- W empik go
Upadające Imperium - ebook
Upadające Imperium - ebook
Pierwsza powieść nowej serii w konwencji space opera, osadzonych w całkowicie nowym uniwersum, napisana przez laureata nagrody Hugo, autora bestsellerów z listy New York Timesa: Wojna starego człowieka oraz Czerwone koszule.
Naszym Wszechświatem rządzi fizyka, więc podróżowanie szybciej niż prędkość światła nie jest możliwe. Tak było, dopóki nie odkryto Nurtu – pozawymiarowego pola, do którego możemy uzyskać dostęp w określonych punktach Czasoprzestrzeni, a ono niesie nas do innych światów, krążących wokół innych gwiazd.
Ludzkość wyruszyła z Ziemi w kosmos i z czasem zapomniała o swoim rodzimym świecie, tworząc nowe imperium, Wspólnotę, której etos mówi, że żadna z placówek zamieszkanych przez człowieka nie jest w stanie przetrwać bez pozostałych. To stanowi barierę dla międzygwiezdnych wojen, ale też system kontroli władców nad imperium.
Nurt jest wieczny, ale nie statyczny – tak jak rzeka zmienia swój bieg, odcinając różne światy od reszty ludzkości. Kiedy przemieszczanie się Nurtu zostaje odkryte – co może się zakończyć odizolowaniem wszystkich miejsc zamieszkanych przez człowieka poprzez uniemożliwienie podróży szybszych niż prędkość światła – troje ludzi: naukowiec, kapitan statku kosmicznego oraz cesarzowa Wspólnoty, prowadzą wyścig z czasem, żeby zbadać co, jeśli w ogóle cokolwiek, da się uratować z międzygwiezdnego imperium, znajdującego się na krawędzi rozpadu.
Fantastyczny świat wykreowany w książce „Upadające imperium” Johna Scalziego jest niepokojący, wprost dramatyczny. Kosmiczny chaos, opisany na kartach powieści, w końcu się porządkuje i wyłania się z niego pewna płynność fabularna i konsekwencja pisarza. Powieść o przełomach, nieodwracalnie zachodzących zmianach - na świecie i w człowieku. Napisana bardzo ciętym językiem - książka poniekąd polityczna.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7889-964-8 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bunt uszedłby na sucho, gdyby nie rozpad Nurtu.
Jasne, istnieje legalny, mający już całe stulecia, standardowy dla gildii protokół, według którego załoga może się zbuntować. Starszy jej członek – najlepiej zastępca dowódcy/pierwszy oficer, choć równie dobrze mógł to być główny inżynier, starszy technik, główny lekarz lub, w naprawdę dziwnych okolicznościach, przedstawiciel właściciela – przedkłada asystentowi imperialnemu formalną Listę Zażaleń Uprawniających do Buntu, wszystko zgodnie z protokołem gildii. Tenże asystent powinien z kolei naradzić się z głównym kapelanem, wzywając, jeśli istnieje taka potrzeba, świadków i zbierając zeznania, by wreszcie, w terminie nie dłuższym niż miesiąc, Wydać Zgodę na Bunt albo Odmówić Zgody na Bunt.
Jeśli nastąpi to pierwsze, szef ochrony statku formalnie usuwa ze stanowiska i aresztuje kapitana, którego w najbliższym miejscu docelowym będzie czekać formalne przesłuchanie; po nim zostanie on poddany karze, od utraty statku, stopnia i przywilejów kwaterunkowych, po najzwyklejsze zarzuty cywilne lub karne, zagrożone pobytem w więzieniu lub, w najbardziej rażących przypadkach, karą śmierci. Jeżeli następuje drugie orzeczenie, to członek załogi, który wystąpił ze skargami, zostaje zamknięty przez szefa ochrony, czeka go formalne przesłuchanie gildii itd., itd.
Oczywiście tu nikt nie miał zamiaru bawić się w takie rzeczy.
Istnieje bowiem sposób, w jaki faktycznie rozgrywają się bunty, z bronią, przemocą, nagłymi zgonami, oficerami rzucającymi się na siebie jak zwierzęta i załogą próbującą zrozumieć, co do kurwy nędzy się wyprawia. Później, w zależności od tego, jak się sprawy potoczą, albo kapitan zostaje zamordowany i wyrzucony w próżnię, a na koniec wszystko zostaje spisane z datą wsteczną, żeby wyglądało pięknie i legalnie, albo to zbuntowanym oficerom i załodze pokazuje się drugą stronę śluzy, zaś kapitan spisuje Dokument o Nielegalnym Buncie, w ten sposób pozbawiając buntowników, którym udało się przeżyć, pensji i przywilejów. W praktyce oznacza to, że ich współmałżonkowie i dzieci będą głodować, a także zostaną pozbawieni swoich ról w ramach gildii na dwa pokolenia, tak jakby bunt był zapisany w DNA, jak kolor oczu czy zespół jelita drażliwego.
Na mostku Mów do mnie jeszcze kapitan Arullos Gineos była właśnie zajęta radzeniem sobie z faktycznym, nie papierowym, buntem i jeśli miała być ze sobą całkiem szczera, na tę chwilę trudno było uznać, że sprawy przybrały dla niej korzystny obrót. Mówiąc konkretniej, pierwszy oficer i jego koledzy przepalali się akurat przez przegrodę przy pomocy spawarek kadłubowych, toteż Gineos i obsada mostka byli na dobrej drodze do stania się ofiarami „wypadku”, jak to się zwykle nazywa po fakcie.
– Skrytka na broń pusta – powiedział trzeci oficer Nevin Bernus.
Gineos tylko skinęła głową. Oczywiście, że pusta. Skrytka była zaprogramowana tak, że otworzyć ją mogło dokładnie pięć osób: kapitan, oficerowie wachtowi i szef ochrony. Ktoś z tej piątki zabrał broń na poprzedniej wachcie. Logika podpowiadała, że zrobił to pierwszy oficer Ollie Inverr, który usiłował się właśnie przebić przez ścianę ze swoją wesołą kompanią.
Gineos nie była całkowicie bezbronna. Miała miotacz strzałek o niskiej prędkości wylotowej, który trzymała w bucie – nawyk z czasów, kiedy jako nastolatka ganiała z gangiem Rapid Dogs po miejskiej dżungli Grussgott. Załadowana w niego pojedyncza strzałka była przeznaczona do użycia w bezpośrednim starciu. Z odległości większej niż metr wszystko, co by wskórała, to wkurwienie osobnika, który by nią zarobił. Gineos nie łudziła się, że miotacz strzałek ocali ją samą albo jej podkomendnych.
– Status? – zapytała Likę Dunn, która była zajęta próbami skontaktowania się z innymi oficerami Mów do mnie.
– Z przedziału napędowego nic, od kiedy zgłosiła się szef Fanochi – odparła Dunn.
Eva Fanochi jako pierwsza podniosła alarm, że jej przedział został przejęty przez uzbrojoną załogę pod komendą zastępcy dowódcy, na co Gineos zamknęła mostek i postawiła statek w stan gotowości.
– Starszy technik Vossni nie odpowiada. Podobnie doktor Jutmen. Bremman jest odcięty w swojej kwaterze.
Chodziło o Pitera Bremmana, szefa ochrony na Mów do mnie.
– A co z Egertim?
Lup Egerti był przedstawicielem właściciela. Przeważnie była to funkcja równie pożyteczna jak przysłowiowe cycki na dziku, ale to zarazem wykluczało go jako współpracownika buntowników, bo oni z kolei rzadko sprzyjali robieniu interesów.
