawierać w sobie potencjał, nawet jeśli przypomina zdrady i ukrzyżowania. Jakże inaczej mielibyśmy kochać ten świat? Nic i nikt nie musi być wykluczony.
Obraz jedności, który opisuję, nie podoba się już naszemu postmodernistycznemu światu, a nawet mu stanowczo zaprzecza. Zastanawiam się, jak można po zwycięstwie racjonalizmu w dobie Oświecenia opowiadać się po stronie takiej niespójności. Byłem przekonany, że zaakceptowaliśmy spójność, zasady i jakąś formę ostatecznego sensu wszystkiego jako coś dobrego. Tymczasem intelektualiści w ostatnim stuleciu sprzeciwili się istnieniu i sile idei tak powszechnej jedności – w chrześcijaństwie zaś popełniliśmy błąd, ograniczając obecność Stworzyciela jedynie do pojedynczego objawienia, Jezusa. Następstwa takiego wybiórczego widzenia świata działają niszczycielsko na bieg historii i na stan ludzkości. Stworzenie zostało uznane za pozbawione świętości, za dzieło przypadku, za jakiś dodatek do faktycznego centrum Bożego zainteresowania, którym tylko jesteśmy my (albo jeszcze bardziej kłopotliwie, on!). To prawie niemożliwe, żeby indywidualne osoby mogły czuć się szczęśliwe w nieświętym, pustym i przypadkowym świecie. Taki obraz świata sprawia, że czujemy się wyobcowani, musimy rywalizować w walce o pozycję, zamiast przeżywać głęboką jedność i budować coraz większe kręgi jedności.
Bóg kocha rzeczy, stając się nimi.
Bóg kocha rzeczy, jednocząc się z nimi, a nie przez ich wykluczenie.
Przez akt stworzenia Bóg objawił odwiecznie udzielającą się boską obecność w fizycznym i materialnym świecie6. Zwykła materia jest miejscem, gdzie ukrywa się duch, a przez to samym Ciałem Boga. Szczerze, czymże innym mogłaby być, skoro – jak wierzą chrześcijanie, żydzi i muzułmanie – „jeden Bóg stworzył wszystkie rzeczy”. Od samego początku czasu Duch Boży objawia swoją chwałę w materialnym świecie. Tak wiele psalmów to potwierdza, kiedy to „rzeki klaszczą w dłonie”, a „góry śpiewają z radości”. Kiedy Paweł pisze: „lecz wszystkim we wszystkich jest Chrystus” (Kol 3,11), to okazuje się naiwnym panteistą czy tym, który rzeczywiście zrozumiał wszystkie następstwa Ewangelii wcielenia?
Wydaje się, że Bóg zdecydował się objawić to, co niewidzialne, przez to, co nazywamy „widzialnym”, tak by wszystkie rzeczy widzialne stały się objawieniem bez końca rozprzestrzeniającej się duchowej energii Bożej. Komu choć raz uda się to rozpoznać, już nigdy nie będzie czuł się samotny w tym świecie.
Bóg osobowy i wszechobecny
Wiele fragmentów Pisma Świętego bardzo wyraźnie potwierdza, że Chrystus istniał „od początku” (J 1,1–18; Kol 1,15–20; Ef 1,3–14) jako podstawowe źródło, a zatem Chrystus nie może być tym samym co Jezus. Kiedy dołączymy słowo „Chrystus” do Jezusa tak, jakby to było Jego nazwisko, a nie sposób, w jaki Boża obecność przenika wszelką materię w ciągu całej historii, chrześcijanie okazują się dość niechlujni w swoim myśleniu. Nasza wiara stała się jedną z teologii pomiędzy innymi konkurującymi ze sobą kościelnymi teoriami zbawienia, zamiast być powszechną kosmologią, wewnątrz której każdy może żyć z właściwą mu godnością.
