Uprowadzenie lady Roweny - ebook
Uprowadzenie lady Roweny - ebook
Eric po śmierci rodziców wychowywał się w zamku hrabiego Sainte-Columbe z jego jedyną córką, lady Roweną. Chociaż kochał Rowenę, z szacunku do swego dobroczyńcy ukrywał uczucia i sumiennie wykonywał wszystkie obowiązki. Wkrótce, w uznaniu zasług, otrzymał własny majątek i tytuł szlachecki. Tymczasem Rowena, niechętna kandydatom wybranym przez rodziców, wstąpiła do klasztoru. Hrabia nie godzi się jednak z decyzją córki. Zleca sir Ericowi bardzo nietypowe zadanie. Ma uprowadzić Rowenę z klasztoru i przekonać ją do małżeństwa...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2878-7 |
Rozmiar pliku: | 826 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Maj 1175 r. – zamek Jutigny, okolice Provins w Szampanii
Eric de Monfort dawno już nie odwiedzał zamku Jutigny. Chociaż kiedyś był to jego dom, teraz poczuł się tutaj dziwnie obco. Pozostawił konia w pewnych rękach jednego ze stajennych i przeszedł przez dziedziniec w towarzystwie swojego giermka Alarda. Następnie skierował się w stronę schodów wiodących do Wielkiej Sali.
Jutigny nie zmieniło się zbytnio; donżon zamku jak zawsze górował nad wszystkim dokoła, a jasny kolor świeżego drewna na schodach prowadzących na mur kurtynowy świadczył o tym, że hrabia Faramus de Sainte-Colombe dba o twierdzę.
Sir Macaire, zamkowy ochmistrz i stary przyjaciel, stał w drzwiach do holu, pogrążony w rozmowie z sierżantem. Jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu.
– Eric, dzięki Bogu, jesteś! Hrabia się niecierpliwi, możesz od razu iść do niego.
– Najpierw muszę się napić piwa. – Eric podszedł do bocznego stolika i chwycił dzban. – Cały ranek spędziłem na targu w Provins i zaschło mi w gardle. Hrabia nie wspominał, że sprawa jest pilna. O co chodzi?
– Nie mogę tego wyjawić, chłopcze – odparł sir Macaire – ale twoje piwo musi zaczekać. Hrabia Faramus i hrabina Barbara od godziny czekają na ciebie w głównej komnacie, a wiesz przecież, że hrabia nie grzeszy cierpliwością. – Sir Macaire obrzucił ponurym spojrzeniem rycerza rozpartego na ławie przy schodach. – Poza tym, jeśli nie pójdziesz od razu na górę, mam rozkaz, aby posłać tam sir Breona. A to już byłoby nieszczęście.
– Nieszczęście?
Eric przyjrzał się uważniej ochmistrzowi. Zdziwił go ten dobór słów. Nalał piwa do kufla i pociągnął tęgi łyk. Znał sir Breona z czasów, gdy mieszkał w Jutigny, i nigdy nie zdołał go polubić. Nie chodziło mu o nic konkretnego. Sir Breon był prostakiem i lubił dokuczać innym, ale wielu rycerzy tak się zachowywało.
– Macaire, o co tu chodzi?
– Nie mogę o tym mówić. – Sir Macaire wskazał głową schody. – Na miłość boską, Ericu, pospiesz się.
– Są w głównej komnacie? Czyż hrabina nie zajmuje jej zwykle sama ze swoimi damami? – zdziwił się Eric. – Co się stało?
Na czoło sir Macaire’a wystąpił pot, ton głosu zdradzał niepokój.
– Idź do głównej komnaty, a otrzymasz odpowiedź.
Hrabia Faramus, szarpiąc się za brodę, spacerował w tę i we w tę przed kominkiem, w którym palił się niewielki ogień. Jego brwi zbiegły się w jedną linię. Barbara, jego żona, siedziała przy oknie, trzymając w białych palcach zwój pergaminu.
Eric miło wspominał hrabinę, która zawsze traktowała go uprzejmie. Jej zazwyczaj gładkie czoło było teraz poznaczone zmarszczkami, a twarz ściągnięta zmartwieniem. Erica ogarnęło współczucie. Czyżby się pokłócili?
– Dzień dobry mojej pani i panu. – Skłonił się.
Hrabia Faramus z irytacją machnął ręką.
– Gdzie się podziewałeś, u diabła? Czekam na ciebie od rana.
– Byłem na targu w Provins, panie.
– Na targu? – Wyraz twarzy hrabiego złagodniał. – Ach tak, pamiętam. Mówiłeś mi, że szukasz ogiera. Znalazłeś?
– Jeszcze nie, mon seigneur.
Eric pragnął nabyć nie tylko ogiera, ale i rozpłodową klacz, jednak do tej pory nie znalazł koni o odpowiednim rodowodzie. Na targu w Provins dowiedział się, że może uda mu się wybrać coś w Bar-sur-Aube. Postanowił udać się tam od razu, lecz wówczas przypomniał sobie o wezwaniu do zamku. Czuł lojalność wobec swojego dawnego pana lennego i uznał, że musi najpierw udać się do Jutigny.
– Przepraszam, że musiałeś na mnie czekać, panie. Czy masz dla mnie jakieś zadanie?
Spojrzenie Erica powędrowało znów ku hrabinie. Zazwyczaj nie była obecna podczas spotkań męża z rycerzami. Poza tym za czasów Erica rozkazy wydawano w Wielkiej Sali albo w zbrojowni.
Hrabia Faramus wziął głęboki oddech; oboje z żoną spojrzeli na siebie.
– Ericu, zanim przejdziemy do rzeczy, chcę mieć twoje słowo, że to, co usłyszysz, zostanie między nami. Przynajmniej na razie.
– Jak sobie życzysz, panie.
– Sprawa dotyczy mojej córki Roweny. Pamiętasz ją?
Eric zesztywniał.
Oczywiście, że ją pamiętał – jak mógłby zapomnieć jedyne dziecko hrabiego Faramusa i hrabiny Barbary? Rowena była nieśmiałą dziewczynką, o kilka lat młodszą od niego. Zanim wyraziła swoją wolę wstąpienia do zakonu, była dziedziczką majątku Sainte-Colombe, a o jej rękę rywalizowali najznamienitsi rycerze w Szampanii. Zamek Jutigny wyglądał chwilami jak w stanie oblężenia. Hrabia Faramus ostatecznie doszedł do porozumienia z Gawainem de Meaux, jednak wydarzył się jakiś skandal i małżeństwo nie doszło do skutku. Eric nie znał szczegółów.
– Słyszałem, że lady Rowena wstąpiła do klasztoru niedaleko Provins?
– Do klasztoru Najświętszej Marii Panny. – Usta Faramusa zacisnęły się w wąską kreskę.
Hrabia nie krył rozczarowania decyzją córki. Lady Rowena była jednak chrześnicą króla, a ten, jako człowiek religijny, wsparł jej życzenie przywdziania habitu – a wówczas hrabia nie mógł już nic zrobić.
Eric poczuł narastający niepokój.
– Ericu, wiem doskonale, że nie jestem już twoim panem i nie mogę wydawać ci rozkazów, ale mam do ciebie wielką prośbę. – Zacisnął dłonie w pięści. – Obawiam się, że możesz uznać to zadanie za… wątpliwe moralnie.
– Mon seigneur?
– Ericu… chcę cię prosić, abyś zabrał moją córkę z klasztoru i zawiózł do swojego zamku w Monfort. Trzymaj ją tam, dopóki nie zgodzi się za ciebie wyjść.
Eric odchylił głowę. Musiał się przesłyszeć.
– Obawiam się, że nie zrozumiałem, panie.
Faramus fuknął z irytacją.
– Chcę, abyś udaremnił plany Roweny. Wywab ją z tego klasztoru i uwiedź ją. Kochaj się z nią, żeby nie miała wyboru i musiała cię poślubić.
– Panie, nie mogę tego uczynić! – Nie dziwota, że hrabina była taka zdenerwowana.
– Dlaczego nie, do diabła?
– To byłoby niewłaściwe, mój panie. Twoja córka ma powołanie do stanu duchownego. Nie mogę jej w tym przeszkodzić.
– Rowenie tylko się wydaje, że ma powołanie – rzekł Faramus, dobitnie akcentując słowa. – To nie to samo, zupełnie nie to samo.
Eric stanowczo pokręcił głową.
– Nie mogę tego zrobić.
– Miej litość, w przyszłym tygodniu jest Święto Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny.
– Panie, nie widzę żadnego związku…
Barbara poruszyła się niespokojnie. Zaszeleścił pergamin.
– Ericu, Rowena ma w tym dniu złożyć pierwsze śluby.
Faramus odkaszlnął.
– De Monfort, Rowena za chwilę zostanie nowicjuszką. Musisz wydostać ją z opactwa, zanim to nastąpi.
Eric cofnął się o krok i się skłonił. Miał wrażenie, że jego wnętrzności skręciły się w ciasny węzeł.
– Panie, jestem świadom, jak wiele zawdzięczam tobie i hrabinie, lecz z całym szacunkiem muszę odmówić.
Hrabia spochmurniał.
– De Monfort, zapominasz chyba, jakie miałeś szczęście, że trafiłeś do naszych bram. – Wskazał ręką żonę. – Kto inny, jak nie Barbara, przygarnąłby na wpół zagłodzone dziecko? Kto, jak nie Macaire, wziąłby cię pod swoje skrzydła… zupełnie obcego… i wyszkolił? Boże, przecież ja sam pasowałem cię na rycerza. A ty masz czelność mi odmawiać?
Eric nie zamierzał ustąpić.
– Nigdy nie zapomnę łaski, jakiej doznałem w twoim domu, panie, lecz to, czego mnie uczyłeś, nie dotyczyło uwodzenia dziewic! Byłoby grzechem porywać lady Rowenę. Ma powołanie.
– Akurat! – Faramus spojrzał na Erica zmrużonymi oczami. – Nie chcesz mieć więcej ziemi? Ożeń się z Roweną, a pewnego dnia sam zostaniesz hrabią.
Eric powoli wypuścił powietrze z płuc. Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał: Faramus prosi go, aby zrujnował życie jego córki i zmusił ją do małżeństwa. A co gorsza, hrabia wydawał się ignorować fakt, że jeśli Rowena miałaby go poślubić, najpierw musiałby wyrazić na to zgodę król.
Czy hrabia Faramus postradał zmysły? Myśl, że hrabia chętnie widziałby go w roli swojego zięcia, była niewątpliwie miła, nie wspominając już o tytule hrabiowskim, lecz nie mógł ulec pokusie i sprzeniewierzyć się wyznawanym zasadom.
Eric spojrzał na Barbarę siedzącą przy oknie. Nie potrafił odczytać wyrazu jej twarzy. Odłożywszy pergamin, pochyliła się nad robótką. Chyba nie pochwalała tego szaleńczego planu?
– Przecież sam król przychylił się do pragnienia lady Roweny, aby wstąpić do klasztoru – odezwał się łagodnym tonem Eric.
– Cóż, ale ja jestem jej ojcem i nie pochwalam tego. Przestań wdawać się w szczegóły, de Monfort. Wydobądź ją z klasztoru i ożeń się z nią. Jest mi obojętne, jak tego dokonasz, bylebyś to zrobił. Żeby ci było łatwiej, mów sobie, że po mojej śmierci zostaniesz hrabią de Sainte-Colombe.
– Jest mi niezmiernie przykro, że sprawiam ci zawód, panie, ale nie zrobię tego. Szanujący się rycerz po prostu nie może postąpić niehonorowo.
– Ericu, wybraliśmy ciebie, ponieważ pamiętamy, że w dzieciństwie byłeś miły dla naszej córki.
– Panie, o ile pamiętam, ostrzegałeś mnie przed nadmierną poufałością. Właściwie zabroniłeś mi odzywać się do Roweny.
Ręka Barbary, trzymająca igłę, zawisła w powietrzu.
– Mówisz o czasach, gdy znaleziono was z Roweną siedzących na śliwie. Musisz wybaczyć mojemu mężowi. Czasem bywa nadopiekuńczy i dokonuje pochopnych sądów. Ale nie możesz zapominać, że w owym czasie byłeś młody i niedoświadczony. Nie wiedzieliśmy, co z ciebie wyrośnie.
– A teraz, kiedy zdobyłem majątek, stałem się godny szacunku?
Faramus spojrzał mu prosto w oczy.
– De Monfort, sam cię wyszkoliłem i wiem, że jesteś człowiekiem honoru.
– To, o co mnie prosisz, panie, jest haniebne!
Barbara wykonała gwałtowny ruch.
– Proszę, musisz nam pomóc.
– Pani, przykro mi, ale tego nie zrobię.
– Dobrze, de Monfort, możesz odejść. – Hrabia machnął dłonią. – Wyjdź i przyślij tu Breona.
We wzroku Barbary odmalował się niepokój. Eric poczuł, że ściska mu się żołądek. Co się teraz stanie? Był już w połowie drogi do drzwi, mówiąc sobie, że to nie jego sprawa, kiedy przypomniał sobie zagadkowe słowa sir Macaire’a. Najwyraźniej sir Macaire wiedział, że hrabia chce za wszelką cenę wydostać córkę z opactwa, i nie podobała mu się wizja przekazania jej w ręce sir Breona.
Przemknęła mu przez myśl twarz lady Roweny, piękna w swej niewinności. Myśl o tym, że to słodkie dziecko miałoby zostać skazane na towarzystwo tego okrutnika sir Breona do końca życia, była przerażająca.
Eric przymknął oczy i zatrzymał się. Następnie się odwrócił i spojrzał uważnie na hrabiego.
– Chcecie zmusić Rowenę do małżeństwa z sir Breonem?
– Skoro ty odmówiłeś… Breon przynajmniej wie, co to lojalność…
– Mój panie, chyba nie mówisz poważnie.
Faramus popatrzył nań srogo.
– Ktoś musi się z nią ożenić. Nie dopuszczę do tego, żeby moje ziemie przeszły w ręce Armanda.
– Sir Armanda?
– Armanda de Velay, mojego dalekiego kuzyna.
Eric zaczynał rozumieć. Jeśli jedyne dziecko hrabiego przywdzieje habit, hrabstwo Sainte-Colombe przypadnie kuzynowi. Chyba że Rowena wyjdzie za mąż.
– Hrabio. – Eric zmusił się do opanowania. – To naturalne, że mężczyzna pragnie przekazać swoje ziemie dziecku, ale nie uważam, aby można było dokonać tego siłą.
Faramus zacisnął usta.
– Czy sądzisz, że nie próbowaliśmy perswazji? Rowena jest najbardziej upartą dziewczyną w całym chrześcijańskim świecie. Nie słucha głosu rozsądku.
Eric nigdy nie doświadczył uporu lady Roweny.
– Panie, moim zdaniem lady Rowena nie lubi sir Breona.
Faramus uniósł brew.
– No i co z tego? Breon ją przekona.
– W to nie wątpię. Sir Breon nie jest łagodny i nie cofnie się przed niczym.
– Breon spełni moją wolę. Przyślij go tutaj.
– Mon seigneur, lady Rowena pragnie zostać zakonnicą.
– Tant pis. Tym gorzej. Tak czy owak, wyjdzie za mąż. – Faramus z westchnieniem klepnął Erica po ramieniu. – De Monfort, zapewniam, że nie będę ci miał za złe tej odmowy.
– Zaczekaj, panie.
Eric uniósł rękę. Myśl o sir Breonie naprzykrzającym się lady Rowenie była nie do zniesienia.
– Zrobię to.
Barbara uśmiechnęła się ledwo dostrzegalnie. Gdyby Eric akurat mrugnął powiekami, nie zauważyłby tego. Ten półuśmiech dodał mu jednak odwagi. Zrozumiał, że to jego wybrała hrabina na męża dla swojej córki.
Oczy hrabiego rozbłysły.
– Zgadzasz się?
– Tak.
Myśli Erica biegły szybko. Hrabia Faramus nie miał zapewne czasu, aby zaakceptować decyzję Roweny o wstąpieniu do klasztoru. Było zrozumiałe, że trudno mu pogodzić się ze świadomością, że to kuzyn, a nie córka, odziedziczy jego ziemię. W innych okolicznościach z pewnością działałby rozsądniej.
Barbara siedziała ze swoim nikłym uśmiechem. Eric zwrócił się w jej stronę.
– Twoja córka będzie ze mną bezpieczna, pani.
Nie zamierzał jednak się ożenić, nie mógłby tego zrobić. Byłoby świętokradztwem wkraczać pomiędzy Rowenę a jej powołanie.
– Wiem – powiedziała cicho.
– Nie jestem pewien, czy będzie mnie pamiętać.
– Będzie. – Barbara pochyliła się nad swoją robótką.
Jeśli porwie Rowenę, zapewni jej bezpieczeństwo. A później, kiedy Faramus odzyska rozsądek, odwiezie ją do opactwa. Hrabia musi w końcu zrozumieć, że nawet taki wielki pan jak on nie może zmusić do małżeństwa chrzestnej córki króla.
– Zrobię to – odezwał się Eric. – Nie skrzywdzę Roweny. Chcę mieć twoje słowo, że nie będziesz się w to mieszał, panie.
Hrabia Faramus pogładził brodę. Nastąpiła chwila ciszy.
– Dobrze, zostawię wszystko w twoich rękach.
Skłoniwszy się, Eric wyszedł z komnaty.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Barbara odłożyła robótkę na bok.
– Mówiłam ci, że się zgodzi.
– Już zaczynałem w to wątpić… Rowena to uparta dziewczyna, lecz Bóg mi świadkiem, że nie chciałbym oddać jej Breonowi.
– Ja nie oddałabym Breonowi żadnej kobiety – stwierdziła sucho Barbara. – Wiedziałam, że Eric się zgodzi, gdy się o tym dowie. Ma dobre serce.
– To nie ma nic wspólnego z jego sercem, sieroty są najczęściej bardzo ambitne.
– Faramusie!
– Nie oszukuj się, Barbaro, dla de Monforta to wielka życiowa szansa. Dobrze się sprawił, zdobywając majątek, lecz z pewnością chciałby większą władzę i więcej ziemi.
– Pragnie Roweny.
Hrabia spojrzał na żonę z politowaniem.
– Barbaro, nasłuchałaś się zbyt dużo ballad. Ten chłopak pragnie ziemi, tu chodzi tylko o ziemię.
Hrabina popatrzyła na męża, ale się nie odezwała.
Następnego poranka w klasztorze Najświętszej Marii Panny lady Rowena de Sainte-Colombe ubierała się najszybciej, jak potrafiła.
Na zewnątrz świeciło słońce. Nie chciała siedzieć w budynku ani minuty dłużej. Uwielbiała poranne przejażdżki, żyła dla tych codziennych kilku krótkich chwil choć pozornej wolności. Popatrzyła z niepokojem na drzwi do celi, jak zawsze obawiając się, że któraś z zakonnic wejdzie i zabroni jej zażywania ruchu na świeżym powietrzu.
Pośpieszana Berthe zabrała się do splatania włosów Roweny w prosty warkocz. Potem nieznośnie długo okrywała jej głowę szarym welonem, odpowiednim dla dziewczyny, która wkrótce ma złożyć pierwsze śluby. Poprawiła go, wsuwając pod spód złoty kosmyk.
– Nie ruszaj się, pani, o mało nie ukłułam cię szpilką do włosów.
– Przepraszam, bardzo chciałabym już wyjść.
Berthe wygładziła welon i cofnęła się o krok, aby podziwiać swe dzieło.
– Już. Wyglądasz cudownie, pani. Możesz pokazać się światu… Nie żeby to miało jakieś znaczenie, niedługo i tak zamkną cię w tych ścianach, pani. I zetną te piękne włosy. Uważam, że to zbrodnia, pani, jakby mnie kto pytał.
Rowena popatrzyła prosto w oczy pokojówki.
– Nie podoba ci się tutaj, prawda?
Berthe rozejrzała się po celi. Ze względu na pozycję jej pani była większa; mieściły się w nim dwa łóżka. Ściany były pobielone wapnem.
Pokojówka wzruszyła ramionami.
– To chyba wszystko jedno, co ja sobie myślę, pani. W końcu to pani tu zostaje…
Rowena poczuła ucisk w gardle.
– To prawda.
Wzięła głęboki oddech.
– Coś jeszcze, pani? – spytała Berthe.
Rowena zacisnęła palce na szpicrucie, modląc się o silniejsze powołanie. Kiedy przyjechała do opactwa, była zdecydowana przywdziać habit. Nie wyobrażała sobie małżeństwa z sir Gawainem i ucieczka do klasztoru wydawała jej się jedynym wyjściem. Tylko tak mogła się zbuntować przeciwko ojcu, który traktował ją jak część majątku i zamierzał wydać za mąż wedle własnego uznania. Z początku życie w klasztorze jej odpowiadało…
– Pani? – Berthe chwyciła ją za ramię i zajrzała głęboko w oczy. – Dzięki Bogu, zrozumiałaś, że nie jesteś stworzona do noszenia habitu.
– Ależ nie…
– Ależ tak, widzę to w twojej twarzy. Masz wątpliwości, pani.
Rowena gwałtownie potrząsnęła głową i położyła dłoń na klamce.
– To tylko twoja wyobraźnia.
– Chyba nie. Spójrz na siebie, pani, jak bardzo chcesz się wydostać poza te mury. – Berthe uśmiechnęła się łagodnie. – To żaden wstyd. Po prawdzie chcesz wrócić do domu i znowu być lady Roweną. Ojciec nie będzie się gniewał, jest wściekły na samą myśl o tym, że będziesz tu tkwiła.
– Mój ojciec jest wściekły na myśl o tym, że sir Armand przejmie jego ziemie. I zmusi mnie do małżeństwa, którego nie chcę. Nie mam innego wyjścia… Muszę tu pozostać.
Rowena otworzyła drzwi i przeszła przez próg. Doskonale wiedziała, że miesiące spędzone w klasztorze stanowiły próbę. Lecz Berthe nie miała racji, sądząc, że pragnie powrócić do poprzedniego życia.
– Mylisz się, Berthe. Widzę, że nie znosisz tego miejsca, ale nie wolno ci zakładać, że ja czuję to samo. Życie tutaj jest lepsze od życia w zamku. Może nie jest tak urozmaicone, ale za to spokojne. A ja pragnę tylko tego. Spokoju. Poza tym wolę żyć tam, gdzie rządzą kobiety.
Kiedy Rowena pospieszyła korytarzem, dobiegł ją głos Berthe:
– Kiedy już złożysz śluby, pani, nie pozwolą ci na konne przejażdżki. I obetną ci włosy.
Jeden z klasztornych stajennych osiodłał Lily, szarą klacz Roweny, i czekał z nią w stajni.
– Dziękuję, Aylmer – powiedziała, prowadząc Lily w stronę rampy.
Młodzieniec wskoczył na drugiego konia.
– Dokąd dzisiaj, pani? Jedziemy do miasta?
– Nie. Dzisiaj mam zamiar pojechać na północ.
– Jak sobie życzysz, pani.
Rowena i Aylmer przejechali przez bramę i ruszyli drogą prowadzącą w górę przez klasztorny sad. Z niepokojem stwierdziła, że jej nastrój nie poprawia się tak jak zawsze. Nowicjuszki podobnie jak zakonnice nie miały prawa posiadać żadnych osobistych dóbr poza krzyżem i habitem. Kiedy więc złoży śluby, Lily nie będzie już należała do niej, ale do całego klasztoru. Z trudem przełknęła ślinę. Podarowano jej Lily, gdy ta była jeszcze źrebięciem, i Rowena cieszyła się, że nie muszą się rozstawać. Będzie jej jednak brakowało przejażdżek. Nowicjuszkom nie wolno było poruszać się po ziemiach opactwa, tak jak robiła to w ostatnich tygodniach.
Rowena wychyliła się do przodu i poklepała klacz po szyi.
– Lily, jesteś częścią mojego klasztornego posagu. Wkrótce będziesz należała do wszystkich zakonnic. Może nie będę mogła na tobie jeździć, ale nadal będę cię codziennie odwiedzać.
Lily zastrzygła uszami, jakby jej słuchała.
Klasztor i miasto zostały w tyle; droga wiodła teraz pod górę przez sad jabłoniowy. Znajdowali się około dwóch kilometrów od głównego traktu. Na szczycie wzgórza pojawiło się dwóch jeźdźców. Spoglądali w stronę klasztoru.