– Nic. Tak samo Slavin i Preen. – Dwaj ostatni to odpowiednio asystent imperialny i kapelan. – Drugi oficer Niin także się nie zgłasza.
– Już prawie się przepalili – powiedział Bernus, wskazując na przegrodę.
Gineos skrzywiła się pod nosem. Nigdy nie była zbytnio zadowolona ze swojego zastępcy, którego narzuciła jej gildia z poparciem rodziny Tois, właścicieli Mów do mnie. Drugi oficer Niin stanowił jej wybór na następnego w hierarchii dowodzenia. Powinna była naciskać mocniej. Następnym razem. „Nie żeby w obecnej sytuacji zanosiło się na następny raz” – pomyślała. Była martwa. Oficerowie, którzy pozostali względem niej lojalni, wkrótce podzielą jej los, o ile już ich to nie spotkało. Ponieważ Mów do mnie znajdował się w Nurcie i miał tam pozostać przez najbliższy miesiąc, nie było możliwości, żeby wypuścić czarne skrzynki statku i tym samym dać komukolwiek znać, co się właściwie stało. Kiedy statek wyleci z Nurtu przy Kresie, cały bałagan będzie już posprzątany, a dowody spreparowane i dopasowane do niebudzących wątpliwości historyjek. „To straszne, co spotkało Gineos – powiedzą. – Wybuch. Tylu zabitych… A ona dzielnie wróciła, żeby spróbować uratować więcej członków załogi”.
Albo coś w ten deseń.
Przegroda została przepalona i jakąś minutę później metalowa płyta leżała na pokładzie, a do środka wkroczyło trzech członków załogi uzbrojonych w miotacze bełtów, którzy ustawili się tak, żeby mieć na oku obsadę mostka. Nikt się nie poruszył. I w sumie o to chodziło. Jeden z uzbrojonych załogantów rzucił: „Czysto”, i zastępca dowódcy Ollie Inverr kucnął, aby przejść przez dziurę w przegrodzie, po czym wyprostował się na pokładzie. Uważnie przyjrzał się Gineos, a następnie podszedł prosto do niej. Jeden z jego uzbrojonych ludzi celował ze swojego miotacza prosto w nią.
– Pani kapitan Gineos – przywitał się Inverr.
– Ollie – odparła.
– Kapitan Arullos Gineos, zgodnie z artykułem 38, paragraf 7 Ujednoliconego Kodeksu Spedycyjnych Gildii Handlowych, niniejszym przejmuję…
– Nie pierdolmy na próżno, Ollie – przerwała mu Gineos.
– Zgoda – uśmiechnął się na to Inverr.
– Muszę powiedzieć, że odwaliłeś niezłą robotę z tym buntem. Zająłeś najpierw przedział napędowy, tak aby móc zagrozić zniszczeniem napędu, nawet gdyby cała reszta poszła nie po twojej myśli.
– Dziękuję, pani kapitan. Muszę podkreślić, że starałem się dokonać tego przejęcia przy minimalnych ofiarach w ludziach.
– Czy to znaczy, że Fanochi nadal żyje?
– Powiedziałem „minimalnych”. Przykro mi panią powiadomić, że szef Fanochi nie wykazała się dostatecznymi zdolnościami adaptacyjnymi. Awansowano Hyberna, asystenta głównego inżyniera.
– Ilu z pozostałych oficerów masz w swoich rękach?
– Nie sądzę, kapitanie, aby musiała się pani o to martwić.
– No, przynajmniej nie twierdzisz, że mnie nie zabijesz.
– Tak od siebie muszę powiedzieć, że przykro mi, że do tego doszło, kapitanie. Naprawdę panią podziwiam.
– Już ci mówiłam, Ollie, żebyśmy nie pierdolili po próżnicy.
Inverr ponownie się uśmiechnął.
– Nigdy nie byłaś łasa na komplementy.
– Zechcesz mi powiedzieć, po co zaplanowaliście to wszystko?
– W sumie to… nie.
– Nie bądź taki. Chciałabym wiedzieć, dlaczego mam umrzeć.
Inverr wzruszył ramionami, po czym odpowiedział:
– Oczywiście z powodu pieniędzy. Wieziemy spory ładunek broni przeznaczony dla wojsk na Kresie, co ma im pomóc tłumić tamtejsze powstanie. Karabiny, miotacze, granatniki… Zresztą sama pani wie. Podpisywała pani list przewozowy. Kiedy byliśmy na Alpine, ktoś do mnie podszedł i zagadnął, czy nie sprzedalibyśmy jednak tej broni rebeliantom. Trzydzieści procent ekstra. Wyglądało to na niezły kontrakt. Powiedziałem „tak”.
– Ciekawa jestem, jak planowałeś dostarczyć im towar? Port kosmiczny na Kresie znajduje się pod kontrolą sił rządowych.
– Nigdy tam nie dotrzemy. Zaraz po tym, jak wyjdziemy z Nurtu, zostaniemy zaatakowani przez „piratów”, którzy rozładują towar. Pani oraz wszyscy członkowie załogi, którzy będą się sprzeciwiać naszym planom, zginą w ataku. Proste jak drut, a każdy, kto przeżyje, dostanie swoją dolę i będzie szczęśliwy.
– Rodzina Tois nie będzie szczęśliwa – powiedziała Gineos, przypominając o właścicielach Mów do mnie.
– Mają wykupione ubezpieczenie na statek i ładunek. Nie będą stratni.
– Nie będą zadowoleni z losu Egertiego. Będziecie musieli go zabić, a to zięć Yannera Toisa.
Inverr uśmiechnął się na dźwięk imienia patriarchy rodu Tois.
– Wiem z dobrego źródła, że Tois nie pogniewa się tak bardzo, jeśli jego ulubiony syn zostanie wdowcem. Ma jeszcze parę innych sojuszy, które mógłby wzmocnić małżeństwem.
– Czyli wszystko sobie zaplanowaliście.
– To nic osobistego, pani kapitan.
– Bycie ofiarą morderstwa z powodu pieniędzy to dla mnie coś osobistego, Ollie.
Inverr już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, ale wtedy Mów do mnie jeszcze wyskoczył z Nurtu, włączając tym samym zestaw alarmów, których nikt z obecnych na statku, wliczając Gineos oraz Inverra, nigdy nie słyszał, z wyjątkiem symulacji na studiach.
Oboje stali przez kilka sekund, gapiąc się na kontrolki, po czym pognali na swoje stanowiska i zabrali się do pracy. Mów do mnie niespodziewanie wypadł z Nurtu, więc wiedzieli, że jeśli nie wymyślą nic, aby z powrotem w niego wejść, to niewątpliwie mają zamaszyście przejebane.
A teraz kilka słów wyjaśnienia.
W tym Wszechświecie nie istnieje coś takiego jak przemieszczanie się szybciej niż światło. Prędkość światła to nie tylko dobry pomysł, ale też prawo. Nie możesz jej osiągnąć. Im bliżej niej jesteś, tym więcej energii wymaga przyspieszanie. Co więcej, myśl o poruszaniu się tak szybko przyprawia o ciarki, bo próżnia kosmosu jest pusta tylko w większości i jeśli z czymś się zderzysz – z czymkolwiek – poruszając się z jakimś solidnym ułamkiem prędkości światła, to twój kruchy stateczek zmieni się w kawałeczki roztrzaskanego metalu. A nawet mimo to wrakowi zajmie całe lata albo dekady, albo wręcz stulecia, zanim przeleci obok miejsca, do którego planowałeś dotrzeć.
Nie ma podróży szybszej od prędkości światła. Ale jest Nurt.
Ogólnie, na potrzeby dyletantów, Nurt opisywany jest jako rzeka w innej czasoprzestrzeni, która umożliwia podróże z prędkością większą od światła przez Święte Imperium Wspólnoty Państw i Gildii Kupieckich, w skrócie zwane „Wspólnotą”. W Nurt można się dostać przez „płycizny”, które tworzą się, kiedy grawitacja gwiazd i planet odpowiednio z nim oddziałuje, co pozwala statkom wślizgnąć się w prąd i lecieć do innej gwiazdy. Nurt zapewnił ludzkości przetrwanie po tym, jak utraciła ona Ziemię. Pozwolił, aby w ramach Wspólnoty kwitł handel, dzięki czemu każda placówka ludzkości dysponowała zasobami koniecznymi do przetrwania – zasobami, jakich niemal żadna z nich nie byłaby w stanie pozyskać na własną rękę.
Oczywiście, stanowi to absurdalny sposób patrzenia na Nurt. Nie ma on nic wspólnego z rzeką, nawet w przybliżeniu. To wielowymiarowa, branopodobna, metakosmologiczna struktura, która miejscowo przenika się z czasoprzestrzenią w złożony sposób, przypominający topografię terenu. Wpływ na to, częściowo i chaotycznie, aczkolwiek nie wyłącznie, ma grawitacja. W strukturze tej statki nie poruszają się w żadnym tradycyjnym sensie tego słowa, lecz po prostu wykorzystują jej wektorową naturę, relatywną względem miejscowej czasoprzestrzeni i niezwiązaną z rządzącymi naszym kosmosem prawami dotyczącymi szybkości, przyspieszenia czy energii, co daje miejscowym obserwatorom złudzenie podróżowania szybciej niż światło.
Nawet jednak takie wyjaśnienie jest do kitu, bo ludzkie języki są do kitu, kiedy przychodzi do opisywania rzeczy bardziej złożonych niż budowa domku na drzewie. Dokładny opis Nurtu musiałby zawierać taką dozę wyższej matematyki, jaką zdołałoby zrozumieć zaledwie kilka setek ludzi spośród miliardów żyjących w ramach Wspólnoty, a jeszcze mniej byłoby w stanie samodzielnie i z sensem jej użyć. Prawdopodobnie nie jesteście jednymi z nich. Kapitan Gineos i jej zastępca Inverr również, jeśli już o tym mowa. Oboje jednak wiedzieli co najmniej tyle, że nagłe wyjście przez statek z Nurtu graniczyło z niemożliwością, i przez stulecia istnienia Wspólnoty niemal nikt nie słyszał o czymś podobnym. Przypadkowa szczelina mogła wyrzucić statek o całe lata świetlne od jakiejkolwiek planety lub placówki zamieszkałej przez ludzi. Jednostki gildii były projektowane tak, aby móc samodzielnie funkcjonować przez wiele miesięcy, a nawet lat. Musiały takie być, bo czas przemieszczenia się pomiędzy systemami należącymi do Wspólnoty przy wykorzystaniu Nurtu wahał się od dwóch tygodni do dziewięciu miesięcy. Istniała jednak różnica między samodzielnym funkcjonowaniem przez pięć lat lub dekadę, co były w stanie robić największe spośród statków należących do gildii, a przetrwaniem samodzielnie przez wieczność.
Wszak nic nie porusza się szybciej od światła. Jest tylko Nurt.
Jeśli przypadkowo z niego wypadłeś gdzieś pomiędzy gwiazdami, to jesteś martwy.
– Potrzebuję odczytów naszego położenia – rzucił Inverr ze swojego stanowiska.
– Robi się – odparła Lika Dunn.
– Wysuńcie też anteny – dodała Gineos. – Jeśli wypadliśmy, musi być jakaś płycizna wylotowa. Musimy znaleźć tę wlotową.
– Już się tym zająłem – poinformował Bernus znad konsoli.
Gineos otworzyła komunikację z przedziałem napędu.
– Szefie Hybern – powiedziała – wypadliśmy przez szczelinę w Nurcie. Potrzebujemy silników w natychmiastowej gotowości i chcę, żebyś się upewnił, że mamy wystarczającą moc w polach dociskowych, aby zneutralizować ekstremalne manewry przy wysokich przeciążeniach. Nie chcemy się zmienić w dżem.
– Ajajaj – nadeszła odpowiedź.
– Do kurwy nędzy – wypaliła Gineos i spojrzała na Inverra. – To twój przydupas, Ollie. Zajmij się nim.
Inverr otworzył własny kanał łączności.
– Hybern, mówi pierwszy oficer Inverr. Jakieś problemy ze zrozumieniem rozkazów kapitana?
– Nie mieliśmy się czasem buntować? – zapytał Hybern. Był niezwykle uzdolnionym inżynierem, co wywindowało go w górę w hierarchii gildii. Jednak był bardzo, bardzo młodym człowiekiem.
– Właśnie wyskoczyliśmy z Nurtu, Hybern. Jeśli wkrótce nie znajdziemy sposobu, żeby tam wrócić, wszyscy mamy przejebane. Tak więc rozkazuję ci słuchać instrukcji kapitan Gineos. Zrozumiano?
– Tak jest – nadeszła odpowiedź, a zaraz potem Hybern zameldował: – Robi się. Zaczynam procedurę awaryjnego użycia silników. Pięć minut do pełnej mocy. Ech, to zrobi niezły bałagan w silnikach, proszę pana. I pani.
– Będzie czas się tym martwić, jeśli uda nam się wejść z powrotem w Nurt – odparła Gineos. – Daj znać, gdy tylko będą gotowe. – Przerwała połączenie. – Wybraliście sobie wyjątkowo kiepski moment na bunt – powiedziała do Inverra.
– Mamy dane na temat naszego położenia – poinformowała Dunn. – Jesteśmy około dwudziestu trzech lat świetlnych od Kresu i sześćdziesiąt od Shirak.
– Jakieś studnie grawitacyjne w okolicy?
– Nie, proszę pani. Najbliższa gwiazda to czerwony karzeł, jakieś trzy lata świetlne od nas. Poza tym w najbliższym sąsiedztwie nie ma niczego, o czym warto by wspomnieć.
– Więc jak to możliwe, że wypadliśmy, skoro nie ma studni grawitacyjnych? – zapytał Inverr.
– Na to pytanie pewnie mogłaby ci odpowiedzieć Eva Fanochi – stwierdziła Gineos. –To znaczy, gdybyś jej nie zamordował.
– To doprawdy doskonały moment na tę rozmowę, pani kapitan.
– Mam ją! – powiedział Bernus. – Płycizna wejściowa, sto tysięcy klików od nas! Tylko że…
– Że co? – zapytała Gineos.
– Oddala się od nas – odparł Bernus. – I kurczy.
Gineos i Inverr spojrzeli po sobie. O ile oboje wiedzieli, wejścia i wyjścia z Nurtu były stabilne, jeśli chodzi o umiejscowienie i rozmiar. Dzięki temu w ogóle dało się ich używać do transportu towarów. Kurczenie się i przemieszczanie płycizny stanowiło dla nich całkowitą nowość.
„Później będziesz się zastanawiać” – powiedziała do siebie Gineos w myślach, a głośno rzuciła:
– Jak szybko się przemieszcza w stosunku do nas? I jak szybko się kurczy?
– Oddala się od nas z prędkością mniej więcej dziesięciu tysięcy klików na godzinę. Co do kurczenia, wygląda na to, że jakieś dziesięć metrów na sekundę – odpowiedział Bernus, a minutę później dodał: – Nie potrafię stwierdzić, czy to stałe wartości, ani w przypadku prędkości, ani kurczenia. Tyle po prostu widzę na tę chwilę.
– Prześlij mi dane na temat płycizny – nakazał Inverr Bernusowi.
– Zechciałbyś powiedzieć swoim pachołkom, żeby poczekali na zewnątrz? – zwróciła się Gineos do Inverra, wskazując na uzbrojonych członków załogi. – Mam problemy z koncentracją, kiedy ktoś celuje mi w głowę z miotacza.
Inverr spojrzał na swoich ludzi i skinął głową. Skierowali się do dziury w przegrodzie.
– Zostańcie w pobliżu – rozkazał, kiedy wychodzili.
– Jesteś w stanie wyznaczyć kurs w tamto miejsce? – zapytała Gineos. – Tak żebyśmy dolecieli, zanim zamknie nam się przed nosem?
– Dajcie mi minutę – odpowiedział Inverr. Kiedy pracował, na mostku panowała cisza. – Tak – odrzekł w końcu – jeśli Hybern rozkręci silniki w ciągu następnych kilku minut, dolecimy tam, nawet z pewnym marginesem.
Gineos skinęła głową i otworzyła kanał komunikacyjny z przedziałem napędu.
– Hybern, gdzie te moje silniki?
– Jeszcze trzydzieści sekund, proszę pani.
– A jak tam pola dociskowe? Będziemy poruszać się naprawdę szybko.
– Zależy, jak bardzo ma pani zamiar forsować silniki. Jeśli przekieruje pani całą energię, żeby rozpędzić statek, to komputer będzie zbierał ją skąd tylko się da. Najpierw zabierze ją ze wszystkich innych miejsc, ale w końcu także z naszych pól.
– Jak już mam umierać, to wolę szybko niż powoli, prawda, Hybern?
– Och – brzmiała odpowiedź.
– Silniki na chodzie – oznajmił Inverr.
– Widzę – Gineos uderzyła w swój ekran. – Masz współrzędne – zwróciła się do Inverra. – Zabieraj nas stąd, Ollie.
– Mamy problem – zameldował Bernus.
– Zdążyłam zauważyć – odparła Gineos. – Jaki tym razem?
– Płycizna coraz szybciej się oddala i kurczy.
– Widzę – powiedział Inverr.
– Uda się mimo wszystko? – zapytała Gineos.
– Zapewne. W każdym razie jakiejś części statku.
– A co to znaczy?
– Znaczy to dokładnie tyle, że w zależności od tego, jak wielka jest płycizna, część statku może zostać tutaj. Mamy kadłub i mamy pierścień. Kadłub to po prostu długa igła. Pierścień ma klik średnicy. Może się zdarzyć, że kadłub przejdzie, a pierścień nie.
– Ale to zniszczy statek – stwierdziła Dunn.
Gineos potrząsnęła głową.
– To nie tak, jakbyśmy uderzyli w jakąś fizyczną barierę. Wszystko, co znajdzie się poza obwodem płycizny, po prostu zostanie poza nią. Odetnie tę część jak żyletką. Zamkniemy przegrody prowadzące do szprych pierścienia i przeżyjemy. To znaczy – tu zwróciła się do Inverra – jeśli uda nam się stworzyć bańkę.
Bańka stanowiła mały klosz w czasoprzestrzeni, otoczony polem energetycznym wytwarzanym przez Mów do mnie, które otaczało statek w Nurcie. Technicznie bowiem rzecz biorąc, tam nie było żadnego „tam”. Każdy statek, który by nie zabrał ze sobą do Nurtu paczki z czasoprzestrzenią, przestałby istnieć w jakimkolwiek sensie.
– Damy radę – powiedział Inverr.
– Na pewno?
– Jeśli nie, to i tak bez znaczenia.
Na takie postawienie sprawy Gineos tylko odchrząknęła i zwróciła się do Dunn.
– Nadaj na całym statku wiadomość alarmową, że wszyscy mają opuścić pierścień i przejść do kadłuba. – Następnie znów odezwała się do Inverra: – Jak długo nam zajmie dotarcie do płycizny?
– Dziewięć minut.
– Trochę dłużej – powiedział Bernus. – Płycizna nadal przyspiesza.
– Powiedz ludziom, że mają pięć minut – Gineos rozkazała Dunn. – Potem blokujemy wyjścia z pierścienia. Jeśli zostaną po niewłaściwej stronie przegród, mogą się znaleźć poza statkiem.
Dunn skinęła głową i nadała komunikat.
– Zakładam, że pozwolicie wyjść tym, których zamknęliście w ich kwaterach – powiedziała do Inverra.
– Pitera wpakowaliśmy do jego kajuty – odparł Inverr, mając na myśli szefa ochrony. Patrzył w monitor i dokonywał drobniutkich poprawek w kursie Mów do mnie. – Szybko da się to naprawić.
– Cudownie.
– Zdaje pani sobie sprawę, że będzie ciężko?
– Wlecieć w płyciznę?
– Też, ale miałem na myśli raczej sytuację, jeśli stracimy pierścień. Na statku jest nas dwie setki. Prawie cały prowiant i inne zapasy znajdują się w pierścieniu. A my nadal jesteśmy jakiś miesiąc od Kresu. Nawet w najlepszym przypadku nie wszystkim uda się przeżyć.
– Cóż – stwierdziła Gineos – zakładam, że już planujesz, jak w pierwszej kolejności zjesz moje ciało.
– To by była szlachetna ofiara z pani strony, kapitanie.
– Nie potrafię powiedzieć, Ollie, czy żartujesz, czy mówisz serio.
– Na tę chwilę, pani kapitan, ja też nie.
– To chyba moment równie dobry jak każdy inny, żeby ci powiedzieć, że tak naprawdę nigdy cię nie lubiłam.
Na te słowa Inverr się uśmiechnął, ale mimo wszystko nie odrywał wzroku od monitora.
– Wiem, kapitanie. To jeden z powodów, dla których stanąłem po stronie buntowników.
– To i pieniądze.
– Tak, to i pieniądze – zgodził się Inverr. – A teraz proszę dać mi pracować.
W ciągu kolejnych kilku minut pierwszy oficer udowadniał, że chociaż miał swoje wady, to zapewne był najlepszym nawigatorem, jakiego Gineos kiedykolwiek widziała. Płycizna wejściowa nie oddalała się od Mów do mnie liniowo. Zdawała się robić uniki i skakać do przodu i do tyłu. Zachowywała się jak jakiś niewidzialny tancerz, możliwy do wykrycia tylko dzięki emisjom fal radiowych w miejscach, gdzie Nurt napierał na czasoprzestrzeń. Bernus śledził płyciznę i przekazywał najświeższe dane. Inverr nanosił poprawki i niewzruszenie przysuwał statek coraz bliżej wejścia. Było to wielkie wydarzenie w dziejach podróży kosmicznych, może nawet w dziejach ludzkości. Mimo dramatycznych okoliczności, Gineos czuła się zaszczycona, mogąc brać w tym udział.
– Aj, mamy problem – zawiadomił kanałem łączności wewnętrznej Hybern, tymczasowy główny inżynier. – Jesteśmy na etapie, na którym silniki muszą zacząć pobierać energię z innych systemów.
– Potrzebujemy przednich pól dociskowych – stwierdziła Gineos. – Wszystko inne jest mało ważne.
– Muszę mieć system nawigacji – wtrącił się Inverr, nadal nie odrywając wzroku od przyrządów.
– Potrzebujemy pól dociskowych i nawigacji – poprawiła się Gineos. – Cała reszta jest mało ważna.
– A co z systemami podtrzymywania życia? – zapytał Hybern.
– Jeśli nam się nie uda w ciągu następnych trzydziestu sekund, to czy oddychamy, czy nie, i tak nie będzie miało znaczenia – powiedział Inverr do Gineos.
– Przekierowujemy wszystko poza systemami nawigacji i polami dociskowymi – zadecydowała Gineos.
– Zrozumiałem – odparł Hybern i natychmiast powietrze na Mów do mnie zaczęło być jakby chłodniejsze i niezbyt świeże.
– Płycizna skurczyła się do niespełna dwóch klików średnicy – oświadczył Bernus.
– Przejdziemy na styk – zgodził się Inverr. – Piętnaście sekund do płycizny.
– Jeden i osiem dziesiątych średnicy.
– Damy radę.
– Jeden i pięć dziesiątych średnicy.
– Bernus, do kurwy nędzy, zamknij się, bardzo cię proszę.
Na tak usilną prośbę Bernus, do kurwy nędzy, się zamknął. Gineos wstała, poprawiła ubranie i stanęła obok swojego zastępcy.
Inverr odliczał ostatnie dziesięć sekund, przerywając na „sześć”, żeby zakomunikować formowanie bąbla czasoprzestrzennego, i licząc dalej od „trzy”. Na „zero” – Gineos widziała to dobrze, stojąc obok i trochę za nim – Inverr uśmiechnął się szeroko.
– Udało się! Cały statek. Wlecieliśmy! – powiedział.
– To był kawał niesamowicie dobrej roboty, Ollie – pochwaliła go Gineos.
– No, ja myślę. Nie żebym się przechwalał czy coś.
– A przechwalaj się. Załoga żyje dzięki tobie.
– Dziękuję, pani kapitan.
Nadal się uśmiechając, Inverr odwrócił się przodem do Gineos. Wtedy kapitan włożyła w jego lewy oczodół lufę miotacza strzałek, który przed momentem wyjęła z buta, i pociągnęła za spust. Strzałka wleciała w oko z miękkim „pop”. Drugie oko Inverra wyglądało na bardzo zaskoczone, kiedy osuwał się martwy na ziemię.
Po drugiej stronie przegrody stronnicy Inverra krzyknęli zaalarmowani i unieśli miotacze. Gineos uniosła rękę, a oni, na Boga, zatrzymali się.
– Nie żyje – oznajmiła, po czym położyła drugą dłoń na monitorze panelu Inverra. – A ja właśnie uruchomiłam komendę, która sprawi, że każda śluza na statku wyleci w bąbel czasoprzestrzenny. W tej samej sekundzie, w której moja dłoń oderwie się od monitora, wszyscy na statku zginą. Wy również. Tak więc teraz musicie zdecydować, kto dzisiaj umiera: tylko Ollie Inverr czy wszyscy. Jeśli do mnie strzelicie, zginiemy wszyscy. Jeśli nie rzucicie broni w ciągu dziesięciu sekund, zginiemy wszyscy. Decydujcie.
Wszyscy trzej rzucili miotacze. Gineos dała gestem znak Dunn, która podeszła i je podniosła, jeden z nich podając Bernusowi, a zaraz potem drugi swojej kapitan, która zdjęła rękę z monitora, żeby go wziąć. Jeden z buntowników omal się nie zadławił powietrzem na ten widok.
– Ja pierdolę, ależ jesteście naiwni – zwróciła się do niego Gineos, po czym przełączyła miotacz na „ogłuszanie” i strzeliła kolejno do wszystkich trzech. Padli nieprzytomni. Odwróciła się do Dunn i Bernusa.
– Gratulacje, właśnie zostaliście awansowani – powiedziała. – A teraz mamy trochę buntowników do załatwienia. Bierzmy się do roboty.ROZDZIAŁ 1
W ciągu tygodnia poprzedzającego śmierć jej ojca Batrina Cardenia Wu-Patrick spędzała większość czasu, opiekując się nim. Odkąd Batrin został poinformowany, że współczesna medycyna nie jest w stanie już nic poradzić na stan jego zdrowia, zdecydował, że chce umrzeć w domu – w swoim ulubionym łóżku. Cardenia, już od pewnego czasu świadoma, że koniec jest bliski, wyczyściła swój terminarz na czas opieki nad ojcem i kazała zainstalować obok jego łóżka wygodne krzesło.
– Nie masz nic lepszego do roboty niż przesiadywanie tutaj – zażartował Batrin, kiedy jego córka, a zarazem jedyne żyjące dziecko, usiadła, by zacząć z nim poranną sesję.
– W tej chwili nie – odparła.
– Wątpię. Jestem pewien, że za każdym razem, kiedy wychodzisz z tego pokoju i idziesz do łazienki, dopadają cię interesanci, którzy potrzebują na czymś twojego podpisu.
– Nie – zapewniła Cardenia. – Wszystko jest obecnie w rękach komitetu wykonawczego. Na dającą się przewidzieć przyszłość wszelkie sprawy znajdują się w trybie tymczasowym.
– Dopóki nie umrę – stwierdził Batrin.
– Dopóki nie umrzesz.
Ojciec roześmiał się słabo.
– Obawiam się, że to akurat da się przewidzieć aż nadto dobrze.
– Postaraj się o tym nie myśleć – powiedziała Cardenia.
– Łatwo ci mówić.
Oboje umilkli i siedzieli w ciszy przez kilka chwil, aż w końcu Batrin, słysząc hałas, skrzywił się i odwrócił do córki.
– A to co?
Cardenia przekrzywiła lekko głowę.
– Chodzi ci o śpiewanie?
– Ktoś tu śpiewa?
– Masz pod oknami cały tłum sympatyków – odparła, na co Batrin się uśmiechnął.
– Jesteście pewni, że to sympatycy?
Batrin Wu, ojciec Cardenii, oficjalnie znany był jako Attavio VI, imperoks Świętego Imperium Wspólnoty Państw i Gildii Kupieckich, Król Hubu i Narodów Powiązanych, Głowa Kościoła Wspólnoty, Spadkobierca Ziemi i Ojciec Wszystkich, a także osiemdziesiąty siódmy Imperoks z rodu Wu, który wywodził swoje korzenie od Prorokini-Imperoks Racheli I, założycielki Wspólnoty i Zbawczyni Ludzkości.
– Jesteśmy pewni – odparła Cardenia.