Właśnie teraz, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, potrzebujemy Boga tak wielkiego jak wciąż rozszerzający się wszechświat, w przeciwnym razie wykształceni ludzie będą widzieć Boga jako niekonieczny dodatek do znanego nam świata, który przecież sam w sobie jest zachwycający, piękny i godny uwielbienia. Jeśli nie będziemy ukazywali Jezusa również jako Chrystusa, to przypuszczam, że coraz więcej ludzi będzie nie tyle aktywnie występować przeciw chrześcijaństwu, co po prostu straci z czasem zainteresowanie nim. Wielu prowadzących badania naukowców, biologów, pracowników społecznych szanuje Tajemnicę Chrystusa, chociaż nie używają w tym celu żadnego opowiadania o Jezusie. Wydaje się, że Bogu nie zależy specjalnie na tym, żebyśmy poprawnie używali Jego imienia (zob. Wj 3,14). Sam Jezus powiedział: „Nie każdy, który Mi mówi: «Panie, Panie!», wejdzie do królestwa niebieskiego” (Mt 7,21; Łk 6,46; dodałem kursywę dla lepszego zrozumienia). Mówi, że liczą się ci, którzy „robią to poprawnie”, a nie ci, którzy „nazywają to poprawnie”. Tymczasem werbalna ortodoksja absorbowała nas przez wieki tak bardzo, że nawet skazywaliśmy ludzi na stos za to, że „nie używali właściwych słów”.
Oto do czego może doprowadzić skupianie się jedynie i wyłącznie na Jezusie, na szczególnej „osobistej relacji” z Nim oraz na tym, co może On dla nas uczynić, żeby nas uchronić od jakichś wiecznych, ognistych cierpień. Przez dwa pierwsze tysiąclecia chrześcijaństwa kształtowaliśmy naszą wiarę w kategoriach problemu i jego rozwiązania. Jeśli wierzymy, że Jezus ma na celu przede wszystkim zapewnienie nam środków do osobistego, indywidualnego zbawienia, to zbyt łatwo pojawia się myśl, że nie ma On nic wspólnego z ludzką historią – z wojnami, niesprawiedliwością, niszczeniem przyrody lub czymkolwiek, co sprzeciwia się pragnieniom naszego ego czy naszym uprzedzeniom kulturowym. Skończyło się tym, że głosimy nasze narodowe wartości i kulturę w imię Jezusa, zamiast uniwersalnego przesłania wolności w imię Chrystusa.
Jeśli nie odkryjemy wrodzonej świętości świata – każdej, nawet najmniejszej cząstki, tego, co żyje i umiera – to będziemy się zmagać z rozpoznaniem Boga w naszej własnej rzeczywistości, nie mówiąc już o szacunku wobec wszystkiego, co nas otacza, czy miłości ku temu. Skutki takiej ślepoty możemy zobaczyć wszędzie wokół nas, w tym, jak traktujemy i wykorzystujemy naszych bliźnich, jak traktujemy ukochane zwierzaki oraz inne istoty żyjące, a także rolę uprawną, wody czy powietrze. Papieżowi udało się jasno powiedzieć to dopiero w XXI wieku. Myślę o proroczym dokumencie Franciszka Laudato si'. Oby nie było za późno, aby niepotrzebna przepaść między widzeniem praktycznym (nauka) a widzeniem holistycznym (religia) została w pełni pokonana. One nadal wzajemnie się potrzebują.
To, co nazywam w tej książce światopoglądem wcielenia (inkarnacyjnym), to głębokie rozpoznanie obecności Bożej dosłownie w „każdej rzeczy” i w „każdym”. Jest to klucz do zdrowia psychicznego i duchowego, a także do pewnego rodzaju podstawowego zadowolenia i szczęścia. Światopogląd wcielenia jest jedynym sposobem, w jaki możemy pogodzić nasz wewnętrzny świat ze światem zewnętrznym, jedność z różnorodnością, fizyczność z duchowością, indywidualność ze wspólnotowością i boskość z człowieczeństwem.
Na początku II wieku Kościół zaczął nazywać siebie „katolickim”, czyli powszechnym, ponieważ rozpoznał swój uniwersalny charakter i przekaz. Dopiero później „katolicki” został ograniczony słowem „rzymski”, ponieważ Kościół stracił swój niepodzielny i włączający wszystko przekaz. Następnie, po całkowicie koniecznej reformacji w 1517 roku, po prostu zaczęliśmy się dzielić się na coraz mniejsze i konkurujące ze sobą frakcje. Paweł uprzedzał o tym Koryntian, zadając im pytanie, które wciąż powinno nas zastanawiać: „Czyż Chrystus jest podzielony?” (1 Kor 1,13). Od czasu, kiedy te słowa zostały napisane, zrobiliśmy wiele podziałów.
Chrześcijaństwo, delikatnie mówiąc, stało się plemienne, ale nie musi takie pozostać. W pełni chrześcijański akt wiary polega na ufności, że Jezus jako Chrystus dał nam ludzkie, ale całkowicie wystarczające wejście do Odwiecznego Teraz, które nazywamy Bogiem (J 8,58; Kol 1,15; Hbr 1,3; 2 P 3,8). Wielu wierzy, że taki skok wiary uczynili, gdy wyznali, że: „Jezus jest Bogiem!”, ale ściśle mówiąc, słowa te nie są poprawne teologicznie.