Rycerz z giermkiem? Palce Roweny zacisnęły się na wodzach. Instynkt podpowiadał jej, że tak właśnie jest, choć nie mogła ani dostrzec herbu, ani rozpoznać rysów ich twarzy. Zauważyła błysk złotej ostrogi i poczuła dreszcz niepokoju. Rycerz siedział na siwym ogierze. Rowena wpatrzyła się w niego. Dobrze znała swoje konie, a ogier na wzgórzu bardzo przypominał jej siwka, którego przed laty widziała w ojcowskich stajniach.
Kiedy oboje z Aylmerem podjechali bliżej, rycerz wcisnął na głowę hełm, a Rowena znowu poczuła ukłucie niepewności. Mężczyzna nie miał na sobie kolczugi, tylko brązowy, skórzany kubrak. Sposób, w jaki włożył hełm, nasuwał podejrzenie, że nie chce być rozpoznany. Rumak, prowadzony pewną ręką, ruszył stępa.
Rowena popatrzyła na giermka, chłopca około piętnastoletniego. Miał szczere, brązowe oczy i masę piegów na nosie. Wyglądał jak kościelny chórzysta, który bawi się w żołnierza. Było w nim coś zdecydowanie znajomego. Podjechawszy bliżej, Rowena zatrzymała konia.
– Czy ja cię nie znam?
Chłopak zaczerwienił się po uszy i odkaszlnął. Jego dłoń była zaciśnięta na rękojeści miecza. Znajomy czy nie, patrzył na Rowenę w taki sposób, że zrobiło jej się zimno.
Koń rycerza zawrócił. Wielka dłoń chwyciła nadgarstek Roweny, zamykając go w żelaznym uścisku. Dławiąc się z oburzenia, Rowena wypuściła wodze, próbując się oswobodzić.
– Jak śmiesz! Wypuść mnie natychmiast!
– Pani! – wykrzyknął Aylmer.
Rycerz wzmocnił uścisk. Rowena wymachiwała wolną ręką, a Lily prychnęła i cofnęła się.
Rowena miała świadomość, że giermek atakuje Aylmera, była jednak zbyt zajęta obroną, aby zwracać na niego uwagę. Usłyszała uderzenie, a później znowu okrzyk stajennego, tym razem słaby i pełen strachu.
– Pani!
Biedny Aylmer leżał na ziemi, a jego miecz znajdował się o kilka stóp dalej. Giermek chórzysta przykładał mu miecz do gardła.
Rycerz schwycił wolną rękę Roweny i natychmiast związał jej nadgarstki. Ogarnął ją lodowaty strach. Zaczęła się wyrywać, gdy naraz w otworze lśniącego hełmu udało jej się dostrzec błysk zielonych oczu. Kiedy zaczęła krzyczeć, rycerz zatkał jej usta dłonią.
– Puść mnie! – krzyknęła. – Puść mnie!
Próbując się wydostać z żelaznego uścisku, czuła, że serce wali jej jak młotem. Potem, kiedy była pewna, że nie może już być gorzej, została podniesiona z siodła i ułożona twarzą w dół, jak worek pszenicy, na koniu przed rycerzem. Łajdak przerzucił ją przez siodło.
Zadzwoniły sprzączki przy uprzęży i koń ruszył. Została porwana! Krew napłynęła jej do głowy, widziała poruszające się przednie nogi siwka i przesuwającą się ziemię: trawę, stokrotkę, jaskier…
– Kim jesteś? – wydyszała, podskakując na końskim grzbiecie.
Wielka dłoń spoczęła na jej plecach. Poczuła, jak palce chwytają ją mocno za pasek.
– Nie obawiaj się, nie skrzywdzę cię. Jesteś bezpieczna.
Wiedziała, że nie ma szans. Z jej ust wyrwał się szloch.
– Pani, jesteś bezpieczna. Masz moje słowo. – Jego głos brzmiał dziwnie kojąco… i znajomo.
– Wypuść mnie!
– Wypuszczę, kiedy wyjedziemy z ziem opactwa. Zachowaj spokój, pani.