Oboje znajdowali się w Brighton, imperialnej rezydencji w Hubfall – stolicy Hubu i ulubionej siedzibie jej ojca. Formalna rezydencja władcy znajdowała się kilka tysięcy klików w górę studni grawitacyjnej, w Xi’an – olbrzymiej stacji kosmicznej wiszącej nad powierzchnią Hubu, widocznej z Hubfall w postaci ogromnego, odbijającego światło talerza, który ktoś wyrzucił w ciemność, a przynajmniej tak by było, gdyby większość tego miasta znajdowała się gdzieś przy powierzchni planety. Hubfall, tak jak wszystkie miasta Hubu, zostało wydrążone w skale planety, najpierw przy pomocy materiałów wybuchowych, potem maszyn, tak że nad powierzchnię wystawały tylko tu i ówdzie pojedyncze kopuły robocze i inne konstrukcje. Pogrążone one były w wiekuistym półmroku, jakby czekając na wschód słońca, który wszakże na obracającej się synchronicznie planecie nigdy nie nadejdzie. Gdyby jednak jakimś sposobem to się kiedyś zdarzyło, mieszkańcy Hubu upiekliby się niczym wieprzek na ruszcie.
Attavio VI nienawidził Xi’an i nigdy nie przebywał tam dłużej niż to było absolutnie konieczne, a już na pewno nie miał zamiaru tam umierać. Brighton stanowiło jego dom, a pod bramami tłoczyło się tysiąc albo więcej sympatyków, wiwatując na jego cześć i co jakiś czas śpiewając imperialny hymn lub „Co powiesz” – kibicowską przyśpiewkę imperialnej drużyny futbolowej. Cardenia wiedziała, że wszyscy sympatycy zostali solidnie sprawdzeni, zanim pozwolono im podejść na klik od bram Brighton i znaleźć się w zasięgu słuchu imperoksa. Niektórym nawet nie trzeba było płacić, żeby przyszli.
– Ilu musieliśmy opłacić? – spytał Batrin.
– W zasadzie to nikogo – odparła Cardenia.
– Musiałem zapłacić, i to niemało, wszystkim spośród trzech tysięcy ludzi, którzy się zjawili, aby wiwatować na cześć mojej matki, kiedy leżała na łożu śmierci.
– Jesteś bardziej popularny niż twoja matka.
Cardenia nigdy nie poznała swojej babci, imperoks Zetian III, ale opowieści o tych czasach wywoływały u niej zakłopotanie.
– Kamień byłby bardziej popularny od mojej matki – oświadczył Batrin. – Jednak nie powinnaś się oszukiwać, moje dziecko. Żaden imperoks Wspólnoty nie był aż tak popularny. To nie jest w jego, że tak powiem, zakresie obowiązków.
– Przynajmniej jesteś bardziej popularny niż większość z nich.
– I właśnie dlatego musiałaś zapłacić tylko niektórym spośród ludzi pod oknami.
– Jeśli chcesz, mogę ich odesłać.
– Nie przeszkadzają mi. Jeśli będą mieli jakieś prośby, zajmij się tym.
Po tych słowach Batrin zapadł w drzemkę i kiedy Cardenia upewniła się, że śpi, wstała z krzesła i wyszła do prywatnego gabinetu ojca. Przyzwyczajała się już do pomieszczenia, które wkrótce, jakby nie patrzeć, miało stać się jej gabinetem. Gdy tylko wyszła z sypialni, zobaczyła profesjonalny zespół medyczny, na którego czele stał Qui Drinin, imperialny lekarz. Medycy przyszli do imperoksa, aby go umyć, sprawdzić jego funkcje życiowe i upewnić się, że czuje się na tyle komfortowo, na ile to możliwe w przypadku kogoś, kto zmaga się z bolesną i nieuleczalną chorobą.
W prywatnym gabinecie czekała Naffa Dolg, niedawno mianowana szefem personelu Cardenii. Przyglądała się swojej pracodawczyni, która podeszła do małej lodówki i wyciągnęła z niej napój. Cardenia usiadła, otworzyła pojemnik, upiła dwa solidne łyki, po czym odstawiła napój na biurko ojca.
– Podkładka – powiedziała Naffa do szefowej.
– Serio? – spytała Cardenia.
– To biurko – Naffa wskazała na mebel – należało kiedyś do imperoksa Turinu II. Ma sześćset pięćdziesiąt lat. Stanowiło prezent od ojca Genevieve N’don, która miała zostać jego żoną po…
– Wystarczy! – Cardenia uniosła dłoń. Sięgnęła na drugi koniec biurka, po małą, oprawioną w skórę książkę. Położyła ją przed sobą i na niej postawiła pojemnik z napojem. Zauważyła wyraz twarzy Naffy.
– Co znowu?
– Nic, nic – odparła Naffa. – Tylko że twoja „podkładka” to pierwsze wydanie Komentarzy do nauk Racheli Chao, a to oznacza, że ma prawie tysiąc lat. Powiedzieć, że jest bezcenna, to poważne niedomówienie. Nawet myśl o tym, aby postawić na niej pojemnik z napojem, jest zapewne bluźnierstwem najwyższej kategorii.
– Na litość boską. – Cardenia pociągnęła kolejny haust, po czym odłożyła napój na dywan, obok biurka. – Zadowolona? To znaczy, o ile ten dywan również nie jest absolutnie bezcenny.
– W zasadzie…
– Czy możemy przyjąć, że wszystko w tym pokoju, no może z wyjątkiem ciebie i mnie, ma zapewne kilkaset lat, pierwotnie zostało podarowane któremuś z moich przodków przez jakąś inną, niezmiernie sławną, historyczną osobistość i jest bezcenne lub przynajmniej warte więcej niż większość ludzi jest w stanie zarobić przez całe życie? Jest w tym pomieszczeniu coś, co nie pasuje do tego opisu?
– Myślę, że chyba ta lodówka – Naffa wskazała urządzenie.
Ostatecznie Cardenia znalazła podkładkę, położyła ją na biurku i tam postawiła swój napój.
– Ta podkładka pewnie też ma ze czterysta lat i stanowi dar od księcia Kresu – powiedziała, po czym zerknęła na asystentkę. – Nie mów mi, jeśli tak jest.
– Nie powiem. – Naffa wyciągnęła tablet.
– Ale wiesz, prawda?
– Masz prośby od komitetu wykonawczego – oznajmiła Naffa, ignorując ostatni komentarz swojej szefowej.
Cardenia wzruszyła ramionami.
– To ci niespodzianka.
Komitet wykonawczy składał się z przedstawicieli trzech gildii, trzech ministrów z parlamentu i trzech arcybiskupów z Kościoła. Dawniej komitet stanowił bezpośredni łącznik imperoksa z trzema ośrodkami władzy we Wspólnocie. Teraz jego zadanie polegało na zachowaniu ciągłości rządów w ostatnich dniach panowania. Członkowie komitetu przyprawiali Cardenię o lekkie szaleństwo.
– Po pierwsze chcą, abyś pojawiła się w sieci i wziąwszy pod uwagę stan twojego ojca, jak to ujęli, „uspokoiła obawy o imperium”.
– On umiera, i to szybko – odparła Cardenia. – Nie jestem pewna, czy to uspokajające wieści.
– Chyba woleliby coś bardziej tchnącego nadzieją. Przesyłają mowę.
– Nie ma sensu uspokajać sytuacji w imperium. Kiedy ta mowa dotrze do Kresu, on już nie będzie żył od dziewięciu standardowych miesięcy. Nawet Bremen jest o dwa tygodnie drogi stąd.
– Są jeszcze Hub i Xi’an, razem ze stowarzyszonymi narodami z tego systemu. Najdalszy z nich znajduje się zaledwie pięć godzin świetlnych stąd.
– Oni już wiedzą, że umiera.
– Tu nie chodzi o jego umieranie, tylko o ciągłość.
– Dynastia Wu sięga tysiąca lat wstecz, Naffo. Tak naprawdę nikt aż tak nie martwi się ciągłością władzy.