To Chrystus jest Bogiem, a Jezus jest Jego historyczną manifestacją w czasie.
Jezus jest kimś Trzecim, nie tylko Bogiem i nie tylko człowiekiem,
ale Bogiem i człowiekiem jednocześnie.
To jest wyjątkowe i centralne przesłanie chrześcijaństwa i ma ono ogromne teologiczne, psychologiczne i polityczne implikacje – i to bardzo korzystne. Jeśli nie umiemy połączyć tych dwóch pozornych przeciwieństw Boga i człowieka w Jezusie Chrystusie, to również nie połączymy ich w sobie ani w całym fizycznym wszechświecie. Jak do tej pory jest to nasz największy martwy punkt. Jezus miał być kluczem do wyjścia z impasu, ale bez zjednoczenia Go z Chrystusem straciliśmy istotę tego, czym chrześcijaństwo mogło się stać.
Gdy Bóg jest jedynie osobisty, staje się plemienny i sentymentalny, a gdy jest uniwersalny, to nigdy nie wychodzi poza abstrakcyjne teorie i filozoficzne zasady. Kiedy nauczymy się łączyć Jezusa i Chrystusa, to odkryjemy Boga, który jest zarówno osobisty, jak i uniwersalny. Tajemnica Chrystusa namaszcza całą materię fizyczną od samego początku. Nie powinniśmy się dziwić, że słowo, które tłumaczymy z greki jako Chrystus, pochodzi od hebrajskiego słowa mesach, co znaczy „namaszczony”, czyli Mesjasz. On objawia, że wszystko jest namaszczone! Wielu wciąż modli się i czeka na coś, co już zostało nam dane trzy razy: najpierw w stworzeniu; po drugie w Jezusie, abyśmy poznali, „co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce” (1 J 1–2); i po trzecie, w trwającej ukochanej wspólnocie (którą chrześcijanie nazywają Ciałem Chrystusa), a która powoli ewoluuje w całej historii ludzkości (Rz 8,18nn). Wciąż jesteśmy w przepływie.
Biorąc pod uwagę naszą obecną ewolucję świadomości, a zwłaszcza historyczny i technologiczny dostęp do „całego obrazu”, który teraz mamy, zastanawiam się, czy szczera osoba może mieć jakiś zdrowy i święty „osobisty” związek z Bogiem, jeśli tenże Bóg nie łączy jej także z tym, co uniwersalne. Mój Bóg nie może oznaczać mniejszego Boga, ani też Bóg nie może ciebie uczynić w żaden sposób mniejszym – bo taki Bóg nie zasługiwałby na miano Boga.
Jak na ironię, miliony bardzo pobożnych ludzi, którzy czekają na „drugie przyjście Chrystusa”, w dużej mierze przegapiły pierwsze i trzecie! Powiem to jeszcze raz: Bóg kocha rzeczy, stając się nimi. Tak jak przed chwilą widzieliśmy, Bóg uczynił to w stworzeniu wszechświata i Jezusa i nadal czyni to w żyjącym ludzkim Ciele Chrystusa (1 Kor 12,12), a nawet w prostych postaciach, takich jak chleb i wino. Niestety, mamy dużą część chrześcijaństwa, która szuka, a nawet modli się o to, by znaleźć ucieczkę od tego wciąż toczącego się Bożego stworzenia do jakiegoś Armagedonu lub nagłego porwania ku niebu. Dostrzegasz to, jak można się mylić?! Najskuteczniejsze kłamstwa to często te naprawdę duże.
Rozlewająca się na cały wszechświat Tajemnica Chrystusa, w której wszyscy bierzemy udział, jest tematem tej książki. Jezus jest mapą dla ograniczonego w czasie i osobistego poziomu życia, a Chrystus jest wzorem dla całego czasu i przestrzeni oraz dla życia jako takiego. Oba ujawniają uniwersalny wzór samouniżenia i nowego napełnienia (Chrystus) oraz śmierci i zmartwychwstania (Jezus), który w różnych momentach historii nazywaliśmy „świętością”, „zbawieniem” lub po prostu „wzrostem”. Dla chrześcijan ten uniwersalny wzorzec przekazywany w nauczaniu teologii chrześcijańskiej doskonale oddaje wewnętrzne życie Trójcy Świętej, które jest dla nas obrazem tego, jak rozwija się rzeczywistość, ponieważ wszystkie rzeczy są stworzone „na obraz i podobieństwo” Boga (Rdz 1,26– 27).
Dla mnie prawdziwe i pełne zrozumienie Tajemnicy Chrystusa jest kluczem do fundamentalnej reformy religii chrześcijańskiej, która sama przeniesie nas poza wszelkie próby zagarnięcia lub ograniczenia Boga do naszej własnej grupy. Jak to wyraźnie i dramatycznie opisuje Nowy Testament: „w Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata… w Nim dostąpiliśmy udziału również my” (Ef 1,3.11), „aby wszystko na nowo zjednoczyć w Chrystusie jako Głowie” (Ef 1,10). Jeśli to wszystko jest prawdą, to mamy teologiczną podstawę dla bardzo naturalnej religii, która obejmuje wszystkich. Problem został rozwiązany od samego początku. Zdejmij teraz swoją chrześcijańską głowę, potrząśnij nią energicznie i nałóż z powrotem!
Jezus Chrystus i umiłowana wspólnota
Franciszkański filozof i teolog Jan Duns Szkot (1266–1308), którego studiowałem przez cztery lata, starał się wyrazić to pierwotne i kosmiczne pojęcie, gdy napisał, że „Bóg chce Chrystusa przede wszystkim jako summum opus dei, czyli najdoskonalsze Boże dzieło”7. Innymi słowy, „pierwszą ideą” Boga i Jego priorytetem było uczynienie z siebie samego Boga widzialnego i dostępnego. Słowo użyte w Biblii dla wyrażenia tej idei to Logos. Termin został zaczerpnięty z filozofii greckiej, a przetłumaczyłbym go jako „Plan” lub „Pierwotny wzór dla rzeczywistości”. Całe stworzenie – a nie tylko Jezus – jest umiłowaną wspólnotą, partnerem w boskim tańcu. Wszystko jest „dzieckiem Boga”. Bez wyjątków. Zastanów się, czymże innym to wszystko mogłoby być? Wszystkie stworzenia muszą w jakiś sposób nosić boskie DNA swojego Stwórcy. Niestety, pojęcie wiary, które pojawiło się na Zachodzie, było bardziej wyrazem zgody na zbiór prawd i przekonań umysłowych niż spokojną i pełną nadziei ufnością, że Bóg jest na swój sposób obecny we wszystkich rzeczach i że wszystko zmierza we właściwym kierunku. Jak to było do przewidzenia, wkrótce oddzieliliśmy wiarę intelektualną (która ma tendencję do rozróżniania i ograniczania) od miłości i nadziei (która jednoczy, a tym samym trwa wiecznie). Jak mówi Paweł w swoim wielkim hymnie o miłości: „Są tylko trzy rzeczy, które trwają: wiara, nadzieja i miłość” (1 Kor 13,13). Wszystko inne przemija.
Wiara, nadzieja i miłość są naturą samego Boga,
a tym samym naturą wszelkiego bytu.
Taka dobroć nie może umrzeć.
(To właśnie mamy na myśli, gdy mówimy „niebo”).
Każda z tych trzech wielkich cnót, aby mogła być autentyczna, musi zawsze zawierać dwie pozostałe: miłość jest zawsze pełna nadziei i wiary, nadzieja jest zawsze kochająca i pełna wiary, a wiara jest zawsze przepełniona miłością i nadzieją. Są one samą naturą Boga, a więc i wszystkich istnień. Taka jedność jest uosobiona w kosmosie jako Chrystus, a w ludzkiej historii jako Jezus. Tak więc Bóg jest nie tylko miłością (1 J 4,16), ale także pełnią wiary i nadziei. Energia tejże wiary i nadziei wypływa ze Stwórcy ku wszystkim stworzeniom, które dzięki temu wzrastają, odzyskują zdrowie i budzą każdą kolejną wiosnę.
Żadna religia nigdy nie wyrazi głębi takiej wiary.
Żadna ludzka rasa nie ma monopolu na taką nadzieję.
Żaden naród nie może kontrolować ani ograniczać tego strumienia
uniwersalnej miłości.
Są to wszechobecne dary Tajemnicy Chrystusa, ukryte we wszystkim, co kiedykolwiek żyło, umarło i znów będzie powołane do życia.
Mam nadzieję, że ta wizja staje się coraz bardziej zrozumiała. Jest to w pewien sposób tak proste i zdroworozsądkowe, że aż trudno jest tego uczyć. Jest to głównie kwestia porzucenia zdobytej wiedzy i uczenia się zaufania do swojego chrześcijańskiego zdrowego rozsądku, jeśli mogę tak to wyrazić. Chrystus jest dobrą i prostą metaforą absolutnej jedności, doskonałego wcielenia i integralności stworzenia. Jezus jest archetypem człowieka, podobnym do każdego z nas (Hbr 4,15), który pokazał nam, jak mogłaby wyglądać pełnia człowieczeństwa, jeśli moglibyśmy ją osiągnąć (Ef 4,12–16). Szczerze mówiąc, Jezus przyszedł bardziej po to, aby nam pokazać, jak być ludzkim niż jak być duchowym, i jak się wydaje, ten proces jest wciąż na bardzo wczesnym etapie.
Bez Jezusa sama skala i znaczenie naszego człowieczeństwa są po prostu zbyt wielkie i zbyt dobre, aby nasze umysły mogły to sobie wyobrazić. Kiedy ponownie połączymy Jezusa z Chrystusem, możemy rozpocząć Wielki Zamysł i Wielkie Dzieło.Przypisy końcowe
1 Kiedy używam słowa „mistyk”, mam na myśli osobę, która odnosi się do osobistego doświadczenia, a nie do podręczników czy sformułowań dogmatycznych. Różnica zaznacza się w tym, że mistyk widzi rzeczy całościowo, w ich wzajemnym powiązaniu, w ich uniwersalności i w boskich ramach, a nie jako jednostkowy element oderwany od całości. Mistycy ujmują cały Gestalt (z niem. obraz, wyraźne nawiązanie do terapii o tej nazwie – przyp. tłum.), jakby to był jeden obraz, stąd łatwo im przekroczyć nasz sposób widzenia chwili obecnej jako następujących po sobie i od siebie oddzielonych zdarzeń. Przez to bardziej przypominają poetów i artystów niż myślicieli opierających się na wnioskowaniu przyczynowo-skutkowym. Oczywiście jest miejsce dla jednych i drugich, ale skutkiem oświecenia w XVII i XVIII wieku coraz mniej uznania znajduje takie całościowe postrzeganie. Mistyk istotnie był uznawany za „ekscentryka” (poza środkiem, na marginesie), ale może to właśnie mistycy są najbliżej środka?
2 Podkreślenia tekstu pochodzą od autora (przyp. red.).
3 John Dominic Crossan przekonująco pisze o tym w Resurrecting Easter (San Francisco 2018), gdzie analizuje, w jaki sposób dzieła artystów na Wschodzie i na Zachodzie różnią się w rozumieniu oraz prezentowaniu zmartwychwstania. Opóźniliśmy nieco publikację tej książki, abym mógł zamieścić w niej artystyczne, historyczne i archeologiczne dokumenty na to, co staram się wyrazić teologicznie.
4 W tekście Listu do Rzymian 1,20 znajduje się potwierdzenie tego punktu widzenia, na wypadek gdybyś zastanawiał się, co sama Biblia mówi na ten temat.
5 To właśnie dlatego tytuł pierwszej części książki zawiera zwrot „każdej rzeczy” (ang. every thing – przyp. tłum.) zamiast „wszystkiego” (ang. everything pisane łącznie, istotna gra słów – przyp. tłum.), ponieważ wierzę, że Tajemnica Chrystusa w sposób szczególny wyraża się w tym, co ma jakąś postać, co jest materialne, fizyczne. Nie myślę o Chrystusie jako idei, koncepcji. One mogą co prawda przekazać nam coś z Tajemnicy Chrystusa, podobnie jak ja używam pojęć w tej książce, ale „Chrystus” dla mnie jest bardziej ucieleśnieniem tych pojęć, tym, co „stało się ciałem” (J 1,14). Oczywiście możesz się nie zgadzać z moim punktem widzenia, ale przynajmniej wiesz, czym się kieruję, kiedy używam słowa „Chrystus”.
6 Zob. List do Rzymian 8,19n oraz Pierwszy List do Koryntian 11,17n, gdzie Paweł czyni to istotne spostrzeżenie na temat wcielenia bardzo jasno widocznym i dla mnie niezwykle pociągającym. Większość z nas pewnie nie zwróciła na to uwagi.
7 Encyclopedia of Theology, ed. K. Rahner, London 1975, s. 1548.