- promocja
Upiorne Święta - ebook
Upiorne Święta - ebook
Te historie każdemu zmrożą krew w żyłach. Doborowa stawka polskich autorów specjalizujących się w literaturze grozy opisuje Boże Narodzenie takie, jakiego z pewnością nikt z nas nie chciałby przeżyć….
Po lekturze tej książki Gwiazdka już nigdy nie będzie taka jak kiedyś. Arcysilną polską reprezentację uzupełnia Graham Masterton – autor kilkudziesięciu powieści, w tym takich klasyków horroru jak "Manitou", "Dżinn" i "Wojownicy nocy", które rozeszły się na całym świecie w wielomilionowych nakładach.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-1420-5 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Szukasz na niebie pierwszej gwiazdki?
Janek wzdryga się. Za kontuarem stoi kucharz Witek i przygląda mu się swoim szklanym okiem. Wyziera z jego twarzy jak pieczątka z urzędowego dokumentu, wzbudza respekt.
– Nie wysilaj się. Zeżarli ją razem z karpiem i zapili wódką, już po ósmej.
– Nie… – Janek jest speszony. Rozmarzył się i został na tym przyłapany. Migoczący śnieg podziałał hipnotycznie, chłopak na chwilę przeniósł się do rodzinnego domu, gdzie mógłby teraz siedzieć przy wigilijnym stole. – Tak tylko patrzę. Zaczyna wiać, chyba będzie zamieć.
– Spieszy ci się do swoich, co?
Janek mógłby przysiąc, że dostrzegł zmianę w szklanym oku, jakby próbowało ożyć. Troska?
– Mi? – prycha z lekceważeniem. – Nic z tych rzeczy. Nienawidzę tego dnia, specjalnie wziąłem zmianę. W chacie jedna wielka kłótnia z przerwą na opłatek. Na koniec pijacka burda starego i ryk matki. Dosyć się tego syfu naoglądałem za dzieciaka, pieprzę to.
– Jak chcesz, młody, ale i tak bierz się za sprzątanie. Zaraz zamykamy.
– Zaraz? – Janek zerka na zegar ścienny zawieszony na przeciwległej ścianie. Kopia tych z peronów PKP, bo bar stara się być atrapą dworcowej knajpy. – Szef kazał mieć otwarte do dziewiątej.
– Niech się wali. I tak nikt nie przyjdzie, a ja też chciałbym się jeszcze dzisiaj schlać. W końcu tradycja, nie?
Kucharz znika za wahadłowymi drzwiami. Janek szczerzy zęby, bo grymas na twarzy Witka mógł oznaczać uśmiech. A może kpinę? Zagadkowy typ, nigdy nie wiadomo, jak odczytać krzywizny na jego szpetnej gębie.
Posłusznie bierze się do pracy. Wynosi pojemniki z sałatkami i naczynia, chowa sztućce. Psika sprejem i wyciera szyby wystawowe, pucuje ladę. Spieszy się. Choć nie chce tego przyznać, też pragnie być z rodziną, mimo że rodzeństwo to zasmarkane gnojki, starego mógłby zabić, matka też go wkurza. Są, jacy są, innych nie ma. Może jeszcze zdąży przed główną awanturą, może jakimś cudem sprawi, że do niej nie dojdzie.
Właśnie wstawia zakąski do lodówki, kiedy rozlega się dzwonek, zwiastujący gościa. Janek czuje na sobie spojrzenie szklanego oka.
– Nie zamknąłeś drzwi? – pyta kucharz z wyrzutem.
– No, nie… Myślałem, że…
– To teraz zasuwaj i załatw sprawę, nikogo więcej nie obsługujemy.
Janek odstawia pojemnik z fasolką po bretońsku i wychodzi z kuchni. Zatrzymuje się zaskoczony, nie tego się spodziewał. Przed nim stoi postać Świętego Mikołaja. Nieruchoma jak makieta z centrum handlowego.
– Dzień dobry, a raczej dobry wieczór – dobiega ludzki głos zza groteskowo uśmiechniętej maski. – Dostanę coś do żarcia?
Janek nie odpowiada. Ma wrażenie, że zaraz padnie kwestia z filmu: „To jest napad!”, a w rękach typa pojawi się obrzyn wyciągnięty z worka.