– To nie o samą ciągłość się martwią, tylko o swoje codzienne życie. Niezależnie od tego, kto zostanie imperoksem, zajdą zmiany. W systemie żyje trzysta milionów imperialnych poddanych, Cardenio. Jesteś dziedziczką. Wiedzą, że dynastia się nie zmieni. Chodzi o wszystkie inne kwestie.
– Nie mogę uwierzyć, że w tej sprawie stoisz po stronie komitetu wykonawczego.
– Dwa razy dziennie nawet zepsuty zegar pokazuje właściwą godzinę.
– Czytałaś przemówienie?
– Czytałam. Tragedia.
– Przerabiasz je?
– Owszem, już przerobiłam.
– Co jeszcze? – zapytała Cardenia.
– Chcą wiedzieć, czy zmieniłaś swoje stanowisko w sprawie Amita Nohamapetana.
– Stanowisko co do czego? Spotkania się z nim czy poślubienia go?
– Jestem skłonna przypuszczać, że mają nadzieję, iż to pierwsze doprowadzi do tego drugiego.
– Już raz go spotkałam. I właśnie dlatego nie mam ochoty spotykać się z nim ponownie. A już absolutnie nie mam zamiaru za niego wychodzić.
– Komitet wykonawczy, zapewne przewidując wspomnianą przez ciebie niechęć, chciałby przypomnieć, że twój brat, nieodżałowanej pamięci arcyksiążę, zasadniczo zgodził się ożenić z Nadashe Nohamapetan.
– To już wolę poślubić ją niż jej brata.
– Przewidując, że możesz coś takiego powiedzieć, komitet wykonawczy pragnie ci przypomnieć, że taka opcja prawdopodobnie również zadowoli wszystkie zainteresowane strony.
– Jej też nie mam zamiaru poślubiać – stwierdziła Cardenia. – Nie lubię żadnego z tych dwojga. To okropni ludzie.
– To okropni ludzie, których ród rośnie w siłę wśród gildii kupieckich, a ich pragnienie sojuszu z rodziną Wu da imperium najsilniejsze od stuleci narzędzie do wywierania na nie wpływu.
– To zdanie twoje czy komitetu wykonawczego?
– W osiemdziesięciu procentach komitetu.
– Popierasz to w dwudziestu procentach? – Cardenia zareagowała zaskoczeniem, w dużej mierze udawanym.
– Te dwadzieścia procent mnie dostrzega fakt, że małżeństwa polityczne to coś, co się zdarza ludziom takim jak ty, stojącym u progu stania się imperoksem, którzy mimo wiarygodności opartej na tysiącletniej dynastii, nadal potrzebują sojuszników, aby trzymać gildie w ryzach.
– I to jest ten moment, kiedy mówisz mi o wszystkich tych przypadkach w ciągu ostatniego tysiąca lat, kiedy imperoksowie z dynastii Wu zasadniczo pozostawali marionetkami, za których sznurki pociągała gildia, czyż nie?
– To jest ten moment, kiedy przypomnę ci, że nie obdarzyłaś mnie tym stanowiskiem wyłącznie z powodu osobistej przyjaźni i doświadczenia w radzeniu sobie z dworską polityką, lecz ponieważ mam doktorat z dziejów dynastii Wu i wiem o twojej rodzinie więcej niż ty sama. Ale, oczywiście, mogę też zrobić to, o czym wspomniałaś.
Cardenia westchnęła.
– Tyle tylko, że nam nie grozi zostanie marionetkami gildii.
Naffa w odpowiedzi milcząco przypatrywała się szefowej.
– Chyba żartujesz – powiedziała Cardenia, widząc wyraz jej twarzy.
– Ród Wu sam również jest rodziną kupiecką i ma monopol na budowę okrętów oraz broni dla wojska – odparła Naffa. – Podobnie kontrola nad armią spoczywa w rękach imperoksa, nie gildii. Tak więc nie, mimo wszystko trudno by było gildiom, czy też którejś z kontrolujących je rodzin, próbować w krótkim horyzoncie czasowym wpływać na dynastię albo na imperium. Niemniej twój ojciec bardzo luźno sprawował kontrolę nad rodzinami kupieckimi i niektórym z nich, w tym Nohamapetanom, pozwolił zbudować ośrodki władzy, które od dwustu lat nie miały precedensu. To znaczy, rzecz jasna, nie licząc Kościoła, który sam w sobie jest ośrodkiem władzy. Ty zaś nie zdziw się, jeśli wszyscy oni spróbują uszczknąć dla siebie jeszcze więcej władzy, bo również wszyscy spodziewają się, że będziesz słabą imperoks.
– Dzięki – sucho odrzekła Cardenia.
– To nic osobistego. Twoje dojście do władzy było dosyć niespodziewane.
– Co ty nie powiesz.
– Nikt tak naprawdę nie wie, co o tobie myśleć.
– Z wyjątkiem komitetu wykonawczego, który koniecznie chce mnie za kogoś wydać.
– Chcą wykorzystać istniejący potencjał sojuszu.
– Sojuszu z okropnymi ludźmi.
– Naprawdę mili ludzie zwykle nie sięgają po władzę – stwierdziła Naffa.
– Chcesz przez to powiedzieć, że ja odstaję od normy? – spytała Cardenia.
– Nie przypominam sobie, żebym mówiła, że jesteś miła.
***
– Żaden z tych problemów nie miał być twoim zmartwieniem – powiedział jakiś czas później Batrin do Cardenii.
Znów siedziała na krześle w jego sypialni. Zespół medyczny, który troszczył się o niego podczas snu, teraz wycofał się do pobliskich pomieszczeń. Byli w pokoju tylko we dwoje, a oprócz nich mnóstwo sprzętu medycznego.
– Wiem – odparła Cardenia.
Już raz odbyli tę rozmowę, ale wiedziała, że do niej wrócą.
– To twój brat był przygotowywany do tego wszystkiego – kontynuował Batrin monotonnym głosem, a Cardenia skinęła głową.
Rennered Wu tak naprawdę był jej bratem przyrodnim i synem małżonki imperoksa Glenny Costu, zaś Cardenia stanowiła rezultat jego krótkiego romansu z Hannah, profesorką języków starożytnych. Hannah Patrick spotkała imperoksa, pokazując mu kolekcję rzadkich książek w Spode Library na Uniwersytecie Hubfall. Później korespondowali ze sobą na tematy akademickie. Natomiast kilka lat po nagłej śmierci swej małżonki imperoks obdarował Hannah Patrick rzadkim wydaniem Qaṣīdat-ul-Burda, a następnie – niedługo potem i ku niejakiemu zaskoczeniu obojga – Cardenią.
Rennered był już wtedy dziedzicem korony i Hannah Patrick po pewnym namyśle zdecydowała, że wolałaby wyskoczyć przez śluzę niż zostać stałym elementem imperialnego dworu. Rezultat był taki, że dzieciństwo Cardenii upłynęło beztrosko, a równocześnie z dala od pułapek prawdziwej władzy. Została uznana za córkę imperoksa i widywała swego słynnego ojca regularnie, choć rzadko. Co jakiś czas dokuczano jej w klasie, nazywając ją „księżniczką”, ale niezbyt często ani też złośliwie, bo okazało się, że była księżniczką, a jej imperialna obstawa wykazywała niską tolerancję wobec zniewag.
