- W empik go
Uniwersytet Pani Bajki - ebook
Uniwersytet Pani Bajki - ebook
Zdominowana przez rodziców, niepewna siebie prymuska Barbara, nie ma czasu na bycie dzieckiem i odkrywanie swoich pasji. Rodzice właśnie wybrali dla niej szkołę z internatem, jednak tuż przed wyjazdem zjawia się tajemnicza Cioteczka, która, jak dobra wróżka, zabiera Basię na Uniwersytet Pani Bajki. Leżący w szczelinie czasoprzestrzennej Uniwersytet to magiczne miejsce pełne nieograniczonych możliwości. Tam ekscentryczna profesorka, Pani Bajka Gwieźdźińska, oraz jej przyjaciel Barnaba Ogrodnik, poprzez baśnie uczą dzieci wiary w siebie. Co da Basi wizyta na Uniwersytecie Pani Bajki i jak wpłynie na jej przyszłość?
Wciągająca, pełna przygód opowieść o sile wyobraźni i znajdowaniu własnego potencjału. Ciekawa propozycja dla fanów Akademii Pana Kleksa i Harry’ego Pottera.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8299-021-8 |
Rozmiar pliku: | 4,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W nocy przed wyjazdem do _rymowanej_ szkoły nie mogłam zmrużyć oka. Spod niezsuniętej do końca rolety sączyła się delikatna strużka światła ze stojącej przed domem latarni, której głowa lśniła dokładnie na wysokości okna mojego pokoju na piętrze domu przy ulicy Szarej. Zawsze zostawiałam szparę, aby nie było tak ciemno i strasznie. Mama nigdy nie tuliła mnie na dobranoc, a tata dawno już nie zostawał przy mnie, aż zasnę. Lubiłam wyobrażać sobie, że latarnia jest czarodziejską kulą, która pewnego dnia sprawi, że przestanę odczuwać tę nieokreśloną tęsknotę. Tęsknotę, która stawała się coraz większą czarną dziurą, gotową pochłonąć mnie w całości. Nie umiałam tego nazwać, to był taki rodzaj pustki, który sprawiał, że stawałam się tak bardzo niepewna siebie, że aż przezroczysta, a jedyne, co ze mnie zostało, to cienka, ruda kitka.
Gdy patrzyłam w poświatę latarni, wyobrażałam sobie, że przenoszę się gdzieś daleko, bardzo daleko, gdzie pustkę wypełnia przyjemne ciepło.
– Gdyby istniała taka magiczna szkoła... Taka, gdzie można się dowiedzieć, kim jest Basia, i nauczyć, jak radzić sobie z czarną dziurą – powiedziałam na głos, patrząc w okno.
Po chwili poczułam dreszcz i naciągnęłam kołdrę tak wysoko, że mogłam nią obetrzeć mokre policzki. Przecież jutro znajdę się daleko stąd, a tam będzie jeszcze zimniej niż tu. Nauczyłam się już, że jestem niepoważna z tymi moimi marzeniami o cudzie. Cuda zdarzają się tylko w bajkach, a ja za wszelką cenę nie chciałam być naiwna i dziecinna, bo dziecko, z jakiegoś powodu, nie powinno takie być. Takimi na pewno nie byli dorośli. Oni nie wierzyli w bajki. Tylko głupcy wierzą w bzdury wyssane z palca, czary-mary czy niewidzialne światy. Co ciekawe, wierzyli w pieniądze, chociaż ich także nie widać. Przynajmniej ja dawno ich nie widziałam. To znaczy wiedziałam, jak wyglądają banknoty, bo były wydrukowane w książce do ćwiczeń z matematyki, ale tata nie nosił ich od dawna w portfelu. Używał do płacenia cyferek z telefonu albo kawałka plastiku.
Odwróciłam się plecami do światła. Wpatrywałam się w ścianę pokrytą tapetą w drobne kwiatki, które w ciemności wyglądały jak identyczne plamki. Wiedziałam jednak, że na trzecim od lewej paśmie tapety, w trzydziestym szóstym rzędzie i siódmej kolumnie jest kwiatek, który różni się od reszty, bo ma dodatkowy płatek. Ot, taki błąd w druku, ale od czasu, gdy go odkryłam, zrobiło mi się, nie wiedzieć czemu, jakoś odrobinę lżej na sercu.
Kiedy tak teraz patrzyłam na kwieciste cienie na ścianie, zauważyłam, że zaczynają pulsować, to wyłaniając się z mroku, to ginąc w nim ponownie. Usłyszałam przy tym strzykający dźwięk, jaki wydaje żarówka, która za chwilę ma się przepalić. Odwróciłam się i zobaczyłam migoczące światło. Sączyło się wyraźnie od latarni za oknem, przeciskając się jak gęsta, świetlista chmura pod dolnym brzegiem rolety. Błyszczącej poświaty przybywało, a rozrastając się, pulsowała w rytm mojego serca dudniącego jak bębenek. Rozdziawiłam buzię i już miałam krzyknąć, gdy migotliwa chmura zaczęła przybierać ludzki kształt, a jednocześnie wypełniać pokój nie tylko światłem, lecz także ciepłem. Postać była nienaturalnie wysoką panią w błyszczącej, granatowej sukni z galaktycznym wzorem i bardzo długim trenem, którego koniec nadal tkwił za oknem zaplątany w noc. We włosach, ciemnofioletowych jak bakłażan, skrzyły się srebrne drobinki, wyglądające jak gwiazdy. Schyliła nieco głowę, by zmieścić się pod sufitem.
– Basiu, Basieńko. – Bardziej poczułam, niż usłyszałam cichy szept w mojej głowie.
Przez moment pomyślałam, że to duch babci, ale wtedy postać zaczęła się powoli zniżać, aż wreszcie usiadła na brzegu łóżka, niemal tonąc w fałdach niebiańskiej sukni, i odezwała się całkiem po ludzku:
– Nie jestem twoją babcią, a zarazem jestem i nią. Jestem Krawcową Galaktyk, prababcią gwiazd i opiekunką marzeń – zaczęła, a mnie przeszło przez myśl, że brzmi to niemal jak zagadka Sfinksa. – Mam na imię Bella, ale możesz mnie nazywać Cioteczką – powiedziała już bardziej do rzeczy, a w ciemności zabłyszczały jej ogromne szmaragdowe oczy. – Mogę zabrać cię do takiej szkoły, o jakiej marzysz.
Musiałam mieć wtedy najgłupszą minę na świecie. Wykrztusiłam z siebie jedynie:
– Skąd wiesz?
– Czarodziejska kula mi powiedziała – odparła Bella, odwracając głowę w stronę latarni.
– I taka magiczna szkoła rzeczywiście istnieje? – Nie mogłam uwierzyć.
– Oczywiście. Przyznam, że jest trochę dziwna, nawet jak na moje standardy, ale moja siostra, Profesorka Bajka, robi tam naprawdę cuda z... – Bella zawiesiła głos, a ja miałam wrażenie, jakby chciała powiedzieć: _z takich przezroczystych dziewczynek jak ty_, ale dokończyła: – ...z dzieci, które zbyt wcześnie przestają być dziećmi, bo dorośli zabrali im całą fantazję i spontaniczność. Proszę, oto Ulotka. – Podała mi cieniutki prostokąt, przypominający przezroczysty ekran.
Kiedy go dotknęłam, rozjaśnił się nagle trójwymiarowymi, turkusowymi literami.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------