– Aaa, o to chodzi? – Przebieraniec odczytuje myśli Janka. Ściąga czapkę i zsuwa maskę. Czarny zarost dziwacznie kontrastuje z białą sztuczną brodą i puchatym kołnierzykiem wdzianka. – Zupełnie zapomniałem. Nie zdejmuję na ulicy, jeszcze spotkałbym jakiegoś znajomego i byłby obciach, że robię z siebie durnia. Ale to dobra kasa, aż grzech jej nie brać, więc…
– Już zamykamy – przerywa mu chłopak.
– Ale na drzwiach jest napisane…
– Wiem, co jest napisane, ale dzisiaj zamykamy wcześniej. Przecież jest wigilia.
– Właśnie, wigilia. Strudzonemu wędrowcowi odmówicie?
Janek tłamsi w ustach przekleństwo. Niepewnie zerka na drzwi do kuchni, waha się. Witek jest bezlitosny, nie ma sensu pytać go o zgodę. Ale przecież szef kazał im siedzieć do dziewiątej. No i te cholerne święta…
– Nie potrzebuję frykasów, zjem cokolwiek. Mogą być nawet gołąbki albo flaczki.
Gołąbki i flaczki przed chwilą trafiły do lodówki.
– Nie ma.
– Mielony? Grochówka? Leczo?
Chłopak w milczeniu kręci głową.
– To co jest?
Janek wzrusza ramionami, ruchem głowy wskazuje pustą ladę. Nagle wyrywa mu się:
– Bigos.
– Doskonale! W takim razie niech będzie bigosik i dwie bułeczki. Do tego herbata z cytryną i coś słodkiego. Herbatniczek?
Zlituj się nad takim! Janek jest wściekły na siebie za to, że się ugiął. Wchodzi na zaplecze i od razu wpada na kucharza, który prześwietla go swoim sztucznym okiem.
– Co tak długo? Nie spławiłeś go? – syczy. – Cholera jasna, przecież ci mówiłem!
– Powiedziałem, że zamknięte, ale pieprzony jęczydupa nie chciał słuchać. Obiecałem mu tylko bigos, sam podgrzeję.
– Zostaw! – Witek wyrywa mu garnek i stawia na kuchence. – Idź na salę, pilnuj typa. Kto normalny o tej porze przychodzi do lokalu?
Janek stawia przed Mikołajem szklankę z wrzątkiem. Facet odczytuje napis na torebce.
– Earl grey? A nie ma czegoś normalnego? Sagi na przykład?
Chłopak wraca za kontuar, z ponurą miną przeszukuje szafkę.
– No i miało być ciasteczko! – przypomina mu klient.
Janek pąsowieje ze złości.
– Nie przesadza pan?
Mimo to wymienia herbatę i przynosi babeczkę w folii.
– Aleś się wydziarał, synu. – Mikołaj komentuje tatuaż na jego przedramieniu. – Co to ma być? Róża?
Janka pieką rumieńce na policzkach. Wytatuowany drut kolczasty wyłaniający się z otwartej rany rzeczywiście przypomina spartaczony kwiatek.
– Za syna dają u nas w mordę! – warczy i odchodzi. Z impetem pcha drzwi do kuchni.
– A nie mówiłem, żebyś się go pozbył? – wypomina mu kucharz, mieszając wielką łyżką w garze.
– Dziadyga pieprzony! Daj takiej mendzie palec, a wpierdoli całą rękę!
– Ulżyj sobie – proponuje Witek.
Chłopak charczy i pluje do talerza z parującą breją. Potem zanosi go klientowi i z rozmachem stawia na stoliku. Aż dziwne, że fajansowe naczynie nie pęka.
– Smacznego.
Wraca do kuchni, Witek akurat odpala papierosa. Janek prosi o jednego i też zapala. W milczeniu zaciągają się i wypuszczają dym, popiół strącają do śmietnika. Na przemian zerkają przez bulaj w drzwiach, obserwując Mikołaja. Są zadowoleni, zemsta się powiodła.
Nagle facet przestaje żuć i coś wypluwa. Z odrazą odsuwa od siebie talerz.
– Psiakrew! Co to ma być, do cholery?! Obsługa!
Janek patrzy pytająco na kucharza, ale ten tylko wzrusza ramionami na znak, że nie wie, o co chodzi, żadnych niespodzianek nie planował. Gaszą papierosy i obaj wyłaniają się z kuchni. Podchodzą do klienta. Ten wskazuje na talerz.
– Szczura wkroiliście do bigosu?