Dzieciństwo i wczesne lata dorosłości pozostawały tak normalne, jak to tylko możliwe, kiedy jest się córką najpotężniejszego człowieka w znanym Wszechświecie – czyli niezbyt, ale wystarczająco, by Cardenia postrzegała świat w normalny sposób, z dystansem. Studiowała na Uniwersytecie Hubfall i zdobyła stopnie naukowe z literatury współczesnej oraz edukacji. W chwili ukończenia nauki poważnie zastanawiała się nad patronowaniem jakimś programom i inicjatywom związanym ze sztuką, przeznaczonym dla nieuprzywilejowanych.
I właśnie wtedy Rennered musiał zginąć w czasie wyścigu, rozbijając o ścianę siebie oraz swój uroczy automobil w stylu retro. Stało się to podczas charytatywnego wyścigu pokazowego z prawdziwymi kierowcami. W zasadzie to absolutnie dosłownie stracił przy tej okazji głowę. Cardenia nigdy nie oglądała filmu z katastrofy – to był jej brat, po cóż miałaby to robić? Czytała jednak późniejszy raport kryminalistyczny, który wprawdzie wykluczał jakiekolwiek podejrzenia co do nieczystej gry, ale odnotowywał mechanizmy zabezpieczające zastosowane w automobilu i bardzo nikłe prawdopodobieństwo, aby wypadek okazał się śmiertelny, a tym bardziej zakończył się dekapitacją.
Cardenia dowiedziała się później, że na aukcji charytatywnej, jaką zaplanowano po wyścigu, Rennered miał się publicznie oświadczyć Nadashe Nohamapetan. Zbieżność tych dwóch wydarzeń mocno zapadła jej w pamięć.
Brat nigdy nie był jej szczególnie bliski. Kiedy Cerdenia się urodziła, Rennered był już nastolatkiem, więc kręgi ich znajomości oraz zainteresowań praktycznie nigdy na siebie nie zachodziły. Co nie zmienia faktu, że traktował ją bardzo miło. Jako dziecko ubóstwiała go i jego sposób bycia playboya. Gdy trochę podrosła i dostrzegła, jak wiele z ciężaru, jaki niosła ze sobą chwała imperium, ją omijało, by spocząć na jego ramionach, poczuła ulgę, że on tam jest i bierze go na siebie. Zdawał się czerpać z tego radość, jakiej ona na pewno by nie odczuwała.
Rennered odszedł i nagle imperium potrzebowało nowego dziedzica tytułu imperoksa.
– Chyba błądzisz gdzieś myślami – stwierdził fakt Batrin.
– Przepraszam – odparła. – Myślałam o Renneredzie. Chciałabym, żeby nadal tu był.
– Ja również. Choć zapewne z innych powodów.
– Byłabym szczęśliwsza, gdyby to on obejmował po tobie władzę. Wielu ludzi by było.
– Z pewnością, moje dziecko. Jednak posłuchaj, Cardenio. Wcale nie żałuję, że to ty przejmiesz po mnie rządy.
– Dziękuję.
– Naprawdę. Rennered byłby doskonałym imperoksem. Dosłownie urodził się do tej roli, tak samo zresztą jak ja. Ty jednak nie. Lecz to nie jest takie złe.
– Myślę, że jest. Ja nie mam pojęcia, co robię – wyznała Cardenia.
– Nikt z nas nie wiedział, co robi – zapewnił Batrin. – Różnica polega na tym, że ty zdajesz sobie z tego sprawę. Gdyby Rennered był tutaj, byłby równie zdezorientowany, ale bardziej pewny siebie. I dlatego właśnie walnąłby głową w mur zaraz po wyjściu przez bramę, tak jak ja, i moja matka, i mój dziadek. Może przełamiesz tę tradycję.
Na te słowa Cardenia się uśmiechnęła.
Batrin niemal niezauważalnie uniósł głowę.
– Nadal nie wiesz, co ze mną począć, prawda? – zapytał.
– Nie wiem – przyznała Cardenia. – Cieszę się, że udało nam się lepiej poznać w ciągu tych ostatnich kilku miesięcy. Gdyby nie… – rozłożyła ręce w pełnym bezradności geście – cała reszta tego wszystkiego.
Batrin się uśmiechnął.
– Chcesz poznawać swojego ojca, ale zamiast tego musisz się skupić na przygotowaniach do objęcia rządów nad Wszechświatem?
– Brzmi to groteskowo, ale tak.
– To moja wina. Wiesz, że byłaś wpadką, przynajmniej jeśli o mnie chodzi. – Cardenia kiwnęła głową. – Wszyscy, nie wyłączając twojej matki, mówili mi, że lepiej będzie trzymać cię na dystans. A ja z radością się z nimi zgadzałem.
– Wiem. Nigdy cię za to nie obwiniałam.
– Nie obwiniałaś, ale musisz przyznać, że to dziwne.
– Nie wiem, co masz na myśli.
– Jesteś, jak najbardziej dosłownie, księżniczką, ale nie żyłaś jak księżniczka. Myślę, że nikogo nie skrzywdzimy, jeśli powiem, że większość ludzi w takiej sytuacji czułaby urazę.
Cardenia wzruszyła ramionami.
– Podobało mi się, że to majaczy gdzieś na horyzoncie. Kiedy miałam osiem lat, trochę mnie to uwierało. Lecz gdy dojrzałam na tyle, aby zrozumieć, co oznacza bycie księżniczką, cieszyłam się, że ominęła mnie spora tego część.
– A jednak los pchnął cię w tę rolę.
– Tak – zgodziła się.
– Nadal nie masz ochoty być imperoksem, prawda?
– Nie, nie mam. Wolałabym, żebyś przekazał władzę kuzynowi albo bratankowi, czy jeszcze komuś innemu.
– Gdyby Rennered ożenił się wcześniej i miał dziecko, to by rozwiązało twój problem. Tak się jednak nie stało. Nawet gdyby poślubił tę córkę Nohamapetanów, a ona urodziłaby dziedzica, zostałaby teraz regentką. Zaś pomysł, żeby oddać jej stery nieograniczonych rządów, nie brzmi za dobrze.
– Sam go nakłaniałeś do tego małżeństwa.
– Polityka… Zakładam, że ciebie już namawiają, żebyś poślubiła jej brata.
– Tak.
– To by było korzystne politycznie.
– Chciałbyś, abym to zrobiła?
Batrin zakaszlał, długo i mocno. Cardenia nalała mu szklankę wody, po czym przytrzymała ją przy jego ustach, żeby się napił.
– Dziękuję. I nie. Nadashe Nohamapetan jest bezduszna i okrutna, ale Rennered też nie był niewiniątkiem. Pod tym względem przypominał moją matkę. Trzymałby ją w szachu. Co więcej, cieszyłoby go to wyzwanie, podobnie jak ją. Ty jednak nie jesteś Renneredem, zaś Amit Nohamapetan nie został obdarzony błyskotliwością, jaką posiada jego siostra.
– To nudziarz.
– Tak, jeśli chcemy ująć rzecz zwięźle.
– Ale powiedziałeś, że to małżeństwo byłoby korzystne politycznie.
Batrin bardzo lekko wzruszył ramionami.
– Bo tak jest, ale co z tego? Niedługo i tak będziesz imperoksem.
– A wtedy nikt nie będzie mi mówił, co mam robić.
– Ależ wręcz przeciwnie – stwierdził Batrin. – Wszyscy będą ci mówili, co masz robić. Tyle że nie zawsze musisz słuchać.
***