Kucharz nabija coś na widelec i podnosi ku światłu. Mruży zdrowe oko, przez co drugie, szklane, wydaje się jeszcze większe. W promieniach lampy widać, jakie jest porysowane. Jakby swędziało go, a on drapał je ostrzem noża. Przedmiot jest nie większy od dziecięcego palca, pokryty długim włosiem, a może sierścią. Przypomina mały pędzel.
– No i co to niby jest? – piekli się Mikołaj.
– Ogon – stwierdza lakonicznie kucharz i odkłada przedmiot z powrotem do talerza.
– Ogon? Jaki ogon???
– Świński.
– Tak? Więc sami go sobie zjedzcie! Wypraszam sobie takie traktowanie, nie zapłacę!
Próbuje wstać, ale Witek kładzie mu rękę na ramieniu i przytrzymuje go na krześle. Drugą dłonią chwyta nóż i przykłada Mikołajowi do twarzy.
– Ostry – informuje. – Może nie jak skalpel, ale i tak skórę z mordy zetnie. Oko też wyłupie. – Na potwierdzenie swoich słów pochyla się i z bliska demonstruje szklaną protezę. – Kolega był uprzejmy i gościnny, bo są święta, a pan wciąż tylko narzeka. Zrób pan chłopakowi przyjemność i zjedz do końca. Żryj!
Klient kurczowo ściska widelec. Ręka mu drży.
– Trzeba chyba przyprawić, będzie lepiej smakowało. – Janek charczy i pluje w talerz. Kucharz przyłącza się ochoczo. – Teraz lepiej, co? No nie wstydź się pan, już jedną melę połknąłeś i smakowała, sam widziałem.
– Panowie, proszę… Ja tylko żartowałem! Zapłacę i sobie pójdę…
– Żryj, powiedziałem!
Kucharz wali w stół pięścią, w której ściska nóż. Celuje ostrzem w Mikołaja. Szklane oko iskrzy się jak prawdziwe. Nie żartuje.
Klient, nie patrząc w talerz, nabiera na widelec porcję bigosu, wkłada do ust i przełyka. Mechanicznie powtarza czynność, zjada plwociny wraz z kapustą. Na koniec zostawia owłosiony przedmiot. Przeżuwa rozpaczliwie, ale nie jest w stanie przełknąć. Zaciska powieki, jego czoło pokrywa się warstwą potu. W końcu udaje się: ogon znajduje drogę do żołądka, ciałem mężczyzny wstrząsa dreszcz odrazy.
– Pięknie! – chwali go kucharz. – A teraz uprzejmie dziękujemy i życzymy Wesołych Świąt. Nie trzeba płacić, to poczęstunek na koszt firmy.
Znika w kuchni. Mikołaj wstaje i zbiera swoje rzeczy. Idzie na sztywnych nogach, niebezpiecznie kołysząc się jak po butelce wódki. Przystaje przed drzwiami, jakby próbował utrzymać równowagę, po czym nagle zgina się wpół i wymiotuje na posadzkę.
– Ożeż w mordę! – klnie Janek. – Witeeek! Zobacz, cholera jasna, co narobił!
– Co, co się stało?
Kucharz wbiega przez wahadłowe drzwi. Chwyta klienta za poły płaszcza i potrząsa nim.
– Przepraszam… – jęczy Święty. – Zaraz to posprzątam…
– Daj mu popalić, Witek! – dopinguje Janek. – Skujmy mu ten śmierdzący pysk!
– Zliżesz to do ostatniego rzyga – cedzi kucharz. Chwytem dżudo powala mężczyznę na klęczki i przyciska mu głowę do podłogi. Wolną ręką wyciąga nóż. – Liż!
Z ust mężczyzny wydobywa się wściekły ryk. W nagłym przypływie siły strąca z siebie Witka, doskakuje do drzwi i wypada na ulicę.
Żaden z nich nie rusza w pościg. Obserwują Mikołaja, który zataczając się, przecina jezdnię i wskakuje do samochodu zaparkowanego w zatoczce. Stare audi krztusi się, wypluwa czarne kłęby dymu, w końcu rusza z piskiem opon.
– Wywinął się – komentuje Janek z żalem. Chwilę potem z uznaniem spogląda na kolegę. – Aleś i tak dał mu popalić, szacun.
Kucharz zbywa komplement machnięciem ręki, z której ciągle nie wypuścił noża.
– Takie tam wygłupy… Przestań ględzić i posprzątaj ten bałagan, nie mam zamiaru siedzieć tu do nocy.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji